wtorek, 14 marca 2017

Resurrection. - 31.

Nareszcie! Już myślałam, że tego nigdy nie skończę. Do tego coś się dzieje albo z moim komputerem albo z bloggerem, bo często nie mogę się do posta dostać tutaj, by go dokańczać. Ale mniejsza o to. Jest rozdział w końcu po chyba trzech tygodniach o ile się nie mylę i chyba pobiłam poprzedni rekord. xD Ale to naprawdę nie moja wina, a braku czasu. Wena jest, ale co z tego?
Zapraszam, nie przedłużając. :)
***


- Mike... Budź się. - potrząsnęłam go lekko za ramię. Był wieczór, położył się dwie godziny temu temu próbując mi wmówić, że to tylko zmęczenie materiału. Ale ja tak jak kiedyś, przeczuwałam, że to ma jakieś drugie większe dno.
Przebudził się mrugając oczami, jakby nie bardzo wiedział gdzie się znajduje. Był bledszy niż zwykle. Rozejrzał się lekko, a gdy mnie w końcu dostrzegł westchnął cicho natychmiast przywołując na twarz coś co za pewne miało mnie zapewnić o jego dobrym samopoczuciu. On nie czuł się dobrze i ja nie byłam ślepa.
- Przyjechała kolacja. - powiedziałam siadając obok niego na skraju łóżka i przyglądając mu się. Uśmiechnął się.
- Dziękuję... - mruknął i przetarł twarz dłońmi.
- Powiesz mi co ci jest? Czy dalej będziesz próbował zamydlić mi oczy? - zapytałam prosto z mostu rezygnując z wszelkich prób wyciągnięcia tego z niego w bardziej delikatny sposób. Popatrzył na mnie jakby zaskoczony. Ale w następnej chwili zauważyłam w jego oczach taką charakterystyczną rzecz, która świadczyła o tym, że właśnie próbuje wymyślić coś czym mnie znowu będzie mógł zbyć.
- Dona, znowu się zamartwiasz. Tak samo jak kiedyś. - uśmiechnął się, ale mnie nie było do śmiechu. - Zasnąłem, chociaż nie miałem zamiaru, czuję się trochę skołowany przez to...
- Ja cię proszę... - zaczęłam przerywając mu mało delikatnie. - Nie próbuj mi znowu wciskać bajeczek. Ja widzę od jakiegoś czasu, że coś się dzieje. Wiele się w tobie zmieniło, ale TO jedno najwidoczniej pozostało bez zmian. Jak zwykle nic mi nie mówisz.
- Po co masz się jeszcze dodatkowo martwić, to nic wielkiego, poza tym mamy ważniejsze sprawy. Jedyne na czym musimy się teraz skupić to nasz syn, którego ktoś chce ugryźć w dupe, mimo że ostatnio panuje cisza w tym względzie. - powiedział to co najmniej takim tonem jakby kończył rozmowę.
- A więc jednak coś jest na rzeczy? Co to jest?! - domagałam się odpowiedzi. Wstał i podszedł do wózka z jedzeniem, które nam tu przyprowadzono. Tak samo jak kiedyś...
- Już powiedziałem, że nic nad czym musiałabyś się zastanawiać. - mruknął wsuwając coś z jakiegoś talerza. Zapieniłam się. Ja tego naprawdę nie rozumiałam jak on może tak do tego wszystkiego podchodzić. Odgradza mnie od siebie... Nie na tym to polega.
- Ale będę się zastanawiać, masz mi powiedzieć...! - zaczęłam, ale znów...
- Nie ma tu o czym rozmawiać, koniec tematu, Dona. Kolacja na ciebie czeka. - otworzyłam szeroko oczy siedząc teraz z nim i wpatrując się w jego plecy. Co ona sobie wyobraża?!
- Osz ty, kurwa, szlachta jebana, ja ci pokażę! - wywarczałam tylko i nie zastanawiajac się w ogóle nad niczym, złapałam go za fraki i pociągnęłam do siebie. Kompletnie się tego nie spodziewał ale nie obchodziło mnie to.Wylądował na łóżku pode mną wpatrując się we mnie szeroko otwartymi oczami, po czym uśmiechnął się lekko jakby zakłopotany.
- Lubię jak przejmujesz inicjatywę. - mruknął na co zacisnęłam zęby. Żartów mu się zachciało. Zeszłam z jego ud i usiadłam obok opierając się o wezgłowie łóżka, na którym poukładane były sporej wielkości poduszki. Kiedy zobaczył moją obrażoną minę i to, że kompletnie nie zwracam na niego uwagi, westchnął i usadowił się obok mnie. - Dona. - szepnął pół głosem opierając lekko czoło o moje ramię. - Przecież wiesz, że ja chcę tylko twojego dobra. Ja tu nie jestem ważny...
- Nie jesteś ważny? - wpadłam mu natychmiast w słowo. - A kim jesteś w takim razie? Nie jesteś ważny dla mnie, dla swojego syna?
- Nie jestem tak ważny jak wy. - powiedział patrząc mi z bólem w oczy. Naprawdę... czasami nie pojmowałam jego toku rozumowania. Jak mógł sądzić, że jest nieważny albo mniej ważny?
- Dla nas jesteś najważniejszy. - powiedziałam patrząc na niego i po chwili gdy spuścił wzrok chwyciłam jego twarz w swoje dłonie i patrząc mu przez chwilę w oczy pocałowałam go czule. - Dla mnie nie ma ważniejszego mężczyzny  w życiu. Nigdy po tobie tak naprawdę z nikim nie chciałam być. Uważałam to za jakiś rodzaj zdrady.
- Dona, proszę cię... - chciał zaprotestować, ale nie pozwoliłam mu.
- Tak uważałam i tak było. Michael... Ja cię kocham...
- A ja to niby byłem święty i żyłem w dozgonnym celibacie. - zironizował. No, miał dużo racji... ale nie chciałam się nad tym rozwodzić. Patrzył smutnym wzrokiem  w jakiś punkt na pościeli. Przełknęłam ślinę. - Nie jestem ciebie wart, ani syna... - powiedział znów.
- Co ci się nagle stało? Nieważne co było. - przytuliłam go mocno. - Chcę... chcę wierzyć, że będzie dobrze.
Bardziej wyczułam jak westchnął niż to usłyszałam. Trwaliśmy tak w uścisku jakiś czas po czym ułożyliśmy się wygodnie na łóżku blisko siebie. Wtuliłam się  w jego bok pod jego ramieniem i westchnęłam cicho. Spojrzałam na niego w górę z lekkim uśmiechem... Zrobiło mi się tak ciepło... To ciepło biło od jego ciała. Czy czułam się tak dobrze kiedykolwiek przez ten cały czas kiedy go nie było...? Nigdy.
Wtuliłam twarz  w jego klatkę piersiową. Z przyjemnością zaciągnęłam się jego zapachem czując jak zaczął gładzić moją głowę i plecy. Wtedy w mojej głowie pojawił mi się pewien obraz... Jego, sprzed dwudziestu lat, ubranego jak do podróży, kiedy...
Zacisnęłam palce na jego koszuli...

Nie miałam pojęcia co się ze mną stało. Nagle jakby ktoś przełączył kanał w telewizorze... i obudziłam się w jakimś łózku. Nic nie widziałam, nie otwierałam oczu. Nie chciałam widzieć. Ale czułam. Czułam miękką pościel, pachnącą poduszkę... Wszystko pachniało tak świeżo... Jakby dopiero zdjęte z linki.
Byłam pół przytomna. Próbował zlokalizować jakoś wszystkie części swojego ciała, ale nie bardzo mi to szło... Wspomnienia dobijały mi się na chama do głowy wypełniając ją tymi obrazami... Mike leżący rozciągnięty na ziemi bez życia... Nie chciałam tego znów oglądać.
Zacisnęłam mocno powieki, a wtedy poczułam jak ktoś przeczesuje mi włosy. Natychmiast otworzyłam oczy tak szeroko jak umiałam i...
- Mike...? MIKE!!! - najpierw szepnęłam, a potem prawie wrzasnęłam, ale tak jakbym nie miała na to sił... Nie przypominało to wrzasku. Ale za to podźwignęłam się do siadu i rzuciłam się prawie na niego. Kompletnie zaskoczony objął mnie przytulając mocno i gładząc po włosach.
- Już dobrze, kruszynko, już dobrze, ciii...
- Boże, ja już nic z tego nie rozumiem! - szepnęłam przerażona. Więc jak... To naprawdę był tylko sen? Ściskałam go mocno, musiałam być pewna, że jest tu naprawdę. Był.
- Już wszystko dobrze... - powtózył cichym szeptem tuląc mnie i kołysząc lekko. Uspokajałam się powoli.

Kiedy w końcu po kilku chwilach spojrzałam na niego spostrzegłam, że jest ubrany jak do wyjazdu.
- Wychodzisz gdzieś? - zagryzł lekko wargę.
- Mam coś do załatwienia... A ty śpij dalej, kochanie... Wszystko jest w porządku. - wyszeptał po czym pocałował mnie lekko.
Nie mogłam zareagować inaczej po tym co... mi się śniło? Oby. To były tak realne wspomnienia, że aż wątpiłam, czy właśnie teraz nie śnię. Że tu jest ze mną, że go widzę, moge go dotknąć. Ale był jak najbardziej materialny.
- Nie wychodź. - wychlipiałam. - Gdybyś mógł wiedziec jaki ja miałam sen! Nigdzie nie idź, proszę. - westchnął, ale przez chwilę nic nie mówił.
- Kochanie... przecież wiesz, że zawsze jestem przy tobie. I tak będzie zawsze. ZAWSZE. Cokolwiek się stanie.
- Tak, ale to co się akurat stało w tym jebanym śnie raczej by ci to uniemożliwiło!
- Nic nie jest mi w stanie tego uniemożliwić, naprawdę. Połóz się. Ja naprawdę muszę...
- Zostań ze mną chociaz przez chwilę. - poprosiłam uczepiając się go jak rzep psiego ogona. Uśmiechnął się lekko.
- No dobrze. - wyszeptał, po czym ułożył się obok mnie i przytulił. Tak naprawdę sama się w niego wtuliłam, że prawie nie było mnie widać. Zaczął coś cicho nucić głaszcząc mnie przy tym po głowie. To było naprawdę kojące, wiedziec, że jest tu i nic mu się nie stało. Odetchnęłam głęboko. Chwilę to trwało zanim całkiem się odprężyłam, ale w końcu przymknęłam oczy i całe zdenerwowanie zeszło ze mnie pozostawiając po sobie tylko senność. Wiedziałam, że nic mu nie jest. Że nie długo do mnie wróci i będzie wszystko tak jak zawsze. Poczułam tylko jak całuje mnie czule w czoło, a w chwilę potem podnosi się z łóżka i wychodzi. Ostatnie co usłyszałam to ciche skrzypnięcie drzwi...


Coś ścisnęło mnie w gardle. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Chyba to zauważył bo od razu podniósł się lekko i przyjrzał mi się uważnie pytając co się dzieje. Nie wiedziałam co mu powiedzieć.
- Po prostu... coś mi się przypomniało. Mało przyjemnego. Wolałabym o tym raczej zapomnieć. - wymamrotałam tuląc się do niego na powrót.
- Co takiego? - zapytał łagodnie. Przymknęłam oczy. Sama już nie wiedziałam co o tym myśleć. Niby mi się to śniło... a raczej na pewno... Kręciło mi się już w głowie.
- Po tym jak radośnie wywieźli cie do kostnicy... - poczułam jak cały się spiął. - Śniło mi się że do mnie przyszedłeś, kiedy leżałam w łóżku całkiem załamana. - głos mi się załamał. - Byłeś cały i zdrowy, ciepły, mówiłeś do mnie, przytulałeś... - teraz już płakałam. Przycisnął mnie mocno do siebie jakby na komendę. Byłam z tego bardzo zadowolona, chciałam czuć go jak najwięcej. - Tak jak teraz - szepnęłam po chwili.
- Miałem nadzieję, że nie będziesz tego pamiętać. - szepnął, na co spojrzałam na niego załzawionymi oczami.
- Co?
- Dona... - zbladł nagle. - To nie był sen. Nic z tamtej chwili ci się nie śniło. Ja... - nagle jakby zabrakło mi słów. - Miałem już wyjeżdżać, ale... musiałem cię zobaczyć. Ostatni raz... Chciałem... jeszcze raz potrzymać twoją dłoń, pocałować cię... dotknąć twoich włosów... Wiedziałem, ż-że cię już nie zobaczę, a jeśli, to nie szybko... Ale obudziłaś się. Nie potrafiłem... - ukrył twarz w dłoniach. - Ja do dziś pamiętam twój wzrok z tamtej chwili. Jak patrzyłaś na mnie z nadzieją... To mnie naprawdę prześladuje... - wyszeptał. - Wybacz mi, błagam cię. - sięgnął do mnie ręką jakby szukał mnie po omacku, ale odsunęłam się. Wstałam z tego łóżka i jak maszyna wyszłam z tej sypialni i zamknęłam się w łazience.


- Dona... - odezwałem się cicho stojąc pod drzwiami do łazienki, w której się zamknęła. Nic nie było słychać, ani żeby się ruszała, ani nic... Bałem się. Bałem się, że nie wiem, że sobie tam coś zrobi, ale przede wszystkim bałem się tego, że ją stracę. Pukałem cicho do drzwi chcąc, by się odezwała, by stamtąd wyszła. Nie chciałem by teraz zamykała się w sobie, była mi najdroższa... Musiałem jej to wytłumaczyć. A do tego było mi potrzeba właśnie ona. Nie było sensu bym mówił do zamkniętych drzwi. Musiała mi przy tym patrzeć w oczy.
- Dona, kochanie, proszę wyjdź. - spróbowałem znów, ale to nic nie dało. Nie ruszyła się. Miałem wrażenie, że siedzi na wannie albo na kiblu, ale to nie miałem większego znaczenia. Zamknęła drzwi od środka, nie mogłem sam tam wejść. Westchnąłem opierając się o ścianę tuż obok drzwi i zastanawiając się co mam zrobić. Wtedy drzwi się otworzyły.
Usłyszałem najpierw szczęk zamka, a potem klamka ustąpiła i uchyliły się nieco. Zobaczyłem w nich jej załzawione oczy. Tego się spodziewałem, ale miałem nadzieję, że tego nie zobaczę. Jej łez. Wyszła w końcu całkiem zamykając za sobą drzwi i gasząc światło...
- Skarbie... - zacząłem chcąc jakoś jej wyjaśnić, choć kompletnie nie miałem pojęcia jak się do tego zabrać, ale wyminęła mnie tylko bez słowa i skierowała się w głąb sypialni do swojej wielkiej walizki. Zaczęła w niej grzebać, a ja poczułem skurcz paniki w żołądku. Co teraz...? Ale ona wyciągnęła...
- Papierosy?! - wykrzyknąłem podchodząc do niej natychmiast. Spojrzała na mnie jakby nie wiedziała o co mi chodzi. - Od kiedy palisz?
- Hm... Odkąd się pojawiłeś te kilka miesięcy temu. Tak myślę. A już na pewno od momentu, kiedy dowiedziałam się prawdy. - odpowiedziała wyciągając zapalniczkę i podchodząc do otwartego okna. Poszedłem za nią patrząc na nią wielkimi oczami.
- Ale na co ci te fajki? Trujesz się... - zacząłem, ale spojrzała na mnie jak na debila.
- Daj spokój. To tylko jeden papieros, nikogo jeszcze taki sam jeden nie zabił. Poza tym, nie palę nałogowo, raczej... okazjonalnie. Tak jak teraz. Żeby się uspokoić. - zapaliła i zaciągnęła się mocno. Ja w życiu nie widziałem jej palącej.
- Każdy papieros skraca życie o dziesięć minut. - powiedziałem i sięgnąłem ręką by jej go zabrać, ale odsunęła się ode mnie patrząc na mnie ze złością. - Wyrzuć to.
- Jasne, już robię co mi każesz. Skoro tak ci to przeszkadza, to weź sobie takiego samego, zapal, oboje będziemy mieć grzech, nie będziesz mi bredził nad uchem. - prychnęła i paliła dalej. Patrzyłem na nią naprawdę niedowierzając, ale pomyślałem, że o tym będziemy ewentualnie rozmawiać później.
- Dobrze, zostawmy to... - mruknąłem, chociaż smród palącej się fajki cały czas mi o sobie przypominał. - Dona, ja naprawdę miałem nadzieję, że ty o tym zapomnisz...
- Dlaczego? - nawet na mnie nie spojrzała.
- Jak to dlaczego? Ja wiedziałem... że cię skrzywdzę. Ale miałem nadzieję, że ułożysz sobie życie. Wyszedłem z założenia, że jesteś młoda i może ta miłość wcale nie jest taka dozgonna...
- Mówisz teraz o moich czy swoich uczuciach? - wtrąciła patrząc teraz na mnie. Spoglądałem na nią przez moment.
- Po prostu chciałem wierzyć, że nie kochasz mnie tak bardzo jak mi to wiele razy powtarzałaś, bo wtedy nie cierpiałabyś zbyt długo... Nie tak mocno. Kiedy wróciłaś do Polski, pomyślałem, że jesteśmy w domu, nie długo poznasz kogoś, może nie od razu znów wyjdziesz za mąż, ale na pewno spotkasz kogoś kogo naprawdę pokochasz... Chciałem wierzyć, że to naprawdę tak się przedstawia. Bo wtedy może byłoby mniej cierpienia dla ciebie...
- Dla mnie.  mruknęła spoglądając gdzieś w bok. - A ty?
- Co ja? A czy ja jestem tu w ogóle ważny? Ja nie myślę o sobie, Dona... Ja wiem, że zrobiłem to wszystko w panice, ale to nie była panika, w której bałbym się o siebie, tu chodziło o twoje życie. Strach odbierał mi rozum, bo nie mógłbym przeżyć gdyby coś ci się stało. A wtedy gdy było po wszystkim i przyszedłem do ciebie ostatni raz... Spałaś, chciałem na ciebie popatrzeć... Pogładziłem cię po włosach dosłownie jeden raz  i się obudziłaś. Nie mogłem potem znieść... wspomnienia twoich oczu, pełnych nadziei, łez, które płynęły po prostu strumieniem, jak rzuciłaś mi się w ramiona, to było jeszcze trudniejsze, bo wiedziałem, że za chwilę odbiorę ci tą wątłą nadzieję, która się w tobie zrodziła. Naprawdę czułem do siebie wstręt, obrzydzenia. Do
dzisiaj czuję. I do dzisiaj mnie to wszystko prześladuje. - przetarłem twarz dłońmi i usiadłem na łóżku. Nic nie mówiła, tylko słuchała tego co mówiłem. - To nie tylko strata czasu, który mogłem spędzić z tobą. Ja przegrałem swoje życie, dosłownie, niewazne powody. Dałaś mi dziecko, o którym zawsze marzyłem, ale tak naprawdę straciłem wszystko to co najważniejsze w życiu, jestem ojcem, ale nie widziałem jego narodzin, nie widziałem jak zaczynał chodzić i nie słyszałem pierwszych słów. Nie siedziałem przy nim nocami, kiedy płakał ani kiedy był chory. Nie mogłem utulić i powiedzieć, że jest bezpieczny, kiedy bał się w nocy. A teraz jest już dorosły i mnie już nie potrzebuje. Choćbyśmy wszyscy chcieli to tych lat nigdy nie nadrobimy. Niby załapał ze mną dobry kontakt od samego początku, i nawet zdołał jakoś to wszystko zrozumieć, ale co mu teraz po starym, który nagle pojawił się nie wiadomo skąd? Do czego ja mu jestem teraz potrzebny? ...
- Do czego? - wtrąciła się. Odezwała się po raz pierwszy od dłuższej chwili. - Masz chyba jakiś kompleks bezużyteczności, Michael. Wydaje ci się, że mógłbyś znów zniknąć i on ani by na tym nie tracił ani nie zyskał?
- Mówię tylko, że całe jego dzieciństwo kiedy mnie potrzebował, ja siedziałem gdzieś, gdzie mnie akurat ulokowali, najpierw w kompletnej nieświadomości, a potem jak już się dowiedziałem, zastanawiając się co robi, jak dokładnie wygląda, czy pyta o mnie...
- To dlaczego pojawiłeś się dopiero teraz a nie kiedy miał te dziesięć lat to inna sprawa. Prawda jest taka, że on potrzebuje cię teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. - spojrzałem na nią oczami  pełnymi łez. Nie trzymałem się najlepiej i teraz mogła to łatwo zobaczyć. - To, że jest pełnoletni nie oznacza, że jest dorosły. Potrzebuje ojca, żeby mógł pokazać mu na czym polega dorosłość. Ja całe jego życie starałam się dawać mu wszystko czego potrzebowął, ale ciebie nie jestem w stanie mu zastąpić. I nigdy nie byłam. Bardzo często o ciebie pytał jeśli cię to interesuje. - stwierdziła podchodząc do swojej walizki i wyciągając kolejną fajkę. Nie skomentowałem tego. - Wyrzucasz sobie to wszystko, naprawdę myślisz, że to jest ważne? Co zrobiłeś a czego nie, albo czy było to słuszne albo nie? Mike... Przeszłości nikt nie zmieni. Zrobiłeś co zrobiłeś, zostawiłeś mnie samą, po prostu spierdoliłeś, kiedy pokazały się poważne kłopoty, nazywajmy rzeczy po imieniu. Ale tak naprawdę nikt nie wie co by było gdyby. Gdybyś został i z nimi walczył, gdybym wcześniej się dowiedziała o ciąży i ci powiedziała, myślisz że nie zadaję sobie tego durnego pytania? CO by było gdyby? Każdy dokonuje własnych wyborów i jeśli ty dwadzieścia lat temu postanowiłeś 'umrzeć' - nakreśliła cudzysłów palcami w powietrzu. - To spodziewam się, że teraz będziesz wyciągał wnioski z przeżytych lat i starał się układać sobie życie tak by móc być pewnym kolejnych podjętych decyzji. Ja nie wiem dlaczego to wszystko się stało. - rozłozyła ręce patrząc na mnie. - Nie wiem dlaczego uczepili się akurat twojej dupy, ale podobno nic nie dzieje się bez przyczyny. Może tak miało byc i tak się właśnie stało. - zamilkła na chwilę, po czym powiedziała znów... - Może właśnie dlatego nigdy nikogo innego nie pokochałam. Bo tak naprawdę nigdy nie umarłeś. Może gdybyś naprawdę stracił życie, ułożyłabym sobie swoje w sposób o jakim mówiłeś przed chwilą. Ale nie ułożyłam. Nigdy nie przestałąm cię kochać, nigdy nie zapomniałam nawet jednej chwili, każdą bez przerwy przetwarzałam w myślach. Nie wiem co sprawiło, że moje uczucia nie osłabły nawet na jeden dzien. Może takie rzeczy po prostu czuje się w podświadomości. Może po prostu wiedziałam, że gdzies tam jesteś. Więc weź się w garść, Mike. I nie gadaj głupot.
- Po prostu boję się, że w którymś momencie powiesz, że masz dość, że nie jesteś w stanie... że ode mnie odejdziesz...
- A powinnam? - to zabrzmiało jak sarkazm, ale i tak wszystko skręciło mi się w środku. Złapałem się za żołądek, który momentalnie mnie rozbolał.
- Proszę, nie. - wyszeptałem tylko.
Poczułem jej delikatny zapach. Zapach jej skory. Nawet nie zauważyłem kiedy przytuliła mnie do siebie... Miała na sobie taką białą tunikę... nie do końca wiedziałem jak to nazwać, ale sięgała jej ledwie tyłka i ledwie go zakrywała. Całkiem mi się to podobało... Była wycięta z jednej strony tak, że opadała jej z jednego ramienia całkowicie je odkrywając. To do niego mnie przytuliła. I nie miała stanika...
Objąłem ją w pasie wciągając do płuc jej zapach i mając nadzieję, że wydarzy się w końcu coś co zatrzyma czas w miejscu. Chciałem tak z nią pozostać, wtopić się  w nią. Była wszystkim.
- Ja też do końca sobie z tym nie radzę. - wyszeptała. - Tylko kiedy jesteś blisko, tak jak teraz, wszystko jest dobrze... ale pozornie. Ja nie umiem do końca się z tym uporać, ale wciąż próbuję... Więc dlaczego ty masz jakieś wątpliwości?
- Właśnie dlatego. Właśnie powiedziałaś to czego najbardziej się boję...
- Powiedziałam prawdę. Tak jest. Ale chcę być z tobą, chociaż to nie łatwe i pewnie każda inna na moim miejscu posłałaby cię do diabła. Nawet nie wiesz ile razy ja to robiłam w myślach, a potem tuliła cię mocno błagając znowu byś się już nigdzie nie oddalał. - dech mi zaparło. - Powiedziałam, że przeszłości nic nie zmieni... ale to nie znaczy, że ona nie wraca i że nie daje mi spokoju. Dręczy mnie wciąż. Ale walczę z tym, bo cię kocham i nie chcę marnować już ani chwili...
- Ja też nie. - wyszeptałem przyciskając ją mocniej do siebie na co sama objęła mnie mocno i wtuliła się jak dziecko. - Nie chcę zmarnować już ani chwili.
Nie miałem ochoty na żadne zabawy, ale jej ciało napawało mnie pewnym ciepłem. Przyjemnie mnie odprężało, jej bliskość... była zbawienna. Oboje mieliśmy jakiś problem. Ale ona miała rację. Powinienem starać się jakoś sobie to wszystko uporządkować i podjąć jakieś ostateczne decyzje, a nie użalać się nad sobą jak do tej pory. To musze najpierw zrobić zanim wrócę do 'żywych'. Inaczej się nie da.
- Kocham cię. - wyszeptałem stykając razem ze sobą nasze czoła. Wyczułem jak się uśmiechnęła, a potem złożyła na moich ustach czuły pocałunek. Takie gesty były dla mnie bardzo ważne. Dawały mi nadzieję na lepsze, o wiele lepsze jutro.