czwartek, 27 października 2016

Resurrection. - 5.

Hej. :) Oto kolejny planowo. A następny pojawi się w sobotę. :) Zapraszam.
***



Mieszkanko było naprawdę bardzo przytulne. Mateusz cieszył się przede wszystkim z dwóch powodów. Po pierwsze, będzie mógł pomieścić wszystko co ze soba zabrał, bał się, że nie będzie miał gdzie poustawiać tych wszystkich swoich rupieci. Ale jak tylko pojechał wtedy z nami oglądać to mieszkanie z miejsca przypadło mu do gustu i powiedział, że możemy je brać choćby od ręki. I tak zresztą zrobiliśmy. Po drugie, jak sam już kiedyś stwierdził, w końcu będzie chodził do szkoły z kumplem i tym samym częściej się z nim spotykał. Nic nie mówił, ale widziałam gołym okiem, że jednak z jakiegoś powodu żałuje, że odszedł z tamtej szkoły.
- Hej, młody. - zagadnęłam kiedy któregoś dnia, jakiś tydzień po przeprowadzce zajrzałam do jego pokoju. Akurat zerkał na telefon i schował go szybko jakby się czegoś obawiał z mojej strony. Wyszczerzyłam się. - Co? Jakaś panna pisze?
- Panny piszą cały czas. Chociaż niektóre już dały sobie spokój, kiedy przestałem im odpowiadać. Ale chyba nie wszystkie umieją się z tym pogodzić. Jedna na odchodne wygarnęła mi w ostatni dzień kiedy byłem jeszcze w tamtej szkole, że najwidoczniej uważam się za jakiegoś boga, skoro tak bez słowa kopnąłem ją w dupę i nawet nie raczyłem wyrazić tego w kilku prostych słowach chociażby w głupim smsie. Co najmniej jakbyśmy już byli razem! - zaśmiałam się. Usadowił się wygodniej na swoim łózku.
- Niektóre tak mają. A jest jakaś fajna?
- Nie ma. - odpowiedział natychmiast i odwrócił głowę ode mnie. - Fajna została TAM.
- Nie masz do niej numeru? Może po prostu sam się do niej odezwij jak ona sama nie chce.
- Mam numer. Pisałem. Nie odpowiedziała.
- Ile razy do niej pisałeś? - zapytałam siadając obok niego.
- Raz. - powstrzymałam uśmiech.
- Napisz znowu. Może akurat wtedy nie zauważyła, albo nie mogła po prostu w tamtej chwili odpowiedzieć. Baby mają czasami tak, że odczytają, powiedzą sobie, że skoro teraz nie moga to odpowiedza później, a jak już jest to później to stwierdzają, że nie ma już sensu po takim czasie, zwłaszcza, jeśli ktoś napisał do nich pierwszy raz. Pewnie myśli coś w style, że masz teraz coś lepszego do roboty niż odczytywanie jej spóźnionego smsa. - patrzył na mnie jak kosmitę. - No tak. Możesz mi wierzyć, wiem co mówię.
- Wierzę ci, ale to jest w ogóle bez sensu. Chyba wiadomo, że jak SAM napisałem to będę czekał na odpowiedź, co nie? Baby! - fuknął. Zaśmiałam się.
- Tak już jest, niestety. Wiem z własnego doświadczenia. - zerknął na mnie ciekawski.
- Z ojcem też tak miałaś? Że pisał do ciebie, a ty...
- Wtedy to były jeszcze inne czasy. Ale wszystko sprowadza się do tego, że kobieta to kobieta. Facet jej nigdy do końca nie zrozumie. Ja z twoim ojcem poznałam się przez przypadek. Gdybym nie wyjechała do Stanów, nigdy bym go nie poznała. Czasami przypominam sobie tamten dzień, kiedy już całkiem zrezygnowana wybrałam się w deszczu na spacer, w środku burzy. Ciemno było jak... - uśmiechnęłam się patrząc na niego. - W pierwszym momencie nawet nie wiedziałam, że to on bo mi się nijak nie przedstawił. Szukałam pracy i za nic nikt nie chciał mi jej dać. - wymruczałam z kwaśną miną. - Nie byłam tam zalegalizowana, nikt nie chciał takich przyjmować. Dzisiaj to jest inaczej, masz wizę lecisz i masz wszystko w dupie. Wtedy tak nie było. Spotkałam go na ławce w parku. Też lubił spacerować w deszczu. - spuściłam lekko głowę i uśmiechnęłam się delikatnie. - Wyciągnął ze mnie co się dzieje i dał numer do siebie, mówiąc, że to kontakt do pewnego pana, który chętnie przyjmie mnie do pracy. - młody zaczął chichotać. - Śmiej się, śmiej! Musiałbyś widziec moją minę kiedy zajechałam na miejsce.
- Wyobrażam to sobie. - popatrzyłam na niego.
- Teraz cała tamta posesja jest twoja. - mruknęłam czochrając go znów lekko po włosach i znów mi uciekł. Wyszczerzyłam się znów.
Tak, kiedy skończył osiemnaście lat przepisałam Neverland na niego, cały. I połowę reszty. Która leżała na kontach bankowych. Z dopiskiem iż od momentu osiągnięcia pełnoletności do dwudziestego piątego roku zycia może ruszyć zaledwie 1/10 tego co mu przypada, kiedy będzie miał trzydzieści lat, będzie mógł rozporządzać połową, a kiedy stuknie mu czterdziestka będzie miał dostęp do całości. Był rozważnym młodym człowiekiem, ale wiadomo jak to jest. Wolałam to wszystko zawczasu zabezpieczyć, żeby mu przypadkiem kiedyś coś nie odwaliło i nie przepieprzył wszystkiego na przysłowiowe panienki i nie tylko. Oczywiście dziedziczy też po mnie wszystko, więc kiedyś będzie przypadać mu 100%.
Jednak on sam jakoś się nie spieszył, żeby na przykład się tam przeprowadzać.
- Jutro twoje urodziny, mamuś, robisz coś w domu? - zapytał nagle na co spojrzałam na niego wielkimi oczami.
- Nie, a co mam robić? - otworzył szeroko oczy.
- Jak to nie, masz urodzinki, a urodzinki trzeba obchodzić!
- Tak. - parsknęłam śmiechem. - Masz rację, trzeba obchodzić, ale max do trzydziestego piątego roku życia. Robię się coraz starsza.
- Co ty gadasz! Nie musisz nawet nic pichcić, zamówi się jakies placki i już! Żarcie tak samo z restauracji i po wszystkim! Zaraz dzwonie do dziadków!
- Dzieciaku, uspokój się! - spojrzał na mnie.
- Do innych też. - stwierdził, po czym zaczął wykręcać numer.
- Do jakich innych?
- Co Iwy, do Janet, do LaToyi, do... no do wszystkich, co ci będę wymieniał!
- Zwariowałeś? - bąknęłam patrząc na niego z wielkimi oczami.
- Nie. Kocham cię. - uśmiechnęłam się automatycznie i pokręciłam głową poddając się.
- Rób co chcesz, ale ja się niczym nie będę zajmować. - mruknęłam wstając z jego łóżka.
- Już wszystko załatwione. - rzucił jakby nigdy nic.  Wytrzeszczyłam na niego oczy odwracając się do niego przodem.
- Co takiego?
- No, przypuszczałem, że tak właśnie będziesz chciała zrobić, a więc, że nic nie zrobisz, więc ja już w porozumieniu z tym cymbałem nawet wszystko załatwiłem. - tu mnie zaskoczył.
- Współpracujesz w konspiracji z Darkiem? - zapytałam z szerokim uśmiechem.
- Nie przyzwyczajaj się. - burknął po czym zaczął do wszystkich dzwonić.
- Odpuść sobie Jacksonów.
- Niby czemu? - zapytał zdziwiony.
- Bo i tak się nie pojawią. Dzieciaku. - uśmiechnęłam się lekko.
- A nie muszą wcale. Ważne, że im przypomnę. - zarechotał.
- Dobra, rób co chcesz. - powiedziałam w końcu i poszłam do kuchni. Westchnęłam cicho. Mogłam nawet przypuszczać, że mój synuś w przyszłości znajdzie nawet sposób na to bym dociągnęła nawet setki byle tylko mógł mi wyprawiać urodziny. Skąd mu się to nagle wzięło? Kiedy taki nie był. Uwagę przykładał tylko do SWOICH urodzin.
Spojrzałam na zegarek, dochodziła czternasta. Trzeba było zabrać się za gotowanie obiadu...





Mijały kolejne dni. Polska nie zmieniła się zbytnio. Wszelkie zmiany były tak małe i drobiazgowe, że nie dało ich się szczególnie zauważyć. O, jedyne co widać było OD RAZU, to kosmiczne ceny produktów po wejściu do UE. To dało się zauwazyć.
Kiedy ja tu ostatni raz byłem...? Sięganie pamięcią wstecz było dla mnie wyjątkowo bolesne. Kiedy ograniczałem się tylko do skupiania się na teraźniejszosci, przynajmniej do niedawna tak było, nie czułem tego bezsensu, jaki mnie ogarniał. Tego poczucia straty, które i tak towarzyszyło mi przez cały czas, gdzie bym się nie znalazł. I nawet już to skupianie się na tu i teraz nie wiele pomagało, bo to tu i teraz skupiało się na niej. A ona była właśnie moją przeszłością, przed którą chciałem sie bronić, by wspomnienia nie doprowadziły mnie do obłędu. 


Wciąz nie wiedzieli gdzie się przeniosła z naszym synem. Myślałem, że się wykończę, to już dwa tygodnie jak nic nie wiem. A miałem nadzieję, że już nigdy nie dojdzie do takiej sytuacji, w której nie będę wiedział co się z nimi dzieje. Gdyby nie te wydarzenia... Gdyby mieli święty spokój, byłoby inaczej. Ale oni nawet nie mieli zielonego pojęcia co im grozi, a ja nie miałem jak ich nawet ostrzec. O porozmawianiu nie wspominając, by im o wszystkim po prostu powiedzieć. Zresztą... jak miałbym to zrobić?
Pojechałbym do niej do domu, zapukał. Otworzyłaby mi piękna czterdziestolatka i na dzień dobry pewnie pomyślałaby, że ma początki schizofrenii. Stałby przed nią klon jej zmarłego męża, do tego powiedziałby jej, że istotnie jest jej zmarłym mężem, a potem jeszcze dodał, że Illuminati polują na jej syna. Stwierdziłbym jeszcze, że na mnie oczywiście też polowali, ale 'jak widzisz, kochanie, udało mi się im czmychnąć, wymagało to tylko pewnego zabiegu jak upozorowanie własnej śmierci, ale nic się nie bój, nic wam się nie stanie'.
I co to miałoby być? Wstałem z fotela w swojej sypialni i podszedłem do okna. Pogoda była nawet ładna. Spadł śnieg, okolica była biała. Blado szare niebo dobrze do tego śniegu pasowało. Drzewa oszronione, kałuże zamarznięte... I dwudziestostopniowy mróz sprawiajacy, że nocami trząsłem się jak osika. Niby grzali ale tak jakoś dziwnie, jakby w ogóle tego ciepła nie było. 
A do tego jeszcze te nagrania klipów. Miałem ogromne szczęście. Cała sceneria została w końcu ułożona w studiu. Do dwóch pierwszych teledysków w całości i nagraliśmy je w ekspresowym tempie, bo większośc ujęć była zlepkiem albo moich starych koncertów albo fragmentów z innych utworów. Ktoś dobrze to wymyślił. Jedynie teledysk do 'Remember the time' nagrywany był w całości. Napisałem go na kolanie w samolocie i od razu stwierdzili, że o wiele bardziej im sie podoba i wykopali ten który już był, a na jego miejsce wstawili ten utwór. Skomponowałem muzykę... Siedziałem całą noc, aż w końcu wszystko było idealne. Musiało być. Jeden z facetów stwierdził po przeczytaniu, że ten tekst jest zbyt wymowny, ale jak mówiłem... dzisiaj nic mnie szczególnie już nie obchodziło. Miałem tylko jeden cel. Ochronić rodzinę przed psycholami, a reszta... niech się dzieje co chce.  
Mieszkanie było duże, tak jak mi powiedzieli. Mieściło w sobie dwie wielkie sypialnie. Z planów budynku jakie mi pokazali wynikało, że w moim pionie mieszkania wszystkie miały właśnie takie rozmieszczenie pomieszczeń, a te znajdujące się na przeciw miały cztery sypialnie ale taki sam metraż jak moje. A więc ja zająłem jedną z sypialni. Na przeciw okna była dość duża wnęka, wchodziło się tam po trzech niskich stopniach. Na ścianie wisiało duże lustro, a pod nim stała toaletka. Dalej mniej więcej na środku stało duże łóżko z kolumienkami i dużym wezgłowiem. Stało na dużym okrągłym puchatym dywanie, który położony był na podłodze wyłożonej panelami. Naprzeciw łóżka były drzwi. Z sypialni wychodziło się na korytarz z którego dalej można było dostać się do drugiej takiej samej wielkościowo sypialni, łazienki i kuchni. Było też małe pomieszczenie na garderobę.
Obok tych drzwi w mojej sypialni stała jeszcze komoda. Ale po za tym nie było tam nic wystawnego. Chyba. Całość była utrzymana w odcieniach czerwieni i fioletu. Podobało mi się choć tak naprawdę nie przywiązywałem do tego jakiejś specjalnie wielkiej wagi. Gości tu przyjmować nie będę.
Tak więc, by nagrać klip do 'Remember the Time' wywieźli mnie radośnie do Egiptu. Warto nadmienić, że potem i tak wrócilismy do Stanów, żeby sklecić wszystko w studio, bo TAM nie udało im sie niczego fajnego znaleźć, a jeśli się udało to rząd nie wyraził zgody, żeby kręcić film na terenie zabytków. Więc... Pozwiedzałem, kupiłem figurkę Echnatona, dorobiłem się oparzeń słonecznych na dłoniach i szyi i wróciłem do Polski. Fascynujące.
O ile oparzenia na rekach jakoś się zagoiły... o tyle to na szyi paskudziło się i to coraz bardziej. Ból nie był jeszcze taki najgorszy, ale czułem, że zanim się to zagoi minie trochę czasu. Czułem gorąco w tym oparzonym placku, który już zdązył pokryć się pęcherzami, miejscami nawet krwawił. Ale tylko trochę. Zakrywałem to delikatnie jałową gazą.  Lekarz, który mi to oglądał powiedział, że przez prawie stuprocentową już utratę barwnika w skórze takie rzeczy będa się zdarzały i będą trudne w obyciu. Mogłem więc się spodziewać, że każde zranienie spowodowane słońcem będzie się przynajmniej na początku paprało.
- Nie do końca. - stwierdził w pewnym momencie. - Oparzenia słoneczne będą paskudne to fakt, ale skóra zmieniła fakturę. Zwłaszcza na dłoniach. - oglądał mi je z bliska, aż poczułem się nieswojo. - Stała się cienka i podatna na różne zranienia. Nawet drobne skaleczenie może być oporne. Stosuje pan coś na to?
- Niby co? - miałem jakies kremy ale specjalistyczne to nie było.
- Zapiszę panu coś... - i dał mi receptę na jakiś kosmicznie drogi w tym polskim kraju krem. Miał wytwarzać jakąś warstwę ochronną, która miała się uaktywniać pod wpływem promieni słonecznych. Nie powiem, bo od czasu jak zacząłem go stosować było lepiej. Na twarz też coś miałem, MUSIAŁEM, bo inaczej wyglądałbym jak te mumie egipskie, nawet gorzej. Ale o szyi, powiedzmy sobie szczerze... zapomniałem.
Dotknąłem lekko palcem przez gazę tego miejsca i syknąłem. Nie mogłem nawet swobodnie odkręcić głowe na bok, od razu stękałem jakby zeżarł kilo czarnej czekolady. Bolało i zauważałem, że coraz mocniej. Spryskiwałem to czymś... Nie wiedziałem nawet czym, bo nie umiałem słowa po polsku, ale z tego czego mogłem się domyślić było to coś dezynfekującego. Ale całośc musiała się zagoić sama.
Przypomniało mi się nagle coś... Kilka dni temu Dona miała urodziny. Skończyła właśnie czterdzieści trzy lata. Wysłałem jej coś. I byłem bardzo ciekaw czy jej się spodobało...
- Sąsiadów mamy całkiem w porządku. Chyba. - usłyszałem głos faceta, który nagle wszedł do mojej sypialni. Miał na imię Josh. Miał pięćdziesiąt lat i pracował w TYM już dwadzieścia lat. Był jednym z tych, którzy uknuli dla mnie tą całą hecę.
- Tak? - odmruknąłem cicho odwracając się z powrotem do okna.
- Tak. Raczej nie mają nic wspólnego z ciemną stroną mocy. - uśmiechnął się lekko. - W naszym rzędzie mieszkają sami staruszkowie. Na przeciw ma mieszkanie jakiś... P... Pierzak? Pieprzak... Pie-piep... Kurwa mać, w każdym bądź razie jakiś szczeniak, który ma raptem trzydzieści parę lat. - stwierdził. Polskie nazwiska...
- Nieważne jak się nazywa, ważne, że czysty. Prawda? - mruknąłem spoglądając na niego. - A Dona?
- Nie wiemy jeszcze. Nigdzie się nie meldowała. - zakląłem pod nosem. - Proszę się nie denerwować...
- Jak mam się nie denerwować, a może nie ma jej... bo... bo... - cała skóra mi ścierpła kiedy o tym pomyślałem.
- Niech pan nie panikuje. - stwierdził. - Jej mąż chodzi normalnie do pracy. Więc raczej nic im nie jest, coś by się działo w takim wypadku. Zdążyliśmy się dowiedzieć, że opowiadał, że się przeprowadza w pracy, ale nie mówił dokąd, chociaż to z niego wyciągali. - spojrzałem na niego.
- Nie chciał mówić?
- Tak, dokładnie.
- Dona jest mądrą kobietą. - mruknąłem patrząc znów w okno, ale nie widziałem w nim nic. - Pewnie instynktownie się wyniosła stamtąd... Nikomu nic nie powiedziała, w obawie, że ktoś będzie wypytywał...
- Być moze. - zgodził się ze mną.
- Znajdźcie ich. - powiedziałem z naciskiem w następnym momencie patrząc na niego.




Byłam akurat w supermarkecie, innym niż ten, w którym pracuje Darek. Wzięłam samochód, więc mogłam od razu kupić wszystko, nie chodzić na raty. Przedtem market mielismy pod nosem, teraz musiałam kawałek przejechać, ale z drugiej strony to też było dobre, nie musiałam chodzić trzy razy, kiedy chciałam zrobić większe zakupy.
Tak więc teraz wyjeżdżałam ze wszystkim przez rozsuwane drzwi i skierowałam się w stronę mojego samochodu. Byłam tak zajęta ostrożnym manewrowaniem wózkiem po oblodzonej powierzchni, że na nikogo nie zwracałam najmniejszej uwagi. Pomyślałam, że te obcasy nie były dobrym wyjściem, powinnam raczej założyć te drugie kozaki na płaskiej podeszwie, ale musiałam już sobie jakoś radzić. Prawie na palcach chodziłam obok swojego auta. Otworzyłam bagażnik i zaczęłam wpakowywać wszystkie torby do środka. Kiedy już wszystko siedziało upchnięte, część także na tylnym siedzeniu, bo wszystko się nie zmieściło, poprowadziłam znów wózek do sklepu.
Dojechanie z nim i wprowadzenie go do środka jakoś mi poszło. Ale przy wychodzeniu już na zewnątrz by dostać się w końcu do auta i pojechać nim do domu już nie miałam tyle szczęścia. Zapomniałam o swoich obcasach i jak tylko zrobiłam pierwszy krok poślizgnęłam się wymachując rękami jak kukiełka i pewnie bym się wyrżnęła jak długa, gdyby nie ktoś, kto akurat wchodził do środka. A ściślej mówiąc, grupa facetów trochę starszych ode mnie. Jeśli w ogóle mogłam ich tak opisywać, bo gęby mieli zasłonięte szalikami. Nic dziwnego, było zimno. Jeden z nich chyba odruchowo złapał mnie w pasie i przytrzymał bym nie rozłożyła sie jak długa.
Zanim sie zorientowałam co sie stało został już postawiona do pionu. Rozejrzałam się nieco. Sama miałam szalik na twarzy i kaptur od płaszcza na głowie. Nie znosiłam zimna, ale za wiele nie miałam do gadania w tej strefie klimatycznej w Polsce. Popatrzyłam na gości. Ten który mnie złapał patrzył na mnie wielkimi oczami jakby zobaczył naprawdę nie wiadomo co, ale nie odezwał się słowem. Wpatrywał się tylko we mnie jak... zaczarowany? Nie wiem, może można tak to nazwać. Reszta też na mnie patrzyła jakby wiedzieli kim jestem i byli wielce zdziwieni.
- Przepraszam... - mruknęłam chcąc odsunąc się od faceta, a ten tak jakby nagle się ocknął i odsunął się lekko ale nie do końca wypuścił.
- Nic... pani nie jest? - zapytał cicho. Nawet nie skontaktowałam, że to angielski. Patrzył na mnie cały czas tak... Dopiero wtedy dostrzegłam jego oczy. Aż mnie skręciło. Było w nich coś... znajomego.
- Nie, nic mi nie jest. Proszę mnie puścić. - powiedziałam nieco nerwowym tonem na co opuścił ręke, którą jeszcze mnie przy sobie trzymał. Wyminęłam go zerkając jeszcze na niego i innych po czym poleciałam do auta ślizgając się co kawałek. Wsiadłam do środka i natychmiast odpaliłam silnik.
Nie miałam pojęcia co mnie tak wzburzyło. Facet jak każdy inny. Mnóstwo ludzi ma brązowe oczy. Pewnie połowa warszawiaków... Ale to nie były byle jakie oczy. Serce waliło mi w piersi. Co to ma być? Musze się uspokoić bo rozwalę się na pierwszym skrzyżowaniu, pomyślałam jadąc starając się opanować. Musiałam się opanować. Karciłam się w myślach, za to co przychodziło mi do głowy. Nawet nie chciałam nazywać tego po imieniu. Bo niby co? Co miałam sobie powiedzieć? Że w tych jego oczach udało mi sie dopatrzeć Michaela? To absurd, wariactwo! To pewnie dlatego, że wciąz za nim tęsknie, pomyślałam w końcu. Że wciąz go kocham, i ten facet z bliska znienacka... To przez to. Odetchnęłam trochę, ale serce wciąż waliło mi w piersi.
Dojechałam w końcu do domu, zaparkowałam samochód i zaczęłam wyciągać wszystko. Z tymi wszystkimi wielkimi tobołami do człapałam się do windy i pojechałam nią na górę. Lekko zdyszana podreptałam dalej pod swoje drzwi. Akurat w tym momencie z mieszkania naprzeciw nas wychodził jakis na oko lekko spanikowany facet. Czułam, że trochę się zgrzałam, miałam wciąż twarz owiniętą szalikiem, patrzyłam jak facet mruczy coś pod nosem zdenerwowany. Na oko mógł mieć pod trzydziestkę. Stanęłam pod swoimi drzwiami, dopiero wtedy mnie zauważył. Rzucił dzień dobry po angielsku. Znowu, następny.
- Dzień dobry... - odpowiedziałam. Zaczął cicho przeklinać pod nosem. - Czy coś się stało? - zapytałam uprzejmie. Taki odruch. Spojrzał na mnie przez ramię wciąż spanikowany.
- Nie, proszę pani, nic się nie stało. Tylko jeśli zaraz czegoś nie załatwie, mój... szef urwie mi łeb!
- A co takiego ma pan do załatwienia?
- A... Drobiazg, ale tyle tego się dzisiaj nawaliło, że nie wiem co wziąć do rąk najpierw. - westchnął wciąż próbując wetknąć klucz do zamka, ale drżące dłonie mu to bardzo utrudniały.
- Może ja będę mogła pomóc?
- Pani? - zdziwił się lekko patrząc na mnie. Uśmiechnęłam się, ale wtedy przypomniałam sobie, że wciąż mam zasłonięta twarz.
- Tak, jesli będe w stanie... - mruknęłam. - Nie mam nic wielkiego akurat do zrobienia...
- W sumie to nic wielkiego, zwykłe zakupy... - zaczął zastanawiając się, ale chyba nie był do tego zbytnio przekonany. Przyglądał mi się podejrzliwie.
- Jeśli pan nie chce, nie będę naciskać. Proponuję tylko pomoc. Co prawda przed chwilą byłam w sklepie, ale mogę pojechać jeszcze raz. - ale na pewno nie do tego samego, pomyślałam.
- Wie pani... To bardzo miło z pani strony, naprawdę, ale... - nie wiedział chyba co i jak ma powiedzieć. - Nie powinienem nikogo do niczego mieszać. - popatrzyłam na niego lekko zdziwiona. A co to? Remiza jakiejś mafii czy co? - Nie powinienem nikogo wpuszczać do mieszkania, a nikogo teraz tam nie ma...
- Ale co to za problem? Pan mi powie co potrzeba, a ja to zostawię w przedsionku zaraz obok drzwi. Nie będę wchodzić dalej. - chyba nie był do tego przekonany, ale  w końcu powiedział.
- Dobrze. - podał mi pojedynczy kluczyk. - Tylko proszę nie wchodzić, naprawdę. A klucz zostawić... w drzwiach od środka. Ja za chwilę będę z powrotem. - i ulotnił się w mgnieniu oka. Patrzyłam za nim jakąś chwilę a potem weszłam do siebie.
Dziwna sprawa. Kogo oni tam trzymają, jakiegoś szejka czy co? Pokręciłam głową. Niech mu będzie, nie będę nigdzie wchodzić. Tylko... nie powiedział co mam kupić...
W tej właśnie chwili zadzwonił dzwonek. Gdy otworzyłam zobaczyłam tego faceta, lekko zdyszanego.
- Przepraszam... Z tego wszystkiego zapomniałem... Proszę, oto lista... - uśmiechnęłam się. Nawet na mnie nie spojrzał. I już go nie było.
Narwaniec, pomyślałam. Gdyby trochę ze wszystkim zwolnił, na pewno dałby radę. Ale nawet się nie rozbierając zeszłam znów na dół, pojechałam do innego marketu i kupiłam te kilka rzeczy. Nie zajęło mi to jakoś super dużo czasu. Kiedy przyjechałam z powrotem od razu podeszłam do tych drzwi, ale były już zamknięte. Klucz miałam, więc wsadziłam go w zamek i przekręciłam. Nie myśląc wiele wsunęłam jedną zaledwie torbę z jakimiś warzywami do środka i już miałam wychodzić, gdy ktoś rozdarł się z jakiegoś pokoju...
- Kto tam?! - i co miałam powiedzieć?
- Eem... Przepraszam... - powiedziałam podnosząc nieco głos by mnie dosłyszał.
- Kim pani jest?!
- Sąsiadką. Mieszkamy naprzeciwko siebie...
- Aha... A czego pani chce? - facet nie wyszedł na korytarz. Gadał do mnie z sypialni z boku, chyba.
- Jakich pan... jakąs godzinę temu, nie mógł tu sobie ze wszystkim poradzić, miał coś ważnego do załatwienia... Podał mi po prostu listę zakupów, więc przyniosłam. Kazał mi to zostawić przy drzwiach. Klucz też tam jest, w torbie. - powiedziałam czekając na jakąś reakcję. Po chwili znów się odezwał.
- Dobrze, dziękuję. - zabrzmiało to tak jakby chciał, żebym już sobie poszła, więc powiedziałam tylko do widzenia i wyszłam zamykając za sobą cicho drzwi.
Kiedy schowałam się już w swoim mieszkaniu zastanowiłam się. To chyba naprawdę musi być ktoś wazny. Ciekawe kto... Ale nie miałam zamiaru się tym zajmować, niech chowając sobie tam kogo chcą, byle byśmy my mieli spokój. Tamten facet nie wyglądał na podejrzanego, więc chyba nie musiałam się niczym martwić. A nie mogłam przeciez teraz o wszystko podejrzewać wszystkich ludzi. To już by była naprawdę paranoja, jak to powiedział Mateusz.
Poukładałam wszystko w szafkach. Na kupowałam trochę rzeczy bo przecież wieczorem zjadą się wszyscy na moje urodzinki a wszystko dzięki mojemu synkowi i mężowi. Będą moi rodzice, rodzice Darka, Iwa z Fabianem, oczywiście, młodzi pewnie i tak sie potem ulotnią do pokoju Mateusza. I to było na tyle  z gości. Janet i reszta już do mnie dzwonili z życzeniami. Więcej gości się nie spodziewałam.
I nie zawiodłam się. Ledwo zdążyłam się przebrać, poukładać to i owo, do domu wrócił ze szkoły Mat. Dzisiaj wyjątkowo ubłagał mnie, żeby wracał tramwajem skoro ja będę robiła takie wielkie zakupy. Denerwowałam się, ale nic mu się nie stało. I tak przytuliłam go mocno. Ścisnął mnie lekko i pocałował w policzek. Nie długo po nim zjawił się Darek, a potem już stopniowo cała reszta.
Rodzice przyniesli mi dwa bukiety kwiatów, i jakiś drobiazg. A mówiłam, żeby nikt żadnych prezentów nie przynosił, oczywiście każdy zrobił po swojemu. Moi teściowie tak samo. Mateusz kupił mi wielką czerwoną róże i też coś tam. Darek też się wysilił. Podarował mi piękny delikatny złoty łańcuszek z delikatną zawieszką. W kształcie serca. Uśmiechnęłam się patrząc na niego. Przytulił mnie mocno i pocałował czule.
- Kocham cię. - powiedział na co nic nie umiałam mu odpowiedzieć. Więc przylgnęłam do niego znów, żeby zrobić cokolwiek. Poczułam jak mnie do siebie przyciska. I to by było na tyle. Usiedliśmy wszyscy przy stole, ktoś włączył telewizor, w tle leciał jakiś program a my zaczęliśmy po prostu rozmawiać. Młody poleciał zrobić kawę do ciasta. Później miałam zamiar zrobić kolację. Dla wszystkich oczywiście.
- Ktoś dzwoni do drzwi. - odezwał się Darek wstając. Byłam ciekawa o co chodzi. Coś nie tak z tymi zakupami czy co? Ale chwilę potem Darek wrócił do salonu z kwaśną miną i kolejnym wielkim, chyba największym bukietem jaki tego dnia dostałam. To nie były tylko jedne kwiaty i dopiero po chwili dostrzegłam, że to cały wielki kosz pełen najprzeróżniejszych pięknych kwiatów. Były tam różne, tulipany, lilie, wszystkie gatunki, które bardzo lubiłam. Uśmiechnęłam się.
- A to od kogo? - zapytałam wstając.
- Od twojego cichego wielbiciela, który przysyła ci kwiaty już od dziesięciu lat. - syknął. Zazdrosny. Podejrzewałam, że bardzo chciałby się dowiedziec, kto mnie tak lubi, ale mnie samej było całkiem miło. Sama próbowałam się dowiedziec kto mi je wysyła, ale za każdym razem okazywało się to niemożliwe. Ktoś nadawał je do mnie anonimowo. Iwa mówiła mi, żebym uważała, bo to może być jakiś psychol. Ale sama jej powiedziałam, że dostaję te przesyłki od lat i nic więcej się nie dzieje, więc nie mam się czego bać.
Wzięłam te kwiaty od niego i postawiłam pod ścianą na komodzie.
- Piękne. - powiedziałam z uśmiechem. Zaczęłam szperać aż dokopałam sie do liściku.
- No proszę. - usłyszałam znów męża. - Widzę, że ta sytuacja bardzo ci się podoba. Ale powiem ci coś jeszcze. - podszedł do mnie. - Tym razem z bonusem. - prychnął i postawił obok kwiatów paczkę. Była kwadratowa i niezbyt duża. Owinięta w łądny papier.
- Nie no to już przesada. - samej zrobiło mi się głupio.
- Bardzo chciałbym wiedzieć co to za zboczeniec, ciekawe co ci przysłał w tej paczce.
- Daj spokój, na pewno nie bombę. - Iwa podeszła do mnie.
- Otwórz to. - powiedziała, chyba sama była ciekawa. Wzięłam paczkę i przeniosłam ją na stół w drugiej ręce trzymając liścik.
Rozerwałam delikatnie papier i...
- O matko... - Iwa tylko tyle była w stanie wystękąc. Ja nie powiedziałam nic, wytrzeszczałam tylko oczy.
W środku była kolia wysadzana diamentami, chyba. Była schowana w czarnym pudełku oklejonym aksamitem, bardzo miłe w dotyku. Wzięłam ją do rąk. Była bardzo delikatna.
- Już ja się dowiem co to za biznesmen!
- Daj spokój... Przeciez ja nie  mogę przyjąć czegoś takiego... - sprawdziłam próbę. To nie było tanie.
- Daj spokój mama! Jak dają to bierz, jak biją to uciekaj, nie wiesz?! A co jest na karteczce? - zapytał mój synek. Spojrzałam...
- 'Do You Remember the Time?' - przeczytałam. - O co tu chodzi...
- Też chciałbym wiedzieć. - Darek zasyczał mi do ucha, był cholernie zazdrosny.
- 'Remember the time?' - teraz mój synek... - Tak nazywa się jedna z nowych piosenek ojca na ostatnią płytę. Jest do niej już nawet nagrany teledysk. Wyciekł do internetu chociaż starali się go zatrzymać.
- Jak? - zapytałam tylko.
- Wynajęli jakiegoś faceta nawet do niego podobnego, naprawdę. - powiedział patrząc na karteczkę. - Zaraz ją poszukam. - w chwilę później wrócił do salonu z komputerem. W następnym momencie usłyszałam piosenkę...

Do you remember
When we fell in love
We were young and innocent then
Do you remember
How it all began
It just seemed like heaven so why did it end?

Do you remember
Back in the fall
We'd be together all day long
Do you remember
Us holding hands
In each other's eyes we'd stare
(Tell me)

Do you remember the time
When we fell in love
Do you remember the time
When we first met girl
Do you remember the time
When we fell in love
Do you remember the time

Do you remember
How we used to talk
(Ya know)
We'd stay on the phone at night till dawn
Do you remember
All the things we said like
I love you so I'll never let you go

Do you remember
Back in the Spring
Every morning birds would sing
Do you remember
Those special times
They'll just go on and on
In the back of my mind

Do you remember the time
When we fell in love
Do you remember the time
When we first met girl
Do you remember the time
When we fell in love
Do you remember the time

Those sweet memories
Will always be dear to me
And girl no matter what was said
I will never forget what we had...



Słuchałam tej piosenki dalej i patrzyłam na faceta, który był po prostu... Takiego podobieństwa jeszcze nie widziałam nigdy. Miał czarne włosy, ale proste, zaledwie lekko falowane, gdzie nie gdzie tylko zakręcały mu się końcówki, nic po za tym. Kiedy padało zbliżenie na twarz widziałam oczy. To było niesamowite... Patrzeć na człowieka, który jest tak do niego podobny. Aż sobie usiadłam. Tekst piosenki też do mnie trafiał. Zwłaszcza pod sam koniec. Był więcej niż wymowny. Kiedy piosenka się skończyła wstałam i podeszłam do kwiatów i kolii, którą jakiś nieznajomy mi podarował. Nigdy nie przysyłał prezentów, tylko kwiaty, nic więcej. I zawsze z liścikiem... A teraz napisał 'Do you rememeber the time'... Celowo?
Zaczęłam już sobie coś wymyślac, pomyślałam, że czas zabrać się za coś konkretnego i powiedziałam Mateuszowi, żeby pozbierał wszystko ze stołu, bo za niedługo będzie kolacja. Być może niektórzy byli zdziwieni, patrząc jak idę do garów. Pewnie byli zaskoczeni, że mnie to nie obleciało chyba tego się bali. Nie pokazywałam niczego po sobie, ale to nie znaczyło, że to nie zrobiło na mnie wrażenia. Bo zrobiło. I to wielkie.
Ale to był tylko jakiś człowieczek, któremu poszczęściło się być nieco podobnym do Króla Popu. Nic więcej. Nie mogłam się w nim niczego dopatrywać...

2 komentarze:

  1. Hejoooooooo!!!!!
    Podoba mnie się to. Jest super.
    Ach wspomnienia... Aż łza się w oku kręci. Dona chyba lubi opowiadać Mateuszowi jak to było gdy mama poznała tatę. Wnioskuje, że porządny z niego chłopak. Fajnie wrócić na "stare" śmieci co Michael? I to takie chore, że wszyscy do niego Billy. A jakby tak nie zareagował na to imię? Pewno głuchy czy co. A to mu musiała temperatura skoczyć gdy ją tak złapał. Dona spokojnie nie świrujesz, to tylko twój zmartwychwstały mąż. Nie wierzę oni są sąsiadami? xD Mieli ją pod samym nosem i nic? No chyba, że się pomyliłam, ale w to wątpię. Takie mózg rozwalony, dosłownie. Jednak najlepiej ukrywać się pod samym nosem tych którzy mas szukają.
    No, no, no panie Jackson to żeś się postarał o prezent urodzinowy. Zdziwko było wielkiej, a co po niektórych sciskała zazdrość.
    Wiesz co mam takiego stracha, że gdy wszystko wyjdzie na jaw, to wszystko szlag trafi. Nie wiem w jaki sposób, ale może trafić.
    Życzę ci więc weeeeeny i to dużo oraz pozdrawiam gorąco :****

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej, tylko ty tak piszesz, że ja najchętniej zaczęłabym zaraz spoilerować. xD Ale ugryzę się w język. ;D
      A co do tego 'Billy', że chore. to wszystko w ogóle jest chore. xD I ja się czasami zastanawiam skąd ja to wytrzasnęłam. xD
      Pozdrawiam. :)

      Usuń

Komentarz motywuje. :)