***
- Jesteś w końcu. - mruknęłam gdy młody wyszedł w końcu ze szkoły i z miną zbitego psa podszedł do mnie i mojego samochodu. - No nie rób takiej miny! - mruknęłam znów otwierając mu drzwi i pakując go na siedzenie obok mnie. - Musimy się spieszyć.
- A co, terroryści czatują w bagażniku? - prychnął.
- Wciąz nie możesz tego znieść? - zapytałam lekko zrezygnowanym tonem spoglądając na niego po chwili. Burknął coś pod nosem. - Co?
- Nikt za mną nie chodzi, mama. - powiedział głośniej.
- Skąd możesz to wiedzieć, skoro cały dzień siedziałem w szkole na lekcjach? - naprawdę chciałam by mnie zrozumiał. Zerknął na mnie z boku tak jakoś dziwnie. Zapaliła mi się czerwona lampka. Przeskrobał coś. - Gadaj gdzie byłeś.
- Nigdzie.
- Nie kłam! Znam to spojrzenie. Zawsze tak wyglądasz, kiedy robisz coś czego ci nie każę! - obruszył się lekko.
- Wyszedłem tylko do Tesco! I to nie SAM! - dodał szybko widząc moje wielkie oczy i otwierające sie usta. Co za truteń! - Poszliśmy całą grupą, nie będę siedział na dupie w zamknięciu przez cały czas, poza tym to jest Warszawa! Jest pełno ludzi, gdziekolwiek się nie obróciliśmy, wtedy ulice były wyludnione bo było późne popołudnie, mama nie martw się tak o mnie no! - myślałam, że pęknę. Aż się zapowietrzyłam.
- Dzieciaku! - zaczęłam, choć już nawet nie wiedziałam co powiedzieć. Mówiłam, prosiłam, żeby nie wychodził. I tak zrobił po swojemu. Po kim on to ma? - Chryste panie, ile razy mam ci powtarzać! Nic cię kompletnie nie obchodzi co czujemy!
- Teraz ty przestań! To, że będę siedział zamknięty nic nie da! Myślisz, że mnie to nie obleciało?! Mam się bać wychodzić na dwór?! I tak co chwila oglądałem się za siebie!
- To po co wychodziłeś! - wydarłam się. Prychnął wściekle i odwrócił łeb obrażony do okna. No proszę. Przymknęłam oczy chcąc się trochę uspokoić, miałam nadzieję, że to coś da. Po jakiejś chwili odetchnęłam głębiej. - Dobra, dajmy temu spokój. - powiedziałam w końcu na co znów na mnie spojrzał. - Pogadamy o tym później, teraz musimy jechać.
Nie trzeba było chyba mówić, że ten wyjazd o którym parę dni wcześniej wieczorem wspominał Darek w ogóle nie ma teraz racji bytu. Miałam go tu zostawić samego? Robiłby co chciał, wyłaził sam... Nie było w ogóle o czym gadać.
- Czemu się tak śpieszysz do domu? - zapytał po chwili.
- Spotykamy się z pewnym panem w sprawie kupna mieszkania. - powiedziałam i zdałam sobie sprawę, że jak do tej chwili on o niczym jeszcze nie wie.
- Jakiego mieszkania? - zapytał marszcząc lekko czoło.
- Nowego. - warknęłam. Byłam cała znerwicowana. Nie chciałam się na nim wyżywać, ale i tak byłam zdenerwowana.
- Na co nam nowe mieszkanie, mama? - zapytał wymownie. Chyba już się domyślał.
- Dla twojego bezpieczeństwa, żeby nikt obcy nie wiedział gdzie mieszkamy, to może wtedy odzyskamy spokój! - patrzył na mnie jak na kosmitkę.
- Mama, nie przesadzasz trochę?
- NIE! I nie chcę słyszeć już ani słowa! Koniec tematu! Jak nie chcesz iść z nami, zostaniesz w domu!
- O dziękuję ci, co za wspaniałomyślność z twojej strony! - zakpił.
- Dziecko... - zaczął mi wybitnie działać na nerwy.
- Mama, ja na prawdę rozumiem. - powiedział nagle łapiąc mnie za rękę. Zerknęłam na niego. - Ale paranoja nie jest tu wskazana.
- Nie obchodzi mnie paranoja, naprawdę. Tylko i wyłącznie twoje bezpieczeństwo. - patrzył na mnie dziwnie, a potem spuścił głowę patrząc na swoje ręce.
- Wiem o co ci chodzi. Myślisz, że ja nie wiem jak co rano przychodzisz do mnie do pokoju i głaszczesz mnie po głowie? - wbiło mnie w fotel. A starałam się go nie obudzić! - A potem lecisz na dach. - teraz już myślałam, że naprawdę. - Poszedłem kiedyś za tobą. - patrzył na mnie. - Dobrze, nie będę więcej nigdzie chodził sam, obiecuję. Tylko nie denerwuj się już. I nie martw się tak. - odetchnęlam i spojrzałam na niego.
- To się nigdy nie zmieni, kochanie, nieważne co by się działo i ile miałbyś lat, naprawdę. Wierz mi. Kiedy będziesz miał swoje dzieci, będziesz wiedział o co chodzi. - uśmiechnął się lekko i aż do samego domu nikt już nic nie powiedział. Kiedy weszliśmy już do domu sprzedał mi nowinę.
- Wiesz w co mnie władowali? - popatrzyłam na niego. Darka jeszcze nie było, mieliśmy jeszcze trochę czasu do spotkania z jego znajomym.
- W co?
- Masakra. Żałuję, że poszedłem z nimi wtedy na ten festyn.
- Dlaczego? - usiadłam obok niego w salonie. Prychnął.
- Słyszałaś jak trąbią, że chcą w Warszawie urządzić imprezę...
- Wiele imprez będzie organizowanych w najbliższym czasie. - stwierdziłam wstając i podchodząc do dużej wnęki kuchennej nastawiając wodę. - Chcesz coś do picia? - zapytałam.
- Tak, herbatę. Chodzi mi o ten wielki koncert, na który zjadą się... wszyscy jacksonopodobni. - poczułam skurcz w żołądku. No tak...
- A, już wiem o co chodzi. I co?
- No zgadnij. - powiedział grobowym tonem. Odwróciłam się do niego. Patrzył na mnie ze śmiertelną powagą zły. Zaczęłam się śmiać.
- Wkopali cię w to? - zrobił minę męczennika. - Powinieneś się cieszyć. - odwróciłam się z powrotem do kuchni.
- Tak? A niby z czego?
- No nie wiem. Ja się nie znam na tym wszystkim, ale będziesz mógł się wykazać.
- Ja nie chcę się wykazywać! I tak mi baby spokoju nie dawają. - zaczął zrzędzić. Parsknęłam śmiechem.
- Ojciec by się cieszył... - mruknęłam.
- Właśnie o ojca mi chodzi. - spojrzałam przez ramię na niego. Naprawdę mu się to nie uśmiechało. - Nie chcę, żeby ktoś mnie z nim porównywał. - uśmiechnęłam się lekko i podeszłam do niego siadając obok i podając mu kubek z herbatą. Sobie zrobiłam kawę.
- Podejrzewam, że i tak od samego początku jak wszyscy się o tobie dowiedzieli i tak byłeś do niego porównywany.
- Ale ja tak nie chcę.
- Świat jest juz tak urządzony, że bardzo wiele rzeczy nie zależy od nas. - powiedziałam opierając się wygodnie i wpatrując w kominek. - Ale to przeciez nie klątwa. - dodałam spoglądając znów na niego.
- Wiem. Ale te wszystkie panny nie widzą we mnie MNIE... tylko kogoś kim nie jestem. Tak jakbym co najmniej był swoim ojcem.
- Mówię, świat jest już tak skonstruowany, ludzie też. I nic na to nie poradzisz. Trzeba się z tym pogodzić. - powiedziałam przeczesując mu włosy palcami i zaśmiałam się głośno, kiedy mi uciekł. - No co?
- Nie mam już pięciu lat. - burknął naburmuszony. Parsknęłam znów śmiechem.
- No nie wiem, nie wiem...
- Wiesz co?! - znów zaczęłam się śmiać. Właśnie wtedy do domu wrócił Darek.
- Hej, kochanie... - mruknąłem podchodząc i tak jak zwykle całując mnie na powitanie. - Cześć, młody. - rzucił do Mateusza, który tylko od mruknął coś. - Romek dzwonił, że spóźni się nieco.
- Jaki Romek? - zapytałam nie bardzo wiedząc o co chodzi.
- No ten Pietrzak, od mieszkania. - wyjaśnił.
- Ach... ok. - powiedziałam tylko znów wpatrując się w kominek. Nieważne, byle tylko ta transakcja jak najszybciej doszła do skutku...
- Naprawdę musimy się przeprowadzać? - usłyszałam znów głos mojego syna. Już chciałam znów coś warknąć, ale ubiegł mnie Darek. O dziwno wciąż mówił do niego całkiem łagodnie, nie tak jak zwykle. Pewnie niedługo wszystko wróci do normy...
- Nie musimy. - powiedział. - Możemy zostać tutaj jak chcesz, ale wtedy twoja matka dostanie wariacji. Mówiłem ci, że ma ciebie tylko jednego. Poza tym przeniesiemy się tam gdzie mieszka twój kumpel, nie będziesz musiał wywalać pieniędzy na tramwaje i będziesz mógł chodzić do tej samej szkoły co on.
Tak, Fabian, który był synem Iwy i jej męża chodził do innej szkoły niż Mateusz, ale bardzo często się spotykali. Nie mogło chyba być inaczej skoro my cały czas się przyjaźniłyśmy. Dzieciak popatrzył na niego, potem na mnie a na końcu westchnął.
- Dobra, niech będzie. Chociaż tyle. - uśmiechnęłam się i przyciągnęłam go do siebie. - No mamaaa! - zajęczał w niby proteście, ale bynajmniej się nie odsunął. Duże dziecko jeszcze.
- No już dobrze, ty mój DOROSŁY MĘŻCZYZNO. A i tak przylatujesz do mnie się mizdrzyć.
- Wcale nie! - oburzył się patrząc na mnie wielkimi oczami, ale zaraz potem zmienił temat. - Chcę jechać z wami, chcę zobaczyć to mieszkanie.
- Dobrze. - spojrzałam teraz znów na Darka. - To kiedy to spotkanie? Nie wiem czy sens, żebym zabierała się za obiad...
- Nie ma sensu, żebyś coś zaczynała bo i tak najpóźniej za półtorej godziny będziemy musieli wyjeżdżać. Zamówiłem coś po drodze do domu, za dziesięć minut powinno być. Chińszczyzna. - uśmiechnął się. - Dzisiaj będziemy jeść obiad jak Chińczyki.
- Każda pałeczka w każdej ręce? - zaśmiałam się cicho patrząc na niego. Odpowiedział mi tym samym i usiadł po mojej drugiej stronie. Objął mnie ramieniem i pocałował w czoło, a potem w usta... Na to usłyszałam za sobą jakiś dziwny niezbyt artykułowany dźwięk, a gdy obejrzałam się za siebie młody znikał już w swoim pokoju kawałek dalej.
- Niby taki dorosły, a brzydzi się takich rzeczy?
- Tu nie chodzi o to. - mruknęłam wstając i zanosząc oba kubki po piciu do kuchni i włożyłam je do zmywarki. Po chwili poczułam na sobie w talii jego dłonie. Przywarł do mnie całym ciałem. Pocałował w szyję. Włosy na ogół spinałam w kok...
- A o co? - zapytał cicho mrucząc. Uśmiechnęłam sie niemrawo, ale nie uciekłam.
- O to, że on cię nie trawi. - zrobił minę...
- Wiem. - stwierdził patrząc mi w oczy kiedy odwróciłam się do niego przodem. - Dzisiaj wieczorem pomogę ci się zrelaksować. Co ty na to? - zaskoczył mnie tym lekko. Zaczął znów kiedy nic nie mówiłam. - Zamkniemy się w sypialni... A najpierw w łazience. Młody ma swoją. - mieszkanie miało dwie, to było dobre... - Co ty na to? - zapytał znów.
No nie powiem, wyszedł z jakąś inicjatywą. Ale to facet, pewnie po prostu mu się chciało. Ja nie czułam tego kompletnie... Od dawna już nie czułam takiego prawdziwego pożądania. Nie muszę chyba mówić dlaczego. Uśmiechnęłam się w końcu.
- Dobrze. - powiedziałam tylko. Sam się uśmiechnął i pocałował znów mocniej. Starałam się za każdym takim razem go nie odpychać, w końcu naprawdę się starał. Jak mógł. Przechodził czasami samego siebie. Objęłam go więc za szyję i odwzajemniłam pocałunek. Wciąż tego nie czułam, choć sama się starałam. Kiedy za niego wychodziłam, miałam nadzieję, że może z czasem coś sie zmieni... że może sama coś do niego znów poczuję, ale... nic się nie zmieniało. I wiedziałam, że się nie zmieni nigdy.
Nikt nie mógł mi zastąpić Michaela. Nie było takiego drugiego na całej ziemi. Momentami naprawdę przeklinałam Boga za to, że mi go odebrał. Na samym początku jeszcze zanim dowiedziałam sie o ciąży, w ogóle nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Nie wiedziałam po co mam żyć, skoro jego nie będzie przy mnie już nigdy. Wydawało mi się to bez sensu. Ale potem dowiedziałam się o małym... i automatycznie wszystko nabrało nowego sensu. Miałam dla kogo żyć. Potrafił dodawać mi takiej siły o jaką nawet bym go nie podejrzewała. Nawet nie zdawał sobie z tego sprawy jakim jest dla mnie wsparciem. Nic nie musiał robić, wystarczy, że po prostu jest ze mną. Dlatego tak się bałam. Przeraziłam się... Miał rację wtedy w samochodzie. Choć nie powiedział tego dosłownie, wiedziałam o co mu chodzi. Bałam się go stracić, bo nic po za nim już nie miałam. Może to było błędne rozumowanie, ale tak czułam. Nic poza tym się nie liczyło.
Był takim kochanym dzieckiem, ale momentami naprawdę potrafił doprowadzić mnie do szewskiej pasji. Ja też taka byłam, kiedy dorastałam? Zastanawiałam się czasami nad tym kiedy na niego patrzyłam, jak kłócił się z Darkiem albo mi marudził. Ale nic nie było ważne. To mój synek.
I nieważne, że ma dziewiętnaście lat i czuje się dorosły.
Zastanawiałam się jakby wyglądało nasze życie, gdyby Mike nie... Nigdy nie umiałam dokończyć tego typu zdań. Nie przechodziło to TO słowo przez gardło. Zastępowałam je wszystkim czym tylko mogłam. Tak wiec... zastanawiałam się jak wyglądałoby nasze życie gdyby Mike nie odszedł? Młody pewnie byłby szczęśliwszy. Starałam się dać mu wszystko czego tylko mu było potrzeba, ale ojca nigdy do końca nie byłam w stanie mu zastąpić. Teraz potrzebował go jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej i nieważne czy zdaje sobie z tego sprawę czy nie. Niby był dorosły. Ale tak naprawdę nic nie wiedział o życiu. Potrzebował ojca by mieć w nim oparcie. W podejmowaniu trudnych i ważnych decyzji, ojciec potrafiłby wytłumaczyć mu te rzeczy które tylko facet potrafi. Ja starałam się za tym wszystkim nadążać, ale prawda była taka, że nie wszystko mogłam i w niektórych sytuacjach musiał radzić sobie sam. To nie było łatwe dla nikogo, ani dla mnie ani dla niego. A z Darkiem nie chciał rozmawiać.
W końcu pojechaliśmy. Modliłam się abyśmy dali radę to wszystko dzisiaj załatwić, byśmy nie musieli walić się z tym tygodniami. I udało się. Przelew zrobiłam następnego dnia a Mateusz od razu pochwalił się Fabianowi, że będzie chodził do jego szkoły. Oboje się cieszyli, bo jak sami twierdzili, chodzili do klasy z samymi oszołomami. Za to Mateusz stwierdził, że może będzie miał trochę spokoju z laskami... Ale w to akurat wątpiłam.
Facet nie chciał jakiejś wygórowanej ceny za to mieszkanie, które wielkościowo było porównywalne do tego w którym jeszcze byliśmy. Do końca miesiąca miał opuścić swoje, a wtedy my będziemy mogli się do niego wprowadzić. Nikomu z sąsiadów nic nie mówiłam. Starałam się by nikt niczego nie usłyszał, nie dowiedział się o niczym. Miałam nadzieję, że zmiana miejsca zamieszkania coś pomoże. Tak naprawdę tylko to mogłam zrobić by ochronić moje dziecko.
Policja wciąż drążyła, ale za wiele się znów nie dowiedzieli. To w pewien sposób przypominało sprawę tamtego włamania do Neverland... Wtedy też niczego nie mogli się dowiedziec. Przerażało mnie to trochę...
Wieczorem tak jak Darek mówił, zamkneliśmy się w łazience, a potem przeszliśmy do sypialni. Była połączona dodatkowymi drzwiami więc nie musieliśmy wychodzić na korytarz... Nie czułam tego zbliżenia. Ani żadnego poprzedniego, i nie robiliśmy tego zbyt często. A on jakoś specjalnie nie naciskał. Nie wiem, może miał znów kogoś na boku... Choć nie wydawało się. Robił dla mnie po prostu wszystko co tylko mógł by mnie uszczęśliwić. Nic tu nie da powiedzenie, że nie był w stanie tak naprawdę nic zrobić...
- Jezu Chryste... - jęknąłem, kiedy faceci przynieśli mi harmonogram nagrań. Do opinii publiczej już został podany komunikat bomba. Nigdy wcześniej do każdej mojej 'pośmiertnej' płyty nie nagrywano klipów. Teraz będzie to wielkie wydarzenie, byłem tego pewny. Znów będę się oganiał od fotoreporterów.
Czy mi tego brakowało? Nie. Nie brakowało mi chowania się w domu przed wścibskimi ludźmi, nie brakowało mi hordy ochroniarzy, którzy jeździli ze mną dosłownie wszędzie, nawet do zwykłego sklepu. Nie brakowało mi czytania bzdur o sobie w gazetach, nie brakowało mi oglądania non stop swojej gęby w tv, choć zaraz po tym całym cyrku widziałem ją jeszcze częściej niż przedtem, ale z czasem słuch o mnie prawie całkiem zanikł. Normalna kolej rzeczy. Tylko od czasu do czasu ktoś z czymś wyskakiwał.
Tak naprawdę brakowało mi Dony. Tylko jej. Niczego więcej. No i oczywiście syna. Nie miałem zielonego pojęcia o tym dzieciaku, ale i tak za nim tęskniłem, tak samo jak za nią. Tak bardzo chciałem być z nimi, ale nie było nawet o tym mowy. Miałem trzymać się od nich z daleka, nie zbliżać się, w Warszawie zostało już nawet wykupione dobre mieszkanie w jednym z wieżowców i czekało, aż się w nim pojawię. Podobno już całe umeblowane i tak dalej.
Elvis mi powiedział nie raz. Że oni nigdy się nie odczepią i nie mam robić sobie nadziei na to, że kiedyś będę mógł powrócić do tak zwanego świata żywych. Bo od razu, natychmiast mnie zniszczą. Proszę bardzo. Jeśli będę musiał to zdradzę całą sprawę, ale mojej rodziny tknąc nie pozwolę. Nie będzie mnie wtedy obchodzić kompletnie nic. Niech się dzieje ze mną co chce. Mogą mnie nawet zabić. On sam nigdy nie zamierzał wracać. Powiedział, że jedyną rzeczą jakiej żałuje to to, że nie zabrał ze sobą córki. Byłem zszokowany, że byłby w stanie zafundować jej takie jałowe życie, którym sam żył i którym ja też żyłem od dwudziestu lat. Powiedział, że każde życie jest lepsze od śmierci. A wiedział, że jego córka dałaby wiele by mieć ojca.
- Twoja sytuacja byłą nieco inna, bo nie wiedziałeś, ale kiedy już sie dowiedziałeś, mogłeś coś zrobić. - powiedział mi pewnego razu. Cały czas miałem z nim kontakt. To u niego koczowałem przez pierwsze parę tygodni. Dowiedziałem się jak to było. - Twoja sytuacja wciąz jest całkiem inna niż moja, chłopcze. - dodał. - Moja umowa nie przewiduje możliwości powrotu. A ty? Pomyśl.
Tak, miał rację. Mój kontrakt spisany z władzami brzmiał zupełnie inaczej niż jego. Ale nawet jeśli wtedy upatrywałem się rozpaczliwie w tym jeszcze dla siebie jakiejś szansy na normalne życie to w tej chwili już jej nie widziałem w ogóle. Nawet jeśli ten papier wyraźnie mówi, że nasze małżeństwo cały czas funkcjonuje w świetle prawa amerykańskiego i polskiego także co najważniejsze, porozumieli się z nimi na samym początku, dlatego to jest możliwe... i jej małżeństwo z tym idiotą jest tylko fikcją urządasową... to przecież nie było takiej możliwości by do mnie wróciła, nawet jeśli uda mi się im raz na zawsze wyrwać. Nigdy mi tego nie wybaczy, wiedziałem to na sto pięćdziesiąt procent.
Trochę dziwnie to brzmiało... Kontrakt przewidywał możliwość 'powrotu' do zywych jeśli uda się ich zneutralizować, że tak to nazwę. Jeśli będe pewny swego bezpieczeństwa i bezpieczeństwa wszystkich swoich bliskich będę mógł wyjsć z cienia i wszystkim się objawić. Ale nie zanosiło się na to. A na dodatek w takiej sytuacji Dona chyba sama własnoręcznie by mnie zabiła. Ich małżeństwo więc istnieje tak długo jak ja uchodzę za zmarłego. Jeśli kiedyś nadejdzie dzień, w którym wyjdę do ludzi, automatycznie nasze wraca do łask. Zresztą nigdy nie przestałem nazywać jej swoją żoną.
Wątpiłem by kiedykolwiek doszło do tego powrotu.
- Misiu, musisz jechać? - Megan znowu przylazła i znów truła mi dupę. W nocy nieźle ją przerżnąłem, ale już dawno powinno jej tu nie być, a wciąż się tu gnieździła. A ja musiałem wyjeżdżać.
- Tak. - odpowiedziałem tylko nawet na nią nie patrząc tylko pakując wszystko to co będzie mi potrzebne.
- Ale ja będę za toba tęsknić...!
- Wytrzymasz. To naprawdę ważne. - przerwałem jej nie mając ochoty na jej utyskiwania.
- Co takiego jest ważnego, co?! Przecież ty nie masz nic do roboty...
- To tylko tak wygląda, mała. Naprawdę. - naburmuszyła się jeszcze bardziej.
- W ogóle ci na mnie nie zalezy! I ja dobrze wiem gdzie ty jedziesz! Jedziesz do tej swojej! - wciąz jej coś nie pasuje. Popatrzyłem na nią.
- Nawet jeśli to co? - zapytałem spokojnie. Wytrzeszczyła na mnie oczy i zerwała się z łóżka. Miała na sobie tylko bieliznę.
- Jeszcze się do tego przyznajesz!
- Nie jadę do żadnej swojej, kobieto. - zdenerwowałem się tym jak o niej się wyrażała. - Jadę pozałatwiać ważne sprawy. Ciebie nie dotyczą, nie musisz nic wiedzieć. - jej mózg nie był przystosowany do pojmowania czegokolwiek, więc...
- Oczywiście. - usiadła z powrotem obrażona jak dziecko. Westchnąłem.
- Przywiozę ci coś ładnego... - tani, ale nie zawodny chwyt. Od razu się rozpromieniła, choć za wszelką cenę chciała to ukryć.
- Niby co? - ciekawość i tak z niej wyłaziła. Aż się wylewała.
- Zobaczę, To będzie niespodzianka. - uśmiechnąłem się sztucznie, ale i tak to łyknęła. Jeśli chodziło o drogie prezenty, błyskotki, wizyty gdzieś tam, od czasu do czasu zabierałem ją na drugi koniec świata, oczywiście pod baczną obserwację, gdzieś gdzie nie było wielu ludzi, najczęściej na jakies małe wysepki, jeśli o to chodziło to szybko przestała się obrażać i brała wszystko jak leciało.
Z drugiej strony za swoją 'pracę' musiała mieć jakąś nagrodę, prawda?
Daleko jej było do Dony pod każdym względem, ale... O TEJ kobiecie mogłem tylko marzyć.
- Ta kolia wciąz mi się podoba... - mruknęła, czym od razu podniosła mi ciśnienie, ale nie zdązyłem nic powiedzieć. Do sypialni jak gdyby nigdy nic wpadł jeden z facetów, którzy na zmienę tu zaglądali. Megan od razu z okrzykiem oburzenia schowała się pod kołdrę. Nie zawracałem sobie nią nawet głowy.
- Co się stało? - zapytałem patrząc na jego bladą twarz. Spoglądał na mnie jakby się bał, że zaraz dostanie ode mnie po łbie. - No mów.
- Panie... no. - nie umiał się wysłowić. Parzyłem na niego marszcząc czoło i czując jak żołądek powoli zaczyna mi się zaciskać.
- Coś... z nimi? - starałem się nie drzeć przy Megan. Kiwnął głową, ale zaraz gorączkowo dodał. Był jeszcze żółtodziobem.
- Nic się nie stało, proszę pana tylko...
- Tylko co?
- Znów nam umknęli. - powiedział patrząc na mnie i za pewno zastanawiając się czy czegoś mu za to nie zrobię. Nie odzywałem się przez moment.
- Jak to umknęli?
- No... Pańska żona - Megan prychnęła, nie zwróciłem na to uwagi. - Wraz z mężem i synem, sprzedali mieszkanie i wyprowadzili się.
- Gdzie? - starałem się panować nad soba. Już chyba wiedziałem co znaczy to jego 'umknęli nam'.
- Nie wiemy. - pisnął prawie przerażony. Widział już nie raz mój wybuch, chyba nie chciał by kolejny został wywołany przez jego skromną osobę. Miał pecha.
- Jak to... NIE WIEMY?! - teraz już nie zdążyłem ad sobą zapanować. Ja nie wiedziałem gdzie oni mają mózgi. Żeby w TAKIEJ sytuacji pozwolić sobie na to, by stracić ich z oczu?! Nie interesował mnie ten półgłówek, chodziło mi tylko i wyłącznie o Donę i Mata. Jego polskiego imienia nie umiałem wymówić.
- No... Przeoczyliśmy to po prostu... - zajęczał prawie.
- Przeoczyliście. PO PROSTU. - adrenalina krązyła, buzowała mi w żyłach. Dudniło mi w uszach, myślałem, że wyskoczę ze skóry. - Powiedz mi... Jak można być tak nieodpowiedzialnym i jednocześnie pracować w agencji rządowej? Powiedz mi! - prawie oplułem go śliną, ale akurat w tej chwili miałem gdzieś jego godnosć osobistą i każdą inną. Był blady, aż prawie zielony i doskonale wiedziałem, że spodziewał się takiego obrotu akcji i że właśnie spełniają się jego najgorsze oczekiwania.
Kiedyś taki nie byłem. Nie denerwowałem się z byle powodu, uśmiechałem się prawie cały czas. Do każdego podchodziłem z sercem, nie dzieliłem ludzi na kategorie... No może teraz też tego zbytnio nie robiłem, ale reszta się zgadzała. Wściekałem się praktycznie o tak zwane byle gówno. Nie interesowało mnie co ludzie myślą, mówią i robią, miałem to wszystko po prostu w dupie. Jedyne co mnie jeszcze interesowało, to żeby mieć co dobrego do gęby wsadzić, telewizję pooglądać, nawet jeśli nic ciekawego nie pokazywali, w necie pogrzebać, reszta mnie waliła. Dopiero teraz ta sytuacja popchnęła mnie do jakiegoś konkretnego działania.
- No wie pan... - zaczął znów jęczeć. On chyba naprawdę się mnie bał. - Szukamy ich cały czas, nie mogli przenieśc się daleko. Na pewno nigdzie nie wylecieli, zresztą facet chodzi do roboty, nic nie wskazuje na to, żeby zmienił miejsce pracy, nic nam nie wiadomo by się gdzieś przenosił do innego zakładu lub całkiem zmieniał zajęcie. Nie widnieją też w żadnych rejestrach samolotowych, więc na pewno nie opuścili kraju ani nawet stolicy. Znajdziemy ich, niech pan się nie martwi! - zapewniał mnie tak gorąco, że aż zastanawiałem się czy mu nie wybaczyć tej głupizny.
Przymknąłem oczy, a gdy je po chwili otworzyłem musiałem wyglądać na niego udobruchanego, bo ten głupek spojrzał na mnie już z trochę mniejszym strachem.
- Dobra. - i tak warknąłem. - Jak tylko się znajdą, chce o tym natychmiast wiedzieć. Zrozumiano? - nie trzeba było mu tego dwa razy powtarzać.
- Dlaczego ty się tak na to nakręcasz?! - usłyszałem Megan. Nie... Jeśli powie choć COŚ... - Wciąż nosisz tą obrączkę, a ona już dawno zapomniała jak wyglądałeś!
- Kobieto... Błagam cię... - odwróciłem się do niej i popatrzyłem na nią wściekły. Teraz już na pewno nie miałem zamiaru być dla niej miły. - Zejdź mi z oczu. Mam o wiele poważniejsze sprawy niż twoje zrzędzenie. - wybałuszyła na mnie oczy.
- A co ty takiego możesz mieć do roboty, co?! - prychnęłam zakładając ręce na piersi obrażona. Myślała, że w ten sposób sprawi, że zaraz zacznę ją przepraszać? W dupie ją miałem. Zacząłem się dalej bez słowa pakować. Chyba nie mogła znieść braku mojego zainteresowania jej osobą, po prychała coraz głośniej i częściej. - Zamiast zając się mną, będziesz się z nią prowadzał!
- Kurwa mać, babo! - nie wytrzymałem już i z hukiem zrzuciłem zamknięta już na całe szczęście walizę na podłogę. - Z kim ja się będe prowadzał i kiedy to jest tylko i wyłącznie moja sprawa! A TY! Ty mi służysz tylko to ruchania, niczego więcej! Sorry, skarbie ale nawet ty masz termin przydatności do spożycia, który własnie się skończył! Wybacz, ale teraz wychodzę, mam WAŻNIEJSZE SPRAWY na głowie! Zabierz wszystkie swoje ciuchy, żeby mi się później nie pałętały pod nogami. - stwierdziłem na koniec i wyszedłem pozostawiając ją z szokiem wymalowanym na twarzy. Gówno mnie obchodziło czy zacznie o wszystkim rozpowiadać. Ludzie ze mną pracujący mieli rację. Kto jej w to uwierzy? Nie miała żadnego dowodu. Ni zdjęcia ni niczego, zresztą, nawet gdyby coś takiego pokazała, ludzie uznaliby, że to spreparowała i ktoś z pewnościa wsadziłby ją do psychiatryka.
- Nieźle to załatwiłes. - powiedział facet, który mieszkał ze mną w tym domku na stałe. Inni co jakiś czas się tu pojawiali, jak ten młody, który przyniósł mi tą NOWINĘ. Westchnąłem.
- Czas najwyższy pozbyć się wrzoda na dupie. - stwierdziłem tylko pakując się do samochodu. Wylot miałem za trzy godziny. Pierwszy przystanek - Madryt.
Hejooooo!!!!
OdpowiedzUsuńJackson zluzuj majty, bo... Bo kurde nie wiem co.
Yes. Wątek z tą pindzią zakończony? Czy jeszcze się pojawi? Czytając jej wypowiedzi miałam przed oczami taką typową pustą blondynę xD Niech się w dupe pocałuje, bo Michael już w Wawie będzie świetnie bawić :D (mój zryty mózg).
Ale żeby się od razu na tym gościu z tajnych służb wyżywać. Jakby nie patrzeć Dona lepiej się kamufluje i "znika", bo jej nawet ci tajniacy nie potrafią znaleźć. Ale tak jest zawsze patałachy nie potrafią nic upilnować, nawet żółwia xD
Wooooow.... Mat mnie zaskoczył. Nie myślałam, że będzie wiedział, co robi jego matka.
Darek boszzzz... Jemu jedno w głowie. Nie zdziwiłabym się gdyby serio miał kogoś na boku. No chyba, że coś mu odbiło.
Dona niech się kochana nie martwi, bo już niedługo wróci do niej Michael..... Eeee znaczy pozna Billego, który jest podobny do Michaela "przypadkiem". No i wtedy będziemy mieli romans stulecia. Serio czegoś takiego jeszcze nie było.
Weny ci życzę duuużo i pozdrawiam gorąco :***
PS. Mogłabym się jeszcze przyczepić, bo się pytam co tak krótko no? Człowiek się rozkręcaćz zaczynał a tu dupa nic tylko Madryt. Ale nie nie będę taka...ups chyba już to zrobiłam xD
Pozdrawiam raz jeszcze
Ej no. xD Dłuższe też będą. Chyba. :D
UsuńPozdrawiam. xD I co ty chcesz od tego Darka? Przecież on taki zajebisty jest. :D