poniedziałek, 2 października 2017

Resurrection. - 36.

Hello. :D Niespodzianka. Jest rozdział, nareszcie. Ciężko mi się go pisało, ale teraz na sam wieczór dostałam jakiegoś kopa i jest. Tak więc od razu zapraszam. A jeśli chodzi o następny to nie mam zielonego pojęcia, kiedy coś się pojawi.

***


Te kilka dni, kiedy wyjechali, były... nieciekawe. Po prostu, mieszkanie zwykle pełne mojego nieokrzesanego syna, teraz stało puste, a ja snułam się z konta w kont. Nie spodziewałam się, że będę aż tak tęsknić. Nie tylko za synem. Brakowało mi tego 'kawalarza'. Momentami nawet bałam się, że obudziłam się z pięknego snu i on nie wróci... ale zaraz potem kopałam się sama mentalnie w tyłek i z uśmiechem podchodziłam do zdjęcia stojącego na komodzie.
Zastąpiło ono poprzednie. Wcześniej widniała tam fotografia ze ślubu... a raczej małej spokojnej uroczystości weselnej, ze mną i Darkiem. Zostało usunięte już jakiś czas temu, kiedy tak na dobrą sprawę Mike zamieszkał tu z nami. Przeniósł już nawet dla własnej wygody część rzeczy do sypialni i stał się po prostu... mężem i ojcem. Tak jak powinno być zawsze. To, że tak nie było to już inna para kaloszy... ale jakoś to przetrawiłam i nie chciałam do tego wracać. Błędy straszne... ale teraz było cudownie. I to się dla mnie liczyło.
Wzięłam zdjęcie w ślicznej ramce do ręki i z uśmiechem przyjrzałam się mu. Byliśmy na nim wszyscy razem. Widząc to nie mogłam wątpić w to, że wróci. Niecierpliwiłam się strasznie, to chyba nie jest trudna sztuka domyślić się jak to jest. Ukochany facet razem z jedynym dzieckiem gdzieś na końcu Europy, siedzą tam u drugiego 'świętej pamięci' i nawet nie zadzwonią. Na tą myśl zamruczałam zła pod nosem. Już ja im pokażę jak już się pojawi...
W końcu pomyślałam, że lepiej będzie jeśli czymś się zajmę. Wracać mieli dopiero za dwa dni, myślałam, że tego nie wytrzymam. Był już wieczór, przygotowanie kolacji nie zajęło mi zbyt wiele czasu, usiadłam w salonie ze zwykłymi kanapkami i kubkiem ciepłej herbaty. Telewizor był włączony, ale nie zbyt zwracałam uwagę na to co w nim było. Myślami byłam bardzo daleko, przy moim ukochanym. W końcu stwierdziłam, że muszę zadzwonić, ale zanim nawet zdążyłam złapać za telefon coś innego pochłonęło całą moją uwagę...
- Informacja z ostatniej chwili, prosto z San Marino we Włoszech. - spiker wiadomości nagle pojawił się na ekranie telewizora. - Anonimowy pasażer doniósł o dziwnej sytuacji zaistniałej na pokładzie samolotu relacji Warszawa - Rzym, będący  świadkiem rozmowy dwóch mężczyzn. Jednym z nich był syn RZEKOMO, jak można stwierdzić w świetle zaistniałej sytuacji, nieżyjącego piosenkarza Michaela Jacksona, mieszkający w stolicy. Więcej informacji na stronie www... - nie słuchałam dalej. Oczy wyszły mi na wierzch, ale natychmiast pobiegłam do pokoju syna i odpaliłam jego laptop. Miałam wrażenie, że na złość teraz tak wolno się włącza, kiedy w końcu był gotowy, a przeglądarka otwarta, wpisałam adres strony, o której mówił facet.
Nie musiałam długo szukać, a już na pewno nie trzeba było ryć na stronie by znaleźć to czego szukałam. Tekst nie był zbyt długi, ale za to... treściwy. A na jego końcu zamieszczony był krótki film rejestrujący tych dwóch imbecylów, którzy tak radośnie w głos gadają sobie o TAKICH rzeczach. Myślałam, że zjem ten laptop.
Wyłączyłam to całe dziadostwo i zaczęłam się zastanawiać czy może już coś wiedzą na ten temat czy jeszcze żyją w błogiej nieświadomości. Pewnie o niczym nie mają pojęcia, w przeciwnym wypadku już miałabym jakiś telefon... Albo i nie. Zrobiłam krzywą minę, przypominając sobie jak nie raz, dwadzieścia lat temu, o czymś mi nie mówił. "DLA MOJEGO DOBRA", oczywiście.
Wyszłam z westchnieniem z  pokoju syna, mój telefon od razu przyciągnął mój wzrok, jak magnez. Nie zastanawiałam się, od razu go porwałam i wybrałam numer...
Głucho. Nikt nie raczył odebrać. Nawet Mateusz, podejrzewałam, że specjalnie... A może nie, może rzeczywiście żaden z nich nie słyszał dźwięku swojego durnego telefonu, ale mało mnie to obchodziło w tej konkretnej chwili. Postanowiłam więc nagrać się na sekretarce mojemu ukochanemu mężowi.
Kiedy już zostawiłam wiadomość, w której wręcz żądałam by do mnie natychmiast oddzwonił, klapnęłam na kanapę i westchnęłam ciężko odgarniając niesforne włosy z czoła. Co oni sobie myślą?! Spodziewałam się tabunów gapiów pod domem i reporterów pod drzwiami w ciągu dwudziestu czterech godzin. Nie mogło być inaczej. Czy ten idiota nie miał lepszego miejsca na rozmowy o Tym?!
W głowie miałam tylko jedną myśl: za ile czasu pod moimi drzwiami zbierze się ta cała hołota z kamerami, mikrofonami i tak dalej? Bo to, że sie zjawią te telewizyjne hieny to wiedziałam na pewno. Kiedy usłyszałam pukanie do drzwi, aż podskoczyłam. No, az tak szybko to się ich nie spodziewałam. Oblizałam wargi jakbym szykowała się do jakiegoś ataku i z wbitym wzrokiem w drzwi podeszłam do nich powoli. Nie było opcji, żebym z kimś dyskutowała. Miałam ochotę wywiesić plakietkę z napisem "NIKOGO NIE MA W DOMU!"
Ale kiedy otworzyłam drzwi, zobaczyłam kogoś zupełnie innego. I niespodziewanego.
Przez próg przeszedł Darek, ku mojemu wielkiemu zdumieniu oczywiście, nawet nie wyduszając z siebie ani słowa. Sama nie miałam pojęcia co powiedzieć. Od momentu, kiedy się wyniósł, a więc już kilka dobrych tygodni temu, nie widziałam go ani razu. Praktycznie to zdążyłam już o nim zapomnieć. Dosłownie. Co chyba zauważył...
Nie dało się tego nie zauważyć. Wszędzie, gdzie kiedyś stały nasze zdjęcia, teraz stały fotografie moje i Michaela. Nie wyciągałam starych. To były chwile uchwycone praktycznie przed momentem. Podszedł do komody i wziął do ręki jedną z ramek.
- Hm. - mruknął. - Nie spodziewałem się aż takiego rozrzewnienia. - odkładając ją spojrzał na mnie.
Ja też na niego patrzyłam. Czułam się niezręcznie. Zamknęłam drzwi i przeszłam głębiej do salonu, a on oczywiście za nim. Pominęłam jego wypowiedź.
- Przyszedłeś zabrać resztę rzeczy? Spakowałam je do pudła, możesz je zabrać na raz. Nie jest tego dużo. - jasne było dla mnie, że nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Ale ja nie zamierzałam stwarzać żadnych złudzeń. Po co, jeśli wszystko i tak było jasne?
- Nie przyszedłem po rzeczy. Przyszedłem porozmawiać.
No jasne, pomyślałam. Jakże by mogło być inaczej, prawda?
Nie miałam ochoty na pogaduszki z nim. W sumie to nie wiedziałam nawet jak go nazywać... Niby był mężem, ale ja wiedziałam, że to nieprawda. Moim mężem od zawsze był Michael. Nieważne jak bardzo to wszystko jest pokręcone.
- O czym? - zapytałam ostrożnie patrząc na niego z kilkumetrowej odległości.
- O nas, o naszym małżeństwie chociażby. Dona... - zaczął, ale chyba nawet nie wiedział co chce powiedzieć.
- Powinieneś bardziej się przygotować na to spotkanie. - mruknęłam wciąz się mu przyglądając.
- Tutaj żadne przygotowanie mi nie pomoże. - powiedział patrząc mi prosto w oczy. - Odpowiedz mi na pytanie. - zaczął w końcu. Patrzyłam na niego zastanawiając się co mu przyszło do głowy. I kiedy w końcu da sobie spokój. - Jak zamierzasz dalej żyć? Ty i młody. Jak chcecie dalej funkcjonować. Zastanawiam się nad tym już jakiś czas i jakoś nie mam na to pomysłu. A ty masz?
- O co ci chodzi? - natychmiast przyjęłam postawę obronną.
- Chodzi mi o to, że nie wyobrażam sobie, żebyś żyła w takim... czymś. Ja nie wiem czy ty w ogóle się nad tym zastanawiałaś. Już pomijając samo JEGO ciągłe istnienie, chociaż żyć nie powinien, to jak TY chcesz w tym żyć? Będziesz się teraz ukrywać razem z nim? Zapakujesz siebie i młodego do jakiegoś busa i wyniesiecie się na Alaskę...?
- Jeśli będzie taka potrzeba to tak! - podniosłam głos i nawet o tym nie wiedziałam. Nie chciałam krzyczeć, ale natychmiast coś mi się załączało. Chciałam mieć święty spokój. On mi go nie dawał. - Przeprowadzę się nawet na Antarktydę.
- Zwariowałaś kompletnie! - podszedł do mnie bliżej, aż się cofnęłam. Nie chciałam ryzykować, że coś weźmie sobie sam. - Wyniszczysz się przy nim do cna!
- Wyniszczałam sie codziennie przez dwadzieścia lat...!
- Przez niego właśnie! - ryknął. Aż zamilkłam. - A teraz co? Pojawił się znikąd, wyszedł diabłu z dupy, a ty natychmiast porzuciłaś całe dotychczasowe życie. I mnie. - dodał patrząc na mnie żałośnie. Nie wiedziałam czy chce wzbudzić we mnie jakies poczucie winy... - Byliśmy razem pięc lat,, poświęciłem ci pięc lat życia, a tym tak po prostu na zawołanie o mnie zapomniałaś. Skreśliłaś mnie zupełnie. Czy pomyślałaś o mnie choćby przez chwilę? O tym co czuję? Myślisz, że ja nie zdaję sobie sprawy z tego co wy tu robicie? Doskonale wiem, że udajecie wszyscy trzech kochającą się rodzinkę.
- My niczego nie udajemy, naprawdę jesteśmy kochającą się rodziną!
- To tylko pozory, Dona. - znów się do mnie zbliżył, a ja znów zrobiłam krok do tyłu. - Ułuda, która pewnego pięknego dnia pryśnie ani się nie obejrzysz i zostaniesz goła w tym wszystkim. Jak długo będziesz w stanie się kryć z tym wszystkim? Z nim?
- Tak się składa, że chyba nie będę musiała robić tego zbyt długo. - wysyczałam. Moja otwarta niechęć do niego chyba naprawdę go raniła, ale co ja na to mogłam poradzić?
- Niby jakim sposobem?
- Normalnym. - obeszłam go dookoła i poszłam do kuchni. - Nie będzie się wiecznie ukrywał.
- Robi to od dwudziestu lat. Z tego co wiem to nawet wieść o synusiu go do ciebie nie sprowadziła. Jak możesz tak łatwo wierzyć w to co on ci opowiada? Skąd wiesz, że któregoś dnia znów nie kopnie cię w tyłek tak jak wtedy.
- On nie kopnął mnie w żaden tyłek, idioto! - zbierało mi  się już na płacz. Nie chciałam już z nim dłużej gadać. Robiło mi sie niedobrze.
- A co zrobił, powiedz mi! Jak inaczej nazwiesz to, że cię zwyczajnie porzucił. I to z dzieckiem! A teraz udaje troskliwego męza i tatusia? Proszę cię, Dona, nie rozśmieszaj mnie.
- Przestań. - teraz już nie wytrzymałam i rycząc, ocierając oczy odepchnęłam go od siebie jedną ręką. Nie chciałam go słuchać, a on wciąz gadał i gadał. Nieważne, że było w tym trochę racji. To była przeszłość, a teraz jest teraz. Nie chciałam do tego wracać, a on na siłę znów to wszystko do mnie sprowadził.
Patrzył na mnie przez chwilę jak chlipałam lekko się w sobie kuląc. Nie wiedziałam czy celowo doprowadził mnie do takiego stanu. Może na koniec chciał odegrać czułego partnera, bo właśnie za chwilę zaczął mnie obejmować.
Odepchnęłam go natychmiast. Mogłam mieć w tym momencie ochotę na wiele rzeczy, ale na pewno nie na jego bliskosć.
- Dona, proszę cię...
- O co mnie znowu prosisz? Zadowolony jesteś z siebie? O to ci chyba chodziło... - zaczęłam biadolić, a on przytulił mnie do siebie mocno i pocałował w czubek głowy. Nie miałam siły z nim walczyć. Czekałam, aż sam mnie puści, ale nie puszczał. W końcu odsunął się lekko i popatrzył na mnie jakby chciał wiedzieć jak się czuję. Czy już odrobinę mi przeszło. Nie przeszło, ale nie musiał o tym wiedzieć. Ważne, żeby się w końcu wyniósł.
- Zabierz te swoje manele i wyjdź już. - mruknęłam uwalniając się w końcu od niego sama. Był zły i to było widać. Ale mało mnie to w tej chwili obchodziło. Chciałam zostać sama.
Wyszedł w końcu co przyjęłam z wielką ulgą, ale wcale wielce się nie uspokoiłam. Usiadłam w salonie na sofie i trzęsłam się dobre kilka minut zanim byłam w stanie wziąć jakiś głębszy uspokajający oddech. Nie wiedziałam czy jestem bardziej wściekła czy bardziej zrozpaczona. Sięgnęłam po telefon i wybrałam numer, rząd cyfr obijał mi się o ściany czaszki. Momentami miałam wrażenie, że aż dudni mi w głowie.
Roztrzęsiona odliczałam sobie pojedyncze sygnały, jeden po drugim aż w końcu po drugiej stronie odezwał się ukochany głos. Potrzebowałam tego jak jakiegoś lekarstwa na ciężką chorobę.
- Hej, kochanie, stęskniona? - w jego głosie słychać było zadowolenie. - Wracamy już jutro... - pociągnęłam nosem i zabuczałam cicho co natychmiast go zaalarmowało. - Co się dzieje, Dona?
- Nic. - zachlipiałam pociągając znowu nosem i przecierając oczy wolną ręką. Chciałam mu od razu powiedzieć o wizycie 'męża', ale... jakoś spasowałam.
- Przecież słyszę, że płaczesz. Powiedz co się stało. Zaraz się pakuję i wsiadamy w samolot... - rozgorączkował się jak zwykle. Ale nawet mnie to trochę rozbawiło. Gdyby to było możliwe, pewnie przeskoczyłby cały kontynent, żeby się do mnie dostać.
- Nie świruj. - powiedziałam trochę bardziej spokojnym głosem ale wciąz pociągając nosem. - Nic mi nie jest... i nic się nie stało. Po prostu.... zrobiło mi się trochę smutno. - nie wiedziałam czy łyknął tą bajeczkę czy nie, ale byłam pewna, że gdyby dowiedział się prawdy natychmiast urwałby to i owo Darkowi. Wolałam uniknąć niepotrzebnych awantur, a młody też by go specjalnie nie zatrzymywał. To też wiedziałam aż za dobrze.
- Dona, znam cię nie od dziś. - powiedział całkiem poważnym tonem. - Nieważne, że nie było mnie obok przez dwadzieścia lat, znam cię jak nikt i wiem, że coś kręcisz. - prychnęłam.
- Pierwszy co się ze wszystkiego mi spowiada. - usłyszałam jak cicho się śmieje.
- To co innego. Ja jestem mężczyzną w tym związku, nie muszę ci o wszystkim mówić, wypada, żebym ze swoimi problemami sam sobie radził.
- Aha, czyli ja nie musze o niczym wiedzieć, ale tobie muszę mówić wszystko?
- Mniej więcej. - zaśmiał się. Trochę mnie ta rozmowa pokrzepiała. Sam dźwięk jego głosu i jego śmiech mi pomagały. - Jestem twoim mężczyzną, muszę o ciebie dbać i chronić cię.
- Ile razy już ci mówiłam, że to zawsze działa w obie strony? - mruknęłam rozpuszczając włosy i przeczesując je sobie palcami.
- Sto tysięcy razy. - przyznał. - Ale to nie wiele zmienia.
- To WSZYSTKO zmienia. - przepychałam się z nim dalej. Chciałam żeby ta rozmowa trwała jak najdłużej. Tęskniłam za nimi strasznie i chciałam, żeby byli już w domu obaj. Zwłaszcza teraz po tej akcji z Darkiem.
- Wiem. Ale ty wiesz, że ja dalej będe upierał się przy swoim. - powiedział z widocznym samozadowoleniem.
- I to w tobie kocham. - roześmiałam się w końcu i całkiem otarłam łzy. Uspokoiłam się, choć to nie było łatwe. Ale mimo to spodziewałam się trudnej do przetrwania nocy.
- Ja kocham ciebie całą. - wymruczał, aż zrobiło mi się ciepło. - Jutro wracamy. Wieczorem będziemy już znowu wszyscy razem. - ta wiadomośc była dla mnie szczególnie ważna. I szczęśliwa.
Dalsza część rozmowy zeszła nam na sprosnych żartach i przekomarzaniu się. Byłam uśmiechnięta dopóki nie położyłam się do łóżka. Wtedy stało się to czego wcześniej się spodziewałam i obawiałam. Wróciła chandra, którą obdarował mnie wcześniej Darek. Nie wylewałam już łez, ale czułam się beznadziejnie. Może rzeczywiście miał rację, że jak głupia prawie natychmiast wybaczyłam wszystko Michaelowi i do niego wróciłam po pięciu latach małżeństwa z NIM... ale... Po dwudziestu latach samotności tak naprawdę i błagania Boga o cud nie mogłam postąpić inaczej. W końcu nareszcie wysłuchał moich modlitw.






Telefon jak każdy inny, ale okazał się być... przejmujący. Nigdy nie mogłem tak spokojnie zmieśc tego, gdy płakała. Teraz było tak samo. Starałem się być wyluzowany i ją rozśmieszyć co potem mi się jakoś udało, ale sam potem nie byłem tak wielce zadowolony. Mat błyskawicznie to zauważył i na pewno domyślił sie sam od razu, że chodzi o  jego matkę. Nie musiał o nic się dopytywać. Sam mu wszystko powiedziałem.
Nie był ani zaskoczony ani zdenerwowany. Westchnął tylko i zajął sie podziwianiem widoków za oknem. Przyglądałem mu się. Byłem pewien, że czuje na sobie mój wzrok, ale nie reagował. Podszedłem do niego. Sam nie wiedziałem co zrobić. W sumie niby nic się nie stało, ale wywarło to na mnie pewien wpływ.
- Wszystko z nią w porządku. Jutro będziemy już  w domu, więc będzie się czuła lepiej...
- Wszystko w porządku, jesteś pewien? - wpadł mi w słowo patrząc na mnie jakoś sucho. Nie wiedziałem czym jest spowodowane to nagłe jego zdenerwowanie. Chociaż powinienem się tego domyślić.
- Tak, nic się nie dzieje. - przyglądałem mu się lekko zaskoczony.
- No tak, nic się nie dzieje. Z twojej perspektywy może tak. Od dwudziestu lat tkwisz w zawieszeniu. Matka zresztą też. Nie wiem, które z was jest lepsze, ty siedzący po kanałach czy matka na siłę próbująca ułożyć sobie życie z tym imbecylem. A w sumie to oboje jesteście siebie warci. - teraz już prawie wytrzeszczałem na niego oczy. Nigdy, a przynajmniej ostatnimi czasy, się tak nie zachowywał.
- To jakieś spóźnione pretensje względem mojej osoby?
- Nie, skąd, ja nie mam żadnych pretensji... - zaczął kręcąc głową i co chwila zmieniając pozycję pod tym oknem.
- Masz, widzę wyraźnie, wyrzuć to z siebie bo widzę, że to w sobie hodujesz. - nie przyszło mi wcześniej nawet do głowy, że młody może mieć jeszcze jakieś wonty... Jak widać, przeliczyłem się i to sromotnie...
- Nie mam żadnych pretensji. - powtórzył lekko nabuzowanym głosem patrząc na mnie.- Bo niby o co...
- Niby o co? Dziecko, ja wcale nie zabraniam ci mieć do mnie żalu. - podszedłem do niego bliżej i chwyciłem go za ramię. Popatrzył mi prosto w oczy. - Doskonale zdaję sobie sprawę z tego co zrobiłem...
- Tak, jesteś bohaterem... - głos mu lekko zadrżał.
- Nie żartuj, proszę cię.Wiem, że nie jestem najlepszym ojcem na świecie i nawet nie mam prawa prawić ci żadnych morałów, za to ty możesz napluć mi prosto w twarz. Prawdę mówiąc zastanawiam się dlaczego jeszcze tego nie zrobiłeś. Po czymś takim...
- Gówno mnie obchodzi co zrobiłeś i co ktoś zrobił by na moim miejscu. - wpadł mi w słowo, chyba czytał w moich myślach. - Nie mam pretensji. Tato. Rozumiem, a przynajmniej wydaje mi się, że rozumiem tok twojego rozumowania dwadzieścia lat temu. Było minęło. Chociaż do tej konkluzji nie łatwo było mi dojść. Czasami tylko zastanawiam się co by było gdyby. Ale w tej konkretnej chwili zastanawiam się co znowu zalęgło się w głowie mojej matki, bo znam ją równie dobrze jak ty i już teraz mam bardzo silne przeczucie, że za chwilę będziemy mieć oboje znowu jakiś ciekawy teatrzyk z jej udziałem.
No cóż. Powiedział na głos to co ja tylko sobie pomyślałem.
Nastała krótka chwila ciszy po której musiałem się jakoś odezwać.
- Nic się nie stanie. Co się może stać? - popatrzył na mnie, ale odpowiedzi ani ja ani on nie otrzymaliśmy.
Nie zastanawialiśmy się też nad nią długo.
- Przestańcie drzeć te japy! Na samym dole w piwnicy was słychać.
Do pokoju, w którym akurat oboje przebywaliśmy wszedł nie kto inny jak gospodarz tego całego przybytku. Miał ponad osiemdziesiąt lat i... zapalenie płuc.
- Co tata wyprawia! - wciąż zwracałem się do niego jak do teścia. Chociaż miałem już drugiego do kolekcji. Ojca Dony.
- O co ci chodzi?
- O to, że jesteś osiemdziesięcioletnim staruszkiem z zapaleniem płuc. Powinieneś leżeć... I co ty robiłeś w piwnicy? - to mnie zaciekawiło. Ledwo przecież chodził o tej laseczce.
- Słuchaj, młodzieniaszku od siedmiu boleści - prychnął. - Dobrze wiem, że wiele życia mi nie zostało, ale nie zamierzam za życia jeszcze zgnić w łóżku. Mam zamiar jeszcze trochę się poruszać. - i zaniósł się kaszlem. Oboje musieliśmy pomóc mu usiąść w fotelu. Westchnął coś pod nosem.
- No to się pan poruszał. - mruknął młody stojąc nad nim i przyglądając mu się.
- Bardzo śmieszne. Można wiedzieć o co wam poszło? - popatrzeliśmy na siebie. W sumie to nie wiedziałem czy w ogóle coś poszło...
- Nic wielkiego. - odezwał się młody. Mój teść natychmiast wbił w niego przenikliwy wzrok.
- Nieważne, że cały świat żyje w nieświadomości o moim dalszym istnieniu, młody chłopcze. Ja nadal żyję i zbieram doświadczenie każdego dnia i wiem, że masz nie wyparzony jęzor. Ale nie o to teraz tu chodzi. A domyślam się o co. Posłuchaj mnie uważnie. I możesz przekazać to swojej mamie, swoją drogą szkoda, że jej tu teraz nie ma. - pogroził mu pomarszczonym paluchem przed nosem. - Należy się trzymać tego co sie ma choćby ci mieli ręce poobrąbywać. Co ma być to będzie, każdy kiedyś umrze, pytanie tylko kto pierwszy. - ta jego wypowiedź była dość chaotyczna, ale wydawało mi się, że chociaż część z niej pojąłem. Co ma być to będzie, jasne. Albo ja komuś urwę łęb, albo oni mnie. A Dona... Nawet jeśli znów sobie coś ubzdura, bo tego zaczynałem się właśnie spodziewać... Oboje siedzimy w tym tak głęboko, że nie ma już żadnej siły na Ziemi, która dała by radę nas rozdzielić na zawsze.

niedziela, 27 sierpnia 2017

Informacja.

Witam. :)
Co do rozdziału, pisze się i już niedługo powinien się ukazać. Natomiast chciałabym poinformować, że pierwsza część już w całości istnieje na Wattpadzie, druga publikuje się. Nie wiem czy to coś szczególnego daje, ale podjęłam się żmudnego zadania przenoszenia prawie stu rozdziałów. xD
Pozdrawiam i proszę wyczekujących o cierpliwość. :)

1.https://www.wattpad.com/story/120898469-nie-p%C5%82acz-kiedy-odejd%C4%99-bo-to-b%C4%99dzie-tylko-jeden
2. https://www.wattpad.com/story/120909413-i-have-fallen-i-will-rise-resurrection

sobota, 22 lipca 2017

Info z ostatniej chwili!

Chciałabym w tym poście udostępnić pewną ciekawą rzecz, być może ktoś jeszcze się na to skusi. :D Dostałam informację o konkursie i zaintrygował mnie, tak więc zdecydowałam się wziąć w nim udział. Tak więc na kolejną notkę tutaj będzie trzeba troszkę poczekać, ale się pojawi. Ostatnia się pojawiła to i następna się pojawi. :D
Więc pozdrawiam i do następnego. :)





wtorek, 11 lipca 2017

Resurrection. - 35.

Nareszcie!
Witam wszystkich, w końcu udało mi się ukończyć ten rozdział. Dwa miesiące mi to zajęło, ale chyba potrzebowałam tej przerwy, odpoczęłam trochę od tej historii i będę mogła zabrać się za dalszy ciąg z nową werwą. Mam taką nadzieję przynajmniej :D Pisanie tego na siłę nie miałoby sensu. Tak więc zapraszam, mam też nadzieję na jakiś komentarz to mnie jeszcze bardziej zmotywuje do dalszej pracy. :)
Pozdrawiam.
***





 Nie miałem zbyt wielkiego pola manewru, mogłem tylko zostawić Donę samą w domu na kilka dni i lecieć z młodym do San Marino. Nie uśmiechało mi się to. Wszyscy zainteresowani byli właśnie tam i jeszcze ja miałem ją opuścić. Ale musiałem. Czułem, że potem będę tego żałował, jeśli się tam nie pojawię. Młody był zadowolony, że wyrwie się z domu... a ja nawet pomyślałem, żeby jednak zostawić go w domu, bo co ona sama zrobi? Kategorycznie powiedział, że zamierza lecieć nawet innym samolotem niż ja, jeśli coś mi się nie podoba. Kto go tego nauczył...?
Odpowiedź bardzo prosta. Był identyczny jak Dona. Ona też potrafiła się tak uprzeć jak osioł.
Nie było mi łatwo się z nią rozstawać z jeszcze jednego powodu. Powiedziałem jej o tym, ale po prostu mnie wyśmiała. Ale dla mnie mimo wszystko było to coś wielkiego. Poważnego. I nie zamierzałem tego ukrywać. Bałem się, że pod moją nieobecność ten idiota będzie chciał ją sobie urobić i co gorsza, uda mu się to. Ale ona powiedziała, że jestem po prostu śmieszny. Pocałowała mnie gorąco, a ja potem nie umiałem wypuścić jej z ramion dobrych kilka minut. Nie chciałem jej puszczać.
A teraz siedziałem już razem z młodym na pokładzie samolotu i próbowałem oszacować szanse na to, że po powrocie ten gnój zalęgnie się tam znowu jak wszy. Wiedziałem, że ona nie chce nawet na niego spojrzeć, ale... to było silniejsze ode mnie. Przed samym wyjazdem powiedziała mi...
- Jesteś zazdrosny. Ale nie masz powodu by się niepokoić.
- Nie mam, na pewno? On zachowuje się tak jakbyś co najmniej nosiła na sobie stempel z napisem 'Rezerwacja'. I to dożywotnia. - burknąłem na co zaczęła się pięknie śmiać. Aż skręcać ze śmiechu. Ja też się uśmiechnąłem. Sam widok jej radości sprawiał, że sam czułem się o wiele lepiej.
Ale to oczywiście nie zmieniało faktu, że czułem się zagrożony.
- Przestań już! - usłyszałem w którymś momencie głos syna, a zaraz potem szturchnął mnie ramieniem. Spojrzałem na niego nie wiedząc o co mu chodzi.
- Co?
- Przestań planować jak go zamordujesz. - zaśmiał się z mojej miny.
- Wcale nie planuję go zabić. - burknąłem odwracając się z powrotem do okna, przy którym siedziałem. Widok był wciąż taki sam. Ciągnący się bezkres jakichś pól... lecieliśmy w końcu nad Europą. Co jakiś czas widać było większe miasto. Poza tym jakieś tereny zielone... może jeziora. Ale bardzo pomniejszone. Prawie, że miniaturowe. 
Miało to swój urok, ale w tym momencie ja go nie dostrzegałem.
- Jasne. - znów usłyszałem jego chichot. - Już widzę te trybiki w twojej głowie. W sumie, to nie miałbym nic przeciwko, ale... wiesz. - spojrzał na mnie jakoś tak znacząco. - Za jeden wybryk już teraz możesz iść do pierdla,  a co dopiero gdybyś ukatrupił drugiego męża swojej żony...
Pominąłem ten jego końcowy żarcik o drugim mężu mojej żony, bowiem moją uwagę przykuło co innego w jego wypowiedzi.
- Jaki wybryk masz na myśli? - zapytałem aż odwracając się do niego bardziej przodem. - Przecież nic nie zrobiłem. - spojrzał na mnie wielkimi oczami, a potem wybuchnął śmiechem.
- Tato, proszę cię. - niezależnie od tego kiedy to słowo padało, zawsze czułem jak ogarnia mnie szczęście... ale teraz byłem ciekaw czego innego. - Jak to NIC nie zrobiłeś? Cały świat co roku składa kondolencje twojej rodzinie, a zdjęcie twojego grobu z łatwością można odnaleźć z pomocą internetu.
- A, o to ci chodzi... - mruknąłem patrząc teraz na stewardessę która akurat pojawiła się na horyzoncie. Musiałem stwierdzić, że miała całkiem przyzwoite nogi...
- Tak, o to mi chodzi i o to, żebyś się na nią nie gapił. - usłyszałem głośno tuż przy swoim uchu. Aż drgnąłem patrząc na niego.
- Na kogo znowu?
- Na tą babę. - parsknąłem śmiechem.
- Tylko patrzę, to nie znaczy, że coś mi od razu chodzi po głowie. - wyjaśniłem patrząc teraz znów w okno. Tak było. Może ta dziewczyna miała zgrabne nogi, ale pewnych części ciała Dony to ona nie przebije...
- Powiem wszystko mamie po powrocie. - te słowa natychmiast sprowadziły mnie na ziemię. Spojrzałem na niego chyba z autentycznie przerażoną miną, bo ten wybuchnął tak głośnym śmiechem, że aż inni pasażerowie powychylali się by nas dojrzeć i zobaczyć o co chodzi. Ucichł jednak po chwili.
- Zgłupiałeś, chłopaku. - burknąłem, prychając pod nosem.
- Szkoda że nie widziałeś swojej miny.
- Daj spokój, jeszcze tego brakuje, żeby twoja matka...
- Spokojnie, tylko żartowałem. - zaśmiał się znów. - Wracając do poprzedniego tematu - no właśnie. - mogą cię wsadzić za coś tak trywialnego jak oszustwo podatkowe. - powiedział takim tonem jakby był specem od tych spraw. Parsknąłem śmiechem w swój kubek z kawą. Obrzydliwa, ale nic innego nie było. - No co?
- Co ty, synek? Ja pogrzeb miałem, a nie wyprowadzałem miliardy ze skarbu państwa jak co niektórzy. - to co powiedział było po prostu absurdalne. - A poza tym, nie zrobiłem tego sam na własną rękę. Jestem wolny od tych konsekwencji prawnych o których mówisz.
Umowa, kontrakt lub jakkolwiek to zwać mówiła jasno o całości: powodem całego przedsięwzięcia były bezpośrednie groźby i zagrożenie życia, nie tylko mojego własnego, ale i mojej rodziny. Całej. A szczególnie miałem wtedy na myśli Donę. Tak więc nie było mowy o żadnym więzieniu, tym bardziej, że konwencjonalne służby nie miały o niczym zielonego pojęcia, a gdy będzie już po wszystkim... W dokumencie jest pewien zapis, który mnie chroni.
- Nie boisz się spotkania z umarłym? - zażartowałem kilka minut później spoglądając na niego z lekkim uśmiechem. Bądź co bądź Presley był martwy od... czterdziestu lat?
- Jakoś nie bardzo. Z jednym takim mam teraz do czynienia na co dzień, więc się zahartowałem. - odwalił na co aż oczy wyszły mi na wierzch. Zaśmiał się widząc znów moją minę. - Szczerze to jestem ciekawy. Jak można wytrzymać w tym tyle czasu. A właśnie... - zaczął nagle patrząc znów na mnie. - Co ty robiłeś przez ten cały czas?
To było bardzo dobre pytanie i aż zrobiło mi się goraco.
- Jakoś musiałem sobie radzić. - odwróciłem się do okna. - Najgorzej było na początku. Pierwszych kilka miesięcy... może nawet lat. Zbiegiem czasu wszystko się zmienia. Charakter i wartości, które człowiek wyznaje. Trzeba dostosować się do tej sytuacji, do tego pół życia... inaczej się zwariuje.
- A ty? Jak się dostosowywałeś? - drążył dalej. Westchnąłem.
- Z prawie żadnej rzeczy, którą zrobiłem przez te dwadzieścia lat nie jestem dumny. To jest ciąg nieprzerywanych okoliczności, które... po kawałku zjadają człowieka. Robiłem różne rzeczy. - wzruszyłem ramionami. - Nie miałem zbyt wielkiego towarzystwa, początkowo tylko ON i paru agentów, potem przenieśli mnie w zupełnie inne miejsce. O wszystkim nie mogę ci powiedzieć. - spojrzałem na niego, na co skinął tylko głową na znak, że rozumie. Więc kontynuowałem. - Robiłem co się dało. Później, bo przez pierwsze miesiące nie robiłem kompletnie nic.
- Nic? Jak to? - chyba go to zainteresowało.
- Normalnie. Nie wiem, może wpadłem w jakąś depresję, nie mam pojęcia, ale potrafiłem całe dnie przeleżeć na kanapie... i tyle. A mój teść w którymś momencie stracił do mnie cierpliwość i zdzielił mnie laską przez plecy...

Ta sofa wydawala sie być całkiem ciekawa, jeśli chodzilo o spędzanie na niej czasu. Byla całkiem wygodna... tak bardzo, że nie miałem ochoty z niej schodzić przez cały dzień. Nie widziałem zresztą sensu, a gadanie o wygodzie było tylko tak zwanym pierdoleniem kotka przy pomocy młotka. Nie miałem siły wstawać i robić czegokolwiek. Nie chciałem.
Minęło... ile? Pół roku? Chyba trochę więcej. Zaczynałem tracić rachubę. Tygodnie przelewały mi się przez palce, żaden nie różnił się od siebie praktycznie niczym. Siedziałem wciąż w tym małym domku, do którego mnie przywieźli, ale akurat na to nie miałem wpływu. Nie mogłem wychodzić, mimo, że budynek położony był na uboczu miasteczka, ale ludzie jednak się tu pojawiali. Natomiast Elvis śmiał się jak głupi z każdego kogo zobaczył na ulicy, a to, że ten ktoś nie miał zielonego pojęcia o co mu chodzi bawiło go jeszcze bardziej. Nie zwracałem na to żadnej uwagi. Po prostu siedziałem... leżałem na kanapie w salonie lub na łóżku w moim pokoju i tak mijały mi godziny. Dosłownie godziny. Które zamieniały się w dni. 
Tego dnia również leżałem odłogiem. Nie miałem zamiaru się ruszać bo i po co. Nie miałem najmniejszego do tego powodu. Pragnąłem jedynie NAPRAWDĘ umrzeć. Jednak mimo tego mojego fizycznego i psychicznego odrętwienia wyczuwałem, że dziadziuś zaczyna się lekko denerwować. Kiedy przechodził i widział, że znów leżę mruczał coś cicho pod nosem. Na początku nie robił ani nie mówił nic. Chyba po prostu dawał mi czas. Ale najwidoczniej ten czas już minął, bo zaczął szturchać mnie coraz częściej, a tylko mnie tym irytował. 
Wiedziałem, że jego gderanie ma wiele wspólnego z racją, ale nie chciałem niczego słuchać. Zadnych kazań, morałów, niczego. Chciałem po prostu zgnić w tym domu i przestać cokolwiek czuć. Nie miałem już żadnego życia, więc... po co...
- DŁUGO JESZCZE BĘDZIESZ SMARKAŁ, BARANIE?!
Ten wrzask, a raczej skrzek staruszka mimo wszystko postawił mnie do pionu. Przynajmniej na chwilę. Nie wiedziałem o co chodzi, co się dzieje. Patrzyłem tylko na swojego 'zmarłego' teścia pytającym wzrokiem. Od dwóch tygodni nie powiedziałem ani słowa. 
Patrzył na mnie wściekłym wzrokiem jakby chciał mnie zabić. Tak naprawdę zabić. I chyba miałby rację gdyby to zrobił... 
- Pytam się, czy długo jeszcze masz zamiar się  nad sobą użalać. Może zaczniesz w końcu robić coś pożytecznego?! - zaskrzeczał znów stojąc z tą swoją laską, na której zawsze się podpierał. 
- Niby co? - mruknąłem zachrypniętym głosem. W końcu od dłuższego czasu go nie używałem. W odpowiedzi usłyszałem jedynie prychnięcie pełne irytacji. Czułem, że ma ochotę mi przygrzać. 
- COKOLWIEK. GDZIEKOLWIEK. To co robisz z facetami z CIA nie upoważnia cię do wegetowania! Gdybym ja wyglądał tak jak ty, nie dożyłbym dnia dzisiejszego, by ugościć tu twój sflaczały tyłek! A propos TYŁKA! - zaskrzeczał znów. - Podnoś dupę! 
Westchnąłem tylko. Zdążyłem się znów położyć co musiało go dodatkowo zdenerwować. W sumie to współczułem mu takiego  współlokatora. Ale tak naprawdę... gówno mnie wszystko obchodziło. Interesowało mnie tylko to by móc się nad sobą użalać... 
Użalałem się tak nad sobą jeszcze dokładnie pięć sekund, kiedy usłyszałem w powietrzu świst, a potem coś twardego i tępego uderzyło mnie w grzbiet. Aż skoczyłem na równe nogi jak kot, którego ktoś wystraszył. Brakowało tylko, żebym się wygiął i najeżył sierść.  Spojrzałem na starszego pana wielkimi oczami.
Mój teść trzymał swoją laskę w zupełnie inny sposób niż zwykle, bo... dolną częścią, a rączka właśnie chyba zaliczyła bliskie spotkanie z moim kręgosłupem. Patrzył na mnie w taki sposób, że aż odbierało mu to ze dwadzieścia lat. Co jak co, ale na tamten świat to on się jeszcze długo nie wybierał. Widać, życie mu służyło...

No cóż, od tamtej pory zacząłem być o wiele bardziej aktywny. To tak jakby zdjął ze mnie jakiś czas, który mnie otumaniał. Postanowiłem wtedy zrobić coś z sobą.  Nie ważne było co, ważne, że COŚ.
Zamilkłem na chwilę, urywając rozmowę pogrążając się w tych rozmyślaniach. Zawsze wtedy wdzierała się jakaś melancholia... nostalgia. Czasami było to nie do zniesienia.
- I co było dalej? - usłyszałem i poczułem jak lekko mnie szturcha w łokieć. Spojrzałem na niego. Jego mina była zwyczajna jak zawsze, ale w oczach widziałem, że chce wiedzieć jak najwięcej. Jak tylko się da. Sam wiedziałem, że nie mogę mu powiedzieć wszystkiego. I nie chodzi tu o sprawy urzędowe, wręcz przeciwnie. - Były jakieś kobiety. - stwierdził, to nie było pytanie. Poczułem jak coś zimnego opada mi na dno żołądka.- Mama przez pewien czas była taka... A poza tym znalazłem taki jeden wydrukowany tekst. Ze zdjęciem na którym byłeś chyba ty i jakaś panna.
Co miałem mu powiedzieć? Przecież nie mogłem opowiadać mu takich rzeczy...
- Twoja mama zawsze była miłością mojego życia, nieważne gdzie byłem i z kim. To był czas, kiedy... nie miałem tak naprawdę nic. I nie chodzi tu o rzeczy materialne, bo tego i tak miałem pod dostatkiem. Nie miałem przy sobie ciebie i twojej matki. Więc nie miałem tak naprawdę nic. - mówiłem patrząc na niego przez cały czas. - Te kobiety... może to obrzydliwe, ale były substytutem. W pewien sposób. Były okresy naprawdę ciężkie, kiedy nie chciało mi sie... żyć. Po prostu. - zamilknąłem na moment. - Ale nie będę ci o tym opowiadał...
- Chcę usłyszeć. Nie mam już pięciu lat, nic mi się nie stanie. - powiedział natychmiast. To chyba nawet nie chodziło o to. Chyba nie byłem gotowy by mu o tym powiedzieć. Nie tylko o babach, o wszystkim. Otworzyłem usta... ale nic nie powiedziałem.
- Ja wiem, że jesteś dorosły. - mruknąłem po chwili spoglądając na niego. - Ale nie mogę mówić o wszystkim. Niedługo zacznie się akcja... wtedy nie tylko ty dowiesz się wszystkiego. - zakończyłem patrzac teraz przez okno. Ale za wiele przez nie nie widziałem.
- Podziwiam ciotki. - usłyszałem w którymś momencie, po dłuższej chwili ciszy. Młody udawał, że bardzo interesuje się obudową swojego telefonu. Jednocześnie wiedziałem, że to tylko pozory, bym czymś zając drżące ręce. Miałem tak samo i to dość często. Popatrzyłem na niego. - W życiu bym się nie spodziewał, że można tak kłamać przez tyle czasu. Pamiętam jak się pojawiły kiedy miałem dziesięć lat. - spojrzał na mnie. - Wróciliśmy wtedy z Australii. Oczy miały wielkie jak spodki... Mama nie pochwaliła się twojej rodzinie, że zaszła w ciążę.
- Taa... - westchnąłem lekko sfrustrowany. - Ja też nie miałem pojęcia...
- Ciotka Janet wyglądała jakby połknęła strusie  jajo i to na raz w całości. LaToya zresztą też.
Co miałem mu powiedzieć do cholery... Pocieszać? Chyba na to za późno, zresztą nie o to tu chodziło.
- LaToya jak LaToya, nie przepadała za bardzo za twoją matką, ale jak tylko wszyscy usłyszeli co mam zamiar zrobić i w jakich konkretnie okolicznościach, od razu objęły identyczne stanowisko. Obie uznały, że padło mi na mózg i kategorycznie zaraz pojadą i opowiedzą o wszystkim mojej żonie, a ona już sama będzie wiedziała który łepek urwać mi najpierw... - roześmiał się w głos. Sam się zaśmiałem, ale cytowałem dosłownie słowa Janet. - Janet prawie natychmiast zaprzyjaźniła się z Doną - zacząłem znów. - i była chyba najbardziej wściekła w tym całym towarzystwie. No może pomijając mojego starego...

- Teraz najlepsze. Mam do ciebie pytanie. Jak ty im wszystkim o tym powiesz? - jeden z agentów wiózł mnie do Neverland, gdzie byl mój dom... przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. Byłem tak wykończony psychicznie, że... przestawałem jeść, a to dobrze nie wróżyło. A tu jeszcze takie pytanie.
- Nie wiem. Jakoś muszę. - odpowiedziałem czując jak mój żołądek zaczyna strajkować, cienka warstwa potu pokryła mi czoło. Nabrałem głęboko powietrza do płuc...
- Spokojnie. To wszystko jest wykańczające... ale sam sie na to zdecydowałeś. Nikt cię nie zmuszał.
- Wiem. - odpowiedziałem nieco zirytowany jego gadaniem. - Po prostu jedź. 
W domu czekała na mnie żona, o której teraz cały czas myślałem. Dona bez przerwy zajmowała mój umysł, nie było chwili, żebym pomyślał o czymś innym. Szkoda tylko, że nie dzieje się to już w taki sposób jak kiedys. Teraz jedynie potrafiłem myśleć jak to wszystko zrobić, jak ją ochronić... Może mi odbijało, ale... nie widziałem innych możliwości. Komuś stojącemu z boku może się to wydawać prostsze, a rozwiązanie, które wybrałem niedorzeczne, ale prawda jest taka, że nikt w tym nie siedzi i nie ma o niczym pojęcia.  
Kiedy wjechałem na parking od razu stało się dla mnie jasne, że w domu nie będę sam. Zauważyłem dwa auta. Jedno należało do Janet, drugim jeździli rodzice. No pięknie, pomyślałem. 
- Powodzenia. - rzucił mój kierowca domyślając się tego samego co ja i odjechał. Tak, przyda mi się, pomyślałem. 
O ile rodzeństwem aż  tak się nie przejmowałem to wiedziałem, że matka będzie w nie małym szoku. Chciałbym jej tego oszczędzić ale... co tu dużo mówić. Nie da się. Kiedy wszedłem do salonu, od razu jasne się dla mnie stało, że Donę gdzieś wyeksmitowali by móc sam na sam ze mną porozmawiać. Już niektórym z nich powiedziałem, że coś szykuję... nikt tylko nie miał pojęcia co. I że Dona nie będzie miała o niczym zielonego pojęcia. Ściskało mnie w żołądku na samą myśl o tym... Musiałem wziąć się w garść.
- No wreszcie. - usłyszałem jak tylko wszedłem głębiej. Wszyscy rozsiedli się w salonie. Cały Neverland był wyludniony, celowo większości ekipy dałem dzień wolnego by się tu nie pałętali. Nie chciałem by ktoś coś usłyszał. Gdyby to wyszło... Nawet nie ma o czym mówić. To mój brat właśnie się odezwał. Jermaine. Uśmiechnąłem się krzywo i usiadłem na małej pufie stojącej gdzieś z boku. - No to co ciekawego masz nam do powiedzenia? 
Popatrzyłem na nich wszystkich i już wiedziałem, że za chwilę wybuchnie histeria. Nikt nawet nie pomyślał o tym o czym za chwilę usłyszy, ale po ich minach byłem pewny, że za chwilę wybuchnie tu prawdziwa awantura. I nie pomyliłem się.
W pierwszej chwili nastała grobowa cisza. Nawet zdawało mi się, że światło pociemniało od tej zgęstniałej atmosfery. Chłopaki... żaden się nie odezwał. Nawet Jermaine, który zawsze i wszędzie ma niewyparzony  jęzor. LaToya i Janet... były blade jak kreda. I chyba zastanawiały się właśnie, kto tu jest chory na głowę, one czy ja. Zostali już tylko rodzice. 
Mama.... tak jak się spodziewałem, patrzyła na mnie takim wzrokiem i z taką minę, że już wstawałem by ją złapać, choć i tak siedziała. Natomiast ojciec...
Jeśli chodzi o ojca, to zachował się jak zwykle...

- No? Co z tym twoim starym? - Mat szturchnął mnie lekko, gdy zamilkłem. Chyba za bardzo zagłębiłem się w tych starych sprawach... Ocknąłem się i popatrzyłem na  niego jakbym nie bardzo wiedział o czym do mnie mówi.
- Ach... Co ze starym? To co zwykle. Ale może przekuć to na jakąs formę plusa.
- Tak?
- Tak. - spojrzałem znów na niego tym razem wymownie. - To był ostatni raz w życiu, kiedy mnie zlał. Więcej nie miał okazji. - młody wytrzeszczył oczy. Uśmiechnąłem się lekko widząc to. A potem odwróciłem znów twarz do okna. - Potem już po prostu z biegiem czasu zacząłem się zmieniać i role się zamieniły. Z małą różnicą. JA NIGDY nie podniosłem na niego ręki. Ale jadu mu nie szczędziłem. W końcu chyba musiałem mu jakoś pokazać, że nie jestem jego chłopcem do bicia. - zakończyłem lekko melancholijnie.
Młody chyba nie bardzo to ogarniał, ale wcale tego od niego nie wymagałem. Był młody. Nie dla niego było rozkminanie zła tego świata.
- W końcu... - mruknąłem pod nosem, kiedy wylądowaliśmy na lotnisku w Rimini. Z tego miejsca dzieliło nas tylko 16 km od San Marino. Byłem do tego stopnia wykończony, że chociaż wiedziałem, że z Rzymu trzeba będzie lecieć jeszcze kawałek dalej byłem naprawdę wściekły. W końcu jednak zapakowaliśmy się do auta, jednego z dwóch i pojechaliśmy.
- Po co ten drugi samochód? - zapytał młody, który chyba też już miał dosyć tej podróży. Popatrzyłem na niego.
- Wyjechali po nas. - mruknąłem trąc lekko czoło palcami i wzdychając. Wyjechało po nas kilkoro ludzi, jeden z nich właśnie nas wiózł. Było to do przewidzenia. Po takim locie nie byłbym w stanie sam tam własnoręcznie dojechać.
- Oczywiście, że wyjechaliśmy, chyba nie myślałeś, że ktoś pozwoliłby ci się tłuc tak samemu. - odezwał się kierowca... i dopiero wtedy zorientowałem się że to Josh we własnej osobie.
- Josh, to ty... - wymruczałem, na co spojrzał na mnie jak na gówno we wstecznym lusterku.
- Też się cieszę, że cię widzę. - sarknął. A ja uśmiechnąłem się lekko pod nosem.
Do końca  drogi a więc jakieś piętnaście minut nikt już nic nie mówił. Młody też zamilkł, choć zwykle gęba mu się nie zamykała. Nie byłem zdziwiony. Jeszcze chwila i sam bym tam zasnął tak jak siedziałem.
- Jesteśmy. - oboje usłyszeliśmy i jak na komendę wypadliśmy z auta.
- Tak w ogóle to co z nim? - zapytałem idąc razem z facetem i zastanawiając się jak mój teść teraz wygląda. Czy go w ogóle poznam. Josh zacisnął lekko usta co dało mi wyraźnie do zrozumienia, że nie jest z nim najlepiej.
- Tak jak mówiłem. Jest coraz słabszy, ale jęzor ma tak samo niewyparzony jak zawsze. - zaśmiałem się cicho, choć... tak naprawdę nie było w tym śmiechu nic wesołego.
Domek z zewnątrz nic a nic się nie zmienił. Wciąż był taki sam jak go zapamiętałem. Natomiast kiedy weszliśmy do środka, zauważyłem, że wiele rzeczy zostało zmieniono tak, by ułatwić funkcjonowanie staremu człowiekowi. Zniknęły kanciaste meble i chyba w ogóle większość rzeczy przeniesiono z góry, by nie musiał się po nie fatygować. Mądre rozwiązanie.
- Tutaj jest teraz jego pokój. - odezwał się cicho facet, kiedy znaleźliśmy się pod drzwiami. Coś ścisnęło mnie lekko w żołądku, ale kiwnąłem głową. Młody natomiast albo udawał, albo naprawdę miał wyjebane na to, że za chwilę zobaczy człowieka, który wedle prawa jest martwy od kilku dekad. I kto to mówi, pomyślałem i aż parsknąłem śmiechem pod nosem.
- Masz gości, staruszku. - Josh wszedł pierwszy i od progu zakomunikował mu, że ktoś wspaniałomyślnie go odwiedził. Natomiast jego odpowiedź była wielce do przewidzenia.
- Kto tym razem chce zawracać mi dupę?!
Aż zaśmiałem się w głos, kiedy to usłyszałem.
- Ja też się cieszę, że cię widzę. - powiedziałem wchodząc do środka do pokoju. Był dość duży, ale wszystkie sprzęty medyczne, który w nim stały sprawiły, że wydawał się o wiele mniejszy. Jednocześnie wprowadzało to taki mało atrakcyjny nastrój. Uśmiechałem się jednak podchodząc do jego łózka, nie chciałem robić utrapionej miny.
Staruszek wytrzeszczył na mnie oczy jakby widział mnie co najmniej pierwszy raz w życiu. Najwidoczniej się nie spodziewał, chyba nikt go nie uprzedził, że się pojawię. A już na pewno, że nie sam. Młody wszedł za mną niepewnym krokiem i wytrzeszczał swoje wielkie oczy, które odziedziczył po mnie, przez co wyglądał jakby założył sobie na twarz okulary w piłkami pingpongowymi. Uśmiechnąłem się lekko spoglądając na niego, a potem zwróciłem się znów do teścia.
- Widzę, że wciąż dajesz radę. Na przekór wszystkiemu, jak zawsze. - parsknął w końcu śmiechem,  a potem przeniósł łakomy wzrok na mojego syna. Który notabene wciąż wybałuszał na niego gały.
- Co tak stoisz, młody człowieku, siadajże w końcu na tyłku. Bliżej! - zaskrzeczał, gdy młody przycupnął na jakimś krzesełku. Przeniósł się na inny, bliższy. - Mam ponad 80 lat, chłopcze, nie widzę zbyt dobrze. - i zaczął mu się przyglądać mrużąc lekko oczy. Wyglądało to dość śmiesznie.
Leżał pod kołdrą, dość cienką, było ciepło. Wokół niego pełno jakichś urządzeń... aż przypomniałem sobie zdjęcia z mojej sypialni po mojej 'śmierci'. Wyglądała tak samo.
- Naprawdę jest do ciebie podobny. - mruknął po chwili, kiedy usadowił się znów wygodnie. Parsknąłem śmiechem.
- Spodziewałeś się czegoś innego?
- Nie. Nie bardzo. - wyzezował raz na mnie, raz na syna. - Wydrapał z ciebie wszystko co tylko mógł. Słyszałem jak śpiewasz. - zwrócił się znów bezpośrednio do niego.
- G-gdzie?! - młody chyba był jednak o wiele bardziej poruszony tą wizytą niż skłonny by był przyznać. A taki chojrak był w samolocie...
- Jak to gdzie?! Tam gdzie wszyscy. W internecie. - odpowiedział takim tonem jakbyśmy byli wszyscy upośledzeni. - Teraz to wszyscy mają dobrze. Wystarczy wystukać kilka słów i wszystko masz na zawołanie. A za moich czasów... Moje piosenki można było usłyszeć albo w radiu albo na koncercie. Niektórzy mieli to szczęście głupiego, kiedy mieli jakąś możliwość nagrania kilku kawałków. A teraz? kto by się bawił w nagrywanie piosenki na taśmę!
- Nawet za moich czasów tak było, przynajmniej na początku. - powiedziałem spoglądając na Mata. Chyba zaczynał się powoli oswajać z sytuacją. - Czyżbyś uważał, że internet to coś złego? - uwielbiałem go tak podszczypywać. Wtedy wdawał się w bardzo interesujące pogawędki.
- Nie uważam, że to coś złego, mówię tylko, że to lenistwo dzisiejszej młodzieży jest spowodowane między innymi tym, że wszystko mają podstawione pod nosy. A w ogóle to co wy tu robicie?
- EL!!! - odezwał się Josh, który musiał ostatnimi czasy siedzieć z nim bez przerwy i chyba wychodziło mu to już bokiem.
- Mówiłem ci żebyś mnie tak nie nazywał!
Takie zrzędzenie było na porządku dziennym przez całą wizytę. Miałem zamiar posiedzieć tam ze dwa dni. Dowiedzieć się czegoś więcej i to nie tylko w jego sprawie. I dowiedziałem się. Ktoś cały czas węszył wokół domu, ale poza tym wszystko wciąż stało w miejscu. Nikt nikogo nie atakował, nie nagabywał... jakby zapomnieli...
- Może rzeczywiście dali sobie spokój. - Mat zagadał na ten temat, kiedy usiedliśmy na tarasie. Słońce zachodziło, widok był bardzo piękny. Popatrzyłem na niego, wiedząc, że oboje byśmy tego bardzo chcieli.
- Może tak. - odpowiedziałem z lekkim uśmiechem, ale z jego uśmiechu i spojrzenia wyczytałem, że wcale sam w to nie wierzy.
Podobnie jak ja.


***

Tak poza tym wszystkim, właśnie zdałam sobie sprawę, że pominęłam tu kwestię Dony... ale to może i dobrze. :D Później będzie ciekawie. :)

środa, 10 maja 2017

Resurrection. - 34.

W końcu! W końcu skończyłam ten rozdział i pobiłam chyba swój rekord. Ostatni pojawił sie prawie miesiąc temu. Kiedy będzie kolejny nie mam pojęcia, nie wiem nawet kiedy zacznę pisać. Może nigdy, bo wszystkiego mi się już odechciało. xO A to wszystko przez maturę. Mam nadzieję, że po wszystkim wróci mi i wena i w ogóle chęć pisania tego opowiadania. Nie chciałabym pozostawiać go teraz nieskończonego bo śmieszne by to było poddawać się przed samym końcem, ale... zobaczymy. Będę się starać. xD
A teraz zapraszam na rozdział i pozdrawiam. :)
***


Ten jej napad był nieco dziwny, ale później doszedłem do wniosku, że nie był aż tak zaskakujący. Co prawda... Nie raz już wstawała później ode mnie, ale wiedziałem, że wciąż siedzi w niej zadra. Podejrzewałem nawet, że tej rany już nic nigdy do końca nie zagoi. Więc i ten wybuch nie był niczym nadzwyczajnym. Niczym, czego nie mógł bym się nigdy nie spodziewać.
Nie zmieniało to jednak faktu, że trochę mnie to ubawiło. Nie powinienem się śmiać, ale parskałem śmiechem pod nosem przez cały dzień. Wkurzałem ją i za każdym razem dostałem ścierą przez łeb, ale nie mogłem się powstrzymać. No bardzo mi przykro, kwiatuszku.
Natomiast młody chyba nie wiele sobie z tego zrobił. Albo, co bardziej prawdopodobne, nie dał niczego po sobie poznać. Jestem o wiele bardziej skłonny stwierdzić, że wolał udać nie wzruszonego niż trząść portkami nad płaczącą matką. Pewnie nie raz musiał ją wspierać w o wiele gorszych chwilach, które z pewnością często jej się przytrafiały... Winić za to mogłem tylko siebie i, istotnie, winiłem się. W każdej godzinie zadawałem sobie pytanie jak mogłem być takim idiotą. Ale zaraz chyba na pocieszenie dla samego siebie dodawałem, że przynajmniej byli bezpieczni. Co by nie mówić, naprawdę uważałem, że gdyby nie to, dzisiaj... mogło by nie być co zbierać.
Chyba każdy człowiek pragnie nawet i przed samym sobą usprawiedliwić swoje błędy, prawda?
Dałem już jej spokój z nabijaniem się, kiedy do domu wrócił Mat. Poleciał do kina z kumplem, o ile się dobrze orientowałem, to przyjaźnił się z synem tej całej Iwy. Pamiętałem ją całkiem dobrze... Kto by jej nie zapamiętał po czymś takim...

...Pachniała cudownie, po prostu sobą. Nakryłem jej pierś swoją dłonią wyczuwając sjak drży, spina się lekko. Oddech uwiązł jej w gardle, reagowała na każdy bodziec. Przypadkowe otarcia sprawiały, że dreszcze niemal przez cały czas biegały nam po plecach. Zwłaszcza kiedy wplotła palce w moje włosy...
- Dona...? Jak sie czujesz...? UAAAAAA!!! - usłyszałem i jak jeden mąz i ja i Dona skoczylismy w tym łózku jak dwa zające. Popatrzyłem na drzwi. Stała w nich jej przyjaciółka i wlepiała w nas oczy wielkie jak gały z rękami na policzkach i rozdziawioną gębą. W pierwszej chwili nie wiedziała gdzie podziać te oczy, była przerażona. Ale po chwili jej oczy znalazły sobie miejsce by się na nim zawiesić. Moje przyrodzenie.
Jej mina automatycznie się zmieniła, wyrażając teraz lekką konsternację zaistniałą sytuacją, ale i zainteresowanie. No tak... Nie wiedziałem czy się śmiać czy płakać. Zanim zdązyłem przyciągnąć do siebie skopaną na podłogę pościel zdązyła sobie troche popatrzeć. Natomiast Dona...
Tak jak ja szukałą czegoś do zakrycia się, ale w tym samym czasie krzyczała coś do koleżanki. Ta jednak wciąż patrzyła na mnie w lekkim szoku. Teraz ja nie wiedziałem gdzie podziać oczy.
- IWA, WYNOCHA, MÓWIĘ! - rzuciła poduszką w dziewczynę. Ta jakby się ockneła i spojrzała na Donę, po czym na jej twarz wpełzł szeroki uśmiech podczas którego można było zobaczyć jej wszystkie zęby.
Dona wyskoczyła z łóżka owijając się prześcieradłem i zaczęła wypychać ją z pokoju. Ruda zaczęła chichotać i szeptać jej coś do ucha zerkając na mnie...
- Niezłe gabaryty, dobrze wybrałaś!
- IDŹ STĄD!
- Ale opowiesz mi potem?
- IDŹ!
- Ale opowiesz mi potem, zadzwonie do ciebie.
- SPADAJ!
- Dobra, już idę, ale zadzwonię potem! - i poleciała...


To było dawno... Ale jak sądziłem, jej charakterek był wciąż taki sam.
- Co robisz? - zapytałem wchodząc do sypialni. Siedziała po turecku na samym środku łóżka i coś przeglądała. Po chwili zauważyłem, ze ma słuchawki w uszach, dlatego mi nie odpowiedziała. Zainteresowałem się, podszedłem do niej i usiadłem na łóżku tuż obok obejmując ją w pasie. Podskoczyła jak mały królik, na co się roześmiałem, a ona spojrzała na mnie spod byka. Ale nie boczyła się długo. Chwilę potem uśmiechnęła się sama. - Pytałem co robisz, kochanie. - mruknąłem trzymając ją wciąż blisko, słuchawki wypadły jej z uszu. Po chwili skontaktowałem czego słuchała. Były to nagrania demo do tych piosenek, które nigdy nie ujrzały światła dziennego. Wiedziałem, że sporo z nich dostała. Ale po co je teraz słuchała? Zauważyłem też mnóstwo zdjęć i parę innych rzeczy. - Dona...
- Spokojnie. Po prostu naszło mnie na wspominki. - powiedziała podając mi jedno zdjęcie na którym był nasz syn. - Tu ma piętnaście lat. - wyjaśniła. Uśmiechnąłem się, bo dzieciak na zdjęcia ryczał ze śmiechu z jakiegoś powodu.
- Myślałem...
- Daj spokój. Przecież już wiem co się stało. Nie wywołują już we mnie bólu. - mruknęła biorąc do ręki zdjęcie z naszego ślubu. Aż przycisnąłem ją do siebie mocniej. Musiałem. A ona się zaśmiała. - Co?
- Nic. - oparłem czoło o jej ramię i westchnąłem. W takich chwilach już chyba zawsze będzie mnie dopadać depresja. - To chyba nigdy nie zniknie...
- Oczywiście, że nie zniknie. Mineło dwadzieścia lat. To bardzo długo.   - spojrzała na mnie. - Nasze dziecko zdążyło dorosnąć. - nic nie powiedziałem. Co miałem powiedzieć... że żałuję? Żałować będę do końca życia... - Nie przejmuj się już tak. - usłyszałem nagle jak szepcze tuż przy moich ustach. Uniosła swoją drobną dłoń i pogładziła mój policzek.
- Naprawdę przez te dwadzieścia lat nic do nikogo nie czułaś? Przecież ten Dareczek w niczym by ci nie przeszkadzał...
- Przestań. - burknęła odwracając się ode mnie. Mimo wszystko uśmiechnąłem się i przycisnąłem ją mocniej do siebie. Wtuliłem nos w jej włosy, które rozpuściła.
- Dlaczego nosisz te włosy wciąż spięte...
- Bo mam już czterdzieści trzy lata, kochanie, nie jestem już taka młoda jak wtedy. - wyjaśniła z rozbawioną miną. Dobrze wiedziała, że uwielbiam, kiedy chodzi w rozpuszczonych włosach.
- Gadasz głupoty, wiesz o tym?
- Może według ciebie, ale taka jest prawda. - trzasnęła mnie plikiem zdjęć w nos, a potem przyciągnęła do siebie za koszulę. Uśmiechnąłem się zadowolony, kiedy przywarła do mnie ustami. Od razu poprawił mi się humor.
Młody znowu wybył i znowu zostaliśmy praktycznie na cały dzień sami. Nawet się cieszyłem. Mat nie bał się chodzić sam po mieście, a to wróżyło mimo wszystko bardzo dobrze. Gorzej gdyby przez to wszystko nie ruszał się nigdzie na krok. Widać, jakoś potrafił sobie z tym radzić i dziękowałem za to panu Bogu. Domyślałem sie jednak, że mimo wszystko gdzieś się ogląda za siebie, ale najważniejsze było to, że nie zamykał się w czterech ścianach.
A ja niedługo potem, popołudniu, dostałem mało ciekawy telefon. Chociaż... Może i był ciekawy. Ale bogaty w nieprzyjemne informacje.
Akurat siedzieliśmy w salonie, w tv leciał jakiś amerykański film z lektorem polskim. Musiałem mocno wytężać słuch by dosłyszeć wypowiadane kwestie aktorów.  To było trochę śmieszne...
- Przecież oboje możemy patrzeć na filmy po prostu po angielsku. - zwróciłem jej uwagę. Zaśmiała się.
- Mnie to obojętne. - mruknęła spoglądając na mnie z rozbawioną miną.
- Tobie może tak, ale dla mnie to jeden wielki polsko-angielski jazgot. - wskazałem paluchem na ekran.
Przekomarzaliśmy się tak jeszcze jakiś czas, aż w którymś momencie mój telefon zabrzęczał wściekle w
kieszeni. - Komu się znowu coś przypomniało? - wymruczałem sięgając po niego i spoglądając na wyświetlacz. Zmarszczyłem czoło.
- Co się stało? - jak zwykle, Dona od razu zauważyła, że coś jest nie tak.
- Nie wiem. Zaraz się dowiemy. - mruknąłem i odebrałem mówiąc do aparatu o co chodzi.
Milczałem przez chwilę słuchając tego co miał mi do powiedzenia jeden z agentów. Im dłużej mówił, tym większa gula zawiązywała mi się w gardle.
- Jest upierdliwy jak zawsze, ale nie spodziewałbym się, że z tego wyjdzie. To już ponad osiemdziesiąt lat. W tym wieku zapalenie płuc to już meta.- usłyszałem w słuchawce głos jednego z facetów, którzy wcześniej mnie pilnowali. Westchnąłem. Co mogłem zrobić? Chciałem na coś się przydać, ale prawda była taka, że nie wiele byłem w stanie zdziałać. Czułem jaką taką wewnętrzną potrzebę spotkania się z nim jeszcze zanim... właśnie. Tak jak i oni, ja również nie wierzyłem, że dadzą radę go z tego wylizać.
Rozmawiałem z  nim jeszcze jakiś czas.
- Chciałbym się tam pojawić. - powiedziałem wstając z miejsca i podchodząc do okna. Czułem na sobie wzrok Dony. Wiedziałem, że bacznie mnie obserwuje. Później je wszystko wytłumaczę...
- Jeśli masz odwagę... lecieć sam przez pół Europy... to przyjeżdżaj. Nie widzę problemu. Poza tym z pewnością nasz dziadek bardzo się ucieszy z twoich odwiedzin. - westchnąłem znów trąc lekko czoło. Czułem, że zaczyna boleć mnie głowa. Może to zapowiedź nadchodzącej migreny...
- Nie boję się. Przyjadę. - nagle wpadł mi do głowy pomysł. - Wezmę młodego. Z tego też pewnie nasz dziadek będzie się cieszył. - usłyszałem cichy śmiech po drugiej stronie.
- Z pewnością.
Zakończyłem rozmowę stojąc jeszcze kilka minut pod ścianą przy oknie i patrząc na telefon.
- O co chodzi, Mike? - nawet nie zauważyłem, kiedy Dona znalazła się tuż obok mnie. Jedno spojrzenie na nią wystarczyło mi, by stwierdzić że się boi. Powinienem był od razu jej powiedzieć kto dzwoni. Uśmiechnąłem się lekko i pogładziłem ją po policzku.
- O nic... To znaczy... Mój świętej pamięci teść się pochorował. - powiedziałem siadając z powrotem na kanapę i przetarłem twarz dłońmi wzdychając. Czułem się zmęczony...
- Jesteś kompletnie wykończony tym wszystkim. - usłyszałem, kiedy usiadła obok mnie. Poczułem jej dłoń w swoich włosach. Bez słowa znów tak jak poprzednio opadłem na jej kolana tak jak siedziałem. I znów po raz któryś z rzędu westchnąłem ciężko.
- Masz rację. - mruknąłem. - Mam tego dosyć. Ale to akurat samo w sobie nie ma aż tyle wspólnego z tą całą sprawą. ALe jak już jesteśmy przy tym... to bardzo chciałbym wiedzieć, dlaczego ta cisza. Zaczynam się martwić.
- Cii... - szepnęła i pochyliła się nisko nade mną. Zaczęła szeptać mi do ucha. - Nic złego się nie stanie. Może po prostu dali spokój... może zrezygnowali. Może po prostu nie ma się już czym przejmować... - podniosłem się do siadu na te słowa. Jedno spojrzenie na nią dało mi pewność, że ona po prostu marzy o tym, by było tak jak mówi. Ująłem jej twarz w swe dłonie i pocałowałem czule, by choć odrobinę ją uspokoić. Miałem nadzieję, że podziałało. Czasami była tak tajemnicza... Teraz jednak byłem pewny, że potrzebuje mojej bliskiej obecności. Zwłaszcza, że od razu wtuliła się we mnie mocno zaciskając pięści na mojej koszuli.
- Też bym chciał, żeby tak było. ALe małe szanse na to, skarbie, przykro mi. Nie chcę cię straszyć. Najlepiej gdybyś w ogóle o tym nie myślała i zostawiła rozgryzanie tego mnie i reszcie tej zgrai.
- Chyba oszalałeś... Mike - zaczęła odsuwając się ode mnie i patrząc na mnie jak na idiotę. - Najpierw... - aż prawie zawarczała. - odebrali mi ciebie. Na dwadzieścia długich lat, teraz znowu przyssali się do mojego dziecka... Naszego dziecka... i nie ważne ile on ma lat. A ty mi mówisz, że mam nie myśleć?
- Chcę cię odciążyć po prostu. - przytuliłem ja z powrotem. - Ale teraz ważniejsze jest co innego. Chcę do niego polecieć, spotkać się z nim póki jeszcze mogę.
- Na mnie nie licz, przykro mi. - powiedziała od razu nerwowo na co zaśmiałem się cicho.
- Trudno. Ale Mat pewnie będzie chciał lecieć. - popatrzyłem na nią uważnie. Wiedziałem, że ten pomysł nie przypadł jej do gustu, ale nic nie powiedziała.
Przytuliłem ją gładząc po włosach uspokajająco, miałem nadzieję że w ten sposób choć  odrobinę się odpręży. I chyba mi się udało. Po chwili spojrzała na mnie z uśmiechem i zaczęła badać obuszkiem palca kształt mojej dolnej wargi. Uwielbiałem te drobne czułości, czasami wystarczało po prostu tylko tyle. Ona też je lubiła ale natychmiast uciekała jak tylko zaczynałem ją łaskotać. Wtedy oboje choć na chwilę mogliśmy zapomnieć o tym co się działo.


Strach tak naprawdę towarzyszył mi przez cały czas. Kiedy rano wstawałam, otwierając oczy czułam budzące się napięcie razem ze mną. W południe, razem ze Słońcem, wspina się ku górze powodując różne stany. Czasami, choć niczego po mnie nie widać, czuję jakbym miała się zacząć dusić. Coś chwyta mnie za gardło, jakaś wielka zimna, szponiasta ręka łapie mnie za szyję i próbuje ze mnie wszystko wydusić. Popołudniu, kiedy Słońce powoli spływa w dół, by później zniknąć całkowicie za horyzontem, napięcie które mnie wypełnia również lekko przygasa. Może dlatego, że wtedy po całym dniu siadam w salonie, a obok mnie natychmiast pojawia się mój ukochany mężczyzna. Wtedy czując jego bliskość, zaczynam się powoli odprężać. Następnie, kiedy nastaje wieczór, Słońca już dawno nie widać, a jego miejsce zajmuje teraz Księżyc. Strach, który mnie dręczy powinien zniknąć razem z gwiazdą, ale jest zupełnie na odwrót. Znów coś ściska mnie za gardło i ukojenie znajduję tylko w jego ramionach, kiedy jest już noc, a my oboje leżymy już w łóżku.
Być może już wieczorem zaczynam się denerwować na zapas na drugi dzień. W nocy też powinnam być odprężona, nie myśleć o niczym. Ale to też się nie dzieje. Nawet przez sen czuję jak jestem spięta, jak nie potrafię się nie martwić. I o niczym mu nie mówię. Wiem, że on to widzi, mówią mi to jego spojrzenia. Wciąż powtarza mi, żebym się nie martwiła. I tylko tyle może. Nic nie poradzę na to, że nie umiem inaczej. Zawsze taka byłam. I myślę, że on też zdaje sobie z tego sprawę.
Mój Mike. Czasami, kiedy na niego patrzyłam jak siedzi przy stoliczku w salonie, albo przy wyspie kuchennej z kubkiem gorącej kawy lub herbaty, a czasami nawet z kieliszkiem czegoś mocniejszego... i z tymi papierami, których treści i zastosowania nie chciałam się nawet domyślać. Wiedziałam podświadomie, czego to dotyczy. Wciąż w tym siedział... Teraz to już wszyscy w tym siedzieliśmy. Nawet mój ojciec już o tym wiedział... Może nie ze szczegółami takimi jakie znam ja i nasz syn... ale jednak.
Chciałabym mieć jakiś magiczny przycisk, który wyłączałby to wszystko i przenosił nas do zupełnie innego miejsca, gdzie jest spokój, gdzie nie musielibyśmy się niczym zamartwiać. Móc położyć się spać ze spokojną głową... i wstać z przekonaniem, że nic się złego nie może stać. Żałowałam, że nie posiadam takiego przyrządu. Bardzo by się teraz przydał.
- Zabukowałem bilety dla siebie i Mata. - usłyszałam jego głos tuż obok siebie, co natychmiast sprowadziło mnie na ziemię. Całkowicie pochłonęły mnie te przemyślenia. Spojrzałam na niego początkowo nie wiedząc o czym mówi, ale po chwili dotarło do mnie. Przymknęłam oczy nic nie mówiąc. Nie mogłam zamknąć dzieciaka w czterech ścianach, bo jak nie drzwiami to i tak mi wyjdzie oknem. Ale i tak się bałam.
- Gdzie wy w ogóle chcecie jechać? - zapytałam nawet nie próbując się sprzeciwiać. Młody już wrócił do domu z wypadu do kumpla i ani myślał odpuszczać sobie takiej wycieczki. Próbowałam go przekonać, ale... na próbach się skończyło.
- Do San Marino. - odpowiedział przyglądając mi się. Spuściłam głowę wpatrując się w swoje dłonie. - To nie daleko... Taka enklawa we Włoszech.
- Nie do końca obchodzi mnie fakt co to jest. - mruknęłam. Poczułam jak odgarnia mi włosy z szyi i całuje ją. Pewnie chciał mnie jakoś rozluźnić, ale tym razem niezbyt to działało. A może było tak samo skuteczne ale ja nie chciałam się temu poddać.
- Dona. - zmusił mnie prawie do tego, bym na niego spojrzała. - To jest całkiem blisko do Polski. Dalej jest do Moskwy. Albo mniej więcej tak samo. - za wszelką cenę chciał mnie pocieszyć. Musiałam się uśmiechnąć. Zareagował na to od razu. Przygarnął mnie do siebie, a ja natychmiast oparłam się o jego tors i wtuliłam twarz w jego włosy. Poczułam znajomy zapach... Na to nie mogłam pozostać obojętna.
- Zrobię coś do picia... - szepnęłam, choć nie chciałam sie od niego odsuwać. Gładziłam powoli jego ramiona wdychając głęboko jego zapach i upajając się nim. Poczułam jak przeczesuje mi powoli włosy palcami, uwielbiałam to. Przechodziły mnie ciarki, kiedy to robił.
Nic nie powiedział tylko przechylił się mocno zmuszając mnie do tego, bym położyła się płasko na sofie. Nakrył mnie swoim ciałem, niemal zaczął wciskać mnie w siedzenie. Objęłam go w pasie gładząc po plecach, zrobiło mi się gorąco. Jakoś tak... nie umiałam oderwać od niego swoich rąk, a on... dopiero teraz zorientowałam się, że rozpiął mi te jedyne trzy guziki w mojej bluzce i dotyka mnie w bardzo intymny sposób... Czułam jak jego palce powoli wsuwają się pod bieliznę i pieszczą piersi... Sama przyciągnęłam go do pocałunku nie mogąc się już tego doczekać...
I oczywiście wtedy coś musiało nam przeszkodzić.
Rozległo się głośne trzaśnięcie drzwiami, od razu oboje się poderwaliśmy z miejsca. Nawet się nie poprawiałam, myślałam, że to nasz syn wrócił od kolegi, ale... w wejściu do salonu stał...
- Darek?! - chyba aż za bardzo byłam zaskoczona. Patrzył na mnie z bólem w oczach.
- Myślałem, że wróci ci rozum... a pierwsze co widzę...
- Po coś się tu przywlókł? - Mike od razu go zaatakował, chyba nie miał zamiaru pozwolić mu by się do mnie zbliżył, nawet na milimetr. Położyłam mu rękę na ramieniu, chwycił ją i przystawił ją sobie do ust i czule ucałował. Darek spojrzał na niego jak na ostatnią obrzydliwą glistę. Wyczuwałam gęstniejącą atmosferę i spodziewałam sie awantury...
- Przyszedłem do MOJEJ żony.
- To nie jest TWOJA żona.
- A czyja?!
- Moja, kretynie, była, jest i będzie, nieważne ile razy przywleczesz tu swoją żałosną dupę! - Mike zaczynał się chyba rozkręcał. Wstał i dosłownie zasłonił mnie przed jego wzrokiem. - Grzecznie cię teraz proszę, żebyś sobie poszedł.
- Chcę porozmawiać z Doną, będziesz decydował za nią?!
- Nie będzie z tobą rozmawiać. - warknął zakładając ręce na biodra.
- Będziesz mu się teraz podporządkowywać? - zwrócił sie do mnie bezpośrednio. Czułam, że Michael zaraz się tu zagotuje, więc wstałam i łapiąc go za ramię, żeby wiedział, że tu jestem z nim, powiedziałam patrząc na faceta.
- Nie muszę mu się w niczym podporządkowywać. Powiedziałam ci już wszystko. - patrzył na mnie przez chwilę z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy.
- Wszystko? - zrobił krok w moją stronę. - Zjawił się nie wiadomo skąd i po co... A ty od razu dałaś mu się owinąć wokół paluszka. Żałuję, że pojechałem wtedy na tą delegację, nie pozwoliłbym mu na to...
- To by niczego nie zmieniło. Nieważne dla mnie to co było, ważne, że do mnie wrócił...
- Przestań... opowiadać farmazony, Dona! - krzyknął na mnie. Już chciałam coś powiedziec, ale do 'rozmowy' znów włączył się mój kochany.
- Jeszcze raz podnieś na nią głos, a zjadę na tobie ze schodów. - powiedział całkiem spokojnie, ale z bardzo poważną miną. Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale powstrzymałam się wciskając twarz w jego ramię.
- Boję się ciebie. - prychnął. Westchnął i zwrócił się z powrotem do mnie. - Dona, proszę cię... żebyś odsunęła się od niego na chwilę i ze mną porozmawiała. - powiedział patrząc mi w oczy. Co miałam zrobić? Powiedzieć nie i koniec? W końcu byliśmy jakoś tam razem przez kilka lat. Chyba nie popełnię żadnej zbrodni, jeśli po prostu pozwolę mu powiedzieć to co miał?
- Dobrze... - westchnęłam, ale Mike zareagował natychmiast. Tak jak się spodziewałam zresztą. Aż się uśmiechnęłam. Poza tym, musiałam im obu wyraźnie pokazać co postanowiłam. I to nie dzisiaj.
- Nigdzie z nim nie pójdziesz.
- Michael... nigdzie się nie wybieram. To mi zajmie pięć minut. Idź do sypialni... zaraz tam do ciebie przyjdę. - nie musiałam nawet patrzeć na Darka, żeby wiedzieć, że cały się gotuje. Ale cóż... jeśli nie rozumiał co się do niego mówi po dobremu... to może ta mała inscenizacja mu pomoże. Chwyciłam twarz Michaela w obie ręce i pocałowałam go namiętnie, następnie wypychając z saloniku. Nie chętnie, ale poszedł. A o tym, że będzie podglądał i podsłuchiwał wiedziałam, ale nie było sensu zamykać go na klucz... I tak by jakoś wylazł.
- Słucham cię. - westchnąłem trąc lekko czoło. Wolałabym to sobie oszczędzić, ale skoro się nie dało...
- Dona, kochanie, skarbie - zemdli mnie zaraz, pomyślałam. - Opamiętaj się...
- Ale dlaczego mam się opamiętywać? Przecież nic złego nie robię.
- Jezu! Co on za pranie mózgu ci zrobił... - był naprawdę sfrustrowany. - Nieważne już, że to naprawdę on, że... Nie, właśnie to jest najważniejsze!
- Zaprzeczasz sobie.
- Bo nie mam pojęcia jak to wszystko mogło się stać! Dona, ja chcę ci uświadomić jedną rzecz.
- Jaką?
- Minęło dwadzieścia lat! - powiedział to tak jakbym do tej pory żyła w jakiejś iluzji.
- Wiem, doskonale zdaję sobie z tego sprawę... - nieco się zirytowałam.
- No i co? Nadal z nim siedzisz.
- A z kim mam według ciebie siedzieć?! Wrócił do mnie.
- Wrócił do ciebie! Proszę cię! Zostawił cię tyle lat temu, bez słowa, bez niczego...
- Wcale nie bez słowa. - powiedziałam patrząc wszędzie tylko nie na niego. Zamilkł na moment.
- Jak to? Wiedziałaś...?
- Nie, nie wiedziałam.
- Więc jak...
- Napisał do mnie list. Napisał w nim... kilka ważnych rzeczy. - spojrzałam w końcu na niego. - Wtedy tego nie zrozumiałam, ale teraz już rozumiem. - wydawał się być naprawdę pokonany. Ale mimo to dalej nie dawał za wygraną.
- Napisał ci...! Tym bardziej powinnaś...!
- Co powinnam według ciebie?! To nie jest twoja sprawa! Ja go kocham! Kochałam go wtedy, kochałam przez cały ten czas, kocham teraz i kochać będę! Kiedy do ciebie dotrze, że ON jest JEDYNYM mężczyzną w moim życiu?! - patrzył na mnie z bólem przez dobrą chwilę.
- Nie wierzę w to. - pokręcił głową. - Ja w to naprawdę nie wierzę, jak możesz mu wybaczać COŚ TAKIEGO?!
- Nie jest łatwo, ale udaje mi się. Tak naprawdę nie potrzeba do tego wiele. - chyba zabrakło mu argumentów.
- A te pięc lat...
- Zapomnij. - powiedziałam tylko kończąc tym samym tą rozmowę. Miałam wrażenie, że wciąż nie chce odpuścić, ale w końcu odwrócił się i bez słowa poszedł sobie. Westchnęłam cięzko i poszłam do sypialni. Jak się sodziewałam stał tuż pod drzwiami i słuchał.
- Chyba nie muszę zdawać ci relacji, co, kochany? - mruknęłam patrząc na niego. Zacisnął usta, a po chwili uśmiechnął się szeroko zadowolony z siebie.
- Myślałem, że...
- Że co? - pociągnęłam go za język ale nie powiedział co miał na myśli. Natomiast ja się tego domyślałam. - Że dam mu się przekabacić i cię zostawię? - znów zacisnął wargi. Uśmiechnęłam się patrząc mu w oczy, a potem pogładziłam powoli jego policzek. - Kocham cię. - szepnęłam. Natychmiast przycisnął mnie do siebie. - To powinno ci wszystko wyjaśnić, prawda?
- Tak. - szepnął tuląc mnie dalej, bylebym tylko ani na moment się nie oddaliła.

niedziela, 16 kwietnia 2017

Resurrection. - 33.

Witam. :D Prezent na święta, więc przy okazji życzę wszystkim wesołych świąt! Co do rozdziału to chciałam, żeby było i trochę śmiechu i tak trochę zmysłowo, więc... xD Mnie się podoba, o dziwo do samego końca. Więc zapraszam i pozdrawiam. :)
***


- Zgadnij w ogóle kto tu był. - stałam właśnie przy garach, kiedy Mateusz wynurzył się ze swojego pokoju do nas do kuchni. Mike dostał właśnie jakąś wiadomość sms, ale natychmiast podniósł na niego wzrok siedząc przy kuchennej wyspie.
Minęło kilka dni. Okazało się, że młody miał zapalenie krtani, z naciekami na struny głosowe. Nieźle się załatwił. Mike siłą zaciągnął go do naprawdę dobrego laryngologa. Powiedział mu tylko jedno zdanie...
- Jeśli nie wiążesz swojej przyszłości z głosem, to nic, ale masz ten głos i nie byle jaki i musisz o niego dbać.
Tak więc dostał szereg antybiotyków i po trzech dniach było już lepiej. W każdym razie już gadał normalnie. Nie piszczał.
- No kto był? - mruknęłam mieszając w jakimś rondelku z sosem.
- Dareczek.
Na to usłyszałam tylko wściekłe prychnięcie nim cokolwiek zdążyłam odpowiedzieć. Młody zaczął się śmiać. Wiedziałam dlaczego.
- Czego chciał? - zapytałam spoglądając na Michaela z uśmiechem. Nic nie powiedział wbijając oczy w telefon.
- Pogadać z tobą. Nie uwierzył kiedy mu powiedziałem, że cię nie ma.
- Nie?
- Nie. - usiadł obok ojca zaglądając mu przez ramię co robi. - Uwierzył dopiero, kiedy dodałem, że wyjechałaś z tatą. - teraz ja parsknęłam śmiechem.
- I?
- A jak myślisz? Wściekł się.
- Większego idioty nigdy nie widziałem. - usłyszałam znów to burczenie. - Nie śmiej się! - fuknął do mnie. Roześmiałam się. Złośliwie. Patrząc na niego. Zabawnie zmrużył oczy.
- Chyba nie jesteś zazdrosny?
- Ja? - prychnął. - Niby o co? O tego kretyna? Proszę cię.
- No przecież widzę. - mruknęłam podchodząc do niego i wplatając mu palce we włosy. Aż się skulił. Znałam doskonale tą reakcję i perfidnie ją wykorzystałam. - Trzepie cię na samo wspomnienie o nim.
- Bo...! - zapowietrzył. - Bo nie ma prawa się do ciebie zbliżać! I koniec. - znów wbił nos w aparat. Młody spojrzał na mnie porozumiewawczo, z uśmiechem.
- Jesteś zazdrosny. - zakomunikowałam kończąc dyskusję.
- Powiedział, że przyjdzie jak już wrócisz. - Mateusz zdawał się mieć z tego wszystkiego niezły ubaw. Mnie też to bawiło, a zwłaszcza to jak reagował Mike.
- Nie kładę się spać, czekam.
Musiałam wybuchnąć śmiechem.
- Podoba mi się, że gotujesz się jak woda w parowozie, ale nie musisz aż tak się przejmować. - powiedziałam pochylając się nad nim i całując go czule. Mruknął cicho, chyba bardzo mu pasowało, że rozmawiając o wizycie 'męża' całuję jego.
W niedługim czasie potem kiedy byliśmy już po obiedzie, usiedliśmy w salonie przed kominkiem, a Mike natychmiast przysunął się do mnie i położył głowę na moich kolanach. Przymknął oczy wzdychając lekko a ja zaczęłam bawić się jego włosami. Gładziłam go lekko po twarzy, przytulił się do wewnętrznej strony mojej dłoni i ucałował ją. Uśmiechnęłam się czule. Zostaliśmy tak na dobrą sprawę sami. Faceci pojechali gdzieś tam, gdzie im góra kazała, zostało tylko dwóch dochodzących, że tak powiem, żeby ktoś miał oko na Mateusza. Oko na niego przez cały czas mieliśmy też my. Bezdyskusyjnie. Mike nie zwracał najmniejszej uwagi na jego sprzeciw, kiedy woził go i odbierał ze szkoły. Starał się nie wychylać przy tym... ale zaczęłam zauważać, że przestaje być tak ostrożny jeśli chodzi o niego samego, myśli tylko o synu. Rozmawiałam z nim o tym. Ale w sumie to co powiedział miało jakiś sens. Nawet jeśli ktoś go przyuważy to nawet dobrze. W końcu za jakiś czas będzie wielkie bum, może nawet trzeba takich wpadek, by zaszczepić w ludziach coś, przygotować ich na to. Chociaż nie wydawało mi się by można było ludzi w jakikolwiek sposób na to przygotować.
Ktoś na Górze też chyba bardzo nas lubi, jak stwierdził Mike, kiedy Mat wyszedł ze swojego pokoju i powiedział, że pojedzie do kumpla na noc. Jego spojrzenie na nas było tak wymowne, że nawet nie pisnęłam. Powiedział też, że Fabian mieszka ulicę dalej więc pojedzie autobusem. Denerwowałam się trochę, ale... Próbowałam się uspokoić, bo inaczej byłam pewna, że będę koło niego skakać do samej śmierci. Jak na razie nic się nie dzieje, więc przez ten mały kawałek też nie powinno. Prawda?


- Dobrze mi tak z tobą. - mruknąłem nie mając najmniejszej ochoty ruszać się z miejsca. Nie chciało mi się nawet podnieść ręki. Było mi tak... lekko. Jej dłonie pieściły moją twarz i szyję, delikatnie muskały skórę, wprawiając mnie w ten sposób w cudowny błogostan. Mogłoby się zdawać, że przysypiam. Ale moje zmysły stały się jeszcze bardziej wyczulone na bodźce. Byłem rozbudzony... pobudzony. Oddychałem spokojnie wciągając powietrze głęboko do płuc, a przed zamkniętymi oczami widziałem podniecające obrazy, które same krystalizowały się w moim umyśle.
Najpierw były to wspomnienia z przeszłości, tej dalekiej z Neverland, kiedy była tam ze mną, ze wspólnych nocy. Widziałem dokładnie jej drobne ciałko, nagie lub odziane w skąpą bieliznę. Widziałem jej minę, taką kuszącą... Każda z tych wizji powodowała szybsze bicie serca. Było wyczuwalne, byłem pewny, że widać je nawet gołym okiem. Ja słyszałem je w uszach, jak dudniło... Niecierpliwiło się. Ja też się niecierpliwiłem... a jednocześnie nie chciałem się ruszać.
Następnie pokazały mi się wspomnienia pocałunków... tych pierwszych po tym jak tu wróciłem. Kiedy o niczym jeszcze nie wiedziała, takie słodkie, ale najlepsze były te, kiedy znała już całą prawdę. Wtedy miałem jej tylko namiastkę. Kradzione okruchy... Teraz była znów cała tylko moja. Jak kiedyś. Przypomniałem sobie pierwszą wspólną noc po tej rozłące i żyły mi zapłonęły. Klatka piersiowa unosiła się coraz szybciej, nie musiałem spoglądać by wiedzieć. Nie czułem tego nawet zbytnio... ale wiedziałem, że mój oddech staje się nierównomierny. I ona też musiała to zauważyć. Jej palce zaczynały zakradać się pod koszulę coraz głębiej, aż w końcu w którymś momencie odpięły jeden guzik... Skóra w miejscach, których dotknęła zaczęła mnie palić. To był cudowne uczucie...
Dawno tego nie czułem... Takiego zmysłowego odrętwienia, a jednocześnie każdy jeden nerw, każda komórka ciała była jakby jeszcze bardziej żywa i jeszcze lepiej odbierała i przetwarzała otrzymywane bodźce. Czułem przyjemne drżenie w ciele, które różniło się jednak od siebie w minimalny sposób w zależności w której części ciała się znajdowało. Wędrowało w jednym kierunku zewsząd i kumulowało się dole brzucha a potem w kroczu. Oczy wciąż miałem zamknięte, nic nie widziałem... może też i dlatego wszystko odczuwałem dwa razy intensywniej. Nie miałem zamiaru tego przerywać...
Teraz moja wyobraźnia porzuciła wspomnienia i zaczęła biec własnym torem nie pozwalając się w ogóle kontrolować. Jestem mężczyzną, więc można chyba śmiało stwierdzić, że to normalne... Widziałem JĄ. W długich rozwianych lekko włosach seksownie okalających jej ramiona. W seksownej bieliźnie... bądź nie... i uśmiechającą się  ten wyjątkowy sposób. Chciałem tego... ale jakbym stracił mowę. Jakbym w ogóle stracił kontrolę nad własnym ciałem. Jakbym zapomniał jak się działa...
Z tego nagłego dziwnego letargu zbudził mnie dopiero jej szept. I jej ciepły oddech na mojej twarzy. Kiedy pochyliła się nade mną i wyszeptała moje imię... Od razu otworzyłem oczy. I od razu odnalazłem jej. Cudowne niebieskie oczy...
- Dona... - szepnąłem lekko zachrypnięty. Zagryzła wargę.
- Lubię, kiedy tak brzmisz. - szepnęła znów. - Wtedy wiem, że mnie pożądasz.
Jej dłoń pełzła powoli pod moją koszulę w dół, aż dotarła do pępka. Tam się zatrzymała. Leżałem wciąż z głową na jej kolanach i patrzyłem w jej oczy. Wie, że ją pożądam... Tak, nie da się tego ukryć. Uniosłem powoli dłoń i przyłożyłem ją do jej ciepłego policzka trąc lekko kciukiem jej dolną wargę. Serce wciąż waliło mi w piersi jak szalone, tłukło się o żebra... W uszach mi dudniło. Zastanawiałem się czy ona czuje się tak samo... I wtedy zrozumiałem, że tak. Że jest tak samo rozpalona jak ja, widziałem to w jej oczach. Patrzyła na mnie w tym cudownym napięciu, które zawsze występuje tuż przed... Jest denerwujące, ale i za razem najlepsze... Seks smakuje tym lepiej, im to oczekiwanie jest dłuższe. Żadne z nas jednak nie zamierzało przeciągać tego w nieskończoność... Nie dalibyśmy rady.
Powoli, z namaszczeniem podniosłem się z jej kolan i ani na moment nie oderwałem od niej swojego spojrzenia. Ona również. Usiadłem obok zwrócony do niej przodem, a ona prawie natychmiast wplotła palce  moje włosy. Czułem, że tego pragnie i chciałaby, żeby to już się stało, ale jednocześnie chce to jeszcze przedłużyć... że smakowało jeszcze lepiej.
Dreszcze zaczęły biegać mi po plecach, to był nieodłączny element tych chwil. Zwłaszcza kiedy jej ciało znalazło się jeszcze bliżej mojego. Kiedy obejmując mnie za szyję usiadła na mnie okrakiem i przysunęła swoje usta do moich. Czułem mikroskopijne wyładowania między nami. Byłem pewny, że wystarczy jeden ruch... a oboje wybuchniemy.
Jej ręce drżały na mojej szyi, oddech urywał się, a biodra poruszyły się lekko ocierając o mnie... To sprawiło, że cały skamieniałem, ale tylko moment. W następnej chwili moje ręce bez udziału mojej woli przesunęły się na jej tyłek i docisnęły ją do mnie mocniej jednocześnie łącząc ze sobą nasze usta. To był właśnie zapalnik...
Pocałunek w ogóle nie miał w sobie nic z delikatności i czułości. Był zachłanny, dziki i namiętny. Stróżka śliny spłynęła mi z kącika ust, a ona zebrała ją zgrabnym muśnięciem języka i natychmiast wróciła do pozbawiania mnie tchu. Pozbawiała mnie nie tylko tchu. Ale całej garderoby. Moja koszula nie wiadomo kiedy została całkiem rozpięta i już zsuwała ją z moich ramion powolnym ruchem... Tak, teraz znów nasze poczynania stały się zmysłowe. Każdy ruch, każda czynność wykonywana była z takim namaszczeniem... Jakby każde z nas myślało, że ma do czynienia z aniołem. Ja miałem. Ona była moim aniołem. Jedynym jakiego pragnąłem.
Odsunęła się ode mnie, ale nie więcej niż na milimetr. Znów patrzyliśmy sobie w oczy, widziałem w niej miłość i pożądanie... Pragnienie spełnienia. Drżące ręce były tego najlepszym dowodem. Nabrzmiałe usta... To wszystko doprowadzało mnie do obłędu...
- Zabierz mnie... do łóżka... - powiedziała całkowicie bezgłośnie by nie burzyć tego co się między nami urodziło. Ta atmosfera była cudowna. Bałem się, że zrobię coś co ją zniszczy, ale zdawało się, że nic nie jest w stanie tego zrobić, dopóki patrzę w jej oczy. A ona wciąż nie odrywała ode mnie swoich...
Nie zastanawiałem się nad niczym. Chwyciłem ją pod uda i wstałem od razu ruszając do sypialni... a potem położyłem ją delikatnie na miękkich pościelach. Zaledwie jedno spojrzenie wystarczyło by wiedzieć, że to już ten moment. Nie mieliśmy już sił przeciągać tego dłużej... Nie chcieliśmy.
Świat przestał się liczyć już jakiś czas temu, ale teraz kompletnie przestał istnieć. Była tylko ona... jej zapach, dźwięk cichych westchnień, jej dotyk. Kiedy kawałek po kawałku odsłaniałem jej ciało, miałem wrażenie, że zbliżam się do wnętrza wulkanu... Była tak niespokojna, niektóre jej ruchy były niemal pozbawione pewnej koordynacji... Ja zaczynałem zachowywać się podobnie. Nasze ciała po prostu domagały się nas na wzajem.
Naga popchnęła mnie na poduszki tuż obok i przyszpiliła moje ręce do łóżka za nadgarstki. Z łatwością mógłbym się uwolnić, ale nie chciałem. Była jak moja własna osobista królowa. Patrzyła mi w napięciu głęboko w oczy dysząc lekko przez rozchylone usta. Jej oddech pieścił moje usta... Nawet nie wyobrażałem sobie, że może to być takie pobudzające... zmysłowe. A potem musnęła lekko moje wargi... i każdy następny pocałunek stawał się pełniejszy.
Kiedy jej usta znalazły się na mojej szyi, a jej zęby zaczęły lekko kąsać skórę, odleciałem nieco. Przymknąłem oczy i objąłem ją w pasie muskając skórę na plecach, kiedy mnie puściła. Dopiero po chwili zarejestrowałem sobie jej powolną drogę w dół mojego ciała. Nie powstrzymywałem jej. Jej usta i język pieściły już obszary wokół pępka a długie włosy ciągnęły się za nią po mojej piersi.Trwałem w oczekiwaniu... doskonale wiedziałem co się zaraz stanie.
I stało się w końcu. Nawet nie zawracała sobie głowy ściąganiem do końca spodni i reszty rzeczy, po prostu od razu zrobiła to na co miała ochotę. Wiedziałem, że chciała to zrobić. Słyszałem to  w jej cichym mruczeniu i widziałem w jej spojrzeniu, kiedy patrzyła na moją nagość. Nie krępowałem się. Bo czego miałem się przed nią krępować? Patrzyłem tylko przez chwilę, jak pieści mnie ustami, a potem przymknąłem oczy. Zacząłem chłonąć to całym swoim ciałem. Nie spieszyła się nigdzie.
W pewnej chwili moja dłoń odnalazła jej i nasze palce splotły się razem. Usłyszałem znów jej kocie mruczenie, a potem wypuściła mnie z ust. Znów przeszły mnie dreszcze, a w następnej chwili zawisła znów nade mną. Miała rumianą twarz i znów tak słodko nabrzmiałe usta, które oblizała powoli patrząc mi w oczy. Poruszyłem się powoli złączając tym samym ponownie nasze usta i całując ją zapamiętale, jakby w podzięce... Bo właśnie dziękowałem jej za to co dla mnie zrobiła. Czułem swój smak w jej ustach. Porażające wrażenie, ale w tym pozytywnym znaczeniu. Przycisnąłem ją do siebie w pozycji siedzącej, jej piersi przylgnęły do mojej skóry. Chciałem je pieścić, dotykać je i całować, i to właśnie zrobiłem. Każdą zająłem się z czułością, jedną ściskając delikatnie w palcach, a drugą najpierw lekko kąsając, na co wciągnęła szybko powietrze do ust, a potem zassałem delikatnie jej sutek. I natychmiast otrzymałem nagrodę w postaci jej seksownego westchnięcia.
Zamieniałem co jakiś czas swoje usta z ręką starając się zając się nią jak najlepiej i chyba mi to wychodziło. Sądząc po tym jak przyciskała mnie wręcz do siebie za kark, odrzucała głowę do tyłu i szeptał coś cichutko. Mówiła mi co mam robić i jak. Rozniecało mnie to jeszcze bardziej, jej rozkazy, robiłem wszystko co tylko chciała. Chyba pod wpływem tych wszystkich doznań całkiem bezwiednie poruszała bioderkami ocierając się o mnie. Byłem już gotowy do dzieła i czułem też jej wilgoć na sobie. Wiedziałem, że ona też już...
Objąłem ją w pasie i już chciałem położyć j pod sobą, ale ona wyczuwając moje intencje popchnęła mnie na poduszki zmuszając do tego, bym położył się znów płasko. Zrobiłem to czekając na ciąg dalszy, na to co zrobi. W następnej chwili jej kobiecość znalazła się tuż przy mojej twarzy, na co zagryzłem lekko wargę i uśmiechnąłem się. Wciągnąłem głęboko powietrze i wypuściłem je owiewając jej kwiat ciepłym powietrzem. Poruszyła się nieznacznie, ale jej kolejne westchnięcie pomieszane z cichym jękiem zdradziło mi wszystko. Powtórzyłem tą jedną czynność kilkakrotnie na co w końcu przysunęła się do mnie jeszcze bardziej dając mi wyraźny znak czego chce. Nie chciała się dłużej droczyć. Ja też nie.
Nie wiedziałem czy chce sobie ze mną pogrywać czy czym to było spowodowane, ale widziałem, że za wszelką cenę nie chce wyda z siebie żadnego dźwięku. Ale była pokonana. Nie potrafiła nad sobą zapanować, kiedy tylko mój język dotknął jej wrażliwego punktu, kakofonia słodkich dźwięków natychmiast posypała się z jej ust, przerywając ciszę. Wplotła palce w moje włosy i pociągnęła za nie. Jej jęki nie kończyły się z każdą chwilą robiła się coraz głośniejsza i coraz bardziej gwałtowna. Drgała raz po raz jakby nie mogła znieść tego co się działo. Znałem te wszystkie reakcje. Wiedziałem, że jest już po prostu bardzo blisko...
A potem zaczęła gwałtownie drżeć na całym ciele i z krzykiem napięła wszystkie mięśnie nieruchomiejąc na jeden moment, a potem jej biodra zaczęły poruszać się spazmatycznie jakby szukała sposobu na to by to się nie kończyło. Zwiotczała cała, słyszałem tylko jej ciężki oddech, wiedziałem, że przynajmniej przez chwile będzie wyglądać jakby omdlała. Przełożyłem ją na plecy i dopieszczałem ją tak jeszcze przez kilka chwil słysząc jak najpierw protestuje, najpierw próbowała mnie odepchnąć jęcząc równocześnie. Wiedziałem, że była tam bardzo wrażliwa... a potem, po chwili przycisnęła mnie znów mocniej dając do siebie pełny dostęp. Przez chwilę robiłem to z namiętnością, a potem podniosłem się i podciągnąłem się tuż nad nią patrząc na jej twarz. Natychmiast objęła moją swoimi dłońmi  oddychając wciąż spazmatycznie, wiedziałem, że pragnie bym dalej kontynuował. Pogładziłem ją po policzku...
- Jesteś taka piękna... taka cudowna... - szepnąłęm patrząc na nią jak zahipnotyzowany.
- MIKE. - syknęła tylko. Zaśmiałem się nagle rozbawiony. Wiedziałem o co jej chodzi.
Po chwili uśmiech powoli zniknął z mojej twarzy. Rozsunąłem sobie sam jej nogi, a potem jedną założyłem sobie na ramię i przeciągnąłem językiem wzdłuż całego zgięcia pod spodem kolana. Drgnęła lekko i zagryzła wargę obserwując mnie uważnie. Wczepiła dłonie w moje ramiona, co chwilę drapała mnie lekko pazurkami...
Najcudowniejszą magią na świecie jest ta, kiedy dwa ciała łączą się w jedno. Kiedy dwie połówki jednej całości łączą się znów razem, kiedy dusze stają się jednością. Właśnie teraz my też staliśmy się jednym ciałem. Miałem ją wiele razy... i każdy był inny na swój sposób. I każdy cudowny, lepszy od poprzedniego. Ten również. Czułem się jak opętany, to ona mnie opętała, swoim ciałem, zapachem, swoją miłością. Dźwiękiem swojego głosu, którym nagradzała każdy mój ruch. Była jednym z nie wielu powodów, dla którego wciąż chciałem żyć. Była całym życiem i starałem się przekazać jej to w każdym geście i słowie. Wiedziałem, że rozumie. To samo dawała mi od siebie. Ten moment, kiedy oboje jednocześnie kończyliśmy... był najlepszym co mogliśmy dostać.
Emocje powoli opadały, wracała jasność umysłu, ale to wcale nie umniejszało poczucia tej cudownej atmosfery, która nas otoczyła. Na jej twarzy zagościł piękny uśmiech, który udzielił się i mnie. Po chwili przeszedł on w cichy chichot, a potem zaczęliśmy się po prostu do siebie śmiać. Całowałem ją po twarzy, tuliłem, a on mnie. Być może, że nawet jeszcze mocniej. Tyle uczuć się we mnie gromadziło, o każdym chciałem jej opowiedzieć, a nie potrafiłem znaleźć słów.
- Dona...
- Ciii... - przyłożyła mi palec do ust i spojrzała w oczy. Jej oczy błyszczały szczęściem, od razu znów się uśmiechnąłem. - Nic nie mów. Ja wszystko wiem. Czuję to samo co ty. Tego się nie da opisać słowami. Nie ma takich. - zetknąłem swoje czoło z jej.
- Masz rację. Nie ma takich. - powtórzyłem szeptem jej słowa.
Zastała nas druga w nocy. Nawet nie zarejestrowałem sobie płynącego czasu. Nie chciałem by płyną, najlepiej gdyby się teraz zatrzymał...
- Myślisz o tym samym o ja? - zapytała w pewnym momencie tuląc się do mojej klatki piersiowej i spoglądając na mnie w górę. Podniosła się nieco na łokciu i podparła głowę na jednej ręce, drugą gładząc mój tors. - Że najlepiej gdyby cały świat się teraz zatrzymał? - uśmiechnąłem się. - Żadnych problemów, strachów... Tylko my. Rodzina. - pogładziłem ją lekko po policzku.
- Świat się nie zatrzyma, ale my nie przestaniemy być rodziną. Nigdy. Cokolwiek się stanie.
- Boję się, że tobie się coś stanie. Tym razem na prawdę. I Mat... - teraz to ja przyłożyłem jej palec do ust.
- Nic się nie stanie. Ani mnie ani naszemu synowi. W ogóle to nie w taki momencie z takimi rzeczami, Dona! - zaśmiała się.
- Przepraszam. - parsknęła śmiechem i na powrót przytuliła się do mnie mocno. Sam żartowałem oczywiście, wiele razy myślałem o tym co może się stać. Ale teraz nie chciałem o tym myśleć. I nie chciałem też, żeby ona o tym myślała. Chciałem, żeby była szczęśliwa. I chyba udało mi się ją uszczęśliwić.

Zasnęłam po tym całym maratonie nawet nie miałam pojęcia kiedy. Po prostu, w pewnym momencie czując jak gładzi moje ramię, zamknęłam oczy a kiedy je otworzyłam było już jasno. Ale przez cały ten czas czułam go przy sobie blisko. Głównie zapach jego skóry. Kochałam ten zapach tak samo jak jego, bo należał do niego. Uspokajał mnie. Każdej nocy był ze mną, czy się kochaliśmy czy nie. Az do teraz.
Wyczułam, chyba podświadomie, że leżę w łózku sama. Przekręciłam się z boku na plecy macając puste miejsce obok siebie szukając go, ale go tam nie było. Pościel była zimna, więc... Otworzyłam szeroko oczy, a potem zerwałąm się do siadu. Od razu skontaktowałam, że jestem ubrana, miałam na sobie jakąś koszulę. Białą z długimi rękawami, ale nie zwracałam już na nią żadnej uwagi. Patrzyłam po pokoju i czułąm jak wielka gula wzbiera mi w gardle. Oczy zaczynały boleć tak je wytrzeszczałam.
W pomieszczeniu absolutnie nic się nie zmieniło. Wszystko stało tak jak zawsze na swoim miejscu, nie przesunęło się ani o milimetr. Niczego i tak przecież nie ruszałam. Ale... Nie było tego najważniejszego.
- Mike? - odezwałam się prawie bezgłośnie. Poczułam jak coś wali mi w piersi. Serce. Za chwilę eksploduje. Nie było go. Siedziałam w tym łózku sama. W pustym łóżku, zimnym. A to mogło oznaczać tylko jedno...
- Nie. - jęknąłem zwijając się kulkę, ukrywając twarz w dłoniach i wciskając się we własne kolana. - Nie. - powtórzyłam znów zaczynając się kołysać. Jeśli to wszystko co do tej pory się wydarzyło, było tylko snem... to ja się zabiję. Zabiję się. I nawet nie zamierzałam się nad niczym zastanawiać.
Zaczęłam się trząść. Miałam ochotę wgnieść sobie oczy w czaszkę. Rwać sobie włosy z głowy na żywca. Po prostu zrzucić się z dachu...
Ale zamiast tego rzuciłam się zamiast z dachu to z łóżka do stolika nocnego po swój telefon. Ręce i nogi tak mi się trzęsły, że w pierwszej chwili nie byłam w stanie go utrzymać. Upadł na podłogę a ja zaraz za nim. Wzięłam go w końcu i zagryzając wargę prawie do krwi, wyszukałam numer.
Ten numer... Dawno pod niego nie dzwoniłam, a połączenia które od niego przychodziły ignorowałam. Bo do tej pory nie wiedziałam co miała bym jej powiedzieć. Ale teraz nie było to ważne. Nic nie było ważne. Musiałam... Musiałam zdzwonić i błagałam Boga by to nie była prawda. Że mi się to nie śniło. Da głuche sygnały trwające wieczność...
- Halo, Dona? - odebrała. Chyba była bardzo zaskoczona... - Nie wiem co powiedzieć, słuchaj, ja cię naprawdę STRASZNIE przepraszam...!
- Ja-janet... - wycharczałam. Umilkła.
- Co się dzieje?
- Powiedz mi... błagam, powiedz mi, że on...
- Dona, ja wiem, że to wszystko mogło do ciebie dojść ze sporym opóźnieniem, ale daj mu już spokój! Zrobił coś strasznego, czego nikt by chyba nie ogarnął, ale...
- JANET!!! - wrzasnęłam. Znów umilkła. - Powiedz mi, że to mi się nie śniło...
- Ale co?!
- Że on tu był! Powiedz mi, że on naprawdę tu był! Jest! ŻE JEST! - musiałam się jej wydać prawdziwą wariatką bo nic nie mówiła, a ja nadal wrzeszczałam do telefonu.
Nagle drzwi za mną otworzyły się z hukiem. Przestraszyłam się tego hałasu, nie spodziewałam się. Zresztą, nie zawracałam sobie głowy tym, czy ktoś jeszcze był w domu. To pewnie Darek, pomyślałam i zrobiło mi się niedobrze. Złapałam się z brzuch. Poczułąm jak czyjeś ręce łapiąc mnie delikatnie za ramiona i próbując podnieść. Automatycznie zaczęłam się stawiać. Nie chciałam JEGO bliskości... Chciałam... do mojego prawdziwego męża. Chciałam, żeby to Michael przy mnie klęczał, nie ON. Ale po chwili zdałam sobie sprawę, że ten dotyk... jest inny. Zupełnie inny. Te dłonie były ciepłe jak zawsze, ale ich skóra była inna... Czułam wyraźnie. Albo po prostu zwariowałam. Była delikatnie szorstka, jakby czymś zmieniona. A potem dotarło do mnie, że i głos który do mnie mówił nie należał do Darka. Przede wszystkim mówił po angielsku. A Darek po angielsku rozumiał co trzecie zdanie. I ta barwa...
- Dona, najdroższa, powiedz mi co się stało! - chwycił w końcu w dłonie moją twarz i skierował na siebie. Momentalnie się uspokoiłam. Wbiłam w niego oczy i patrzyłam, prawie pochłaniałam go wzrokiem. - Dona? - rzuciłam mu się w ramiona i rozpłakałam. Kompletnie nie wiedział o co chodzi. - Cii.... ciii, skarbie... - ściskałam go mocno mocząc mu łzami koszulę na ramieniu. Za nim w wejściu do sypialni stał Mateusz, patrząc na tą całą scenę jeszcze większymi oczami niż moje przed chwilą.
- Dona, spójrz na mnie. - mimo, że chciał bym sama na niego spojrzała, zmusił mnie do tego sam. - Powiedz mi co się dzieje. - mówił spokojnie i jednostajnie patrząc mi w oczy.
- Nie było cię... - wyjąkałam czując jak od łez pieką mnie oczy.
- Jestem cały czas. - zapewnił mnie gładząc kciukami moje policzki ścierając w ten sposób krople łez.
- Nie było cię tu... - powtórzyłam znów. - Myślałąm... - zapowietrzyłam wciągając szybko powietrze do płuc.
Chyba w końcu domyślił się o co chodzi.
Popatrzył na mnie ze zrozumieniem i czułością bijącą po oczach. Nagle o mal znów wszystko mi się nie zwaliło. Zetknął swoje czoło z moim wciąz trzymając w swoim dłoniach moją twarz. Przymknął oczy...
- Jestem z tobą cały czas. Nie zostawię cię więcej, uwierz mi, proszę...
- Nie chodziło o to, że mnie zostawiłeś. - wychlipałam, na co otworzył oczy znów nie rozumiejąc. - Tylko o to że to wszystko mogło się nie wydarzyć.
- Myślałaś, że to sen i że właśnie się z niego wybudziłaś? - szepnął i znów zaczął gładzić moje policzki. Zajęczałąm coś niewyraźnie. - Dona... - zaczęłam cisnąć się do niego jakby zaraz jedna naprawdę miał zniknąć mimo tego co mówił. - Nie możesz tak... Ja jestem przy tobie. I już zawsze będę. Nie musisz się już bać. - szepnął jeszcze ciszej i pocałował mnie czule. Chyba dopiero teraz odetchnęłam. Kiedy poczułam jego usta na swoich. Jakby ktoś zdjął mi potężny ciężar z serca. Objęłam go w pasie i wtuliłam się już o wiele spokojniejsza. I dopiero teraz zrobiło mi się wstyd.
- Ale ze mnie debil. - powiedziałąm na głos akcentując ostatnie słowo. Usłyszałam w tym samym momencie jak nasz kochany syn parska śmiechem i wychodzi z pokoju. Natomiast Mike odniósł mnie w końcu z tej podłogi i posadził na łóżku. Janet już dawno się rozłączyła. Zauważyłam to podnosząc telefon. Westchnęłam. Chyba nie była gotowa na konfrontację.
- Wcale nie prawda. - poczułam jak wplata palce w moje włosy i wzdycha. - Tak słodko spałaś... Nie budziłem się więc. Ubrałem cię tylko w moja koszulę, bo Mat wrócił już od kolegi. Śmiesznie by to wyglądało gdybyś na przykład wyszła z sypialni nago. - wyszczerzył się szeroko. W ogóle wydawał się być jakoś szczególnie rozbawiony. Pewnie tą całą sytuacją. A to wcale nie było śmieszne.
- Nie nabijaj się! - trzepnęłam go poduszką. - Nawet sobie nie wyobrażasz... co poczułam...
- Z pewnością nie. - przerwał mi znów chwytając moja twarz w dłonie i zbliżając się do mnie bardzo. - Ale jestem, widzisz? Jestem. - chwycił moją dłoń i przycisnął sobie do ust.   - I już zawsze będę. Tak jak ci obiecałem. Popatrzyłam na niego przez chwilę, a potem oparłam czoło o jego tors.
- To było najgorsze przebudzenie w historii. Ale teraz znów jest cudownie. - popatrzyłam znów na niego. Uśmiechał się wciąż. - Mówisz, że to twoja koszula? - mruknęłam w pewnej chwili spoglądając mu w oczy. Tak cudownie brązowe ciepłe oczy. Ciarki mnie znów przeszły kiedy pomyślałam, że znów mogłabym go stracić...
- No... na to wygląda. - powiedział i uśmiechnął się szeroko pokazując wszystkie zęby. Podniósł rękę i zaczął majstrować przy pierwszym guziku. Po chwili odpiął go i zabrał się do drugiego... a potem do trzeciego... czwartego... i musnął wierzchem dłoni moje ciało wzdłuż całego mostka od samych obojczyków.
- Pewnie chciałbyś, żebym ci ją oddała... Gdyby nie Mateusz...
- Młodym nie musisz się przejmować. Miał znów lecieć z kumplem do kina... więc pewnie już go nie ma. - wyszeptał. Palcem powoli odsłonił moje ramię, ale materiał nie opadł mi na biodra, trzymał się dzielnie mojego ciała. Jego dłoń zaczęła czule gładzić moją skórę.
- Z kumplem... i on nadal myśli, że ja za każdym razem wierzę w tego kumpla. - mruknęłam na co mój kochany zaśmiał się cicho pod nosem wciąż zajęty kawałkiem mojego ciała. Wciąż z tym filuternym uśmiechem gładził moją skórę... teraz na piersi. Aż zerknął mi  oczy. - To chcesz tą koszulę czy nie? - sama się uśmiechnęłam. Chociaż tak po prawdzie to uśmiechałam się już od kilku dobrych minut...
Zagryzł wargę i przysunął się do mnie jeszcze bliżej. Jego usta zetknęły się po chwili z moją szyją...
- Uznaję to za odpowiedź twierdzącą. - wymruczałam na co zaśmiał się cicho i niemal zdarł ze mnie ten materiał. Wspiął się na mnie zmuszając mnie do położenia się na płasko, w tym samym czasie pogładziłam jego klatkę piersiową. Popatrzył mi znacząco w oczy.
- Jestem tu. - szepnął.
- Wiem. - odpowiedziałam i pozwoliłam mu powoli po raz kolejny pozbawić się zmysłów...