środa, 30 listopada 2016

Resurrection. - 17.

Jest! Witam, w końcu. xD Teraz już będzie cacy. :) Mogą gdzieś znaleźć się jakieś błędy, za które z góry przepraszam. I zapraszam do czytania i komentowania też oczywiście. :)
***



Przez cały następny dzień miałam jeden wielki chaos w głowie. Nie umiałam się ogarnąc, wszystko leciało mi z rąk, jakby nie chciały mnie słuchać. Nie potrafiłam tego wszystkiego ogarnąć rozumem. To się wymykało wszelkiemu umysłowi, nie dało się tego pojąć, po prostu. Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa i nie chciała odpuścić nawet w nocy. Nie spałam. Nie zmrużyłam oczu ani na minutę. Nie mogłam. Kiedy zamykałam oczy, widziałam Michaela w trumnie. To nie mogła być prawda, wciąż to sobie powtarzałam.
Leżałam w łóżku, nawet wcześniej nie zasunęłam rolet w oknie jak zawsze. Mateusz znów nocował u kolegi, nawet byłam z tego faktu zadowolona. Musiałam jakoś sie ogarnąć, sama siebie nie licząc całej reszty, nie chciałam by zauważył, że coś jest nie tak. Kiedy go nie było nie musiałam się wysilać i udawać, że wszystko jest w porządku, bo nie było.
Wszystkie moje nerwy były napięte do granic możliwości. Nie potrafiłam sie rozluźnić, czułam jak drgają w niektórych miejscach, aż mnie bolało. Przed oczami przewijały mi się setki wspomnień i obrazów, nie byłam w stanie tego sobie uporządkować. A musiałam. Czułam, że oszaleję, jesli czegoś ze sobą nie zrobię. Musiałam w końcu usiaść i coś przedsięwziąć. Problem polegał na tym, że nie miałam kompletnie pojęcia jak się zachować w tej sytuacji.
Miałam krzyczeć? Może powinnam, inni pewnie by się tego właśnie po mnie teraz spodziewali. Ale nie mogłam. Gardło miałam ściśnięte, nie mogłam jeść ani pić. Dygotałam pod kołdrą leząc od kilku godzin wciąż w tej samej pozycji i wlepiając oczy w okno przed sobą. To był kosmos, abstrakcja. Nie spotykałam się z tym codziennie, więc... to chyba nic dziwnego że nie wiedziałam co zrobić. Może powinnam płakać? Być może tez, ale to tez okazało się zbyt trudne. Nie wiedziałam co czuję. Czy jestem wściekła czy zrozpaczona. Nie wiedziałam nic. Wciąż i wciąż przywoływałam go w pamięci jak leżał w tej trumnie sztwny. Bo BYŁ SZTYWNY, przecież nie mogło być inaczej... A teraz...
W jednej chwili poderwałam się jak na komendę i wystartowałam do salonu. Otworzyłam tą samą szafę co wtedy i wyciągnęłam to samo pudełko. Wróciłam z nim szybko do sypialni i rzuciłam je na łózko, otwierając po chwili i wysypywując na pościel całą zawartość. Zaczęłam wszystko przerzucać w rękach. Szukałam tych paru zdjęc z pogrzebu. Był na nich dobrze widoczny, przecież... Czułam się jakbym popadała w obłęd.
W końcu dorwałam te fotografie. Nie zmieniły się ani o gram, wciąz przedstawiały to samo. Nie odłącznie, tylko Michael w trumnie, martwy. Więć co to wszystko znaczy...? Fakty mówiły same za siebie, ale nie byłam w stanie wypowiedzieć niczego na głos ani nawet o tym pomyśleć. On by nie zrobił czegoś takiego. Nie odważyłby się na to choćby nie wiem co. Chciałam w to wierzyć. Ale co w takim razie znaczy to co przeczytałam? Czy to na prawdę tylko jakiś wariat? Nie... Nie miałam na nic dowodu praktycznie... Ja też moge pisać co tylko mi ślina na język przyniesie.
To był prawdziwy koszmar...
Wpatrywałam się wciąż w te zdjęcia i znów dopadła mnie rozpacz. Ale teraz już nie wiedziałam czemu płaczę. Po prostu załamałam się. W jednej chwili, po prostu bez ostrzeżenia. Może to chwilowe, a może nie będę w stanie jutro podnieśc się z łóżka. Wiedziałam jedno. Nie mogłam tego tak zostawić, bo chyba naprawdę bym oszalała. Dziwiłam się, że pomimo tego, że skuliłam się w kłębek wyjąc po prostu na łóżku byłam jeszcze w stanie cokolwiek myślec. Myślałam, że zaraz po prostu umrę. Ale jednak coś nie pozwalało mi do końca zwariować. Coś budziło się we mnie i kazało mi się buntować. To był jedyny sposób na to, by przeżyć. Inaczej chyba naprawdę...
Musiałam zaprzeć się w sobie. Ból głowy wzmógł sie jeszcze, to chyba nerwy... Miałam specjalny środek, bardzo silny, ale nie miałam siły po niego iść. Droga do kuchni nagle wydała mi sie taka daleka i trudna... Co najmniej jakbym miała przejśc przez góry. Albo przenieśc je na własnych plecach. W końcu jednak na coś się zdecydowałam jak widać. Wyłam wciskając twarz w poduszkę by nie było mnie słychać zbyt głośno.
Dwadzieścia lat... a teraz co? Jak ja mam to sobie wytłumaczyć, jak ogarnąc to rozumem? Jak mam żyć? Nie miałam pojęcia jak się zachowam, kiedy znów go zobaczę. No bo... kto jest w stanie sobie to nawet wyobrazić? To się nie mieści w głowie i wciaż powtarzałam sobie to samo, wkółko, wciąż i wciąż, nie ustannie... ale nie wiele to pomagało. Dwadzieścia lat temu płakałam nad jego ciałem, tulilam go i szarpałam na przemian, błagałam, żeby się obudził, żeby na mnie spojrzał... Widziałam martwe oczy. Chciałam usłyszeć bicie jego serca, ale ono nie biło. Więc albo miałam jakiś koszmar na jawie, albo w końcu musiałam się załamać i nawet o tym nie wiem. Może właśnie siedzę w psychiatryku, w pokoju bez klmaek a to wszystko to tylko moja chora wyobraźnia?
Musiało być ze mną naprawdę źle skoro zaczynałam już myślec coś takiego. Tak bardzo go kochałam, że o mal wtedy sama nie umarłam. A teraz co ma się nagle okazać? Że co się wtedy stało? Zmartwychwstał? Bzdura! Nie umiałam przywołać sobie w głowie NIC, co by to wszystko jakoś tłumaczyło. Nie miałam pojęcia jaka rzecz mogłaby to wszystko sprawić i odpowiedzieć mi na pytanie JAK TO WSZYSTKO JEST MOŻLIWE?! Nie było takiej rzeczy. Nie wiedziałam czy mam go nienawidzić... czy kochać jeszcze bardziej. A może jedno i drugie? Co okazałoby się lepsze w takim wypadku? Może mi ktoś powiedzieć?
No tak, nikt mi na to nic nie odpowie, bo żaden inny człowiek na świecie nie miał nigdy do czynienia z czymś takim. I wciąż powracałam do jednej myśli... On by mi tego nie zrobił. Nie wiedział co do niego czuję? Tak po prostu... zrobiłby coś takiego? To nie mieściło się w moim pojmowaniu świata. W moim systemie wartości nie było czegoś takiego, dlatego nie umiałam sobie z tym poradzić. To była moja naprawdę czarna godzina. Myślałam, że naprawdę umrę w tą noc, tak jak leżałam w tym łózku.
A cała reszta? Pisał o Janet... Więc wszyscy wszystko wiedzieli? Wszyscy tylko nie ja. Nagle zaczęłam sobie przypominać wszystkie dziwne zachowania członków jego rodziny, które ignorowałam. Teraz to nabierało sensu. Wszystkie dziwne sytuacje zaczynały układać się w pewien sens. Im dłużej o tym myślałam i im więcej takich rzeczy sobie przypominałam tym czułam się gorzej. I te dwie sprzeczności... Z jednej strony niby dowód na całą sprawę, z drugiej rozum. Przecież to jest niedorzeczne! To nie może być prawda, coś takiego nie mogło sie stać. Niby słyszy się o tym czasami, kiedy jakiś nawiedzony człowiek grzebie w jakichś teoriach spiskowych z przeszłości i niby brzmi to całkiem fajnie, ale kiedy człowiek ma z tym coś wspólnego, odrzuca coś takiego. Bo to nie może być prawda i już! Żaden zdrowy na umyśle człowiek nie łyknie tego od tak! Tak jak ja nie mogłam tego przełknąć teraz.
Czułam jak coś rozdziera mnie od środka i już myślałam, że się nie uspokoję, kiedy po jakimś czasie mój oddech zaczął się stabilizować. Leżałam po prostu jak pół żywa w tej pościeli ściskając w ramionach poduszkę. To było absurdalne... ale jednak widziałam te wszystkie wpisy, nie wymyśliłam ich sobie. I nawet nikomu nie moge o tym powiedziec, bo każdy z marszu uzna mnie za wariatkę. I jeszcze jakaś Megan... Co to za Megan? Miał jakąs kobietę przez ten czas? Co... zwiążał się zaraz po tym jak...
Nie, kurwa! Nawet nie chciałam niczego rozważać, dlamnie to było niemożliwe i już! Umierałam w środku każdego z dnia z miłości i tęsknoty za nim, nie potrafiłam od nowa ułożyć sobie życia, zdesperowana wyszłam nawet za mąż za byłego chłopaka! A tu co się nagle okazuje...? Że co? Nie chciałam mówić tego na głos.
To było nie do zniesienia...
W końcu stwierdziłam, że muszę się ogarnąć. Leżałam tak w tym łózku już bardzo długo. Zwinięta w kulkę. W sumie to już zbliżał się ranek, kiedy w końcu coś postanowiłam. Musiałam się upewnić. Musiałam zdobyć jakiś namacalny dowód, nie podważalny na tą swoją szaloną teorię. Nie chciałam wierzyć, że to prawda i miałam nadzieję, że istotnie okaże się to jakąś pomyłką albo żartem. Nie miałam pojęcia co zrobię, jesli...
Ale co miałam zrobić? To pytanie było najwazniejsze. JAK miałam się czegokolwiek dowiedzieć? Przeciez nie zapytam go o nic wprost. Swoją drogą ciekawe czy by mi powiedział. Pewnie nie i na śmierć wszystkiemu zaprzeczał. Do na przykład Janet też nie miałam co dzwonić, bo też mi na pewno nic nie powie. Jeśli to prawda... to wiedziałam, że będzie trzymać jezor za zebami. Później jej go wyrwę, a zęby wybiję... Jeszcze przyjdzie na to czas...
Podniosłam się zmizerowana, kiedy na zegarku wybiła godzina szósta. Nie mogłam już dłużej wytrzymać, musiałam coś zrobić. COŚ, cokolwiek. Żeby się ruszyć. Inaczej zostałabym chyba w tym łózku już na zawsze. Dojście do łazienki było nie lada wyczynem, naprawdę. Kiedy jakotako się ogarnęłam i spojrzałamw lustro przeraziłam się. Wyglądałam strasznie. Nieprzespana noc dawała się we znaki i to bardzo... Byłam zmęczona, ale do tego stopnia, że nie byłam w stanie zasnąć. Na pewno nie teraz. Teraz miałam w głowie tylko jedno, musiałam coś zrobić...
Żeby zabić sobie jakoś czas, wzięłam się za generalne porządki. Chociaż z początku nie miałam nawet siły się udźwignąc, to z czasem szło mi coraz lepiej. Rozkręcałam się. Wyładowywałam się na szafkach, powierzchniach, które czyściłam. Każdy zakamerek, dosłownie każda dziurka została przeze mnie spenetrowana, w całej kuchni a potem w salonie... Kiedy weszłam do sypialni jedyne co zrobiłam to rzuciłam się na łózko i nareszcie zasnęłam. Nawet nie wiedziałam kiedy...
SPałam mocno, choć można by pomyślec, że nie dam rady po tym wszystkim. Po pogrzebie Michaela zanim dowiedziałam się o ciązy nie spałam całymi dniami i nocami. Nie mogłam. Nawet teraz zdarzały mi się takie bezsenne okresy, ale teraz t o było co innego. Mój organizm nie umiał sobie poradzić z ta nową potężną dawką stresu. Powoli w głowie zaczynał klarować mi się pewien plan. I kiedy obudziłam się wieczorem, wiedziałam już co zrobię.
Byłam nawet zdziwiona, że spałam tak długo. Obok na stoliku dostrzegłam kartkę, której wcześniej tam nie było. Wzięłam ją i przeczytałam.

Wróciłem już i poszedłem znów z kumplem do kina. A tak w ogóle, to Billy się tu do ciebie dobijał znowu. Dobranoc. :) Mateusz

Dobijał się? Miał pecha...
Musiałam spać naprawdę mocno, skoro nie słyszałam nawet jak mój syn wrócił do domu, a potem znów wyszedł. Żadnego pukania do drzwi też nie słyszałam. Nie miałam nawet pojęcia, która jest godzina. Kiedy spojrzałam na zegarek oniemiałam. Była już osiemnasta. Naprawdę długo spałam.
Zdecydowałam się pójść do niego. Jeśli będzie trzeba, przeryję mu całe mieszkanie, a wcześniej wyślę go po cukierka do sklepu na drugi koniec miasta. Byłam zdolna do takich głupot, ale coś mi mówiło, że pojechałby. Ale kiedy już stanęłam przed swoimi drzwiami, stchórzyłam. Moja odwaga opuściłą mnie tak szybko jak się pojawiła. Nie miałam pojęcia jak mam z nim rozmawiać mając w głowie coś takiego.
Ale jeśli nie zrobię nic, niczego się nie dowiem. Bałam się tego czego mogę sie tam dowiedzieć. Miałam nadzieję, że nic nie znajdę, chociaż podświadomie już wszystko wiedziałam i nie potrzeba było na to więcej dowodów. Ja jednak nie chciałam w to wierzyć. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła... Gdybym nie zajrzała wtedy do tej książki, w której pisał nic by się nie stało. A teraz... teraz znów  chciałam szperać i pewnie znów znajdę jakąś bombę.
Nie, pomyślałam. Cokolwiek bym nie znalazła, muszę tam teraz iść i to poszukać. Choćbym się miała tam z nim bić. Już naprawdę nie myślałam racjonalnie. Wzięłam kilka uspokajających oddechów, które i tak nic nie dały i wyszłam na korytarz. Jak na zawołanie usłyszałam jakieś głosy dochodzące z jego mieszkania... Rozumiałam wszystko, choć nie były jakoś specjalnie głośne.
- Siły brak na ciebie, człowieku, dobrze, że nie pokazałeś jej umów rządowych! - ktoś na niego warczał chyba pod samymi drzwiami. Stanęłam nieco z boku pod ścianą by nie było mnie od razu widać przez wizjer. Słuchałam dalej.
- Daj mi już spokój! Przecież to nic takiego! - odezwał się... Billy? To było tak chore...
- Nic to ty masz w głowie. Warunki umowy mówią wyraźnie, że miałeś trzymać się od niej i młodego z daleka, tylko pod tym warunkiem pozwolili ci wyjechać z Kanady i przyjechać tutaj! A ty jeszcze dobrze się tu nie urządziłeś zacząłeś zapraszać żonkę na kawkę! - coś ścisnęło mnie w żołądku.
- Przestań! - wysyczał. - Robię więcej niż wy wszyscy razem wzięci, ile czasu ich szukaliście?! - tamten chyba chciał coś powiedzieć, bo... Bill... zaczął znów zanim tamten zdążył... - Nie wkurwiaj mnie. I zabierz się za robotę. Jeśli zajdzie taka potrzeba to o wszystkim się dowiedzą, teraz nikt nie wie o niczym i tak ma pozostać.
- No tak, bo gdyby się dowiedziała, pierwsze co by zrobiła to urwała ci jaja. - może powinnam. Tamten tylko prychnął i zaraz drzwi się otworzyły. Próbowałam przywołać obojętny wyraz twarzy, ale jak mówiłam... Ciekawość pierwszy stopień do piekła.
Facet który wyleciał z mieszkania wpadł prawie na mnie. Popatrzyłam tylko na nich, a potem wydukałam, że ja do lokatora mieszkania. Facet poszedł rzucając JEMU wściekłe spojrzenie i zostaliśmy sami. Patrzyłam na niego i pomyślałam, że chyba zwariowałam. Ale przyszłam tu więc nie miałam zamiaru się wycofywać.
- Hej... Coś się stało? - odezwał się, kiedy ja dłuższą już chwilę milczałam. - Jesteś blada... - ciekawe dlaczego...
- Nie... nic się nie stało. Głowa mnie boli. - odpowiedziałam pierwsze co przyszło mi na myśl. Miałam ochotę uciekać. Chyba nie było takiej osoby na świecie, która była by w stanie doradzić mi co robić w takiej sytuacji.
- Wejdź, dam ci coś. - uśmiechnął się, a kiedy nie ruszałam się z miejsca z tym samym uśmiechem chwycił mnie za rękę i wprowadził do środka. Cała się spięłam. Gdyby wiedział, że ja coś wiem, inaczej by wyglądał... Przechodziłam akurat obok lustra. Naprawdę nie wyglądałam za wesoło.
- Siadaj. - mruknął zaczynając grzebać po szafkach, byliśmy już w kuchni. Boże, pomyślałam, rozglądając się po całym pomieszczeniu jakbym była tam po raz pierwszy. Tu raczej nic nie znajdę. Kilka minut później podał mi kubek. - Wolisz posiedzieś tutaj? Czy... -  uśmiechnął się znów. - Jak faceci wrócą, będzie tu małe zamieszanie. Mieszkają gdzie indziej, ale tu zawsze się zwalają.
- Co to za goście w ogóle? - zapytałam w końcu patrząc na niego. Analizowałam każdy jego ruch, każdą minę, uśmiech, spojrzenie... I coraz bardziej zrozpaczona dochodziłam do wniosku, że moje chore obserwacje dowodzą tego co myślę... Zająknął się zanim odpowiedział. Kolejny sygnał...
- To... moi znajomi. Coś w stylu ochroniarzy. Pilnują mnie. Nie jestem żadną gwiazdą, ale przez te teledyski niektózy ludzie... Można powiedziec, że im odbiło i nie moge na razie przebywać cały czas całkiem sam. - wyjaśnił. Jeśli wymyślił to na poczekaniu to jest to nawet całkiem przekonująca bajeczka.
- Aha. - mruknęłam tylko dalej na niego patrząc. Uśmiechnał się. Chyba to zauważył...
- DLaczego tak mi się przyglądasz? - teraz ja się zająknęłam.
- Tak po prostu. - spuściłam wzrok na swoje kolana.
- Weź tabletkę. I chodź. - powiedział w pewnej chwili. Łyknęłam szybko to co mi dał mając nadzieję, że to uśmierzy nieco nie tylko ból głowy, ale i coś jeszcze co we mnie szlało. Pociągnał mnie znów za rękę... Jego dotyk sprawił, że przeszły mnie zimne dreszcze.
Zaprowadził mnie do sypialni. Czułam się naprawdę dziwnie, kiedy usiadłam na jego łózku zezując na boki w poszukiwaniu... sama nie wiedziałam czego. Najbardziej mój wzrok przyciągała tamta szuflada.
- W sumie to... - usłyszałam jego głos. Spojrzałam na niego. - Zanim przyszłaś, miałem zamiar wziąc prysznic... Nie obrazisz się jeśli...
- Nie, idź. - powiedziałam chyba trochę zbyt obcesowo. Jak najbardziej mi to pasowało. Żeby się tylko tam zamknął to będzie cudownie.
Więc poszedł. Siedziałam na tyłku tylko przez trzy setne sekundy. Jak tylko drzwi się za nim zamknęły dopadłam do tej szuflady i wyciągnęłam znów tą wielką księgę jego... Przekartkowałam do końca, ale nic nowego się nie pojawiło. Poczułam narazstającą frustrację. Odłożyłam to, ale zaraz zaczęłam grzebać za czymś jeszcze. I nawet znalazłam.
Gdzieś na samym dnie pod innymi ksiązkami leżały trzy zdjęcia. Wzięłam je do rąk i przyjrzałam się... Serce staneło mi w gardle. Na jednym byłam tylko ja, to chyba był ogród w Neverland. Na drugim byłam ja i syn, mógł mieć wtedy z dziesięc lat... I miał, nagle sobie przypomniałam. To było to zdjęcie, które podarowałam Janet, która upierała się, że chce coś mieć, wtedy kiedy niespodziewanie wpadła z siostrą kiedy ja wróciłam do kraju... No proszę. Na trzecim byłam znów ja, ale z Michaelem. Nie umiałam określić w którym momencie zostało zrobione, ale na pewno przed ślubem bo nie było obrączek. Patrzyłam na to jeszcze przez chwilę, po czym profilaktycznie zerknęłam za siebie i wsadziłam zdjęcia tam gdzie były i zatrzasnełam szufladę.
W ciągu pięciu następnych minut przeszukałam całą komodę, ale niczego więcej nie znalazłam. Musiałam jeszcze coś znaleźć, jakiś niepodważalny, nie do pobicia dowód. Tylko... co zrobię kiedy już go znajdę? Wytknę mu go przed nos? Chyba nie miała bym odwagi... W ogóle nie wiedziałam co zrobię, ale szukałam dalej, po prostu musiałam.
Z łazienki wciąż dochodził szum wody, więc czułam się bezpiecznie, na pewno mnie nie przyłapie, na razie. Pobieżnie przejrzałam inne szafki, ale tak też nic nie było. Byłam czujna co chwilę nasłuchiwałam, ale wciąż słyszałam wodę i jak tam coś robi. Zostało mi już tylko łóżko i dwie małe szafeczki po jego obu stronach. W łóżku niczego nie spodziewałam się znaleźć, ale i tak je przewaliłam, potem starając się je jakoś ułożyć, żeby nie podpadło. Chyba mi sie udało... Chyba. Potem zaatakowałam szafki nocne.
W pierwszej jak dotąd nic nie znalazłam. Ale w drugiej...
Otworzyłam najpierw drzwiczki zerkając znów za siebie, ale wciąz byłam bezpieczna. Nie było tam zbyt wiele rzeczy. I nic ciekawego, przetrząsnełam wszystko. Dopiero kiedy wysunęłam szufladkę coś wpadło mi w rękę. Dwie rzeczy.
Pierwsza z nich to była dość gruba teczka na gumkę. Z walącym sercem otworzyłam ją szybko i przejrzałam. Na początku było coś z wytwórni jakiejś tam, tytuły piosenek na płytę, cały projekt chyba... Pierdoły jednym słowem, nie tego szukałam. Głębiej znalazłam w końcu coś ciekawego. Tak jakby ciekawego...
Zauważyłam dziwny rządowy stempel... Jakaś agencja. CIA? Wolne żarty, pomyślałam. Zagłębiłam się w to nieco głębiej i doznałam małego szoku. Były tam wszystkie dokumenty. Akty notarialne wielu nieruchomości zapisanych na jakiegoś faceta, którego nie znałam. I nazwisko Michaela jako rezydenta. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że... daty wskazywały na lata grubo po jego 'śmierci". Rok 1990, 1995, 2000, 2003... i tak dalej... I teraz. Dalej w ręce wpadły mi papiery cywilne. Kilka różnych nazwisk... Matko Boska, tego było chyba już za wiele.
Tak, pomyślałam, to mi chyba wystarczy. Był tam papier nawet z jego zdjęciem z 1988 roku, data trzy tygodnie przed... tym. Dokument mówił o zakwalifikowaniu do jakiegoś programu pozarządowego czy coś... Nie wczytywałam się w to, ale tego typu dokumenty ciągnęły się potem egzemplarzami aż do tego roku. Do każdego dołączone zdjęcie.
Czułam uderzenia gorąca. Mimo, że to znalazłam dalej nie wierzyłam. No bo jak? W to po prostu NIE MOŻNA wierzyć, przecież to jest nie do pomyślenia... W życiu nawet nie wyobraziłabym sobie czegoś takiego, a tu... Nie, po prostu nie.
Już miałam to wszystko chować, zamknęłam teczkę i wsadziłam ją na miejsce, kiedy w ręce wpadło mi jakieś pudełko. Gorzej już chyba być nie mogło, zupełnie machinalnie je otworzyłam i zobaczyłam złota obrączkę z pięcioma maleńkimi diamencikami. Taką samą jak moja tylko trochę większą. Chyba nawet nie zrobiło to już na mnie większego wrażenia.
Zamknęłam je, wsadziłam na miejsce i zamknęłam szufladę. Usiadłam na łózku. Czułam się jak emocjonalna mumia.  Wyssana, wysuszona, po prostu jakby... nie wiem. To chyba był szok. Kompletny chaos, nie wiadomo już było co z tego co pamiętałam było prawdą a co nie. On w trumnie, nie oddychający... Koszmar. Karetka przed domem, ludzie biegający w te i wew te w Neverland... On na podłodze... Koniec.
Ukryłam twarz w dłoniach. Chciałam wiedzieć już tylko jedno. JAKI musiał to być powód, dla którego zrobił coś takiego?


Zauważyłem jej nieco dziwne zachowanie, ale nic nie powiedziałem. Ostatnio stwierdziłem, że by może dopatruję się w czymś czegoś czego nie ma. Zdecydowałem trochę zwolnić i cieszyć się, że w ogóle ze mną jest, że mogę spędzić z nią choć trochę czasu. Jednak wciąż bez względu na to co myślałem, widziałem teraz coś niepokojącego w jej oczach. Wtedy uciekła tak szybko... Można by pomyśleć, ze coś się stało. Ale co mogło się stać? Cały czas była ze mną, uśmiechnięta. A potem...
Nie, pomyślałem, jeszcze chwilę i wpadne w jakąś paranoję. Sam nie wiedziałem, co takiego mogloby ją wytrącić z równowagi. Bo bezsprzecznie nagle stała się nerwowa, niespokojna... Mimo wszystko, wciąż to wałkowałem, nawet teraz pod tym prysznicem. Zastanawiałem się czy to nie przewrażliwienie. Może po tylu latach tego wszystkiego, życia w odosobnieniu, nie umiałem już niczego rozsądnie osadzić. Możliwe.
Ważne było dla mnie to, że jednak chce tu przychodzić, no bo musi chcieć, skoro tu jest. Ta świadomość była naprawdę pocieszająca. Już nawet powoli zaczęły mnie opuszczać wyrzuty sumienia. Może nawet nie będę musiał o niczym jej mówić... Tego typu myśli nieśmiało zaczynały nawiedzać moja głowę. Ktoś z pewnością wrzuciłby mnie do jednego wora ze wszystkimi innymi świniami świata. Ale prawda była taka, że nikt nie miał pojęcia o takim życiu jakie zostało mi narzucone już dawno temu. Tak naprawdę nigdy nie miałem takiego swojego prawdziwego życia.
Z drugiej strony ktoś kto zechciał by w to bardziej zagłębić powiedzialby, że teraz powinienem się cieszyć, w końcu doczekałem się tej swojej upragnionej wolności. To nie jest ta wolność, której chciałem. Sam chyba nie wiedziałem już czego chcę. Kiedyś chciałem uciec. Uciekłem. Mówiłem, że w ten sposób ochronie swoją rodzinę, a tak naprawdę ja zniszczyłem. Pragnąłem dziecka, a to dziecko cale życie wychowywalo się bez ojca. Tego nie da się nadrobić. Nie ma tej specyficznej więzi i juz pewnie jej nie będzie.
Ogarnąłem się w końcu. Wyszedłem spod prysznica ocierając twarz ręcznikiem, wtedy usłyszałem coś, jakiś dźwięk przypominający trzaśnięcie drzwiami szafki. Stanąłem na chwilę w miejscu, ale w przeciągu następnej minuty nie powtórzy się nic podobnego, więc westchnąłem tylko i naciagnalem gacie na tylek. Nie krępując się wielce po prostu wyszedłem z powrotem do sypialni. Jej reakcja była co najmniej dziwna... Jesli można to tak nazwać.
  Podniosła głowę spoglądając na mnie. Dostrzegłem łzy w jej oczach. Oprócz tego dało się od razu zauważyć, jakie są zmęczone... Właśnie takim zmęczonym spojrzeniem mnie obrzuciła. Nie wiedzieć czemu ale poczułem lekki skurcz niepokoju w okolicy żołądka. Nie miałem pojęcia co tak na nią nagle wpłynęło. To było niepokojące... 
Podszedłem do niej natychmiast i usiadłem obok, na łózku. Nie patrzyła już na mnie, spuściła swój wzrok na kolana. Ścisk w żołądku niespodziewanie się nasilił. Aż złapałem się za brzuch...
- Co się dzieje? - zapytałem odgarniając jej kosmyk włosów za ucho. Wzdrygnęła się lekko... - Kochanie...
- Nic mi nie jest. - weszła mi w słowo nie pozwalajac  powiedzieć nic więcej. Zagryzłem lekko wargę wciąż na nią patrząc, ale ona chyba nie chciała patrzec na mnie. 
- Krępuję cię? - zapytałem, w końcu sedziałem obok niej w samych gaciach. Ale jej odpowiedź całkowicie mnie zaskoczyła. Zaśmiała się, jakbym opowiedział jej właśnie dobry kawał.
- Nie, zupełnie mnie nie krępujesz. - odpowiedziała w końcu ale wciąz na mnie nie patrzyła. 
Nie mialem zielonego pojęcia co się stało. Jeszcze tak niedawno była taka radosna, śmiała się i żartowała, razem ze mną zresztą. A teraz? Co stało się tak nagle? W końcu pomyślałem, że naprawdę musze być skończonym gnojem skoro zastanawiam się JA dlaczego jest taka nieszczęśliwa. Ale odrzuciłem to od siebie jak zawsze ostatnimi czasy. Zacząłem szukać jakiejkolwiek innej przyczyny niż ta prawdziwa, która spowodowała u niej tą nagłą zmianę. Wciąż rozpaczała. Mówiła, że czasami ma takie okresy. Może to właśnie jeden z nich? Ale i tak... Spróbowałem zwalić to na coś zupełnie innego.
- Dona... - zacząłem cicho. - Powiedz mi.. Przecież widzę, że oś się z tobą dzieje...
- Nie. - wtrąciła znów. - Nic się ze mną nie dzieje. Powiedz, co miałoby się dziać. - jej głos drżał, łamał się, czułem, że coś się święci... Zobaczyłem pierwsze pojedyncze łzy spływające po jej policzkach. Poczułem jak w gardle momentalnie urosła mi potężna gula, która na moment zupełnie mnie zatkała.
Chciałem coś powiedzieć, ale nie miałem pojęcia co. To była naprawdę koszmarna sytuacja. Jak było w miarę dobrze to było, a potem... Kiedy robiło się źle... było po prostu strasznie.
Zawahałem się nieco, ale po chwili w końcu zaciskając zęby uniosłem dłoń i otarłem jej pierwszą łzę. Zacisnęła usta i powieki Kiedy spuściłe swój wzrok zauważyłem, że także soje dłonie zacisnęła w pięści.
- Dona - zacząłem znów. - Martwię się, wygądasz...
- Jak wyglądam, no? - wydusiła. Cały czas uparcie robiła wszystko by tylko na mnie nie spojrzeć. Dodatkowo jej głos trząsł sie i łamał... Naprawdę zaczynałem się bać, choć sam nie wiedziałem czego. 
- Jakby ci się świat zawalił. - powiedziałem wlepiając w nią oczy i błagając w myślach,  by choć raz na mnie spojrzała. Nie chciała. Kiedy chwyciłem ją za rękę, lekko ściskając, odtrąciła mnie i natychmiast chciała wyjść. A przynajmniej tak pomyślałem, kiedy zerwała się z miejsca i poleciała w stronę drzwi. 
- Dona...
- Przestań! - krzyknęła odwracając się ode mnie. Skuliła się w sobie ukrywając twarz w dłoniach. Serce mi pękło. 
- Co się z tobą dzieje? - dopadłem do niej nie zwarzając na nic. Chwyciłem ją za ramiona i zmusiłem by na mnie spojrzała. W końcu. Ale w jej oczach widziałem tylko jedno. Beznadziejną, bezdenną rozpacz. Myślałem, że umrę od samego tego widoku, chciałem ją przytulić, ale od razu zaczęła ze mną walzyć.
- Co ci się stało, do cholery?! - teraz naprawdę się przeraziłem. Wyglądała jakby zaraz miała popaść w czysty obłęd.
- Zostaw mnie! - krzyknęła znów, ale nie miała chyba już siły ze mną walczyć, przycisnąłem ją do siebie.
- Powiedz mi co się dzieje! - wycedziłem przez zaciśnię te zęby. - Coś z młodym?! - sama myśl o tym mnie przeraziła.
- Nie. - usłyszałem dla odmiany jej cichy głos.
- Więc co? ON ci coś zrobił? - przypomniało mi się co mówił Mat, o tym po co tak naprawdę  on pojechał w tą delegację. - Dowiedziałaś się cegoś?
Jej reakcja znów mnie przeraziła. Na moment znieruchomiała, a potem... Zaczęła się w głos śmiać. Jak wariatka co najmniej. Spojrzałem na nią przytrzymując ją za ramiona. Śmiała sie wciąż niemal kołysząc się na boki. Gdybym ją puścił, pewnie by się przewróciła. Łzy wiąż spływały jej po policzkach... Nie powiedziała mic, kompletnie, ani słowa. Tylko się śmiała. Aż w pewnej chwili jej śmiech przeszedł w cichy szloch. Całkiem hyba się poddała... Tak to wyglądało, bo oparła się na mnie i cała zwiotczała. Poczułem jak powoli się osuwa, mimo że ją trzymałem za ramiona, jej ciło stało się nagle takie ociężałe... Co najmniej jakby zemdlała. Po chwili zauważyłem, że chyba naprawdę...
Przestraszyłem się nie na żarty. Natychmiast wziąłem ją na ręce i położyłem na łózku. Nie wiedziałem co zrobić. Była blada, oddychała nierówno, jakby jej serce zaniemogło... Ta myśl sprawiła, że sam poczułem zawroty głowy. Co się stało, co ją doprowadziło do takiego stanu, do cholery?! Ale po kilku minutach, kiedy już nawet rozważałem wezwanie pogotowia, uspokoiła się i zaczęła oddychać normalnie, choć wciąz była blada i to bardzo. Gładziłem ją po policzkach i głowie, włosach wystraszony, nie chciałem odstępować jej na krok. Miałem nadzieję, że dowiem się co takiego wyprowadziło ją z równowagi, miałem nadzieję, że mi o tym powie. Na noc miałem zamiar zatrzymać ją u siebie.
Niedługo potem usłyszałem pukanie do drzwi. Idąc je otworzyć zerknąłem na zegar. Wskazywał godzinę dwudziestą trzecią... Nawet nie wiedziałem, że minęło juz tyle czasu. Za drzwiami stał Mat z nieciekawą miną. Martwił się o matkę, zapytał czy jest u mnie. Uśmiechnąłem się i to chyba musiało mu już wszystko powiedzieć. Wytłumaczyłem mu, że jego matka zasnęła u mnie i nie chciałem jej budzić. Zrozumiał bez zbędnych pytań. Przypomniałem mu tylko by zakluczył się na noc od środka na wszystkie zamki. Stałem na korytarzu dopóki tego nie zrobił. Dopiero wtedy schowałem się u siebie, zamknąłem i wróciłem do sypialni. Spała tak samo jak chwilę temu.
Westchnąłem siadając obok niej. Przyglądałem jej się przez chwilę, a potem położyłem się obok niej i przytuliłem. Westchnęła cicho. A ja starałem się nie pozwolić natrętnym myślom doprowadzić mnie do szaleństwa...

poniedziałek, 28 listopada 2016

Info 2!!!

Witam. 😃 kryzys juz powoli zażegnany wiec jesli nic się znowu nie wydarzy to nowa notka ukaże się w środę. Tak wiec juz niedługo. No, to do zobaczenia. Pozdrawiam. 😊

piątek, 25 listopada 2016

Info!!!

Informacja dość ponura, bo miałam maly wypadek. ;( mój komputer został zalany i wyzional ducha, pisze z telefonu. Jutro poleci do naprawy, zobaczę czy w ogóle będzie się opłacać czy nie lepiej kupić nowy. Jesli chodzi o bloga to będę pisac dalej na brudno a jak juz dostane sprzęt to będę publikować dalej. Ostatnią notkę którą kończę może się pomęczę i wpisze do konca na telefonie, zobaczę ale na droższą metę to jest kiepskie rozwiązanie. Ale myślę ze dluzej niż dwa tygodnie to nie będzie trwać. Pech ze dzis piatek. :\ tak wiec informuje i do mam nadzieje szybkiego zobaczenia;)

wtorek, 22 listopada 2016

Resurrection. - 16.

Witam. :D Mam takie wrażenie, że dzisiajszy odcinek niektórych zadowoli. A może nie? Zobaczymy. xD Zapraszam. :)
***


Tępy ból rozlał się jakąś straszną falą napiecia w całej mojej głowie. Zacisnęłam powieki, jakby oczy miały mi wyleźc na wierzch... ale zaraz poczułam, że raczej mają ochotę zapaśc się głęboko w czaszkę. Ból był tak silny i pulsujący, że naprawdę nie wiedziałam w pierwszej chwili co mi jest. Dopiero potem przypomniałam sobie co się stało poprzedniego wieczoru.
Westchnęłam ciężko jak jakiś umarlak, którego budzą w grobie. Próbowałam się jakoś inaczej ułożyć, zdawało mi sie, że całe moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Jakby wszystkie części ciała zamieniły się ze sobą miejscami. Jednak alkohol w takich ilościach mi nie służy, pomyślałam. Nigdy nie doprowadziłam się do takiego stanu, więc nawet nie miałam pojęcia, że mogę tak to odchorowywać. To było coś strasznego. Ból powodował mdłości... a może to po prostu sfatygowany żołądek zaczął strajkować. W każdym bądź razie tak czy inaczej nie miałam siły zrobić absolutnie nic.
Jedyne co udało mi się osiągnąć to przekręcił się z boku na plecy. Tak jak ległam tak zostałam nawet nie poprawiając sobie kołdry, która dość niewygodnie skłębiła mi się pod tyłkiem. Nie było po prostu nawet takiej opcji, bym się ruszyła po cokolwiek. Nie chciało mi się nawet otwierać oczu. Zajęczałam tylko cicho czując jak mózg skręca się z bólu...
- Boli? - usłyszałam w pewnym momencie, na co otworzyłam, a raczej uchyliłam na milimetr powieki. W pierwszej chwili myślałam, że może majaczę, ale on był tu naprawdę. Stał w drzwiach do sypialni, w której leżałam i patrzył na mnie z założonymi rękami opierając się o framugę drzwi. Patrzyłam na niego nie bardzo kontaktując...
- Jak się czujesz? - zapytał cicho podchodząc do mnie i wciąz mi się przyglądając.
- Co ty tu robisz...? - wyjąkałam łapiac się za głowę i wzdychając zrezygnowana. Ten łomot w głowie nie dawał mi żyć...
- Hm... Dobijałem się do ciebie od tygodnia, ale nie raczyłaś mi otworzyć... Wczoraj też... Zajrzałem, bo pomyślałem, że może coś ci się stało. No, to co zobaczyłem nie do końca odpowiadało moim wyobrażeniom, ale myślę, że i tak dobrze zrobiłem, że tu przyszedłem.
Coś mi świtało. Piłam. Wypiłam o wiele więcej niż początkowo zakładałam, a wszystko przez wspomnienia... Zdjęcia, które powyjmowałam ze starej skrzynki. Później przed oczami miałam już tylko urywki...
Zajrzałam pod kołdrę i z przerażeniem spostrzegłam, że mam na sobie tylko bieliznę... Kiedy na niego spojrzałam uśmiechnął się.
- Nie panikuj. Nic nie było. Chociaż... ty wyrażałaś do tego ogromną chęć. - wymruczał patrząc w sufit. Wytrzeszczyłam oczy, ale zaraz je zamknęłam czując jak bolą.
- Co takiego?
- No... Próbowałaś mnie... uwieść? Zaciągnąc do łóżka, jak zwał tak zwał. - nie wierzyłam w to co słyszę... - Musiałem się bardzo starać, żeby cię od siebie odkleić.
- Co?!
- Nie przejmuj się. - mruknął znów. Nie patrzyl na mnie jakby powstrzymywał sie od śmiechu. - Położyłem cię do łózka, ściągnąłem wierzchnie ubranie i przykryłem kołdrą, a ty się wtedy na mnie obraziłaś, bo nie chciałem cię przelecieć. - teraz już było tego za wiele.
- Akurat! - wykrzyknęłam i nawet się podniosłam. Jakieś dziwne obrazy przelatywały mi przed oczami, ale przecież... ja miałabym zrobić cos takiego? - Nie wierze ci.
- Nie musisz. - wzruszył ramionami. Zauważyłam też, że przestał się dowalać... Tak jakoś... Nie pchał sie do mnie z łapami, normalnie to już by chyba tu koło mnie w tej pościeli siedział... Tak mi się wydawało. - Mówię jak było. Chciałem sobie iść, zostawić cię w spokoju, żebyś zasnęła, ale nie chciałaś mnie wypuścić, musiałem zostać tu z toba na noc. - dokończył.
Poczułam jak cała purpurowieję. Nie no... Zaraz zapadnę się pod ziemię! Nie wierzyłam, że to co on mówił mogło wydarzyć się naprawdę.
- I co, nie skorzystałeś z okazji?! - zaatakowałam go niespodziewanie. Nawet samą siebie zaskoczyłam. Patrzyłam na niego oddychając nie równomiernie. Przez chwilę nic nie mówił spoglądając tylko na mnie.
- Nekrofilia mnie nie pociąga. - stwierdził tylko na co padłam z powrotem na poduszki powalona tym stwierdzeniem. Zaśmiał się. - Boli cię głowa na pewno... Mam tu coś dobrego, na pewno ci pomoże. - podszedł jeszcze bliżej i podał mi jakąś kapsułkę i butelkę wody mineralnej. - Chyba lepiej będzie jak zostaniesz dzisiaj w łózku. - westchnęłam. Kiedy przełknęłam zapytałam go;
- Która godzina?
- Dziesiąta.
- Która?! Gdzie Mateusz?
- W domu. Siedzi u siebie. - powiedział jakby nigdy nic. Zmarszczyłam lekko czoło. Co to za dzień tygodnia?
- Zaraz, on powinien być w szkole, nicpoń jeden! Piątek jest! - zaczęłam gramolić się z łóżka. Założyłam szybko swój szlafrok, który mi podał i ruszyłam do drzwi.
- Próbowałem go wygnać, ale powiedział, że chce zostać w domu, żeby wiedzieć jak się czujesz.
- No to gdzie jest teraz, skoro taki zmartwiony?! Z dupskiem siedzi pewnie przy laptopie!
- Daj spokój, jak raz zrobi sobie długi weekend to nic mu się nie stanie. - poszedł za mną.
- Ja mu dam długi weekend. - mruknęłam wchodząc do jego pokoju w rozczochranych włosach. Kiedy młody mnie zobaczył musiał mocno się postarać, żeby zdusić wybuch śmiechu.
- Co ty robisz w domu o tej porze? Nie zapomniałeś może o czymś?
- Nie. Jak wróciłem do domu godzinę temu, Billy robił ci sniadanie. Kiedy go zapytałem co sie stało, powiedział, że schlałaś się jak świnia wczoraj wieczór. - jak świnia?! - Więc stwierdziłem, że dzisiaj nie pójdę do szkoły tylko zostanę w domu z tobą. Z wami. - dodał pośpiesznie. Wytrzeszczyłam na niego oczy, a potem spojrzałam na swojego 'gościa'.
- Nic się przecież nie stało...
- Nie mam dzisiaj żadnych sprawdzianów, więc mnie tez nic się nie stanie. - upierał się. Nie miałam sily się z nim kłócić, więc w końcu machnęłam ręką. Musiałam się położyć. Ból po prostu rozsadzał mi czaszkę.
- Nie długo poczujesz się lepiej. Te kapsułki są naprawdę bardzo silne. Poza tym, musisz coś zjeść. - usłyszałam za sobą, kiedy się odwróciłam zobaczyłam Billego stojącego w drzwiach. Wciąż zachowywał jakiś dystans do mnie. Zdziwiło mnie to. Raczej mi tego nie brakowało... chyba. Ale było to dziwne. Chyba zdążyłam się już przyzwyczaić do jego dotychczasowego zachowania.
- A tak w ogóle... - zaczęłam nieco kulawo.
- Tak?
- Mówiłeś, że dobijałeś się do mnie... mogę wiedzieć dlaczego? - wciągnałem głęboko powietrze przez nos, a potem wypuścił je ze świstem przez usta.
- Chciałem cię przeprosić. - stwierdził. Nieco mnie to zaskoczyło.
- Za co? - właśnie. Przecież nic wielkiego nie zrobił.
- Za moje zachowanie. - teraz już naprawdę byłam zdziwiona. - Wiesz... - wciąż stał w tym samym miejscu, nie zbliżał się do mnie. - Mimo wszystko nie będę ukrywał, że zapałałem do ciebie jakąś specyficzną sympatią... czy jak to nazwać... Ale jeśli naprawdę wolisz zostać z tym swoim mężem - nie mógł się widocznie powstrzymać by przy tym nie prychnać. - To ja cię nie będę zmuszał do mojego towarzystwa. Jakoś to przeżyję. To właśnie chciałem ci powiedzieć i nie dawało mi to spokoju, dlatego się dobijałem.
Ten jego wywód zrobił na mnie nie małe wrażenie, bez względu na wszystko. Kiedy to mówił widziałam jaką niechęcią darzy Darka, może nawet nienawiścią w jakiś sposób... A jednak powiedział, że nie będzie mnie więcej zmuszał do swojego towarzystwa... Tyle, że on nigdy mnie nie musiał do tego jego towarzystwa zmuszać...
Patrzyłam na niego przez chwilę nie mając pojęcia co mu na to odpowiedzieć. Byłam pod wrażeniem i patrzyłam na niego zastanawiając się co zrobić. W sumie to... sama nie wiedziałam.
- Pójdę już. Syn jest z tobą w domu, więc... - stwierdził po chwili po czym uśmiechnął się lekko, odwrócił i poszedł. Jak na komendę poderwałam się i pobiegłam za nim przez całe mieszkanie.
- Zaczekaj! - zawołałam, kiedy już wychodził z mieszkania. Spojrzał na mnie lekko zdziwiony. - Właź z powrotem! - pociągnęłam go za rękaw koszuli. W tym momencie poczułam coś dziwnego... Zapach perfum. Jego na pewno... Takie same jak Michaela. Na pewno. Znałam ten zapach doskonale. Potrząsnęłam lekko głową, miałam mu coś do powiedzenia...
- Co się stało? - zapytał wciąz mi się przyglądając. - Co ci jest? - dodał widząc jak żuję własny język nie wiedząc jak się wysłowić.
- Nie wiem jak to powiedzieć...
- Co? - westchnełam.
- Nie chodzi o jakieś zmuszanie mnie do przebywania w twojej obecności...
- A o co?
- Źle to wszystko odebrałeś.
- To znaczy? Wiesz no... nie wiem jak inaczej mam to odebrać niż tak, że po prostu nie życzysz sobie mnie i już. Z różnych powodów, nie tylko dla swojego męża... - patrzyłam na niego przez chwilę.
- Billy... - no kurwa jeszcze tak nie miałam, żeby mi język do tyłka uciekał. - Słuchaj mnie teraz. - zaczęłam w końcu. - To całe moje małżeństwo z Darkiem to jedna wielka farsa i ja sobie zdaję z tego sprawę. Sama nie wiem dlaczego wciąz to ciągnę... Dlaczego z nim jestem. Może z przyzwyczajenia przez te pięc lat... Nie wiem. Ale to jest inna odrębna sprawa, bo... to nie ma bezpośrednio związku z tobą i twoim nagłym zainteresowaniem. - słuchał mnie uważnie. - Tutaj nieodzownie chodzi o Michaela. Dzień w dzień od dwudziestu lat i nawet jeśli ja nauczyłam się w jakiś tam sposób żyć obok tego tylko od czasu do czasu popadając w depresję to prawda jest taka, że on nie zniknął. I chyba nigdy sie to nie stanie... - zatkało mnie trochę. Czułam jak oczy zaczynają mnie piec, nie chciąłam znów płakac. - Naprawdę czasami chciałabym przestać go kochać, bo mam takie wrażenie, że któregoś dnia naprawdę nie wytrzymam i się załamię. Nie będę miała siły rano wstać z łóżka. - spojrzałam na niego i wyraz jego twarzy lekko mną wstrząsnął. Wyglądał jakby go coś autentycznie przeraziło. Palce dłonie wbijał sobie w ramiona, usta zaciskał, a w oczach miał łzy.
- Dona, ja... - zaczął. - Muszę ci coś powiedzieć... Coś bardzo ważnego...
- Co? - wyglądał jakby miał zwymiotować. - Co ci jest?
- Nic. Ja... wtedy...
- Co wtedy? Uspokój się, cały się trzęsiesz. - wyglądał jakby miał zemdleć. Pogładziłam go po ramionach, patrzył mi w oczy przerażonym wzrokiem.
- Znienawidzisz mnie.
- Niby za co? Nic mi nie zrobiłeś. Co ci jest? - zaczęłam się martwić. Choć sama nie wiedziałam czemu, bo nic mnie z nim praktycznie nie łączyło to i tak...
- Ja chciałem... - i znów urwał.
- Co chciałeś? - ukrył twarz w dłoniach.
- Nie umiem ci tego powiedzieć. - wyszeptał.
Poczułam jak coś rozrywa mi serce. Nie wiedziałam skąd wzięło się to uczucie, ale zapragnęłam go przytulić. I tak zrobiłam. Objęłam go ramionami i przytuliłam do siebie wplatając jedną rękę w w jego włosy. Mój szlafrok sam się dziwnym trafem rozwiązał i odsłonił mnie nieco, ale nie przejęłam się tym. Wtulił się we mnie drżąc lekko. Nie miałam pojęcia co takie chciał mi powiedziec, że tak się bał.
- Cii... - szepnęłam głaszcząc go lekko.
Po kilku minutach zaczął się uspokajać. Westchnął głęboko kilka razy jakby zabrakło mu powietrza. A potem odsunął się lekko i spojrzał mi w oczy. 
- Zalezy mi na tobie. Naprawdę, uwierz. Nie chcę ci nikogo zastępować. Chciałbym tylko, żebyś dała mi szansę... Może jestem żałosny, ale jestem tylko człowiekiem.
- Ale...
- Ja wiem, że... - głos mu znów zadrżał. - Jeśli to za wiele to zadowolę się samą przyjaźnią. Naprawdę. - patrzyłam na niego przez chwilę, a potem uśmiechnęłam sie lekko pod nosem. Kiedy to zobaczył sam się uśmiechnął i widziałam jak część trosk z niego schodzi. Teraz on mnie przytulił przyciskając mnie do siebie mocno, a ja wcale nie chciałam od niego uciekać. Dobrze mi było w  jego ramionach. I jeszcze ten zapach jego perfum...



Wyszedłem od niej jakąś godzinę później. Głównie za sprawą młodego, który wynalazł mi coś co pozwoliło mi tam jeszcze posiedzieć. Kiedy pokazał mi co on tam ma w drugim pokoju, oko mi zbielało. On naprawdę komponował i to nie tak od święta. Mówił, że potrafi siedzieć tam cały weekend i nawet obiadu nie jeść. Matka go potem za to opiernicza...
A sama Dona pozbierała się jakoś w końcu, ubrała i stwierdziła, że to co jej dałem chyba naprawdę jest dobre bo głowa przestała ją boleć. Co dodała to tylko to, że czuje jakby jej mózg był tkliwy na każdy ruch, ale poza tym nic. Uśmiechała się do mnie cały czas. A mnie wciąż coś boleśnie ściskało w żołądku.
Chciałem jej wtedy o wszystkim powiedzieć, ale nerwy mnie chyba zawiodły. O mało się nie porzygałem tak jak stałem, ze strachu. I teraz czułem naprawdę wstręt do samego siebie. Nie miałem odwagi powiedzieć jej prawdy, czy tak zachowuje się prawdziwy facet? Do tego, w mojej sytuacji, ojciec i mąż? Chyba nie bardzo. Ale chyba można dodać, że nie każdy mąż i ojciec na tej ziemi znajduje się w takiej sytuacji jak ja.
Już nawet nie chciałem się usprawiedliwiać, po prostu... Byłem tchórzem. Śmierdzącym tchórzem, który najpierw zostawił rodzinę, co prawda chciałem ją w ten sposób ratować, ale to nie wiele... A teraz nawet nie umiałem patrząc jej w oczy o wszystkim głośno powiedzieć. Nie, tak nie zachowuje się ktoś kto kocha swoją kobietę i dziecko.
W sumie to nie wiedziałem dlaczego chciałem się wycofać kompletnie. Może mnie to zaczęło przerastać... Może tak. Czasami i mnie głowa bolała od tego wszystkiego i nie potrzebowałem do tego wcale nadmiaru alkoholu. Jedyne czego chciałem to spokoju i... odzyskać rodzinę. Niczego innego nie pragnąłem.
I powtarzałem to sobie miliony razy, ale nie wiele mi to dawało. Gdybym chociaż mógł się domyślać  jak ona na to zareaguje. Nie umiałem sobie tego wyobrazić. Ale czułem, że... to by ją doszczętnie zniszczyło. Dlatego ostatecznie nic już nie powiedziałem. Musiałem wtedy wyglądać naprawdę strasznie, bo na do widzenia znów mnie przytuliła i uśmiechnęła się kolejny raz. Każdy jej uśmiech sprawiał, że czułem się o niebo lepiej, ale później... Co z tego, skoro ona z chwilą w której bym jej o tym powiedział znienawidziłaby mnie na smierć?
I jeszcze to co powiedziała. Wbiło mnie wtedy w ziemię. Było naprawdę niewesoło...


Przestałem ją odwiedzać, nie pchałem się tam, od tamtego czasu jej nie widziałem. Minęły już trzy dni i jeśli nawet się nad tym zastanawiała to ja o tym nie wiedziałem, bo z nią nie rozmawiałem. Czułem się wykończony psychicznie i to doszczętnie. Już nie wiedziałem czego chcę i co mam robić. Chciałem być z nią, ale uświadomiłem sobie, że żaden ze sposobów jakie bym obrał w tym celu nie zadziała. Chyba powinienem się w końcu z tym pogodzić, że rozwaliłem życie i sobie i jej i to nie odwracalnie. A to nie było łatwe.
Człowiek chce wciąż wierzyć, że jeszcze wszystko da się naprawić, że wszystko będzie dobrze. Że ukochana wróci do ciebie i będzie przy tobie tak jak dawniej. A ile razy tak dzieje się w istocie? Tylko w telenowelach zdarzają się takie historie, rozstania i powroty, wciąż i wciąż bez przerwy. W życiu to tak nie wygląda. Prawdziwych uczuć i emocji nie można zagrać ani wyreżyserować. Nigdy nie zachowujemy się dwa razy tak samo, nigdy nie czujemy dwa razy tej samej miłości, nigdy nie możemy przewidzieć jak zareagujemy my i nasz umysł. To jest sprawa bardzo skomplikowana i nie da się tego zamknąć w scenariuszu, który ma przykładowo rozpościerać się na trzysta stron. Nawet i na tysiącu człowiek nie będzie w stanie oddać wszystkiego co się w człowieku kryje, zawiłości wszystkich uczuć. Bo tak naprawdę ludzki umysł nie rozumie ich. Wie, że je odczuwa, wie od czego mogą pochodzić, gdzie mają swoje źródło, ale nie rozumie ich. Umie je nazwać, ale nie rozumie istoty ich istnienia. To się tylko tak wydaje, że wiemy co czujemy. Za chwilę w podobnej sytuacji możemy zachować sie zupełnie inaczej.
Tak więc kiedy nieraz oglądałem jakiś film, gdzie para rozstawała się a potem do siebie wracała, marzyłem, że właśnie Dona do mnie wraca. Nie umiałem się tylko zdecydować w jakich okolicznościach miałoby sie to stać. Czy tak po prostu... czy po wyjawieniu jej całej prawdy. Tą druga opcję zawsze odrzucałem, bo wiedziałem, że po czymś takim nie ma powrotu. I właśnie dochodziłem do ostatecznej konkluzji... Nie ma dla mnie powrotu do rodziny po tym co zrobiłem, a tym bardziej jako jakiś obcy gościu, który nagle zjawił się znikąd. Bo nigdy mi tego nie wybaczy, a nikogo innego nigdy nie będzie chciała. To nie było łatwe w końcu to zrozumieć. Bo nie chciałem tego do tej pory rozumieć. 
Zacząłem nawet rozważać możliwość wyjazdu. Po prostu, spakować się i wrócić do Kanady. Megan mnie nie obchodziła, obserwowali ją, już znalazłam sobie kolejnego dzianego gościa, ale milczy, a o to mi wyłącznie chodzi, by trzymała język za zębami. Reszta była nieważna. Powiedziałem nawet o tym facetom. Powiedzieli, że mogę wrócić w każdej chwili, ktoś zostanie tu na miejscu i będzie ich pilnować, a reszta poleci ze mną do Ameryki. Problem polegał na tym, że bałem się stąd wyjeżdżać. Mimo wszystko miałem ich pod nosem, wiedziałem co się z nimi dzieje na bierząco. A tak? Jak coś się stanie, podejrzewałem, że nawet nie od razu będą chcieli mi o tym powiedzieć. Zdecydowałem się więc zostać. 
Musiałęm jednak przemyśleć kilka spraw i podjąc decyzję co robić, jak się zachowywać względem nich. Jasne się już dla mnie stało, że nie mam żadnych szans, by się do niej jeszcze bardziej zbliżyć. Chłopak to co innego, załapał już ze mną nawet całkiem dobry kontakt. Ostatnio się z nim spotkałem na mieście. Wściekał się, bo niedługo ten cały Darek czy jak mu tam miał wrócić z tej delegacji, a ja nic nie robiłem w sprawie jego matki. Powiedziałem mu, że jego matka nie jest rzeczą, która można łatwo zdobyć. I jeśli nie chce, to ja jej do tego nie zmuszę i mam zamiar uszanować jej zdanie  i już. Wtedy zaczął mi wymieniać co zrobi jak ten facet w końcu wróci do domu. Że przetrzepie mu wszystkie kieszenie w poszukiwaniu jakiegoś dowodu zbrodni z jakąs lalunią, żeby pokazać go matce i żeby w końcu otworzyła oczy i przestała oszukiwac samą siebie.
- Twoja matka zdaje sobie sprawę, że to nie jest szczęśliwy związek. - powiedziałem mu w końcu.
- Tak? To co ona jeszcze w nim robi?
- Słuchaj... - uśmiechnałem się. - Jak przeżyjesz tyle lat co twoja matka, będziesz myślał w zupełnie inny sposób niż teraz.
- A jak przeżyję tyle co ty to wcale nie będę myślał. - odszczeknął mi się. 
- Uważaj sobie! - śmialiśmy się potem jeszcze przez jakiś czas.
Obrabianie dupy temu facetowi i słuchanie narzekań na niego syna sprawiało mi wielką przyjemność. To chyba nic nadzwyczajnego. Ale tak jak powiedziałem. Nie widziałem już szans na szczęśliwe zakończenie tego wszystkiego. Nawet młodemu nie mogłem nic powiedzieć, jeśli chciałem utrzymać z nim jakiś kontakt. Ale pewnie za niedługo nie będzie już miał takiej ochoty się ze mną widywać, aż w końcu każe mi spadać. Niestety, ale miałem właśnie takie czarne scenariusze tego wszystkiego. Pozostanę martwy do samego końca, Dona, będzie od czasu do czasu oglądać zdjęcia, młody też... Aż któregoś razu doczekam się końca swoich dni i nawet nie pochowają mnie pod moim własnym imieniem i nazwiskiem... I nikt, ani Dona ani Mat nigdy o niczym się nie dowiedzą. Przerażało mnie to. Ale takie były realia.
Dlatego cieszyłem się każdą chwilą w obecności tego dzieciaka, bo pewnie dużo ich już nie zostało.
Wróciłem do domu i od tamtej pory siedzę w swojej sypialni i rozmyślam o wszystkim i o niczym. Myślę nad swoim żałosnym życiem, ale i nad tym, że sam zrobiłem je takim żałosnym. I pomyślec, że tak bardzo pragnąłem mieć rodzinę, dziecko... Nie wiem, może teraz ja powinienem się schlać? 
Te ponure rozkminania przerwało mi pukanie do drzwi. Zmarszczyłem lekko czoło. Raczej nie zastanawiałem się kto to. Po prostu podźwignąłem się i poszedłem otworzyć. Byłem nieco zaskoczony, kiedy zobaczyłem kto za nimi stoi.
- Hej. - odezwała się dość cicho patrząc na mnie i uśmiechając się lekko. Sam się uśmiechnąłem. Mimo wszystko nie mogłem się przy niej nie uśmiechać. Ciekawe tylko po co do mnie przyszła... 
- Hej. - odpowiedziałem jej tak samo cicho wciąż się w nią wpatrując. 
- Mogę wejść?
- Jasne... Proszę. - mruknąłem przełykając ślinę i wpuściłem ją do środka. Weszła i zaraz odwróciła się do mnie przodem, chyba nie bardzo wiedziała co zrobić. - Coś się stało?
- Nie, nic. Ciekawa tylko byłam czy jeszcze żyjesz. - otworzyłem szerzej oczy patrząc wciąż na nią.
- Dlaczego miałbym nie żyć? - zaśmiałem się.
- No nie wiem, nie dajesz znaku zycia. - stwierdziła po czym przeszła dalej do kuchni. - Mogę się spodziewać, że zrobisz mi herbatę? - zawołała do mnie przez ramię.
- Oczywiście, co tylko chcesz. - odparłem i poszedłem za nią. W przeciągu kilku minut postawiłem przed nią na stole parujący kubek malinowej herbaty.
- Malinowa, dziękuję. - powiedziała z uśmiechem. No cóż... pamiętałem jeszcze, że taką lubi. Uśmiechnąłem się tylko. Usiadłem w końcu obok niej. - A więc jednak żyjesz, myślałam nawet, że może znowu nabawiłes sie jakichś oparzeń. Ale o tej porze to ci raczej nie grozi. - wytłumaczyła wciąz mi się przyglądając. Zaśmiałem się.
- Jak widzisz nic sobie nie oparzyłem. A w ogóle, to będziesz mi teraz wypominać brak kultury z mojej strony w tamtym momencie? - popatrzyłem na nią z błyskiem w oku.
- Nie, skądże. - zarechotała. - Ale za pierwszy razem, kiedy nie wiedziałam co to za facet tu rezyduje, to musze ci przyznać, że nie miałam o nim zbyt dobrego zdania.- powiedziała z niego zadartym nosem.
- A teraz jakie masz zdanie na jego temat?
- Powiedzmy, że może być. - mruknęła z lekkim uśmieszkiem zerkając na mnie z boku. Parsknąłem śmiechem.
- Dobre i to. - podsumowałem i spojrzałem na swoje ręce, które złożyłem przed sobą na stole. Nastała chwilowa cisza. 
- Jesteś sam? - odezwała się w końcu pierwsza.
- Tak. - pokiwałem głową. - Moi koledzy mają coś ważnego do załatwienia, więc mogę posiedzieć trochę w samotności nie musząc znosić ich gadania nad głową. - powiedziałem z uśmiechem znów na nią patrząc. 
- Aż tak źle?
- Nie no, ujdzie jakoś. - zaśmiała się. - Ale czasami bywają naprawdę nieznośni.
- Na przykład? - podpytała popijając ze swojego kubka. Westchnałem.
- Czepiają się o to i owo. - uśmiechnąłem się znów. - Na przykład o to, że ja zaczepiałem ciebie. Czepiają się też o to, że od czasu do czasu spotkam się z Matem. 
- A niby czemu im to przeszkadza?
- Może... - zacząłem ale sam nie wiedziałem jak i co jej powiedzieć. - Po prostu tak już mają. - było to dość lakoniczne, ale widocznie nie zrobiła na to większej uwagi. Denerwowałem się trochę, ale... cieszyłem się, że przyszła. 
- Pewnie oglądałeś wtedy te wszystko moje zdjęcia na których mnie znalazłeś. - odezwała się cicho  po chwili, aż na nią spojrzałem.
- Poskładałem je i schowałem. Do szafy... Tak wywnioskowałem, bo była otwarta. - pokiwała głową z uśmiechem.
- Może pokarzesz mi jakieś swoje? - tu mnie trochę zatkało. Co niby miałem jej pokazać? Niczego nie miałem.
- Nie mam żadnych zdjęć. - coś ścisnęło mnie w żołądku. Chyba była tym lekko zaskoczona. - Ale moge ci pokazać zbiór tekstów piosenek, które... on napisał. Jeszcze zdążył... - sam nie wiedziałem, pieprzyłem od rzeczy, byłem pewny, że ta wzmianka ją zrani, ale ona uśmiechnęła się i powiedziała, że chętnie je zobaczy. Patrzyłem na nią zdziwiony.
- Co? - zaśmiała się. Po chwili chyba sama się domyśliła. Zwiesiła lekko głowę. - Nie każda wzmianka o nim doprowadza mnie do łez. Mam takie okresy. Ale w sumie nie jest tak źle. - powiedziała nie patrząc wciąż na mnie. Chwyciłem ją za rękę, chcąc może jakoś pocieszyć... ale sam nie wiedziałem jak mam to zrobić. Po prostu pociągnąłem ją do sypialni i otworzyłem jedną z szuflad drewnianej komody. Uwielbiałem dębowe meble...
- Mike też lubił meble z prawdziwego drewna. Mnie szkoda na to pieniędzy. - westchnęła. - Zwłaszcza na dąb. - spojrzałem na nią oszołomiony przez ramię. Opanuj się chłopie... 
- Proszę. - mruknąłem podchodząc do niej i podając jej dość pękaty segregator. Chyba była zdziwiona jego okazałością. No cóż... - Zaskoczona? - uśmiechnąłem się.
- Trochę... - sama się wyszczerzyła. - Nie wiedziałam, że był aż tak produktywny. Widziałam nie raz jak coś bazgrał...
- Bazgrał? - bąknąłem, ale po chwili sie usmiechnąłem. Pamiętała... coś zostało jej w pamięci z tamtych dni. Poczułem trochę ciepła w sercu. Uśmiechnęła sie ładnie.
- Zostawmy kwestię jego charakteru pisma. - parsknęła śmiechem. - Nie spodziewałam się po prostu, że jest tego aż tyle.
- No... - zacząłem znów. - Myślę, że miał bardzo dużo różnych pomysłów i musiał je jakoś gromadzić... Inaczej głowa by mu eksplodowała. - mówiłem jakoby o sobie. I dziwnie się w tej chwili czułem... Mówić o sobie w osobie trzeciej... 
- Pewnie masz rację. - mruknęła siadając na łózku i zaczynajac to wszystko przeglądać. - Skąd ty to w ogóle masz? - podniosła nagle głowę patrząc na mnie.
- Wiesz... - zająknąłem sie znów. - Wyprzedano trochę jego rzeczy, ale akurat to i pare innych po prostu dostałem. Kazali mi to przestudiować, żebym do pracy nad tymi teledyskami poczuł sie jak najbardziej z nim związany... wiesz o co mi chodzi... - Boże... jeszcze trochę i zacznę się gubić we własnych zeznaniach.
- Rozumiem. - powiedziała z uśmiechem. Na pewnym tekście się zatrzymała dłużej. - Pamiętam to... Break of down... Napisał to kiedy... mieliśmy mały kryzys. - stwierdziła zagryzając lekko dolną wargę. Doskonale pamiętałem kiedy to napisałem. I miała rację. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem.
- Podoba ci się? - zapytałem siadając w końcu obok niej i patrząc co po kolei przegląda. 
- Niektóre z tych tekstów znam, innych nie widziałam na oczy. A dużo rzeczy mi pokazywał. Ciekawe... - mruczała cicho przekładając kartka za kartką. Starałem zachowywać się jakoś neutralnie, żeby nie pomyślała niczego dziwnego. Nie było to łatwe zadanie. Musiałem bardzo uważać na to co mówię i robię. Nawet z pozoru nic nie znaczący szczegół mógł okazać się bardzo problemowy. Tak właśnie bywa z reguły. 
- Może miał inne rzeczy na głowie... niż pokazywanie ci każdej kartki. A może trzymał to na specjalną okazję... - zacząłem znów.
- No cóż - westchnęła kartkując dalej. - Nawet jeśli to się tej okazji nie doczekał. Ani on ani ja tym bardziej. - zacisnąłem zęby. Tak jak mówiłem, znów niechcący coś palnąłem...
- Przepraszam...
- Za co? - spojrzała na mnie.
- Nie wiem... może nie chcesz w ogóle wchodzić na te tematy...
- Ale nic się nie dzieje, spokojnie. Ja to z chęcią wszystko sobie obejrzę. - i zapanowała cisza.
- To jak... powrót do przeszłości, co? - zagadnąłem przyglądając jej się. Zamyśliła się na moment.
- Można tak powiedzieć. - mruknęła. - Ale jeśli nie muszę, wolę się w nią zbytnio nie zagłębiać. Te piosenki spisane jego ręką mi wystarczą.
- Nie chciałem sprawić ci przykrości... - znowu...
- Nie sprawiłeś. - spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem. - Mówię tylko jak jest. - i przewróciła następną stronę. Niektóre papiery były stare, pożółkły, w niektórych miejscach były naddarte, a atrament gołym okiem pokazywał, że tekst był pisany lata temu. Było to w pewien sposób magiczne...







- A jak jest? - zapytałem po chwili patrząc na nią. Znów westchnęła.
- A jak ma być? Jest... cięzko. Czasami... mam takie napady... żalu. Do niego. - otworzyłem szerzej oczy. - A zaraz potem wyrzucam coś sobie sama...
- Co takiego...?
- Że nie wróciłam do niego do domu jak tylko usłyszałam wtedy przez telefon, jak się czuje. Mówił, że wszystko w porządku ale brzmiał... nieciekawie. - odchrząknęła lekko. - Może gdybym wtedy tam wróciła może... coś by się dało jeszcze z nim zrobić, a ja... W ogóle to... jest jego wina. - warknęła. Po chwili westchnęła przecierając czoło ręką. - Właśnie o tym mówię. Co jakiś czas zdarza mi się go o wszystko obwiniać. Bo mnie okłamał, powiedział, że wziął tylko proszek nasenny, a prawda była zupełnie inna. Zresztą nieważne. - zakończyła kartkując dalej segregator. 
Siedziałem jakiś czas analizując to co mi powiedziała. Nie ma co, tu było gorzej niż mi się kiedykolwiek wydawało. Teraz wiedziałem to na pewno. Nigdy wcześniej nie byłem nawet w stanie wyobrazić sobie jaką krzywdę jej zrobiłem, teraz miałem tego przynajmniej jakiś obraz... Ale... nic już chyba nie mogłem na to poradzić. 
- Masz tu coś jeszcze oprócz tego? - zapytała spoglądając znów na mnie. Była już spokojna. 
- Nie, nie mam, niestety. - pokręciłem głową. Znów ją okłamuję, mam tu wiele rzeczy, których ona nie powinna widzieć. Jedna leżała w tej samej szufladzie, z której wyciągnąłem ten segregator. 
- Szkoda. - westchnęła wracajac do oglądania. Niektóre strony chyba bardziej ją interesowały bo zatrzymywała sie na nich nieco dłużej niż na innych. I w tym momencie rozbrzmiał mój telefon.
- Wybacz na chwilę... zaraz wrócę. - mruknąłem na co tylko kiwnęła głową. Więc wyszedłem odbierając...




Westchnęłam cicho pod nosem. Te piosenki były naprawdę bardzo piękne. Zwłaszcza niektóre, które udało mi się znaleść. Wyglądały na naprawdę stare. Może nie do przesady ale pewnie miały te swoje dwadzieścia lat. I pomyślec, że do wielu z nich nie zdązył napisać melodii ani niczego... To było naprawde smutne.
Słyszałam jego przytłumiony głos najprawdopodobniej z kuchni. Nic nie rozumiałam, zresztą nie chciałam podsłuchiwać. Chcąc coś zrobić zanim przyjdzie, a skończyłam już przeglądanie tego wszystkiego, podeszłam do szuflady z której to wyciągnął z zamiarem schowania tego gdzie było. Wsadziło segregator na miejsce, ale po chwili moim oczom ukazała się jakaś dziwna książka. Gruba, miała chyba z tysiąc kartek jak nie więcej. Byłam ciekawa co to więc chwyciła brzeg w palce i pobieżnie przejrzałam. Od razu zrozumiałam, że to pamiętnik albo dziennik. 
Nie powinnam była tego dotykać, ale pismo było znajome. Aż za bardzo znajome. Kiedy wzięłam tego kloca do rąk i zajrzałam na pierwszą stronę pomyślałam, bingo! Miałam rację. To też należało do Michaela. Z całą pewnością, bo było podpisane jego imieniem i nazwiskiem. Postawiłam to sobie na komodzie i zaczęłam powoli przeglądać. Chyba nie byłby na mnie zły gdyby mnie teraz nakrył, ale chyba jednak wolałabym tego uniknąc. Ciekawość jednak była zbyt wielka i oglądałam dalej. 
Były tak różne wpisy, najstarszy pierwszy był z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Był wtedy bardzo młody.  Pisał niemal codziennie, na każdej kartce był jeden wpis z inną datą, niemal dzień po dniu. Nie chciało mi się tego wszystkiego czytać, ale niektóre były nawet ciekawe. Z czasem się zmieniały. Przeleciałam spory kawałek nawet nie zawieszając oka przekładając kawły kartek aż dotarłam do lat siedemdziesiątych. Jemu naprawdę chciało się tyle pisać? I to prawie codziennie? Hm... może weszło mu to w krew. W końcu są ludzie, którzy sumiennie prowadzą dzienniki, nie opuszczają ani jednego dnia. 
Nic nadzwyczajnego tam nie było. Początek kariery solowej.


1979r.

     Kończymy współpracę. Ojciec jak zwykle z niczego nie jest zadowolony, pas już poszedł w ruch. Ale nie złamałem się i nie zrobię tego. Nie mam zamiaru dłużej tkwić pod jego jarzmem. Czas najwyższy zacząć pracować na własny rachunek. Mam plan wybudować sobie dom... Ale to jeszcze później. Najpierw pierwszy solowy krążek. Pan Quincy Johns to całkiem fajny gość. Czuję, że będzie się nam dobrze razem pracowało...
Pas poszedł w ruch... Nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać. Dobrze wiedziałam co tam się mogło wtedy dziać, widziałam raz nawet coś takiego na własne oczy. To nie było nic przyjemnego.
Dalej przełożyłam znów spory kawał...


1982r.
 
    A więc wszyscy mieli rację. Sam nie wiem dlaczego byłem takim pesymistą, ale udało się. THRILLER pobił wszystko! Q jest naprawdę dowcipny. Ale w sumie miał rację, po co siadaliśmy skoro zaraz musieliśmy znów wchodzić na scenę...?
    Czuję, że przede mną nowa droga, mam nadzieję, że dobrze wykorzystam ten czas póki będzie trwał. Wszyscy wróżą mi wielką karierę, nawet Madonna, która chyba zapałała do mnie jakąś śmieszną sympatią... No cóż, pożyjemy zobaczymy.

Madonna. Parsknęłam śmiechem na samą wzmiankę o niej. Pamiętałam jak się panoszyła, jak paw co najmniej. Ale daleko jej było do królowej jaką się nazywała.
 
1985r.

    Prace nad kolejnym krążkiem już niedługo ruszą pełną para. Szkoda tylko, że nie mam już na to wszystko ochoty... Co za ludzie... Co za dzieciak! I co to za bzdury?! Chyba jeszcze nie wyszedłem z szoku... Chyba wszyscy myślą wkoło to samo, ale nikt nie mówi tego na głos. Moja kariera zakończyła się szybciej niż się zaczęła. Oskarżenie o COS TAKIEGO nie przejdzie płazem, nie waze czy jestem winny czy nie.,

Jestem NIEWINNY. Ale nikt mi nie wierzy, a przynajmniej takie mam wrażenie. Każdy patrzy na mnie jak na gówno które przykleiło mu się do podeszwy. Mam wrażenie jakby ktoś postawił mi stempel na czole z napisem 'pedofil'. Świeci jak neon i chyba naprawdę wszyscy wszystko wiedzą lepiej ode mnie, nawet to z kim chodze do łóżka.

Naprawdę wiele bym dał, by być teraz zwykłym człowiekiem którego nikt nie zna. Móc nie przejmować się niczym. Ale nie moge być anonimowy nigdzie, wszędzie jestem znany. Wcześniej nie dostrzegałem tego wielkiego minusa.



1986r.

    To jest jakaś masakra... Prace nad kolejnym krążkiem rozpoczynają się lada dzień a ja nie mam na to siły. Nie mam na nic siły. Ja naprawdę nie wiem jak ja to wszystko zrobię. Może wcale nie zrobię. Może któregoś pięknego ranka znajdą mnie dyndającego albo w wyprutymi żyłami, to naprawdę bardzo możliwe. Nie radzę już sobie, trzeba to przyznać otwarcie... Chyba nie ma takiej osoby, która by to zmieniła. Po co mam się modlić do Boga, który mnie nie słucha.

Ludzie niby przestają gadać, ale... To nie znikło. A przynajmniej ja nie dałem rady o tym zapomnieć. Co z tego, że udowodniłem wszystkim, że ci ludzie kłamią. Cały czas wpierają wszystkim, komu tylko moga, jakiej to krzywdy nie zrobiłem ich kochanemu dziecku. Wszystko bzdury. Quincy mówi bym się ogarną, że wokół mnie nie ma jednego nawet który by w to wierzył, ale czuję inaczej. Czasami mam wrażenie, że nawet on patrzy na mnie krzywo, jakby z obrzydzeniem. Tylko moja matka daje mi jeszcze poczucie, że jest choć ktos, kto naprawdę mi wierzy. Nawet reszta rodziny sprawia wrażenie jakby nie wiele chcieli mieć ze mną do czynienia. Niech ktoś mi powie czy to sie kiedyś skończy?



1987r.

    Zawaliłem kolejną robotę. Teksty nie napisane, nuty też, muzyka nie skomponowana. Quincy dostaje białej gorączki. Nie dziwię mu się. Ale nawet nie myślę o tym by komukolwiek powiedzieć o tym co siedzi w mojej głowie. Chyba tylko Janet się tego domyśla, bo bez przerwy wyciąga mnie z domu, próbuje rozmawiać. Ale ja nie chcę. Tak, trzymam wszystko w sobie, nie dopuszczam do siebie nikogo, a potem mam pretensje. Ale czy to tak trudno zrozumieć?

Mama pogrąża się w coraz większej rozpaczy kiedy mnie widzi. Staram się nie pokazywać tego po sobie, ale oczy matki zawsze wszystko widzą. Nic z tym nie zrobię. Wiem, że nie martwi. I im bardziej staram się to ukryć, tym ona więcej dostrzega. Z tym chyba nic nie da się zrobić. 
Te trzy wpisy były rozmieszczone na przestrzeni kilku lat. I łatwo można było wczuć się w to co przeżywał. Dosknale wiedziałam o czym pisał. Ale dalej zaczynałą się już znana mi historia...
 

1987r.

    Nawet nie wiem jak ująć w słowa to co czuję. Od kilku godzin siedze w sypialni i myślę. Podchodzę i odchodzę od tej książki w której piszę od lat. Wielki zeszyt z tysiącem kartek. Lata wspomnień. Teraz mam chaos w głowie, jeden wielki bałagan i wciąż powtarzam sobie w głowie to pytanie. Czy zadzwoni na ten numer, który jej dałem? W życiu nie spotkałem się z takim czymś. Zresztą, już nie pamiętam bym z kimś tak szczerze rozmawiał. Ta dziewczyna jest inna. I nie mówię tego złośliwie. Jak tylko ją zobaczyłęm na tej ławce w parku wiedziałem, że to nie jest zwyczajna smarkula. Sam nie wiem czy dobrze zrobiłem podchodząc do niej, ale wyglądała na taką załamaną. Trochę się bałem, że mnie rozpozna i będą z tego kłopoty, ale jakimś trafem nawet mnie nie skojarzyła. Powiedziała tylko, że chłopak ją zdradził. I przez to wyleciała z kraju? Ludziom zdarzają się naprawdę o wiele gorsze rzeczy, na prawdę. Np mnie. Ale fakt jest faktem, że nie umiem logicznie już niczego ubrać w słowa. Boję się tego co czuję, naprawdę.



1987r.

Zadzwoniła! Cały dzień chodziłem struty, ale w życiu nie wypowiem głośno dlaczego. Ale w końcu się doczekałem. Czy powinienem być taki zadowolony? Kiedy tu przyszła musiałem się zastanowić czy to na pewno ta dziewczyna która widziałem w parku. I musiałem się powstrzymać by się na nią nie gapić. Była całkiem całkiem, zauważyłem to od razu. Chyba tylko głupek nie zauważyłby takich nóg i w ogóle... Ale naprawdę nie chcę być świński. Jest zgrabna i urodziwa to wszystko. Nic poza tym. NIC.

1987r.

Janet nie daje mi spokoju z Doną. Co ona sobie ubzdurała? Że JA? Z NIĄ? Z tą małolatą? Przecież psychicznie to jeszcze dziecko! Moja siostra jest nieobliczalna. I ja też. O mało jej nie pocałowałem na tym korytarzu, kiedy prawie spadła z drabiny. Co ja sobie myślałem! Pewnie teraz narobiła sobie nadziei. Jeszcze może zacznie za mną latać, coś sobie ubzdura... Ale szybko przekonałem się o tym, że w żadnym wypadku. Miałem wrażenie, że zaczęla mnie unikać. Spodziewałem się zupełnie odwrotnej reakcji a tu proszę. Dziwna istota, ale w żadnym wypadku mnie nie interesuje.

1987r.

Prace nad płytą prą do przodu a ja ledwo dyszę. I zamiast skupić się na pracy ja myślę o NIEJ. Dlaczego do kurwy nędzy, niech mi to ktoś wytłumaczy. Zabijcie mnie.

1987r.

Nie pisałem przez kilka tygodni. W ogóle wyleciało mi to z głowy. Teraz wróciłem do tych kartek i czytał te ostatnie. O wiele więcej w nich pozytywizmu. Ciekawe dlaczego...

1987r.

Coraz rzadziej tu zaglądam... A coraz częściej wynajduję okazje by zbliżyć się do NIEJ. Dlaczego ona tak przyciąga mój wzrok? Dlaczego Janet tak się uwzięła by mnie z nią zeswatać? Przecież to gówniara. Ale jest nawet dość dojrzała jak na gówniarę. Rozwinięta że tak powiem. W każdym miejscu w ciele. Jestem niepoważny.
...gówniara? No proszę czego ja się dowiaduję teraz po latach! Uśmiechnęłam się mimo wszystko pod nosem. Czytałam dalej...
 
1987r.

No i stało się. Przed tym chyba nie można było się uchronić. Nie dam rady już dłużej tego w sobie dusić, wmawiać sobie, że tego nie czuję. Zakochałem się w niej. Po prostu zakochałem się w dwadzieścia lat młodszej dziewczynie. Jak szczeniak. I co teraz? Przecież ona nie spojrzy nawet na tak starego dziada. Naprawdę jestem przeklęty...

1987r.

Od ostatniego wpisu minęło sporo czasu.. I sporo rzeczy się zmieniło. Nigdy bym się nie spodziewał. Jestem taki lekki. Już dawno zapomniałem jak to jest, kiedy nic ci nie ciąży, niczego się nie boisz, nie obchodzi cię co o tobie myślą ludzie. Była tylko ona. Moja mała księzniczka.

Hiszpania. Spędziła ze mną noc. Chyba nigdy wcześniej nie czułem takiej przyjemności. I nie chodzi tu o sam orgazm, ale o to co działo się wtedy w mojej głowie. Szaleństwo... Powinienem trzymać się od niej z daleka, jej ojciec mi się odgraża. Haha... Nie potrafię trzymać się od niej z daleka. I nie chcę.
 Wracały wspomnienia, naprawdę. Czułam jak coś znów zaczyna kłuć mnie w piersi, ale nie przestawałam czytać. To tak jakbym znalazła z nim jakieś połaczenie...
 


1988r.

Wszystko się spierdoliło. Jak i kiedy tego nie wiem. Po prostu. Może jednak powinienem wieszać psy na Lisie? Ale nie jest niczemu winna. Winien tu jest ten parszywy jakiś... pseudoinstynkt Dony. Kurwa mnie bierze.

1988r.

Ile ten zeszyt tym razem leżał w szafie, nie wiem, ale wiem, że znów żyję. Wróciła. Wszystko wróciło. Obrączka jest piękna, mam nadzieję, że już jej nie zdejmę. Ale jednocześnie zaczynam zauważać, że coś zaczyna się znów dziać. Może przesadzam... ale już kilka razy widziałem jadący za mną samochód. Boże, błagam tylko nie kolejny kataklizm, bo nie przeżyję. Sam nie wiem na czym się skupić, czy na szczęściu z moją ukochaną czy na tych złych przeczuciach. Nawet nie wiem skąd one się biorą. Może jednak powinienem dać sobie siana...
 W tym było coś dziwnego... Miał jakieś złe przeczucia? O niczym mi nie mówił... A może nie pamiętałam? Próbowałam wracać pamięcią wstecz, ale nie przypominałam sobie nic. Nic mi nigdy nie powiedział... o niczym...
 
1988r.

Jest niedobrze. Znowu. Ja wiedziałem, wiedziałem, że coś się dzieje. Zaczynam coraz bardziej się bać. Mam wrażenie, że zakładają mi pętlę na szyję. Nie o siebie się martwię. Dona też już coś zauważyła, ale nie mówi o tym. Znam ją tyle dobrze by to wiedzieć. Nie chcę jej martwić tymi wypadkami. Dostałem parę ciekawych przesyłek, m.in. zdechłego szczura i psie flaki. Muszę coś z tym zrobić. Nie mam tylko pojęcia co.

Faceci już drążą, ale nic nie wiedzą. Mówią tylko, że to gruba sprawa. Ale odnoszę dziwne wrażenie, że nie mówią mi wszystkiego. Tak jakby mnie na to przygotowywali...
Ten wpis mnie przeraził, autentycznie. Jaki zdechły szczur, jakie flaki?! Ja o tym ani słowa nie słyszałam... Nagle przypomniał mi się ten list, który dostałam już po jego śmierci... pisał tam, że o czymś mi nie mówił... I o jakich facetach mówił...?
 


1988r.
Co za dziadek! Kto to w ogóle był! Ta piosenka... To nie może być prawda. Za chwilę jadę znów na spotkanie z agentami. Jestem bardzo ciekaw co mi powiedzą. Jestem cały znerwicowany, drzę w środku. W głowie tłucze mi sie tylko jedno słowo. Imię. DONA. Ci... ludzie... zaatakowali ją. Ja naprawdę nie wiem co mam robić. Mam sznur na gardle i coraz bardziej się zaciska, czuję, że się duszę. Ale nie pozwolą mi umrzeć za szybko, tego jestem pewny. Muszę coś wymyślić.
1988r.
Od ostatniego wpisu minęły trzy tygodnie. Choćbym chciał to nie wiedziałbym co napisać. Prawdopodobnie to ostatni taki wieczór, kiedy mogę robić cokolwiek swobodnie we własnej skóze. Spotkałem się z tymi wariatami. Ich przywódca jest obłąkany w moim odczuciu. Podjąłem decyzję. Niektórzy próbują mi tłumaczyć, że jest to dyktowane paniką, ale ja wiem, że nie mam innego wyjścia. Nie ma czasu na gdybanie i konstruowanie misternych planów. Nie wiem co będzie, ale wiem jedno. Że nie dam skrzywdzić bliskich mi osób, zwłaszcza jednej. Starałem się nią nacieszyć, ale tak się nie da. Wiem że będzie cierpieć, ale nie mogę postąpić inaczej. To dla jej dobra. Napisałem dla niej nawet list, w którym pokrętnie jej wszystko wyjaśniam... Wątpię by coś z tego zrozumiała. Ja sam nic już nie rozumiem. Jutro wszystko się skończy. 
 Kolejne wpisy z 88. Robi się coraz gorzej... Dlaczego ja o tym nic nie wiedziałam?! Teraz nie mogłam już go zapytać dlaczego mi nie powiedział... I pisze o tym liście... W ogóle pisze coś dziwnego... Nie rozumiałam tego... Jutro wszystko się skończy... Co się skończy?
Na tym wpisy z lat osiemdziesiątych się skończyły... No tak, bo potem już po prostu nie żył... Spodziewałam się, że dalej będą tylko puste kartki. Nawet mimo to odchyliłam jedną dalej... i zdziwiłam się. Był kolejny... z 99. Nie zastanawiajac się zaczęłam czytać...


1999r.
Dziesięc lat. Nie napisałem przez ten czas ani słowa. Teraz muszę. Ten natłok myśli, muszę to z siebie wyrzucić. Mam dziecko. Mam syna, który ma już dziesięc lat. Urodziła go zaraz po powrocie do Polski. Co teraz, niech ktoś mi powie, błagam! Nie miałem pojęcia i ona chyba też nie, przeciez powiedziałaby mi! Nie wiem co mam robić. Widziałem ich jak szli od moich rodziców. Janet kiedy mi o tym powiedziała kipiała wściekłością. Nie jestem zdziwiony. Gdybym wiedział, wszystko wyglądałoby inaczej. Na pewno nie zrobiłbym TEGO! Nawet te słowa nie chcą przejść mi przez gardło. Wiem, że jestem śmierdzącym tchórzem! Ale zrobiłem to by ją chronić, a teraz okazuje się, że nie tylko ją musiałem chronić. Widziałem go tylko przez chwilę, ale... Nie mam o nim pojęcia, ale wiem, że to moje dziecko. Mój synek, część mnie, i nawet jeśli nie miałem okazji z nim porozmawiać... Nie potrzeba lat, których nie zdołam nadrobić, wiem, że wiele straciłem, ale... i bez tego wiem, że kocham go nad życie. 
Czytałam to pięc razy z rzędu. Włosy stanęły mi dęba na karku, co najmniej jakby weszła do lodowni... Serce miałam w gardle. A mój mózg nie potrafił sobie tego przyswoić... Nie wiedziałam co to znaczy... Rok 1999... Kto to napisał?


2009r.

Mam wrażenie, że powraca stary koszmar. Jakbym śnił na jawie i namacalnie widział swoje największe najskrytsze lęki. Po dwudziestu pieprzonych lata wygnania to powróciło. Ja nie wiem jak to możliwe, że mimo tego co zrobiłem, rzeczy w ogóle niemożliwej normalnie do wykonania, oni się nie odczepili. I dlaczego? Bo jest do mnie podobny?!
Nie obchodzi mnie to. Nie obchodzi mnie powód dla którego dojebali się do niego. Nie obchodzi mnie NIC prócz tego by zapewnić mu znó bezpieczeństwo. I niech każdy pierdoli co chce. Ja nie będe dłużej siedział na dupie. Megan idzie won, a ja lecę do Polski. Zrobię z tym w końcu porządek raz na zawsze. Ale oczywiśćie, najpierw będę musiał ich znaleźć bo konowały zgubili znowu ślad po mojej zonie! Myślałem, że gnoi rozedrę.
Czuję sie pusty w środku. Zresztą nie wiele już zostało z dawnego mnie. I nieważne to... w ogóle. Obchodzi mnie tylko Dona i syn. I niech kto mówi co tylko chce.

2009r.
Nareszcie są, myślałem, że nigdy ich nie znajdę! Coś zaczyna się we mnie budzić. Może to jej obecność tak na mnie podziałała. Może zaczynam się trochę otwierać, może się odprężam... Zawsze tak na mnie działa. Nie chce jej skrzywdzić, ale... i tak już to zrobiłem. Myślałem, że to minie, ale teraz kiedy widziałem ją, mogłem z nią porozmawiać, wiem, że nie zdołam się wycofać. Jestem pieprzonym egoistą, najpierw ją porzuciłem by ją chronić a teraz wracam jak synek marnotrawny. Ale przeciez nie musi o niczym wiedzieć. Może uda się znowu... Nie chce jej ranić. Dość się nacierpiała. Może uda mi się do niej zbliżyć, może będzie znów dobrze...
Ale tak naprawdę... cokolwiek bym nie powiedział czy napisał... chociaż wiem jak to się skończy nie potrafię się wycofać. Popełniłem błąd. Wiem, że na końcu zostanę w tym sam. Wiem, że mnie znienawidzi. Ale tak bardzo się tego boję, że brnę w to dalej. Staram się nie popełniać gaf, pilnuję słów, ale tak sie nie da. To jest kosmos, ona tego nie zrozumie, nie będzie chciała znać. Mat tak samo. Nie chcę stracić ani jej ani jego, chociaż nie zasługuję nawet by na mnie spojrzeli. Nie wiem nawet po co to piszę... Może w nadziei, że kiedyś to znajdzie i sama przeczyta... Ja nie będę miał odwagi powiedziec jej tego w oczy.
Jestem zerem, tchórzem... ale tylko człowiekiem. 
Dwa ostatnie były z tego roku... 2009... Kręciło mi się w głowie. Pisał o mnie... Co to ma znaczyć? Pisał o mnie i o moim synu... Co to on utożsamia się z moim mężem czy co? Trafiłam na jakiegoś psychopatę...?
Ale po chwili przyszło mi do głowy coś piorunującego... To nie było na moje nerwy. Nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić, myśli galopowały sto na sekundę... Zwłaszcza jedna, której nie chciałam nawet pozwolić do końca uformowac sie w mojej głowie. Bo to nie mogła być prawda, coś takiego przecież się nie zdarza! Jak niby? Nie wyobrażałam sobie czegoś takiego. Niby jak to miałby się stać...? To była kosmiczna abstrakcja, ale nawet jesli to chyba coś bym o tym wiedziała? Nie... to nie mogła być prawda.
W tym momencie usłyszałam jego kroki. Szybko zatrzasnęlam to i schowałam do środka zasuwając drżącymi rękami szufladę. Zdążyłam w ostatniej chwili kiedy wszedł. Spojrzał na mnie z uśmiechem i od razu ten uśmiech zszedł mu z twarzy.
- Co ci jest, Dona? - i natychmiast zaczęłam analizować całą jego postać. Głos... był o oktawę niższy, ale z wiekiem zawsze się obniża... więc pasowałby. To podobieństwo nie mogło być przypadkowe, wiedziałam od razu. A teraz... to było czyste szaleństwo.
Ta blizna na klatce piersiowej... To żadna pozostałość po operacji. Chyba. Bo albo to prawda, co myślę, albo zwariowałam. Ale to nawet nabierało sensu...
Pchał się do mnie i do mojego syna. Kręcił i nie mówił tak naprawdę nic... Nie odpowiadał na wszystkie pytania, albo kręcił...
- Hej, Dona? Cała się trzęsiesz, co się stało? - zapytał podchodząc i łapiąc mnie za rękę. Dopiero teraz skontaktowałam pewną rzecz... Tylko Michael trzymał moje dłonie  w taki sposób. Nikt inny. Może to był tylko drobiazg, ale ja to zauważyłam. Spojrzałam mu w oczy.
- Nic... nic mi nie jest. Czasami tak mam. - odpowiedziałam i spostrzegłam, że ochrypłam. Odchrząknęłam nieco. Nie miałam pojecia co zrobić. To był chyba szok... Ale nagle wpadło mi coś do oszołomionej głowy. - Iwa do mnie zadzwoniła... chce się spotkać. Musze już iść. - powiedziałam i wystartowałam do drzwi. A on za mną.
- Na pewno wszystko w porządku? - zapytał przyglądając mi się z troską, kiedy już otwierałam drzwi. Spojrzałam na niego jeszcze i nie umiałam wydusić z siebie słowa w pierwszej chwili. Chłonęłam jego twarz.
- Na pewno... zobaczymy się później. - powiedziałam już tylko i wyszłam...
Zamknęłam się w domu. Nie pojechałam do Iwy. Darek wracał dopiero za tydzień, a syna też nie było. Siedziałam sama. I nawet byłam z tego faktu zadowolona. Zajełam się przygotowywaniem sobie czegoś do jedzenia... gdybym się czymś nie zajęła chyba bym wybuchła... Potrzebowałam zajecia. Miałam jeden wielki chaos w głowie. Nie wiedziałam co czuję i myślę. To... to się po postu nie zdarza na świecie! Chyba tylko we filmach ale żadnego takiego jeszcze nie widziałam... Wciąz cała się trzęsłam, nawet kiedy już siadałam do stołu i jadłam. Nie zastanawiałam się nad tym co jem, to był mechanizm, nie kontrolowałam tego. Po protu, kęs za kęsem... I wciąz te myśli...
Ból głowy przy tym wszystkim to mały pikuś...