poniedziałek, 26 grudnia 2016

Resurrection. - 22.

Hej :D Zastanawiałam się czy dać dzisiaj czy poczekać do jutra, ale kusi mnie ten rozdział i stwierdziłam, że dam dzisiaj. Poza tym, ja nie wiem jak to się stało, ale to nie tak miało być jak tu jest. xD Nie wiem jak ja to zrobiłam, ale zrobiłam. Przez to chyba wypadnie mi parę wątków, które planowałam umieścić, ale zaczynam myśleć, że to chyba nawet dobrze. Chciałam jeszcze trochę przeciągnąć tą ich patologiczną gierkę czy jak to zwać, a to samo wypłynęło mi z głowy i chyba już po ptokach. xD Ale to nic, podoba mi się to i to się liczy i mam nadzieję, że czytającym też się to spodoba. :)
Zapraszam. :D
***


Nasz niespodziewany gość nie zasiedział się zbyt długo. Poszedł jakieś dwie godziny później. Była godzina dwudziesta trzecia. Jutro mieliśmy zamiar wracać już. Może to co zrobiliśmy było nieco dziwnym rozwiązaniem, ale ważne było, by chłopak przynajmniej na chwilę zniknął. Nie można było tego tak zostawić. Ktoś z pewnością nadal obserwuje szkołę, ale to jak to rozegraliśmy było chyba najlepszym rozwiązaniem na tą chwilę. Nie mógł zniknąc na długo, bo od razu by się wszystkiego domyślili. Nie mógł też pójść drugiego dnia do szkoły jakby nigdy nic, bo wciąż na pewno ktoś tam czatował. Teraz przynajmniej będą wiedzieć, że ktoś go pilnuje i nie pozwoli tak łatwo znów się do niego zbliżyć.
Pod tym względem robiłem się już powoli paranoikiem. Wiedziałem, że zaczną coś podejrzewać, szperać. Na pewno zauważą moją częstą obecnośc przy chłopaku i na pewno tego nie zbagatelizują. Ktoś też mógłby nie zrozumieć dlaczego tak się na niego uwzięli. Ja to co innego, każdy to wie, bo to od razu rzuca się samo w oczy. Miałem na koncie miliardy, pół świata fanów. Ale właśnie to drugie chyba zadecydowało o tym, że zwrócili na mnie swoją uwagę. Mogłem mieć silny wpływ na masy ludzi. Głównie młodzieży jak się wydaje. Poprzez swoją muzykę mógłbym mieszać im w głowie. Według ich doktryny, oczywiście, bo nie wierzyłem, żeby muzyka miała takie właściwości. Ale tak jak mówię... Chcieli mnie sobie urobić, nie dałem się, ale bardzo wielu innych artystów się ugieło. I wtedy i widać to także teraz, w dniu dzisiejszym, jak praktycznie z dnia na dzień całkowicie zmieniają swoją twórczość. I właśnie tacy ludzie jak oni i ja głownie stają się ICH ofiarami. Osiągnęli w życiu coś wielkiego, mogą mieć wpływ. A Mat? On poza tymi pieniędzmi, które oddałem jego matce nie ma nic. Biorąc rzecz na zimno i sucho, oczywiście. Ma zaledwie dziewiętnaście lat. Owszem, i w tym wieku zdarzają się gwiazdy, ale on niczym się nie wyróżniał. Jeśli chodzi o karierę. Był zwykłym szarym człowieczkiem i chyba nie zanosiło się na to, że kiedyś będzie chciał się w to babrąc, jak sam kiedyś stwierdził. Ale było coś o miał i co ich bardzo przyciągało. Mianowicie... pochodzenie.
Jest moim synem. Chociaż nie nosi mojego nazwiska to bardzo mnie przypomina. Oprócz wyglądu zewnętrznego odziedziczył też mój talent. Zrozumiałem o co im chodzi jak tylko to się zaczęło, jak tylko po raz pierwszy go zaczepili. Im nie chodziło stricte o niego samego. Mogli mieć innych na pęczki w to miejsce. Ale najwidoczniej nie mogli wciąż przeboleć tego faktu, że ja im umknąłem. Bardzo chcieli mnie przekabacić, to było widać. Nie udało się, bo 'śmierć' im w tym przeszkodziła. Teraz mając młodego upiekli by dwie pieczenie na jednym ogniu. Mieli by kogoś mocno związanego ze mną, a poza tym on naprawdę posiada wielki talent, nie zależnie od rodowodu. Byc może to zasługa genów, ale nie o to chodzi. Z jego fizjologicznym podobieństwem do mnie za pewne sądzą, że będą mogli go wylansować na mnie w swój własny sposób od samego początku. Sami od zera narzuciliby mu droge jaka ma podążać w tym biznesie, nie musiałby niczego zmieniać, zacząłby od razu. A śmiałem twierdzić, że fanów też by mu nie brakowało, właśnie z tego względu kim jest i od kogo pochodzi. Tu nie chodziło o jego osobę. Tu wciąż chodziło o mnie. I dlatego tak bardzo się bałem. Nie tego, że może go zabiją, kiedy wciąż będzie się opierał. Bo wiedzialem, że się na to nie odażą, nic by na tym nie zyskali. Bałem się, że ugodzą w najczulszy punkt. Mianowicie w Donę. Była moim najsłabszym punktem, który wykorzystali nawet nieświadomie i wiedziałem, że dla Mata jest takim samym słabym punktem jak dla mnie. Był z nią bardzo związany. Bardziej juz chyba nie mógł.
Kochał matkę, a ona jego. To było widać. Dlatego też starałem się jak mogłem by obu ich ochronić bo wiedziałem, że jeśli Dona będzie bezpieczna to młody będzie spokojny, a kiedy młodemu nic się nie stanie to i ja i Dona będziemy mogli w miarę normalnie żyć. Przynajmniej ona. Bo co ze mną się stanie... To jest wielki znak zapytania. Przeczuwałem, że nie zakończy się to szczęśliwie dla mnie. Ale jakoś się tym nie przejmowałem.
Noc spędziłem na kanapie która stała w rogu, nie była zbyt duża ani wygodna, ale jednak coś. Mogłem przenieść się do drugiej sypialni, ale wolałem zostać tam gdzie byłem. I tak nie spałem. Byłem zmęczony, ale czuwałem. Nie zmrużyłem oka.  Faceci za ścianą pewnie też nie spali przynajmniej ktoś, ale... to chyba było silniejsze ode mnie. Usadowiłem się tak, by cały czas widzieć przed soba drzwi do pokoju, w którym leżał Mat. Ani razu z niego nie wyszedł nawet do toalety. W którymś momencie wstałem ignorując ból w plecach i wszedłem cicho do sypialni.
Spał tak jak myślałem. Zwinięty w kłębek, chyba było mu zimno... Twarz miał spokojną, oddychał spokojnie. Pewnie padł tak jak stal i od razu zasnął. Uśmiechnąłem się lekko, po czym podszedłem do krzesła w rogu, na którym leżał gruby koc i nakryłem go nim. Starałem się zrobić to delikatnie by go nie obudzić, ale chyba mi się nie udało. Poruszył się lekko, wzdrygnął i obrzucił całe pomieszczenie wzrokiem razem ze mną...
- Jezu... Chryste... tata... - wymamrotał kręcąc się i będąc chyba półprzytomnym  tej chwili. Na słowo 'tata' coś ścisnęło mnie za serce. Ale powiedziałem tylko...
- Spokojnie, to ja.
- Co jest... - mruknął znów mrugając szybko oczami. Przysiadłem na chwilę na skraju łózka.
- Nic, przykryłem cię tylko kocem. Śpij dalej, jest pierwsza w nocy. O dziewiątej wracamy do Polski. - spojrzał znów na mnie i przyglądał mi się przez chwilę jakimś takim dziwnym wzrokiem. Nigdy u niego takiego nie widziałem, przynajmniej jak mam okazję na niego patrzeć. W końcu zamrugał kilka razy i mruknął coś kładąc się z powrotem.
Wstałem i patrzyłem na niego przez moment, po czym wyszedłem i do samego rana siedziałem na tej jakże zajebiście fajnej kanapie. Chciałbym mieć wciąż takie problemy jak ten mebel.

Starałam się czymś zająć, robić coś, cokolwiek, byleby ten dzień jakoś szybciej mi zleciał. A do wieczora zostało jeszcze tyle czasu... Westchnęłam. Co ja miałam zrobić... Czekałam przede wszystkim na syna. Mogłam się po sobie spodziewać tego, że jak tylko wejdzie do domu, od razu wezmę go w ramiona i najchętniej zaduszę. No co, to moje jedyne dziecko.
Uśmiech na moment zagościł na mojej twarzy, gdy przypomniałam sobie jak nie jeden raz, kiedy był mały, sam gramolił mi się na kolana i siedział tak wieczorami aż zasnął. Potem nie chciał się ruszać. Mógłby przesiedzieć tak ze mną całą noc. Teraz to już dorosły mężczyzna.
Wybrałam się w końcu na zakupy. Postanowiłam, że coś upiekę. Ale nie byle co, coś naprawdę pracochłonnego i wymagającego sporego czasu. W ten sposób będę miała z głowy co najmniej kilka godzin. Zdecydowałam się na jakiś wymyślny placek, zrobiłam listę zakupów i poszlam. Przed sobą widziałam tylko cel, supermarket. Kiedy się w nim znalazłam nie oglądając się na nic wzięłam duży wózek i pojechałam z nim między regały z towarem. Mimo tego, że większa częśc mojej uwagi była pochłonięta przez wyszukiwanie potrzebnych produktów, to i tak gdzieś tam wciąż myślałam o dziecku i o NIM. Nie wiedziałam jak się zachowam, gdy go zobaczę. Powinnam dać mu w pysk? Nie wiem, zacząć wrzeszczeć? To było tak zagmatwane, że nie wiedziałam co robić. Cieszyłam się, że w końcu dzisiaj wracają, bo to oznaczało koniec oczekiwania, a im szybciej się z nim policzę tym lepiej.
W pewnym momencie zadzwonił mój telefon. Nawet nie spoglądając kto to, odebralam chcąc usłyszeć co z synem, czy wciąż wszystko w porządku.
- Halo??? - czekałam aż się odezwie...
- Hej, skarbie... Wszystko w porządku? - usłyszałam, ale nie to czego się spodziewałam. Dzwonił Darek, poznałam go po głosie. Zacisnęłam zęby, by przypadkiem nie syknąć, byłam zła. Nie chciałam z nim rozmawiać, chciałam rozmawiać z synem, ale z NIM, co ma teraz pięćdziesiąt nazwisk.
- Tak, wszystko ok. Nie musisz się martwic. - powiedziałam starając się by mój głos brzmiał naturalnie.
- Dzwonię, bo miałem wracać za dwa dni, ale całość się przedłuży... - słuchałam go, zastanawiając się czy to rzeczywiście nie lepiej, jeśli wróci później z tej delegacji. - Przepraszam cię...
- Ale nic się nie stało. Taka praca. - odpowiedziałam grzebią w olejkach sporzywczych
- Na pewno wszystko ok? Brzmisz dość... dziwnie, Dona. Coś się stało? - kurwa, czy on zawsze musi gębować wtedy kiedy nie trzeba?!
- Nie, nic się nie stało, jestem akurat na zakupach, szukam czegoś... - wyjaśniłam, co poniekąd też było prawdą.
- Oo. - zaśmiał się. - Jesteś z Iwą?
- Nie, sama, w markecie.
- Ach,, myślałem, że wybrałyście się do jakiejś galerii.
- Nie. - mruknęłam tylko.
- Dobrze... To nie będę ci przeszkadzał. Zadzwonię jeszcze później. - stwierdził w końcu.
- Ok.
- Kocham cię...
- Pa. - musiałam to w końcu zakończyć, bo chyba bym wybuchła. Spojrzałam na godzinę, była dopiero dwunasta. Poczułam narastającą frustrację, znowu.
Przechodziłam między regalami w całym sklepie, grzebiąc raz po raz na półkach szukając czegoś. Musiałam się na tym skupić, powtarzalam sobie, że jeśli będę wciąż o tym wszystkim myślec to naprawdę zwariuję.
W którymś momencie lekko nierozważna wpadłam na kogoś. Dość mocno mną zachwiało, ale ten ktoś złapał mnie za ramię i przytrzymał.
- Przepraszam... - bąknęłam tylko i spojrzałam na faceta. Przyglądał mi się przez chwilę, a potem się uśmiechnął.
- Nic się nie stało. Az tak się pani śpieszy? - zagadnął. Nie wiedziałam nawet co odpowiedzieć. Chciałam to wszystko szybko kupić a potem wrócić do domu i zacząć piec.
- Tak... trochę. - odpowiedziałam w końcu. Był nawet przystojny. Chyba nie wiele starszy ode mnie jeśli w ogóle, całkiem miło się uśmiechał. Ale jakoś nie miałam teraz ochoty na nowe znajomości. W głowie miałam tylko syna, na nic innego nie było już miejsca. Zresztą... podejrzewałam, że nawet gdyby nie to, to też nie było by miejsca.
- Szuka pani czegoś? Może pomogę? - zaproponował samemu ściągając coś z wysokiej półki. Spojrzałam na listę. Z tego wszystkiego zapomniałam czego szukałam.
- Potrzebuję kleiku ryżowego. - mruknęłam rozglądając się, a on znów po coś sięgnął i podał mi pół kilogramową paczkę.
- Proszę bardzo. - powiedział z uśmiechem. No... Chyba byłoby szczytem chamstwa, gdybym się chociaż też do niego nie uśmiechnęła. Wiec uśmiechnęłam się lekko po czym wycofałam się nieco ze swoim wózkiem.
- Muszę już iść... Jechać... Nieważne. - burknęłam w końcu. Zaśmiał się. Był całkiem przyjemny.
- Czegoś jeszcze pani poszukuje w tym sektorze? - popatrzyłam.
- Nie, raczej nie. Mam już wszystko tak naprawdę.
- A to świetnie. W takim razie jeśli niczego więcej pani nie szuka to możemy razem iść do kasy. Też już wszystko mam. - no proszę, co za zbieg okoliczności. Nie mając ochoty się z nikim sprzeczać, poszłam z nim i ustawiliśmy się na samym końcu kolejki. Nie była zbyt długa, ale ludzie w niej stojący mieli czubate wózki, więc wiedziałam, że trochę tak postoję.
- Szykuje się chyba jakaś impreza. - stwierdził nagle.
- Co? - nie zwracałam na niego większej uwagi, więc nie wiedziałam o czym mówi.
- Patrząc na pani zakupy domyślam się, że będzie jakaś impreza. - powtórzył uśmiechając się. Sama popatrzyłam na to co miałam. Uśmiechnęłam się lekko.
- To dla syna. Na powrót z... podróży. - powiedziałam nie wdając się oczywiście w szczegóły.
- O, ma pani syna. - przyjrzał się mi uważniej. - Ile ma lat?
- Prawie dwadzieścia. - co go to obchodzi? Uśmiechnął się znów. Naprawdę był miły, ale... Naprawdę, nie w głowie mi to było.
- Będziemy tu stać co najmniej pół godziny. - westchnął w końcu obserwując jak jakaś babcia wypakowuje swoje wielkie zakupy. A szło jej to bardzo wolno. Nic nie odpowiedziałam. - Daleko pani mieszka? - zapytał znów.
- Nie, kawałek... A czemu pan pyta? - dziwiło mnie to. Znów się uśmiechnął.
- Z ciekawości. Jeśli nie ma pani nic przeciwko to chciałbym panią zaprosić na kawę. - otworzyłam szeroko oczy. Nie no... serio?? Boże, dlaczego mnie tak karzesz! Następny co mnie na kawkę chce zapraszać. Uśmiechnęłam się wymuszenie.
- Bardzo pan miły, ale dziękuję, może innym razem. - odpowiedziałam i zaczęłam w myślach błagać Boga, by skrócił moją męczarnię. W końcu przyszła moja kolei i szybko zaczęłam wyrzucać swoje produkty na taśmę. Facet cały czas mnie obserwował. Kiedy już zapłaciłam pojechałam z wózkiem na zewnątrz pod swoje auto. Chwilę później usłyszałam...
- Trzymam panią za słowo. - odwróciłam się i parę metrów przed soba przy innym aucie zobaczyłam tego faceta.
- Słucham?
- Powiedziała pani 'innym razem'. Trzymam panią za słowo. - powtózył i wsiadł do środka. Prychnęłam pod nosem i zrobiłam to samo. Powiedziałam mu, że mam syna. Jest tak tępy, że nie mógł np sam pomyślec, że mam męża? Mam zresztą, ale to nie o to chodzi. Burak jeden.
Może i był przystojny, ale... Ja już swojego przystojniaka na boku miałam. Drugi nie był mi potrzebny. Miałam nadzieję, że więcej tego faceta nie spotkam. Wydawał się brać to swoje innym razem naprawdę na poważnie.





- No, jesteśmy już... - powiedziałem i nic więcej dodać nie zdążyłem. Młody zachowywał się dość dziwnie. Mógłbym nawet powiedzieć, że niepokojąco. Wystrzelił z tego auta i poleciał sam przed siebie. - Zaczekaj! - kurde... Nie chciałem go teraz odstępować ani na krok. Ale tłumaczyłem sobie to jego zachowanie po prostu zmęczeniem i zdenerwowaniem. Przecież na pewno nie przechodził obok tego wszystkiego obojętnie.
Ani się nie obejrzał. Pobiegłem za nim i złapałem go przy windzie, która zaraz się otworzyła. Weszliśmy do niej oboje.
- Wołałem cię...
- Słyszałem. - mruknął tylko nawet na mnie nie patrząc. Trochę się zaniepokoiłem. Nigdy się tak nie zachowywał. Przyglądałem mu się przez dłuższą chwilę, gdy jechaliśmy windą w góre sami, gdyż faceci już się na nią nie załapali. Ale to może nawet dobrze. Troche zbiła mnie z tropu ta nagła zmiana jego zachowania, ale odezwałem się.
- Nie musisz się bać, nic nie ma prawa ci się stać... - zacząłem ale nie pozwolił mi dokończyć.
- Nie boję się. - powiedział i wpatrzył się w drzwi windy, która za chwilę się zatrzymała, a potem otworzyła. Wyszedł bez słowa i skierował się do mieszkania, w którym już za pewne czekała jego matka. Poszedłem za nim oczywiście.
- Możesz teraz w końcu odpocząć... - wciąż próbowałem jakoś zacząc z nim rozmowę, nie dawało mi to spokoju, ale jego odpowiedź całkiem mnie zaskoczyła...
- Tak, dzięki za pozwolenie. - warknął i wszedł do domu. Aż stanąłem na moment w miejscu. Nigdy nie był tak wrogo nastawiony... A teraz to aż z niego właziło... Co się stało?
W następnej chwili rozległ się wrzask i kiedy wszedłem głębiej zobaczyłem jak Dona tuli go mocno i prawie płacze z radości, że w końcu jest w domu. Młody też się w nią chętnie wtulił. Zamknąłem za sobą drzwi.
- Spokojnie, mamuś, jestem już. - powiedział do niej uspokajająco i uśmiechnął się wyraźnie. Kiedy stanąłem niedaleko od nich spojrzał na mnie, ale nie był już tak wesoły... Nie miałem pojęcia o co chodzi. Dona chyba też to zauważyła, bo zaczęła mu się przyglądać.

- Idę spać... - powiedział w końcu. I po chwili już go nie było.
Odważyłem się zrobić kilka kroków do przodu. Kiedy na mnie spojrzała, uśmiechnąłem się szczęśliwy, że nic jej się nie stało przez te kilka dni. Niby nie mogło ale... To chyba było silniejsze ode mnie. Podszedłem znów bliżej patrząc na nią. Odwzajemniała moje spojrzenie, ale nie uśmiechała się. Znowu coś nie tak... Co się dzieje?
- Jak się czujesz? Może to i głupie pytanie... - zacząłem w końcu, gdy ona nie powiedziała ani słowa. - Ale...
- Czuję się tak jak czułaby się chyba każda matka, która kocha swoje dziecko. - odpowiedziała. Nie miałem pojęcia co powiedzieć, uśmiech już zdążył zniknąc z mojej twarzy całkowicie.
- Posłuchaj... - zacząłem znów. Zbliżyłem się znów do niej, ale ona stała sztywna jak kołek. - Nie chciałem, żebyś się martwiła... Nigdy...
- Tak? To powiedz mi teraz o co w tym wszystkim chodzi. Powiedz mi KTO chce skrzywdzić moje dziecko, tylko to i NIC poza tym! - była zła, w końcu dała po sobie poznać jakieś emocje. Chciałem ją przytulić, ale odepchnęła mnie. - Mów! Ja chcę wiedzieć wszystko na ten temat kto to jest, skąd się wziął i dlaczego upatrzył sobie akurat mojego syna! Gadaj! - patrzyłem na nią przez jakąś chwilę.
Jak miałem jej to powiedzieć bez opowiedzenia całej prawdy? Nie da się. Tutaj jedno wynika z drugiego, nie da się tego opowiedzieć na raty, wybierając sobie jakieś części, które akurat pasują nam bardziej niż inne. Jeśli miałem jej coś powiedzieć... to musiałem powiedzieć wszystko, zaczynając od samego początku.
- Dona... To jest historia z wielokrotnym dnem, rozumiesz?
- Nie interesuje mnie w ile stołków pierdziałeś przed ten cały czas, JA CHCĘ WIEDZIEĆ CO ZA PALANT CHCE MI ZAJECHAĆ DZIECIAKA! - otworzyłem szerzej oczy. - Nawet nie jesteś sobie w stanie wyobrazić jak to jest przeżywać coś takiego...!
- Nie jestem?! Wyobraź sobie, że jednak jestem. I nie mogę ci niczego powiedzieć po trochu, już dawno powinienem powiedzieć ci WSZYSTKO i tylko tak mogę...
- Ja nie chcę WSZYSTKIEGO! Ja chcę tylko TO, rozumiesz?! NIC WIĘCEJ!
- Niby czemu nie, niech się pochwali, skoro tak go to w dupe gryzie. - usłyszeliśmy w pewnym momencie. Młody wychodził z pokoju zakładając na siebie kurtkę. - Idę do kumpla. - zakomunikował i wyszedł. Jego wypowiedź napełniła mnie jeszcze większym niepokojem, ale i tak już miałem zszargane nerwy. Spojrzałem znów na Donę, wpatrywała się we mnie w oczekiwaniu.
- Nie mogę ci niczego opowiedzieć na raty. - powtórzyłem. Chyba jeszcze bardziej ją tym wkurzyłem.
- W takim razie mam ci coś do pokazania. - powiedziała i odwróciła się na pięcie. Nie zdążyłem nawet za nią pójść, chwilę później już była z powrotem i trzymała jakieś kartki papieru. Zauważyłem, że to jest jakiś druk. - Proszę! To udało mi się znaleźć, a teraz masz mi powiedzieć to co chce. - trzasnęła we mnie tymi papierami.
Spojrzałem na to. Nie miałem zielonego pojęcia co to jest, ale jedno zerknięcie wystarczyło, by cała zawartość żołądka podjechała mi do gardła. Zrobiło mi się zimno. Przeleciałem wzrokiem te kilka stron, oglądając pobieżnie nawet zdjęcia, a potem spojrzałem na nią przerażonym wzrokiem. W pierwszym momencie nie umiałem wydusić z siebie słowa, ale potem wypłynęło to ze mnie samo.
Zacząłem się trząść, co najmniej jakbym nagle dostał ze 40 stopni gorączki. Dla odmiany zrobiło mi się gorąco, coś zdławiło mnie w gardle, myślałem, że się uduszę. Patrzyła na mnie wielkimi oczami widząc moją reakcję. Chyba nie spodziewała się takiej paniki z mojej strony. No cóż, ja nie spodziewałem się, że będzie w TYM grzebać.
Podparłem się jedną ręką o oparcie kanapy, która stała obok, miałem wrażenie, że zemdleję, ale po chwili chyba adrenalina porządnie uderzyła mi do głowy. Nie trzymałem się tego mebla długo.
- Dla... Dlaczego w tym grzebiesz, dlaczego pchasz się w to, nie rozumiesz co do ciebie mówię?! Dlaczego robisz wszystko od dupy strony, nie po to zrobiłem to wszystko, żebyś ty teraz w tym grzebała i się narażała! Kładziesz się im na tacy razem z młodym! Nie po to starałem się przez ten cały czas cię ochronić i młodego też, żebyście teraz sami wskoczyli im w łapy! - trząsłem jej przy tym tymi papierami przed nosem. Mojego wybuchu chyba też się nie spodziewała.
- Teraz ci się coś przypomniało?! Rzeczywiście, wystarałeś się ze swoją ochroną przez te dwadzieścia lat jak nikt! - wywarczała, a potem odwróciła ode mnie głowę.  Chyba zdała sobie sprawę, że powiedziała więcej niż chciała. A mnie ręce opadły.
- Dona, ty o wszystkim wiesz. - powiedziałem spokojnie dla odmiany minutę później. - Dlaczego nie pozwalasz mi opowiedzieć ci wszystkiego...
- Ja nic nie wiem! - wtrąciła mi się w słowo jak zwykle nie pozwalając niczego dokończyć. Westchnąłem tylko.
- Dona... My musimy w końcu sobie o tym głośno powiedzieć. Ile jeszcze czas chcesz żyć w czymś takim...
- Teraz ci zaczyna coś przeszkadzać?! - podeszła do mnie blisko ze wściekłą miną. - Sam poszedłeś ze mną do łóżka bez jednego słowa, zapomniałeś już?!
- Bo cię kocham. - prychnęła  zakładając ręce na piersi. - Kocham cię i dlatego to wszystko... - chciałem ją objąć, ale drgnęła dziko i odepchnęła mnie. Wytrzeszczyłem na nią oczy.
- Ty mnie kochasz?! To ja ci pokażę coś jeszcze! - i poleciała znów gdzieś i wróciła z pojedynczą kartką, która też była czymś zadrukowana. Chlasnęła mnie nią w pysk i zaczęła krzyczeć... - Poczytaj sobie to, może o tym też zapomniałeś! TYYY....! - była tak wściekła, że chyba nawet nie umiała się wysłowić. Długo nie trwało jak całkiem dała się ponieść emocjom i trzasnęła mnie w pysk z liścia. Bardzo siarczystego, aż się zachwiałem. Ale na tym się nie skończyło. Zaczęła mnie nawalać tak jak tylko mogła, w życiu czegoś takiego u niej nie widziałem. Udało mi się złapać ją za nadgarstki i przycisnąć do siebie. Nie wiele to dało, bo wiła się i robiła wszystko, żeby mi się wywinąć. Zaczęła mnie nawet kopać.
- Puść mnie! - zakrzyczała, chyba już powoli tracąc siłę. Rozluźniłem nieco uścisk, a wtedy odskoczyła de mnie jak oparzona odpychając mnie jeszcze ode mnie. - Nie chcę cię znać! - krzyknęła znów i uciekła do swojej sypialni.
Byłem skołowany, nawet nie zdążyłem spojrzeć na tą kartkę, którą mi przyniosła. Podniosłem ją z ziemi, nawet nie wiedziałem kiedy wypadła mi z rąk. Kiedy już na nią spojrzałem, poczułem jeszcze jeden przypływ paniki, ale tym razem nieco innego rodzaju. Przeczytałem szybko tekst i pobiegłem do niej. Mogłem się domyślić, że zamknie drzwi na klucz. Szarpnąłem za klamkę, ale drzwi nie ustąpiły.
- Dona, otwórz mi. - powiedziałem wciąż trzymając w ręce klamkę. Nic. Cisza. Drzwi były ałe zabudowane, bez szyb, więc nic nie widziałem. Nie mogłem nawet spojrzeć co robi. Nic nie było słychać. - Dona... - zacząłem znów i szarpnąłem znów ,ale było to bez sensu. Zakluczyła się od środka. - Kochanie, proszę cię. - w końcu usłyszałem jakiś szmer, potem szybkie kroki. Zamek kliknął, a ona wściekle szarpnęła za klamkę otwierając drzwi. Nawet na mnie nie spojrzała, od razu się odwróciła i usiadłam na łóżku tyłem do mnie. Westchnąłem.
- Skarbie... - zacząłem ale nawet nie wiedziałem co powiedzieć. Postrzegała mnie  jako męską świnię w tym momencie, i nie tylko ona, bo ja też nie miałem sam o sobie dobrego zdania. I nie tylko jeśli chodzi o to. Ale o całokształt. - Dona... - usiadłem obok niej i położyłem lekko dłoń na jej ramieniu.
- Spieprzaj z łapami! - zareagowała natychmiast. Spojrzała na mnie w końcu. - Jesteś gnojem jakich mało! - no właśnie... Też byłem tego zdania.
Poderwała się i zaczęła chodzić od mebla do mebla, chcąc chyba robić cokolwiek tak naprawdę, a nie tylko koło mnie siedzieć. Podążałem za nią wzrokiem.
- Porozmawiaj ze mną na spokojnie...
- Ja nie mam O CZYM z tobą rozmawiać! Bo i jak?! Powiedz mi, jak ja mam się do tego odnieść w ogóle! - odwróciła się w moją strone. Widziałem łzy w jej oczach. Nie chciałem by znowu cierpiała... Wstałem, ale ona od razu uciekła w drugi koniec pokoju. - I nie zbliżaj się do mnie!
- Dona proszę cię...
- Nie! Nie ma! Miałeś czas! Mogłeś... od razu...! O czym ja mówię w ogóle! - chwyciła nagle jakąś poduszkę z krzesła w koncie i cisnęła nią we mnie z całych sił. - Miałeś czas na baby?! Na wszystko tylko nie na to co powinieneś zrobić! Ile ich było w ogóle, co?! Pięć, dziesięć?! Każda na każdy dzień tygodnia?! I co, jak to z nimi robiłeś, co?! Ja jestem tego bardzo ciekawa, zawiązywałeś im oczy, zatykałeś uszy?! To jest niewiarygodne w CO mnie wpędziłeś!
- To nie tak... - chciałem jakoś zaoponować, ale nie pozwoliła mi nic powiedzieć.
- Co nie jest tak?! A jak?! - zaczęła znów krzyczeć. - W sumie czym ja się przejmuję! W końcu sama też z 'mężem' sypiam w jednym łóżku! I co, pomyślałeś, że ty też możesz bawić się jak chcesz?! Ty nie uciekałeś przed wariatami! Ty po prostu chciałeś mieć jak pączek w maśle, robić wszystko co ci się podoba i z kim! A ja?! A dziecko?!!! Nawet gdy się dowiedziałeś to cię nie było!!! - i cisnęła we mnie drugą poduszką jeszcze mocniej.
Każde jej słowo uderzało we mnie jak torpeda. Bo to nie była prawda. Nic co wykrzyczała nie było prawdą. Prawie. Miałem kobiety, owszem. I trafiła w dziesiątkę, każda miała zawiązywane oczy. Tylko Megan ostatnimi czasy zanim to się znów zaczęło była, że tak powiem... realnie? Nie wiedziałem nawet jak to nazwać. Po prostu wiedziała z kim sypia. Wyładowywałem się na każdej kobiecie, bo nie mogłem mieć tej JEDNEJ, którą chciałem. Ale w sumie... Sama to powiedziała właśnie. Przecież zawsze mogłem ją mieć przy sobie. I żadne moje tłumaczenie na nic się tu nie zda. Ale jedno musiałem jej powiedzieć.
- Dona... - zacząłem lekko zachrypnięty i robiąc krok w jej stronę. Zaczęła grozić mi palcem w powietrzu i syczeć po prostu, ale nic sobie z tego nie zrobiłem. Zaczęła odpychać moje ręce od siebie jak tylko chciałem ją złapać. Uciekła mi i potknęła się o coś upadając na kolana, ale zaraz się podniosła. Wykorzystałem tą chwilę nieuwagi z jej strony i przycisnąłem ją do siebie. Natychmiast poczułem jak za wszelką cenę chce mnie od siebie odsunąć.
- Zostaw mnie...! - wydyszała siłując się ze mną.
- Nie, nie zostawię, już nigdy... Przysięgam! - chyba nie mogła tego słuchać. Skrzywiła się jakby z odrazą... Spinka wypadła jej z włosów, które od razu rozlały się na jej ramionach. Wplotłem w nie palce i wpiłem się w jej usta. Mocno, nie zważając na to jak  tupie nogami i wciąż wciska pięści w moją pierś, jak krzyczy mi w usta.
A potem uspokoiła się. Przestała ze mną walczyć, a ja poczułem jak jej łzy moczą też moje policzki. Pogłębiłem pocałunek, którego nie odwzajemniła, ale nie odpychała mnie już. Pozwalała mi się całować jak chyba jeszcze nigdy.
Tak bardzo jej pragnąłem, chciałem, by znów się uśmiechała. Może niekoniecznie do mnie... Ale żeby była znów szczęśliwa. Może powinienem zniknąć... Może to sprawi, że będzie szczęśliwa...
- Wyjadę stąd choćby jutro, jeśli tego chcesz. Nie będę zmuszał cię do znoszenia mojej obecności. - powiedziałem patrząc na nią z odległości kilku milimetrów. Łzy spływały jej po policzkach...
- Przed chwilą przysięgałeś... że mnie znów nie zostawisz. - wychlipała.  Zetknąłem lekko swoje czoło z jej.
- Decyzja należy do ciebie. Ja chcę już tylko jednego, Dona. Żebyś przestała cierpieć. - westchnąłem przymykając oczy. - Nigdy w całym moim życiu nie całowałem tak żadnej kobiety jak teraz ciebie. Wierz mi. - zaszlochała cicho. - Jesteś miłością mojego zycia, Dona... Jedyną. To co zrobiłem to już jest cała sieć najprzeróżniejszych możliwych konsekwencji jednego czynu. I ja nie chcę teraz karmić cię żadnymi słodkimi słówkami... Chcę, żebyś zawsze wiedziała, że tylko ty się dla mnie zawsze liczyłaś. Nikt więcej. Obiecałem ci kiedyś że dla ciebie zrobię wszystko. I zrobiłem. Dotrzymałem słowa. - wyszeptałem na koniec.
Poczułem jak drży lekko w moich ramionach. Nie poruszyła się przez ten czas aż do tej chwili ani trochę.
- Ale jeśli nie chcesz mnie znać... A podejrzewam, że tak właśnie jest i nie jestem wcale zdziwiony... To zniknę z twojego życia raz na zawsze. Tego się bałem, że mnie znienawidzisz, że nie będziesz mogła nawet na mnie patrzeć. Było wiele takich momentów, w których chciałem do ciebie biec. Po prostu. Ale ten strach mnie zawsze powstrzymywał, nawet wtedy gdy dowiedziałem się o synku. - drgnęła lekko i znów zaczęła szlochać.
Nastała chwila ciszy. Nie wiedziałem co jeszcze mógłbym powiedzieć. Nie było słów. Chciałem wiedzieć. Naprawdę byłem gotowy tak jak stoję iść, spakować się i wrócić do Kanady. A faceci by tu zostali.
- Powiedz mi. Zrobię wszystko czego chcesz, nawet jeśli mi powiesz, żebym wynosił się z twojego życia to tak zrobię. - jej reakcja była dziwna. Zaskakująca. Zaczęła się trząść, ale nie tak jak do tej pory. Po prostu dygotała, calutka. Zaczęła łapczywie łapać powietrze, tak jakby nie nadążała oddychać. I wbijała mi przy tym palce w ramiona. Zaciskała je na moim płaszczu, którego jeszcze nie zdjąłem i szarpała lekko. Aż w końcu pokręciła gwałtownie głową na boki i zaniosła się płaczem.
Przytuliłem ją mocno głaszcząc po włosach i cicho mruczałem jej do ucha, by się trochę uspokoiła. Serce mi pękało. Musiałem jej w końcu o wszystkim powiedzieć. To, że wiedziała kim jestem to nie wszystko. Musiała dowiedzieć się o wszystkim. Dlaczego to zrobiłem, co mnie do tego popchnęło... Ale to ona zaczęła mówić pierwsza.
- Ja nie potrafię wyrzucić cię ze swojego życia. - wciąż dławiła się powietrzem. - Powinnam cię wykopać bez słowa i nawet mam na to ochotę, ale razem z tym rośnie we mnie panika... Ja nie potrafię...
- Cii... - szepnąłem przytulając ją znów mocniej.
- Dlaczego kazałeś mi cierpieć przez tyle lat... Ja zawsze gdzieś tam w środku czułam, że ty gdzieś jesteś. Czasami nawet myślałam, że zaczynam już może wariować od tego wszystkiego... Gdyby nie syn, oszalałabym chyba od razu! Nie wychodziłam z łóżka, rozumiesz?! Nie chcialam jeść! Nie chciałam ŻYĆ! Bez ciebie!
- Cicho, nie mów takich rzeczy, proszę cię... - szepnąłem przerażony.
- Ale to prawda...! A na koniec wyszłam za mąż za swojego byłego. A ty tak po prostu na to pozwoliłeś? Nic nie zrobiłeś...
- Dona... - tuliłem ją mocno. - Nie mogłem. - głos mi się załamał. - Jakbyś na mnie zareagowała... Nie ma znaczenia moment, w którym bym się pojawił. - oddychała już w miarę spokojnie.
- Mogłeś po prostu powiedzieć mi prawdę od razu.
- Dona... Ja teraz o mało nie dostałem zawału jak przyniosłaś mi te papiery, a co dopiero... Ty nigdy nie miałaś o niczym wiedzieć, bo w ten sposób jesteś bezpieczna...  A teraz... - podniosła głowę i spojrzała na mnie.
- Ty się naprawdę boisz.
- Jak diabli. Ale nie ICH. Tylko o ciebie i swoje dziecko. - chwyciłem jej dłonie w swoje, a ona opuściła wzrok. - Musimy w końcu porozmawiać o wszystkim, od samego początku...
- Ja nie chcę o niczym rozmawiać. - powiedziała. I znowu. Ręce znów mi opadły.
- Dona... MUSIMY, rozumiesz? Skoro już tyle się dowiedziałaś, to musisz wiedzieć wszystko...
- Nie chcę wiedzieć nic więcej. Dowiedziałam się wszystkiego czego chciałam, chociaż za wiele nie powiedziałeś. - znów nabrała złośliwości. Otarła policzki z łez. - A teraz proszę cię, żebyś poszedł już do siebie, chcę być sama.
- Dona...
- Idź, mówię, bo cię sama stąd wykopię! - spojrzała na mnie znów zła. Co miałem zrobić?
- Dobrze, pójdę... Chociaż się martwię. - pogładziłem ją po policzku, przymknęła lekko oczy, a potem spojrzała znów na mnie w oczekiwaniu. - Przyjdę do ciebie jutro. - nic na to nie powiedziała tylko wciąż patrzyła aż wyjdę.
Zatrzymałem się przy drzwiach. Westchnęła niecierpliwie.
- Dobranoc. - mruknąłem.
- Dobranoc, Mike. - odpowiedziała i w końcu wyszedłem stamtąd. Zakluczyła drzwi chyba na każdy możliwy zamek.
Stałem tam jeszcze przez chwilę, a potem w końcu wróciłem do siebie. Dopiero kiedy zrzuciłem płaszcz i usiadłem na łóżku poczułem jak boli mnie głowa. Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw...

czwartek, 22 grudnia 2016

Resurrection. - 21.

Witam wszystkich serdecznie. :D Jeszcze przed świętami. W dzisiejszym rozdziale niespodzianka. Chyba. Mam nadzieję. Nie chciałam tego robić nigdy, ale wedle tego co się teraz tu wydarza uznałam, że musze. Na samym końcu się to znajduje. :D Nic wielkiego, tylko chyba epizodycznie perspektywa Mateusza.
Chcę też wszystkim życzyć spokojnych Świąt przede wszystkim bo do Wigilii to raczej nic się tu już nie pojawi. Tak więc zapraszam i do zobaczenia w następnym. :)
***


Niepokój sprawiał, że szalałam. Czułam, że jeszcze chwila i zwariuję. Moje dziecko było gdzieś tam, nawet nie wiedziałam gdzie, a on... O niego też się martwiłam. Ale martwiło mnie też coś innego. Stał się taki bezimienny... Nie nazywałam go w swoich myślach Billym, bo wydawało mi się to śmieszne. Ale nie mówiłam też o nim Michael... co też nie było rozstrzygającym  przedsięwzięciem.
Sama już nie wiedziałam co zrobić. A Janet zrobiła się nader natrętna. Zaczęła dzwonić kilka razy dziennie. Kiedy ją zapytałam dlaczego dzwoni tak często, stwierdzała, że nie ma co robić między spotkaniami. A to zadzwoniła do mnie, a to potem do Mateusza, jak stwierdzała, ale dodawała, że nie może się do niego ostatnio dodzwonić. Od jakiegoś czasu zachowywała się w taki dziwny sposób... Chociaż nie. Ja dobrze wiedziałam o co jej chodzi. Ale w życiu nie powiem tego na głos. Na pewnie nie teraz... Przecież jest nam dobrze tak jak jest... Nie rozumiałam dlaczego on czasami tak bardzo chce mi mówić o CZYMKOLWIEK.
Janet nie wiedziała co się dzieje z Mateuszem, chyba , że on jej już o wszystkim powiedział. Ale nie wydawało mi się. Raczej nie myślał teraz o tym, raczej całą uwagę skupiał na młodym. Tak więc byłam skłonna uwierzyć, że moja szwagierka nic nie wie. Wolałam jej nie uświadamiać, bo wiedziałam, że zaraz zacznie znów głosić swoje teorie... Ja natomiast jedną spiskową znalazłam już jakiś czas temu.
Siedziałam akurat nad tym co wydrukowałam z internetu zaraz po tym jak ci ludzie pierwszy raz zaczepili mojego syna. Zaczepili to łagodne określenie, naprawdę. O tym co się stało na tym koncercie nawet nie chce sobie przypominać, ale... to wszystko to chyba ci sami ludzie. Nie twierdziłam też, że to co trzymałam w tej chwili w rękach to jest właśnie to co się dzieje. Jedyne co się zgadzało to te tatuaże. Zdjęcie na które patrzyłam była identyczne, przynajmniej tak twierdził Mateusz. Piramida z okiem.
Czułam się naprawdę głupio nawet myśląc o tym, że to może być prawda. Przecież to jest teoria spiskowa dziejów! Illuminati? Nie. Nie miałam nawet większego pojęcia o co w tym wszystkim chodzi, ale patrząc na to co sama sobie wydrukowałam... Samo to wystarczyło, żeby się przerazić, jeśli ktoś akurat jest podatny na coś takiego.
Sama uważałam, że to wszystko jest mocno przesadzone, że ktoś to po prostu rozdmuchał, że może i istnieje coś takiego, ale to pewnie coś na zasadzie jakiejś małej sekty zakitranej gdzieś w opuszczonym domu i naiwnie wyobrażającej sobie, że jeśli przyzwą Belzebuba to on pomoże im przejąć władzą nad całym światem. Nie no, nie ma czegos takiego, niestety. To pewnie jacyś słabi ludzie pozbierani z ulicy, któzy do dziś od lat widnieją na wszelakich listach zaginionych nieodnalezionych i poddani odpowiedniemu praniu mózgu. Tak to sobie tłumaczyłam. Nie chciało mi się wierzyć, żeby to wszystko naprawdę miało zakres światowy. Żeby wciągali w to media, artystów... Nie. Brednie. Bajka dla dorosłych.
Ale fakt tatuaży pozostawał niesporny. Każdy z tych gnoi miał coś takiego. I cokolwiek według nich to znaczyło i cokolwiek chcieli zrobić uczepili się mojego dziecka.
Do tego jeszcze Iwa. Ta to naprawdę... Jest moją naprawdę dobrą przyjaciółką od zawsze można by rzec, ale ostatnio przesadza. Janet przynajmniej nie stara się mnie na siłę odciąga od... niego, a jedynie próbuje podprogowo mi coś podsunąć. No cóż... Ale Iwa jawnie stara się zrobić wszystko by mnie od niego odciągnąć. Nawet się z tym nie kryje. To trochę zabawne... ale sama nie miałam zamiaru nikogo słuchać przecież... wiadomo.
Ostatnim razem odwiedziła mnie znów z pewną sensacją. Która może nie była dla mnie najprzyjemniejsza, ale jak się można spodziewać, zbagatelizowałam to. Podobno 'przez przypadek' wpadła na coś w sieci. Przybiegła do mnie do domu by mi to pokazać.
- Mówiłam ci, Dona, że on nie ma czystego sumienia! - trajkotała czekając, aż mój laptop się włączy. Nic nie mówiłam. Z jednej strony byłam ciekawa co takiego ma mi do pokazania, ale wiedziałam, że to i tak niczego nie zmieni.
- No co takiego chcesz mi obwieścić, co? - zapytałam stojąc za nią i patrząc jej ponad ramieniem na to co robi. Zaczęła wpisywać coś w google. Westchnęłam.
- Zaraz zobaczysz. Mówiłam, a ty nie chciałaś mnie słuchać. To teraz zobaczysz. Ja mam tylko nadzieję, że do niczego między wami nie zdążyło dojść. - wyzezowałam na nią.
- A co masz konkretnie na myśli?
- Ty wiesz CO. - odpowiedziała tylko i pokazała mi w końcu co tak bardzo chciała mi pokazać.
Był to krótki tekst traktujący o Billym Jencinsie, w trakcie nagrywania teledysków do utworów Michaela. Kiedy to przeczytałam miałam ochotę prychnąć. To był kosmos. Nie, pomyślałam, nie będę się teraz nad tym zastanawiać. Zaczęłam na sucho czytać to co napisali.

Billy Jencins, który jest mniej więcej w wieku, który osiągnął by Michael Jackson, gdyby oczywiście żył, chyba jest bardzo zadowolony z życia jakie zafundowała mu poniekąd rodzina zmarłego piosenkarza. A mianowicie z całą pewnością przysporzyło mu to sporej popularności wsród kobiet, pięknych kobiet. 
Mało jest informacji o życiu tego mężczyzny sprzed spotkania z Jacksonami, ale wiemy jedno. Gust ma z całą pewnością bardzo zbliżony do oryginału. Wszyscy chyba wiedzą z kim piosenkarz związał się niedługo przed śmiercią, a w końcu ożenił. Wyróżnieniem chyba możemy tu nazwać to, że jest to dziewczyna z Polski. Dziś ma męża i prawie dwudziestoletniego syna, który po swoim biologicznym ojcu odziedziczył chyba wszystko co tylko mógł. 
Zdaje się, że pan Jencins wcale nie ustępuje pod tym względem Michaelowi. Co udało nam się o nim dowiedzieć to dwa lata przed przygodą z muzyką Króla Popu spotykał się z dużo młodszą kobietą, która odnaleziona przez nas nie chciała nic mówić. Powiedziała tylko, iż ten facet nie miał nigdy łatwego życia. Hm, należałoby powiedzieć, że to kolejne podobieństwo z Jacksonem, którego życie też nie należało do najspokojniejszych. Najpierw początki kariery, potem ostra relacja z ojcem, następnie ślub i w dwa lata później rozwód z Lisą Presley, która notabene od wielu już lat jest mężatką, a w między czasie oskarżenia o molestowanie. Chyba dopiero pod sam koniec gwiazdor zdołał się choć trochę ustabilizować, ale jak wiadomo... ta stabilizacja długo nie trwała. 
Na załączonym zdjęciu widać wyraźnie, iż ten mężczyzna ma aż za dużo wspólnego z prawdziwym Michaelem Jacksonem.

 No nie powiem. Ale kiedy patrzyłam na to zdjęcie naprawdę miałam ochotę urwać mu jaja.
Nie dlatego co zrobił. Nie dlatego, że mnie zostawił. I nie dlatego, że nie wrócił wcześniej, choćby wtedy gdy dowiedział się w końcu o dziecku, bo przecież mógł się wtedy pojawić. Mały go potrzebował...
Miałam ochotę urwać mu jaja, bo widać mimo wszystko nic nie stało mu na przeszkodzie by w ten sam czas spotykać się z innymi babami. Czułam jak się zapalam, a dzwonienie w uszach sprawiło, że aż się zastanowiłam czy do domu nie wleciał mi cały rój pszczół. Nie było jednak ani jednej. Normalnie czułam jak rosną mi paznokcie i zęby...
Iwa patrzyła na mnie i widziała wyraźnie co się ze mną dzieje. Zastanawiałąm się ILE było tych bab przez te lata. Ktoś by powiedział, że facet ma potrzeby. Dostałby w zęby. I ciekawa też była co on mi powie jak już wróci. Miałam ochotę wywalic Iwę za drzwi, miałam chaos w głowie, a obecna sytuacja z synem mi nie pomagała. W końcu pomyślałam, że się z nim rozmówię, jak już wrócą. A podobno mieli wrócić jutro wieczorem. Wytrzymam jakoś. A potem... Zobaczymy czy dożyje rana jako pełnowartościowy mężczyzna czy może jednak zostanie eunuchem.
- Widzisz? Mówiłam. - odezwała się w końcu. Byłam wściekła. Nawet nie miałam pojęcia co jej na to odpowiedzieć. - Wściekłaś się, widzę.
- A nie powinnam? - starałam się nad sobą panować. Nie chciałam się przecież wyżyć na niej. Nie była niczego winna. Na nim się wyżyję. - Wydrukuj to. - mruknęłam i wyszłam do kuchni. Musiałam się czegoś napić.
Nie wiedziałam jak mam się czuć. Jak zdradzona żona czy jak? W świetle całej sytuacji... W końcu ja też wyszłam za mąż i z tym mężem sypiałam. Ale ja... nie zrobiłam CZEGOŚ TAKIEGO. Nie miałam pojęcia jak się zachować. Postanowiłam odłożyć to na chwilę, najważniejszy był teraz syn. A tego gnoja przyjdzie też czas. Już nawet wymyślałam na ile sposobów będę mogła go poturbować...
- Dona? - usłyszałam za sobą lekko zaniepokojony głos przyjaciółki. Spojrzałam na nią. - Było coś już, prawda? Dlatego jesteś taka wkurzona...
- Nie, nie dlatego. - odpowiedziałam. Ale prawdy jej powiedzieć nie mogłam.
- To dlaczego?
- Później ci powiem. Możesz już iść? - otworzyła oczy szeroko.
- Ale... chcesz teraz siedzieć sama?
- Chcę pomyśleć po prostu. Proszę cię, żebyś poszła.
Marudziła jeszcze, ale w końcu wyszła. Usiadłam w salonie i podparłam głowę na rękach. Nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać... Nie wiedziałam nawet jak to nazwać. A on oczywiście nigdy mi się nie chwalił takimi rzeczami. Ale wtedy przypomniałam sobie o czymś. Kiedy wtedy szukałam czegoś po całej jego sypialni, znalazłam nasze zdjęcia. Moje z dzieckiem i nasze sprzed tych dwudziestu lat. Trzymał to wszystko wciąż blisko siebie. Próbowałam sobie wyobrazić jak trzyma te fotografie...  Ile razy oglądał te zdjęcia?

- Nareszcie... - jęknął młody, gdy w końcu mógł wysiąść z tego samochodu. Zatrzymaliśmy się w pierwszym lepszym mieście za granicą Polski w pewnym hotelu, który może nie powalał, ale to nawet było na naszą korzyść. Kiedyś sam lubiłem chować się w takich małych hotelikach lub motelach, bo wiedziałem, że jeśli ktoś będzie mnie szukał to na pewno od razu w tych wielkich pięciogwiazdkowych molochach. Teraz nie musiałem uciekać się do takich sztuczek, ale ta sytuacja znów mnie do tego zmusiła jednocześnie powodując przypływ pewnych wspomnień z przeszłości...
Zarezerwowaliśmy dwa pokoje obok siebie tak, by w razie czego móc szybko przedostać się z jednego do drugiego. I tak od razu wszyscy wpakowaliśmy się do jednego, ale później dwóch facetów z trzech, którzy z nami byli przeniesie się do tego drugiego, teraz jednak chciałem z nimi o czymś porozmawiać, kiedy młody już zaśnie.
Kiedy się położył w osobnym pomieszczeniu, miałem wrażenie, że natychmiast zasnął. Musiał być naprawdę wykończony. Zresztą ja sam też nie wyglądałem na pewno lepiej niż on. Bolały mnie całe plecy, mrówki latały mi po rękach i nogach. Czułem, że sobie to odchoruję, ale i tak aż tak się tym nie przejmowałem. Patrzyłam na niego przez chwilę, po czym wyszedłem przymykając za sobą cicho drzwi.
Lokal, który wynajęliśmy składał się z dwóch sypialni, małej raczej łazienki i kuchni połączonej z jakby salonikiem. Kiedy wchodziło się do środka od razu było się w tym saloniku, a naprzeciwko miało się stół jadalny, a za nim całą kuchenkę. Było to nawet przyjemnie urządzone mieszkanko... Usiadłem w jednym z foteli i stęknąłem. Czułem się jakbym miał sto lat.
- Lodóweczka pełna. - usłyszałem z jakiegos miejsca. Kiedy tam spojrzałem zobaczyłem gościa schylającego się do małej lodówki i grzebiącego w niej. Parsknąłem śmiechem.
- Smacznego. - mruknąłem odchylając nieco głowę i opierając się wygodnie. Reszta porozsiadała się tam gdzie chciała. - Tylko nie tarabań się tak, młody zasnął.
- Tatusiek. - mruknął ktoś. Otworzyłem oczy i popatrzyłem po wszystkich.
- Nie podoba się coś komuś?
- Nie. Nie uruchamiaj się od razu... - mruknął ktoś i w tej samej chwili ktoś zapukał do drzwi.
Nie miałem zamiaru się ruszać, zdecydowanie za dobrze mi się siedziało w tym fotelu. Jednak gość, który wszedł do środka sprawił, że jednak wstałem. Byłem zaskoczony.
- Oo... - mruknąłem tylko. Facet uśmiechnął się widząc moją minę i podszedł bliżej z wyciągniętą ręką.
- Dawno się nie widzieliśmy, panie Jackson. - powiedział na co uścisnąłem jego dłoń. Był to ten facet, który należał do tej zgrai która organizowała to wszystko dwadzieścia lat temu. To właśnie do niego chodziłem w towarzystwie Quincy'ego.. Kiedy przypominałem sobie o Q zawsze robiło mi się... przykro? Siedział w tym razem ze mną, a potem został zaproszony na pogrzeb. Chciałem by wiedział o wszystkim, ale w końcu dałem się namówić by o niczym go nie informować. Racja była, że im mniej osób zaangażowanych tym lepiej. Ostatnio jednak ta zasada została przeze mnie mocno naruszona...
- Tak, w rzeczy samej... - odpowiedziałem spoglądając w drzwi obok, za którymi przebywał właśnie Mat. Nic nie było słychać, pewnie wciąż spał. - Co cię tu sprowadza? - był już dawno na emeryturze, ale stary wcale nie był. Jak to oficerzy czy jak to zwać. Niedługo po tym jak ta cała szopka doszła do skutku, może z pięć lat później, poszedł na najdłuższy urlop życia. I nie tylko on, niektórzy inni też.
- To, że jestem na emeryturze nie znaczy, że nie orientuję się co się dzieje. Przeciwnie, proszę ciebie. - stwierdził, po czym usiedliśmy wszyscy przy stole pomiędzy kuchnią a salonem. Nie wiedziałem jak to zwać. Ale było całkiem przytulnie, przynajmniej dla mnie. Z tego miejsca mogłem wciąż doskonale widzieć drzwi sypialni, w której był mój syn. Uśmiechnąłem się, a zaraz potem westchnąłem.
- Wlaśnie widzę.
- Pozwalasz sobie na wolności. I to z własną żonką. Nie taka była umowa. Pamiętasz co podpisywałeś? - patrzył na mnie, ale nie doszukałem się w tym spojrzeniu jakiejś złości. Mówił prawdę. - Warunki były jasne. Pogwałciłeś je wszystkie. Dziwię się, że tak długo udaje ci się trzymać ich w nieświadomości.
- Ja też. - mruknąłem znów. - Chociaż zaczynam podejrzewać, że Dona przynajmniej czegoś się domyśla. - wszyscy jak jeden mąż na mnie spojrzeli. O niczym im nie mówiłem.
- Jak to domyśla? - zapytał.
- Normalnie. Takie mam wrażenie. Od pewnego czasu robi mi pewne aluzje... Zresztą... - odchrząknąłem. - Sam chcę jej o tym powiedzieć, ale ona za każdym razem zamyka mi gębę. - nastała cisza. Każdy z facetów patrzyła na mnie wielkimi oczami.
- Ok... - odezwał się nasz niespodziewany gość. - Pozwól, że sobie coś wyjaśnimy bo czegoś tu chyba nie rozumiem. - zaczął. - Po pierwsze... Twoja żona czegoś się domyśla. - kiwnąłem tylko głową. - I nic nie robi?
- A co ma robić? - zirytowałem się trochę.
- Nie wiem. Może wydrapać ci oczy? - teraz parsknąłem śmiechem.
- Właśnie ja też zastanawiam się dlaczego jeszcze tego nie zrobiła w takiej sytuacji.
- Ok. Teraz po drugie... Chcesz powiedzieć o wszystkim swojej żonie...
- Tak.
- Chcesz jej powiedzieć, że... - uniósł wysoko brwi do góry. - Sfingowałeś własną śmierć? Uważasz się za niezniszczalnego? - dobrze wiedziałem do czego pije.
- Nie uważam się za tytana, ale... Albo wóz albo przewóz. - mruknąłem na końcu niemal grobowym głosem podpierając brodę na ręce.
- Zdajesz sobie sprawę co ci za to grozi? Nie mówię tu o fali nienawiści twojej żony i syna. - nic nie powiedziałem. - Oni za chwilę będą mieli wszelkie podstawy do tego, by wykluczyć cię z całego programu. Kto ci takie dobry rady daje?
- Skąd wiesz, że daje ktokolwiek? - burknąłem.
- Domyślam się KTO. Powtarzamy wciąż dziadziusiowi, żeby się nie wtrącał, ale on tak jak ty teraz. Róbta co chceta. - zaśmiałem się, ale nie był to do końca wesoły i szczery śmiech.
- Chciałem z nimi o tym właśnie porozmawiać zanim się pojawiłes. Ale to może nawet dobrze. A... jak Quincy? Miałeś z nim ostatnio jakiś kontakt? - zapytałem patrząc na niego.
- Niezbyt. Nie miałem zbyt wielu okazji się z nim widzieć. Zwłaszcza teraz po tylu latach. Na początku spotkałem się z nim raz po tym wszystkim. Chyba był w lekkim szoku. Uciekałeś przed globalną mafią, a wykończył cię twój własny doktorek. - no właśnie...
- Murrey.  - parsknąłem śmiechem.
- No. - przytaknął. - Nie posiedział długo, wyciągnęliśmy go z paki tak jak obiecaliśmy, ale i tak narzekał. Normalne zresztą. Chyba nie byłby sobą gdyby było inaczej. - chwila ciszy. - Więc, masz coś jeszcze ciekawego do powiedzenia w wiadomej sprawie? - popatrzył na mnie. Westchnąłem.
- A co mam powiedzieć? Powinni się dowiedzieć, oboje. Ale nie jestem jasnowidzem i nijak nie umiem przewidzieć jak zareagują. Może tak właśnie miało być...
- Co masz na myśli? - spojrzałem znów na niego.
- To, że gdyby nie to, że się go uczepili, nie przyleciał bym do Polski ich nie szukał. Siedziałbym dalej cicho... Do usranej śmierci. - burknałem. - Nie chcę szukać w tym dla siebie korzyści, ale od momentu jak się o nim dowiedziałem...
- Tak, pamiętam. Gdyby nie ocean pobiegłbyś pieszo. - sarknął. Uśmiechnąłem się lekko. - Chłopak miał wtedy dziesięc lat.
- Tak. I odwiedził z matką mój grób. Koszmar... Janet zdała mi z tego relację. Może tego nie pamięta, ale powiedział, że mnie tam nie ma. I miał rację. Nie na darmo trumna została zabetonowana w ziemi, żeby nikt jej nie mógł otworzyć.
- I znaleźc przysłowiowego wora ziemniaków? - chciał zażartowąc i nawet mu się to udało.
- Daj spokój. - parsknąłem śmiechem. - To nie jest śmieszne.
- Masz rację. Nie jest. - przytaknął.





Głowa go bolała, ale jakoś zasnął. Zmęczenie chyba było silniejsze od bólu, bo bardzo szybko zapadł się w niebyt. Dosłownie jakby urwał mu się film, nie miał pojęcia w którym momencie zasnął. Czuł tylko piasek pod powiekami i to, że na pewno nie ma ochoty jeszcze wstawać. W pierwszej chwili nawet nie wiedział gdzie jest. Dopiero potem, jakieś trzy minuty dalej, zdał sobie sprawę, że przecież przyjaciel jego matki wywiózł go aż do Niemczech. To swoją drogą było dość dziwne...  W sumie to nawet chyba normalne. Jakoś nie miał za złe temu facetowi, że przyczepił się do jego matki. Naprawdę, KAŻDY, byle nie ten dureń. Poza tym, ten facet naprawdę wydawał mu się przyzwoity i robił wszystko, byle tylko jego motka zwróciła na niego uwagę. Chyba w końcu mu się to udało, pomyślał z lekkim zaspanym uśmiechem.
Przeciągnął się lekko i popatrzył dookoła zastygając w tej pozycji  w jakiej było mu wygodnie. Chyba nie spał długo, wciąż było ciemno, a za oknem na niebie zobaczył gwiazdy. Cóż, to nie było jego łóżko, więc mógł się łatwo domyślić dlaczego się obudził. Zawsze tak miał. Był przyzwyczajony do swojego i już, nie było na to rady. 
Zastanowił się nagle co robią inni. I w ogóle kim ci faceci są i skąd ten Billy ich tak nagle wytrzasnął. Nie miał okazji pogadać z nikim poza matką ostatnimi czasy, która oczywiście histeryzowała, więc nie miał też pojęcia co się dzieje  w szkole. Fabian na pewno zdałby mu dokładną relację z tego co się stało po tym, jak on już poszedł. I nie pojawia się jak dotąd na lekcjach. Nauczyciele pewnie będą go o to pytać. Idioci. 
Nie musiał zbytnio wytężać słuchu, by zdać sobie sprawę, że znajomi jego znajomego siedzą gdzieś całkiem blisko i rozmawiają. Nie zamierzał się temu przysłuchiwać. Nie gadali głośno, pewnie nie chcieli go obudzić, ale trudno. Przewalił się na brzuch i tak pozostał wzdychając lekko. Pomyślał nawet, że może powinien zadzwonić do matki... ale stwierdził, że może jednak zrobi to później jak już się wyśpi. Będzie zła, że nie dawał znaku życia, to na pewno. Ale jego mama zawsze była przewrażliwiona na jego punkcie. A teraz... to już w ogóle. 
W pewnym momencie jednak usłyszał coś, co sprawiło, że jednak zaczął nasłuchiwać. W pierwszej chwili nie wiele z tego rozumiał, ale po chwili jego uszy zaczęły wyłapywać to i tamto. Mimo wszystko język polski był mu chyba bliższy i w tym stanie zaspania musiał się trochę bardziej skupić niż zwykle w kontakcie z angielskim. 
Usiadł. Gęba rozdarła mu się sama, ani nawet nie próbował tego powstrzymać. Potrząsnął lekko głową, włosy natrętnie zaczęły włazić mu do oczu. Niedbale je odsunął po czym spojrzał w drzwi. Były przymknięte, ale nie zamknięte. Ale mimo to nie słyszał niczego zbyt wyraźnie. Coś jednak rozbudziło w nim ciekawość, nawet sam nie wiedział co takiego. Wstał cicho z łóżka, przeciągnął się lekko czując, jak jego mięśnie są boleśnie napięte i w kilku krokach podszedł do uchylonych drzwi.
Popchnął je lekko końcami palców na co odsunęły się na kilka milimetrów. Przez szparę zobaczył wszystkich facetów siedzących przy stole kilka metrów dalej. Teraz słyszał dokładnie co mówią. A oni nie mieli o tym zielonego pojęcia. 
W pierwszej chwili to co usłyszał, w ogóle nie umiał sobie tego do niczego przykleić. O czym oni gadali? To jakieś science fiction? On bardzo lubił te klimaty, ale to co teraz słyszał brzmiało bardzo poważnie... I ich twarze też wyglądały bardzo poważnie. Jakby gadali o jakiejś konspiracji. 
I nagle zdał sobie sprawę, że istotnie tak jest. Gadali o czymś co miało miejsce dwadzieścia lat temu, a on łamał chyba jakieś postanowienia... A przynajmniej on tak to teraz odebrał. Im dłużej stal i słuchał tym wyraźniej czuł, jak włos jeżą mu się na karku. 
 - Pozwalasz sobie na wolności. I to z własną żonką. Nie taka była umowa. Pamiętasz co podpisywałeś? Warunki były jasne. Pogwałciłeś je wszystkie. Dziwię się, że tak długo udaje ci się trzymać ich w nieświadomości.
- Ja też. Chociaż zaczynam podejrzewać, że Dona przynajmniej czegoś się domyśla.
- Jak to domyśla? - no właśnie? I czego?
- Normalnie. Takie mam wrażenie. Od pewnego czasu robi mi pewne aluzje... Zresztą... Sam chcę jej o tym powiedzieć, ale ona za każdym razem zamyka mi gębę.
 - Ok... Pozwól, że sobie coś wyjaśnimy bo czegoś tu chyba nie rozumiem. Po pierwsze... Twoja żona czegoś się domyśla. I nic nie robi? - o co tu chodzi...?
- A co ma robić? - no właśnie, mówią tak, jakby on co najmniej kogoś zabił.
- Nie wiem. Może wydrapać ci oczy?

- Właśnie ja też zastanawiam się dlaczego jeszcze tego nie zrobiła w takiej sytuacji. 
- Ok. Teraz po drugie... Chcesz powiedzieć o wszystkim swojej żonie... 
- Tak.
- Chcesz jej powiedzieć, że... sfingowałeś własną śmierć? Uważasz się za niezniszczalnego?- co takiego?!
- Nie uważam się za tytana, ale... Albo wóz albo przewóz.
- Zdajesz sobie sprawę co ci za to grozi? Nie mówię tu o fali nienawiści twojej żony i syna. Oni za chwilę będą mieli wszelkie podstawy do tego, by wykluczyć cię z całego programu. Kto ci takie dobry rady daje?
- Skąd wiesz, że daje ktokolwiek? 
- Domyślam się KTO. Powtarzamy wciąż dziadziusiowi, żeby się nie wtrącał, ale on tak jak ty teraz. Róbta co chceta. - jakiemu dziadziusiowi...
- Chciałem z nimi o tym właśnie porozmawiać zanim się pojawiłes. Ale to może nawet dobrze. A... jak Quincy? Miałeś z nim ostatnio jakiś kontakt?  
- Niezbyt. Nie miałem zbyt wielu okazji się z nim widzieć. Zwłaszcza teraz po tylu latach. Na początku spotkałem się z nim raz po tym wszystkim. Chyba był w lekkim szoku. Uciekałeś przed globalną mafią, a wykończył cię twój własny doktorek. - poczuł nagły silny skurcz w żołądku. Aż się za niego złapał. Doskonale znał szczegóły śmierci ojca...
- Murrey. - właśnie. Całe życie nienawidził go jak psa...
- No. Nie posiedział długo, wyciągnęliśmy go z paki tak jak obiecaliśmy, ale i tak narzekał. Normalne zresztą. Chyba nie byłby sobą gdyby było inaczej. Więc, masz coś jeszcze ciekawego do powiedzenia w wiadomej sprawie?
- A co mam powiedzieć? Powinni się dowiedzieć, oboje. Ale nie jestem jasnowidzem i nijak nie umiem przewidzieć jak zareagują. Może tak właśnie miało być...
- Co masz na myśli? - też był tego ciekaw...
- To, że gdyby nie to, że się go uczepili, nie przyleciał bym do Polski ich nie szukał. Siedziałbym dalej cicho... Do usranej śmierci. Nie chcę szukać w tym dla siebie korzyści, ale od momentu jak się o nim dowiedziałem...
- Tak, pamiętam. Gdyby nie ocean pobiegłbyś pieszo. - co...? - Chłopak miał wtedy dziesięc lat. 
- Tak. I odwiedził z matką mój grób. Koszmar... Janet zdała mi z tego relację. Może tego nie pamięta, ale powiedział, że mnie tam nie ma. I miał rację. Nie na darmo trumna została zabetonowana w ziemi, żeby nikt jej nie mógł otworzyć. - pamiętał doskonale... I pamiętał też minę ciotki...
- I znaleźc przysłowiowego wora ziemniaków?
 - Daj spokój. To nie jest śmieszne.
- Masz rację. Nie jest. - no... On tez się z tym zgadzał. 
Gadali dalej, ale on już nie słuchał. Usłyszał chyba już dość, tak mu się wydawało. Miał wrażenie, że od tych wszystkich informacji łeb mu rośnie i to w zastraszającym tempie. Wrócił na łózko i położył się zwijając w kulkę po drodze potknął się nawet o własne nogi. Chyba zapomniał na chwilę jak się ich używa. Chyba miał prawo w zaistniałej sytuacji...
Jaka globalna mafia? Toc i, którzy go tak 'polubili', że nie chcieli dać mu spokoju, o nich mówili? Nie powiedzieli konkretnie kto to... Ale powiedzieli, że ON przed nimi uciekał... Aż tak straszni są? 
I w ogóle co to ma znaczyć? Co on ma teraz sobie pomyśleć, jak to nazwać? Że kim jest ten facet? I niby jego matka się domyśla? Tego było jednak za wiele jak dla niego...

niedziela, 18 grudnia 2016

Resurrection. - 20.

Witam. :D W końcu jest kolejny. xp Ostatnio dość krucho było z czasem ze względu na naukę, ale teraz już mam luz całkowity od paru dni, ale znów, ze względu na ostatnie wydarzenia w naszej pięknej stolicy, chyba wszyscy wiedzą o czym mówię, całkowicie o wszystkim zapomniałam i dopiero dziś usiadłam porządnie i dokończyłam rozdział. :D Mogą się pojawiać błędy, więc przepraszam i zapraszam do czytania bez zbędnego biadolenia. :)
***



Nie mieściło mi się to w głowie, że mam teraz zostawić swoje dziecko i jechać do domu. Nieważne z kim on będzie, ja chyba oszaleję sama w chacie! Czułam, że znów zaczynam panikować. Przez moment nie mogłam nabrać tchu, on chyba to zauwazył, bo znów złapał mnie za ramiona.
- Dona, uspokój się, słyszysz?
- Jak mam się uspokoić, zabierasz mi syna a drugi koniec świata...!
- Jaki drugi koniec świata, kochanie, posłuchaj mnie! Patrz na mnie! - spojrzałam, ale miałam wrażenie, że za chwilę zrobi mi się czarno przed oczami. - Oddychaj. Nic mu się ze mną nie stanie. Mówie to po raz kolejny. - nie miałam pojęcia co zrobić, ale właśnie w tym momencie podjechał do nas jakiś samochód, ciemny, z przyciemnianymi szybami, a wysiadł z niego jeden z tych facetów, których nie raz widziałam... Patrzyłam na niego wytrzeszczając oczy.
- Nareszcie. - mruknął... Bill? Nieważne, patrzyłam teraz na młodego nie wiedząc już co zrobić, czy go z nimi puścić czy jednak się uprzeć i zabrać go własnoręcznie do domu i zamknąć się na wszystkie zamki.
- Mamo... - zaczął, ale chyba sam nie umiał wymyślić nic konstruktywnego.
- Co jest? - zapytal facet patrząc na nas. - Nie możemy stać tu do wieczora.
- Dona nie jest pewna czy... - Mike był bledszy niż zwykle... i dopiero teraz dotarło do mnie, że jego skóra całkiem straciła barwnik. Wcześniej jakoś o tym nie myślałam... To spostrzeżenie było na tyle oszałamiające w tej całej i tak szalonej sytuacji, że ani się nie odezwałam.
- Ja jej pomogę się zdecydować. - powiedział facet patrząc na mnie. Przeniosłam na niego wzrok. - Wsiadaj chłopcze do nas razem z nim. - zagnał ich, a ja momentalnie zaczęłam histeryzować.
- Ale jak..! Ja nie mogę!
Michael natychmiast znów znalazł się przy mnie.
- Dona... kurwa mać, już nie wiem nawet co ci powiedzieć, po prostu zaufaj mi. Jak tylko wyjedziemy z miasta, zadzwonię do ciebie i dam ci go do telefonu. Obiecałem ci przecież, że będę do ciebie dzwonił nawet co godzinę. Musimy jechać. - powiedział i z tego wszystkiego pocałował mnie mocno nie zważając na nic ani nikogo. Skutecznie mnie tym obezwładnił, kompletnie mnie wmurowało. Patrzyłam tylko jak wsiada do auta, w którym Mateusz już siedział od dobrych kilku minut.
- Niech pani wsiada, ja poprowadzę. - usłyszałam nagle inny głos. Kiedy się odwróciłam zobaczyłam tego młodego, który kiedyś dał mi listę zakupów do zrobienia... Co miałam zrobić? Zrobiłam jak powiedział i wsiadłam do tego samochodu, mojego notabene, ale za kierownicą zasiadłam nie ja, a ten facet. Zamiast zapiąc pasy ja okreciłam się by zobaczyć jak drugie auto wyjeżdża i kieruje się w przeciwną stronę do tej, w który my mieliśmy zaraz pojechać. Natychmiast wyciągnęłam telefon, ale facet złapał mnie za rękę.
- On sam się z panią skontaktuje. My musimy jechać. W domu będzie pani bezpieczna...
- Tak?! A mój syn nie będzie w domu bezpieczny?! - skoro mnie mogli zamknąć w domu to dlaczego wywożą mi go? Byłam tak spanikowana, że nawet nie myślałam by się nad tym jakoś zastanawiać.
- Bo to nim się interesują. - odpowiedział krótko i odpalił silnik. Chwilę później jechaliśmy już drogą do mojego domu.
Nawet nie chciałam myśleć o tym co będzie jak już zostanę tam sama. Spojrzałam na zegarek w telefonie. Jeśli nie zadzwonią dokładnie za godzinę chyba zejdę na zawał! Nie miałam zamiaru teraz tolerować żadnych spóźnień. Gdziekolwiek by nie byli i o której porze, ja chciałam na bieżąco rozmawiać z synem tak jak mi obiecał. Jak nie to wsiadam w samochód i jadę ich szukać. Nie ma chuja.
Czas strasznie mi się dłużył i nie minęła nawet ta obiecana przez niego godzina, kiedy w końcu poderwałam się z miejsca, na którym i tak nie mogłam usiedzieć i poleciałam do drzwi. Wyskozyłam na zewnątrz i zaczęłam walić do jego mieszkania. Prawie natychmiast ktoś mi otworzył, facet który przyjechał po mnie i mnie przywiózł. Zdziwił się nieco na mój widok. Nawet nie zdążył nic powiedzieć.
- Zadzwoń do niego! - zażądałam natychmiast, na co  uniósł lekko brwi. - No dalej! - ponagliłam go. Coś w mojej twarzy chyba go przekonało, bo nic nie powiedział tylko wpuścił mnie do środka. Potem wykręcił numer.
- Halo? No. Twoja przyjaciółka awanturuje się, żeby się z tobą połączyć. - powiedział zerkając na mnie, a ja sie napompowałam.
- Wcale się nie awanturuję! - powiedziałam lekko podniesionym głosem. Facet uśmiechnął się, przez chwilę jeszcze rozmawiał a potem podał mi słuchawkę. Dorwałam ją jakby od niej zależało moje życie.
- Halo?! - zapytałam gorączkowo.
- Jesteś strasznie niecierpliwa. - usłyszałam jego ciepły głos. Wyczułam, że się uśmiecha. Od razu poczułam się lepiej, ale chciałam najpierw porozmawiać z synem.
- Daj mi syna. - powiedziałam od razu. Bez słowa podał mu telefon. Kiedy usłyszałam jego głos, w końcu odetchnęłam.
- Mamo, przestań w końcu. Za dwa dni bedę znowu w domu. Uspokój się. - chyba się martwił tą moją histerią.
- Już ci kiedyś mówiłam, że kiedy będziesz miał swoje dzieci będziesz wiedział co ja teraz czuję. Nie mogę się nie martwić o ciebie. - zaśmiał się cicho.
- Ja wiem, wiem. Ale czasami przesadzasz Tak jak teraz.
- Może i masz rację. - westchnęłam. - Ale nic na to nie poradzę. Jak się czujesz? Wszystko w porządku? - zapytałam głosem pełnym niepokoju.
- Tak, mamo. - odpowiedział z lekkim politowaniem. - Jedziemy na Poznań autostradą.
- No to dobrze... Na Poznań... Zatrzymacie się w Poznaniu? Może ja przyjadę do was... - musiałam zacząć wymyślać, po prostu musiałam.
- Nie, mamo, przestań! Zostań w domu. Nic mi się nie stanie, nie panikuj. A poza tym nie wiem czy się tam zatrzymamy czy tylko przejedziemy przez Poznań.
- Jak to przejedziecie? To gdzie oni cię wiozą?!
- Nic mi nie będzie...
- Wiem, ale...!
- Mama... Spokojnie. Gdzieś tam się zatrzymamy, jak się zatrzymamy to się o tym dowiesz. Kocham cię, mamuś.
- Ja ciebie też - westchnęłam. - Daj mi tego pajaca. - mruknęłam na co sie zaśmiał. Po chwili znów go usłyszałam...
- I jak? Uspokoiłaś się chociaż trochę?
- Nie. - burknęłam. Zaśmiał się cicho.
- Ile razy mam ci mówić, że nic mu się nie stanie?
- Martwię się o was obu. - mruknęłam tak, że aż zwątpiłam, że mnie zrozumiał. Ale zrozumiał.
- O mnie nie musisz.
- Muszę. - chwila ciszy. - Niech tobie też nic się nie stanie. - dodałam.
- Nic się nie stanie, obiecuję. - powiedzial cicho. - Połóż się, odpocznij... albo idź do przyjaciółki. Josh, który cię odwoził, pojedzie z tobą.
- Dlaczego ma jeździć ze mną?
- Bo chcę mieć pewność, że jesteś bezpieczna. Ja też się martwię. Nie ma mnie tam, jakos muszę to zorganizować, żeby samemu też nie oszaleć z niepokoju. - parsknęłam śmiechem.
- Ty? Ciebie chyba nic nie jest w stanie pokonać... - wymsknęło mi się to. Nie miałam zamiaru tego mówić, miałam na myśli to, że tyle lat w tym ... czymś. Nie wiedziałam jak to nazwać.
- Był moment, kiedy było blisko. - powiedział po chwili. Poczułam silny skurcz w żołądku, naprawdę zabolało, aż syknęłam. - Co się dzieje?
- Nic, nic... Chyba zaczyna mnie boleć brzuch od tego wszystkiego. - chyba się zaniepokoił.
- Kurde... - zaklął cicho.
- Co?
- No nie ma mnie przy tobie. - westchnęłam.
- Nic mi nie będzie. To tylko brzuch.
- Coś co wygląda niewinnie, może się okazać czymś bardzo poważnym.
- Chcesz mnie wysłać do lekarza?
- Powinienem. - zamyślił się. - Tak, powinnaś iść do lekarza.
- Przestań. - prychnęłam.
- Mówię poważnie.
- Ja też.
- Dona. - odezwał się surowiej. Aż uniosłam brew do góry. - Proszę. - dodał o wiele łagodniej. Nie miałam siły się z nim teraz kłócić.
- Pójdę jak już wrócicie.
- Jak wrócimy będziesz się migać. - roześmiał się lekko. Sama się uśmiechnęłam.
Rozmawialiśmy jeszcze jakąś chwilę. Jechali wciąż bez przerwy nie zatrzymując się na razie. Kiedy zadzwonił znów sam za godzinę, dokładnie co do minuty, znów poczułam się trochę lepiej. Jakaś mała cząstka ciężaru spadła mi z serca. Chciałam, żeby już wrócili. Obaj.






Obrazy za oknem przesuwały się w równym tempie. Mijaliśmy przeróżne miejscowości, raz widziałem miejskie zabudowania, potem obszerne pola, na których coś już rosło bądź nie. Przejechaliśmy już dobry szmat drogi, moje ciało nie było zadowolone z siedzenia przez kilka godzin w jednej pozycji bez ruchu i dawało mi to wyraźnie odczuć. Cierpły mi ręce i nogi, bolał kręgosłup, który i tak już przeszedł uraz, więc to akurat nic nowego. Ból w plecach.
W aucie panowała cisza. Jedyne co ją zakłócało to praca silnika, który i tak nie był głośny, ale jednak. Oprócz tego od czasu do czasu ktoś się odzywał, ale nie prowadziliśmy żadnych długich rozmów. Kiedy spojrzałem na Mata zobaczyłem, że usnął. Siedział oparty bokiem o szybę i drzemał sobie. Uśmiechnąłem się lekko. Nic dziwnego, była już noc, ja sam też już byłem zmęczony.
- Jak długo będziemy jeszcze jechać? - zapytałem cicho wychylając się do facetów siedzących z przodu. Jeden z nich odkręcił głowę w moją stronę.
- Mamy w planach zatrzymać się przy granicy. - trochę mnie to zaskoczyło, choć sam spodziewałem się, że właśnie tak będą chcieli zrobić.
- A potem?
- A potem pojedziemy dalej. Nie daleko już... do najbliższego większego miasta, potem posiedzimy tak dzień i będziemy wracać. Myślę, że tylko na razie wystarczy.
Tak, odpowiedni ludzie już się zjawili i gości zabrali. Nie mogli działać na terenie Stanów, co oznaczało, że po prostu musieli urządzić sobie swoje siedziby gdzieś na terenie innych państw. Także w Polsce taka się znajdowała. Dlatego mogli tak szybko zareagować zanim polska policja o niczym nie mająca pojęcia zbytnio się w to zaangażuje. Też z tego powodu niemożności pracowania w Ameryce od razu wywieźli mnie do San Marino... wiadomo do kogo. Czasami mam wrażenie, że do dziś jestem w szoku jeśli o to chodzi.
Siedzieli wtedy w LA pod przykrywką, ale nigdy nie mogli sobie pozwolić na takie jawne działania w USA. Tak więc przez dwadzieścia lat wędrowałem z kraju do kraju kilka razy. Pamiętałem też pewną rzecz... To też często do mnie wracało...

Uparłem się i nie dali rady wybić mi tego z głowy. Powiedziałem, że muszę ją jeszcze choć raz zobaczyć po tym wszystkim. Tłumaczyłem, że muszę wiedzieć czy nic jej nie jest... A tak naprawdę chciałem zobaczyć jak wygląda. Czy naprawdę wpadła w czarną rozpacz, o czym opowiadała mi Janet. Bałem się. To nie było łatwe. Ostatnimi czasy nie poznawałem samego siebie, bałem się i oni chyba też, że się nie powstrzymam i tam do niej wypalę... Może i tak się stanie... ale musiałem ją zobaczyć.
Nie zgodzili się jednak od razu, musiałem wiercić im dziury w brzuchu przez dosłownie kilka miesięcy. Dopiero wtedy kiedy widocznie zauważyli, że nie odpuszczam i chyba nie odpuszczę w końcu wyrazili zgodę na małą konspirację. 
Siedziałem wtedy w San Marino od pół roku. Nie wyłaziłem prawie wcale na zewnątrz. Elvis stwierdził, że im dłużej mi się przygląda tym większe odnosi wrażenie, że robię się coraz mniejszy. Być może chciał zażartować, ale utrafił. Schudłem ładnych parę kilo i widać to było gołym okiem. Nie czułem się najlepiej. Miałem nadzieję, że gdy będę mógł popatrzeć na Donę choć przez chwilę poczuję się choć trochę lepiej. 
Była w Polsce. Wyjechała tam natychmiast po tym wszystkim, odcieła się od mojej rodziny. Janet próbowała się z nią jakoś skontaktować, ale... nie dawało to prawie żadnych rezultatów. Martwiłem się, by nie wpadła w depresję. Żeby nic jej się nie stało. Cale przedsięwzięcie polegało tylko na tym, by przywieźć mnie nieoznakowanym samochodem pod jej dom i zrobić coś by na chwilę z niego wyszła. To na miejscu okazało się małym problemem... Nie wiedzieli jak wywabić ją z domu.
Nie wyobrażałem sobie by miała ochotę teraz na jakieś spacery. Albo na robienie czegokolwiek poza siedzeniem w domu. Jeden z facetów poszedł na żywioł i zapukał do nich, otworzył mu ojciec. Nasz kolega próbował sprzedać mu jakąś bajeczkę, ale widać się nie udało. Musieliśmy stamtąd odjechać.
Byłem wściekły, kompletnie rozstrojony i cholernie tęskniłem. Zacząłem myślec, że to wszystko tylko pogorszy mój stan, ale nie odpuszczałem. Następnego dnia się udało. Drugi nasz kolega również improwizował, ale chyba wyszło mu to o wiele lepiej. Znów drzwi otworzył jej ojciec, ale ten nie dawał za wygraną, kiedy chciał mu je zamknąć przed nosem. Potem opowiedział co wymyślił.
Dla mnie najważniejsza była ta chwila kiedy w końcu wyszła do niego. W pierwszej chwili poczułem jak serce mi rośnie z radości... ale zaraz po tym... moja euforia szybko zniknęła. 
Nie była zadowolona z tych odwiedzin. Jej mina wyrażała wszystko dogłębnie. Była wściekła, że musiała do kogoś wyjść, kiedy akurat nie miała na to ochoty. Nasz kolega coś jej mówił, ale ona tylko kręciła głową nie chcąc się na coś zgodzić. Nawet nie zastanawiałem się co on wymyślił, nie obchodziło mnie to. Byle tylko przytrzymał ją jeszcze przez chwilę... 
W końcu powiedziała mu, żeby poszedł do diabła i schowała się w środku.
Serce biło mi mocno. Nie wiedziałem czy coś się po tym u mnie zmieniło. Wciąż za nią tęskniłem, wciąż chciałem... Co chciałem? Być z nią. 
Wyglądała... jednocześnie pięknie i strasznie. Pięknie było jej w tej luźnej sukience, jakby tunice. A straszne były jej oczy, ich wyraz. Znienawidziła chyba cały świat, włącznie ze mną. Ukryłem twarz w dłoniach...

 Z westchnieniem wróciłem do teraźniejszości. Dzieciak wciąż spał. Miałem ochotę pogłaskać go po głowie, ale bałem się, że się obudzi. Co bym mu wtedy powiedział? To byłaby co najmniej dziwna sytuacja. A jeszcze to z Doną... Jej dziwne sugestie... Naprawdę... zaczynałem myślec, że ona wie o wszystkim. Tylko niemożliwym się to wydawało z tego względu, że ona nie miała prawa po prostu się o niczym dowiedzieć, przecież nikt z nas jej niczego nie powiedział. Ja chciałem. Ale nie pozwalała mi dojść do słowa. I to było dziwne. Momentami przerażające.
Wciąż to do mnie wracało, ale jak dotąd nie umiałem sobie tego jakoś wyjaśnić. Skąd mogłaby się czegoś dowiedzieć. Z sieci? Od samego początku plotki krążą i chyba nic sobie z nich nie robiła, dlaczego teraz miałaby w nie uwierzyć? Nic nie trzymało mi się w tym kupy.
A tak w ogóle powinna mi chyba urwać łeb, a nie zacząć ze mną romansować.
Mimo wszystko i tak byłem szczęśliwy spychając to wszystkie gdzieś tam na dno. Wiedziałem, że prędzej czy później przyjdzie mi ponieść wszystkiego konsekwencje, ale odsuwałem to jak mogłem. Przecież jeszcze nic się nie dzieje, jeszcze nie teraz... Nawet przyszło mi do głowy, że... skoro ona nie chce słuchać, to może... Może po prostu tak to zostawię. Może tak będzie dobrze, łatwiej. Chciałem mieć na to nadzieję i miałem.
Ale oczywiście natychmiast znalazł się ktoś, kto obrał sobe za cel życia wybicie mi tego z głowy.
Moja siostra. Janet.

Telefon od Janet o trzeciej w nocy to norma. Ale teraz nie byłem zły, nawet się cieszyłem. Od pewnego czasu i tak nie mogłem spać, więc rozmowa może dobrze mi zrobi. Tym bardziej, że w dalszym ciągu to ona pozostawała ta osobą, która najlepiej mnie rozumiała. Zaraz po Donie, która nawet teraz potrafiła wszystko ze mnie wyciągnąć w ciągu kilku minut. LaToya może też trochę ma w tym swojego wkładu, bardzo się zmieniła przez te lata. Kiedy zdecydowałem się na tą szopkę, martwiłem się też o nią. Wiedziałem, że jeśli znów wpadnie w jakieś kłopoty, ja jej już nie będę mógł pomóc, będzie zdana sama na siebie, bo inni już dawno jej to zapowiedzieli, że nie będą jej za uszy wyciągać z kłopotów Tylko ja zawsze leciałem z zakasanymi rękawami i wszystko odkręcałem. Jak jej niańka. 
I można by powiedzieć, że moje obawy się sprawdziły. Napytała sobie biedy i to poważnej. A ja byłem wściekły. Po pierwsze, na nią oczywiście, bo wciąż była taka nieodpowiedzialna. Wiedziała, że nie będę mógł jej pomóc, nie miałem pojęcia co sobie wtedy myślała, że 'zza grobu' machnę różdżką i jak zwykle wszystko rozejdzie się po kościach? Nie mogłem nawet anonimem nikomu w łape dać, bo wszystko oddałem żonie. Dopiero po kilku latach kiedy wszystko się ustabilizowało włączyłem się ponownie do świata muzyki, ale teraz było już spokojnie. Utwory, które wydawałem nosiły miano 'archiwalnych' i mówiło się, że napisałem je i skomponowałem jeszcze przed śmiercią po czym schowałem do szuflady. Tak dorobiłem się podobnego majątku, który miałem przed' śmiercią'. Ale teraz już przynajmniej żadna szuja nie próbowała mnie zgnębić. To był chyba największy plus całej sytuacji. Po drugie, byłem zły na siebie, bo istotnie właśnie nic nie mogłem zrobić. Bądź co bądź, to moja siostra  i wściekałem się, że musi siedzieć  w tym sama.
Ale kiedy LaToya tego jednego razu dostała po plecach w końcu chyba zaczęła się ogarniać. Stała się bardziej uważna, zważała na to co mówi i gdzie, jak się zachowuje. Nie zajęło jej zbyt wiele czasu na upodobnienie się do Janet. Chyba nawet to z niej zaczęła brać przykład, i dobrze. Cieszyłem się i odetchnąłem z ulgą. Od tamtego czasu nie pakowała się już w żadne poważne kłopoty. 
Teraz dzwoniła Janet i pytała z uśmiechem na ustach z pewnością co u mnie. 
-  Wszystko w porządku. - odpowiedziałem śmiejąc się pod nosem. 
- Właśnie widzę. Śmiejesz się, aa to była rzadkość ostatnimi czasy. - zauważyła. Zagryzłem lekko wargę. Wiedziałęm jak ona się odnosi do tego wszystkiego co robiłem ostatnio. - A jak Dona?- normalne, zawsze o nią pytała. 
- A ty z nią nie rozmawiasz że mnie o to pytasz?
- Rozmawiam. Ale nie mogę jej powiedzieć wszystkiego, a ona też wszystkiego mi nie mówi. - stwierdziła. To mnie zaciekawiło.
- Czego ci nie mówi?
- Nie wiem. Ale za każdym razem gdy z nią rozmawiałam przez telefon czuję wyraźnie, że stara się nie wejśc na jakiś temat, który spowoduje to, że coś z niej wyciągnę. Mam podejrzenia czego to dotyczy Dlatego dzwonię. - poczułem ścisk w brzuchu. Moja siostra miała bardzo dobrą intuicję.
- Jakie masz podejrzenia?
- Że chodzi o ciebie. Powiedz mi co się tam dzieje. - westchnąłem.
- Nic. Co ma się dziać...
- Właśnie nie mam pojęcia. Ale jej enigmatyczne odpowiedzi i twój uśmiech dzisiaj każą mi sądzić, że coś się święci. 
- Niby co?
- Nie wiem... To znaczy domyślam się, ale mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. 
- Do czego, gadasz tak jakbym miał kogoś zamordować! - prychnąłem, ale domyślałem się co jej chodzi po głowie. Kiedy jej o tym powiem, pewnie wpadnie w szał.
- Wiesz doskonale o czym mówię. - przez chwilę nic nie mówiłem.
- Nie, nie mam pojęcia. - zaoponowałem. Chyba naprawdę chciałem iśc w zaparte. 
- Wiesz dobrze! Ja czuję katastrofę, weź.. Zrób coś zanim ta katastrofa się wydarzy!
- Robię cały czas. - westchnąłem. 
- To znaczy? - zapytała natychmiast.
- To znaczy... Że staram się jakoś... - westchnąłem znów. - Nie mogę przechodzić obok niej obojętnie, Janet. Ani obok syna. 
- Jesteś samolubnym egoistycznym gnojem, Michael. Wiesz o tym? - trochę mnie tym podgrzała, ale w sumie... miała rację.
- Tak? Staram się ich chronić, to źle?! Po to tutaj jestem!
- To chroń ich tak, żeby ona więcej PRZEZ CIEBIE nie cierpiała. - wciągnąłem powietrze głęboko do płuc przymykając oczy. 
- Dobrze wiesz... że zrobiłem to własnie po to... - zacząłem starając się nad sobą panować. 
- Wiem, ale to nie zmienia faktu, że jesteś chujem, zwłaszcza teraz! Ja ci mówiłam już wielokrotnie co masz zrobić! Nie sluchasz mnie w ogóle! Nic nie robisz!
- Robię! Właśnie, że robię... Staram się przynajmniej. - wyburczałem.
- Tak? To słucham. Co takiego starasz się zrobić?
- Powiedzieć jej o wszystkim! - wycedziłem do telefonu. Chyba zaniemówiła na moment. Byc może sie nie spodziewała.
- I co...?
- Nic. Ona zamyka mi gębę rozumiesz? Nie chce mnie słuchać. Kiedy rozmawiamy normanie, jest dobrze, ale jeśli mówię, że chcę jej coś powiedzieć, zamyka mi buzię! Nie pozwala mi nic powiedzieć. Za każdym razem!
Chyba ją to zastanowiło. Ale nie miała pojęcia o co chodzi.
- Nie wiem co ci powiedzieć, Mike. Cieszę się, że w ogóle próbujesz. 
- Tak, raczej próbowałem. - burknąłem znów.
- Co znaczy próbowałem? 
- To, że... W ogóle mam takie wrażenie, że... ona o wszystkim wie.
- CO?! Jak może wiedzieć i być taka spokojna?! Przecież oboje ją znamy i możemy się tylko domyślać jaką apokalipsę ci ona za to zrobi! 
- No... ja też byłem takiego zdania, przynajmniej do niedawna. 
- Próbuj dalej, przecież w końcu musisz jej powiedzieć. Nie wiem, może ona myśli, że chcesz jej powiedzieć, że masz żonę, dwójkę dzieci, psa, kota i pięć rybek w akwarium? 
- Ta żona i dzieci to by się zgadzały, poniekąd. - prychnąłem. - Dziecko mam jedno. Poza tym...
- Co?
- Moze tak powinienem zrobić... Nic jej nie mówić. Skoro ona nie chce słuchać to...
- ZGŁUPIAŁEŚ?! - aż podskoczyłem od jej wrzasku. Wiedziałem, że tak będzie.
- Wiedziałem, że tak zareagujesz. - westchnąłem.
- To po o opowiadasz te bzdury?!
- Bo może właśnie tak ma być? Może... tak powinienem zrobić, może w tej sytuacji to jedyne wyjście. 
- Jesteś nienormalny! - wysyczała. - Jak możesz w ogóle o czymś takim myśleć! A dzieciak? Jemu próbowałeś cokolwiek powiedzieć? Czy tylko jej?
- Nie, tylko jej... A Mat... W sumie nie wiem co gorsze... Czy gdyby ona mnie znienawidziła czy on... Nie wiem. Nie chcę stracić żadnego z nich. Może zwłaszcza jego, bo... Chociaż ją kocham to wiem, że ta miłość może okazać się niewystarczająca by mi to wybaczyć, a on... 
- Masz nadzieję na jakieś więzi rodzicielskie? 
- Nie wiem... - westchnąłem zrezygnowany. 
- Może tak być, ale na twoim miejscu nie liczyłabym na zbyt wiele. On lgnął do ciebie od samego początku więc może coś w tym jest, ale...
- Wiem co masz na myśli. 
Znów nastała chwila ciszy. Myślałem. Nie wiedziałem co zrobić. 
- I co? Wymyśliłeś coś?
- Nie. - prychnęła.
- Ja już ci powiedziałam co powinieneś zrobić. Mimo wszystko. Nawet tego, że ona nie chce tego słuchać. 
- Ale jak ja mam jej to powiedzieć skoro ona za każdym razem zamyka mi usta pocałunkiem!! - warknąłem.
Trochę się zagalopowałem. Nie chciałem nic mówić o żadnej zażyłości, wiedziałem, że Janet się wścieknie. I nie pomyliłem się.
- Jakim pocałunkiem?! Ty jesteś CHORY!!! 
- Przestań, proszę cie! - warknąłem.
- Co się tam dzieje skoro dochodzi do CZEGOŚ TAKIEGO?!
- NIC się nie dzieje strasznego!
- NIEEEE?!! A co to twoim zdaniem jest?! PATOLOGIA!!! Mówi ci to coś?!
- Nie przesadzasz troszeczkę?! 
- JA?! To ty upadłeś na głowę! Jak oni w ogole mogli ci pozwolić tam polecieć! Przecież to od razu było wiadome, że ty nie usiedzić z daleka od niej! Powinieneś siedzieć wciąż na dupie w Kanadzie!!!
- Janet...! Błagam cię! Chociaż spróbuj mnie zrozumieć...
- Tego się NIE DA zrozumieć w ŻADEN sposób! I ja nawet nie będę PRÓBOWAĆ! Posłuchaj! Coś takiego jest gorsze niż obrzydliwe! Nie mieści się w definicji człowieczeństwa! Nawet zwierzęta tak nie robią! Jeśli będziesz w to dalej brnąć, ja ci przysięgam, że się ciebie wyrzeknę na śmierć! - nie miałem pojęcia dlaczego, ale jej ostatnie zdanie trochę mnie rozbawiło.
- O śmierci już coś wiem, dzięki.
- To nie są żarty, Mike! Opamiętaj się...! Ja nie mam pojęcia jak ja mam ci to powiedzieć tak, żebyś to ZROZUMIAŁ!  - westchnąłem. Zaczynała mnie boleć głowa...
- Ja to rozumiem Janet. - powiedziałem w końcu.
- Nie wydaje mi się!
- Naprawdę. Ja wiem, że wszyscy na około macie rację. - przerwałem na chwilę. A potem zaczął znów. - Ale nie jestem w stanie panować nad tym co czuję. 
- Nad tym co CZUJESZ?! Słuchaj, ja ci to bardzo szybko uproszczę! Wtedy będzie ci bardzo łatwo nad tym PANOWAĆ! To nie jest MIŁOŚĆ! Zachowujesz się jak samiec w rui! Gorzej! Bo nawet małpy w buszu podchodzą do samic bez TAKICH tajemnic! 
- Panuj nad słowami, dobrze? - zdziwiłem się, że nie krzycze, a naprawdę mnie to wkurwiło. Wiedziałem o co jej chodzi. A to nie była prawda. Może byłem nawet niespełna rozumu już w tym momencie życia, ale wciąż się zastanawiałem... Dlaczego do cholery jasnej NIKT, dosłownie NIKT nie chce nawet RAZ SPRÓBOWAĆ postawić się na moim miejscu i zastanowić się przez chwilę nad tym co ja mogę czuć i przeżywać przez te wszystkie lata?! 
I wtedy przypomniało mi się, że jednak jest taka jedna osoba na całym świecie, która doskonale wie co przeżywam i doskonale mnie rozumie. Potrafi też od czasu do czasu wesprzeć jakimś słowem. Rzadko, ale w najodpowiedniejszych momentach. Wtedy także. Nie wiedziałem jak mu się udaje utrafić w takim moment kryzysu jak ten. Ale po rozmowie z Janet dostałem maila. Zdawał sobie sprawę z przeżywanych emocji, z rozdarcia emocjonalnego, ze strachu i bólu z jednej strony, a miłością, tęsknotą i marzeniem o normalnym życiu z drugiej. Napisał mi tak...

Nie wielu na świecie jest ludzi, którzy z czystym sumieniem i ręką na sercu powiedzą ci, że wiedzą co w życiu robić tak, by było dobrze. Nikt tak naprawdę nie ma pojęcia na czym ten świat stoi, więc tak naprawdę nikt nigdy nie podejmie naprawdę właściwej decyzji, bo taka nie istnieje.
Dobre rady są na wagę złota, ale najczęściej to złoto ma też swoją cenę i WAGĘ właśnie. Zależnie od przeżywanych problemów waga konsekwencji podejmowanych decyzji będzie cięższa lub lżejsza. Będziesz mógł to unieść lub nie. Ale to wcale nie znaczy, że nigdy nie będziesz mógł już tego poruszyć. Zawsze warto jest próbować jeszcze raz i jeszcze, nawet jeśli to z czym będziesz się zmagał przesunie się tylko o milimetr, to już wielki sukces, bo jednak udało ci się to poruszyć. Nie podniesiesz tego, ale przeciągniesz dalej na przód na pewno.
W tym leży właśnie różnica pomiędzy suchym pojmowaniem świata przez ludzkość, która żyje w wyćwiczonym systemie życiowym, z dnia na dzień, a tymi, którzy muszą czasami nawet przed tym życiem uciekać. Rady przyjaciół i rodziny są dobre, ale nie sa WYZNACZNIKIEM decyzji, którą masz podjąc Posłuchaj przede wszystkim SIEBIE i tego co TY czujesz. Jeśli kochasz idź za tym. Jeśli ona cię kocha, to pójdzie razem z tobą. Nie ma innego finału tej całej historii. 

 Czytałem tego maila kilkadziesiąt razy i znałem go już na pamięć. Wyrecytowałem go sobie w myślach patrzą na swojego synka, który spał dalej oparty o szybę. Nie wiedziałem co będzie dalej, ale udało mi się podjąc przynajmniej jedną decyzję dotyczącą bieżących wydarzeń. Czułem, że ona wie, dlatego nie chciała bym mówił. Widocznie trzeba na to czasu. Jeśli to sprawi, że po wszystkim nie wykrzyczy mi w twarz, że mnie nienawidzi i że złamałem życie jej i naszemu synowi to będę milczał do momentu, aż prawda będzie mogła wyjśc na jaw. Nie popełnię też starych błędów. Ja wiedziałem, że ona wie, a ona wiedziała, że ja się tego domyślam. Nie miałem zamiaru ruszać się ani na krok. Miałem o co walczyć.

piątek, 9 grudnia 2016

Resurrection. - 19.

Witam! Nareszcie jest, już myślałam, że nie skończe tego przed świętami. :| Nauka zwaliła się na kupę ze wszystkiego, siadałam kiedy mogłam i pisałam po kawałku co mnie wkurzało i mam wrażenie, że to dupa nie rozdział, ale lepszy to chyba nie będzie. A jeśli chodzi o następny to możliwe, że czekać też będzie trzeba z tydzien co najmniej. No cóż, siła wyższa. xD Zapraszam. :)
***



- Uciekasz już...? - usłyszałam za sobą, kiedy zaczęłam zbierać swoje rzeczy.. A raczej ten ręcznik, który leżał na podłodze, moje ciuchy zostały od wczoraj w łazience. Chciałam się do nich jakoś dostać. Mimo wszystko jakoś nie uśmiechało mi się latać przed jego nosem z gołym tyłkiem, co by nie mówił przez ostatnie kilka godzin, ja nie czułam się jak jakaś bogini. Zresztą już się chyba napatrzył. Może i coś sobie ubzdurałam, ale to nieważne. Spojrzalam na niego przez ramię i uśmiechnęłam się lekko. Leżał na boku i obserwował mnie uważnie, jak sięgam ten ręcznik przyciskając do siebie kołdrę. Sam chyba niczego się nie krępował.
- Tak, chyba już najwyższa pora... - odpowiedziałam, ale nie zdążyłam nawet dokończyć swojej myśli. Poczułam jak mnie obejmuje. Przysunął się do mnie blisko w mgnieniu oka i przycisnął do siebie.
- Nic ci nie ucieknie. - wymruczał cicho i pocałował lekko moje odsłonięte ramię. Wzdrygnęłam się lekko. Przeszły mnie ciarki... bardzo przyjemne. - Zostań ze mną. - szepnął znów wciąż nie pozwalając mi się od siebie oddalić.
- Przecież byłam z tobą przez kilka godzin...
- Ale zostań jeszcze, proszę. - szepnął znów i przytulił się do moich pleców. Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Był taki całuśny i łasił się...
Był dokładnie taki sam jak kiedyś. Tak samo mnie dotykał, tak samo całował, w taki sam sposób umiał mnie sobie urobić. Nie mogłam mu odmówić po prostu, nie chciałam. Nie chciałam tracić kontaktu z jego skórą, była taka ciepła... Westchnęłam cicho kiedy zaczął całować namiętnie moją szyję. No nie mogłam się opierać... Odwróciłam się nieco bokiem i przyłożyłam dłoń do jego policzka. Spojrzał na mnie.
- Zostanę. - powiedziałam na co uśmiechnąc się zadowolony. Aż sama się zaśmiałam na ten widok. Ale i tak nie przestał mnie całować. - Ej, powiedziałam już, ze zostanę. - mruknęłam kiedy przyciągnął mnie do siebie i znów zaatakował moją szyję a po chwili zszedł na dekolt. Poczochrałam mu lekko włosy. Zachichotał cicho. - Jesteś nieznośny! - próbowałam go odepchnąc, ale sie nie dał.
- Ale to przecież nic nie przeszkadza, żeby... - zaczął, ale teraz ja mu przeszkodziłam.
- Przeszkadza, bo ja muszę się ubrać. - powiedziałam znów podnosząc się i zawijając w kołdrę.
- Kiedyś nie byłaś taka wstydliwa. - wypalił. Poruszyłam nieco brwiami, ale nie zauważył tego. Za to ja w lustrze przed sobą widziałam dokładnie jak się skrzywił i zacisnął pięści na prześcieradle. Syknął coś cicho... Podpierdoliłeś się, kochany.
- Kiedyś. - mruknęłam bez niczego. - Teraz mam dwadzieścia lat więcej. - patrzył na mnie wielkimi oczami. Odwróciłam się do niego. - No co?
- Nic. - popatrzylam na niego przez chwilę a potem ruszyłam w stronę łazienki.
- Muszę się ubrać. - mruknęłam przerywając ciszę.
- Nadal uważasz, że posiadasz jakieś mankamenty? A co ja mam powiedzieć? To raczej ja powinienem jęczeć, nie ty. - podszedł do mnie i przytulił mnie obabuloną taką w tą pościel. Popatrzyłam na niego z politowaniem.
- Niczego ci nie brakuje. - mruknęłam znów spuszczając głowę.
- Tobie tym bardziej. - zmusił mnie bym na niego spojrzała chwytając mnie za podbródek. - Przecież bym cię nie okłamał. - to stwierdzenie w moich uszach brzmiało co najmniej dwuznacznie odnoście całej sytuacji... ale to nieważne
- Naprawdę? - uśmiechnęłam się smutno.
- Naprawdę. - chwycił moją twarz oburącz patrzac mi w oczy. - Powiedziałbym ci wszystko. - zapewnił po czym pocałował mnie delikatni jakby na potwierdzenie tych słów.
- Wszystko? Nawet jeśli to by sprawiło, że kazałabym ci się wynosic z mojego życia? - zapytałam cicho spoglądając na niego. Zająknął się. Patrzyl na mnie skołowany. Uśmiechnęłam się.
- Dona... czy ty... - zaczął kulawo.
- Co ja?
- Dajesz mi jakieś sugestie... Dowiedziałaś się... słyszałaś coś na mój temat niepochlebnego czy co...? - wydukał w końcu. Patrzyłam mu przez moment w oczy.
- Nie, niczego takiego nie słyszałam. - jakby odetchnął. Chyba zaczynał podejrzewać, że coś wiem. Nieważne. Nic nie mów, Mike...
- To dlaczego... - zaczął, ale nie zdążył dokończyć. Wspięłam się na palce i objęłam go mocno za szyję ściskając jak najdrogocenniejszą rzecz na świecie. Bo był mi najdroższy. Kołdra ześlizgnęła się ze mnie... Poczułam jego ciepłe dłonie na sobie. To było o wiele lepsze niz jakiekolwiek okrycie. Zagarnął mnie do siebie całą, tulił nerwowo jakby ktoś miał mnie mu zaraz zabrać Przeczesywałam jego włosy palcami i chłonęłam zapach ciała, wtuliłam twarz w jego szyję, a potem odsunęłam się nieco i wpilam w jego usta.
Nie pogłębiałam pocałunku i on też tego nie robił. Po prostu trwaliśmy tak przez ten czas, aż po kilku minutach oderwaliśmy się w końcu od siebie... Przełknęłam ślinę patrząc na niego... Wzrok miał pełen obłędu. Jakby coś nie dawało mu wiecznie spokoju. Ja wiedziałam co. Ale nie chciałam by cokolwiek mówił. Ani teraz ani nigdy. Tak jest dobrze.
Zadrżałam cała na ciele, kiedy się odezwał...
- Dla mnie jesteś najpiękniejsza, zawsze i wszędzie... - wstrzymałam oddech patrząc na niego. Czułam wyraźnie jak dłonie mu drżą. Przeżywał... ja zresztą też... - Kocham cię teraz i zawsze i nawet... po śmierci... - wydukał krzywiąc się lekko. - Zawsze... - zaczął szeptać. Sama zaczęłam cała drżeć. - Dona, ja muszę ci coś powiedzieć. - jego głos nagle nabrał hardości. A ja cała skręciłam się boleśnie w sobie. Nie, błagam... - Dona, ja... - chwycił mnie za ręce swoimi drżącymi. Patrzylam na niego przerażonym wzrokiem... - Ja chcę żebyś ty wiedziała, że naprawdę cię kocham, że zrobiłbym dla ciebie wszystko, nawet coś niedopuszczalnego, niewybaczalnego i zrobiłem to...
- Przestań. - szepnęłam. Pokręcił tylko głową.
- Ja chciałem...
- O niczym mi nie mów, człowieku, ja nic nie chcę wiedzieć, rozumiesz? - wpadłam mu kolejny raz w słowo, ale on chyba nic sobie z tego nie robił. Obrał sobie za cel zrobić to co chciał i chyba nic go nie obchodziło. A ja nie chciałam nic wiedzieć, naprawdę.
Kiedy znów zaczął swój wywód, chwyciłam go oburącz za twarz i wpiłam się w jej usta zapierając mu dech. Chciałam go uciszyć i to chyba okazało się do tego najlepszym sposobem. Zamknięcie mu ust pocałunkiem. Powinnam to zrobić od razu. Na chwilę go to rozproszyło sądząc po tym cichym mruczeniu pełnym zdezorientowania, ale potem po jakiejś chwili objął mnie czule gładząc skórę na plecach i oddał pocałunek z całą mocą na jaką tylko go było stać.
Wplotłam palce w jego włosy przeczesując je raz po raz. Miałam nadzieję, że to wystarczy by zapomniał co chciał mi powiedzieć. Że w ogóle chciał mi coś powiedzieć. Ale kiedy się już od niego oderwałam okazało się, że się zawiodłam na własnych oczekiwaniach.
- Dona, czy za każdym razem będziesz mi tak zamykała gębę? - zapytał patrząc mi w oczy. Był skołowany, było to widać od razu na pierwszy rzut oka, ale co ja mogłam... nie chciałam.
- Tak. Jeśli będziesz chciał opowiadać mi bzdury... - nie wiedziałam czy on domyśla się już, że ja wiem, ale wytrzeszczył na mnie oczy.
- Bzdury? To nazywasz bzdurami? Dona, ja przecież... - zaczął znów, ale tym razem przerwało mu co innego i byłam z tego powodu bardzo zadowolona. Przynajmniej do czasu.
Zadzwonił mój telefon, do któego natychmiast podbiegłam nie pozwalając mu się zatrzymać, a próbował. Próbował mnie złapać bym go nie odebrała ale udało mi się to zrobić. Odwróciłam się do niego plecami przykładając aparat do ucha.
- Halo, słucham? - odezwałam się. W telefonie rozległ się kobiecy głos. Poznałam tą kobietę, to była dyrektorka szkoły do której teraz chodził mój syn... Była dość zdenerwowana. Kazała mi przyjechać do szkoły, jak najszybciej. Od razu wszystko zacisnęło mi się w środku. Ton jej głosu nie wskazywał na to, że stało się coś przyjemnego...
- ALe co się stało, dlaczego dzwoni pani tak nagle? Coś się stało z moim synem? - zarzuciłam ją od razu pytaniami. Poczułam jak... Mike... miałam go tak nazywać w swoich myślach...? Obejmuje mnie delikatnie i przygląda się. Chyba już wyczuł, że coś się stało.
- Jakby to pani powiedzieć... - usłyszałam w odpowiedzi. Kobieta starała się dobrać tak słowa, by nie zabrzmiały tak poważnie jak są w rzeczywistości.
- Niech pani mówi.
- Mateusza ktoś... zaczepił w szkole. - chwila ciszy.
- Zaczepił? - od razu domyśliłam się, że to nie była zwykła zaczepka.
- Tak, to znaczy... Nie chcę pani denerwować, chłopakowi nic się nie stało. Nasza ochrna natychmiast zareagowała...
- Co się stało?!
- Dwóch mężczyzn weszło do budynku szkoły i szukało go. Nikt niczego się nie spodziewał, więc szybko go odnaleźli i... - odchrząkneła cicho. - Chyba czegoś od niego chcieli. Chłopak się im postawił i trochę go poszarpali ale poza tym nic mu nie jest...
Poczułam jak lecę. Zamroczyło mnie na chwilę, zobaczyłam czarne mroczki przed oczami. Gdyby on mnie nie złapał pewnie rozłożyłabym się na podłodze jak długa.
- Dona?! Co się stało? - usłyszałam jak do mnie mówi cały zdenerwowany. Patrzyłam na niego wielkimi oczami w pierwszej chwili nie wiedząc nawet gdzie jestem. Potem do mnie dotarło. Rozłączyłam się nawet nie zastanawiajac się czy powiedzieć jeszcze coś tej babie czy nie.Obchodziło mnie teraz już tylko jedno. Musiałam jechać do tej szkoły i zabrać go do domu. Musiałam wiedzieć czy na pewno nic mu nie jest czy jest cały i zdrowy.
- Dona... - usłyszałam znów gdy pomagał mi się podnieść i  stanąć na nogi.
- Musze jechać do szkoły. - wymamrotałam czując jak kręci mi się w głowie.
- Co się stało? - zapytał natychmiast, ale moja mina chyba musiała mu coś powiedzieć, bo... momentalnie zbladł. Jakby zobaczył żywą śmierć.
Ja pewnie nie wyglądałam wcale lepiej...



Jej mina mi się nie podobała. Zresztą... cała ta sytuacja... Ona musiała coś wiedzieć. Te jej słowa... dały mi coś do myślenia, ale nie miałem pojęcia jakim sposobem miałaby się dowiedzieć czegokolwiek. Odrzuciłem to wszystko na bok, co nie było trudne biorąc pod uwagę to, że byłem pewny, że gdyby wiedziała cokolwiek tak naprawdę, już by jej tu nie było. A była, cały czas. Nie oddaliła się ode mnie ani o milimetr. Przeciwnie.
Ale teraz nie to mnie martwiło najbardziej, chociaż może powinno. Jej twarz... wyrażała prawdziwe przerażenie. Coś się stało, wiedziałem to od razu, nie wiedziałem tylko dokładnie co. Ale miałem zamiar się tego natychmiast dowiedzieć. Patrzyłem na nią dosłownie przez chwilę po czym uderzyło to we mnie jak grom. Coś musiało stać się z naszym synem... nawet nie chciałem sobie wyobrażać co. Nic innego nie mogło sprawić, że prawie zemdlała.
- Coś z Matem, prawda? - powiedziałem wciąż trzymając ją za ramiona by nie upadła na ziemię. Wyglądała mi na nie pewną jeśli o to chodzi, wolałem ją przytrzymać... Była blada, pewnie ja też. Czułem jak krew odpływa mi z twarzy. Zrobiło mi się zimno. Jeśli coś się z nim stało to mogło to oznaczać tylko jedno. I ja wiedziałem co. I wcale nie czułem się przez to spokojniejszy, że to wiem.
- Tak. - odpowiedziała trząsącym się głosem. Zresztą cała się trzęsła. Przycisnąłem ją natychmiast do siebie gładząc pod włosach. Nie wiem co starałem się zrobić w tej chwili. Uspokoić ją? Sam nie mogłem się uspokoić, a co dopiero uspokajać kogoś. Kimkolwiek ten ktoś jest.
- Co się dokłądnie stało, powiedz mi, proszę...
- Zaatakowali go! Znowu! Ja tego dłużej nie wytrzymam! - zaczęła szlochać. Wtuliła się we mnie jak bezbronne dziecko szukające pomocy i bezpieczeństwa. Ale ja sam nie miałem pojęcia co zrobić... Szumiało mi w głowie... Musiałem się uspokoić, zacząć myśleć trzeźwo i zimno. Pierwsze co, to musieliśmy po niego jechać.
- Posłuchaj - zacząłem chwytając jej twarz oburącz i patrząc jej z bliska w oczy. - Ubierz się, pojedziemy po niego razem. - powiedziałem gładząc kciukami jej policzki. NIe protestowała.
W ciągu kilku minut byliśmy gotowi i biegiem prawie lecieliśmy na dół do auta. Nogi mi się trzęsły, w sumie to nie wiedziałem co zrobię, ale wiedziałem jedno. Musiałem zobaczyć swoje dziecko. I ona a pewno myślała o tym samym, kiedy siedząc już  w aucie patrzyła na mnie przestraszona.
Widziałem jak kocha tego dzieciaka. Była przerażona. Nie jedna matka wyglądała nie raz bardziej opamiętale niż ona teraz. Po prostu... jej instynkt macierzyński wciąż musiał być bardzo silny. Niektóre kobiety z pewnych rzeczy po prostu nic sobie nie robią, nawet jeśli chodzi o ich własne dzieci. Dona była inna. Zresztą, ona pod każdym względem była inna, więc nie byłem zdziwiony tą reakcją. Mnie samemu też trzęsły się ręce, ledwo byłem w stanie kierować. Miałem nadzieję, że uda mi się dojechać do tej szkoły nie powodując żadnego wypadku drogowego.
- Już jesteśmy skarbie. - powiedziałem cicho spoglądając na nią i chwytając ją lekko za rękę. Spojrzała na mnie kompletnie przerażona.
- Nie wiem już co robić. - szepnęła wciąż patrując się w moje oczy. Zacisnąłem usta.
- Posłuchaj... Ja wiem, że marne będzie moje pocieszenie, ale zaufaj mi... Nic mu nie jest i nic mu się nie stanie, rozumiesz? Nie pozwolę na to. - podniosłem drugą rękę i pogładziłem znów jej policzek. Wciąz na mnie patrzyła tym przerażonym wzrokiem. - Chodźmy. Zaraz go zabierzemy i pojedziemy do domu.
Tak zrobiliśmy, wysiedliśmy z tego auta i polecieliśmy  w stronę wejścia do budynku. Nie miałem stuprocentowych dowodów na to co myślałem, ale kto inny to mógł być niż ONI? Uwzięli się kiedyś na mnie, a teraz na niego i wiedziałem, że tak łatwo nie odpuszczą. Od ostatniego incydentu na tym koncercie minęło już trochę czasu, ale ja wiedziałem, że w końcu coś musi się stać. Być może to wykrakałem, ale to było nie do uniknięcia.
Miałem jednak w sobie pewną siłę. Co by się nie działo później, Dona była teraz ze mną, a ja nie miałem zamiaru jej opuszczać już nigdy, choćby kosztem najwyższej ceny. Cokolwiek by nią było, nawet moje własne życie. Myślałem, że może uda mi się naprawić stary błąd. Może. Nie byłem pewny. Ale chciałem być z nimi i to była jedna z tych sytuacji, kiedy musiałem. I byłem.
Dona prawie wyrwała drzwi by dostać się w końcu do środka i pewnie pognałaby biegiem gdybym jej nie złapał. Spojrzała na mnie załzawionymi oczami.
- Oddychaj. Nic mu nie jest. Musisz panować nad emocjami, ja rozumiem, że jesteś matką, ale wpadniesz w nerwicę, jeśli nie postarasz się choć trochę uspokoić. Nic mu się nie stało, to najważniejsze, resztą się już zajmiemy. - powiedziałem do niej cicho. Przez myśl przemknęło mi, że może powinienem zadzwonić do facetów, ale nie było czasu. Co bym jej nie powiedzial i tak się gorączkowała.
- To nie takie proste. - powiedziała spoglądając na mnie. - Mam tylko jego tak naprawdę... - ścisnęło mnie  w żołądku. Objąłem ją z lekkim wahaniem, ale nie odepchneła mnie. Przyciągnąłem ją do siebie tuląc i wyszeptałem jej do ucha...
- Nie jesteś sama. Jestem z tobą, wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi. - pocałowałem ją w czubek głowy, a potem oboje na siebie spojrzeliśmy.
- Ufam ci. - objęła mnie i przytuliła mocno, poczułem jak wplata palce w moje włosy. - I też cię kocham. - dodała cichutkim szeptem.
Nie zdążyłem nawet powiedzieć jednego słowa. Wmurowało mnie to, przez moment patrzyłem na nią jak idzie po schodach na hol szkolny. Ruszyłem za nią, sam nie wiedziałem co się ze mną dzieje, ale nagle zza jakiegoś filaru wyskoczyła jakaś kobieta. Widać było, że jest zdenerwowana. Stanałem gdzieś z tyłu, nie zauważyła mnie, trajkotała coś do Dony...
Rozglądałem się nieco. Nie wiedziałem czego szukam, ale nie czułem się tam bezpiecznie w tym momencie i chciałem jak najszybciej zabrać syna z tego budynku. W końcu podszedłem bliżej i złapałem DOnę za ramię. Ta kobieta chyba była nauczycielką w tej szkole, wytrzeszczyła na mnie oczy...
- To jest dyrektorka, ona zadzwoniła. - Dona wyjaśniła mi całą sprawę. - Policja już jest, muszę z nimi porozmawiać, wiedzą o tym, że ktoś już dwa razy chciał mu coś... - trząsla się znów.
- Uspokój się. Ja po niego pójdę, a ty idź z panią... Zaraz go zobaczysz.
Nie byłem pewny czy to ją uspokoiło, ale kiwnęła głową. Dowiedziałem się gdzie się znajdują, tak więc poleciałem tam. Nie spodziewałem się tylko, że nie odseparują tych gnoi od niego tylko wszyscy radośnie będą sobie siedzieć w jednej klasie!
Kiedy tam wpadłem, aż mnie cofnęło. Znałem te mordy. Nie potrzebowałem nawet oglądać tych tatuaży na szyjach, pamiętałem te gęby sprzed wielu lat, już miałem z nimi do czynienia jeszcze zanim... Że nadal im się chce w to bawić. Ale nieważne.




Wytrzeszczyli na mnie oczy wszyscy, a już zwłaszcza oni, kiedy wystrzeliłem w stronę dzieciaka, który, tyle dobrego, że siedział na drugim końcu klasy. W środku też był policjant, który pilnował tych dwóch... Ktoś mądry przynajmniej ich skuł.
Mat chyba też był zdziwiony akurat moim pojawieniem się, zapytał gdzie jest mama. Powiedziałem, że poszła z dyrektorką, a my musimy się szybko zbierać. Pierwotnie miałem zamiar przywieźc ich do domu, ale teraz wiedziałem, że to nie będzie dobre posunięcie. Jeśli tu byli, to na pewno nie byli tylko oni sami, ktoś musiał być na zewnątrz i obserwować całą sytuację. A więc z całą pewnością widział mnie i Donę. Nie mogłem tak po prostu odstawić go do domu. I musiałem zadzwonić do facetów.
Bez słowa zacząłem zbierać rzeczy syna  i wcisnąłem mu je w ręce ciągnąć do wyjścia. Policjant, który tam nagle się ożywił. Zatrzymał mnie i zaczął coś gadać, ale kompletnie go nie zrozumiałem.
- Mówi, że muszę tu zostać i złożyć zawiadomienie. - Mat przetłumaczył mi to wszystko. Spojrzałem na faceta. Nie miałem zamiaru tu stać i czekać.
- Niczego nie będziesz teraz skladał, dziecko. - powiedziałem w końcu. - Idź, wychodzimy... - facet znów coś powiedział.
- On cię chce skuć. - mruknął młody. Spojrzałem znów na faceta, który zbliżył się do mnie, chyba naprawdę chodziło mu to po głowie. Znów coś powiedział, ale mu przerwałem.
- To zbyt duża sprawa na wasze delikatne móżdżki, masz, zadzwoń pod ten numer. - rzuciłem mu pewną wizytówkę. - Ktoś odpowiedni skontatuje się z wami, do widzenia! - nie miałem pojęcia czy ktoś wytłumaczył mu o czym mówiłem czy może sam coś zrozumiał, nie obchodziło mnie to. Musiałem zrobić już tylko jedno. - Posłuchaj mnie... - zacząłem zatrzymując go. - Ja muszę zadzwonić. Zaprowadzę cię teraz do matki, zaczekacie na mnie. Dobrze? - kiwnął tylko głową. Nie wiedziałem co myślał, ale przyglądał mi się co chwilę kiedy schodziliśmy na dół. Dona już pędziła w naszą stronę.
- Mateusz, Jezu...! - i tak dalej. Nie byłem zdziwiony ani nie miałem do niej o to żadnych pretensji. Mimo tego co jej powiedziałem i tak wiedziałem, że uspokoić się dopiero wtedy gdy go zobaczy i sama własnoręcznie sprawdzi czy na pewno nic mu nie jest.
- Dona. Posłuchaj mnie... - udało mi się jakoś zwrócić na siebie jej uwage. - Ja muszę zadzwonić... Zaczekajcie na mnie ok? - kiwnęła tylko głową i zajeła się z powrotem swoim dzieckiem. Naszym dzieckiem. Już nawet nie chciałem się zastanawiać czy naprawdę coś podejrzewa...
Odszedłęm na bok tak by nie słyszeli nic z mojej rozmowy. Wykręciłem numer do Josha. Wiedziałem, że się wścieknie i nie pomyliłem się.
- Słucham?! - zaatakował od razu jak tylko usłyszał co mam mu do powiedzenia.
- Nie wściekaj się. Stało się, myślisz, że my mamy na to jakiś wpływ? Kontrolę nad nimi? Żadnej. My możemy tylko pilność Donę i młodego...
- Właśnie widze jak ich pilnujemy.- warknał.
- To już inna sprawa, ale nie będę mówił co o tym myślę. Myślę, że wiesz co myślę.
- Wiem. - przyznał burcząc. - Jedziesz z nimi do domu?
- Nie, włąśnie dla tego do ciebie dzwonię, nie czekam aż zajedziemy... Wydaje mi się, że powrót tak po prostu do domu nie jest dobrym pomysłem.
- Co masz na myśli? - chyba się domyślał.
- Przekonam Donę, by jechała do domu. Wyjedźcie jej na spokanie i eskortujcie... Ja zabiorę młodego i wywiozę na dwa trzy dni. Myślę, że to będzie najlepsze rozwiązanie.
- Sam pojedziesz? Tak na pewno ktoś koczuje  i wszystko obserwuje! Myślisz, że pozwolę ci jechać z nim samemu?!
- NIe powiedziałem że pojadę samemu. Oczywiście, że będe chciał, żeby ktoś jechał z nami. Zadzwoń też gdzie trzeba. Niech zabiorą tych bandziorów... To nie jest sprawa dla polskiej policji, nie mają o niczym pojęcia.
- Zadzwonię. A ty streszczaj się w takim razie. My już jedziemy wszyscy. Część od razu zabierze się z tobą i młodym. Chciałbym tylko wiedzieć jak ty przekonasz do tego swoją żonę. - no właśnie.
- Jakoś dam radę. Kocha go nad życie, zgodzi się. Wytłumaczę jej że tak trzeba... Trzeba go na chwilę odizolować. W szkole na pewno nie będą mieli obiekcji po czymś takim...
- Pewnie nie. Powodzenia. - powiedział i rozłączył się. Westchnąłem. No to do dzieła...
Kiedy do nich podszedłem wszyscy razem z dyrektorką, która też tam była spojrzeli na mnie. Dona wcale nie wyglądała na uspokojoną. Mat był nieco bledszy niż zazwyczaj, ale chyba o wiele bardziej opanowany i spokojny niż jego matka. Westchnąłem. Wyobrażałem sobie co będzie jak jej powiem co chcę zrobić.
- To co, idziemy? - odezwałem się nie chcąc nic mówić przy obcej babie. Pewnie i tak nic by nie zrozumiała, ale wolałem nie ryzykować.
- Jasne. - odpowiedział młody i pociągnął za sobą matkę za rękę.
Kiedy już staliśmy przy aucie chyba zauważyli, że nie kwapię się z wsiadaniem do środka. Młody patrzył na mnie nieco powiększonymi oczami, ale nie dziwiłem się. Pewnie tego nie okazywał, ale byłem pewny, że jest co najmniej w lekkim szoku. Ile można?
- Co się stało? - Dona chyba bała się usłyszeć co mogę jej powiedzieć. Starałem się wyglądać na rozluźnionego i spokojnego, ale nie miałem pewności czy mi to wyszło... chyba nie bardzo.
- Posłuchaj, Dona... em... - co się stało z moim darem przekonywania, pomyślałem. - Nie denerwuj się, ale... bezpieczniej będzie jeśli zabiorę z miasta chłopaka na jakiś czas. - tak jak myślałem. Wytrzeszczyła na mnie oczy a zaraz potem przeniosła je na Mata. Wiedziałem, że nie będzie chciała się z nim rozstawać, zwłaszcza teraz.
- Co takiego? - wybąkała.
- Posłuchaj... - chwyciłem ją za rękę. - Trzeba go wywieźć na kilka dni, tylko kilka dni! - już widziałem jej oczy. Jeszcze chwila i jej wypadną. Miałem też wrażenie, że ma wielką ochotę walnąc mnie w łeb.
- Jak ty to sobie wyobrażasz?! - wybuchnęła. - Wydaje ci się, że pozwolę swojemu dziecku w takim momencie być dalej ode mnie  niż dwa metry?!  A TY CHCESZ GO WYWIEŹĆ Z MIASTA?! GDZIE?!
- Dona, uspokój się...
- Nie będę spokojna! Jakiś debil chce wykończyć moje dziecko! A TY CHCESZ MI JE GDZIEŚ WYWIEŹĆ! IDIOTO!
- Tylko na dwa, góra trzy dni! Posłuchaj mnie! - złapałem ją za ramiona. - Trzeba go wywieźc, rozumiesz?! Wróci niedługo do ciebie, zrozum, tych dwóch na pewno nie przyszło tu samemu! Ktoś na pewno obserwuje wszystko z boku. - wyszeptałem. - On nie może od razu wrócić do domu, tak po prostu. Powiedziałaś, że mi ufasz, więc mi ufaj. - patrzyłem jej w oczy przez chwilę intensywnie. Młody tylko patrzył na nas nic nie mówiąc. Podejrzewałem, że jest po mojej stronie, ale raczej nie ma zamiaru walczyć z wlasną matką, która potrafi być uparta jak osioł.
- Obiecuję ci, że nic mu się ze mną nie stanie. - powiedziałem znów spoglądając wciąż w jej oczy. Nic nie mówiła przez dłuższą chwilę.
- A gdzie chcesz mnie w ogóle zawieźć? - odezwał się w końcu. I ja i Dona spojrzeliśmy na niego oboje.
- Nie powiem ci konkretnie bo sam nie wiem. - mruknąłem rozglądając się delikatnie na około. - Zresztą, lepiej, żeby nikt nie wiedział. Pojedziemy autostradą. Zatrzymamy się gdzieś po drodze. - wyjaśniłem. Miałem zamiar wywieźć go nawet i do Niemiec jadąc przez całą Polskę. I zrobię to jeśli będę musiał. Na razie jednak plan mialem taki, że pojedziemy na Poznań, a potem się zobaczy...
- Nie zgadzam się. - Dona przerwała króką chwilę ciszy swoim warknięciem. Westchnąłem. Wiedziałem, że ciężko będzie ją przekonać.
- Posłuchaj. Ktoś już tu po ciebie jedzie. Zawiozą cię do domu. Ja i Mat pojedziemy z resztą, nie będziemy sami. - szeptałem starając się, żeby ikt postronny niczego nie usłyszał. - Nic mu się nie stanie...
- Mamo. - odezwał się znów. - Czasami lepszym rozwiązaniem jest wybrać coś szalonego, naprawdę. - patrzył na nią razem ze mną. Nie wiedziała co zrobić. Było widać, że jest rozdarta.
- Ale ja się będę martwić! Skąd będę wiedziec, że nic ci nie jest?
- Przecież nie zostawię cię tu odciętej od wszystkiego, Dona. - mruknąłem znów i pogładziłem ją po policzku. - Będziesz wszystko wiedzieć. Będę dzwonił do ciebie nawet co godzinę, młody też. Zaufaj mi. - patrzyłem na nią przez chwilę. - Ja wiem, że ci ciężko, ale mozesz to zrobić. - przytuliłem ją mocno. Wczepiła się we mnie i nawet jeśli młody coś sobie pomyślał to nic nie powiedział. Zresztą pewnie sam sie domyślił, że coś było. Głupi nie jest.
Czułem też niemal na sobie czyjś wzrok, wiedziałem, że ktoś nas teraz obserwuje. I jeśli nie skontaktują o co tu naprawdę chodzi to i tak będę miał znowu problemy. Ale to nic, pomyślałem sobie. Widocznie przyszedł czas, żeby raz na zawsze rozprawić się z gadami...