środa, 10 maja 2017

Resurrection. - 34.

W końcu! W końcu skończyłam ten rozdział i pobiłam chyba swój rekord. Ostatni pojawił sie prawie miesiąc temu. Kiedy będzie kolejny nie mam pojęcia, nie wiem nawet kiedy zacznę pisać. Może nigdy, bo wszystkiego mi się już odechciało. xO A to wszystko przez maturę. Mam nadzieję, że po wszystkim wróci mi i wena i w ogóle chęć pisania tego opowiadania. Nie chciałabym pozostawiać go teraz nieskończonego bo śmieszne by to było poddawać się przed samym końcem, ale... zobaczymy. Będę się starać. xD
A teraz zapraszam na rozdział i pozdrawiam. :)
***


Ten jej napad był nieco dziwny, ale później doszedłem do wniosku, że nie był aż tak zaskakujący. Co prawda... Nie raz już wstawała później ode mnie, ale wiedziałem, że wciąż siedzi w niej zadra. Podejrzewałem nawet, że tej rany już nic nigdy do końca nie zagoi. Więc i ten wybuch nie był niczym nadzwyczajnym. Niczym, czego nie mógł bym się nigdy nie spodziewać.
Nie zmieniało to jednak faktu, że trochę mnie to ubawiło. Nie powinienem się śmiać, ale parskałem śmiechem pod nosem przez cały dzień. Wkurzałem ją i za każdym razem dostałem ścierą przez łeb, ale nie mogłem się powstrzymać. No bardzo mi przykro, kwiatuszku.
Natomiast młody chyba nie wiele sobie z tego zrobił. Albo, co bardziej prawdopodobne, nie dał niczego po sobie poznać. Jestem o wiele bardziej skłonny stwierdzić, że wolał udać nie wzruszonego niż trząść portkami nad płaczącą matką. Pewnie nie raz musiał ją wspierać w o wiele gorszych chwilach, które z pewnością często jej się przytrafiały... Winić za to mogłem tylko siebie i, istotnie, winiłem się. W każdej godzinie zadawałem sobie pytanie jak mogłem być takim idiotą. Ale zaraz chyba na pocieszenie dla samego siebie dodawałem, że przynajmniej byli bezpieczni. Co by nie mówić, naprawdę uważałem, że gdyby nie to, dzisiaj... mogło by nie być co zbierać.
Chyba każdy człowiek pragnie nawet i przed samym sobą usprawiedliwić swoje błędy, prawda?
Dałem już jej spokój z nabijaniem się, kiedy do domu wrócił Mat. Poleciał do kina z kumplem, o ile się dobrze orientowałem, to przyjaźnił się z synem tej całej Iwy. Pamiętałem ją całkiem dobrze... Kto by jej nie zapamiętał po czymś takim...

...Pachniała cudownie, po prostu sobą. Nakryłem jej pierś swoją dłonią wyczuwając sjak drży, spina się lekko. Oddech uwiązł jej w gardle, reagowała na każdy bodziec. Przypadkowe otarcia sprawiały, że dreszcze niemal przez cały czas biegały nam po plecach. Zwłaszcza kiedy wplotła palce w moje włosy...
- Dona...? Jak sie czujesz...? UAAAAAA!!! - usłyszałem i jak jeden mąz i ja i Dona skoczylismy w tym łózku jak dwa zające. Popatrzyłem na drzwi. Stała w nich jej przyjaciółka i wlepiała w nas oczy wielkie jak gały z rękami na policzkach i rozdziawioną gębą. W pierwszej chwili nie wiedziała gdzie podziać te oczy, była przerażona. Ale po chwili jej oczy znalazły sobie miejsce by się na nim zawiesić. Moje przyrodzenie.
Jej mina automatycznie się zmieniła, wyrażając teraz lekką konsternację zaistniałą sytuacją, ale i zainteresowanie. No tak... Nie wiedziałem czy się śmiać czy płakać. Zanim zdązyłem przyciągnąć do siebie skopaną na podłogę pościel zdązyła sobie troche popatrzeć. Natomiast Dona...
Tak jak ja szukałą czegoś do zakrycia się, ale w tym samym czasie krzyczała coś do koleżanki. Ta jednak wciąż patrzyła na mnie w lekkim szoku. Teraz ja nie wiedziałem gdzie podziać oczy.
- IWA, WYNOCHA, MÓWIĘ! - rzuciła poduszką w dziewczynę. Ta jakby się ockneła i spojrzała na Donę, po czym na jej twarz wpełzł szeroki uśmiech podczas którego można było zobaczyć jej wszystkie zęby.
Dona wyskoczyła z łóżka owijając się prześcieradłem i zaczęła wypychać ją z pokoju. Ruda zaczęła chichotać i szeptać jej coś do ucha zerkając na mnie...
- Niezłe gabaryty, dobrze wybrałaś!
- IDŹ STĄD!
- Ale opowiesz mi potem?
- IDŹ!
- Ale opowiesz mi potem, zadzwonie do ciebie.
- SPADAJ!
- Dobra, już idę, ale zadzwonię potem! - i poleciała...


To było dawno... Ale jak sądziłem, jej charakterek był wciąż taki sam.
- Co robisz? - zapytałem wchodząc do sypialni. Siedziała po turecku na samym środku łóżka i coś przeglądała. Po chwili zauważyłem, ze ma słuchawki w uszach, dlatego mi nie odpowiedziała. Zainteresowałem się, podszedłem do niej i usiadłem na łóżku tuż obok obejmując ją w pasie. Podskoczyła jak mały królik, na co się roześmiałem, a ona spojrzała na mnie spod byka. Ale nie boczyła się długo. Chwilę potem uśmiechnęła się sama. - Pytałem co robisz, kochanie. - mruknąłem trzymając ją wciąż blisko, słuchawki wypadły jej z uszu. Po chwili skontaktowałem czego słuchała. Były to nagrania demo do tych piosenek, które nigdy nie ujrzały światła dziennego. Wiedziałem, że sporo z nich dostała. Ale po co je teraz słuchała? Zauważyłem też mnóstwo zdjęć i parę innych rzeczy. - Dona...
- Spokojnie. Po prostu naszło mnie na wspominki. - powiedziała podając mi jedno zdjęcie na którym był nasz syn. - Tu ma piętnaście lat. - wyjaśniła. Uśmiechnąłem się, bo dzieciak na zdjęcia ryczał ze śmiechu z jakiegoś powodu.
- Myślałem...
- Daj spokój. Przecież już wiem co się stało. Nie wywołują już we mnie bólu. - mruknęła biorąc do ręki zdjęcie z naszego ślubu. Aż przycisnąłem ją do siebie mocniej. Musiałem. A ona się zaśmiała. - Co?
- Nic. - oparłem czoło o jej ramię i westchnąłem. W takich chwilach już chyba zawsze będzie mnie dopadać depresja. - To chyba nigdy nie zniknie...
- Oczywiście, że nie zniknie. Mineło dwadzieścia lat. To bardzo długo.   - spojrzała na mnie. - Nasze dziecko zdążyło dorosnąć. - nic nie powiedziałem. Co miałem powiedzieć... że żałuję? Żałować będę do końca życia... - Nie przejmuj się już tak. - usłyszałem nagle jak szepcze tuż przy moich ustach. Uniosła swoją drobną dłoń i pogładziła mój policzek.
- Naprawdę przez te dwadzieścia lat nic do nikogo nie czułaś? Przecież ten Dareczek w niczym by ci nie przeszkadzał...
- Przestań. - burknęła odwracając się ode mnie. Mimo wszystko uśmiechnąłem się i przycisnąłem ją mocniej do siebie. Wtuliłem nos w jej włosy, które rozpuściła.
- Dlaczego nosisz te włosy wciąż spięte...
- Bo mam już czterdzieści trzy lata, kochanie, nie jestem już taka młoda jak wtedy. - wyjaśniła z rozbawioną miną. Dobrze wiedziała, że uwielbiam, kiedy chodzi w rozpuszczonych włosach.
- Gadasz głupoty, wiesz o tym?
- Może według ciebie, ale taka jest prawda. - trzasnęła mnie plikiem zdjęć w nos, a potem przyciągnęła do siebie za koszulę. Uśmiechnąłem się zadowolony, kiedy przywarła do mnie ustami. Od razu poprawił mi się humor.
Młody znowu wybył i znowu zostaliśmy praktycznie na cały dzień sami. Nawet się cieszyłem. Mat nie bał się chodzić sam po mieście, a to wróżyło mimo wszystko bardzo dobrze. Gorzej gdyby przez to wszystko nie ruszał się nigdzie na krok. Widać, jakoś potrafił sobie z tym radzić i dziękowałem za to panu Bogu. Domyślałem sie jednak, że mimo wszystko gdzieś się ogląda za siebie, ale najważniejsze było to, że nie zamykał się w czterech ścianach.
A ja niedługo potem, popołudniu, dostałem mało ciekawy telefon. Chociaż... Może i był ciekawy. Ale bogaty w nieprzyjemne informacje.
Akurat siedzieliśmy w salonie, w tv leciał jakiś amerykański film z lektorem polskim. Musiałem mocno wytężać słuch by dosłyszeć wypowiadane kwestie aktorów.  To było trochę śmieszne...
- Przecież oboje możemy patrzeć na filmy po prostu po angielsku. - zwróciłem jej uwagę. Zaśmiała się.
- Mnie to obojętne. - mruknęła spoglądając na mnie z rozbawioną miną.
- Tobie może tak, ale dla mnie to jeden wielki polsko-angielski jazgot. - wskazałem paluchem na ekran.
Przekomarzaliśmy się tak jeszcze jakiś czas, aż w którymś momencie mój telefon zabrzęczał wściekle w
kieszeni. - Komu się znowu coś przypomniało? - wymruczałem sięgając po niego i spoglądając na wyświetlacz. Zmarszczyłem czoło.
- Co się stało? - jak zwykle, Dona od razu zauważyła, że coś jest nie tak.
- Nie wiem. Zaraz się dowiemy. - mruknąłem i odebrałem mówiąc do aparatu o co chodzi.
Milczałem przez chwilę słuchając tego co miał mi do powiedzenia jeden z agentów. Im dłużej mówił, tym większa gula zawiązywała mi się w gardle.
- Jest upierdliwy jak zawsze, ale nie spodziewałbym się, że z tego wyjdzie. To już ponad osiemdziesiąt lat. W tym wieku zapalenie płuc to już meta.- usłyszałem w słuchawce głos jednego z facetów, którzy wcześniej mnie pilnowali. Westchnąłem. Co mogłem zrobić? Chciałem na coś się przydać, ale prawda była taka, że nie wiele byłem w stanie zdziałać. Czułem jaką taką wewnętrzną potrzebę spotkania się z nim jeszcze zanim... właśnie. Tak jak i oni, ja również nie wierzyłem, że dadzą radę go z tego wylizać.
Rozmawiałem z  nim jeszcze jakiś czas.
- Chciałbym się tam pojawić. - powiedziałem wstając z miejsca i podchodząc do okna. Czułem na sobie wzrok Dony. Wiedziałem, że bacznie mnie obserwuje. Później je wszystko wytłumaczę...
- Jeśli masz odwagę... lecieć sam przez pół Europy... to przyjeżdżaj. Nie widzę problemu. Poza tym z pewnością nasz dziadek bardzo się ucieszy z twoich odwiedzin. - westchnąłem znów trąc lekko czoło. Czułem, że zaczyna boleć mnie głowa. Może to zapowiedź nadchodzącej migreny...
- Nie boję się. Przyjadę. - nagle wpadł mi do głowy pomysł. - Wezmę młodego. Z tego też pewnie nasz dziadek będzie się cieszył. - usłyszałem cichy śmiech po drugiej stronie.
- Z pewnością.
Zakończyłem rozmowę stojąc jeszcze kilka minut pod ścianą przy oknie i patrząc na telefon.
- O co chodzi, Mike? - nawet nie zauważyłem, kiedy Dona znalazła się tuż obok mnie. Jedno spojrzenie na nią wystarczyło mi, by stwierdzić że się boi. Powinienem był od razu jej powiedzieć kto dzwoni. Uśmiechnąłem się lekko i pogładziłem ją po policzku.
- O nic... To znaczy... Mój świętej pamięci teść się pochorował. - powiedziałem siadając z powrotem na kanapę i przetarłem twarz dłońmi wzdychając. Czułem się zmęczony...
- Jesteś kompletnie wykończony tym wszystkim. - usłyszałem, kiedy usiadła obok mnie. Poczułem jej dłoń w swoich włosach. Bez słowa znów tak jak poprzednio opadłem na jej kolana tak jak siedziałem. I znów po raz któryś z rzędu westchnąłem ciężko.
- Masz rację. - mruknąłem. - Mam tego dosyć. Ale to akurat samo w sobie nie ma aż tyle wspólnego z tą całą sprawą. ALe jak już jesteśmy przy tym... to bardzo chciałbym wiedzieć, dlaczego ta cisza. Zaczynam się martwić.
- Cii... - szepnęła i pochyliła się nisko nade mną. Zaczęła szeptać mi do ucha. - Nic złego się nie stanie. Może po prostu dali spokój... może zrezygnowali. Może po prostu nie ma się już czym przejmować... - podniosłem się do siadu na te słowa. Jedno spojrzenie na nią dało mi pewność, że ona po prostu marzy o tym, by było tak jak mówi. Ująłem jej twarz w swe dłonie i pocałowałem czule, by choć odrobinę ją uspokoić. Miałem nadzieję, że podziałało. Czasami była tak tajemnicza... Teraz jednak byłem pewny, że potrzebuje mojej bliskiej obecności. Zwłaszcza, że od razu wtuliła się we mnie mocno zaciskając pięści na mojej koszuli.
- Też bym chciał, żeby tak było. ALe małe szanse na to, skarbie, przykro mi. Nie chcę cię straszyć. Najlepiej gdybyś w ogóle o tym nie myślała i zostawiła rozgryzanie tego mnie i reszcie tej zgrai.
- Chyba oszalałeś... Mike - zaczęła odsuwając się ode mnie i patrząc na mnie jak na idiotę. - Najpierw... - aż prawie zawarczała. - odebrali mi ciebie. Na dwadzieścia długich lat, teraz znowu przyssali się do mojego dziecka... Naszego dziecka... i nie ważne ile on ma lat. A ty mi mówisz, że mam nie myśleć?
- Chcę cię odciążyć po prostu. - przytuliłem ja z powrotem. - Ale teraz ważniejsze jest co innego. Chcę do niego polecieć, spotkać się z nim póki jeszcze mogę.
- Na mnie nie licz, przykro mi. - powiedziała od razu nerwowo na co zaśmiałem się cicho.
- Trudno. Ale Mat pewnie będzie chciał lecieć. - popatrzyłem na nią uważnie. Wiedziałem, że ten pomysł nie przypadł jej do gustu, ale nic nie powiedziała.
Przytuliłem ją gładząc po włosach uspokajająco, miałem nadzieję że w ten sposób choć  odrobinę się odpręży. I chyba mi się udało. Po chwili spojrzała na mnie z uśmiechem i zaczęła badać obuszkiem palca kształt mojej dolnej wargi. Uwielbiałem te drobne czułości, czasami wystarczało po prostu tylko tyle. Ona też je lubiła ale natychmiast uciekała jak tylko zaczynałem ją łaskotać. Wtedy oboje choć na chwilę mogliśmy zapomnieć o tym co się działo.


Strach tak naprawdę towarzyszył mi przez cały czas. Kiedy rano wstawałam, otwierając oczy czułam budzące się napięcie razem ze mną. W południe, razem ze Słońcem, wspina się ku górze powodując różne stany. Czasami, choć niczego po mnie nie widać, czuję jakbym miała się zacząć dusić. Coś chwyta mnie za gardło, jakaś wielka zimna, szponiasta ręka łapie mnie za szyję i próbuje ze mnie wszystko wydusić. Popołudniu, kiedy Słońce powoli spływa w dół, by później zniknąć całkowicie za horyzontem, napięcie które mnie wypełnia również lekko przygasa. Może dlatego, że wtedy po całym dniu siadam w salonie, a obok mnie natychmiast pojawia się mój ukochany mężczyzna. Wtedy czując jego bliskość, zaczynam się powoli odprężać. Następnie, kiedy nastaje wieczór, Słońca już dawno nie widać, a jego miejsce zajmuje teraz Księżyc. Strach, który mnie dręczy powinien zniknąć razem z gwiazdą, ale jest zupełnie na odwrót. Znów coś ściska mnie za gardło i ukojenie znajduję tylko w jego ramionach, kiedy jest już noc, a my oboje leżymy już w łóżku.
Być może już wieczorem zaczynam się denerwować na zapas na drugi dzień. W nocy też powinnam być odprężona, nie myśleć o niczym. Ale to też się nie dzieje. Nawet przez sen czuję jak jestem spięta, jak nie potrafię się nie martwić. I o niczym mu nie mówię. Wiem, że on to widzi, mówią mi to jego spojrzenia. Wciąż powtarza mi, żebym się nie martwiła. I tylko tyle może. Nic nie poradzę na to, że nie umiem inaczej. Zawsze taka byłam. I myślę, że on też zdaje sobie z tego sprawę.
Mój Mike. Czasami, kiedy na niego patrzyłam jak siedzi przy stoliczku w salonie, albo przy wyspie kuchennej z kubkiem gorącej kawy lub herbaty, a czasami nawet z kieliszkiem czegoś mocniejszego... i z tymi papierami, których treści i zastosowania nie chciałam się nawet domyślać. Wiedziałam podświadomie, czego to dotyczy. Wciąż w tym siedział... Teraz to już wszyscy w tym siedzieliśmy. Nawet mój ojciec już o tym wiedział... Może nie ze szczegółami takimi jakie znam ja i nasz syn... ale jednak.
Chciałabym mieć jakiś magiczny przycisk, który wyłączałby to wszystko i przenosił nas do zupełnie innego miejsca, gdzie jest spokój, gdzie nie musielibyśmy się niczym zamartwiać. Móc położyć się spać ze spokojną głową... i wstać z przekonaniem, że nic się złego nie może stać. Żałowałam, że nie posiadam takiego przyrządu. Bardzo by się teraz przydał.
- Zabukowałem bilety dla siebie i Mata. - usłyszałam jego głos tuż obok siebie, co natychmiast sprowadziło mnie na ziemię. Całkowicie pochłonęły mnie te przemyślenia. Spojrzałam na niego początkowo nie wiedząc o czym mówi, ale po chwili dotarło do mnie. Przymknęłam oczy nic nie mówiąc. Nie mogłam zamknąć dzieciaka w czterech ścianach, bo jak nie drzwiami to i tak mi wyjdzie oknem. Ale i tak się bałam.
- Gdzie wy w ogóle chcecie jechać? - zapytałam nawet nie próbując się sprzeciwiać. Młody już wrócił do domu z wypadu do kumpla i ani myślał odpuszczać sobie takiej wycieczki. Próbowałam go przekonać, ale... na próbach się skończyło.
- Do San Marino. - odpowiedział przyglądając mi się. Spuściłam głowę wpatrując się w swoje dłonie. - To nie daleko... Taka enklawa we Włoszech.
- Nie do końca obchodzi mnie fakt co to jest. - mruknęłam. Poczułam jak odgarnia mi włosy z szyi i całuje ją. Pewnie chciał mnie jakoś rozluźnić, ale tym razem niezbyt to działało. A może było tak samo skuteczne ale ja nie chciałam się temu poddać.
- Dona. - zmusił mnie prawie do tego, bym na niego spojrzała. - To jest całkiem blisko do Polski. Dalej jest do Moskwy. Albo mniej więcej tak samo. - za wszelką cenę chciał mnie pocieszyć. Musiałam się uśmiechnąć. Zareagował na to od razu. Przygarnął mnie do siebie, a ja natychmiast oparłam się o jego tors i wtuliłam twarz w jego włosy. Poczułam znajomy zapach... Na to nie mogłam pozostać obojętna.
- Zrobię coś do picia... - szepnęłam, choć nie chciałam sie od niego odsuwać. Gładziłam powoli jego ramiona wdychając głęboko jego zapach i upajając się nim. Poczułam jak przeczesuje mi powoli włosy palcami, uwielbiałam to. Przechodziły mnie ciarki, kiedy to robił.
Nic nie powiedział tylko przechylił się mocno zmuszając mnie do tego, bym położyła się płasko na sofie. Nakrył mnie swoim ciałem, niemal zaczął wciskać mnie w siedzenie. Objęłam go w pasie gładząc po plecach, zrobiło mi się gorąco. Jakoś tak... nie umiałam oderwać od niego swoich rąk, a on... dopiero teraz zorientowałam się, że rozpiął mi te jedyne trzy guziki w mojej bluzce i dotyka mnie w bardzo intymny sposób... Czułam jak jego palce powoli wsuwają się pod bieliznę i pieszczą piersi... Sama przyciągnęłam go do pocałunku nie mogąc się już tego doczekać...
I oczywiście wtedy coś musiało nam przeszkodzić.
Rozległo się głośne trzaśnięcie drzwiami, od razu oboje się poderwaliśmy z miejsca. Nawet się nie poprawiałam, myślałam, że to nasz syn wrócił od kolegi, ale... w wejściu do salonu stał...
- Darek?! - chyba aż za bardzo byłam zaskoczona. Patrzył na mnie z bólem w oczach.
- Myślałem, że wróci ci rozum... a pierwsze co widzę...
- Po coś się tu przywlókł? - Mike od razu go zaatakował, chyba nie miał zamiaru pozwolić mu by się do mnie zbliżył, nawet na milimetr. Położyłam mu rękę na ramieniu, chwycił ją i przystawił ją sobie do ust i czule ucałował. Darek spojrzał na niego jak na ostatnią obrzydliwą glistę. Wyczuwałam gęstniejącą atmosferę i spodziewałam sie awantury...
- Przyszedłem do MOJEJ żony.
- To nie jest TWOJA żona.
- A czyja?!
- Moja, kretynie, była, jest i będzie, nieważne ile razy przywleczesz tu swoją żałosną dupę! - Mike zaczynał się chyba rozkręcał. Wstał i dosłownie zasłonił mnie przed jego wzrokiem. - Grzecznie cię teraz proszę, żebyś sobie poszedł.
- Chcę porozmawiać z Doną, będziesz decydował za nią?!
- Nie będzie z tobą rozmawiać. - warknął zakładając ręce na biodra.
- Będziesz mu się teraz podporządkowywać? - zwrócił sie do mnie bezpośrednio. Czułam, że Michael zaraz się tu zagotuje, więc wstałam i łapiąc go za ramię, żeby wiedział, że tu jestem z nim, powiedziałam patrząc na faceta.
- Nie muszę mu się w niczym podporządkowywać. Powiedziałam ci już wszystko. - patrzył na mnie przez chwilę z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy.
- Wszystko? - zrobił krok w moją stronę. - Zjawił się nie wiadomo skąd i po co... A ty od razu dałaś mu się owinąć wokół paluszka. Żałuję, że pojechałem wtedy na tą delegację, nie pozwoliłbym mu na to...
- To by niczego nie zmieniło. Nieważne dla mnie to co było, ważne, że do mnie wrócił...
- Przestań... opowiadać farmazony, Dona! - krzyknął na mnie. Już chciałam coś powiedziec, ale do 'rozmowy' znów włączył się mój kochany.
- Jeszcze raz podnieś na nią głos, a zjadę na tobie ze schodów. - powiedział całkiem spokojnie, ale z bardzo poważną miną. Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale powstrzymałam się wciskając twarz w jego ramię.
- Boję się ciebie. - prychnął. Westchnął i zwrócił się z powrotem do mnie. - Dona, proszę cię... żebyś odsunęła się od niego na chwilę i ze mną porozmawiała. - powiedział patrząc mi w oczy. Co miałam zrobić? Powiedzieć nie i koniec? W końcu byliśmy jakoś tam razem przez kilka lat. Chyba nie popełnię żadnej zbrodni, jeśli po prostu pozwolę mu powiedzieć to co miał?
- Dobrze... - westchnęłam, ale Mike zareagował natychmiast. Tak jak się spodziewałam zresztą. Aż się uśmiechnęłam. Poza tym, musiałam im obu wyraźnie pokazać co postanowiłam. I to nie dzisiaj.
- Nigdzie z nim nie pójdziesz.
- Michael... nigdzie się nie wybieram. To mi zajmie pięć minut. Idź do sypialni... zaraz tam do ciebie przyjdę. - nie musiałam nawet patrzeć na Darka, żeby wiedzieć, że cały się gotuje. Ale cóż... jeśli nie rozumiał co się do niego mówi po dobremu... to może ta mała inscenizacja mu pomoże. Chwyciłam twarz Michaela w obie ręce i pocałowałam go namiętnie, następnie wypychając z saloniku. Nie chętnie, ale poszedł. A o tym, że będzie podglądał i podsłuchiwał wiedziałam, ale nie było sensu zamykać go na klucz... I tak by jakoś wylazł.
- Słucham cię. - westchnąłem trąc lekko czoło. Wolałabym to sobie oszczędzić, ale skoro się nie dało...
- Dona, kochanie, skarbie - zemdli mnie zaraz, pomyślałam. - Opamiętaj się...
- Ale dlaczego mam się opamiętywać? Przecież nic złego nie robię.
- Jezu! Co on za pranie mózgu ci zrobił... - był naprawdę sfrustrowany. - Nieważne już, że to naprawdę on, że... Nie, właśnie to jest najważniejsze!
- Zaprzeczasz sobie.
- Bo nie mam pojęcia jak to wszystko mogło się stać! Dona, ja chcę ci uświadomić jedną rzecz.
- Jaką?
- Minęło dwadzieścia lat! - powiedział to tak jakbym do tej pory żyła w jakiejś iluzji.
- Wiem, doskonale zdaję sobie z tego sprawę... - nieco się zirytowałam.
- No i co? Nadal z nim siedzisz.
- A z kim mam według ciebie siedzieć?! Wrócił do mnie.
- Wrócił do ciebie! Proszę cię! Zostawił cię tyle lat temu, bez słowa, bez niczego...
- Wcale nie bez słowa. - powiedziałam patrząc wszędzie tylko nie na niego. Zamilkł na moment.
- Jak to? Wiedziałaś...?
- Nie, nie wiedziałam.
- Więc jak...
- Napisał do mnie list. Napisał w nim... kilka ważnych rzeczy. - spojrzałam w końcu na niego. - Wtedy tego nie zrozumiałam, ale teraz już rozumiem. - wydawał się być naprawdę pokonany. Ale mimo to dalej nie dawał za wygraną.
- Napisał ci...! Tym bardziej powinnaś...!
- Co powinnam według ciebie?! To nie jest twoja sprawa! Ja go kocham! Kochałam go wtedy, kochałam przez cały ten czas, kocham teraz i kochać będę! Kiedy do ciebie dotrze, że ON jest JEDYNYM mężczyzną w moim życiu?! - patrzył na mnie z bólem przez dobrą chwilę.
- Nie wierzę w to. - pokręcił głową. - Ja w to naprawdę nie wierzę, jak możesz mu wybaczać COŚ TAKIEGO?!
- Nie jest łatwo, ale udaje mi się. Tak naprawdę nie potrzeba do tego wiele. - chyba zabrakło mu argumentów.
- A te pięc lat...
- Zapomnij. - powiedziałam tylko kończąc tym samym tą rozmowę. Miałam wrażenie, że wciąż nie chce odpuścić, ale w końcu odwrócił się i bez słowa poszedł sobie. Westchnęłam cięzko i poszłam do sypialni. Jak się sodziewałam stał tuż pod drzwiami i słuchał.
- Chyba nie muszę zdawać ci relacji, co, kochany? - mruknęłam patrząc na niego. Zacisnął usta, a po chwili uśmiechnął się szeroko zadowolony z siebie.
- Myślałem, że...
- Że co? - pociągnęłam go za język ale nie powiedział co miał na myśli. Natomiast ja się tego domyślałam. - Że dam mu się przekabacić i cię zostawię? - znów zacisnął wargi. Uśmiechnęłam się patrząc mu w oczy, a potem pogładziłam powoli jego policzek. - Kocham cię. - szepnęłam. Natychmiast przycisnął mnie do siebie. - To powinno ci wszystko wyjaśnić, prawda?
- Tak. - szepnął tuląc mnie dalej, bylebym tylko ani na moment się nie oddaliła.