wtorek, 28 lutego 2017

Resurrection. - 30.

Hej. :) W końcu udało mi się to skończyć. xo Dodatkowo od wczoraj rozkłada mnie choroba i ciężko mi się to pisało ale jest. :D Tak więc zapraszam. :)
***



Było cudownie. A nawet lepiej. W życiu bym się nie spodziewał, że... ale o tym może później. Najważniejsze było dla mnie kilka podstawowych rzeczy. Po pierwsze i najważniejsze, moja ukochana i syn byli ze mną. No jeśli chodzi o Mata, to akurat w tym momencie jest to bardziej pojęcie względne. A dlatego, że właśnie przebywałem razem z Doną w Hiszpanii.
Zabrałem ją do tego samego miejsca, tego samego hotelu i tego samego pokoju co dwadzieścia lat temu. Tam się tak na prawdę wszystko zaczęło. Tam konkretnie się sobie zdeklarowaliśmy tam pierwszy raz poszliśmy ze sobą do łóżka, tam po raz pierwszy powiedziała mi wprost, że mnie kocha. Ja powiedziałem jej o swoich uczuciach dużo wcześniej, ale nie to było ważne. Dla mnie najważniejsza była ona i  to, że była ze mną, mimo tego wszystkiego co zrobiłem. W końcu tak naprawdę, bez Dareczka pod pachą.
Wygłupialiśmy się siedząc w łóżku,, a raczej tarzając się po nim. Jak nastolatkowie. Kiedy zaczęła okładać mnie poduchą, myślałem, że mnie tam... Mój kaszel jednak przywołał ją do porządku. Kiedy nieco się uspokoiłem, ułożyła się obok mnie i po prostu wtuliła w mój bok. Nie umiałem się nie uśmiechać.
Wracając do młodego, to został w Polsce w domu. Dona chciała go ciągnąć ze sobą, albo w ogóle nigdzie się bez niego nie ruszać, ale wspólnymi siłami i przy nieoczekiwanej pomocy teścia, daliśmy radę.
No właśnie, jeśli chodzi o teścia...

Kiedy jechaliśmy do jej rodziców, miałem wrażenie, że zaraz to JA dostanę refluksu. Zupełnie nie miałem pojęcia jak się zachować i czy w ogóle tam do nich wchodzić. Ale kiedy Dona tylko zauważyła moją minę, stwierdziła, że to był mój pomysł i pójdę z nimi czy mi się to podoba czy nie. Co mi innego pozostało? Kiedy w końcu się tam znalazłem miałem ochotę schować się gdzieś w jakiejś szafie. Albo najlepiej założyć czapkę niewidkę, wtedy byłoby jeszcze lepiej. Zupełnie nie umiałem sobie wyobrazić reakcji ojca Dony na moją skromną osobę. Okazało się jednak, że...
Młody od razu wparował jak do siebie i po raz pierwszy w życiu miałem okazję zobaczyć, jak jego dziadkowie go uwielbiają. Ubóstwiają wręcz. Pani Leszczyńska, z polskiego na nasze będzie Eva. Natomiast pan Leszczyński posiadał imię, którego nijak nie umiałem wymówić, a wątpiłem by istniał jego angielski odpowiednik. Oboje, najpierw teściowa a potem teściu dopadli do niego, ale jemu to chyba niezbyt przeszkadzało. W końcu był u rodziny. Dziadek zapytał go o coś na co on odpowiedział mu po angielsku, przez co zrozumiałem, że najprawdopodobniej zapytał go o szkołę. To chyba standard.
- Dlaczego mówisz po angielsku?
- Bo przyjechaliśmy wszyscy. - odparł znów młody. Naprawdę zacząłem się zastanawiać czy nie czas uciekać...
- No chodź tu! - usłyszałem. To musiało być do mnie. Ten sarkastyczny ton, który dobrze jeszcze pamiętałem. Ironię miał wymalowaną na twarzy, gdy go dostrzegłem. Jego żona zniknęła gdzieś na chwilę... być może dlatego powiedział... - Masz szczęście, że Eva o niczym nie wie. Przestałbyś być mężczyzn... Chociaż.... - mruknął przyglądając się swojej córce. - Dona wdała się w matkę, więc jeśli ona nie urwała ci jaj, to moja żona pewnie też by tego nie zrobiła.
- Tata! - Dona fuknęła od razu okręcając się na pięcie w jego stronę.
- No o co ci chodzi? - mruknął niewinnym tonem patrząc na nią jakby nie wiedział o jej chodzi. Ta tylko pokręciła głową. Natomiast młody miał z tego niezaprzeczalną uciechę.
- O nic, przestań!
- Macie lody? - młody wypalił ni z tego ni z owego.
- Mateusz! Żreć przyjechałeś?! - teraz Dona wsiadła na niego. Obserwowałem to z lekkim uśmiechem na twarzy mimo wszystko.
- Ale daj spokój! Pewnie, że mamy. Tam gdzie zawsze, czekają na ciebie. - powiedział mężczyzna, na co młody w podskokach pofrunął do kuchni... chyba.
- Tata, nie za dużo tych lodów i wszystkiego innego? On w domu też ma. Nie ruszy, ale jak przyjedzie tutaj to wsuwa cudze. - powiedziała patrząc na mnie z czułym uśmiechem. Jej ojciec to widział. I chyba mógłbym się nawet założyć, że sam też się uśmiechnął... ale zaraz zwątpiłem słysząc jego głos skierowany znów do mnie.
- U nas też może szamać. A ty? Jak na nieboszczyka, trzymasz się całkiem dobrze. - Dona nie wiedziała gdzie podziać oczy, więc... kulturalnie spierdoliła gdzieś do matki zostawiając mnie z nim samego. Świetnie.
- Proszę pana... - zacząłem kulawo. Na pewno nie miałem zamiaru się z nim kłócić.
- Wiesz, ja zawsze wiedziałem, odkąd cię pierwszy raz na oczy u siebie w domu zobaczyłem, że jesteś nader pomysłowy, ale żeby aż tak? Szkoda tylko, że mojej córki w tym nie uwzględniłeś. Nawet nie chcę wiedzieć ile panienek miałeś przez ten czas. - nie pozwolił mi dojść do słowa. - Można by powiedzieć, że nie jesteś wart nawet jednego jej włosa. - zamilkł. I ja też nic nie mówiłeś. Co miałem mu powiedzieć? Miał rację. - Ale dostrzegłszy drugą stronę medalu, stwierdzam, że chyba nie ma na świecie takiego drugiego idioty jak ty, który dla swojej żony zrobiłby coś takiego. Nawet głupota czasami skłania do podziwu, drogi zięciu.
Popatrzyłem na niego przez chwilę. Ale i tak nie wymyśliłem nic konstruktywnego co mógłbym mu powiedzieć.
- Nic nie powiesz? - uniósł jedną brew ku górze.
- A co mam powiedzieć? Po za tym, że wszystko co pan powiedział jest prawdą. Jestem idiotą, nie zasługuję ani na pańską córkę ani na takiego syna, na nic....
- To dobrze, że zdajesz sobie z tego sprawę. - wszedł mi w słowo. - To teraz zrobisz dla mnie jedną rzecz. - już wiedziałem co mi powie. Pewnie będzie chciał, żeby raz na zawsze zniknął z życia jego córki i wnuka... - Masz, kurwa jasna, zrobić wszystko, żeby moja córka kopnęła w końcu w dupę tego niedorozwoja, którego wzięła sobie po tobie na męża! - wytrzeszczyłem na niego oczy. - CO?!
- Nie tego się spodziewałem... - mruknałem skołowany, ale... zadowolony.
- Wiem, że nie tego się spodziewałes, ośle, ale zniosę wszystko, byleby tylko ten gamoń raz na zawsze znikł. Pod tym względem założyłem koalicję z wnukiem. - i uśmiechnął się lekko. Sam się zaśmiałem.
- No cóż, zadanie wykonane przed zleceniem. Jakby to powiedzieć... Dona już go wykopała, częstując przy tym informacją o mnie. - teraz to on wytrzeszczył oczy.
- Widzę, że nie próżnujesz. A tak w ogóle to wolno ci tak obdarzać wszystkich dookoła takimi cukiereczkami?
- Nie. - uśmiechnąłem się. - Ale niektórych trzeba. Bez tego nie da rady.
- Aha. - powiedział sprawiając wrażenie jakby nagle znudził go ten temat. Zaczął z innej beczki. - A może byś tak gdzieś zabrał swoja odzyskaną żonę, co? - starałem się uśmiechnąć, ale chyba mi nie wyszło.
- Dona zgodziła się pomagać mamie przy panu, więc... już jej to proponowałem. I nie mam zamiaru jej od pana odciągać. - jego mina była bezcenna.
- A co ja, umierający jestem?! DONA! - krzyknął nawet nie ruszając się z kanapy na której cały czas siedział. - Już ja ją zaraz przekonam. - mruknął cicho.
- Tak? - wyłoniła się nagle z wejścia do salonu. - Zaraz będzie obiad...
- Dupa tam obiad - wtrącił znów. - Zdążymy się najeść. Powiedz mi, kochanie, czy ja wyglądam na starego niedołężnego dziewięćdziesięcioletniego dziadka, że musisz wkoło mnie chodzić razem z matką?? - zmieszała się lekko. A ja sam zaśmiałem się pod nosem, na co wbiła we mnie ostry wzrok. Udałem, że cicho kaszlę.
- No przecież nic mi się nie stanie...
- Ja sobie sam dobrze radzę, w czym ty chcesz mi pomagać? Do pracy chodzić nie muszę, a nigdzie prowadzać mnie nie trzeba. Dziecko, wiesz przecież, że twoja matka jest co najmniej przewrażliwiona.
- No niby tak, ale co jej miałam powiedzieć, że nie?!
Tak więc długo nie zajęło przekonanie kogo trzeba do całego pomysłu. Problem pozostał tylko jeden. Dona za nic w świecie nie chciała nawet myśleć o tym, żeby młody został sam w domu nawet na jeden dzień. Dość długo trwało zanim udało nam się i mi i jemu ją ją urobić. Z pomocą przyszedł nam nawet jej ojciec, i w końcu poskutkowało. Młody zobowiązał sie do codziennego telefonowania, a my po uporaniu się ze wszystkim wylecieliśmy w końcu w podróż.
Nie mogłem się nią nacieszyć.





Nie mam pojęcia jakim cudem się na to zgodziłam, ale się zgodziłam. Miałam wyrzuty sumienia, że tak mi się to podoba, bo nasz syn siedział w kraju, a ja wciąż zastanawiałam się kiedy coś się stanie. Mike zapewniał mnie, że absolutnie NIC się nie stanie, ponieważ młody nie siedzi tam kompletnie sam. Są faceci, którzy nie spuszczają go z oka.  Wożą do szkoły i z niej odbierają, tak jak Michael do tej pory. Z tego co się dowiedziałam to młody kręcił trochę nosem, ale się za bardzo o to nie ciskał. I dobrze. Chyba dobrze wie co mogłoby go spotkać po moim powrocie gdybym się dowiedziała, że coś odwalił.
Z drugiej strony starałam się go zrozumieć, to ciągłe pilnowanie na pewno działało mu n nerwy.
- Szykuj się. - usłyszałam, kiedy stałam na małym balkoniku. Poczułam jak oplata mnie lekko ramionami na co od razu się uśmiechnęłam. Odchyliłam nieco głowę opierając się o jego ramię.
- Na co? - odmruknęłam zezując na niego lekko z uśmiechem.
- Nie mam zamiaru przesiedzieć z tobą całego wyjazdu w pokoju, kochana. Kazałem odciąć od wszystkich basen i rozłożyć na nim dach płócienny. Będziemy tylko my we dwoje, nikt nie będzie nam przeszkadzał. - byłam lekko zaskoczona.
- Jaki basen? Ten na zewnątrz, odkryty?
- Tak. - mruknął znów i przywarł ustami do mojej skóry na szyi. Przymknęłam lekko oczy, ale musiałam pozostać przytomna.
- Pozbawiłeś atrakcji innych gości tylko dlatego, że my tu jesteśmy i chcesz popływać? - zaśmiał się.
- No nie do końca. Jak myślisz, co by się stało, gdyby ci ludzie nas tu zobaczyli? To jeden i chyba najważniejszy powód.
- A ten drugi?
- Ten drugi to ten, że chcę mieć cię tylko  dla siebie. - wymruczał mi na ucha i skubnął je lekko zębami. Przeszły mnie ciarki. Skuliłam się lekko co wyczuł i zaśmiał się.
- Masz mnie tylko dla siebie, nie potrzebne ci takie podstępy...
- Ale nie chcę, żeby ktoś cię oglądał. - popatrzyłam na niego z ukosa.
- Coś ze mną nie tak czy co?
- Zwariowałaś. - parsknął śmiechem. - To chyba normalne, że nie chcę żeby inni faceci wbijali swoje przebrzydłe gały w twój tyłek. Albo ewentualnie w co innego. - teraz to ja się zaśmiałam. Odwróciłam się do niego przodem i pogładziłam jego policzki.
- Kocham cię. - mruknęłam i pocałowałam lekko na co ochoczo przystał. Ale po chwili się odsunęłam. - Co mnie obchodzą inni faceci?
- Cieszę się, że cię nie obchodzą. Ale to nie zmienia faktu, że mają zakaz patrzenia. - mówił to starając się być śmiertelnie poważnym, ale chyba nie do końca mu się to udało. Pokręciłam głową z politowaniem śmiejąc się.
- Jesteś niepoważny. Ale dobrze. Skoro już wszystko załatwiłes ja nie będę narzekać. Przydałoby się tylko zabrać ze sobą coś do picia i... - już zaczęłam wyliczać. Chciałam się koło niego przecisnąć, żeby zacząć to wszystko zbierać, ale mnie powstrzymał. Śmiał się ze mnie.
- Już o wszystko zadbałem. Będziesz miała co pić, zamówiłem też coś mocniejszego. - dodał nieco niższym zmysłowym głosem. Aż przełknęłam ślinę.
- Planujesz coś konkretnego wobec mojej osoby? - zapytałam całkiem niewinnie. Wyszczerzył się.
- Nie. Nic specjalnego, po prostu... dla rozluźnienia. - mruknął i znów się do mnie przysunął muskając moje usta swoimi wargami.
Paraliżował mnie za każdym razem w takich chwilach. Nie umiałam się ruszyć. Mógłby mnie wziąć tam gdzie akurat staliśmy, nie miałabym nic przeciwko. Był taki kochany... Robił wszystko pod moją dupę. Czasami mnie to wkurzało i wprost mu o tym mówiłam. Wtedy on stwierdzał, że mimo, że już nic nie mówię, nie wrzeszczę ani nie płaczę to on jest świadomy tego, że nie wybaczyłam mu do końca. Kiedy powiedział to po raz pierwszy, najpierw patrzyłam na niego bezmyślnie, a potem zrobiłam minę coś w stylu... 'Naprawdę, idioto?'
Ale coś w tym jednak było, choć może nie do końca tak jak on to określił. Dwadzieścia lat to jednak długo i minie chyba jeszcze trochę czasu zanim się całkiem przyzwyczaję i przestanę rano bać się otwierać oczy w obawie, że to okaże się tylko snem. A jego nie będzie.
- Rozluźniłeś mnie już wystarczająco... - zaśmiałam się i w końcu mu uciekłam.
Woda w basenie była ciepła, z resztą temperatura była wysoka. Jak tylko przebrałam się w strój kąpielowy, Mike nie odrywał ode mnie wzroku. Sam siedział na leżaku w samych jakichś spodenkach i przyglądał mi się jak poruszam się w wodzie. Momentami aż mnie to peszyło.
- Możesz się na mnie wciąż tak nie gapić? - zapytałam wychodząc z wody i podchodząc do niego. Uśmiechnął się cwanie.
- A na kogo innego mam patrzeć, co? Jak nie na ciebie. - wymruczał łapiąc mnie za rękę i pociągnął na siebie. Niespodziewanie znalazłam się n nim, siadając okrakiem na jego kolanach i obejmując za szyję. Pochyliłam się lekko w jego stronę. Odebrał to jako zachętę do pocałunku, i dobrze, ale odsunęłam się z szerokim uśmiechem. - Jak możesz... - starał się udać zasmuconego, ale marnie mu to wychodziło. Widziałam te iskierki w jego oczach i wiedziałam, że coś kombinuje.
- Co jak mogę? Nic nie robie. - mruknęłam zadowolona.
- Uciekłaś mi... - mruknął znów siadając prosto i przyciskając mnie mocno do siebie.
- Wydawało ci się... - wymruczałam zjeżdżając dłonią na jego pierś. Patrzył mi w oczy rozpłomienionym wzrokiem. - Co ci chodzi po tej kudłatej głowie?
- Mnie? - zdziwił się udając, że nie ma pojęcia o czym mówię. - Przecież ja mam myśli czyściutkie jak łza...
- Właśnie widzę. - mruknęłam patrząc na niego wymownie. Właśnie w tym momencie rozwiązał moją górę od stroju  i wsunął dłoń pod materiał nakrywając nią moją pierś. Uśmiechnął się zadowolony z siebie.
- O co ci chodzi? - zamruczał mi do ucha, poczułam jak jego palce zaciskają się lekko...
- Jesteśmy w miejscu publicznym... - wyszeptałam lekko zdekoncentrowana. Skutecznie rozpraszał mnie delikatnie ugniatając w dłoni moją pierś...
- Nikt tu nie przyjdzie... Załatwiłem nam pełną dyskrecję. Możemy robić co nam się żywnie podoba... - wyrecytował półgłosem powoli ściągając ze mnie górną część stroju. Jakoś nie interesowało mnie czy ktoś mnie widzi. Bardziej byłam zajęta JEGO spojrzeniem, które zachłannie wbijał w mój biust... którym zaczął się czule zajmować.
- Mike, ja nie wiem czy to jest dobry pomysł... - zaczęłam, ale on chwycił mnie i w mgnieniu oka zamieniliśmy się miejscami. Ja pod nim na leżaku pół naga, on nade mną, przyglądał się pożądliwie mojemu ciału. - Nie wiedziałam, że masz takie zapędy, kochanie... - wymruczałam gładząc lekko jego tors. Uśmiechnął się cwanie.
- Ja też nie wiedziałem... aż do teraz. - stwierdził,  potem zbliżył się do mnie patrząc mi w oczy, pokrywając mnie niemal całą swoim ciałem. Westchnęłam, kiedy poczułam na sobie jego gorącą skórę. Albo mi się wydawało, albo był rozpalony... albo może to ja...
- Jesteś gorący... - mruknęłam kompletnie wytrącona z równowagi. Widziałam tylko jego... poza tym niczego nie rejestrowałam. No może... poza jego ręką, która powoli sunęła wzdłuż mojego uda... od wewnętrznej strony.
- Być może... Czuję się jakbym się palił. Z pożądania. To takie poetyckie... - zaśmiał się w końcu. - Kocham cię, po prostu. - szepnął. Patrzył mi przy tym w oczy.
- Ja ciebie też... - tylko tyle zdążyłam odpowiedzieć. Potem już nic nie mówiłam. Starałam się być cicho, ale nie było to łatwe. Miałam ochotę krzyczeć, gdy tak wolno poruszał się we mnie. I pomyśleć, że to basen... w każdej chwili ktoś może się tu zabłąkać. Ale nie obchodziło mnie to w tamtej chwili...
Potem wciąż czułam na sobie jego wzrok, kiedy zakładałam z powrotem na siebie strój. I nie krył zadowolenia. No cóż... przeleciał mnie w miejscu publicznym. Dobre.
- Przestań się tak szczerzyć w końcu! - rzuciłam w niego ręcznikiem, kiedy wciąż się uśmiechał. Zaśmiał się głośno, po czym wstał i chciał mnie złapać, ale mu uciekłam. - Nie lubię cię. Nabijasz się ze mnie.
- Ja z ciebie? - szczerzył się wciąż.
- Tak. A to ty tu masz niestworzone fantazje.
- Zaraz niestworzone. TA jak widać jest jak najbardziej STWORZONA. - poruszył lekko brwiami dając mi wiele do zrozumienia...
- Mam rozumieć, że to sobie zaplanowałeś?
- Nie. To był spontan. I przez to jeszcze lepiej smakował. - złapał mnie w koncu za rękę i tak po prostu czule pocałował. - I jestem ciekaw jednej rzeczy...
- Jakiej?
- Dlaczego byłaś tak cicho, zazwyczaj jesteś o wiele bardziej werbalna...
- Idź! - trzasnęłam go znowu ręcznikiem, na co zaczął się śmiać.
Wróciliśmy w końcu do pokoju. Nie chciało mi się przebierać, poza tym miałam zamiar założyć coś zwiewnego, więc przez cały hotel przeszłam w tym stroju. Mike był z tego bardzo zadowolony, przynajmniej do momentu, aż ktoś nie pojawił się na horyzoncie i nie wbił we mnie łapczywych oczu. Śmiałam się z jego miny.
W pokoju rozebrałam się rzucając na razie kostium na podłogę i przeczesałam włosy palcami. Poczułam jak mnie obejmuje od tyłu. Przytulił się do mnie mrucząc coś cicho do mojego ucha... że jestem piękna. Uśmiechnęłam się i odwróciłam do niego przodem wtulając się w niego. Miałam nadzieję, że już zawsze bedzie tak dobrze...

poniedziałek, 20 lutego 2017

Informacja.

Dzień dobry  :D Pomyślałam, że dobrze by było coś napisać. Od ostatniego odcinka minął już tydzień i kiedy sobie to uświadomiłam doznałam szoku. xD Tego jeszcze nie było. Kolejny nie zaczął się jeszcze nawet pisać, a to wszystko przez stertę oczekujących na mnie tematów na prace kontrolne, które muszę pisać. I tym oto sposobem zapomniałam o blogu. o.o Ale planuję w końcu się wziąc i chociaż po trochu codziennie pisać, nie umiem przewidzieć, kiedy się pojawi następny, ale się pojawi.
Tak więc no. :D Do zobaczenia niebawem, mam nadzieję. :)

poniedziałek, 13 lutego 2017

Resurrection. - 29.

Hej. :) I jest. Trochę się rozwlekłam z perspektywą Michaela, w końcu stwierdziłam, że dobrze by było napisać coś od Dony. xD Ale efekt końcowy mi się podoba. Więc zapraszam do czytania. :)
***




Nie miałem pojęcia kiedy zasnąłem, ale obudziłem się dopiero nazajutrz około godziny dziesiątej. W pierwszej chwili nie wiedziałem gdzie jestem, rozglądałem się jednym okiem po całym pomieszczeniu i dopiero po dobrej chwili dotarło do mnie co się stało. I gdzie wylądowałem. Westchnąłem tylko ciężko i wcisnąłem twarz w poduszkę. Musiałem w końcu się ogarnąć i wrócić do domu. Nie miałem bladego pojęcia co zrobię kiedy już tak się znajdę. Na pewno nie miałem wielkiej ochoty spotkać się z Doną, a wiedziałem, że na pewno do tego dojdzie.
Podźwignąłem się w końcu z łóżka i poszedłem do łazienki ogarniając się z grubsza. Czułem szum w głowie, jakby stado pszczół wleciało mi przez uszy. Było to nieprzyjemne uczucie. Domyśliłem się, że po prostu... nie powinienem pić. A na pewno nie w takich ilościach. Koniak z całą pewnością mi nie służył. Facet, który ze mną tu przyjechał siedział w małej kuchence i pił kawę czytając jakąś gazetę. Nie miałem pojęcia czy cokolwiek z tego rozumie. Ale chyba rozumiał bo po chwili, gdy nalałem sobie wody mineralnej, odezwał się.
- Publika już się dowiedziała kto brał udział w tym wypadku z wczoraj. - mruknął, na co westchnąłem tylko. Co miałem z tym zrobić? - I dzwoniła twoja żona. - dodał. Na te słowa coś ścisnęło mnie w żołądku.
- Tak?
- Była zdenerwowana. Chciała wiedzieć, czy wszystko z tobą w porządku. - wyjaśnił.
- I co jej powiedziałeś?
- Że wszystko w porządku. - stwierdził. Westchnąłem znów. Widocznie nie wspomniał o sercu. I dobrze.
- Mówiła coś jeszcze? - zapytałem cicho. Milczał przez chwilę.
- Nie wiem co się tam działo, ale... - spojrzałem na niego znad swojej szklanki z wodą. - Ale wasz syn przekrzykiwał się z kimś po polsku. Pewnie z ojczymem. To wyglądało na poważną awanturę. A pani Dona płakała. - znów coś ścisnęło mnie w żołądku, ale tym razem z innego powodu. Lepiej, żebym się nie dowiedział, że podniósł na nią rękę. Albo na młodego. Zabiłbym.
- Zbierajmy się. - powiedziałem tylko z westchnieniem i wróciłem do sypialni chcąc zabrać swoje rzeczy. Nie miałem ze sobą zbyt dużo bagażu.
Jakąś godzinę później jechałem już windą w górę na swoje... nasze piętro. Czułem się jak nastolatek, po raz kolejny, który bał się wyjść ze swojego pokoju w obawie, że gdzieś na horyzoncie pokaże się dziewczyna, w której się zakochał, a nie miał odwagi się do niej zbliżyć. Mój przypadek był nieco inny, ale odczucia całkiem podobne.
Kiedy drzwi się rozsunęły nikogo nie zobaczyłem i aż syknąłem, kiedy poczułem ulgę z tego powodu. Wyszedłem. Jechałem sam, ponieważ wydarłem z samochodu nie czekając na swojego kolegę. Nie oglądałem się na nikogo, ruszyłem w stronę swoich drzwi. O ile facet mówił, że miała tam być jakaś awantura, teraz panowała kompletna cisza. Zastanawiałem się o co poszło. Pewnie o to co zwykle. Czyli o gówno.
Schowałem się u siebie i od razu zamknąłem u siebie. Usłyszałem, jak mi się wydawało, że ktoś chyba chce mnie zaczepić, ale nie miałem ochoty na rozmowy. Rzuciłem tylko przez ramię, żeby nie zawracali mi teraz gitary. Zostałem sam.
Położyłem się na łóżku tak jak stałem. Natychmiast  w mojej głowie zaczęły pojawiać się obrazy tego, co tu razem robiliśmy. Nie musiałem nawet zamykać oczu, po prosu widziałem to wszystko jak na filmie. Widziałem jej ciało, jej twarz, słyszałem ciche jęki i westchnienia. Sam westchnąłem w pewnym momencie. Już nie wiedziałem co myśleć.
Nikt mi nic nie mówił, nie próbowali dawać dobrych rad, może nawet dobrze. Nie chciałem słuchać niczyich mądrości. Bardzo chciałem by była ze mną. Ale TYLKO ZE MNĄ. Żadnych innych mężulków. Tylko, że już po tym wszystkich chyba straciłem swój animusz... Jakoś nie miałem ochoty tam do niej iść i rozmawiać o czymkolwiek. Nie chciałem słuchać jej jęczenia. W sumie ot mógłbym się spakować i tak po prostu wyjechać bez słowa...
Ta myśl wywołała we mnie nieokreślone uczucie. Ciarki przeszły mnie po plecach. Przysięgałem nie tylko jej, ale i sobie samemu, że więcej tego nie zrobię. Że jej nie zostawię choćby nie wiem co. Właśnie, 'choćby nie wiem co'. Teraz zdarzyła się jakaś sytuacja, a ja na dzień dobry mówię o tym co już raz zrobiłem. Z innego powodu, ale właśnie to jej obiecałem. Że NIGDY więcej jej nie zostawię. Poza tym... chyba bym usechł nie wiedząc co się tu dzieje na bieżąco. A tak naprawdę to usechłbym z tęsknoty za nią. Teraz to już nie byłoby takie 'proste'. Nigdy nie było.
Ale niby co miałem zrobić? Miałem czekać nie wiadomo na co? Aż mu w końcu powie? Ciekaw byłem kiedy to nastąpi i czy w ogóle. Czułem się zraniony, może nawet zdradzony. I sam już nawet nie wiedziałem czy mam jakieś prawo się tak czuć. W końcu jakby nie było... to ten cały bajzel zaczął się ode mnie. Pozwoliłem jej wierzyć, że nie żyję, skazałem na to wszystko... I tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia to czy to ten cały Darek czy na jego miejscu stałby ktoś inny. Zawsze byłby to jakiś mężczyzna i pewnie tak samo by się teraz miotała. Może rzeczywiście nie powinienem tak na nią najeżdżać... Może powinienem chociaż wysłuchać, a dopiero potem jebnąć fochem. Ale nawet jeśli, to wciąż nie zmieniało tego, że czułem się skrzywdzony co najmniej jak dziecko.
Tuliłem się do poduszki, bo i nie miałem do kogo. Zacząłem przypominać sobie to wszystko co razem przeżyliśmy, kiedykolwiek, i teraz i kiedyś w Neverland. Aż trudno było uwierzyć, że to wszystko dzieli teraz taka gigantyczna przepaść dwudziestu lat w samotności. Każde z nas zostało samo. Zagłębiając się w to wszystko bardziej, doszedłem do wniosku, że to nie jest aż takie dziwne, jej zachowanie. Może należałoby nawet powiedzieć, że Dona ma wszelkie prawo czuć się zagubiona. Ale to oczywiście nie znaczy, że będę się godził na TAKIE atrakcje. Pomyślałem po prostu... że będziemy musieli poważnie porozmawiać. I albo ona się z nim raz a dobrze rozliczy, albo... ja tego kompletnie nie widzę w przeciwnym razie.
Chciałem wstać i iść do niej, ale zabrakło mi odwagi. Cykałem się jak szczeniak, śmiechu warte. Aż prychnąłem pod nosem. A potem westchnąłem podnosząc się i otworzyłem szufladę szafki przy łóżku w poszukiwaniu czegoś, ale w ręce wpadło mi zdjęcie. Jedno z tych trzech, które zawsze miałem przy sobie. Było jak skarb, który nie dałby się wykupić za żadne pieniądze. Najdroższy memu sercu. Patrzyłem na nie, biłem się z myślami i starałem się zmusić do powstania i pójścia do niej do mieszkania. Poza tym, byłem ciekawy o co wybuchła ta cała awantura, o której powiedział mi facet.
I już nawet miałem się poderwać z siedzenia, już miałem iść, kiedy drzwi do mojej sypialni otworzyły się cicho i nie pewnie. Przez chwilę myślałem, że to pewnie jeden z agenciarzy przyszedł o czymś mi powiedzieć, ale kiedy w nie spojrzałem, aż westchnąłem. To nie był nikt z nich, tylko Dona we własnej osobie. Naprawdę nie chciałem jej takiej oglądać.
Starała się to jakoś ukryć, ale gołym okiem było widać, że płakała. I to pewnie przez dłuższy czas. Dłonie jej lekko drżały, podobnie jak dolna warga...
- Chciałam ci tyle powiedzieć, a kiedy już tu jestem, nie mam zielonego pojęcia co powiedzieć. - zaczęła łamiącym się głosem spuszczając głowę. Pewnie układała sobie wcześniej litanię w głowie. Normalne, każdy tak robi, wtedy jest trochę lżej. Ja też tak miałem. I to nie raz.
- Może zacznij od tego co się tu działo, kiedy mnie nie było. Słyszałem, że była niezła awantura. - powiedziałem spokojnie odwracając od niej wzrok i wbijając oczy w zdjęcie. Po chwili usłyszałem cichy szloch. Nie mogłem tego słuchać.
- To tak jakby... jedno powiązane z d-drugim. - wydukała starając się choć trochę uspokoić, ale nie szło jej to za dobrze. Nie chciałem, żeby płakała. Schowałem zdjęcie, zasunąłem szufladę i wstałem.
- Wybacz mi. - usłyszałem na co spojrzałem na nią. - Proszę, wybacz mi. Starałam się sama sobie to jakoś wytłumaczyć, ale żadne wytłumaczenie tak naprawdę nic nie daje... - zaczęła trzeć oko jak małe dziecko.
Chciałem, naprawdę chciałem pozostać niewzruszony, ale nie mogłem. Nie mogłem na to patrzeć. Naprawdę bardzo ją kochałem. Pewnie nawet nie byłaby w stanie sobie tego wyobrazić.
- Ja nie wiem. - zaczęła znów już nawet nie powstrzymując się od płaczu. - Tutaj w  ogóle nie ma żadnego porównania, zawsze wybiorę ciebie. Nie wiem, co mi się wtedy stało... - i znów zapłakała. Nie dałem już rady dłużej stać w miejscu.
Podszedłem do niej pokonując dzielącą nas odległość w trzech krokach i przytuliłem ją mocno. Rozpłakała się już na dobre. Wczepiła się we mnie obejmując ciasno jakby bała się, że zaraz każe jej się wynosić. Nic podobnego...
Odsunąłem ją od siebie, a ona zareagowała na to jakbym chciał ją wyrzucić. Takiego przerażenia w jej oczach jeszcze chyba nie widziałem. Chwyciłem delikatnie jej twarz w swoje dłonie i popatrzyłem w jej oczy. Trwało to chwilę a potem...
- Kocham cię. - powiedziałem nie odrywając od niej swojego spojrzenia ani na moment. - Kocham cię nad życie. - przycisneła moje dłonie jeszcze mocniej do swoich policzków i zaczęła je całować po wewnętrznej stronie. Nogi się pode mną uginały.
- Przepraszam...! - zaczęła szeptać, na co przycisnąłem ją znów całą mocno do siebie. A w chwilę potem przywarłem do jej ust. Umilkła natychmiast, do tej pory wciąż coś szeptała. Przywierałem do niej przez chwilę po czym popatrzyłem jej w oczy. W samym jej spojrzeniu widziałem dokładnie, że wciąż mnie przeprasza. Objęła mnie w pasie i wtuliła się cała, mocno, na moment sprawiając, że straciłem dech.
- Już dobrze. - szepnąłem ledwie słyszalnie, aż zadrżała. - Ja... - zacząłem znów. - Może trochę zbyt gwałtownie zareagowałem...
- Nie, miałes rację. - przerwała mi.
- Dona. - spojrzałem znów na nią. Zacząłem dalej z westchnieniem. - Może powinienem po prostu wiedzieć, że możesz wciąż czuć się zagubiona... Rozchwiana... - zacisnąłem usta. - Ale boję się, że do takiego czegoś wlaśnie dojdzie, że w jakiś sposób cię znowu stracę, ja nie chcę się przekonywać o tym czy coś takiego rzeczywiście może się stać. Ale jedna sprawa pozostaje nie do ruszenia i nie przewiduje żadnych ulg. Musisz się z nim w końcu raz na zawsze rozmówić. - powiedziałem patrząc jej poważnie w oczy.
Popatrzyła na mnie przez chwile.
- Wszystko już mu powiedziałam. - rzekła w końcu chwytając mnie za dłoń. Przez chwilę nic nie robiłem, tylko na nią patrzyłem. Powiedziała mu? - Wczoraj wieczorem, kiedy wrócił z pracy. Ciskał się o to, że w ogóle nie pozwalam mu się do siebie zbliżyć, a przecież... - odchrząknęła uciekając wzrokiem. - Wcześniej, zanim wyjechał w tą delegację było wszystko w porządku, jak to określił. Miałem pretensje o wszystko, też o to, że wywaliłam go z łóżka do salonu. Więc mu w końcu powiedziałam. - cały czas jej się przysłuchiwałem i obserwowałem ją. Łzy już przestały lecieć po jej policzkach. - W pierwszej chwili nie uwierzył i stwierdził, że zwariowałam po czterdziestce. Że tak mi już odwaliło, że sama sobie ciebie stwarzam. Mat się wkurzył... i się zaczęło. A potem ci panowie, którzy tu są na miejscu wszystko mu wyjaśnili... przy okazji mi powiedzieli, że miałeś wypadek. - głos jej się znowu załamał. Patrzyła na mnie przestraszona.
- Nic mi nie jest. - mruknałem lekko zachrypnięty. Patrzyła na mnie znów tymi załzawionymi oczami. Nie chciałem tego widzieć. Westchnąłem odwracając od niej twarz.
- Na pewno wszystko w porządku? - zapytała ledwo wydobywając z siebie głos. Przymknąłem oczy.
- Na pewno. - chciałem ją zapewnić, żeby przestała w końcu płakać.
- Przestraszyłam się na śmierć... - zajęczała i juz nie mogłem wytrzymać. Przycisnąłem ją znów do siebie mocno.
- Nie płacz. Wszystko jest dobrze, przecież widzisz...
- Nic nie będzie dobrze, jeśli mi nie wybaczysz. - i znowu. Nie chciałem dłużej słuchać jej płaczu.
- Wybaczę ci. - powiedziałem w końcu. Od razu poczułem jak mocno mnie ściska.
- Kocham cię. - wyszeptała tuląc się. Staliśmy tak przez jakiś czas, w którym gładziłem jej plecy, a ona powoli w końcu się uspokajała. Otarła lekko oczy i dalej tak stała ściskając w palcach moją koszulę. Aż westchnęła w pewnej chwili.
- Co się dzieje? - zaniepokoiłem się, bo wydawało mi się, że znowu coś... ale ona powiedziała...
- Głowa mnie boli. - Boże, dzięki ci, pomyślałem. Jej głos był już w miarę spokojny. Choć mina jeszcze nietęga. - Od wczoraj wieczora trwa wojna.
- Opowiedz mi dokładnie co się stało. - pociągnąłem ją za rękę w stronę łóżka. Kiedy usiedliśmy, zaczęła pociągając lekko nosem.
- Tak jak mówiłam. Wściekł się...
- Zrobił ci coś? - wtrąciłem czując jak ręce zaciskają mi się w pięści bez udziału mojej woli. Ale pokręciła przecząco głową. Odetchnąłem...
- Nie, nic mi nie zrobił. Zresztą, nawet gdyby próbował to Mat by mu na to nie pozwolił. Mnie nie ruszył, ale oni się poszarpali. - kiedy zobaczyła moją minę, szybko dodała. - Ale jemu też nic się nie stało. - patrzyła na mnie lekko przestraszona. Chyba wiedziała, że gdyby coś... to bym tego gnoja zabił. - Pozbierał wszystkie rzeczy i się wyniósł. - powiedziała znów. - Trochę źle się z tym czuję... Nie chciałam go zranić mimo wszystko. - znów pociągnięcie nosem. - Ale wyszło tak, że ciebie zraniłam.
Kurwa, tylko nie płacz znowu.
Objąłem ją ramieniem i przyciągnąłem do siebie. Oboje lekko westchnęliśmy.
- Daj już spokój. - szepnąłem. - Ale masz rację. - w końcu musiałem też powiedzieć jej co myślę. - I mam nadzieję, że jego noga więcej tu nie postanie.
- Z tego co wiem to jest u swoich rodziców. - zaśmiałem się paskudnie.
- No proszę. Prawdziwy nieudacznik, na garnuszku rodziców. - na pewno nie miałem dla tego osobnika współczucia.
- A gdzie miał iść? - popatrzyła na mnie.
- Gówno mnie to obchodzi. - stwierdziłem spokojnie.
Nastała chwila ciszy, podczas której siedzieliśmy razem przyklejeni do siebie.
- Wiesz... - zaczęła cicho. Wyzezowałem na nią, a raczej na czubek jej głowy. - Zmieniłeś się trochę. Kiedyś byleś nieco inny. - zmarszczyłem czoło.
- To źle?
- Kiedyś byłeś bardziej uczuciowy. Ludzie to wykorzystywali i bardzo często potem miałeś przez to kłopoty. Teraz nie pozwalasz już tak sobą manipulować. Mówisz co myślisz i masz w dupie krótko mówiąc to czy to kogoś zrani. Więc... patrząc na wszystko razem... to chyba jest zmiana na lepsze. - stwierdziła patrząc teraz do góry prosto na mnie. Nie wiedziałem co zrobić, ale w końcu lekko się uśmiechnąłem.
- Tak myślisz?
- Tak. - mruknęła i w końcu tez się uśmiechnęła.
Spojrzałem na nią, na jej zaróżowione policzki, w lekko wciąż załzawione oczy i pogładziłem opuszkami palców jej skórę od skroni po samą szyje. Miała aksamitną skórę, taką samą jak kiedyś... a jednak trochę inną. Dostrzegałem te subtelne różnice, na własne życzenie straciłem mnóstwo czasu, przecież mogłem spokojnie obserwować przez te wszystkie lata jak dojrzewa... Niby była to ta sama kobieta, ale różniła się jednak od tej młodej dziewczyny, którą miałem w Neverland. Ale w żadnym wypadku nie była to żadna wada... Wręcz przeciwnie...
Przymknęła oczy czując jak moje palce zapuszczają się powoli w okolice jej obojczyków i niżej. Drugą ręką, którą do tej pory ją obejmowałem, wsunąłem pod jej bluzkę. Czułem jak serce zaczyna przyspieszać w mojej piersi, wziąłem głęboki oddech, wypuszczając powoli powietrze przez usta. Zadrżała lekko, kiedy potarłem nosem jej skórę na szyi aż po same ucho... Zacisnęła palce na moim ramieniu co podziałało na mnie jeszcze bardziej pobudzająco. W końcu po paru słodkich chwilach wzajemnych czułych muśnięć odnalazłem jej usta i złożyłem na nich jeden czuły pocałunek, po którym poczułem jak cały tężeję. Ten idiota niedawno całował ją tak samo jak ja. Miałem wrażenie, że ciśnienie nagle zaczęło rozsadzać mi uszy od środka. To było kompletnie irracjonalne. Nie myślałem już kategoriami, że ona się z nim całowała lub coś w ten deseń... Ja po prostu poczułem, że muszę, MUSZĘ zedrzeć z niej wszelki ślad po tym pocałunku. Przestałem chyba panować nad swoimi odruchami, zanim zdążyła zrobić cokolwiek, przywarłem do niej gwałtownie, niemal miażdżąc jej usta w swoich, złapałem za ramiona i przycisnąłem do siebie jej ciało, czując jak jej piersi napierają na moją klatkę piersiową. Być może była zaskoczona, ale nawet nie mruknęła.
Pocałunek miał w sobie raczej nie wiele z delikatności, ale wlałem w niego tyle żaru i dzikiej namiętności, pożądania, ile tylko byłem w stanie. Poddawała mi się całkowicie, pozwalała badać mi wnętrze swoich ust bez żadnych przeszkód, starając się dotrzymać mi tempa, chciała mnie objąć, ale nie pozwoliłem jej na to. Szybkim ruchem wyciągnąłem jej spinkę z włosów, które rozsypały jej się pięknie na plecy i ramiona, po czym stanowczo i dając jej do zrozumienia, że nie uwzględniam żadnego sprzeciwu, nie odrywając się od niej na odległość większą niż kilka centymetrów, rzuciłem ją na sam środek łóżka zawisając natychmiast nad nią nisko. Chyba ani myślała protestować, przeciwnie, oddychała płytko przyglądając się jak szybkimi, zniecierpliwionymi ruchami rozpinam jej spodnie i ściągam je mniej więcej do kolan, następnie podrolowałem jej bluzkę pod samą szyję odsłaniając piersi w koronkowym staniku. Aż syknąłem.
- Nie będziesz za tym chyba tęsknić, co? - wychrypiałem i nie czekając na jej odpowiedź, nie bawiąc się w zbędne odpinanie, rozerwałem go z przodu między miseczkami. Zakwiliła cicho, ale kiedy na nią spojrzałem, patrzyła na mnie z żarem w oczach. Uznałem to za pozwolenie na ciąg dalszy.
Nie zawracałem sobie głowy pozbywaniem się jej ubrań do końca, sama poradziła sobie ze spodniami, ściągając je z zaledwie jednej nogi, bo z drugiej już nie zdążyła. Przygniotłem ją do łóżka i przytrzymując jej jedną rękę za nadgarstek, zacząłem rozpinać swoje spodnie, jedną ręką, było to nieco uciążliwe, ale jej ciche pojekiwania sprawiały, że stawało się to nieco przyjemniejsze. Ciekaw byłem dlaczego tak popiskuje, kiedy raz po raz poruszalem się nieco gwałtowniej wciskając ją w materac łóżka. Za to jej wolna dłoń starała się prawie dygocząc rozpiąć moją koszulę... Nawet dobrze jej to szło.
Jej zgrabne długie nogi podrygiwały wokół moich bioder, kiedy usadowiłem się tam wygodnie. Mój umysł całkowicie opętała jedna myśl, pragnienie... Nie mogłem już dłużej czekać.
Zakrzyczała krótko chowając twarz w mojej szyi, kiedy wszedłem w nią jednym, ostrym ruchem i nie czekając na nic zacząłem się mocno poruszać. Brałem ją nie myśląc praktycznie o niczym, tylko o tym, że ona leży pode mną, rozkładając szeroko nogi i mimo tej mojej brawury, przyjmuje mnie w sobie z ochotą. Czułem po prostu na sobie w trakcie, jak robi się momentalnie mokra, widziałem jak wygina ciało w łuk, słyszałem jak jęczy bez tchu moje imię... Jej ciało podrygiwało dziko pode mną z każdym pchnięciem, miałem ochotę ją po prostu zjeść. Wciąż było mi mało, nawet wtedy gdy poczułem, jak napina się w środku, wiedziałem co to znaczy, a jej głośne jęki przemieszane z krzykami tylko mi to dodatkowo potwierdziły. Jak pijany i głodny narkoman zacząłem maltretować jej biust ssąc i lekko przygryzając, czułem się jakbym oszalał w tym jednym momencie. Chyba nigdy wcześniej nie wziąłem jej tak po prostu...
Wciąż przytrzymywałem jej jedną dłoń, od jakiegoś już czasu wplatając razem nasze palce. Ręka, którą miała wolną pełzała na oślep po całym moim ciele, gdzie tylko mogła dotrzeć. Wbijała paznokcie w skórę, wplatała we włosy i ciągnęła za nie mocno, zaciskała na ramieniu i pośladkch. Czułem jak przedziera skórę na moich plecach, miałem wrażenie, że do krwi. Ale to tylko jeszcze podkręciło ogień. Przyssałem się do jej szyi, pozostawiając jej w tym miejscu w późniejszej chwili sporą malinkę. Była moja i każdy miał o tym wiedzieć. Bez wyjątku. Po prostu ją oznaczyłem.
Szczytowała już kilkakrotnie i widziałem, że powoli traci już siły. Nie musisz nic robić, kochanie, pomyślałem. Byle byś tylko tu była, zawsze... Resztą zajmę się sam.
Kiedy skończyłem wbijając się w nią mocno po raz ostatni zajęczała żałośnie dysząc głośno i ciężko. Popatrzyłem na nią czując jak drżę na całym ciele. Przymknięte oczy, rumieniec, skóra błyszcząca od potu, klatka piersiowa unosząca się chaotycznie i opadająca, zmęczona, wykończona. Zacząłem składać delikatnie pocałunki na jej twarzy, na czole, nosku, policzkach, na koniec pozostawiłem sobie jej usta. Kiedy tylko poczuła na nich moje wargi od razu wysunęła lekko koniuszek języka, na co westchnłem cicho i pocałowałem ją tak prawdziwie. Zetknęliśmy się czołami... Nie trzeba było nic mówić. Wciąż splataliśmy ze sobą nasze dłonie...
Zaczęła coś cicho mruczeć.
- To było bardzo ciekawe i... dosadne doświadczenie, Mike. - usłuszałem. Spojrzałem na nią ledwo trzymają się na łokciach by jej sobą nie przygnieść. - Nikt mnie nigdy tak po prostu... nie zerżnął? - wymruczała znów. Uśmiechnęła się lekko. To był bardzo seksualny i uwodzicielski uśmiech... Aż zagryzłem dolną wargę
- Teraz jesteś cała tylko moja... - wyszeptałem jej wprost do ucha. - Masz na sobie tylko moje ślady... A poza tym, jeśli tak ci się to spodobało, mogę brać cię tak znacznie częściej... - sam się uśmiechnąłem. Zaśmiała się cichutko. Poczułem jak uwalnia swoją dłoń z mojej i obejmuje mnie za szyję po czym wplata palce we włosy. Przymknąłem oczy, to było takie... dreszcze przebiegły mi po plecach.
- Kocham cię... - mruknęliśmy w tym samym momencie, po czym wyszczerzyliśmy się do siebie.
Ułożyliśmy się wygodnie tak jak leżeliśmy w poprzek łózka nie mając zamiaru nigdzie się ruszać. Wyskoczyliśmy z całej reszty ciuchów, przykryłem przede wszystkim ją cienką satynową narzutą na łóżko. Podkreślała jej ciało co bardzo mi się podobało, mogłem bez karnie jej się przyglądać. A ona uśmiechała się lekko i gładziła mój policzek. Wiedziałem, że na pewno nie pozwolę sobie tego odebrać. Jej. Jej miłości.


Byłam pod nie małym wrażeniem, kiedy już było po wszystkim, ale nawet bardzo mi się to podobało. Jemu chyba też, bo spoglądał na mnie z lekkim cwanym uśmiechem, jakby nagle został panem całego świata. Zaśmiałam się pod nosem na tą myśl. Natychmiast spojrzał na mnie pytająco wciąż się uśmiechając. Pokręciłam tylko głową. Od jakiegoś czasu panowała cisza, niczym nie zmącona, wpatrywaliśmy się tylko w siebie z błyskami w oczach. Chyba żadne z nas nie myślało o niczym w tamtym momencie, nawet o tym czy za chwilę ktoś tu może nie wejdzie i nas nie przyłapie, takich z gołymi tyłkami. To by dopiero było ciekawe.
Tą sielankę jednak przerwał nam mój telefon.
Westchnęłam chowając twarz w jego ramię.
- No odbierz. - mruknął. - Może to coś ważnego. - nie chciałam odbierać, ale w końcu kiedy nie dawał nam spokoju, wstałam nie zawracając sobie głowy nakryciem, co chyba mu się spodobało, i odszukałam aparat przykładając go do ucha.
- Halo? - odezwałam się, cały czas patrząc na Michaela, który wlepiał oczy we mnie. Celowo stanęłam do niego tyłem, co chyba mu się nie spodobało, bo wstał i sam własnoręcznie okręcił mnie przodem do siebie podziwiając mnie w ogóle się nie krępując. Za to ja się zaczerwieniłam kiedy wbił oczy w partie poniżej pępka. Ale za chwilę coś innego odwróciło od niego moją uwagę.
Mike zaczepiał mnie bez przerwy, kiedy rozmawiałam po polsku, starałam się go odpędzić, ale nie pozwalał. Kiedy uciekłam od niego kilka kroków, zaraz był znów przy mnie i obmacywał tu i ówdzie psocąc się z szerokim uśmiechem. Celowo to robił, akurat kiedy ktoś do mnie dzwonił. Normalnie bym się śmiała, ale teraz akurat nie było mi do śmiechu. A on nie rozumiał ani słowa. Nie chciałam nic do niego mówić, żeby nie wydało się, że z kimś jestem. A baba tak nadawała, że i bez tego ucho mi puchło. Co za stara...!
W końcu mój mężczyzna zauważył moje wkurzenie i chyba domyśli się, że coś jest nie tak bo stanął tylko i przyglądał mi się uważnie. Kiedy w końcu się rozłączyłam, westchnęłam... a raczej prychnęłam wściekle.
- Co się stało? - zapytał natychmiast gdy wściekła rzuciłam telefon na łóżko.
- Dzwoniła moja teściowa. Wyobraź sobie, że była u mnie jakiś czas temu, ale mnie nie było. A teraz do mnie wydzwania. Zgadnij, dlaczego. - byłam naprawdę wściekła.
- No, niech zgadnę. Chodzi jej o synusia.
- Taa. Biedny, bo żona go zdradza! Dobrze, że nie powiedział z kim. Podobno stwierdził tylko, że kogoś sobie znalazłam na boku. Ja pierdole, nigdy niczego nie umiał sam załatwić, ta stara krowa zawsze się we wszystko wpierdalała, i kiedyś i teraz. - o dziwo zaczął się śmiać. - Z czego się śmiejesz?!
- Z ciebie. - objął mnie i przytulił mnie do siebie. Poczułam jego krocze na swoim podbrzuszu... - Niech sobie gadają, ty jesteś moja. Poza tym, pretensje powinna mieć do siebie, że wychowałą go na takiego melepetę. - teraz nawet ja się uśmiechnęłam. - No, o wiele lepiej. - stwierdził z szerokim uśmiechem. Widać mu było wszystkie zęby. Popatrzyłam mu w oczy, a potem wspięłam się na palce i pocałowałam go lekko, na co od razu przymknął oczy i oddał pocałunek. Poczułam jak obejmuje mnie ciasno ramionami. Tego potrzebowałam, przywarłam do jego ciepłego ciała i odetchnęłam lekko.
Nagle przed oczami stanął mi stary obraz. Nie dałam rady wymazać go z pamięci i chyba mi się to nie uda. To był wtedy zbyt duży szok...
Zadrżałam, na co wplótł palce w moje włosy z zapytaniem, co się dzieje. Co miałam mu powiedzieć... Że jest tak cudownie ciepły? I że właśnie przypomniało mi się, jak klęczałam przy nim wtedy w tej sypialni w Neverland, kiedy 'stwierdzili zgon'? I kiedy jego ciało zdawało mi się wtedy stygnąć w rękach... Tego raczej mu nie powiem.
- Nic się nie stało. - mruknęłam w końcu i wtuliłam twarz w jego szyję. Jego zapach wypełnił mnie całą od środka... Było naprawdę dobrze. Westchnęłam w końcu z absolutną niechęcią się od niego odsuwając. - Ale muszę już iść... Muszę jechać do rodziców. - mruknęłam mało zadowolona.
- A co się tam dzieje?
- Nic. Tylko tata właśnie przeżywa twoje rewelacje. - poklepałam swojego ukochanego po ramieniu patrząc mu w oczy z miną i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Usłyszałam cichy śmiech. - To nie jest śmieszne, Mike. Teraz to już nic takiego, ale jeszcze tydzień temu latał niespodziewanie do kibla wypluwać czysty kwas z żołądka. - westchnełam. - Dostał refluksu. Ale wydaje mi się zniósł to mimo wszystko lepiej niż ja. - teraz już się nie śmiał.
- Wiesz... Starałem się to mu przekazać dość enigmatycznie. W końcu niedługo... wiesz.
- Wiem.  - odwróciłąm się do niego i zauważyłąm, że on też się ubiera. - Obiecałam, że przez jakiś czas będę pomagać. Mama mnie prosiła. Swoją drogą ciekawa jestem czy coś jej powiedział.
- Pewnie nie. Wiedziała byś. - usiadł na łóżku kompletnie ubrany. Popatrzyłam na niego przez chwilę, a potem z uśmiechem podeszłam do niego i znów go pocałowałam, na co zaśmiał się.
- Chciałem cię gdzieś zabrać na jakiś czas... Tylko ty i ja. Miałem nadzieję, że się zgodzisz. - trochę mnie tym zaskoczył. Ale jak mówiłam...
- Teraz to nie wypali. - nie powiem, bo całkiem mi się spodobał ten pomysł. Gdyby tylko nie rodzice...
- Pojedziemy później. - uśmiechnął się. - A może... odwiedzimy razem twoich rodziców co? Zabierzemy młodego. - spojrzałam na niego zaskoczona.
- Nie boisz się?
- Nie. Co mi może zrobić? I tak już jestem martwy. - zażartował. Prychnęłam. Sama trochę się bałam... Przecież nie będę udawać nieświadomej.
- Jeśli chcesz... - powiedziałam w końcu wzruszając ramionami.
Dziwnie się czułam, kiedy siedzieliśmy już we trójkę w aucie. Mike prowadził. Nie byłam zaskoczona, że pamięta trasę. Młody kiedy o tym usłyszał, gdzie się wybieramy i w jakim składzie tylko się wyszczerzył. Teraz siedział z nosem w telefonie. Nie przejmował się zbytnio. Dla niego wiele spraw było tak prostych... Jeszcze nie rozumiał pewnych rzeczy. Ale chyba nie będzie tak źle. W sumie to byłam bardzo ciekawa co powie ojciec.

wtorek, 7 lutego 2017

Resurrection. - 28.

Hej! Jestem z kolejnym. :D Ostatnio pisałam coś w komentarzach, że dzisiaj wrzucę i udało się, chociaż myślałam, że się przeciągnie do jutra, ale jednak nie. I jestem ciekawa na kogo tym razem będzie pocisk. :D
Zapraszam!
***



Nie podobało mi się to ani trochę.
Byłam wściekła. Sytuacja była co najmniej śmieszna i o ile młodego i Michaela to wszystko bawiło, ja byłam wściekła. To j musiałam opędzać się od 'męża', to ja musiałam wciskać mu kit za każdym razem, kiedy chciał się do mnie zbliżyć, to ja w końcu wyjebałam go na kanapę w salonie. I spał tam już kilka dobrych dni. Chyba naprawdę nie miał pojęcia dlaczego raptem zaczęłam się tak zachowywać, albo miał jakieś swoje podejrzenia, ale nic o nich nie mówił. Nic też z niczym nie robił. Kiedy on wychodził do pracy, ja spotykałam się z Michaelem. Albo u mnie, albo u niego. Sami, tylko we dwoje, albo z młodym, który jakoś tak z biegiem czasu zaczął spędzać z nim co raz więcej czasu w ciągu dnia. Kiedy wracał ze szkoły, szedł do niego. Wieczorem zamieniałam się z nim miejscem, on wracał do siebie i odrabiał lekcje, uczył się na dzień następny, a ja urzędowałam z jego ojcem. Może to i było trochę komiczne. Ale po jakimś czasie zaczęło mi to uwierać.
- Dona, skarbie. - wymruczał mi DAREK pewnego wieczoru, na co natychmiast się cała w sobie wstąpiłam. Kurwa. Wciąż i wciaz próbował się zbliżać, wracał jak bumerang po prostu.
- Co? - zapytałam uciekając od niego do lodówki. Odgrodziłam się od niego jej drzwiami...Chwila ciszy, podczas której mi się przyglądał...
- Pomyślałem sobie... że może byśmy gdzieś razem pojechali. Tylko ty i ja. Wezmę wolne w pracy na kilka dni... - aż mi się zrobiło słabo. Kilka dni?!
- Niby kiedy? - zapytałam nieco nerwowo, choć starałam się brzmieć zwyczajnie. Poczułam jak obejmuje mnie w pasie. Miałam ochotę porazić go prądem...
- Kiedy tylko chcesz. Mam zaległy urlop, muszę go w końcu wykorzystać. - odpowiedział i przytulił mnie do siebie. Zaczęłam gorączkowo myśleć, jak mu uciec by nie wzbudzić żadnych podejrzeń... I wybawił mnie piekarnik. Usłyszałam jak facet westchnął ciężko, gdy mu się wyrwałam i podleciałam do pieca wyciągając z niego blachę z jakimś plackiem.
- W najbliższej przyszłości nie będę miała czasu na takie wyjazdy. - mruknęłam  w następnej chwili.
- A to czemu? - albo mi się zdawało, albo dosłyszałam się jakiejś nuty zrozumienia w jego głosie. Czyżby się domyślał? Szczerze mówiąc... myślałam, że tak. Z pewnością się domyślał. Ciekawa tylko byłam czemu jeszcze nie sprowadził mi tu apokalipsy z tego powodu.
- Mój ojciec ostatnimi czasy gorzej się czuł. Niby nic wielkiego, ale wczoraj wieczorem miał dość wysoką gorączkę. Obiecałam mamie, że w najbliższym czasie będę jej pomagać przy nim.
- Jest leżący czy co? - trochę mnie tą uwagą zirytował.
- Nie, nie jest leżący i nie jest umierający, jeśli o to ci chodzi. - warknęłam. - Ale mama też nie jest już za młoda i chcę ją trochę odciążyć. Żeby wieczorem mogła usiąść i odpocząć. I tak nie pracuję, siedzę cały czas sama w domu, więc dupa mi się od tego nie urwie.- westchnął.
- Wiem, że cię ostatnio zaniedbałem. Ale taka praca...
- Nie o to chodzi. Ja wiem, że masz taką pracę i takiego szefa, i jeśli gdzieś cię wysyła to musisz jechać. Tu chodzi o to, że to moi rodzice, rozumiesz? - spojrzałam na niego w końcu. Tym razem łatwo mi było mu to wciskać, bo poniekąd tata naprawdę ostatnio czuł się źle. Nie miał już przedniego zdrowia, zaczynały się jakieś problemy z żołądkiem typu refluks, wieczna zgaga itp. Do tego stopnia, że w środku nocy potrafił bez najmniejszego ostrzeżenie po prostu zerwać się z łóżka i biegiem lecieć do łazienki, żeby wypluć cały kwas, który nabiegł mu do buzi. Kiedy zapytałam od kiedy tak mu się dzieje, mama powiedziała, że od niedawna. Zaczął przyjmować jakieś leki i było dobrze, czasami tylko stwierdzała, że siedzi taki niemrawy, jakby coś go naprawdę mocno gniotło. Kiedy pytała go o co chodzi, on jak zawsze uśmiechał się, przytulał ją i mówił, że wszystko jest w porządku. Cały tata. Z tym, że akurat ja mogłam dobrze wiedzieć CO TAKIEGO mogło go gryźć.
Michael opowiedział mi o spotkaniu z moim tatą pod marketem.
Nie miałam pojęcia czy to mogło mieć na mojego ojca aż taki wpływ, ale... w sumie... na mnie i na synu też zrobiło to piorunujące wrażenie, więc... Mój ojciec jest jeszcze pare lat starszy od Mike'a. Miał prawo znieść to trochę gorzej. O ile wziął to wszystko na poważnie. A wszystko wskazywało na to, że owszem, wziął. Bałam się trochę spotkania z nim. Tego co mi może powiedzieć. Nie zamierzałam go okłamywać, ale mama chyba nic nie wiedziała. Pewnie jej nie powiedział. Niby jak miałby to zrobić.
- No dobrze. - odezwał się po krótkiej chwili dając za wygraną. Odetchnęłam lekko. - Pojedziemy gdzieś później, jak twój tata poczuje się lepiej. - mruknęłam tylko coś pod nosem. - A ten nasz sąsiad. - zaczął znowu i znów całą się spięłam. Naprawdę musiał??? - Nadal tak często tu wpada?
- Dlaczego pytasz? - odpowiedziałam dyplomatycznie, mam nadzieję.
- Ty naprawdę tego nie widzisz? - stanął za mną kilka metrów.
- Czego?! - zdenerwowałam się. Zaczęłam ścierać wszystkie powierzchnie w kuchni jakie tylko były. Prychnął.
- On poluje na ciebie jak na królika, Dona. - powiedział, na co aż parsknęłam śmiechem, ale nic nie powiedziałam. - Tak. I ani troche mi się to nie podoba. Nie chcą, żeby on tu się pojawiał. - Boże, pomyślałam.
- Przychodzi do młodego. - warknęłam znów. Jakoś nie umiałam nie warczeć.
- Daj spokój, za każdym razem, kiedy go tu widzę, siedzi z TOBĄ, nie z młodym. Naprawdę nie wiem o co mu chodzi?
- Oświeć mnie.
- On chce cię po prostu wziąć, rozumiesz? Przelecieć, nic więcej! Włazi tu jak pająk, przez każdą dziurę, ja zakleję jedną, on znajdzie drugą, albo ewentualnie sam sobie taką wydrapie! I według mnie, gorszego gnoja od niego być nie może, a wiesz dlaczego? Gdyby to był ktoś inny, jakiś przystojniaczek z jakiegoś biura, to byłaby zupełnie inna sprawa. Ale on wygląda kropka w kropkę jak JACKSON!!! Jakby go żywcem zeżarł, rozumiesz?! I on na to właśnie chce cię złowić. - zakończył wymachując mi paluchem przed nosem. Popatrzyłam na niego, a potem zaczęłam się w głos śmiać. Nie skomentowałam tego jednak. - Nie śmiej się! Mam rację!
- Tak, masz, oczywiście, że masz. - mruknęłam chichocząc.
- Dona... - złapał mnie za ramię, aż się lekko wystraszyłam i okręcił przodem do siebie. - Tak naprawdę nieważne jak on wygląda. Proszę cię, trzymaj się od niego z daleka. Nie chcę, żeby coś ci się stało. - popatrzyłam na niego przez chwilę. Co ja miałąm mu na to powiedzieć? Masakra...
- Nic mi się nie stanie. - odpowiedziałąm w końcu próbując mu się jakoś wywinąć, ale nie pozwolił mi. Trzymał mnie mocno. Ale nie bolało mnie to. Chociaż tyle, pomyślałąm z ironią.
- Nie znasz tego faceta, w ogóle! A wpuszczasz go swojego domu co najmniej jakby... nie wiem! - wkurzało go to. Chyba naprawdę nie mógł tego znieść.
- Nic mi się nie stanie. - powtórzyłam.
- Dona... Jak już się stanie, będzie za późno, wiesz? - prychnełam nie mogąc się spodziewać.
- A co on może mi takiego zrobić, co? Zgwałcić? Zamordować? Pokroić na kawałki i zakopać?
- Mniej więcej! - fuknął. - Dlatego chciałem gdzieś z tobą wyjechać, żeby odseperować cię od niego chociaż na chwilę! - wytrzeszczyłam na niego oczy i zacisnęłam usta.
- Słuchaj. Przestań pieprzyć, dobra? Powiedziałam, że   NIC MI SIĘ NIE STANIE. Na ile jeszcze sposobów mam ci to powiedzieć, co?
- Po prostu... uważaj. - powiedział jakby już nie wiedział CO tak naprawdę powiedzieć w tej chwili. Westchnęłam ciężko.
- Ok. - powiedziałam tylko z zamiarem odwrócenia się od niego w końcu, ale wtedy mnie zaskoczył. Kompletnie, do tego stopnia, że znieruchomiałam. Na pewno nie miałam na to ochoty, ale w pierwszej chwili mnie to oszołomiło.
Przywarło do mnie mocno swoimi ustami, aż mi dech zaparło. Nawet nie próbował wtargnąć językiem do

środka, po prostu przycisnął mnie do siebie tak jak stałam. Nie broniłam się, po prostu wbiło mnie w ziemię i na moment naprawdę straciłam kontakt ze światem, nie wiedziałam co zrobić. Skóra cała mi ścierpła a serducho zaczęło mocno walić. Być może efekt adrenaliny. Jednak końcowy rezultat był taki, że kompletnie zabita tym jego zachowaniem i zdezorientowana odwzajemniłam pocałunek pozwalając mu by go pogłębił. Nie wiedziałam już czy wcześniej trzymałam coś w rękach czy nie, ale w tamtym momencie były takie puste. Bezużytecznie spoczywały na jego piersi mimo wszystko przynajmniej w ten sposób nieco mnie od niego odgradzając.
Po jakiejś... dłuższej chwili odsunął się w końcu ode mnie sam, a ja czułam jak coś przewraca mi się w żołądku. A kiedy spojrzałam w wejście do salonu, cała jego zawartość podjechała mi do gardła razem z sercem.


Człowiek ma to do siebie, że nie umie żyć stabilnie. A nawet jeśli mówi, że pragnie tej stabilności, po jakimś czasie nudzi go ona i gdzieś tam w środku, wewnątrz siebie ma ochotę na małą jazdę bez trzymanki. To sprawia, że życie przestaje być monotonne, ma jakiś tak zwany SMACZEK.
Ja jednak chciałem móc powiedzieć, że w moim zyciu już wystarczająco dużo było tego SMACZKU i wolałbym jednak, by ta wątła harmonia jednak ze mną pozostała, bym nie musiał czuć buchania adrenaliny w uszach. Ktoś jednak chyba stwierdził, że mimo wszystko mi się ona jeszcze przyda.
Kiedyś, kiedy miałem jeszcze przynajmniej względny spokój, mógłbym się pokusić o stwierdzenie, że coś takiego powinno załatwiać się  w jeden i oczywisty sposób. Kiedy człowiek nie ma z takimi rzeczami styczności nie ma zielonego pojęcia na ten temat. Tak jak ja. Pamiętałem jak rozmawiało się z kimś tam, co by się zrobiło, co by było gdyby. Ale prawda jest taka, że kiedy już dochodzi do tych pewnego rodzaju sytuacji, zachowujemy się zupełnie inaczej niż zakładaliśmy to wcześniej.
Tak jak ja w tamtym momencie.
Normalnie bym powiedział, że wytargał bym tego małego gnojka za fraki. Ale nie zrobiłem nic. Poza staniem w miejscu i gapieniem się na nich. Po prostu, jakby wrósł w podłogę. Młody był w szkole, chciałem z nią o czymś porozmawiać... zapomniałem już nawet o czym...  i proszę. Bardzo ciekawy widok.
Nie próbowałem sobie niczego dopowiadać ani koloryzować tej sytuacji. Wszystko widziałem wyraźnie, dokładnie jak na dłoni. Całowali się jak zwyczajowa para. Miałem ochotę coś rozwalić, przypieprzyć pięścią w ścianę, ale nie mogłem się nawet ruszyć. Patrzyłem tylko na to. Tyle dobrego, że chociaż go nie obejmowała... Ta...
Umysł momentalnie opróżnił mi się ze wszystkich myśli, nie było w nim nic poza tym jednym obrazem, który w tej chwili oglądałem i który powoli wwiercał mi się w mózg. To pewnie nie trwało nawet długo, ale mnie się zdawało, że całe wieki. Patrzenie na coś takiego... Naprawdę... Żołądek miałem ściśnięty do granic możliwości. Kiedy Dona spojrzała w moim kierunku, zobaczyłem jak jej oczy natychmiast rozszerzają się w przerażeniu. Ciekawe czego się tak przestraszyła. Mojej miny? Może. Sam nie miałem pojęcia jak wyglądałem  w tamtej chwili. Czułem tylko jak serce wali mi w piersi i jak coś zatyka mi gardło. Czułem się jakbym zaraz miał dostać jakiegoś ataku duszności. Jakby nagle w tym mieszkaniu zabrakło powietrza, jakby ktoś je całe odessał.
Facet natomiast spoglądał na mnie z uprzejmym jak się wydawało zdziwieniem i lekko uniesioną jedną brwią. A potem spoglądając znów na nią oznajmił, że musi iść już do pracy. Po czym faktycznie wyszedł mijając mnie i uśmiechając się złośliwie. Miałem ochotę mu przypierdolić. Niestety, zdążył wyjść, zanim odzyskałem władzę w ciele. Odprowadziłem go wzrokiem...
- Mike... Ja... - odwróciłem się w jej stronię, kiedy usłyszałem jej drżący głos. - Bo... bo to nie...
- Co nie? - zapytałem tak jakby wchodząc jej w słowo. Zdziwiłem się lekko słysząc swój zachrypnięty głos.
- To nie jest tak jak myślisz. - wydukała w końcu patrzac na mnie przestraszonymi oczami. A ja parsknąłem tylko śmiechem.
- Wiesz, że ten tekst jest stary jak świat? - aż byłem zaskoczony, że jestem taki spokojny.
- Michael! To NAPRAWDE nie jest TAK! Myślisz, że co ja...! - zaczęła łapiąc mnie za rękę ale tak jakoś delikatnie ją odsunąłem.
- Myślę, że jesteś niezdecydowana. - otworzyła szeroko oczy.
- Nieprawda! - zaprzeczyła od razu.
- Prawda, Dona, czym było to co przed chwilą widziałem? Moze powinnaś się zastanowić...
- Mike, ja nie muszę się nad niczym zastanawiać, słyszysz?! Przecież wiesz, że TY jesteś jedyny, jak możesz...!
- Ty mi mówisz co ja mogę?! Jak JA mogę?! Słuchaj... - aż musiałem nabrać głęboko powietrza do płuc. - Chcesz mnie w ten sposób ukarać?
- Co?
- To taki twój rewanż za to co zrobiłem?
- Nie gadaj głupot..!
- Nie, to nie są głupoty, Dona! - zacząłem chyba powoli tracić nad sobą panowanie. - Wiesz... - zadyszałem się trochę, choć nic wielkiego nie robiłem. - Mogłabyś chociaż... przyznać mi rację... Nie jestem ślepy...
- A zachowujesz się jakbyś był! - podniosła głos chcąc się bronić. - Jak ty to sobie w ogóle wyobrażasz...!
- Normalnie! - krzyknałem aż podskoczyła. - Krążysz w koło niego, bawisz się w kotka i myszkę, ze mnie robisz debila, udajesz, że nie umiesz mu powiedzieć niczego, tego, żeby po prostu wypierdalał z twojego życia, wydaje ci się, że ja nic nie wiem?!
- Opanuj się, człowieku! - ofuknęła mnie patrząc na mnie wielkimi oczami. - Co takiego wiesz, co?!
- To, że chcesz po prostu się na mnie odegrać!!! Chcesz mnie wgnieść w podłogę. - krzyczałem i cedziłem słowa na przemian. - I doskonale się pewnie przy tym bawisz!
- Przestań gadać takie głupoty! - warknęła, ale zauważyłem, że w jej oczach zaczynają zbierać się łzy. A ja z kolei czułem, jak we mnie wzbiera furia. Nigdy nie podniósłbym na nią ręki, nawet w takiej sytuacji, ale musiałem co rozwalić.
- Ja gadam głupoty! To co tu zobaczyłem chwilę temu dosadnie mi o wszystkim powiedziało! Możesz być z siebie dumna. - chciałem się odwrócić i wyjść, ale wciąż wyrzucałem z siebie słowa. - I może nawet sobie na to zasłużyłem! Może dostałem to czego chciałem! MOŻE W OGÓLE NIE POWINIENEM DO CIEBIE WRACAĆ!! - wrzasnąłem w końcu patrząc jej w oczy. Miałem wrażenie, jakby w tej chwili serce w niej na moment stanęło. Po chwili odwróciłem się i wyszedłem z jej mieszkania jak burza wpadając do swojego. Słyszałem jak za mną krzyczała, ale nawet nie zrozumiałem co. To brzmiało jak wołanie, ale zatrzasnąłem za sobą tylko drzwi i zaryglowałem je. Jak strzała przeprysnąłem do swojej sypialni zamykajac się w niej.
Usiadłem na łóżku, ale nie bardzo mogłem wysiedzieć. Coś mnie rozsadzało od środka, nawet nie umiałem sobie jakoś sprecyzować tego wszystkiego. Zaledwie kilka minut później wstałem i wpadłem do kuchni mówiąc tylko,  raczej warcząc na młodego agenta tam siedzącego...
- Rusz dupsko, jedziemy do miasta. - i odwróciłem sie nawet nie czekając na jakiś jego odzew. Bez słowa poszedł za mną i po chwili już pędziłem po prostu w stronę wind.
- Czy coś się stało? - młody odważył się do mnie odezwać, ale chyba natychmiast tego pożałował.
- Zamknij się. - zawarczałem znów nawet na niego nie patrzac. Nie odezwał się już. Wsiadł tylko ze mną do auta nawet nie pytając gdzie dokładnie i po co jedziemy. Sam tego nie wiedziałem, więc jemu też bym tego nie powiedział.
Kiedy wcisnąłem gaz noga zdawała się jakby przyrosnąć mi do pedału. Młody patrzył tylko na mnie wielkimi oczami, co jeszcze bardziej mnie wkurzało. Już ktos przed nim wyczerpał moje wszelkie pokłady samokontroli, jeśli on jeszcze wkurzy... to nie wiem co. Jakby to wyczuł, bo odwrócił ode mnie głowe. I dobrze.
Na liczniku miałem coraz więcej, ale nie zwalniałem. Może potrzebowałem się wyżyć, nie zwracałem uwagi na nic. Miałem w dupie ewentualną policję. Mogli mi najwyżej skoczyć. W końcu jednak musiałem zatrzymać się na czerwonym świetle. Wkurwiło mnie to jeszcze, ale jednak dałem radę się opanować i nie wjebać się na chama. Byłbym do tego zdolny w tej chwili. Chociaż nie byłoby to przejawem zdrowego rozsądku to raczej bym się nad tą kwestią wtedy nie zastanawiał.
Wbijałem oczy w sygnalizator czekając aż znowu bedzie zielone. Wydawało mi się, że ktoś sobie jaja robi, tak wolno to trwało. A może tylko mnie się tak zdawało, miałem to w dupie, chciałem w końcu ruszyć. I gdy przeskoczyło na żółte, a potem w końcu na zielone wdepnąłem znowu. I poczułem jak coś zarzuciło mi tyłem samochodu, aż okręciliśmy się bokiem i przydzwoniliśmy w inne auto. Terenowe. Pewnie nie została na nim nawet rysa, natomiast nasze Porsche... to już co innego. Gruba kasa wewalona w skorupkę od jajka.
Nawet nie skontaktowałem co się stało w pierwszej chwili. Siedziałem tylko sztywny jak pałąk zaciskając wyprostowane ręce w łokciach i zaciskając mocno palce na kierownicy aż zbielały. Coś gdzieś zaczęło wyć, do środka naleciał dym, zaczęło niemiłosiernie śmierdzieć jakąś spalenizną. Zacząłem się lekko dusić. Zaschło mi w gardle, a do tego ten kaszel... A w następnej chwili do mojej świadomości dobił się tępy pulsujący ból w czole i nosie. Musiałem przywalić łbem w kierownicę, ale nawet tego nie pamiętałem, by coś takiego miało miejsce. Poczułem tylko jak coś gorącego zalewa mi nos a potem spływa stróżką po ustach i brodzie.
Zacząłem się rozglądać, facet obok mnie próbował rozpędzić gęsty dym, który już nagromadził się w środku, ledwo go widziałem. Kaszlał tak samo jak ja próbując otworzyć drzwi. Dopiero wtedy oprzytomniałem na tyle by zacząć robić to samo co on. Było słabo. Z jego strony drzwi były wgniecione, widziałem, chociaż słabo, jak się z nimi mocuje. Moje też wyglądały podobnie po spotkaniu z tym jeepem. Czy co to było. I już nawet nie czułem żadnego bólu. W końcu facet wpadł na genialny pomysł i wybił szybę w oknie łokciem. Do środka prawie natychmiast wdarło się świeże powietrze. Nareszcie, pomyślałem oddychając ciężko. Czułem też coś dziwnego. Jakby drżenie w klatce piersiowej. Ale nie miałem zamiaru się tym teraz przejmować.
Pełno ludzi zbiegło się wokół nas. Zastanawiałem się tylko kto tu zostanie winnym... Nie mogliśmy się wydostać z tego samochodu, a dym nie wróżył dobrze... Ludzie coś krzyczeli, wymachiwali rękami, gestykulowali jakby chcieli nam coś powiedzieć.
- Co jest? - zapytałem tylko. Facet spojrzał tylko na mnie po czym stwierdził.
- Palimy się. - wytrzeszczyłem na niego oczy, a on w tej samej chwili wygramolił się na zewnątrz przez rozbite okno... Nie wiele myśląc zrobiłem to samo idąc za nim.
Kiedy już stanąłem w pewnej odległości zauważyłem, że rzeczywiście. Płomienie nie buchały, ale uderzenie rozwaliło wlew paliwa. Spora kałuża znajdowała się kawałek dalej, pewnie w miejscu w którym ktoś w nas przypieprzył. A potem cienkim śladem podążała za nami i tak się paliła. Wystarczyło tylko, że płomyki dosięgnął w którymś momencie wlewu i... będzie bum. Aż cały zadygotałem. Jezu... Już nawet zapomniałem czemu byłem taki wściekły. Otarłem twarz wierzchem dłoni i zobaczyłem na niej krew...
- Cholera JASNA! - zakląłem.
Policja, pogotowie, straż pożarna. Wszystko zjechało się w ciągu kilku minut. Piana czy tam co zabepieczyła skasowane auto i ugasiła ogień. Panowie mundurowi zbierali już informacje o tym co się stało. A ci z ambulansu dojebali sie do mnie.
- Nic mi nie jest, powiedziałem, do cholery! - zirytowałem się w końcu. Próbowali mnie namówić na wizytę w szpitalu.
- Na pewno? - odezwał się młody. Sam miał wielkiego guza na głowie. - Przywalił szef głową w kierownicę...
- I co z tego?! Żyję!
- Ale możesz mieć wstrząs mózgu, cokolwiek. - westchnąłem.
W końcu, kiedy nie chcieli dać mi żyć, dla świętego spokoju zgodziłem się pojechać. Nawet jeśli byli zdziwieni tym kogo widzą, nikt nie dał tego po sobie poznać. Nie miałem ochoty na szepty i dopytywania. W sumie to nie wiedziałem już czego chcę. Kiedy emocje lekko opadły przypomniałem sobie dlaczego wyjechałem z domu i wcale nie miałem wielkiej ochoty tam wracać. Miałem tylko nadzieję, że to się jakoś specjalnie nie rozniesie.
Mimo wszystko chciałem stamtąd jak najszybciej wyjść. Nie uśmiechało mi się leżenie w szpitalu. Nieważnie jakim i gdzie. Ucieszyłem się niezmiernie kiedy lekarz po trzech cholernych godzinach przyszedł do mnie i powiedział, że oprócz krwotoku z nosa i kilku małych stłuczeń nic mi się nie stało. Już miałem zamiar wstać i poprosić go o wypis, kiedy dodał...
- Ale za to pańskie serce nie jest w najlepszym stanie. - spojrzałem na niego zaskoczony.
- Słucham?
- Na wynikach gołym okiem widać, że z nikim się pan nie konsultował całymi latami. Stres wynikający z dzisiejszego zdarzenia spowodował u pana migotanie przedsionków. To jest stan, który mógł spowodować nawet zatrzymanie akcji, mogę wiedzieć dlaczego pan się tak zaniedbał? - wytrzeszczyłem na niego oczy.
- Nigdy nie miałem problemów z sercem. - powiedziałem. No, może poza tym małym incydentem z przyjmowaniem potasu... WTEDY miałem problem z sercem. Ale to była stara sprawa...
- Może, ale wydaje mi się, że od jakiegoś czasu zauważa pan u siebie pewne symptomy. Ale nic pan z nimi nie robi? Jeszcze trochę i stan przedzawałowy powie panu dzień dobry. Radziłbym znaleźć sobie dobrego kardiologa, panie Jencins. - wręczył mi plik jakichś badań EKG z których ja i tak nic nie rozumiałem. - A na razie zostanie pa tutaj na oddziale kardiologicznym, przyjrzymy się pana sercu. - znów wytrzeszczyłem oczy.
- Nie ma mowy! Ja tu nie zostanę, nie mogę tak sobie położyć się do szpitala!
- Niby czemu?
- Bo...! - i co ja miałem mu powiedzieć? - Mam pełno spraw do załatwienia. Skonsultuję się z dobrym lekarzem. A teraz proszę o wypis. - lekarz tylko westchnął.
- Jak pan chce, ja pana do łóżka pasami nie przykuję. Za pół godziny dostanie pan wypis. - powiedział i poszedł.
Co ja mam, kurwa, teraz zrobić? Zastanawiałem się nad tym przez cały czas. Jakoś nie uśmiechało mi się wracać do mieszkania. Rzeczywiście ostatnimi czasy czułem, że coś się ze mną dzieje, ale nie przykuwałem do tego wagi. Przecież żyję. To pewnie nic takiego. Później będę się tym przejmował.
No właśnie. A czym TERAZ będę się przejmował? Kazałem się zawieźć do jakiegoś hotelu, najbliższego i przywieźć sobie parę rzeczy. Nie miałem pojęcia ile tam zostanę, ale chyba tak było dobrze. Byłem chyba jeszcze w lekkim szoku po wypadku i tak naprawdę jeszcze nie wiedziałem jakie emocje za co odpowiadają. Wszystko kompletnie mi się pomieszało. Poza tym i tak chyba nie umiałbym rozmawiać teraz z Doną.
I nie wiedziałem co dalej. Wszystko zaczęło mi się kotłować w głowie, nie wiedziałem co do czego przykleić, naprawdę. Usiadłem na łóżku i potarłem twarz dłońmi na koniec przeczesując włosy palcami. Frustracja wylewała mi się uszami, czułem to wyraźnie. I kompletnie nie miałem pomysłu na to co zrobić w tej sytuacji. Może powinienem zacząć przejmować się stanem swojego zdrowia. Ale to właśnie najmniej mnie obchodziło.
Nie wiedziałem na czym zawiesić oko, czym się zająć, by choć odrobinę odciążyć swój przeciążony mózg. Nic nie pomagała tak jak chciałem. Miałem ochotę znowu przypieprzyć w coś łbem, może to coś da? Podszedłem do małego barku w rogu wielkiego pokoju. Miałem nadzieję, że znajdę tam COŚ i się nie pomyliłem. Był tam całkiem niezły wybór alkoholi różnego rodzaju. Wybrałem koniak, chociaż nie specjalnie za nim przepadałem. Było mi jednak w tamtym momencie całkowicie obojętne co to będzie, ważne, żeby było i żeby było mocne. A TO było mocne. Wróciłem z tym na łóżku zabierając sobie po drodze jeszcze kieliszek. Usiadłem ciężko na łóżku co najmniej jakby... nie wiem, ale nagle poczułem się jakby przygniatał mnie słoń. Nawet nie chciałem się nad tym wszystkim zastanawiać i szukać jakichś rozwiązań czegokolwiek.
Mówiąc krótko, chciałem się po prostu urżnąć jak świnia.
Jakieś dwie godziny później, kiedy ja sam już... powiedzmy, że moja kuracja zaczęła przynosić efekty, ktoś zapukał do drzwi mojego pokoju. Fuknąłem coś pod nosem. Raczej nie miałem siły ani ochoty wstawać i otwierać komukolwiek. Było już dość późno... Miało się ku wieczorowi i nagle zdałem sobie sprawę z tego, ile już czasu minęło od chwili kiedy... Dobra, nie chcę sobie tego przypominać, pomyślałem mało składnie. Nie zareagowałem nawet na to pukanie.
Po chwili jednak usłyszałem, że ktoś wchodzi do środka. Może powinienem się zdenerwować, ale wisiało mi to. Jedyne co zrobiłem to przyssałem się znów do swojego kieliszka opróżniając go ze wszystkiego co się w nim znajdowało.
- Będziesz teraz doił? - usłyszałem całkiem znajomy głos, ale nic nie powiedziałem. Nawet nie spojrzałem w stronę z której dochodził. - Tato. - to jednak zwróciło moją uwagę.
Odwróciłem głowę i zobaczyłem syna. Powiedział do mnie 'tato'. Powinienem się cieszyć, ale byłem kompletnie wyprany ze wszystkich emocji. Patrzyłem tylko na niego w dalszym ciągu. Podszedł do mnie i zaczął mi się przyglądać.
- Skąd... - czknięcie. - Fuck... Skąd wiesz...?
- Skąd wiem że tu jesteś? Powiedział mi twój kumpel, który tu z tobą przyjechał. - chwila ciszy, a kiedy się nie odezwałem, zaczął znowu. - Kiedy wróciłem do domu ze szkoły zastałem mamę siedzącą i płaczącą w salonie. Kiedy opowiedziała mi co się stało, myślałem, że pęknę ze śmiechu.
- To takie zabawne? - mruknąłem starając się skupić na swojej ręce i butelce którą w niej trzymałem. I na tym, żeby nie porozlewać za dużo i trafić do kieliszka...
- Nawet bardzo. Biorąc pod uwagę to, kim jest ten cały Dareczek.
- Nie... - czknąłem znowu i zakląłem cicho pod nosem. - Nie wymawiaj przy mnie imienia gnoja tego. - zaśmiał się pod nosem.
- Dobra. Z chwilą obecną uchwalamy dekret: uroczyście zakazuje się wypowiadania słów; "Darek" i "Mąż".
- Znalazłoby się jeszcze parę innych. - burknąłem.
- Daj spokój. - wskoczył na łóżko i zaczął mi się znów przyglądać. - Naprawdę myślisz, że mama i ten...? - nic nie powiedziałem. - A poza tym, starczy już chyba tego chlania, jebie tu tym gównem, aż się rzygać chce od samego wąchania. - stwierdził patrząc na mnie zwyczajnie.
- Nikt ci nie każe wąchać...
- A tobie nikt nie każe pierdolić jak pojebany. - wytrzeszczyłem na niego oczy. Mówił to tak spokojnie jakby mówił do mnie o pogodzie. - Może to nawet nic dziwnego, że tak zareagowałeś, ale można by się też spodziewać, że choć przez chwilę zmusisz się do użycia paru ostatnich szarych komórek. Zachowujesz się jakby ci ktoś zeżarł obiad. Urwałeś się z choinki, po prostu spadłeś z Księżyca po dwudziestu latach podczas których moja mama musiała nauczyć się żyć tak by nie zwariować. Potem wyszła za tego cymbała chyba tylko po to, żeby kogoś mieć, kogokolwiek. To nic, że wybrała możliwie jak najgorzej, ale... I nagle Michael Jackson wraca zza grobu! I co? Okazuje się, że ona ma męża i męża. Jeden miał leżeć dwa metry pod ziemią, można by pomyśleć, że robaki wpierdoliły go już całego razem z trumną, a tu on pakuje jej się w życie. Z drugiej strony Dareczek, który rości sobie do niej prawa jak do skarbu piratów. Jakby nie było, tatusiu, on ma jakieś tam prawo się do niej zbliżyć, nawet jeśli nam się to nie podoba. - wciąż patrzył na mnie spokojnie. - Śmiem twierdzić, że mama wciąż jest trochę zszokowana tym wszystkim i nawet jeśli tego już z wierzchu nie widać to pewnie tak właśnie jest. A tu jej 'mąż', nie wiadomo nawet czy można go tak nazywać, chce jej dać buzi i co? Na to wchodzi... właśnie, kto?? Wedle prawa cię nie ma. A wiesz jaki wniosek powinieneś z tego wyciągnąć? Taki, że moja mama już po prostu nie wie co zrobić, żeby wyplątać się z tej całej kabały. Chcę wierzyć, że mimo wszystko wiedziałeś, że poligamia jest przestępstwem. Spróbuj chociaż wczuć się w nią i teraz powiedz mi czy jest w ogóle o co drzeć morde. On ją wziął z zaskoczenia. Ciekaw jestem jak ty bys wyglądał na jej miejscu. - i na tym chyba zakończył swój wywód. I nawet jeśli miał rację to i tak czułem się... źle.
- Odwzajemniła... - burknąłem, ale nie pozwolił mi nic więcej powiedzieć.
- Wysrała się! - podniósł głos. - Weź ogarnij dupe, co? Mam nadzieję, że będziesz pamiętał to co ci powiedział jak już wytrzeźwiejesz. Ja wracam do domu. A ty zerwij z kochanką. - po raz kolejny wywaliłem na niego oczy.
- Jakąś kochanką? - zapytałem głupio. A on podszedł i wyrwał mi flaszkę z dłoni.
- Z TĄ kochanką. Nara. - powiedział wyrzucając butelkę do śmietnika nieopodal i wyszedł.
Zostałem sam. I choć wcześniej tego chciałem, żeby nikt mi nie przeszkadzał, teraz poczułem się przez to jeszcze gorzej. Przyznawałem mu rację, ale akurat w tym momencie to alkohol mną rządził i chyba dla zasady chciałem się opierać tego wszystkiemu co usłyszałem. Będzie trzeba poczekać, aż szare komórki zastąpią te procenty, które aktualnie muliły mi mózg...

środa, 1 lutego 2017

Resurrection. - 27.

Hej. :) Przybywam z kolejnym odcinkiem, tak na szybko. Następny niedługo zacznie się pisać. Zapraszam. :)
***


Kiedy patrzyłam na nich obu, miałam bardzo dziwne wrażenie. Zawsze powtarzałam, że są do siebie bardzo podobni, ale teraz było to widać jeszcze wyraźniej. Wiedziałam już, że Mateusz wie. Kiedy Mike wieczorem wrócił już do siebie, wiedziałam po prostu, że musi posiedzieć trochę sam ze sobą teraz, postanowiłam pogadać z synem. Chciałam wyjaśnić całą sprawę do końca. Nie chciałam, by miał do mnie o coś żal. Bałam się, że... po prostu nie będzie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Może przesadzałam, ale to było silniejsze ode mnie. Chyba każda kochająca matka bałaby się czegoś takiego.
Poszłam za nim do jego pokoju, w którym siedział już dobrą godzinę i zapukałam. Natychmiast odpowiedział głośnym 'otwarte'. Był lekko zaskoczony.
- Od kiedy pukasz do mojego pokoju zanim wejdziesz? - zapytał patrząc na mnie wielkimi oczami. Sama może była bym zdziwiona, ale teraz zależało mi na czym innym niż wyjaśnianie kwestii dlaczego zapukałam. Podeszłam bliżej i usiadłam na jego łóżku patrząc na niego. Siedział przy swoim biurku na obrotowym krześle i przyglądał mi się uważnie. Zauważył już moją minę. Na pewno.
- Chciałam z tobą porozmawiać... - zaczęłam, ale przerwał mi.
- Już wszystko wiem.
- Tak, ale... muszę ci parę spraw wyjaśnić. Chcę, żebyś wiedział, że ja... o niczym nie miałam pojęcia na samym początku... - chciałam go o tym zapewnić, by nie ubzdurał sobie, że może go oszukałam.
- Wiem. - odpowiedział spokojnie spoglądając na swoje paznokcie. Zaległa cisza, której nijak nie umiałam przerwać. Dopiero po chwili...
- Nie chciałam, żebyś... - znów wszedł mi w słowo.
- Żebym miał pretensje? Albo pomyślał, że wszystkiego zawsze byłaś świadoma a ja żyłeś w nieświadomości? - spojrzał na mnie znów. - Mamo... To był prawdziwy kop i wiadro bardzo lodowatej i brudnej wody, ale wystarczy mi twoje chodzenie na dach, żeby wiedzieć, że nic nie wiedziałaś. Poza tym, nawet gdybyś coś wiedziała... to ukrywałabyś to przede mną? Wątpię... - wymruczał na koniec. Poczułam niewysłowioną ulgę. Zaczął dalej. - Sam nie wiedziałem jak się do niego odnosić kiedy tu wracałem z tych Stanów, ale... doszedłem do wniosku, że to nie ma i  tak żadnego znaczenia teraz. - otworzyłam szeroko oczy.
- Jak to...
- Po prostu. Najbardziej oczywiste rzeczy zawsze jest najtrudniej przyjąć do wiadomości. - powiedział znów kręcąc się lekko na swoim krześle. - Po co mam zatapiać się w tym co było i tracić czas i to co jest teraz? Lepiej po prostu skupić się na teraźniejszości. Wczoraj ojca nie było, dzisiaj jest. I to chyba najważniejsze. - byłam pod lekkim wrażeniem.
- Myslałam że będziesz się wściekał...
- Wściekałem się. Na siebie, na niego, na wszystkich, którzy w tym siedzą. Ale w końcu doszedłem do wniosku, że nic mi to nie da poza zmarnowanymi nerwami. Najlepiej po prostu przyjąć fakty takimi jakimi są i starać się je przetrawić. - zamilkł na chwilę, a potem znów zaczął. - W końcu nie zostawił mnie od tak. Tylko miał kłopoty. Ma. - sprostował na końcu. - Troche dziwnie sie z tym wszystkim czuję, ale pewnie niedługo się z tym oswoję.
Wstałam i podeszłam do niego mocno przytulając. Tym razem nie opędzał się ani nie skrzeczał, tylko pozwolił mi się przygarnąć. Odetchnęłam lekko, myśląc sobie... No, przynajmniej jedno jest już jasne.
- Mam nadzieję, że wiesz co teraz musisz zrobić? - wypalił, kiedy już się od niego odsunęłam i pogładziłam po głowie. Miałam zamiar już wyjśc i dać mu spokój, ale zatrzymał mnie tymi słowami. Popatrzyłam na niego zaskoczona.
- Co co zrobić...? - patrzył na mnie przez chwilę.
- Pozbyć się debila. - powiedział w końcu jakby o była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Domyśliłam się o co mu chodzi. W odpowiedzi posłałam mu tylko uśmiech.
Tak... JAKOŚ będę musiała się go pozbyć.


Nie wiem co mnie podkusiło, że akurat w tym momencie wybrać się z facetami na wielkie zakupy. Siedziałem cały dzień w mieszkaniu. Jakoś nie pchałem się do Dony bo nie byłem pewny czy młody w ogóle chce mnie oglądać. Pomyślałem, że najlepiej chyba będzie poczekać na jakiś jego ruch. Miałem nadzieję, że jakoś to będzie, ale... szczerze powiedziawszy, te nadzieje były bardzo małe.

A pojawił się jeszcze jeden problem. Obmyślając znów swój kolejny plan, w jaki miałem się objawić światu nie wziąłem jednej rzeczy pod uwagę. A mianowicie rodziców Dony. Głównie jej ojca. Cały ten czas cieszyłem się nią, jej obecnością i myślą, że znów jesteśmy razem, ale całkowicie zapomniałem o jej ojcu.
Zacząłem węszyć katastrofę, kiedy wyszedłem już ze wszystkimi i wszystkim z marketu i ładowałem to wszystko do bagażnika. Lodówka ziała pustkami, czas już był najwyższy. A jakoś, że miałem niedługo 'powstać z martwych' sam się na te zakupy wybrałem i to bez większego przebrania. Na dodatek... włożyłem obrączkę na palec. Nie pamiętałem już kiedy ostatnio ją miałem. Dona swoją wciąż nosiła... na lewej ręce.
Ludzie w sklepie i na parkingu gapili się na mnie jakby nie wierzyli w to co widzą. Powstrzymywałem uśmiech, ale tylko do momentu, aż ja sam kogoś zauważyłem. Właśnie, kiedy pakowałem już wszystkie siatki do samochodu. Reszta rozglądała się bacznie. Rozmawiali ze sobą luźno, od czasu do czasu wyśmiewając się ze wszystkich, którzy zbledli na sam mój widok. Sam się wtedy uśmiechałem pod nosem. Bądź co bądź... może nie powinienem... ale bawiło mnie to. Przestało, kiedy usłyszałem głos zza swoich pleców.
Odwróciłem się na pięcie jakby poraził mnie piorun. A przecież w gruncie rzeczy to nic wielkiego się nie stało. Pomyślałem, że po cokolwiek on do nas podszedł, swoim zachowaniem mimo wolnie daję mu sygnał, że coś jest nie tak. I miałem rację. Może nie znałem swojego teścia zbyt dobrze, ale tyle już o nim wiedziałem. Że wyłapie wszystko błyskawicznie. I tak się stało. Nie był debilem i tylko brakowało, żeby on sam zaczął się teraz czegoś domyślać. Powiedzenie, że urwałby mi jaja to za mało.
- Dzień dobry! - całkiem przyjaźnie mnie zagadał spoglądając po facetach, którzy z kolei spoglądali po sobie i dalej na mnie. - Dalej kręcisz się koło mojej córki? - jak zwykle bezpośredni. I co ja mam mu powiedzieć, pomyślałem. Wykręcić się? A potem co? Nagle takie bum? To wszystko robiło się takie skomplikowane, że momentami nie miałem już na to sił. Przypomniały mi się słowa Elvisa z ostatniej rozmowy z nim.
"Ja już jestem stary, mi już tylko zbierać na trumnę zostało i wymyślec co mi napiszą na nagrobku. Ale ty masz jeszcze dosyć czasu i siły.'
Tak, jasne.
W końcu stwierdziłem sam do siebie w myślach, że jak wszyscy to wszyscy.
- Kręcę się nie od dzisiaj. - mruknąłem wrzucając znów coś niedbale na wcześniejsze paczki.
- Zauważyłem właśnie. Chciałbym wiedzieć, kiedy zacząłeś jej mieszać w głowie. - zagryzłem wargę. W sumie to było dość zabawne. Mógłbym zacząć odpowiadać mu dość enigmatycznie, ciekaw byłem jego miny. Ale balem się, że domyśli się zbyt szybko. Chociaż... wątpiłem by swoje domysły wziął od razu serio...
- Nie mieszam jej w głowie. Po prostu...
- Po prostu co? - wszedł mi w zdanie. Jak zwykle. - Po prostu pojawił się jakiś wyrób Jacksonopodobny i myśli, że zanęci wdowę po facecie?
- Nie jestem, żadnym wyrobem, proszę pana. - rozbawiło mnie to nieco. - I nie próbuję nikogo nęcić.
- Nie jesteś wyrobem? To może PODROBEM? Albo w ogóle NIEROBEM. To też by pasowało. - złośliwy jak zawsze. - Powiem wprost: nie masz sumienia wykorzystując moją córkę. - kurwa, pomyślałem... Tego nie da się mu tak po prostu wytłumaczyć bez zdradzania czegokolwiek. - Sam się zastanawiam co jej strzeliło do głowy, żeby zainteresować się TOBĄ. Sobowtórem zmarłego męża...
- Nie jestem niczyim sobowtórem. - powiedziałem spokojnie spoglądając na niego.
- No tak. - zaśmiał się. - Każdy jest jedyny w swoim rodzaju, masz rację. - uśmiechnąłem się sam.
- W rzeczy samej. Jedyny w swoim rodzaju, powiem więcej... Jestem oryginałem. - powiedziałem, na co faceci wbili we mnie wzrok, ale żaden nic nie powiedział. Natomiast jej ojciec zmarszczył czoło i też się na mnie gapił. Sięgnąłem prawą ręką i zatrzasnąłem bagażnik, wtedy to zobaczył...
- Ręka... - mruknął wciąż marszcząc czoło. Domyśliłem się od razu o co mu chodzi. Sam na nią popatrzyłem. Musiał rozpoznać obrączkę, w końcu pewnie nie raz widział podobną i Dony. Wręcz taką samą tylko mniejszą. - Skąd... Skąd ty to masz?
- Jest moja. - powiedziałem tylko spokojnie, patrząc na niego.
- TWOJA? Ściągnąłeś mu ją z palca w trumnie czy co...?
- Nie, nikomu jej nie ściągałem, jest moja. Moja od początku. Tak jak pana córka. - dodałem na końcu po chwili. Tryby w mózgu musiały mu się obracać z zawrotną prędkością, ale nic nie powiedział jak na razie. Stał tylko i taksował mnie wzrokiem. Ciekaw byłem czy słyszał o tych teoriach spiskowych dotyczących mojej ŻYJĄCEJ osoby... Pewnie tak. Na to wskazywała jego mina.
Postanowiłem ulotnić się w końcu, więc powiedziałem na do widzenia...
- Myślę, że pewne rzeczy już się panu nasuwają na myśl, ale są zbyt dzikie w pana odczuciu, żeby je przyjąc do wiadomości. Mogę jednak panu powiedzieć, że jeśli to jest to o czym ja myślę... to ma pan rację. - jego oczy zrobiły się wielkie jak cebule. Po chwili ciszy...
- Ja... Jackson...? - uśmiechnąłem się lekko. - To śmieszne jest! - prychnął znów. Pewnie dodałby coś
jeszcze w stylu, że jesteś szurnięty i uwierzyłem w to, że jestem najprawdziwszym królem Popu, ale sytuacja chyba nie pozwoliła mu nic powiedzieć. Ale ja powiedziałem.
- Powiedziałem panu kiedyś, że jestem w stanie zrobić wiele i to zrobiłem... jeśli akurat coś zagraża mojej rodzinie. - patrzył na mnie dobra chwilę całkiem blady.
- Powiedz mi... - odezwał się w końcu. - Albo jestes wariatem... albo... - zrobił jakiś dziwny gest nie wiedząc za pewne co powiedzieć.
- Nie jestem wariatem. - odpowiedziałem spokojnie. - Myśle, że będzie pan w stanie wszystko zrozumieć,, kiedy przyjdze czas... Jedźmy już. - zwróciłem się do facetów i podszedłem do bocznych drzwi auta. Spojrzałem jeszcze na teścia. Oczy wciąż miał wielkie jak spodki. Powiedziałem mu do widzenia i pojechaliśmy. Co innego miałem zrobić?
Kiedy w końcu znaleźliśmy się na podziemnym parkingu w apartamentowcu, w którym i ja i Dona z młodym mieszkaliśmy, pognałem od razu na górę schodami ignorując windy. Czułem adrenalinę buzującą mi w żyłach i o ile nie czułem jej, kiedy rozmawiałem z jej ojcem, tak teraz rozsadzała mi bębenki w uszach. W ciągu pięciu minut jakimś dziwnym trafem udało mi się dotrzeć na nasze piętro i natychmiast skierowałem się do jej mieszkania. Nie zawracałem sobie głowy nawet pukaniem do drzwi.
- Dona, jest problem... - zacząłem od progu i wbiło mnie. I chyba nie tylko mnie, jak dałem radę zauważyć.
Kurwa, pomyślałem... TERAZ? NAPRAWDĘ?!
Młody stał oparty o jakąś szafeczkę z boku i chyba próbował powstrzymać się od jakiegoś kąśliwego komentarza. Z założonymi rękami stał i obserwował całą sytuację. Może nawet miał z tego niezły ubaw. Też bym tak chciał. Bo mnie akurat nie było do śmiechu. Ręce mnie świerzbiły, żeby zabić po prostu.
Na samym środku salonu, w odległości jakichś... pięciu sześciu metrów ode mnie stała Dona siłując się ze swoim MĘŻEM. Kurwa, o nim też zapomniałem! Czy wszystko musi mi się teraz walić na raz na łeb?! Chociaż, pomyślałem, ten mały gnojek to pryszcz na dupie, problem był inny i o wiele ważniejszy niż ten...
Oboje teraz stali w bezruchu wpatrując się we mnie, a ja w nich z takim samym zaangażowaniem. O ile Dona próbowała się jeszcze chwilę temu od niego uwolnić o tyle on ją do siebie przyciągał i próbował pocałować. Teraz oboje wytrzeszczali na mnie oczy. On wyglądał jakby zobaczył najprawdziwszego ducha. Aż uśmiechnąłem się w duchu. Co za kretyn. Naprawdę miałem ochotę podrapać sobie pięści jego zębami.
- Mam zwidy. - powiedział w końcu. - Dona, paliłaś w kominku marihuaną i się naćpałem, prawda? - młody wybuchnął śmiechem na te słowa. Sam zmrużyłem tylko oczy słysząc co powiedział, i chociaż nie zrozumiałem polskiego to chyba po prostu wyczułem o co mu chodzi.
- Nie paliłam w kominku marihuaną! - udało się jej w końcu oswobodzić.
- To co to jest?! - wskazał na mnie paluchem jak przedszkolak patrząc na nią biały jak kreda. - Bal przebierańców?!
- Nie drzyj mordy. - młody w końcu przestał się śmiać i chyba nie mógł się już powstrzymać, żeby faceta jeszcze bardziej nie wkurwić. - To nasz sąsiad... przyjaciel mamy. - powiedział znów uśmiechając się pod nosem zadowolony z siebie.
- Sąsiad. Przyjaciel. Mamy. - zaczął znów ten... debil. - Kurwa. Co wy. Debila ze mnie robicie?! - spojrzał znów na Donę. - CO TO JEST, ja się pytam?! Zmartwychwstanie?!
- Nie bredź! - Dona zaczęła się bronić. Przewróciłem oczami. Jeśli tak wyglądał ich cały pięcioletni związek... to ta kobieta naprawdę ma szczęście, że jednak wróciłem 'do żywych'. Już ja ją od niego uwolnię.
Ruszyłem się w końcu i podszedłem bliżej zakładając ręce na piersi i patrząc na niego krytycznie. Co najmniej jakbym oceniał przeciwnika. Żaden z niego przeciwnik. Dona jest moja i widziałem, że jest wkurzona.
- To teraz już wiem, dlaczego nawet nie pisnęłaś, kiedy ci zadzwoniłem, że wracam później! I teraz też, zachowujesz się jakbym cię raził prądem!
- Powiedziałam, nie bredź! I powiedziałam ci też, że mam anginę! Nie będę się z tobą całować. - teraz ja razem z Matem zaczęliśmy się śmiać. Co za... Naprawdę niezła szopka. Dona nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła mówić po angielsku. Emocje. A ten chyba musiał się w tym troche podszkolić bo chyba ją nawet zrozumiał. - Idę do sklepu. - warknęła przez zaciśnięte zęby na co wytrzeszczyłem na nią oczy. Jasne, tak najlepiej. Zwiać i zostawić mnie z tym idiotą samego. Chociaż... to może nawet dobrze.
Kiedy wyszła, młody też się zmył do siebie. Zostałem z tym imbecylem sam. Patrzyliśmy na siebie mierząc się wzrokiem, chyba miał ochotę dać mi w zęby.
- Kim ty w ogóle jesteś?! - zaatakował mnie bezpośrednio. Uśmiechnąłem się.
- Przyjacielem właścicielki tego mieszkania. - odpowiedziałem spokojnie.
- Naprawdę?!
- BLISKIM przyjacielem. - dobrze się bawiłem nawet jego kosztem. Aż go skręcało...
- Przyjacielem?! PRZYJACIELEM! Trzymaj się z daleka od mojej żony, KIMKOLWIEK byś nie był! - uniosłem wysoko brwi na te słowa.
- Sugerujesz coś konkretnego?
- Niczego nie sugeruję! JA ŻĄDAM, żebyś odwalił sie od mojej żony, natychmiast  i raz na zawsze!
- Zachowujesz się jak pięcioletnie dziecko. Co najmniej jakby zeżarł ci lizaka. - powiedziałem lekko znudzonym głosem obrzucając go spojrzeniem pełnym politowania. Jeszcze bardziej się wpienił.
- Ja nie żartuję. I cię ostrzegam! Jeśli...
- Chcesz mi grozić? - spojrzałem znów na niego z uniesioną brwią. Chyba naprawdę miał ochotę coś rozwalić. Na przykład... mnie.
- Ja nie grożę. Ja OSTRZEGAM. Jeśli nie zostawisz Dony w spokoju...
- To co? Co mi zrobisz? Dasz mi zęby? Aż tak się boisz? - parsknąłem śmiechem. - Właśnie, czego się boisz, co? Że ją przelecę? A może, że już ją przeleciałem? Miałem na to dużo czasu. - patrzyłem z zadowoleniem jak robi się purpurowy na twarzy z wściekłości. - A może to nie to, co? - zacząłem z innej beczki. - Może boisz się tego, kim mogę być? Co? Przyznaj się. Nie takie rzeczy świat widział. - wbijał we mnie oczy, ale nic nie powiedział.
- Masz się trzymać od niej z daleka. - wywarczał przez zaciśnięte żeby. Gdyby mógł chyba by wyskoczył ze skóry. Uśmiechnąłem się tylko pod nosem naprawdę rozbawiony jego miną i zachowaniem. Wyszedł, co było mi bardzo na rękę. Ale zaraz przypomniałem sobie, że Dona też wyszła do sklepu, więc pomyślałem, że pewnie poleciał za nią i teraz będzie jej truł ten zgrabny tyłek przez cały czas. Szkoda tylko, że próżny jego trud. Ona jest moja. I kropka.
- Niezłe jaja. - usłyszałem w pewnym momencie. Spojrzałem w tamtą stronę i spostrzegłem syna stojącego ze dwa metry ode mnie z rękami założonymi na piersiach i uśmiechającego się kpiąco pod nosem. Ciekaw tylko byłem czy ten uśmieszek jest skierowany do mnie czy do tego cymbała... Poczułem znów ukłucie w brzuchu...
- No powiedzmy... - odpowiedziałem. Nie wiedziałem nawet gdzie podziać oczy. - Kiedy on tu się w ogóle pojawił?
- Jakieś... pół godziny przed tobą. - odpowiedział, wszedł do kuchni a ja za nim. Wyciągnął z lodówki sok i spojrzał na mnie. - Chcesz? - zapytał z uniesioną brwią.
- Jasne... - więc mnie też nalał.
- Mama aż zdębiała, kiedy go zobaczyła. Miał wrócić dopiero jutro rano. Powiedział, że chciał jej zrobić niespodziankę. - parsknął smiechem. - No i zrobił. Tylko na to patrzyłem i czekałem, aż ty się tu władujesz.
- Długo czekać nie musiałeś. - mruknąłem siadając obok niego przy kuchennej wyspie.
- W rzeczy samej. Załapałeś się na najlepszą część tego przedstawienia. - spojrzał na mnie wymownie, na co zacisnąłem zęby. Co jak co, ale akurat TA część tego przedstawienia nie przypadła mi do gustu. Zachichotał cicho widząc moją minę. - Chciał ją przytulić, ale spierdalała od  niego możliwie jak najszybciej i w każdy możliwy sposób. A potem na siłę ją sobie wziął. - prychnął.
- Kretyn. - warknąłem  zgrzytając zębami. - Że też musiał się przywlec akurat teraz!
- A gdyby przyjechał jutro to by coś zmieniło?
- Nie. Najlepiej to gdyby nigdy nie wracał. - zaśmiał się.
- No. Jestem tego samego zdania.
- Teraz będę musiał bez przerwy zdmuchiwać sobie grzyba spod nosa, ja pierdole... - zacząłem zrzędził opierając czoło na rękach. Chłopak zaczął się znów śmiać w swoją szklankę z sokiem.
- Nie przejmuj się. Jestem pewien, że jeszcze dzisiaj wyląduje ze spaniem na kanapie w salonie. - powiedział po chwili.
- Tak myślisz? - zapytałem wciąż opierając się na rękach.
- Tak.
- Może masz rację... Jakoś sobie nie wyobrażam... żeby kładła się z nim do jednego łóżka. - zakląłem pod nosem. - Twoja matka musi chyba tyle wiedzieć, że na pewno jej na to nie pozwolę. - prychnąłem znów wściekle. - Inteligent zasrany...
- Inteligent? ON?? On jest ohydnym mutantem. - młody powiedział to w taki spokojny i oczywisty sposób, że zabrzmiało to jakby powtarzał to codziennie. Zacząłem się śmiać. W głos po prostu, nie mogłem się powstrzymać. Chłopak popatrzył na mnie przez moment a potem sam zaczął się śmiać.
Drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem i do środka wparowała Dona z kilkoma siatkami. A więc naprawdę była w sklepie. Już się uśmiechałem na jej widok, kiedy zaraz za nią pojawił się ten... Uśmiech od razu mi zszedł z twarzy. Kiedy ten dureń zobaczył, że wciąz tam jestem i na dodatek tak sobie siedzę z Matem i popijam soczek aż się zapienił. Miałem wrażenie, że zaraz spuchnie z tej całej złości tak jak stoi. Powstrzymałem się, żeby znów nie ryknąć śmiechem.
Ale sytuacja wcale nie powinna mnie śmieszyć. Teraz nie będę mógł już tak po prostu zbliżać się do Dony, całować jej... Zaraz zaraz, kto powiedział, że nie?
Westchnąłem teatralnie odstawiając na pół opróżnioną z soku szklankę i wstałem. Wszyscy automatycznie wbili we mnie swój wzrok. Podszedłem do swojej 'przyjaciółki' i powoli, delikatnie pocałowałem ją w policzek spoglądając w tym samym czasie na tego głąba, który wciąż stał w miejscu i jeszcze troche a by wybuchnął. Zaśmiałem się w końcu pod nosem wciąż na niego patrząc.
- Muszę już iść. Zobaczymy się później. - powiedziałem do niej, a potem odwróciłem się do syna. - Cześć, młody.
- Cześć. - odpowiedział mi z nosem w swojej szklance. Doskonale wiedziałem, że jeszcze trochę i zeżre tą szklankę żywcem, byleby tylko nie ryknąć śmiechem na co miał wielką ochotę. Było to widać gołym okiem. Przeszedłem obok tego jelenia z lekkim uśmiechem i w końcu znalazłem się w swoim mieszkaniu.
Co teraz? Nie miałem zamiaru chować się z nią po kontach. Teraz miała czas, żeby mu powiedzieć, że kulturalnie chce kopnąć go w dupę. Ale za chwilę przyszła mi na myśl niepokojąca myśl... A jeśli ten kretyn zdoła ją sobie jakoś urobić i ona go nie zostawi? Jeśli to mnie każe spadać? Przeraziłem się, ale po chwili pomyślałem, że to niemożliwe. Tyle razy mi mówiła... Na pewno się z nim wkrótce rozmówi, pomyślałem sobie by się uspokoić i przetarłem twarz. Zadzwonił mój telefon. Odebrałem nawet nie sprawdzając kto to.
- Halo. - mruknąłem znudzony.
- Hej, bracie! - usłyszałem w słuchawce bardzo dobrze znany mi głos mojej mimo wieku wciąż rozwydrzonej siostry. Uśmiechnąłem się lekko.
- Hej, Janet. Co słychać nowego?
- To ja się o to pytam. Nic nie wiem, Dona ani młody wciąż nie odbierają telefonów... - westchnąłem.
- Dona już nawet nie jest taka zła... Mówiła mi tylko, że nie ma zielonego pojęcia co miałaby powiedzieć gdyby twój telefon odebrała. Za każdym razem patrzy w niego z głupią miną przez cały czas aż się rozłączysz i połączenie zostanie przerwane. A młody... to chyba inna sprawa.
- To znaczy? - wciąż miała jakieś pretensje o to wszystko, ale na szczęście już o niczym głośno nie mówiła. Miała prawo być wściekła, w końcu... Nieważne.
- To znaczy, że chyba poukładał sobie to w głowie na jakiś swój specyficzny sposób. Nie wiem, nie rozmawiałem z nim jeszcze tak... po tym wszystkim. Ale kiedy wrócił ze Stanów przestał mi tak przysrywać.
- No to dobrze. - mruknęła lekko markotnie.
- Nie martw się. Porozmawiam z Doną, może w końcu od ciebie odbierze. - prychnąłem. - Kiedy w końcu pozbędzie się mężulka. Żałosne.
- Co?
- Wrócił już z delegacji, wyobraź sobie, wlazłem na nich niedawno... Przed chwilą od niej wyszedłem. Na siłę chciał ją pocałować, kiedy ona wymyślała coś o anginie. To miał być powód dla którego nie chciała się z nim całować. - parsknąłem. Zaśmiałą się.
- No to powinieneś się cieszyć.
- Będę się cieszył, kiedy go pogoni. Boję się, że ten głąb namiesza...
- Daj spokój, Mike. No chyba taka głupia nie jest. Niedługo cały świat wszystkiego się dowie, będziecie mogli normalnie razem żyć tak jak kiedyś. Co jej może dać takiego ten imbecyl?
- Nie wiem. Ale masz rację. Jak zawsze. - roześmiała się wesoło.
Uwierało mnie jak nie wiem to, że on tam był, z nią. Jakby nie było, miał prawo, przecież ja nie mogłem tak po prostu wziąć go za szmaty i go wypierdolić z domu. A miałem na to wielką ochotę. Byłem zły. Ale miałem nadzieję, że chociaż Mat... Skoro tam jest, to może będzie starał się choć trochę ostudzić jego zapędy w stosunku do jego matki. Westchnąłem. Byłem pewny, że tak właśnie będzie. Choćby dlatego, że chłopak sam go nie znosił. Uśmiechnąłem się pod nosem. Jeszcze tylko trochę i będzie po wszystkim, pomyślałem, a wtedy...
No właśnie, co wtedy? Nagle uderzyło mnie to z ogromną siłą. Nie miałem pojęcia co będzie i jak to wszystko się skończy. Może okazać się tak... że postawią mi drugą tablicę nagrobną.