sobota, 29 października 2016

Resurrection. - 6.

Witam. :) Mam znowu problem z notkami na zapas. xo Ale pisze się powoli numer 8 więc nie jest aż tak źle. Opóźnienie jeśli w ogóle będzie nie powinno być zbyt wielkie. Tak więc zapraszam na odcinek, a następny pojawi się w poniedziałek. :)
***


Oczywiście nie udało mi się dowiedzieć, skąd przyszły te kwiaty razem z prezentem, więc nie miałam jak temu komuś to odesłać. Mateusz mówił, że powinnam się cieszyć, ale ja czułam się nieswojo. Nikt od tak nie wysyła nikomu takich rzeczy. Poszperałam trochę i na polskie pieniądze to naprawdę kosztuje... kupę szmalu. Schowałam to więc, by nie musieć na to patrzeć i wciąż się zastanawiać kto mnie tak lubi.
Z drugiej jednak strony było mi naprawdę miło. Która kobieta nie lubi dostawać prezentów? I tu nie chodziło o to ile to kosztowało, ale o sam fakt. To, że ten ktoś nie powinien mi tego dawać to już inna para kaloszy. Pudełeczko leżało sobie spokojnie w szufladzie nie niepokojone przez nikogo.
Ta kolia była naprawdę z najwyższej jakości srebra i diamentów. Nie kupi sie tego u byle jubilera w mieście. To naprawdę musiało być coś... nieprzeciętnego. W pewnej chwili pomyślałam, że może ktoś to komuś gwizdnął, ale skarciłam się natychmiast. Raczej nie przeszłoby to bez echa.
Kwiaty z tego małego przyjęcia suszyły się, chciałam je zachować. Także te z tego kosza, które ten ktoś mi przysłał. Darek wciąż nie mógł tego zdzierżyć. Za każdym razem kiedy dostawałam te przesyłki, a było to nawet dosć często, chodził wkurwiony cały tydzień. Teraz wcale nie było inaczej. W każde urodziny, imieniny, na dzień kobiet, w święta wszelkiego rodzaju dostawałam coś takiego właśnie. Ale do teraz były to tylko kwiaty. Czyżby ktoś stał się bardziej odważny?
I ten liścik... Pokręciłam głową mając nadzieję, że w końcu zapomnimy o tym 'drobiazgu' bo Darek robił się naprawdę męczący. Mateusz śmiał się i jeszcze bardziej mu dogryzał niż zwykle. Schemat tego wszystkiego był zawsze taki sam. I zawsze kończyło się to kolejną awanturą. Tym razem też tak było.
Nie miałam już sił ich znosić, więc ubrałam się i wyszłam z domu się przewietrzyć. Wiedziałam, że za godzinę Darek idzie do pracy na popołudniu, więc będę miała potem trochę spokoju, a do tego czasu pospaceruję trochę. Moje myśli zajęło też zupełnie co innego.
Przypomniał mi się tamten facet z teledysku. Był taki podobny... Aż nie chciało się w to wierzyć. Mówili, że ma tyle samo lat co dziś miał by Michael, ale na pewno na tyle nie wyglądał. Co najmniej z dziesięć mniej. A może po prostu tak go zrobili. W tv zawsze wszystko inaczej wygląda. Nie wiedziałam czemu, ale jak już zaczęłam o nim myśleć, ciężko mi było przestać. Głos miał trochę inny... Niższy, ale podobny. Pewnie też i dlatego dostał tą fuchę. Musiał być zadowolony. Całkiem fajnie tam fikał... Widziałam ten teledysk tylko raz i więcej nie chciałam. Czułam, że im więcej będę na tego człowieka patrzeć, tym w większą depresję zacznę popadać. Choćby nie wiem jak wyglądał, nie był Michaelem. Ale to nie zmieniało faktu, że w jakiś sposób mnie zafascynował.
Chodziłam powoli spacerując aż wyszłam całkiem z osiedla, które było całkiem duże. Było zimno, miałam szalik na twarzy, ale nie przejmowałam się kompletnie panującą pogodą. Bardzo szybko robiło się ciemno, więc już gdzieś o trzeciej przez te chmury zaczęło robić się szaro. Pomyślałam, że lepiej będzie jeśli już wróce, nie chciałam chodzić po nocy. Choć godzina piąta po południu to jeszcze nie noc, ale... wiadomo.
Zawróciłam więc i już takim raźnym krokiem zaczęłam zmierzać w stronę domu. Nagle z naprzeciwka wyjechał jakiś samochód, kierowca chyba gdzieś się spieszył, ale gdy był już parę metrów ode mnie gwałtownie zahamował, aż odskoczyłam lekko w bok. Szyba od strony pasażera gdzie stałam została zsunięta i wychylił się do mnie ten sam facecik, który wtedy zdenerwowany grzebał przy drzwiach naprzeciwko moich.
- Przepraszam panią! - zakrzyknął. - Wciąz jestem zabiegany... Chciałem podziękować...
- Nie ma za co! - powiedziałam uśmiechając się. Auto było naprawdę... dobre. Silnik chodził bardzo cicho, nie musiałam go przekrzykiwać, żeby tamten mnie usłyszał. - Daje pan sobie już radę sam? - zażartowałam. Uśmiechnął się krzywo.
- Wie pani... Nie powinienem nic mówić. Za tamto dostałem już po głowie i tak. - zdziwiłam się.
- Dlaczego?
- Nie powinienem nikogo do niczego mieszać, już to pani mówiłem. Ale zdarzył się taki okres, gdzie jestem tu sam i nie wyrabiam się już z niczym. Są rzeczy ważniejsze od latania po sklepach, a przecież... no. Wie pani... - chyba naprawdę nie chciał nic mówić. Wpadł mi do głowy pewien pomysł.
- Ale co to za problem? Jeśli ma pan jakieś ważne sprawy to przecież takimi głupstwami jak zakupy mogę się zająć ja. Mówiłam, że nie mam nic do roboty, mąż pracuje, syn chodzi do szkoły a ja siedzę całymi dniami w domu. - patrzył na mnie nieprzekonany.
- No nie wiem. Jak wspominałem za tamto dostałem już po łbie...
- Następnym razem powiem pańskiemu koledze, żeby nie krzyczał. - uśmiechnęłam się znów.
Sama nie wiedziałam czemu proponuję mu pomoc, ale niby czemu nie? Przecież to nic takiego, zwykły drobiazg. Przecież sama też chodziłam na zakupy, co mi szkodzi kupić parę innych jeszcze rzeczy dla kogoś?
- No nie wiem...
- Pan da tą listę. - powiedziałam wyciągając rękę. Spojrzał na mnie niepewnie, ale podał mi w końcu kartkę. Tym razem była troszkę dłuższa.
- Znowu dostanę w łeb... - mruknął sam do siebie.
- Niech się pan nie martwi. - rzuciłam z uśmiechem. - Już ja porozmawiam z pańskim szefem jak to pan nazwał...
- Nie! - zakrzyknął nagle jakby spanikowany. Spojrzałam na niego zaskoczona. - Nie, wie pani, bo... Pan Jencins nie lubi gości. To znaczy, jest teraz... jakby to powiedzieć... nieco nie dysponowany i nie chce przyjmować nikogo... Więc niech pani zrobi wszystko tak jak ostatnim razem i...
- Dobrze, zostawię tam gdzie ostatnio. - powiedziałam z uśmiechem, żeby nie musiał się już tak produkować.
- Proszę, pieniądze. - mruknął podając mi pokaźny zwitek. Aż tyle na te parę pierdół? Nic nie powiedziałam. - Reszta dla pani za fatygę... - dodał patrząc na mnie. - Za tamto też.
- Chyba pan zwariował!
- Nie, to pan Jencins kazał pani to przekazać jak tylko panią zobaczę. Kazał serdecznie podziękować.
- Podziękowania przyjęte, ale pieniędzy nie wezmę. - co temu facetowi strzeliło do łba?
- No wie pani, ja tych pieniędzy wziąc od pani z powrotem nie mogę, więc... Najlepiej będzie jeśli je pani zatrzyma.
- W życiu...
- Ja już muszę jechać, do widzenia pani! - stwierdził tylko i tak se po prostu odjechał. Patrzyłam za nim wielkimi oczami. Spojrzałam na banknoty które trzymałam w ręce. Chyba śni, jesli myśli, że to przyjmę. Już ja sobie pogadam z tym całym Jencinsem czy jak mu tam.
Najpierw jednak postanowiłam wziąć tą listę, pieniądze zarówno swoje jak i te które dostałam i pojechać do supermarketu. Od momentu jak miałam to dziwne spotkanie z tamtymi facetami jeździłam jeszcze raz dalej do innego sklepu. Jakoś tak... nie mogłam się odważyć, żeby pojechać tam, może to było głupie, ale tak już miałam. Może to w dalszym ciągu jakaś trauma po jego śmierci... Tym bardziej jeśli sobie przypomniałam, że rozmawiałam z nim właściwie w tej samej chwili, kiedy on już umierał. Pamiętałam tą rozmowę. I pamiętałam co powiedział...

- Hej skarbie... I jak się czujesz? Lepiej? - zapytałam. Przez chwilę nic nie mówił.
- Tak, lepiej, o wiele. - wymruczał w końcu, ale jakimś takim dziwnym... 'mętnym' głosem. Zmarszczyłam lekko nos.
- No chyba nie bardzo... Brzmisz jakbyś spędził ostatnią godzinę w objęciach z muszlą klozetową... - zaśmiał się cicho.
- Po prostu... Wziąłem coś na sen... i chyba zaczyna działać.
- CO WZIĄŁEŚ NA SEN?
- Spokojnie... - mruknął znów. - Zwykły proszek. Aż dziw, że cokolwiek dał... - znów cisza.
- Więc głowa już cię nie boli? - westchnął jakoś tak ciężko.
- Nie, nie boli. - powiedział w końcu. - Przepraszam... ciężko mi się skupić...
- Spokojnie, idź spać, nie będę ci przeszkadzać. Wrócę niedługo. - powiedziałam lekko się uśmiechajac.
- Jasne. Kocham cię. - powiedział znowu. Powtórzył mi to już chyba z dziesiąty raz tego dnia...
- Ja ciebie też. Pa. - pożegnałam się i rozłączyłam z cichym westchnieniem...


Tak, właśnie. Kocham cię... Tyle zdążył mi jeszcze powiedzieć, zanim... A potem nie było już niczego.
Nie czułam wtedy absolutnie nic, co mogłoby mnie jakoś zaalarmować w stosunku do jego osoby. Nie było nic co przyprawiałoby mnie o to dziwne uczucie, które czasami mi towarzyszyło. Nie martwiłam się. Przecież jedyne co mu wtedy dolegało to ból głowy, nic więcej. A potem...
Kiedy pierwszy szok zszedł i kiedy przestałam zmuszać się by go za to nienawidzić, przeszłam w kolejny stan. Miałam pretensje do samej siebie. Wyrzucałam sobie, że zamiast z nim zostać pojechałam z Janet. Nikomu o tym nie mówiłam, ale trwa to tak naprawdę do teraz. Wciąz czasami kiedy siedziałam wieczorem... a już w ogóle, kiedy rano szłam na dach... tutaj też to robiłam... mówiłam sobie, że to moja wina. Moja wina, że on nie żyje, że moje dziecko nie ma ojca. Bo gdybym wtedy się uparła i została może nic by się nie stało. Na pewno nic by się nie stało bo nie wziąłby znów tego propofolu.
Ale czy na pewno? Może odciągnęłabym to tylko w czasie. Nie wziąłby wtedy, wziąłby innym razem. Może tak po prostu miało być... Tylko dlaczego Bóg chce, żebym cierpiała latami? Bo to się nigdy nie skończy. Minęło dwadzieścia lat, a to wciąż trwa, wciąż się za mną ciągnie.
Otarłam łzę z policzka, która nagle wymknęła mi się bez pozwolenia i weszłam do swojego mieszkania. Mateusz zostawił kartkę, że poleciał do kumpla, a Darka już nie było. Pewnie pojechał do pracy. A raczej na pewno, bo było już po piętnastej.
Od czasu do czasu dopadały mnie właśnie takie stany depresji. Niezbyt często, ale się zdarzały. Wyrzucałam sobie wtedy wszystko, wmawiałam, że to moja wina. Zresztą, nie musiałam sobie tego wmawiać, byłam pewna, że to moja wina, że mu nie pomogłam... I tak w kółko. I nie zmieniało się to mimo upływu czasu.
Wzięłam klucze od samochodu, swoje pieniądze, jakieś torby na zakupy i wyszłam zamykajac za sobą drzwi. Emocje po tamtym wydarzeniu z Mateuszem już opadły i nie trzymałam go już na tak krótkiej smyczy.  Miał rację. Musiał wychodzić do ludzi, gdyby siedział tylko w domu w końcu zaczął by się bać wychodzić na dwór. A tak nie mogło być. Żył normalnie. Nie budził się z krzykiem ani nic z tych rzeczy. Bałam się wciąż o niego, ale nic się nie działo. Chyba mogłam przynajmniej trochę odetchnąć. Nikt nie wiedział gdzie się przenieśliśmy, z wyjątkiem Iwy, jej młodego i moich rodziców i oczywisćie rodziców Darka. Nikogo z nich o nic nigdy nie podejrzewałam, zresztą po co i z jakiego powodu miałabym to robić?
Zajechałam pod sklep i wyskoczyłam z auta zapominając, że wciąż lezy śnieg, który ubity zmienia się w niezłą ślizgawkę. Zdążyłam przytrzymać się drzwi, inaczej chyba bym się rozłożyła. Ale tym razem miałam płaskie buty, ale jak się okazało, nie wiele to zmieniło. Westchnęłam kręcąc lekko głową, zamknęłam auto i weszłam do środka.
Zrobiło mi się przyjemnie ciepło. Krążąc między regałami zapomniałam przynajmniej na chwilę o troskach. Zebranie wszystkiego nie zajęło mi wiele czasu, zaledwie może jakies dwadzieścia minut później wychodziłam już ze wszystkim na zewnątrz. Znów musiałam uważać z wózkiem, ale tym razem obyło się bez wywrotki.
Kiedy jechałam już do domu zastanawiałam się czy ten cały Jencins jest w domu. Wtedy go chyba nie było. Próbowałam go sobie wyobrazić i ukazały mi się dwa profile. Pierwszy to jakiś młody biznesmen mający góra trzydzieści pięć lat, który wynajął sobie mieszkanie w Warszawie. W stolicy. Drugi to starszy jegomość, któremu usługują, bo sam już nie domaga. Byłam ciekawa co jest bliższe prawdy.
Byłam naprawdę zainteresowana, więc kiedy już zapakowałam swoje torby do kuchni od razu nawet się nie rozbierając poniosłam resztę do sąsiada. Zapukałam do drzwi, ale nikt nie odpowiedział. Albo tego po prostu nie usłyszałam. Klucza do mieszkania nie miałam więc po prostu nacisnęłam klamkę. Drzwi ustąpiły. A więc ktoś musiał być w środku.
Drzwi lekko zaskrzypiały. Wsunęłam głowę do środka rozglądając się czy kogoś nie widać, ale nikogo nie zobaczyłam. Nie chciałam od razu pakować się do środka jak do siebie więc zawołałam...
- Dzień dobry... - czekałam na jakąś odpowiedź. Przez chwilę panowała cisza.
- Kto tam?! - znów taki lekko obcesowy ton. Jakby ktoś mu w czymś wybitnie przeszkadzał. Ugryzłam się w język, żeby czegoś mu nie palnąć.
- Sąsiadka z naprzeciwka...
- A, to pani... Dzień dobry. - powiedział już trochę łagodniej. Źródło jego głosu zlokalizowałam zza drzwi po lewej stronie. Musiały prowadzić do sypialni. Nie miały szyb, więc nic przez nie nie widziałam, ani trochę. - Czego pani chce? - to już nie zabrzmiało zbyt miło.
- Pański przyjaciel zatrzymał mnie autem...
- Ach tak... - wciąz właził mi w słowo. - Pani wybaczy, kazałem mu przekazać podziękowania.
- Tak. I pieniądze. - teraz ja zabrzmiałam mało przyjemnie. Chwila ciszy.
- Za darmo nic nie ma.
- Ja nie jestem cyniczna, proszę pana, jeśli pomagam to bezinteresownie, czego potrzebuje to mam swoje. Pański kolega znowu nie mógł się z niczym wyrobić, więc przyniosłam panu znów zakupy. Razem z tymi pieniędzmi. - znów zaległa cisza. Usłyszałam ciche jakby prychnięcie.
- Mówiłem mu, żeby nie...
- A co pan taki strachliwy? Nie pracuję dla Islamistów, niech mi pan wierzy. To tylko kilka toreb. Powinien się pan cieszyć, że ktokolwiek jeszcze ma w sobie na tyle...
- Tu nie chodzi o brak mojej wdzięczności, naprawdę! - znowu mi przerwał. Tak, tu chodzi o twój brak kultury, gościu, pomyślałam. - Tu chodzi o to, że nikt obcy nie powinien się tu wpraszać! - otworzyłam szeroko oczy. Przez chwilę nic nie mówiłam.
- Widzę, jest pan bardzo inteligentnym człowiekiem, naprawdę, ale za to KULTURĄ to pan nie grzeszy. Do widzenia. - rzuciłam mu te torby jak leci i już wycofywałam się na korytarz...
- Proszę mi to wybaczyć. - usłyszałam zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi. Słuchałam co ma jeszcze do powiedzenia. Chyba podszedł bliżej drzwi od sypialni, bo usłyszałam jak westchnął. - Nie chciałem być nie uprzejmy... Po prostu i tak nie mogę pani tego wytłumaczyć, bo nie moge nic powiedzieć, po prostu...
- Ale ja się wcale nie chce w nic mieszać. - teraz to ja jemu przerwałam. - Nic nie chcę wiedziec, mam dość własnych problemów. Ale wie pan, że w dzisiejszych czasach człowiek, który mimo własnych zmartwieć chce jeszcze pomóc jakoś drugiemu to już rzadki okaz? Można by powiedzieć, że reliktowy. - milczał. - Co panu szkodzi, jeśli raz czy dwa w tygodniu wetknę tu panu przez drzwi te kilka toreb? - sama nie widziałam w tym najmniejszego problemu. A poza tym, ten facet mnie zaciekawił mimo początkowego wykazania się brakiem osobistej ogłady w stosunku do drugiego człowieka. Jeszcze kobiety.
- Uparta z pani kobieta, naprawdę. - powiedział w końcu. Odezwał się takim innym głosem, aż mnie ciarki po plecach przeszły. Wstrząsnęłam się lekko.
- Tutaj wszystkie takie są, czas sie przyzwyczajać. - parsknął cicho smiechem pod nosem.
- Zaczynam to właśnie zauważać... - na moment zapanowała cisza. - Dobrze, powiem swojemu asystentowi, żeby w razie potrzeby przekazał pani co potrzeba. Może być?
- Jasne. - odpowiedziałam po czym przybierając lekko nadąsany ton powiedziałam mu do widzenia i nie czekając na żadną odpowiedź zamknęłam drzwi i schowałam się u siebie.
Co za facet! Nie dość, że ktoś chce mu pomóc i to nie dopatrując się w tym żadnych korzyści to jeszcze wyleciał z czymś takim! Ale przynajmniej przeprosił.
Zaczęłam rozpakowywać swoje zakupy i chowac je po szafkach zastanawiając się kim on właściwie jest, że tak w koło niego latają.





Mijały dni, które zaczęły zamieniać się w tygodnie. A ja wciąż nie wiedziałem, gdzie oni teraz mieszkają. Szlag mnie trafiał. Ile można szukać jednej rodziny? Przecież musieli pozostawić po sobie jakiś ślad, nawet jeśli im się wydaje, że nie. Nie ma bata, żeby tak po prostu... Ja musiałem się dowiedzieć, gdzie są.
- Szukamy ich, proszę pana... - powiedział jeden z facetów.
- Szukacie, szukacie, ile jeszcze będziecie szukać, co?! Do śmierci?!
- Niech się pan uspokoi, naprawdę. Poza tym pańska sąsiadka przyniosła znów zakupy. - poinformował mnie jakby to była ta najważniejsza sprawa. Prychnąłem.
- Super, cieszę się.
- Nie wiem czy już to mówiłem... - zaczął podchodząc do mnie bliżej. - Ale ona nie powinna wtykać tu nawet czubka nosa.
- Wiem. - warknąłem nawet się do niego dobrze nie odwracając.
- Więc czemu jej pan na to pozwala?
- Bo ten żółtodziób z niczym nie nadąża! Zresztą nie dziwię, skoro zostawiliście go tu samego. - facet skrzywił się lekko.
- Musieliśmy. Nie znajdziemy ich siedząc tu na dupie. Zresztą on też szuka...
- Właśnie! Szuka. Musi szukać mojej żony i dziecka, latać po zakupy, załatwiać inne pierdoły, a ty masz pretensje, że akurat te łażenie po sklepie przejęła od niego sąsiadka! Sam się za to weź, nie będzie musiała ona! - objechałem go znów odwracając się do niego na moment dosłownie a potem znów podszedłem do okna.
Na dodatek oparzenie na szyi coraz bardziej dawało mi się we znaki. Kiedy już się jakoś podźwignąłem na nogi jakoś było. Ale przy siadaniu, a już w ogóle przy wstawanie z łóżka... Myślałem, że... Ból promieniował aż do głowy, był taki dzień kiedy bolały mnie wszystkie zęby z lewej strony. Błagałem Boga w myślach, by mi pomógł.
- Przepraszam! - ktoś wpadł do środka. Po chwili zobaczyłem, że to właśnie ten młody.
- Co się stało? - zapytałem czując ucisk w żołądku.
- Znalazłem młodego! - wypalił co najmniej jakby to był jego ukochany kotek. Sam od razu o mal nie zacząłem lewitować.
- Co?! Gdzie?! Gdzie są?! - zalałem go od razu pytaniami dopadając do niego. Drugi starszy facet odciągnął mnie od niego.
- Daj mu powiedzieć. - mruknął. Młody odchrząknął i zaczął.
- Nie wiemy jeszcze gdzie mieszkają, ale na pewno w tej okolicy. Chłopak chodzi do szkoły średniej tu niedaleko. - powiedział. To nie do końca było to co chciałem usłyszeć, ale i tak była to dobra wiadomość. Przynajmniej wiedziałem gdzie się uczy.
- Gdzie ta szkoła? Jedziemy. - powiedziałem od razu, ale starszy mnie powstrzymał.
- Po co ty chcesz tam jechać?
- Jak to po co?! - zapytałem patrząc na niego jak na głupka. - Chcę go zobaczyć!
- Zobaczysz go w swoim czasie, uspokój się. Między innymi po to tu też przyszedłem. - stwierdził. Popatrzyłem na siebie razem z młodym, który tu wparował. Nie miałem pojęcia o co chodzi i on chyba też.
- Co...
- Ty młody mozesz o tym jeszcze nie wiedziec, dowiedziałem się tego niedawno. Twój syn - zwrócił się znów do mnie. - Będzie występował na tym samym koncercie co ty. - wytrzeszczyłem na niego oczy.
- Jak...
- Na tym, który jest organizowany od kilku tygodni.
- Jutro?!
- Tak. - odpowiedział spokojnie, jak zawsze. Nigdy nie tracił opanowania. - Jako ostatni. Ty zaśpiewasz przed nim. Będziesz mógł sobie na niego popatrzeć.
Nie wiedziałem co zrobić. Co będzie lepsze, jeśli zacznę skakać z radości czy kiedy się popłaczę. Może przy okazji uda mi się go zaczepić...
- Zapomnij o podchodzeniu do niego. - powiedział jakby czytał w moich myślach.
- Ale...
- Żadnego ale. Naprawdę. - popatrzył mi uważnie w oczy.
- Ale może uda mi się dowiedzieć, gdzie się przeprowadzili! - wywarczałem.
- I tak panu nic nie powiedzą. - odezwał się nagle młody, który do tej pory tylko nam się przyglądał. Oboje na niego spojrzeliśmy. Speszył się lekko. - No tak. On może dałby się jakoś uhaczyć, ale jego matka... Podejrzewam, że będzie się trzymać blisko syna, a ona na pewno nie będzie chciała rozmawiać z obcymi, chocby nie wiem jak wyglądali. - zmierzył mnie wzrokiem. - Raczej będzie chciała go stamtąd zabrać jak najszybciej.
No to akurat była prawda. Podejrzewałem, że tak własnie będzie.
- Ale jeśli uda mi się go przydybać gdzies na chwilę chociaż...
- I co mu powiesz? - wtrącił się Josh. Zapowietrzyłem się chcąc coś powiedzieć, ale nie wiedziałem nawet co. - No właśnie. Pewnie tak samo jak teraz wyglądałbyś w takiej sytuacji z nim sam na sam. A on wziąłby cię za jakiegoś psychopatę i szybko się ewakuował.
- To co mam zrobić?!
- Swoje. Pokazać gębę, posadzić dupę tam gdzie ci każą, zaśpiewać i wypierdalać stamtąd nawet się na nich nie oglądając. - wyrecytował spokojnym jednostajnym głosem jakby nigdy nic. Skręcało mnie w środku. - Wiesz, że i młody i ja mamy rację. - dodał mrucząc cicho.
Mieli. Ale co z tego, jeśli ja chciałem choć raz z nim porozmawiać?
W końcu kiwnąłem tylko głową i zgodziłem się trzymać od tego z dala, ale... No właśnie. To wcale nie znaczyło, że nic nie zrobię. Czasami trzeba było im coś powiedziec, by się na chwilę odczepili, ja wtedy mogłem zrobić to co uważałem za stosowne.





- Nie denerwuj się tak. - powiedziałam do młodego, który stał już w korytarzu z miękkimi kolanami.
- Daj spokój... - mruknął tylko. Oczy miał mokre. Naprawdę się stresował.
- Dasz sobie radę! - złapałam go za łokieć i wyprowadziłam prawie na korytarz z mieszkania. 
- Nie, ja nie mogę. - powiedział nagle i wprysł z powrotem do domu. Popatrzyłam na z nim przez moment. Postanowiłam, że zawiozę go tam choćby siłą.
- Nie rób siary, jak wy to mówicie! - weszłam za nim i dosłownie siłą wytargałam go z mieszkania. - Jedziemy!
- Ale mama! - zakrzyknął lekko spanikowany.
- Nie ma! Jedziemy. Poradzisz sobie. Wszyscy w ciebie wierzą! Ciotki za oceanem będą oglądać, chcesz ich wszystkich zwieźć?
- Nikogo nie chcę zawodzić. - burknął. Może to był taki chwyt poniżej pasa, ale jakoś trzeba było go zmobilizować.
- No to ruszaj się! - pociągnęłam go za sobą.
Jechaliśmy na stadion narodowy. Tam właśnie miał się odbyć ten koncert, w który, jak mój synek sam stwierdził, został władowany. Z tego co zdążyliśmy się dowiedzieć, będzie tam wiele innych występujących, ale i innych gwiazd, które zaśpiewają. Mój synek miał wystąpić jakoś ostatni. Skojarzyło mi się to z wisienką na torcie. Chyba nie muszę mówić dlaczego. A on sam chyba też o tym pomyślał.
Dowiedzieliśmy się też że ma się pojawić ten facet, którego wynajęli do nagrania teledysków... Ciekawa byłam czy w realu też tak wygląda jak w tym klipie czy to jednak nie do końca tak. Może faceta po prostu tak ucharakteryzowali? Nie wierzyłam, żeby ktokolwiek był do niego aż tak podobny. Poza Mateuszem oczywiśćie, który wyglądał jakby go żywcem zjadł.
Kiedy porównywałam jego zdjęcia z jego ojcem kiedy miał tyle lat co on. Identyczny po prostu. Wiec niczym dziwnym było, że go tam chcą na tym występie. To, że on nie chciał niestety mało kogo obchodziło. Ale myślałam, że jakoś się z tym pogodzi i da sobie radę. Z pewnością. Byłam pewna. Chodził na próby. Może nie było ich tak znowu wiele, ale miał talent. Wiele mu nie potrzeba było.
Kiedy już zajechaliśmy na miejsce było grubo przed czasem. Ci wszyscy musieli się przecież przygotować. Ja natomiast po życzeniu mu powodzenia udałam się na trybuny. Było już tam trochę osób, ale niezbyt wiele. I spotkała mnie niespodzianka. Nie wiedziałam czy miła, ale jednak.
- Dona! - usłyszałam za sobą w pewnym momencie. Obróciłam się i oczy wyszły mi na wierzch ze zdziwienia.
- Jermaine. - mruknęłam kiedy do mnie podszedł. Uśmiechnęłam się lekko. Wiedział, że mimo wszystko wciąż za nim nie przepadam. Nic się z tym nie dało zrobić. - Co słychać? I co tu robisz?
- No jak to co? - zaśmiał się. - Myślisz, że odpuściłbym sobie takie show? Muszę zobaczyć w końcu bratanka w akcji.
- A on wie, że tu jesteś? - mruknęłam idąc dalej, a on oczywiście za mną. 
- Nie wiem, może jeszcze nie. Ale na pewno się dowie. - powiedział wesoło. - A co z tobą? - doszukałam się w tym pytaniu drugiego dna. Chyba wiedziałam o co mu chodzi.
- Po staremu. - odpowiedziałam jakby nigdy nic. Nie chciałam rozmawiać o jego bracie.
- O. Twój mąż dogadał sie w końcu z młodym? - podpytał. - Jak tam w ogóle żyjecie? - wyzezowałam na niego.
- O co ci chodzi? - wyszczerzył się.
- O nic. Po prostu, gdybyś w końcu uznała, że on nie jest najlepszą partią to... Wiesz. - poruszył lekko brewkami. - Chętnie zaproszę cię na kolację. - parsknęłam śmiechem.
- Sorry, ale niestety. Masz pecha. - ukrył twarz w dłoniach udając załamkę.
- No nic. Muszę się z tym w końcu pogodzić! - wiedziałam, że żartuje, ale czasami te żarty naprawdę mnie wkurzały. Teraz jednak byłam w dobrym humorze, więc tylko się uśmiechnęłam. - Chodź, poprowadzę cię na górę. To najlepsze miejsca. Chyba nie będziesz tu wyciągać szyi, co?
Zaskoczył mnie lekko, ale poszłam z nim. I rzeczywiście, widok stamtąd był o wiele lepszy. Widziałam całą scenę, która była jeszcze pusta, ekrany były dobrze widoczne, wiedziałam, że nic mnie tu z tego widowiska nie ominie. Inni mnie nie interesowali, nie mogłam się doczekać, aż młody nie wyjdzie na scenę. Narzekał, ale wiedziałam, że jak już wyjdzie to sobie poradzi.
- A jak młody? - usłyszałam.
- Zestresowany. - odpowiedziałam spoglądając na swojego towarzysza. Zaśmiał się.
- Z tego co słyszałem to nie ma się czego bać.
- Słyszałeś? Co słyszałeś? - zadziwił mnie trochę.
- No co? Nie wiesz? - popatrzył na mnie większymi oczami.
- Nie.
- Nagrali go na tym festynie czy co to było i w internecie można go łatwo obejrzeć. Nie omieszkaliśmy też popatrzeć. Szkoda tylko że stał tylko w miejscu...
- Tutaj pewnie da czadu. - stwierdziłam poprawiając się na swoim siedzeniu. Przyznał mi rację. W końcu geny to geny.
- Mike pewnie byłby zachwycony. - powiedziałam w pewnym momencie siedząc i usiłując się uśmiechnąć. Znów coś mnie napadło. Starałam się nie rozkleić. Jer spojrzał na mnie tak jakoś dziwnie. Chyba chciał coś powiedzieć, ale w końcu zrezygnował i nie powiedział nic. Tylko odwrócił się do sceny.
Nie czekaliśmy długo. Zaledwie siedziałam tam z nim godzinę. W pewnym momencie przeprosił mnie i powiedział, że musi tam iść. Pewnie miał w tym jakiś swój udział. Zostałam sama, ale nie na długo. Po zaledwie może dziesięciu minutach podskoczyłam wystraszona gdy moja przyjaciółka Iwa trzasnęłam mnie w ramię i przywitała się radośnie.
- Iwa... - wydyszałam starając się opanować. Zaskoczyła mnie. Zaśmiała się tylko.
- No co! Rozchmurz się! - obok niej usiadł Fabian.
- A gdzie Mateusz? - zapytał. Uśmiechnęłam się. Nie wiedziałam czy mu powiedziała czy nie. Ale chyba nie bo uśmiechnęła się w dokładnie taki sam sposób jak ja.
- Niedługo pewnie przyjdzie. - stwierdziła.
Do rozpoczęcia imprezy zostało jeszcze pół godziny. Przegadałyśmy je a jej syn pisał coś ciągle na komórce.
- Do kogo tak drukujesz? - Zapytała go.
- No do Mateusza. Ciągle pisze, że będzie ale wciąż się nie pojawia. Dureń jeden! - trzasnęła go lekko przez łeb.
- Zaraz go zobaczysz.
W końcu się zaczęło. Na scenie widziałam różnych ludzi. Mniej lub bardziej podobnych, ale większość była na niego po prostu stylizowana, głównie jeśli chodzi o włosy. Ubiór no to wiadomo. Ale poza tym... nie było w nich nic z prawdziwego Michaela. Śpiewali jego stare piosenki, które jeszcze zdążył nagrać. Głównie z 'Thrillera" i 'Bad". Ale także z tej ostatniej, nieszczęsnej płyty 'Dangerous'.
Kawałki były dobre. Ale nawet jeśli ktoś uznał, że ci faceci mają podobny wokal do Michaela, to moim zdaniem bardzo się pomylił. Przynajmniej ja kiedy ich słuchałam nie widziałam ani nie słyszałam nic z Michaela w tym wszystkim. Śpiewali ładnie... O ile w ogóle mogłam tak powiedzieć nie znając się na tym kompletnie. Ale to nie było to.
Ludzie krzyczeli, było to raczej spodziewane. Przynajmniej w taki sposób mogli znów poczuć swojego idola. We własnej skóze niestety już im się nie pokaże. Każdy miał widać swój repertuar, bo nie spędzali na scenie więcej niż piętnaście minut. Między nimi występowały także inne gwiazdy. O oto na przykład Madonna. Zmieniła się bardzo przez te dwadzieścia lat, ale rozumu jej na pewno nie przybyło. Coś tam powiedziała, pouśmiechała się, postrzelała na mój gust swoją głupotą, zaśpiewała i poszła. Królowa Popu, pf. Ale nie tylko ona. Bo pokazało się wiele innych.
Zastanawiałam się ile im musieli zapłacić, żeby w ogóle chcieli się tu pojawić. Wydawało mi się, że nie bardzo takie osobistości będą się pchały do Polski, raczej rzadko ktoś ze Stanów dawał tu koncerty... A przynajmniej ja nie przywiązywałam do tego wielkiej wagi, więc coś mogło mi umknąć w tym względzie. Tak czy owak wydawało mi się, że dla samej przyjemności tu nie przylecieli. A już na pewno nie ona.
Dopiero później zauważyłam po co też 'królowa' mogła chcieć się tu pojawić. Pokazano kulisy i od razu młody Fabian wydał z siebie zduszony okrzyk. Na wielkim ekranie pokazali się ci, którzy już występowali i zakończyli na dzisiaj swój występ, ale także ci, którzy dopiero wyjdą na scenę. Między innymi też właśnie...
- Mateusz?! A co on tam robi?! - zakrzyknął. Zaśmiałam się razem z Iwą.
- To samo co oni. - odpowiedziałam. Chyba nie wierzył. - No przecież wiesz, że śpiewa.
- Od jakichś... trzech tygodni? - zrobił głupią minę. - Nigdy wczesniej mi nie mówił! A teraz jeszcze to! Co on sobie myśli?!
- Weź przestań! - Iwa zasunęła mu czapkę z daszkiem na oczy. Burknął coś po cichu pod nosem i poprawił ją sobie. Pokręciłam głową ze śmiechem.
Ale zanim Mateusz wyszedł na scenę, pojawił się na niej ktoś zupełnie inny... A jednocześnie bardzo podobny. Nawet go specjalnie zapowiedzieli, nieco bardziej hucznie niż poprzednich.
W pierwszej chwili nawet nie skojarzyłam jego imienia i nazwiska... ale za chwilę coś mi się przypomniało. Jak ten facet mówił, że jak się nazywa ten jego szef? Jencins? Właśnie o takim nazwisku wyszedł facet na scenę. I był to ten facet który grał w teledyskach... Dech mi zaparło.




A ja myślałam, że to jakiś fotomontaż. Na żywo wyglądało to... To było jeszcze bardziej porażające niż w tym teledysku, który pokazał mi Mateusz. Co najmniej jakby go naprawdę sklonowali. Jak tą owcę. Jak ona miała na imię? Boże, NIEWAŻNE, jak ja mogę myśleć o owcy, kiedy przed nosem, kilkadziesiąt metrów dalej mam COŚ TAKIEGO! Gdybym stała na pewno bym usiadła. Albo w ogóle się przewróciła z wrażenia, jakie to na mnie zrobiło. To było jak uderzenie obuchem w głowę, jakby mnie trafił piorun. Nie dało się tego jednoznacznie określić, tego uczucia jakie nagle się we mnie obudziło. Nie wiedziałam co to jest, ale miałam wrażenie jakbym naprawdę widziała Michaela.
Opanuj się, kobieto, nie masz już dwudziestu lat, krzyczałam do siebie w myślach! Choćby nie wiem jak wyglądał, on NIE JEST NIM! Musiałam sobie to powtarzać chyba ze sto razy, a do tego pewnie też musiałam WYGLĄDAĆ, bo Iwa przyglądała mi się uważnie. Chyba coś do mnie mówiła, ale ja wgapiałam się tylko w te wielkie ekrany. Jeden największy ja jego plecami, wyświetlał kadry z teledysku do piosenki, którą śpiewał, 'Remember the Tima'... Dwa trochę mniejsze po jego bokach pokazywały jego.
I właśnie... ŚPIEWAŁ. ON ŚPIEWAŁ. Jeśli ci wszyscy przed nim chcieli uważać, że mają głosy podobne do oryginału to teraz moga pakować manele, bo on ich pobił na głowę. Gdybym zamknęła oczy i zapomniała o tym, że on zmarł te dwadzieścia lat temu mogła bym uwierzyć, że to naprawdę on. Od tych pieprzonych dwudziestu lat nie słyszałam jego głosu, a tu... jakby go zaprogramowali.
Siedział na środku sceny na czymś w rodzaju tronu. Zresztą podobne były przed chwilą pokazywane na klipie... Sceneria pierwsza klasa, naprawdę... Nie wywijał jakoś specjalnie, siedział i jedynie, jakby to powiedzieć, 'symbolicznie' się poruszał. Od czasu do czasu wstał, coś tam zrobił i siadał znów nonszalancko. Miał to wyćwiczone do perfekcji... przynajmniej w moim odczuciu. Nagle niespodziewanie zza kulis wyszło kilka kobiet zrobionych na Egipcjanki i zaczęły tańczyć. Po chwili pojawili się też faceci, wyglądało to trochę groteskowo, ale chyba o to im chodziło. I wtedy dał czadu.
Z tego co zdążył mi powiedzieć syn, ten facet jest w wieku jaki teraz miałby Michael, gdyby żył. Ale bynajmniej nie wyglądał na cherlaka ani gościa męczonego przez reumatyzm. Popylał razem z nimi, choć układ chyba nie był aż tak skomplikowany, praktycznie wszystkie kroki wykonywał w jednym miejscu... Podobne do tej choreografii  z klipu. Wszystkim na około chyba bardzo się to podobało, bo huczeli jakby ich coś opętało. Wtedy takze Iwa zdołała się w końcu dohuczeć do mnie.
- DONA! - ocknęłam się raptownie. Spojrzałam na nią zdezorientowana co chwila odwracając głowę by spojrzeć znów na faceta. - Co się z tobą dzieje?!
- Co? O co ci chodzi? - naprawdę byłam skołowana, nie wiedziałam co się wokół mnie dzieje. Widziałam tylko tego faceta...
- Wgapiasz się w niego jak w kawał mięsa!
- Nie widzisz jaki jest podobny?! - prawie wskazałam na niego paluchem, co nie jest kulturalne. - Myślałam, że tylko go tak zrobili, ale chyba nie musieli...
- Dona. - złapała mnie mocno za ramię. Spojrzałam znów na nią. - Zapomnij o tym gościu, słyszysz?! Ja już teraz czuję zapaszek kłopotów! ZAPOMNIJ! Za chwilę na scene wleci Mateusz, odbębni swoje i jedziemy do domu! - patrzyła na mnie wielkimi oczami.
- Ale co ty... - o co jej chodziło?
- Widzę jak na niego patrzysz! To nie jest Michael! Dobrze cię znam, władujesz się w niezłe gówno nawet nie będziesz wiedziała kiedy!
- Odbiło ci?! - co ona mi insynuuje?! Mimo tego gdy na niego patrzyłam czułam przyjemny ścisk w żołądku. - Jestem po prostu zdumiona, nic więcej!
- Jesteś czerwona jak piwonia, oczy ci się świecą, a gęba zaczyna uśmiechać, to nie są objawy zdziwienia! - powiedziałam wciąz patrząc na mnie wielkimi oczami. - Mówię ci już zawczasu, żebyś się opanowała, Dona.
- Jestem opanowana, to ty teraz świrujesz! Przestań! - wyrwałam swoją rękę z jej uścisku i popatrzyłam znów na gościa. Własnie kończył. Coś tam mówił... Nie zwracałam nawet uwagi co konkretnie, wsłuchiwałam się w jego głos. I wodził oczami po całej widowni, jakby czegoś szukał. Ciekawe czego. A może po prostu patrzy...? I nic więcej...
W pewnej chwili jednak jego wzrok zatrzymał się w sektorze, w którym ja siedziałam. Zająknął się nieco, ale w końcu dokończył swoją myśl. Patrzył przez chwilę w naszą stronę i miałam nieodparte wrażenie, że patrzy prosto na MNIE. Paranoja, pomyślałam. Udałam, że nic mnie to nie obchodzi i zaczęłam sama się rozglądać na boki. Po chwili zszedł już ze sceny...
Ufff... To westchnienie chyba było zbyt głębokie. Co mi się stało, pomyślałam... Chyba oszalałam. Kiedy w końcu Mateusz wyszedł na scenę, nieco odetchnęłam, ale po chwili znów... Był taki podobny do swojego ojca... ale i do tamtego faceta. Boże, o czym ja myślę, skarciłam sama siebie. Jeszcze tylko tego mi brakowało, rozmyślania o obcym gościu, który tylko z wierzchu wygląda tak jak mój ukochany pierwszy mąż. Poza tym z całą pewnością nie ma z nim nic wspólnego.
Młody oglądał się jakby nieco za siebie wychodząc przed publikę. Pewnie też go widział i pewnie też tak jak ja był co najmniej zaskoczony. Ale jemu chyba o wiele szybciej udało się o tym zapomnieć. Poszło mu to zaskakująco łatwo. A tak się stresował przed samym wyjazdem. Uśmiechnęłam się. Kiedy go zapowiedzieli po prostu zaczął śpiewać bez zbędnych ceregieli to co sobie przygotował. Wybierał te dwa utwory bardzo starannie. Nie przypadkowo. I tak jak powiedział Jermaine, tym raziem nie stał tylko w jednym miejscu. Scena była jego, nie wywijał nie wiadomo czego, po prostu chodził,  nie można było oderwać od niego wzroku. Teraz naprawdę przypominał ojca do złudzenia. Wystarczyło tylko poszukać w internecie jakiś film z jego występów i każdy będzie wiedział o czym mowa.
Zobaczyłam też, że ten cały Jencins wyszedł cichaczem zza kulis i schował się gdzieś z tyłu. Schował się to raczej pojęcie względne bo całego go było widać, ale usiadł gdzies tam z innymi, któzy chyba byli operatorami czegoś tam i patrzył na młodego przez cały czas. Z tego co mi powiedział syn przyszykowali razem z nim jakieś widowisko. Niby nic wielkiego, ale jednak, nie chciał mi jednak skubany nic powiedzieć. Z niecierpliwością wyczekiwałam tego jego pokazu. A TAMTEN wciąz tam siedział...
Pierwsza piosenka dobiegła końca i nic się szczególnego nie wydarzyło. Ludzie krzyczeli, wariowali, nic nowego. Płynnie przeszedł do drugiej ostatniej. Przemieścił się w takie jakby ogrodzone miejsce, wcześniej nie zwróciłam nawet na to uwagi. Nie wyróżniało się jakoś specjalnie, dopiero POTEM... wszyscy zobaczyli co to.
Zgadywałam, że to już był prawie koniec utworu, a więc też jego występu. Nagle niz  z tego ni z owego wzniósł się w górę na platformie, która była mostem, jakieś osiemnaście metrów wyżej. Ludzie niektórzy w okół mnie zaciągnęli sie powietrzem inni zaczęli krzyczeć jeszcze głośniej. Razem z Iwą klaskałyśmy radośnie obserwując całość... Cały most rozstąpił się, co ujawniło, że był złożony z trzech osobnych części.
Ale w następnej chwili coś się stało... Środkowa część, na której stał zadygotała jakoś dziwnie... a w następnej chwili runęła w dół jak kamień. Na stadionie momentalnie zaległa cisza, dzięki której wyraźnie było słychać huk z jakim metal uderzył o ziemię. Serce mi stanęło. Muzyka grała, ale... Kurz unosił się na scenie, ludzie zaczęli biegać we wszystkie strony... a ja siedziałam jak sparaliżowana. W następnej chwili znów usłyszałam jego głos.  Śpiewał dalej, kurz lekko opadł i widziałam jak gramoli się na scenę z uskoku pomiędzy sceną a dalszym terenem stadionu. Wszedł na nia cały lekko utykając na jedną nogę i tak sobie dokończył piosenkę. Dopiero potem pokuśtykał na zaplecze, a jeszcze zanim tam znikł ktoś do niego dopadł i wciągnęli go tam niemal. Już chwilę później słyszałam karetkę.
Nie wiedziałam co zrobić najpierw czy zacząć krzyczeć z przerażenia czy może jednak płakać, a może w ogóle rzucić się przez tych ludzi, żeby go znaleźc i zobaczyć czy nic mu nie jest. Co to w ogóle miało być?
Byłam gotowa naprawdę zacząć nawet pełznąc między wszystkimi rozwrzeszczanymi ludźmi, ale wtedy zobaczyłam jak ten Jencins wlatuje jak z procy w miejsce gdzie upadł most i za czymś tam grzebie... Po chwili wyprostował się i zobaczyłam, że trzyma w ręce jakiś gruby kabel... Był jakby urwany. Spojrzał w górę prosto ponad sobą. Ja też tam spojrzałam. Dokładnie nad nim na najwyższej platformie stał inny facet, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Wychylał się lekko przez barierkę aż chwycił dyndającą luźno drugą część kabla. Jego koniec też wyglądał na porwany. Przynajmniej z tej odległości. Spojrzeli na siebie, jeden na drugiego. Co najmniej jakby właśnie dowiedzieli się o czymś strasznym...

2 komentarze:

  1. Hej!!!
    Jestem teraz. Rozdział przeczytałam wcześniej, ale jakoś nie miałam weny na koma, ale teraz to ja mogę pisać.
    Mam pomysł, wyśle ci pocztą pieniądze na okulary dla Michaela i całego CIA czy FBI czy co to tam pracuje. No skubańce mają ją pod samiusieńkim nosem. Mieszka obok nich praktycznie, a ci nie umieją jej znaleźć. Brawo dla nich!!! Myślałam, że tylko Polska i Polak potrafi takie rzeczy, a tu proszę. Amerykańce też potrafią xD
    Dona się zakochała, Dona się zakochała...
    Dobra nie zakochała, ale może najpierw zauroczyła. Zdziwko to ona miała wielkie. Huehue. Jakby stała to z pewnością runęłaby jak długa na ziemię. Ona niech sobie nie myśli, że to serio jakiś jego sobowtór czy coś. Bo się zdziwi jak wszystko na jaw wyjdzie.
    To się teraz zacznie. Nie fajnie z tym Mateuszem. Michael pewno białej gorączki dostanie i będzie chciał działać, by tylko byli bezpieczni. Ale nie bo tajni agenci powiedzą coś w stylu "mamy wszystko pod kontrolą." Tsaaaa.... A osoby które szukają mają za ścianą. Ja to będę wypominać do końca tego opowiadania. Nie dobra może nie do końca, ale do momentu gdy w końcu ją "znajdą". Wziąć i powiesić tych Iluminati potrafią człowiekowi zniszczyć życie.
    Ja tutaj marzę o rozkwicie romansu stulecia. Tak, nie mogę wysiedzieć kiedy oni coś między sobą ten teges xD A Iwa niech się nie wtrąca, bo jej rada jest na swój sposób dobra, ale i tak Dona zrobi swoje :D
    No nic weny ci życzę duuużo i czekam na poniedziałek.
    Pozdrawiam gorąco ;***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hihi jeju. xD Amerykusy potrafią, każdy potrafi. xD Niedługo ich 'znajdą', spokojna głowa. Będzie ciekawie. :D
      Pozdrawiam. :)

      Usuń

Komentarz motywuje. :)