środa, 25 stycznia 2017

Resurrection. - 26.

Hej. :) Przybywam z kolejnym odcinkiem i zapraszam, krótko i zwięźle. :) Jeśli chodzi o następy rozdział, to znów nie wiem kiedy się ukaże, w ogóle to raczej będą się pokazywać chaotycznie bo  publikuję zaraz jak skończę pisać. Mam mało czasu i troche mi się wszystko komplikuje w tym okresie. Ale blog zapomniany prze ze mnie nie zostanie. :D Tak więc zapraszam. :)
***


Siedziałem w kuchni w swoim mieszkaniu przy stole. Patrzyłem się w jeden punkt bez przerwy podpierając brodę na jednej ręce. Bezmyślnie wwiercałem oczy w jakąś skazę na ścianie przed sobą. A może jej tam w ogóle nie było? Może tylko ją sobie wyobrażałem? Nie miałem pojęcia. Ale widziałem ją, przyciągała mój wzrok, dlatego na nią patrzyłem. Nie miałem dobrego humoru, nie byłem nakręcony. Zastygłem w takiej pozycji w jakiej siedziałem już dobrą godzinę wcześniej i nie wiele się poruszałem. Tylko powiekami od czasu do czasu. I oddychałem, tak. I to by było na tyle. Za to mój umysł pracował na najwyższych obrotach. Tak samo serce chyba. Czułem jak obija mi się o żebra, czasami do tego stopnia, że czułem duszności. Nie przejmowałem się tym jednak. Przejmowałem się zupełnie czym innym.
- Mike. - usłyszałem cichy głos dochodzący z wejścia do pomieszczenia, w którym siedziałem. - Połóż się, jest już późno. Przed północą. - usłyszałem znów. Tak jakbym ocknął się z lekkiego odrętwienia i spojrzałem w stronę osoby, która do mnie mówiła.
To była Dona. W tej chwili, kiedy na nią spojrzałem pomyślałem, że to najpiękniejsza istota jaką kiedykolwiek widziałem. I kochałem ją nad życie. Ale nawet jej widok nie rozwiązał bolesnego supła, który zacisnął mi się na sercu.
Nie rozwiązał go, ale może przynajmniej lekko rozluźnił. Ona zawsze działała na mnie kojąco, w każdy możliwy sposób. Przez dwadzieścia lat raczej nie miałem możliwości tego odczuć. Teraz czułem to wyraźnie. Była ubrana w cienki satynowy szlafroczek, który sięgał jej połowy ud i delikatnie uwypuklał jej naturalne krągłości. Piersi odznaczały się delikatnie przez materiał, nie starała się tego ukryć. Długie nogi... zgrabne. I tyłek, który też bardzo często zaprzątał mi głowę. Miała też rozpuszczone włosy... Długie układały się jej ładnie na ramionach... Patrzyła na mnie z czułością.
Kiedy nie powiedziałem nic przez dłuższą chwilę, podeszła do mnie i stanęła za moimi plecami kładąc dłonie na moich ramionach. Zaczeła mnie masować. Mruknął cicho i odchyliłem głowę do tyłu opierając się o jej biust. Przeczesała mi włosy palcami, po chwili poczułem jak całuje moją skroń. Westchnąłem.
- Zadręczasz się. - szepnęła znów cicho.
- Myślę. Jak mogłem doprowadzić do sytuacji, w której mój syn mnie nienawidzi. - odpowiedziałem przymykając znów oczy.
- To nieprawda. - powiedziała znów. Ostatnimi czasy często mi to powtarzała.
- Nie odbiera ode mnie telefonów. Nie chce rozmawiać. Nie odpowiada nijak na wiadomości. Jak to nazwiesz inaczej?
- Musi to zrozumieć i poukładać sobie w głowie. Zresztą, jutro wieczorem już wraca. Będziesz mógł  z nim porozmawiać. Ja też wciąż się boję, że na sam koniec coś mu się stanie, ale... dzwoni do mnie, więc ty też wiesz, że nic mu nie jest.
- Tak, ale kończy rozmowę jak tylko chcesz mu dać do telefonu mnie. Zawsze akurat coś mu się przypomni.
- Potrzebuje czasu, kochany. Będzie dobrze. - pocałowała mnie znów w czubek głowy, a gdy to nie wiele pomogło, usiadła mi na kolanach obejmując za szyję. Spojrzała mi z bliska w oczy, kiedy sam objąłem ją jedną ręka, a drugą położyłem na odsłoniętym udzie i zacząłem gładzić. - Nie wierzysz mi, a ja mam przeczucie, że wszystko się ułoży. - powiedziała znów. Na te słowa przytuliłem policzek do jej piersi. Jak małe dziecko, a ona tak właśnie mnie utuliła. Objęła mnie ciaśniej i zaczęła gładzić po włosach. Przez chwilę nic nie mówiłem.
- Nie wiem nawet jak się dowiedział. Nie mam nawet pojęcia jak ty się dowiedziałaś. - mruknałem. Podrapała mnie lekko we włosach na co się skuliłem. Miałem wrażliwą skórę...
- No tak, nie powiedziałam ci. - zaczęła. - Przeszukałam całą twoją sypialnie. - rzuciła szybko jakby nie chciała tak naprawdę, żebym to słyszał. Spojrzałem na nią większymi oczami.
- Przeszukałaś?
- Tak, całą.
- Kiedy... - zacząłem, ale przerwała mi.
- Po tym jak pokazałeś mi te wszystkie stare piosenki... - tak, pamiętałem to... - Chciałam schować to wszystko. W tej szafce z której to wyciągnąłeś znalazłam taką grubą książkę z zapiskami odręcznymi...
- Mój dziennik... mogłem się domyśleć. - mruknąłem i znów się do niej przytuliłem.
- Tak... Czytałam co kawałek... Aż dotarłam do wpisów z lat kiedy byłes martwy. - stwierdziła z sarkazmem. Wiedziałem, że nie do końca wciąż mi to darowała. Przycisnąłem się do niej jeszcze bardziej. - Znalazłam trzy zdjęcia. - nie musiała mówić jakie. Ja wiedziałem. - Potem... Płakałam całą noc. Nie wiedziałam co zrobić. W końcu postanowiłam, że musze znaleźc jakiś niepodważalny dowód.
- I znalazłaś? - to było bardziej stwierdzenie niż pytanie.
- Tak. Teczkę z papierami, wszystkimi dokumentami... i obrączkę. - spojrzałem znów na nią. Miała łzy w oczach.
- Kochanie... - szepnąłem dotykając dłonią jej policzka, ale nie pozwoliła mi powiedzieć nic więcej.
- Ja wiem, Mike, ja wiem... - wtuliła twarz w moją rękę. - Ale... - westchnęła jakby nagle zabrakło jej powietrza. - To było dwadzieścia lat. - wyszeptała teraz z twarzą w moich włosach. - Dwadzieścia lat bez ciebie...
- Cii... - teraz to ja ją przytuliłem. Najmocniej jak potrafiłem. Objęła mnie ciasno za szyję przyciskając się sama do mnie jeszcze mocniej.
Było dobrze, ale czasami wpadała w takie stany depresyjne. Ostatnim razem wykrzyczała mi, że mnie nienawidzi, że to wszystko co się dzieje to moja wina, że ktoś dręczy jej dziecko, że ode mnie wszystko się zaczęło. Kazała mi się wynosić. Więc poszedłem. Zamknąłem się u siebie i siedziałem na łózku starając się jakoś opanować...
Nie minęło nawet dobre pół godziny jak przyszła za mną. Nawet nie zapukała, tylko po prostu weszła do mieszkania, a potem do mojej sypialni gdzie siedziałem. Wpakowała mi się okrakiem na kolana i siedzieliśmy tak z godzinę. Kołysałem ją wtedy, a ona szepnęła ciche 'przepraszam'...
Za co ona miała mnie przepraszać? Przecież to co wykrzyczała to  była prawda. Wiedziałem, że chce ze mną być, że mnie kocha... i to chyba naprawdę bardzo skoro mi wybaczyła... ale w każdej takiej chwili załamania wszystko co mówiła była stuprocentową prawdą. A jeszcze ona przychodziła i chciała mówić 'przepraszam'... To ja przepraszałem. Każdego dnia od nowa i w kółko.
- Chodźmy już spać. - powiedziała w końcu odklejając się i ocierając wilgotne oczy. Od czasu jak Mat wyleciał do Sanów, tak jakby zamieszkała tu ze mną. Jej dom stał zamknięty, cały czas spędzała ze mną. Poszedłem za nią z cichym westchnieniem kiedy ciągnęła mnie lekko za sobą. Siedziałem w zwykłej koszulce i jakichś spodenkach w których zwykle spałem więc od razu wlazłem do łóżka. Popatrzyłem na nią w oczekiwaniu. Po chwili ułożyła się tuż obok mnie, wtuliła się w mój bok i westchnęła cichutko. Objąłem ją ramieniem gładząc lekko i przytulając policzek do jej czoła.
- Mogłabym tak z tobą zasypiać do końca świata. - szepnęła, poczułem jak wsunęła dłoń pod moją koszulkę i zaczęła gładzić tors. Uśmiechnąłem się całując ją w czoło, w jej wykonaniu to było naprawdę przyjemne. Ale poczułem też lekkie ukłucie bólu. Zmarnowane tyle czasu...
- Będziemy tak razem zasypiać już zawsze, obiecuję ci to. - odpowiedziałem obejmując ją ciasno. Usłyszałem jak znów westchnęła. - Niedługo  to wszystko się skończy. - dodałem jeszcze ciszej.
- Tak? - podjęła temat spoglądając na mnie. Przez chwilę nic nie mówiłem.
- Takie mam przeczucie. - mruknąłem w końcu. - W sumie to... od samego początku przeczuwałem jak to się skończy... - tak, przeczuwałem. Zależy tylko która wersja się sprawdzi...
- Czyli?
- Będę musiał się z nimi w końcu raz a dobrze policzyć. Nie ma chyba innego wyjścia. Część rodziny nazwała mnie tchórzem, kiedy to wszystko wymyśliłem, i być może mieli rację przynajmniej po części. Ale jakby tego nie nazwać... miałaś dzięki temu święty spokój, prawda? Ty i Mat. Cierpiałaś, ale nikt cię nie gnębił. A o to mi chodziło, byłaś bezpieczna. Razem z synkiem o którym długo nic nie wiedziałem. Schowałaś się w Australii, nie mogłem cię znaleźć.
- Szukałeś mnie? - zapytała lekko zdziwiona.
- Oczywiście. Chciałem wiedzieć gdzie jesteś, co się z tobą dzieje. Nawet gdybym miał się dowiedzieć, że z kimś się związałaś. Zresztą... napisałem ci w tym liście, że...
- Może i bym się z kimś związała, ale kochałabym tylko jednego mężczyznę. - przerwała mi. - Sam widzisz teraz... Z twojej winy - znów sarkazm. - wyszłam za byłego, a nie czuję do niego kompletnie nic. - nastała chwila ciszy. No tak, ma rację. - Może mogłam wybrać sobie kogoś lepszego. Ale to i tak bez różnicy. Ale czuję, że jemu zależy...
- Zależy, błagam cię Dona, nie bądź naiwna. - teraz ja się wtrąciłem. - Pewnie stuka bez przerwy jakąs pannę. Delegacja, też mi coś. Pracując w markecie.
- No zdarza się. - mruknęła.
- Co się zdarza, delegacja z marketu czy to, że obraca jakąś cizię? - zaśmiała się.
- I to i to.
- A idź! - fuknąłem i zacząłem ją lekko łaskotać. Zaczęła piszczeć i odpychać moje ręce. Po kilku chwilach wygłupów z westchnieniem przytuliłem ją znów do siebie. - Kocham cię.
- Ja ciebie też. - odpowiedziała z uśmiechem patrząc na mnie. Popatrzyłem na nią z uśmiechem i nagle coś skontaktowałem.
- Zamierzasz spać w tym szlafroku? - wyszczerzyła ząbki w uśmiechu. Uwielbiałem kiedy się uśmiechała. Oczy jej wtedy błyszczały, a czasami chodziła taka smutna. Ale wtedy brałem ją w ramiona i znów się uśmiechała.
A w tym momencie podniosła się i usiadła na mnie okrakiem. Pochyliła się nieco zawisnąwszy nade mną i patrząc mi w oczy.
- Chcesz, żebym go zdjęła?
- Oczywiście. Ciało w nocy powinno mieć swobodę... - mruknąłem spoglądając na nią. Zaśmiała się. - No tak. Nie wiesz, że najlepiej jest spać nago? - uniosła jedną brew do góry zagryzając wargę.
- Nie widzę, żebyś leżał golusieńki z małym na wierzchu. - walnęła, aż otworzyłem szeroko oczy. Zacząłem się śmiać. - No, nareszcie sam się trochę rozweseliłeś.
- Co? - spojrzałem na nią. Położyła się na mnie płasko i musnęła lekko moje wargi.
- Cały czas próbujesz zrobić coś, żebym ja była zadowolona, a sam chodzisz bez przerwy struty. - wyjaśniła z nosem w mojej szyi. - Więc pomyślałam, że czas żebym to ja teraz zrobiła coś dla ciebie.
- Ale ty nie musisz nic robić. Jestem szczęśliwy, bo jesteś ze mną. - mruknąłem cicho zgarniajac jej włosy na jedną stronę.
- Ale nie widać tego. Ja też chciałabym częściej widzieć twój uśmiech. - popatrzyła na mnie. Uśmiechnąłem się w końcu, chyba tak naprawdę... - No, już trochę lepiej. Ale to jeszcze nie to. - prychnąłem.
- A czego byś sobie życzyła w takim razie? - była nie do pobicia. Uśmiechnęła się niewinnie, ale błyski w jej oczach powiedziały mi, że coś kombinuje.
- Nic szczególnego... - mruknęła. Nagle zmieniła temat. - Mówiłeś coś, że ciało w nocy potrzebuje swobody?
- No. - zaśmiałem się.
- Po krótkim namyśle stwierdziłam, że masz rację. - zakomunikowała po czym rozwiązała swój szlafroczek i powoli zsunęła go ze swoich ramion.
Aż westchnąłem. Nie miała pod spodem absolutnie nic. Moim oczom ukazały się jej piękne piersi, które w moim odczuciu aż domagały się uwagi z mojej strony... Smukła talia, biodra... Była piękna. Tak jak zawsze. Przyłożyłem dłoń do jej szyi, a po chwili powoli przesunąłem ją po całym ciele. Miała gładką ciepłą skórę. Patrzyła na mnie uważnie, kiedy moja dłoń nakryła jej pierś i lekko się na niej zacisnęła. Pochyliła się nisko nade mna, za pewne celowo. Tak stwierdziłem sam do siebie, kiedy jej biust znalazł się tuż przy mojej twarzy. Domyśliłem się o co jej chodzi.
- Potraktowałaś moje słowa niezwykle poważnie. - powiedziałem cicho zaabsorbowany tym co miałem przed nosem. Zacząłem delikatnie pieścić jej piersi kolistymi powolnymi ruchami, ugniatać w palcach, a ona patrzyła na mnie lekko zamglonym wzrokiem.
- A jak miałam je potraktować? Przecież o to ci właśnie chodziło. - powiedziała pochylając się nisko nade mną i całując mnie namiętnie.
W najbliższym czasie nie padło już ani jedno słowo więcej. Nie było potrzebne. Zaczęła ocierać się o mnie w wiadomym miejscu, co wywołało we mnie silny prąd. Krew błyskawicznie zaczęła spływać w dół ciała co czułem wyraźnie. I ona na pewno też, kiedy tak poruszała na mnie zmysłowo biodrami. Całowała mnie przy tym bez przerwy w ten sam sposób, czule... Rozbudzała mnie powoli.
Tak, miała rację... O to mi właśnie chodziło.
Cały świat zniknął, była tylko ona. Zapach jej skóry. Włosów, które opadały mi na twarz. Była tym czego pragnąłem najbardziej, spragniony jak narkoman. Posmakowałem jeden jej sutek, potem drugi... Drżała nade mną. Słyszałem jej ciche westchnienia, kiedy zająłem się porządnie jej piersiami. Całowałem jedną, a drugą drażniłem wilgotnymi palcami. Muskałem delikatnie jakbym się bał, że coś im się może stać złego. To było dla mnie... coś niesamowitego. Byla tu ze mną, oddawała mi się, a ten jej 'mąż' był daleko i o niczym nie miał pojęcia. Miałem nadzieję, że gdy wróci, między nami nic się nie zmieni. Była moja. I nie zamierzałem jej nikomu oddawać.
Po jakimś czasie zdecydowałem się zmienić nieco rejon swoich robótek, że tak to nazwę i zacząłem zsuwać się w dół pod nią. Ona pozostawała w miejscu, lekko drżąca i jęcząca raz po raz, wiedziała z całą pewnością do czego zmierzam. Muskałem jej ciało zniżając się wciąż, gładziłem dłońmi i całowałem tu i ówdzie. W końcu znalazłem się tam gdzie chciałem się znaleźć...
Jej zapach mnie oszołomił. Objąłem ją lekko za uda gładząc ich skórę, na co zniżyła nieco biodra. Tak było mi wygodniej, kiedy była nisko, mogłem zaczynać bez problemu. Zacisnąłem palce na jej pośladkach i przeciągnąłem powoli gorącym językiem wzdłuż całego jej wilgotnego kwiatu. Usłyszałem jak jęczy nerwowo, zadrżała. Podpierała się na łokciach, twarz wtuliła w poduszkę... a ja zacząłem. Od tej chwili jej jęki nie cichły ani na moment. Raz po raz podrzucała biodrami, to bardziej dociskała swoją kobiecość do moich ust. Mruczałem cicho za każdym razem... Upajałem się tym. A ta konfiguracja bardzo przypadła mi do gustu.
Na moment zastąpiłem swoje usta palcami. Pieściłem ją delikatnymi okrężnymi ruchami, co musiało jej bardzo odpowiadać, bo jej ciało zaczęło niekontrolowanie drżeć. Wydawała z siebie najprzeróżniejsze dźwięki. Wiedziałem, że jest jej dobrze.
Mieszkanie było puste, byliśmy tam sami. Tylko ona i ja, w łóżku, kochaliśmy się. Tak jak kiedyś, myślałem za każdym razem. Udało jej się sprawić, że zapomniałem o tym co mnie dręczyło choć na chwilę. Później znów będę się zamęczał myśleniem, ale teraz chciałem czuć tylko ją, jej drżące ciało, wijące się lekko pode mną. Założyłem sobie jej nogi na ramiona i jak sama potem stwierdziła, zapewniłem jej porządną jazdę. Uśmiechałem się potem jak głupi, kiedy to mówiła patrząc na mnie spod lekko zmrużonych powiek. Chyba lubiła opowiadać mi niektóre pikantne szczegóły, bo zaczęła wychwalać na przykład to jak głęboko ją brałem... Czasami aż robiło mi się głupio, ale to nie znaczy, że nie byłem z siebie zadowolony.
- Wiesz, że już cię stąd nie wypuszczę? - wymruczałem całując ją lekko w czoło tuląc do siebie po wszystkim. Uśmiechnęła się obejmując mnie ciaśniej i spoglądając na mnie odchylając głowę do góry w moją stronę.
- Tak? - mruknęła zagryzając lekko wargę. Przełknąłem ślinę przymykając oczy. Lubiłem ten widok, wyglądała wtedy tak zaczepnie.
- Tak. Chcę, żebyś tu już ze mną została. Mat też będzie miał swój kont. - powiedziałem gładząc ją po włosach i modląc się, żeby się zgodziła. Wtuliła twarz w moją szyję.
- Masz tylko dwie sypialnie tutaj, a Mat nie zostawi swoich rupieci. A nie będzie też chciał gnieździć się z nimi w jednym pokoju. A poza tym... - westchneła  i już wiedziałem. - Nie mogę tego zrobić tak po prostu, jest Darek...
- Darek, proszę cię, przejmujesz się nim? - poczułem ukłucie złości.
- Nie mogę tak bez słowa... muszę z nim najpierw porozmawiać... chociaż nie mam pojęcia co mu powiem. - mruknęła.
- Jak to co? Prawdę!
- Jasne. - prychnęła. - Mam mu powiedzieć, że wrócił do mnie mój mąż? Michael Jackson? Dobrze się czujesz? Jak nic zamknąłby mnie w psychiatryku.
- Nigdzie cię nie zamknie. - burknąłem obejmując ją zaborczo. - Po prostu powiesz mu, że poznałaś kogoś, że go kochasz...  i tak dalej. - dla mnie sprawa była prosta.
- I co? Tak nagle...?
- Tak, tak nagle, wiesz, ja mam wrażenie, że on doskonale wie, że nic do niego nie czujesz i tylko czeka na ten dzień aż powiesz mu coś podobnego. Właśnie ten dzień nadszedł. - stwierdziłem tonem jakby to kończyło całą sprawę.
- Mike... - westchnęła.   - Po czym podniosła się na łokciu i popatrzyła na mnie. - Wiesz, że cię kocham. - szepneła. - Nie może być inaczej, skoro... po tym wszystkim wciąż chcę być z tobą.
- Nie chcę się tobą dzielić. - powiedziałem wbijając oczy w sufit. Zaśmiała się cicho.
- Nie będziesz musiał. - po czym znów się we mnie wtuliła. - Nawet nie wiesz... Nie wyobrażasz sobie, jak lekko mi teraz na sercu, kiedy jesteś ze mną. - wcisnęła się we mnie mocniej. - Jesteś ze mną... - powtórzyła te słowa z uśmiechem. Sam poczułem się lżejszy. Całowałem czule jej włosy, głaskałem i przytulałem. A ona cisnęła się do mnie jeszcze bardziej z każdą chwilą.
-Niedługo wszystko się skończy. I będziemy mogli znowu być razem tak jak kiedyś. - szepnąłem jej do ucha, na co spojrzała na mnie. - Za dużo już... - zacząłem starając się to jakoś wytłumaczyć. - Za dużo dziwnych sytuacji niedomówień. Ludzie zaczynają to zauważać. Łączyć ze sobą fakty. Doszedłem ze wszystkimi do jednego wniosku, że czas najwyższy zacząć przygotowywać ludzkość na wielki szok. W tym celu organizowane jest parę rzeczy... ale nawet nie potrzeba do tego wielkich przedsięwzięć. Wystarczy, że pokażę się gdzieś z tobą i Matem publicznie... z obrączką na palcu. Ktoś natychmiast to wyłapie i będzie kolejny kawałek układanki. I tak kroczek po kroczku... aż wszystko wyjdzie na jaw. Ale kiedy już do tego dojdzie, nie będę zakłamywał faktów. Opowiem jak do tego doszło, jak to zrobiłem i jak po latach wróciłem do ciebie i dziecka.  Nie będę niczego ukrywał, a już na pewno nie powodu tego wszystkiego.
- Nie uważasz, że pokrzyżujesz im szyki w ten sposób?
- Właśnie o to chodzi. By przestali być tacy... bezpłciowi. - westchnąłem. - Naprawdę teoria Illuminati jest przez ogół świata barana za żart. A to wielki błąd. Oni cieszą się z tego, bo dzięki temu mogą robić co chcą. Odróżniają się od zwykłych ludzi tym, że są po prostu psychiczni. - prychnąłem. - Bardzo łatwo zrozumieć to, dlaczego cała reszta świata nie chce przyjąc do wiadomości ich istnienia. - spojrzałem na nią, słuchała mnie uważnie. - Bo zbyt strasznym jest samo myślenie o tym, że ktoś... ktokolwiek... może mieć taką władzę nad światem. Przykładem nawet chyba dobrym może być Adolf Hitler. Sam zawojował całą Europę, a nawet pół świata. Miał ogromny wpływ. Inny i inaczej się objawiał. Ale o to właśnie chodzi. Ludzie się tego boją. Teraz jeszcze bardziej, bo po drugiej wojnie światowej wiedzą do czego to może doprowadzić. Ale ignorując to i wyśmiewając fakt ICH istnienia popełniają kolejny błąd z rzędu. Praktycznie powtarzają ten sam błąd z przeszłości. - wpatrzyłem się w sufit. - Hitlera też nikt nie chciał zatrzymywać, bo wielu uważało go za bohatera, głównie w Niemczech. A potem było już za późno. Teraz też tak może być. Drążą kanały pod ziemią jak glisty. Czyste robactwo, wszędzie się dostaną. Tam nie trafiają byle jacy ludzie. Każdy coś sobą reprezentuje. Każdym można manipulować. Na przykład kilka lat po tym jak... to zrobiłem , dowiedziałem się kto porzucił mi wtedy tę pornografię, którą znalazłaś. I dlaczego nagle Epic Records zechciała zatyrać mnie na śmierć przy pracy nad 'Dangerous'.
- Pamiętam to... - szepneła.
- No właśnie. Wszystko ich dzieło. Oni podrzucili mi to zgniłe jajo, choć nadal nie mogę rozgryźć co im to dało poza tym, że znów musiałem bić się z policją. Weszli mi do domu... Może chcieli mnie po prostu sprawdzić... Nie wiem. A potem wytwórnia. Ktoś kto stoi tuż pod ich szefem wykupił ją. Masakra. Też nie wiem co im to miało dać, może sprawdzali moją wydajność. Ale potem się przeliczyli. - poruszyłem lekko brwiami.
- No, rzeczywiscie, zrobiłeś niezły kawał, szkoda tylko, że ja nic nie wiedziałam. - burkneła. Znów wyczułem od niej ten sarkazm. Przycisnąłem ją mocniej do siebie.
- Mówiłem ci. Starałem się...
- Wiem. - przerwała mi. Chyba nie chciała tego słuchać. - Przez pierwsze kilka miesięcy miałam taki zwyczaj... - zaczęła sama.
- Jaki? - zapytałem zainteresowany.
- Nagrywania ci się na sekretarce. - cały się spiąłem. - Najpierw płakałam, potem mówiłam. A na końcu tylko odsłuchiwałam kilka razy pod rząd twój głos. Potem już w końcu musiałam przestać...
Nastała chwila ciszy.
- Odsłuchiwałem każde nagranie. Po miliard razy. Jak pokutę. - gardło mi się zacisnęło. - Każde twoje słowo to był ból nie do opisania. Celowo się tak katowałem... choć niektórzy mówili bym przestał.
- Więc czemu to robiłeś? - popatrzyłem na nią.
- Bo wiedziałem, że cię skrzywdziłem. Że złamałem ci życie... Głupiałem siedząc sam ze sobą, a to... przynajmniej COŚ czułem. Nawet jeśli to był tylko ból. A potem dali się w końcu urobić, żebym mógł cię raz zobaczyć, chociaż z daleka...
- Co?? - podniosła się na łokciu wpatrując się we mnie. Westchnąłem głęboko.
- Kilka miesięcy po wszystkim, przyleciałem do Polski do tego twojego miasteczka... Chciałem po prostu na ciebie popatrzeć. Sam nie mogłem podejść, poszedł kto inny, ale twój ojciec nie chciał cię zawołać. Nie dziwiłem się, ale modliłem się, żebyś się pokazała. W końcu nasz przyjaciel wrócił, a ja byłem wściekły... A tak naprawdę to oszalały z tęsknoty i poczucia winy. Drugi kolega wymyślił coś nowego... Poczekaliśmy parę minut po czym poszedł. Podal się za jakiegoś tam... nie wiem, inkwizytora czy coś, powiedział, że chce z toba koniecznie rozmawiać ale nie będzie wchodził do środka. Zrobił to  że mogłem na ciebie popatrzeć. - patrzyła na mnie wielkimi oczami.
- Pamiętam to! Byłam tydzień po porodzie, i wściekła, bo jakiś debil specjalnie kazał mi złazić do niego na dół! Wszystko mnie bolało! - fuknęła. Otworzyłem szerzej oczy.
- Nie wiedziałem wtedy...
- Zdążyłam zauważyć. - burknęła, kładąc się z powrotem. - Widziałam tam jakiś dziwny czarny samochód...
- To byliśmy my. - wyjaśniłem. - Nawet nie wiesz jak bardzo chciałem wtedy do ciebie biec...
- To czemu tego nie zrobiłeś? - wlaśnie...
- Nie mogłem. Co byś wtedy zrobiła?
- No na pewno było by zupełnie inaczej niż teraz, po tylu latach! - odsunęła się ode mnie i położyła obok płasko. Westchnęła ciężko. Przekręciłem się na bok i przysunąłem do niej.
- Kocham cię. - szepnąłem. Spojrzała na mnie wreszcie po chwili. - To wszystko przez to. Innego powodu nigdy nie było. - jej oczy znów się  zaszkliły. Zakryła twarz dłońmi. - Nie płacz... Teraz już nigdzie się nie wybieram. Nie popełnie dwa razy tego samego błędu. - przyciągnąłem ją do siebie, nie protestowała. Miałem już tylko nadzieje na jedno. Że uda mi się jednak dogadać z synem.


- Będziesz tak znowu siedział? Matko Boska, Mike, weź że się trochę ogarnij! - próbowałam go trochę pobudzić, był taki... jakby to powiedzieć. Zrezygnowany? - Mówiłam ci...
- Wiem, że mówiłaś, ale to nie zmienia tego co jest, prawda? Nie odbiera ode mnie telefonu. W ogóle.
- Ode mnie też teraz nie odebrał. - powiedziałam co było prawdą. Troche mnie to zaniepokoiło, ale starałam się nie wpadać znowu w panikę. Na pewno nic mu się nie stało. Już byłoby coś słychać.
- Mike. - zmrużyłam oczy. - Wiesz, że zaczynasz mnie irytować? Przyjedzie dzisiaj wieczorem i pogadacie, będzie dobrze, do kurwy nędzy! - znowu mnie uruchomił. Starałam się opanować, bo inaczej znów dostałby po głowie. Wyleciałby stąd najpierw wysłuchując jak mam go dość, a potem sama bym znów za nim poleciała z płaczem. Tak to ostatnimi czasy wyglądało. Miałam... naprawdę jakieś wahania nastrojów. Ale to chyba nic nadzwyczajnego w takiej sytuacji. Wciąż jakoś nie mogłam do końca sobie tego przetrawić, dlatego tak ni z tego ni z owego wybuchałam. W jednej chwili go całowałam, w drugiej trzaskałam po ryju. Któregoś razu powiedziałam cicho, że niedługo sam mnie kopnie w dupe z tymi moimi humorami...
- Nie opowiadaj bzdur. - powiedział wtedy. - Akurat ja sam na to zapracowałem, potrzeba czasu... W końcu wszystko się unormuje. - po czym przytulił mnie na co westchnęłam zadowolona.
No być może miał rację. A raczej na pewno, bo te wybuchy nie były już takie ostre jak na samym początku. Choć minęło mało czasu to jakoś tak... Kiedy był, nie potrzebowałam nic innego do szczęścia. Miałam już wszystko.
- Pan Bóg wysłuchał moich modlitw. - szepnęłam jednego razu leżąc z nim w łóżku. Była godzina 11 wieczorem.
- To znaczy? - podchwycił na c spojrzałam na niego.
- To znaczy, że w końcu mi cię oddał. - jego mina była bezcenna. Zacisnął usta jakby usilnie się przed czymś powstrzymywał. Jego dłonie nagle jakby nie wiedziały w którym miejscu na moim ciele mają się znajdować. Chyba po prostu nie wiedział co zrobić.
A w tej właśnie chwili, siedzieliśmy znów razem tyle, że w moim mieszkaniu dla odmiany. Stwierdziłam, że muszę przyrządzić coś pysznego na powrót syna, bez tego by się nie obyło. Michael pomagał tu i tam, ale najczęściej po prostu stał zamyślony i patrzył w okno.
- Mógłbyś się ruszyć?! - ocknął się i spojrzał na mnie trzymającą wielką michę z ciastem. Uśmiechnął się. - Pomógł byś mi a nie! Typowy facet. Może przynieśc ci gazete i papcie? - zaśmiał się.
- Nie umiem tak pichcić jak ty.
- Tak, masz rację. - mruknęłam stawiając to do lodówki. - Ty masz talent do zupełnie czego innego.
- Do czego? - zapytał zaraz. Kiedy na niego spojrzałam od razu wiedziałam co mu chodzi po tej kudłatej głowie. Uśmiechnęłam się tajemniczo. - No powiedz!
- Nie.
- Jak to nie?
- Nie. Tajemnica pani domu. - powiedziałam zadowolona z siebie.
- W takim razie przenieśmy się do mnie z tym wszystkim, wtedy to ja będę rządził i będziesz musiała mi powiedzieć. - wyszczerzył się. Parsknełam śmiechem.
- Mówisz?
- Tak.
- Będziesz PANIĄ domu? - lubiłam go drażnić.
- Dona... - pokręcił głową z lekkim uśmiechem.
W końcu trzeba było skończyć te wygłupy i się spręża. Była 12 w południe, a ja chciałam zdążyć na wieczór. Mówił, że będzie lądował w Warszawie o godzinie siedemnastej, zanim tu dojedzie minie jeszcze godzina. Miałam nadzieję, że się wyrobię. Ale spotkała nas obu, mnie i Michaela, miła niespodzianka. Zanim jednak to się stało, Mike dostał w moim przynajmniej odczuciu dziwny telefon. Wyszedł z nim do innego pomieszczenia i zamknął się. Od razu coś mi się uruchomiło. Poszłam za nim cichaczem i stanąłem blisko drzwi. Coś było słychać, choć nie do końca wyraźnie. Ale i tak dosłyszałam to i owo...
- Co się stało? - początkowo jego głos był dość opanowany. - Dlaczego kazałeś mi wyjść, przecież Dona o wszystkim wie... - a więc to musi dotyczyć TEGO...
- ...
- Co takiego? Żartujesz?! Jak... - chwila ciszy. - Ale...
- ...
- Jezu Chryste... - wydał mi się nagle kompletnie przerażony. Sama poczułam jak żołądek mi się zaciska. - Czy ten dzieciak zwariował...?
- ...
- Trzeba z tym coś zrobić... - cisza i... - Gówno mnie obchodzi, że nie możecie działać na terenie Stanów, to moje dziecko! - teraz już przeraziłam się nie na żarty. Wpadłam do tego pokoju...
- Mike?! Co się dzieje?! - chwyciłam go za rękach koszuli. Coś w moich oczach musiało go bardzo zszokować. Czułam, że zaraz zwariuje. Zaczęłam szarpać go za ten rękaw i prawie z krzykiem żądać żeby mi powiedział.
- Spokojnie, Dona...  Dona, nic mu nie jest! - krzyknął kiedy nie reagowałąm na jego słowa. Czułam, że serce zaraz wyleci mi z piersi. - Uspokój się, zaraz pogadamy...
- Ale...
- Zaczekaj, proszę cię!
Zaczął gadać znowu. Trwało to tylko kilka minut, ale ja miałam wrażenie że całą wieczność. Kiedy w końcu się rozłączył napadłam go natychmiast.
- Powiedz mi! Powiedz mi co się stało! - złapał mnie za ramiona by troche mnie uspokoić, ale to nie podziałało. - Mike!
- Dona, spokojnie, nic mu nie jest, jest cały i zdrowy. Zrobił tylko... coś. - powiedziała a ja wpatrywałam się w niego dysząc po prostu.
- Co zrobił...?
- Nie spodziewałem się, że coś takiego przyjdzie mu w ogóle do głowy...
- Przestań pieprzyć, mów co się stało!!! - wrzasnęłam.
- Spokojnie... - pogładził mnie po policzku. - Nic wielkiego się nie stało... Znaczy... nikt go nie zaatakował, nic złego z nim się nie stało. - odetchnęłam lekko.
- Więc co?! - patrzył na mnie przez chwilę a potem powiedział prosto z mostu.
- Młody odnalazł jednego z lepszych hakerów w Stanach, zapłacił mu i kazał spenetrować serwery CIA. - wytrzeszczyłam oczy.
- CO???
- Nie skopiował wszystkiego. Tylko to co dotyczyło mnie, całego tego procesu i... Po prostu tą część, która obejmowała nawet lata wstecz takie podobne przypadki jak ja. - przeczesał włosy palcami. Widać było, że jest pod wrażeniem. - Nie odwiedził ciotek, zatrzymał się w Neverland, a potem pojechał do Quincy'ego. Potem pojawił się w biurze nieruchomości.
- A tam po co? - zdziwiłam się. Prychnął.
- To przykrywka dla agentów, dzięki temu ktokolwiek może siedzieć w Stanach. Ale bezpośrednio nic nie mogą zrobić. Zleciłem im, żeby dowiedzieli się, kto wtedy podrzucił mi te zdjęcia... - wiedziałam o czym mówi. Kiwnęłam tylko głową. - Szukali i potem... - spojrzal na mnie. Chyba wiedziałam co chce powiedzieć.
- Potem wyszło to z... tymi wariatami?
- Tak, właśnie. - powiedział cicho. - Od tamtego czasu praktycznie się z nimi nie rozstaję. Zorganizowali wszystko... co do szczegółu. - patrzył na mnie. Przetarłam twarz dłońmi.. - A ten wszedł tam tak sobie i powiedział, że chciałby wykupić działkę przylegającą  od wschodu do Neverland. Pracują tam zwykli urzędnicy, tylko dwóch jest tam... od tych rzeczy, od razu go poznali. I domyślili się o co może mu chodzić, że może będzie chciał się czegoś dowiadywać. ALe nie pisnął ani słowa. Ich adres musiał wydębić od Quincy'ego... Albo sam mu go dał, albo nasz mądry synek sam sobie poradził. - patrzyłam na niego w napięciu. - A potem wychwycili i oni i cała reszta intruza w systemie. Zinwigilował wszystko. - parsknął nerwowym śmiechem. - Z tego co mi powiedzieli, przez cztery ostatnie dni wojowali z wirusem, który ten gość im wpuścił, żeby go nie namierzyli. Facet zna się na fachu, musieli się nieźle nakombinować zanim udało im się to wszystko załatwić. Nic nie zostało naruszone, ale podejrzewałem, że skopiował... Mat pewnie konkretnie mu powiedział czego ma szukać.
Nie ma co... Byłam pod wielkim wrażeniem. Inspektor Gadżet po prostu, ja nie miałam pojęcia, że nasz syn potrafi być aż tak zawzięty.
- Nie jestem zdziwiony tak w gruncie rzeczy. - odezwał się znów drżącym głosem. - Nie powinien po prostu tego oglądać...
- Coś mu za to grozi? - przeraziłam się znów.
- Nie, nie bój się. Nic mu nie zrobią. Jakby nie było, i ty i on teraz też w tym siedzicie... Zresztą siedzicie w tym od samego początku. Trzeba po prostu zabrać te pliki... i zniszczyć, żeby to nie wypłynęło. Co widział to jego, ale...
- Rozumiem... a co z tym hakerem? - spojrzał na mnie. - Jemu coś zrobią? Wiesz, faceci w czerni i te sprawy... - zaczął się śmiać.
- Nie, to nie te klimaty. Doszli do wniosku, że najbezpieczniej będzie go 'zatrudnić'... Poza tym, jak sam mój kolega przed chwilą powiedział... rzadko kto ma taki talent jak ten gość. Ten jego wirus... Stwierdził, że to nie byle jakie gówno. Udało im się delikatnie go zneutralizować. Miał w sobie taki mechanizm samozniszczenia, ale przy okazji zniszczyłby cały serwer. - nastała chwila ciszy.
Westchnęłam. Czułam się wykończona. A gdzie tu jeszcze upichcić to wszystko...
- Nie denerwuj się. Zrób sobie kawę, a ja ci pomogę zrobić to przyjęcie. - spojrzałam na niego kiedy pogładził moje ramiona.
- Będziesz piekł ciasteczka? - parsknął śmiechem.
- Jeśli mi rozkażesz, moja księżniczko...
- Daj spokój, nic oprócz zakalców by ci nie wyszło, sama to zrobię. - spojrzał na mnie oburzony. - Nie rób takiej miny. Pamiętam. Nie umiesz zrobić nic poza jajecznicą i naleśnikami. - powiedzałam złośliwie się szczerząc. Zmrużył oczy.
- Będziesz żałować tych słów.
- Jasne, jasne. Chodź... - złapałam go za rękę i pociągnęłam do wyjścia. W tym samym momencie rozległ się głos...
- Jesteeem! - stanęłam w miejscu, oboje na siebie spojrzeliśmy po czym ruszyliśmy pędem do salonu.
Patrzył na mnie i na Michaela z lekko uniesionymi brwiami. Pewnie rozbawiło go nasze zachowanie. A ja nie posiadałam się z radości. Dopadła do niego i zaczęłam ściskać jak szalona.
- Mamo, uspokój się. - zaczął się śmiać, ale objał mnie przytulając.
- Dlaczego nie powiedziałeś, że będziesz wcześniej!! - ścisnęłam go jeszcze mocniej, a on wciąż się uśmiechał.
- Chciałem zrobić wam niespodziankę.
- Zrobiłeś. - usłyszałam zza pleców i oboje spojrzeliśmy w tamtą stronę. Mike patrzył na niego ze wciąż lekko zdumioną tymi rewelacjami miną. Mateusz chyba domyślił się o co chodzi.
Puścił mnie i nieco odsunął chwytając swoją wielką walizę, jedną z trzech zresztą. Popatrzył na ojca, po czym pociągnął bagaż na kółkach za sobą do swojego pokoju. Bez słowa. Popatrzeliśmy na siebie. Ja nie miałam pojęcia co z tym zrobić.
Po chwili młody wyszedł ze swojego pokoju i wziął następne dwie walizy.
- Mama, zostaw to... - rzucił, kiedy zaczęłam tachać za nim ostatnią.
- Ja to wezmę. - ostatecznie pozbawił mnie jej Mike. Spojrzeli na siebie, ale młody nic nie powiedział tylko poszedł dalej. Patrzyłam tylko na nich zastanawiając się co z tego wszystkiego wyniknie...



Jakąś chwilę potem siedzieliśmy wszyscy trzej przy stole w salonie. Dona na szybko zrobiła młodemu coś ciepłego do jedzenia, i tak oboje na niego patrzyliśmy jak wcinał. Nikt nic nie mówił. Sam nie wiedziałem co myśleć. Nie docinał mi tak jak przed wyjazdem. W ogóle się nie odzywał. Zastanawiałem się co teraz. Jeśli to wszystko widział, to musi wiedzieć też o Presleyu. Chyba by pękł ze śmiechu gdyby o tym usłyszał. Pewnie powiedział by coś w tym stylu... "No, na reszcie o tym, że żyję wie ktoś jeszcze poza mną!'
Uśmiechnąłem się lekko pod nosem, co zwróciło na mnie jego uwagę. Spojrzał na  mnie znad swojego talerza ruszając gębą. Sam nie wiedziałem co powiedzieć... i czy w ogóle się odzywać. Po chwili zainteresował się znów zawartością swojego talerza. Cisze przerwała w końcu Dona.
- Chciałam zrobić coś dobrego, mogłeś powiedzieć, że wracasz wcześniej, nie zdążyłam z niczym...
- Mama daj spokój, nie musisz przecież nic robić. Zaraz i tak idę się rozciągnąć na swoim łóżku. Poza tym, to spaghetti jest boskie. - powiedział z uśmiechem spoglądając na matkę, która uśmiechnęła się znów.
- Cieszę się, że ci smakuje. - powiedziała dalej przyglądając się jak pałaszuje.
Wpatrywałem się w niego sam, wciąż zadając sobie pytanie, co on myśli w tym momencie. Wyglądał tak zwyczajnie, że to aż było nieprawdopodobne, by był tak spokojny. Po takich rewelacjach? Na pewno zauważył moje spojrzenia, ale nic nie robił.
- No, to idę do siebie. - oznajmił, a Dona zabrała mu pusty talerz sprzed nosa. - Wszystko mnie boli. - skrzywił się.
Więc poszedł. Po jakimś czasie usłyszeliśmy szum wody z jego łazienki. Przyszła mi do głowy pewna myśl. Musiałem zabrać mu te pliki, na pewno miał je ze sobą. Nawet jeśli zapoznał się z tym wszystkim to najważniejsze było to by przypadkiem nikt inny tego nie zobaczył. Ani jednego zdania.
- Gdzie idziesz? - usłyszałem gdy skierowałem się w stronę jego pokoju. Dona patrzyła na mnie stojąc przy otwartej zmywarce.
- Muszę zobaczyć gdzie on to ma. Nie może tego trzymać tak sobie. Wyobrażasz sobie, gdyby to wypłynęło? - zacisnęła usta.
- Musisz teraz? Znowu wybuchnie awantura.
- Na co mam czekać? Nie masz pojęcia co by się działo, gdyby opinia publiczna dowiedziała się o tym wszystkim...
- I tak podobno chcesz, żeby to wyszło!
- Ale nie tak! Do tego trzeba rozmysłu. - powiedziałem i poszedłem. Już mnie nie zatrzymywała.
Kiedy przyszedłem do jego pokoju, był pusty. Wciąż siedział w łazience. Zacząłem się rozglądać. Jego walizki stały pootwierane w koncie przy łóżku. Nie chciałem grzebać w jego rzeczach, ale... gdzieś musiał to mieć. Nie czułem się dobrze z tym, że będę musiał to zrobić, ale inaczej być nie mogło.
- Szukasz czegoś? - usłyszałem zdawkowy ton zza swoich pleców. Coś ścisnęło mnie w żołądku. No cóż... Odwróciłem się i spojrzałem na niego, stał kilka metrów ode mnie i przyglądał mi się z zainteresowaniem w oczach. Nie miałem pojęcia co powiedzieć, czułem się jakby przyłapał mnie na jakimś przestępstwie. Patrzyłem na niego tylko jak debil. - No? - mruknął znów.
- Dobra... - westchnąłem. - Wiem co wykombinowałeś. Zdajesz sobie sprawę, że mogliby cię za to zamknąć? - uśmiechnął się lekko pod nosem.
- Prosze cię. TATO. - powiedział z naciskiem. - Jestem na tyle inteligentny, że byłem pewny, że od ciebie nie dowiem się wszystkiego.
- Powiedziałbym ci.
- Tak, okrojoną wersję. Dziękuję. - stwierdził i podszedł do szafy otwierając ją, po czym zaczął w niej układać rzeczy które ze sobą przywiózł. - Dodatkowo powiem ci, że tutaj tego nie znajdziesz. Możesz śmiało ryć mi w ciuchach. - popatrzyłem na niego lekko zdenerwowany.
- To gdzie to schowałeś? - zaśmiał się. - Przestań, trzeba się tego pozbyć.
- Niby czemu?
- To może wywołać niezłą burzę. Mam nadzieje, że nikomu tego nie pokazywałeś.
- Widział to tylko ten haker. Dał mi nośnik i kazał spierdalać, dodał, że nie chce nic więcej mieć z tym do czynienia. Krótko mówiąc, był lekko zaskoczony. - parsknął śmiechem. Mogłem to sobie wyobrazić.
- Już się nim zajęli. - mruknąłem. Spojrzał na mnie.
- Tak?
- Zwerbowali go do siebie, że tak powiem. - zaczął się śmiać. - Co?
- Spodziewałem się, że tak to się skończy.
- Gdzie to masz? - zapytałem znowu podchodząc do niego. - Dziecko, daj mi to, żeby nie było nieprzyjemności...
- Nieprzyjemności? Jaja już są. I to nie od momentu, kiedy znalazłeś się tu z kapelusza. Trwają od... jakichś dwudziestu lat. - stwierdził patrząc na  mnie kontem oka. - A odpowiadając na pytanie to ci powiem, że nie wierzę, że naprawdę myślałeś, że przywiozę ten dysk ze sobą do domu. - otworzyłem szerzej oczy.
- To gdzie ty to schowałeś?
- Wykupiłem skrytkę w banku. - teraz już wytrzeszczyłem na niego oczy. - Więc na pewno nikt tego nie zobaczy. - dodał jakby to kończyło sprawę. Spojrzał na mnie. - Ja też jestem pomysłowy.
No tak. Rzeczywiście.
- Mat... - zacząłem chcąc coś powiedzieć, cokolwiek tak naprawdę, żeby jakoś rozpocząć tą rozmowę.
- Może darujmy sobie tą rozmowę, co? - powiedział patrząc znów na mnie.
- Ja wiem, że wszystko już wiesz, a nawet więcej, ale...
- Nie o to chodzi. - wtrącił mi się znów.
- Więc o co? - westchnął cicho nie patrząc na mnie. Wciąż upychał ciuchy w szafie.
- A co da nam ta rozmowa? - zapytał w końcu.
- Jak to co... Chcę ci powiedzieć... wytłumaczyć... Powiedzieć, dlaczego mnie nie było, dlaczego się nie pojawiłem, kiedy...
- Nie musisz mi tego wszystkiego mówić, bo ja to wszystko wiem. - powiedział znów wchodząc mi w słowo. Patrzyłem na niego przez chwilę.
- Myślę, że jednak nie do końca. Pozwól mi powiedzieć, mi naprawdę na tobie zależy, dlatego tu jestem. Nie było mnie, kiedy mnie potrzebowałeś, ale... - nie wiedziałem w sumie co mam mu powiedzieć. Popatrzył na mnie. Nic nie powiedział i nic nie umiałem wyczytać z tego spojrzenia.
- Powiedziałem, że ja to wiem. Teraz wiem. Rozumiem... a przynajmniej staram się zrozumieć. - powiedział w końcu odwracając wzrok.
Stałem z nim w miejscu a on dalej wkładał rzeczy na półki. A potem po kilku minutach ciszy... po prostu objąłem go i przytuliłem. Nie czułem się dobrym ojcem, ale... jednak nim byłem, a on bynajmniej nie uciekał ode mnie ani nie kazał mi spadać. Po chwili sam mnie objął i poczułem jak ściska w palcach materiał mojej koszuli na plecach.
To nie tak, że nagle poczułem, że Bóg wybaczył mi wszystkie grzechy. Poczułem się jednak nieco lepiej. I miałem nadzieję, że żadne z moich złych przeczuć jednak się nie spełni.

czwartek, 19 stycznia 2017

Resurrection. - 25.

Hej. :) Oto kolejna notka. Nie mam pojęcia czy długa czy krótka, ale nawet mi się podoba. Początkowo zakładałam, że będzie wyglądać nieco inaczej, ale jak zwykle wyszło mi inaczej. :D I zmieniłam całkowicie wygląd bloga jak można zauważyć. Stwierdziłam, że skoro wszyscy na około wyglądają tak profesjonalnie, że tak to nazwę to ja też chcę. I muszę stwierdzić, że... tworzenie tego wszystkiego to była jakaś masakra i wątpię bym w najbliższej przyszłości coś tu znowu zmieniała lub porywała się na coś takiego dla części pierwszej. Z efektu jestem zadowolona, ale... xD Mimo wszystko chyba mam na to za mały łeb.
Kończąc, zapraszam do lektury. :)
***



No i pojechał. Nawet nie miałam szansy go zatrzymać. Po prostu, wstał rano, wcześnie, bo o trzeciej, dopakował to co chciał, ubrał się i pojechał na lotnisko. Przez cały czas zanim wsiadł do samolotu dzwoniłam i błagałam z płaczem, żeby wrócił do domu. Nie. Wsiadł i poleciał. Co chwila patrzyłam na zegarek, nie mogąc się już doczekać, aż wyląduje i będę mogła do niego zadzwonić. Byłam wykończona. Wszystko leciało mi z rąk, bolała mnie głowa, nie mogłam jeść ani spać. Przerastało mnie już to wszystko. Uspokajałam się tylko w tych krótkich chwilach, kiedy Michael po prostu podchodził i brał mnie w ramiona. Wtedy oddychałam trochę lżej. Czułam jego zapach, ciepło jego ciała. Koił mnie nieco, ale to i tak nie wystarczyło. Bałam się,  że za chwilę dostanę jakąś wiadomość, że mojemu synowi coś się stało. Bałam się tego panicznie.
Mike też to bardzo przeżywał, chociaż tego nie pokazywał. A raczej starał się nie pokazywać. Chyba mu się wydawało, że nic nie widzę. Zawsze taki był Wcześniej, kiedy byliśmy razem w Stanach zachowywał się dokładnie tak samo w podobnych sytuacjach, kiedy coś się działo. Chciał być dla mnie wsparciem. Bez niego chyba bym tu oszalała.
Ale to nie znaczyło, że mu się nie obrywało z mojej strony. Powiedziałam mu, że go kocham, że zawsze będę go kochać i że mu wybaczam i to było nie do ruszenia. Ale bardzo często tego dnia po prostu puszczały mi nerwy i odbijało się to właśnie na nim. Ale dzielnie to znosił, nie podnosił na mnie głosu, po prostu czekał, aż się uspokoję. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że być może stoję już na krawędzi załamania nerwowego. Zmuszałam się do robienia czegokolwiek, bo inaczej chyba bym usiadła i tylko płakała. Był cały czas ze mną. Sama jego obecność mi wystarczyła, przynajmniej na razie. Mogłam podejść do niego, kiedy akurat stał w salonie i oglądał ramkę ze zdjęciem Mateusza i przytulić się do niego. On wtedy obejmował mnie ramieniem i przyciągał do siebie jeszcze bardziej. Starał się jak mógł.
- Młody był pięknym bobasem. - mruknął w której chwili jakby zapatrzony w przestrzeń. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem. Wiedziałam też, że przeżywa to jak młody zaczął się do niego odnosić. Wcześniej nic nie wiedział... A teraz? Bałam się, że mnie też znienawidzi... Może pomyśli, że od początku o wszystkim wiedziałam. Ale Mike mówił mi i wciąż powtarzał,, że tak się nigdy nie stanie. Że dzieciak jest ze mną bardzo związany, to z nim nie ma żadnych wspomnień, niczego. Nawet jednego zdjęcia z ojcem. Kiedy tak mówił widziałam ból  jego oczach i żal. Tęsknotę. Chyba właśnie dotarło do niego całkowicie ile go ominęło i co odebrał mnie i swojemu dziecku. Ale cóż... W tych chwilach to ja powtarzałam jemu, że będzie dobrze... że młody przemyśli... I choć brzmiało to jak próżne życzenie, naprawdę miałam nadzieję, że młody naprawdę jakoś to sobie poukłada i... że będzie dobrze. Uśmiechał się wtedy smutno. Pewnie w to nie wierzył.
- Nie martw się... - zaczęłam znów na co spojrzał na mnie z bólem.
- Nie mów tego kolejny raz. Dobrze wiesz, że on mi tego nie wybaczy. Nawet jeśli cały świat o wszystkim się dowie, on będzie utrzymywał, że jego ojciec jest martwy. Przynajmniej dla niego.
- Nie mów tak. - ścisnęłam trochę mocniej jego ramię. - Nie powiedział ci tego teraz, nie powie ci tego później. Weź się w garść! - odwrócił ode mnie wzrok. - Może nawet dobrze, że wyjechał na te parę dni. - powiedziałam w końcu choć coś zatykało mi gardło. Spojrzał na mnie znów.
- I ty to mówisz?
- Tak, bo może przez te parę dni sam na sam ze sobą ochłonie i spojrzy na całą sprawę na zimno. A nie z gorącą głową tak jak teraz. - przytuliłam się znów do jego ramienia.
- Dziękuję, że jesteś ze mną. Będę ci za to dziękował do końca świata i jeszcze dzień dłużej. - wyszeptał wtulając nos w moje włosy po czym przyciągnął mnie całą do siebie obejmując ciasno ramionami. Odetchnęłam lekko przymykając oczy.


Los Angeles o tej porze roku było parne... Chyba zawsze było parne, zresztą nie zwracał sobie tym głowy, miał sprawę o wiele ważniejszą do załatwienia. Już w samolocie, w kiblu przebrał się w letnie rzeczy i nawet nie zwracał uwagi na zdziwione spojrzenia pasażerów. Czuł się jakby miał klapki na oczach, przed sobą widział tylko jeden cel i nic poza tym.
Ten cel był podzielony na kilka mniejszych podcelów, które musiał zrealizować. Podejrzewał, że nie będzie to zbyt trudne. Odwiedzin u ciotek nie przewidywał. 
Co miałby im powiedzieć po dwudziestu latach kłamstw? Janet dzwoniła do niego dość często, na pewno już się domyślała, że coś wie. Ale wolał nie odbierać. Taka rozmowa skończyła się tylko awanturą podczas której wykrzyczał by wszystko, a nie chciał tego mówić na głos. Tak jakby... nie był na to gotowy, by głośno przyznać przed samym sobą, że jego ojciec żyje. 
Wciąż był wściekły, wciąż nie dawało mu to spokoju i nawet nie próbował  zrozumieć jakim sposobem jego matka zdołała mu to darować. Bo był pewny, że wie i wiedział, że są jakoś tam razem. Momentami łapał się na tym, że uśmiechał się szyderczo sam do siebie, kiedy przypominał mu się Darek. Co to byłaby za heca, gdyby się dowiedział, że nieboszczyk Michael Jackson poderwał mu żonę!
Ale w sumie... jak to ma się rozumieć teraz... Sam nie wiedział, ale aż głupio mu było, kiedy sam do siebie myślał... Czyją żoną tak w ogóle jest jego matka? Jego ojca czy tego barana? Mimo wszystko chyba wolałby tą pierwszą opcję. WSZYSTKO i WSZYSCY, tylko nie ten dekiel. 
Musiał też przyznać, że momentami, kiedy rozmyślał o tym wszystkim, kiedy próbował to sobie jakoś poukładać, zrozumieć... podziwiał swojego ojca za to zrobił. Że w ogóle odważył się POMYŚLEĆ o czymś takim. A to, że to zrobił, że naprawdę się do tego posunął... Musiało oznaczać, że naprawdę, gdyby tego nie zrobił... naprawdę by nie żył. Pytanie tylko jakby to wszystko się wtedy potoczyło. Czy ON sam żyłby dzisiaj na tym świecie. I w takich momentach wściekał się znów, ale na siebie. Nie powinien być mu wdzięczny za coś takiego, a coraz częściej zaczynał dochodzić do wniosku, że żyje właśnie dzięki swojemu ojcu. A teraz, kiedy ktoś uczepił się jego skromnej dupy, on pojawił się znikąd po prostu, jakby go diabłu z tyłka wyciągnęli i obserwując go ostatnimi czasy zaczynał zauważać, że jego ojciec jeszcze chwila i stanie nie tylko głowie, bo to już zrobił, ale i na żęsach, żeby tylko jemu i jego matce nie stała się żadna krzywda. Był wściekły, bo chciał na niego bluzgać, wyżyć się, a... to kierowało się w całkiem inną stronę. 
Pierwszym przystankiem w tej całej podróży był Neverland. Miał zamiar się tam zatrzymać na ten tydzień, w końcu ta cała posiadłość i tak należy do niego od prawie dwóch lat. Zaczął się zastanawiać, kto tam pracuje. Czy ci sami ludzie co kiedyś, kiedy mieszkał tam jego ojciec z matką? Czy ktoś zupełnie inny? Matka co nie co mu opowiadała o ludziach, którzy tam pracowali, ale wątpił by ich teraz spotkał. Większość z nich, jak wynikało z jego wyliczeń, siedziała już pewnie na emeryturze, a inni pewnie znaleźli pracę gdzie indziej. 
Tak więc kiedy wylądował od razu kazał się zawieźć pod tamten adres napotkanemu taksówkarzowi. Ten najpierw z rozdziawioną gębą gapił się na niego dobrą minutę, a dopiero potem w końcu ruszył w drogę. Jazda trochę zajęła, była godzina szczytu, ale nie denerwował się. W sumie to było mu to nawet na rękę, małe opóźnienie. Nigdy wcześniej tam nie był, nie wiedział jak się tam zachowa. Jako dziecko marzył, że tam pojedzie, a teraz...
Przypomniał mu się grób jego ojca i natychmiast prychnął wściekle. 
Nawet o taki drobiazg zadbał. Ciekaw tylko był co w tej trumnie leży. Przysłowiowy worek ziemniaków? I ciekaw był, kiedy oni go wyciągnęli z tej trumny zanim ją zakopali i zabetonowali, co wcześniej też go dziwiło, ale teraz już wiedział po co ją zabetonowali. Żeby nikt tam nie zajrzał i zobaczył, że nie ma tam tego co powinno się tam znajdować. Masakra.
Zawsze bardzo kochał swojego ojca, wyobrażał go sobie jak się z nim bawi, kiedy był mały. Zawsze na każde święta i urodziny miał nadzieję, że jakimś cudem.. A potem przychodziło rozczarowanie. Potem z wiekiem zrozumiał, że jego ojciec nie wróci. A tu nagle taka niespodzianka...
Musiał się wszystkiego dowiedzieć u źródła by móc zrozumieć. Dlatego drugim przystankiem był nie kto inny jak... Quincy Jones. Miał zamiar przespacerować się do jego siedziby, z tego co udało mu się dowiedzieć to wciąż siedział w tej branży, choć nie udzielał się już tak prężnie jak wtedy gdy współpracował z jego ojcem. Ale mimo to powinien powiedzieć mu co nie co. Może też coś wie na ten temat? Może go wtajemniczyli? Podobno się przyjaźnili, z tego co zrozumiał. 
- Jesteśmy. - usłyszał i rzeczywiście zobaczył wielką bramę swojej posiadłości. Stali przed nią tylko przez chwilę, po czym powoli zaczęła się otwierać. Przejechali przez nią i powoli dotoczyli się pod same schody.
Widział to miejsce i w telewizji, i w internecie, i na zdjęciach matki. Ale oglądać to nażywo to było coś zupełnie innego. Po prostu kosmos. Nie wysiadł od razu. Patrzył na to wszystko przez przyciemniane szyby samochodu  i dech mu zapierało. Tylu kwiatów w życiu nie widział. Aż musiał zamrugać. Inaczej chyba zaczęło by mu się kręcić w głowie. 
Zauważył, że paru ludzi kręci się po tym wielgachnym ogrodzie i przygląda się stojącej taksówce z zaciekawieniem. Pewnie byli ciekawi kto ich odwiedził. Nie wiedział czy ktoś tu zaglądał, a nie meldował przecież nikomu, że się pojawi. Ale chyba musieli wiedzieć kto teraz jest tego przybytku właścicielem. Paru ludzi, konkretnie kobiet wyszło też z samego domu, który też był ogromny. Nie miał pojęcia jak jego matka się w nim odnalazła, kiedy ona raczej woli małe metraże. No cóż. Ojciec z pewnością jej pomógł, pomyślał. 
Pochłonięty tym całym widokiem nawet nie zauważył jak jeden z ochroniarzy podszedł do auta, w którym wciąż siedział i zastukał w szybę. Dopiero wtedy skontaktował, że ktoś się do nich zbliżył. Aż podskoczył. Serce mu waliło, ale nie ze strachu. To całe to miejsce tak na niego wpłynęło.
Kierowca opuścił nieco szybę.
- W jakiej sprawie? - facet zapytał uprzejmie. Wyglądał na góra trzydzieści lat, nie więcej. Kierowca tylko zerknął za siebie i nie wiedział nawet jak się wysłowić. Uśmiechnął się tylko patrząc na niego i rzucił mu ileś banknotów nie przejmując się resztą, po czym wysiadł z samochodu.
Natychmiast wszystkie oczy zwróciły się na niego. Jeśli ktoś akurat coś robił, to przestał. Czuł na sobie te spojrzenia i nie podobało mu się to, ale starał się to zignorować. Ochroniarz też zdawał się być niemało zaskoczony.
- Co się tak gapicie? Przyjechałem do siebie. - powiedział, na co parę osób wytrzeszczyło na niego oczy i spojrzało na siebie. Pewnie spodziewali się, że będzie dokładną kopią ojca. No cóż, charakter miał nieco inny. Rzadko gryzł się w język. Zresztą nie powiedział nic wielkiego. Zwykłe stwierdzenie faktu. 
Facet z taksówki pomógł mu wytargać jego bagaże z bagażnika po czym odjechał chyba z ulgą. Spojrzał na faceta z ochrony, który nadal tam stał i gapił się na niego.
- Pomoże mi pan to wnieść, czy mam tachać to na trzy raty? - kolejne zdziwienie. Tym razem chyba wszyscy wymienili się spojrzeniami. Chyba stało się dla nich jasne, że jednak trochę różnił się od ojca. Chciało mu się śmiać z ich min.
Facet wziął dwie z czterech walizek i razem wnieśli wszystkie do środka. Nie przejmował się zbytnio niczym, po prostu wniósł je razem z facetem do pierwszej lepszej sypialni i tak zostawił. Nie miał zamiary siedzieć i podziwiać. Miał zamiar wziąć jeden z samochodów, które tu były, i które notabene też były jego, i pojechać do miejsca, które cały czas chodziło mu po głowie. Do pana Quincy'ego. 
Ale zanim tak naprawdę zdążył cokolwiek zrobić, kiedy znalazł się w salonie, do tegoż pomieszczenia wpadł pewien facet. Na oko mógł mieć ze czterdzieści lat. Może z groszem. Ale nie więcej. Był lekko zadyszany i wywalał na niego oczy jakby zobaczył ducha. On sam stał tylko w miejscu przyglądając się nie znajomemu po czym uniósł lekko jedną brew do góry jakby pytał oco mu chodzi. Bo i chciałby wiedzieć.
- Przepraszam, musiałem przybiec... - zaczął.
- Widzę. Spacerkiem by się pan tak raczej nie zmęczył. - mruknął. Ten facet chyba też w krótkim czasie doszedł do wniosku, że  nie jest idealną kopią ojca. 
- Przepraszam cię, za moją minę, ale zobaczyłem się na monitorach i aż musiałem to zobaczyć na własne oczy. - zaśmiał się. Podszedł do niego z wyciągniętą ręką. - Nazywam się Alan, jestem tutaj operatorem kamer. Pilnuję, żeby wszystko było na swoim miejscu. - super, pomyślał. I co w związku z tym? Zmarszczył lekko czoło i zaczął myślec... To imię coś mu mówiło...
- Alan. Panie Alan, coś mi pan mówisz, ale nie mam pojęcia co. - facet chyba naprawdę nie spodziewał się aż takiej różnicy charakterów...
- Pewnie twoja matka coś ci o mnie opowiadała.  Czasami się tu widywaliśmy w pracy. 
- A no być może. - zgodził się. Pewnie to była prawda. Warto nadmienić, że uścisnął mu tą dłoń.
- Zamieszkasz tu? - facet był go ciekawy, nie ma co. Uśmiechnął się.
- Nie, przyjechałem na chwilę. Mam coś do załatwienia, zostaję tylko na tydzien i wracam do Polski do rodziców. - zatkał się. Rodziców? Nieważne co powiedział, zastanawiał się jak ten gośc to zrozumie? Ale chyba nie wziął tego dosłownie.
- A właśnie, jak tam twoja matka?
- Pięć lat temu wyszła za mąż. Znowu. Tym razem za kretyna. - facet roześmiał się. 
- Raczej nie spodziewałem się, że będziesz go chwalić. - skrzywił się lekko na te słowa. 
- Wie pan... Kiedy bez przerwy słyszało się, że mój ojciec nie dałby rady dzisiaj sam usiąść na kibel, można mieć go dość.
- Śmiem twierdzić, że twój ojciec mimo wieku miałby w sobie sporo wigoru. - cóż za trafna uwaga, pomyślał z lekkim uśmiechem.
- Też tak myślę. - mruknął.  
Pogaduszki nie trwały długo. Śpieszył się. Coś go popędzało od środka, chciał już jechać. Facet wcale go nie zatrzymywał. Poprowadził go tylko do aut i polecił jedno, podobno najlepsze. On sam nigdy wcześniej nie widział ich na oczy. Zrobiły na nim wrażenie.
Co zrobi ten facet, kiedy go u siebie zobaczy? Zdobył adres biura starego kolegi ojca, ale nie wiedział czy go tam teraz zastanie. Miał nadzieję, że tak. Chciał go zapytać... Chciał, zeby mu opowiedział o ojcu. W sumie to nie było mu to przecież potrzebne, matka powiedziała mu już chyba wszystko co tylko mogła... Ale i tak czuł potrzebę pojawienia się tam i porozmawiania z tym człowiekiem.
Nie był umówiony, ale podejrzewał, że nie będzie miał żadnych problemów z dostaniem się do niego. Wiadomo dlaczego. Bał się jednak... choć sam nie wiedział czego. Przecież ten facet go nie pogryzie. A może po prostu przeliczył swoje możliwości? Może to lęk przed jego prześladowcami zaczyna dawać mu się we znaki? Nie chciał przyjąc tego do wiadomości. Nie będzie się cykał, poza tym co... Kto i gdzie ma mu coś zrobić? Jest bezpieczny Przynajmniej w miarę. 
Droga przez miasto była katorgą. Denerwował się coraz bardziej, a korki wcale nie malały. W tym tempie jazdy bardzo możliwe było, że już tego faceta tam nie zastanie. A może wręcz przeciwnie? Może będzie tam siedział właśnie po to, żeby przeczekać szczyt? Bardzo by sobie tego życzył, naprawdę. Był też nieco niepewny... Nie znał faceta. Nie wiedział jakie stosunki łączyły go z jego ojcem, może wcale nie będzie chciał z nim rozmawiać...
Przeliczył się jednak, ale nie z tego powodu. Dotarł  w końcu na miejsce i odetchnął z ulgą. Szybko jednak dowiedział, że znów będzie musiał jechać w drogę.
Kiedy wszedł do budynku w którym miesciło się biuro tego faceta stało się dokładnie to o czym myślał wcześniej. A mianowicie, wszyscy wywalili na niego oczy. Był to chyba naprawdę autentyczny szok. Aż się uśmiechnął pod nosem. Wiedział doskonale, że jego widok na tych korytarzach musi być dla tych ludzi nie małą niespodzianką. I pewnie za powód jego wizyty mają to, że może będzie chciał zacząć coś nagrywać. Nie ma większej pomyłki niż ta. 
Nie zamierzał się w to ładować, nie chciał skończyć tak jak ojciec... A przynajmniej tak mówił przez całe życie za każdym razem, gdy ktoś wspominał, że może powinien iść w jego ślady. Teraz nabrało to zupełnie innego wymiaru i znaczenia. Jego ojciec wcale nie umarł, żył i był cały i zdrowy, a cały świat żył w kompletnej nieświadomości. Fani, zwłaszcza płci pięknej, wciaż rozpaczały, zwłaszza te młode. Starsi wciąż o nim wspominają. Nie raz musiał się przysłuchiwać w szkole jakimś rozmowom, a nikt się z tym specjalnie w jego towarzystwie nie krył. Patrzyli wtedy tylko na niego jak na jakiś wyjątkowy okaz w zoo. No ale cóż...
Ciekaw był co się będzie działo dalej...
Miła pani, aż za miła, naprawdę, powiedziała mu z szerokim uśmiechem, że pan Quincy wyjechał dzisiaj do Epic Records. Starej wytwórni, z którą jego ojciec kiedyś współpracował. Krótko przed śmiercią... Pf. Podała mu adres, więc z ciężkim westchnieniem wpakował się z powrotem do auta i zastanowił się czy naprawdę chce znów tarabanić się przez pół miasta w tych cholernych korkach. 
Ale spotkała go niespodzianka. Ktoś na górze chyba chciał, żeby on dotarł na czas do tej wytwórni. Chyba by wysiadł, gdyby tam wszedł, a tam mu powiedzieli, że facet pojechał już do swojego biura. Nie jechałby już z powrotem, na pewno nie. Na drogach zrobiło się o wiele luźniej i jednostajną prędkością dotarł na miejsce w niecałą godzinę.. 
Tak jak się spodziewał, i tutaj każdy kto go zobaczył wytrzeszczał na niego oczy. Ludzie przystawali i gapili się na niego szepcząc coś do siebie czasami. On nie miał jednak do tego głowy. Miał przed sobą jasne zadanie. Niech nikt mu teraz nie zawraca dupy. 
Pewna kobieta, chyba oniemiała jego widokiem powiedziała mu słabym głosem, jakby miała zemdleć, gdzie aktualnie znajduje się pan Jones. Czy to naprawdę aż takie wydarzenie, że się tu pojawił? Masakra... Z pomocą paru osób, które chyba też miały ochotę zostawić swoje oczy w jego kieszeni, dotarł do wskazanego miejsca. 
Było to pomieszczenie zamknięte, że tak to można nazwać. Słychać było głos dwóch mężczyzn. Drzwi były zamknięte, nie było żadnej możliwości zajrzenia do środka zanim się tam nie wejdzie. Zapukał więc. Usłyszał jak ktoś podnosi się z fotela biurowego i idzie w kierunku drzwi. Serce mu zadrgało. Akurat jego reakcji był bardzo ciekawy.
- ... zobaczymy, upchniemy to w przyszłym tygodniu. Jak nie da rady, to przerzucimy na przyszły miesiąc, teraz nie damy rady, szanowna księżniczka Popu będzie musiała to zrozumieć... - usłyszał i drzwi się otworzyły. Mężczyzna, który w nich stał urwał w poł zdania patrząc na niego. Jego mina rozbawiła go, ale za wszelką cenę nie chciał się roześmiać. - Matko Boska... - uniósł lekko brew patrząc na producenta. Żeby tylko nie zszedł na zawał. - W pierwszej chwili myślałem... Jezu Chryste, wyglądasz kropka w kropkę jak twój ojciec, kiedy był w twoim wieku. - nie bardzo wiedział jak to skomentować więc milczał. Drugi facet, który tam z nim siedział, wyłonił się nagle znikąd i też wgapiał się w niego jak w słup soli. 
- To źle? - zapytał spoglądając na faceta, który uśmiechnął się lekko. 
Wpuścili go do środka, gdzie usiadł i rozejrzał się po całym pomieszczeniu. Na ścianach wisiały oprawione płyty winylowe.
- Chcesz coś zobaczyć? - facet odezwał się niespodziewanie i sięgnął po jedną z nich. Kiedy wziął ją od niego do rąk zobaczył, że to jedna z płyt jego ojca. Nie wiedział jak się zachować.
- Platynowa. - mruknął tylko. Bo co jeszcze miał powiedzieć?
- To nie jest zwykła platynowa płyta. - spojrzał na faceta, który usiadł naprzeciwko niego. - To trzydziestokrotna platyna. - natychmiast wytrzeszczył na niego oczy.
- ILE??? - nie miał o tym zielonego pojęcia. Zaśmiał się.
- Do niedawna nosiła miano tylko dwudziestokrotnej...
- Tylko... - mruknął pod nosem, po czym parsknął śmiechem.
- To wielki sukces, ale twoj ojciec był naprawdę... bardzo specyficzny, jeśli chodzi o talent do muzyki. - słuchał go uważnie. - Jego utwory rozchodzą się jak ciepłe bułeczki aż do dzisiaj. Nawet te sprzed lat osiemdziesiątych. A to już szmat czasu. Ty masz lat dwadzieścia. Pomyśl teraz jak długo to trwa.
- Wiem, jak długo trwa. Nie da się tego nie zauważyć. - mruknął cicho spoglądając na mężczyznę wciąż trzymając płytę w rękach. I ten czas przeszły... Był. On JEST. Ale nie powie tego głośno... Przełknął slinę. - Przyjechałem tutaj bo... chciałem się o nim czegoś dowiedzieć. - powiedział w końcu wciąż nie odrywając oczu od płyty. - Moja mama opowiadała mi o nim prawie każdego dnia, ale ja chciałem porozmawiać z kimś kto znał go jeszcze wcześniej i... w ogóle. Moja mama nie wiele wie na temat tego co się działo tuż przed jego śmiercią. A wiem, że COŚ się działo. - spojrzał w końcu na faceta.
Mężczyzna westchnął ciężko i chyba tylko po to by mieć co zrobić w tej chwili poukładał powoli jakieś swoje notesy na biurku w idealny stosik. Wyglądał na przygnębionego. Było to widoczne, w porównaniu z tym jak się uśmiechał jeszcze chwilę wcześniej. 
- Twoja matka istotnie nic nie wie. Albo wie bardzo mało. - odezwał się w końcu.
- Dlaczego?
- Pytasz dlaczego? - facet spojrzał na niego intensywnie. - Odpowiedź jest bardzo prosta. Chociaż może to zależy od punktu zaczepienia. Michael poznał twoją matkę chyba w najgorszym okresie swojego życia. Później sam glośno przyznawał, że jest za to wdzięczny Bogu, bo dzięki niej wrócił w końcu do siebie. Bardzo ją kochał. - mruknął nachylając się i wyciągając coś. Kiedy mu to podał, zobaczył, że to fotografia. - To z planu do 'Bad'. - wyjaśnił. - Zabrał ją ze sobą. Nie mógł wysiedzieć bez niej w spokoju ani minuty. Tęsknił za nią w każdej chwili, kiedy akurat znikała gdzieś. To było bardzo widoczne. Markotniał, natychmiast stawał się taki... można powiedzieć, że przezroczysty. - słuchał faceta uważnie rejestrując każde słowo. - Zazwyczaj twojego ojca nie szło przeoczyć na planie i w studiu. Ale kiedy dopadały go właśnie takie okresy, kiedy nie miał w zasięgu wzroku twojej matki, można było go szukać godzinę, a potem okazywało się, że siedział w pomieszczeniu w któym ktoś szukał go już pięc razu, ale tak wciśnięty w kont i nie odzywający się, że dosłownie nie było go widać. I patrzył wtedy w okno. - facet na chwilę zamilkł. W tym czasie on sam mógł przetworzyć sobie w głowie to co usłyszał. Znów wlepił wzrok w płytę. - Nie wyobrażał już sobie życia bez niej. - dodał męzczyzna czym znów zwrócił na siebie jego uwagę. 
- Moja mama też go bardzo kocha. - mruknął. Facet uśmiechnął się.
- Nic dziwnego. Pasowali do siebie. Oboje od razu topnieli z tęsknoty, gdy jedno było daleko. Dlatego Mike prawie zmusił ją, żeby pojechała z nim w trasę 'BAD". Nie wyobrażał sobie żyć bez niej przez tyle czasu. A kiedy się rozstali... - spojrzał na Quincy'ego. Słyszał o tym, ale matka jakoś nie bardzo chciała mówić akurat  tym... - Twoja mama miała to do siebie, że... czasami włączał jej się taki mechanizm, który Mike nazwał 'Kopniętym Instynktem Samozachowawczym". Może brzmi to śmiesznie, ale tak było. Rozstali się przez nieporozumienie, ale afera jaka z tego wynikła była nieproporcjonalnie do tego większa. A w to wszystko wkręcił jeszcze Madonnę. - zaśmiali się oboje. - Na szczęście jego przygoda z tą panią trwała bardzo krótko. - zaczął znów. - Twoi rodzice się pogodzili, a potem pobrali. W całkowitej konspiracji należy dodać. Nikt nie miał wiedzieć, na końcu wiedzieli wszyscy. - i znów śmiech. Nagle mężczyzna westchnął ciężko. - Ale razem z powrotem ich szczęścia zaczęła się kolejna katastrofa.
- To znaczy?
- Twój ojciec był naprawdę... - zastanawiał się pewnie jak ując swoją myśl. - Osiągnął wielki sukces. To zwróciło uwagę kogoś, kto nie jest, że tak powiem... pożyteczny dla świata. 
- Ma pan na myśli Illuminati? - nie wiedział czy się śmiać czy nie. Ale chciał wiedzieć w końcu co się wtedy stało.  
- Tak, dokładnie. I możesz się śmiać. Do dziś większość ludzi bierze to jakoś dowcip. Ale to nie ma nic wspólnego z kawałami. Zaczęło  się całkiem niepozornie. 
- Co się zaczęło? - zapytał ostrożnie.
- Michael zaczął dostawać paskudne przesyłki. Flaki, zdechłe szczury i tym podobne. Listy, które podchodziły pod pogróżki. Bardzo szybko się to rozwijało. Nabrali tempa, że tak powiem. Bardzo chcieli go przekabacić. 
- Niby czemu? - prychnął, niby wiedział, ale... to było nieprawdopodobne.
- To są wariaci, chłopcze, i wierz mi, że tego tak do końca nie wie nikt. Kieruje nimi ktoś komu się wydaje, że może zapanować nad całym światem. Mają u siebie ludzi, którzy należą do partii politycznych, nie rzadko też tych rządzących. W każdym kraju. Bardzo wielu rzeczy zdążyliśmy się dowiedzieć, zanim.. - tu znowu westchnął i przełożył coś z jednego miejsca na biurku w drugie. - Zanim stała się tragedia. - i już był pewny, że ten facet o niczym nie ma pojęcia. Spuścił głowę. - Staraliśmy się go ochronić przed globalną bandą wariatów, a wykończyła go tak naprawdę jego głupota i niewiedza jego lekarza. - nie podniósł głowy, kiedy to usłyszał. W sumie tak to wygląda. I chyba miało tak wyglądać... 
- Mój ojciec wcale nie umarł. - powiedział cicho wpatrując się we wciąż trzymają oprawioną płytę winylową. Kiedy podniósł głowę i zobaczył minę faceta, uśmiechnął się. Wskazał podbródkiem na to co miał na kolanach.  - Jeszcze długo będzie żywy. Myślę, że ludzie nigdy go nie zapomną. - kiedy to mówił poczuł że nieproszone łzy pchają mu się do oczu. Nie, na pewno nie będzie ryczeć! 
- Tak, masz rację. - przyznał facet uśmiechając się w końcu też. - Twój ojciec zrobiłby wszystko dla twojej matki, nawet zabił gołymi rękami. Bardzo mało ludzi naprawdę go znało. A gdyby wiedział o tobie, zrobiły jeszcze więcej.
- Tak? - mruknął ze znowu zwieszoną głową. 
- Tak. Jestem tego pewny. Gdyby twoja matka dowiedziałą się wcześniej o tobie i mu o tym powiedziała, jestem pewny, że Mike żyłby do dzisiaj i miał sie całkiem dobrze. - siedział wciąż ze spuszczoną głową, trochę pochylony. Nic nie mówił, tylko słuchał mężczyzny. Wyczuwał, że ten facet naprawdę był blisko zaprzyjaźniony z jego ojcem. Było to słychać, kiedy o nim mówił. 
- A może wcale nie? - mruknął.
- Jestem pewny, że tak. Twój ojciec popelnił tragiczny błąd, ale dla was obojga... - wstał i podszedł do niego. Po chwili poczuł jak mężczyzna kładzie mu rękę na ramieniu. - Dla ciebie byłby zdolny do wszystkiego, nawet do czegoś o nie mieści się nikomu w głowie. Dosłownie do wszystkiego.
Te słowa uderzyły w niego z rażącą siłą. I chociaż facet nie zdawał sobie sprawy z tego o czym mówi, on wiedział. Doskonale wiedział co oznaczają te słowa, które w tej chwili miały podwójne dno. Quincy Jones powiedział dokładnie to co się stało. Jego ojciec dokładnie to zrobił. Najpierw dla jego matki, dał się 'zabić', by ona mogła żyć spokojnie. A potem to samo dla niego, kiedy się o nim dowiedział. Mógł wrócić, ale został tam gdzie był. I może większość uznała by to za niewybaczalne, on właśnie w tej chwili zaczął mu wybaczać.
Otarł szybko pojedynczą łzę, jak tylko spostrzegł, że mu się wymknęła. Nie chciał by ktokolwiek to widział. 
- Możesz być dumny z tego, że masz takiego ojca. I z siebie też. Z tego co zdążyłem zauważyć, nie odstajesz od niego za bardzo. Może nawet wcale. Może różnicie się charakterem, ale w gruncie rzeczy jesteście do siebie bardzo podobni. Nie tylko jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny.  - powiedział chwilę Q chwilę później wciąz nad nim stojąc. 
Zastanawiał się co teraz z tym wszystkim zrobić. Na swojej liście miał jeszcze coś do zrobienia. Musiał odwiedzić kogoś jeszcze. Zastanawiał się tylko czy warto... ale ostatecznie stwierdził, że to zrobi. 
- Możesz to zatrzymać. - usłyszał i spojrzał na faceta zaskoczony. - Pewnie masz mnóstwo pamiątek po swoim ojcu, ale... pewnie byłby zadowolony, gdybyś to miał. 
Tak więc wyjechał stamtąd bogatszy o coś znaczącego. Ten facet opowiedział mu wszystko co wiedział, a on z resztą swojej wiedzy mogł w końcu to wszystko sobie jakoś poskładać. Ale musiał zrobić coś jeszcze. Może nie dowie się przez to niczego nowego, ale musiał. To nie będzie łatwe i otrze się o złamanie prawa stanowego... ale akurat to mało go wtedy obchodziło.
Czuł, że musi i miał zamiar to zrobić.

czwartek, 12 stycznia 2017

Resurrection. - 24.

Hallo! :D Oto kolejny. Coś słabo mi to chyba idzie ostatnio. Ale to nic. Za błędy z góry przepraszam, ale najzwyczajniej w świecie nie chciało mi się już sprawdzać tego rozdziału. Ale mam nadzieję, że mimo to się spodoba, jak wszystkie inne. Troche bajzlu jeszcze będzie, ale potem zacznie się to powoli klarować. I tak sobie myślałam ostatnio właśnie, że ta część będzie raczej o wiele krótsza od poprzedniej. Zagłębiłam się w pierwszą i już wiem dlaczego. Bo tutaj jeden rozdział to jak tam na początku trzy. :D No nic, nie ględzę tylko zapraszam do czytania i komentowania oczywiście. :)
***


Nigdy nie wiadomo co się stanie. Każdy dzień może przynieść niespodziewane wydarzenia które nawet przez myśl nie przeszłyby człowiekowi. Bo nic ich nie zapowiada. Nie występują żadne, nawet najmniejsze przesłanki, że to co właśnie trwa, jest szczęściem, ma za chwilę się skończyć. Tak jak wtedy. Dwadzieścia lat temu nie przyszłoby mi na myśl, że coś takiego może się stać. Tak samo teraz, po tylu latach, nie było niczego, nawet jednego najdrobniejszego znaku, że znów coś ma się zmienić. Tym razem znów o całe 360 stopni. Wtedy moje życie wywróciło się do góry nogami, teraz też. On znów się w nim pojawił.
W tej chwili czułam się jakby odcięta od całej reszty świata, od tego wszystkiego co czułam jeszcze tak niedawno, całej złości, tego chaosu, który się we mnie kotłował. To wszystko wciąż we mnie żyło, ale teraz było jakby zamknięte w żelaznym kokonie, który nie pozwalał się temu rozprzestrzenić i pozostawiał dużo miejsca na coś zupełnie nowego. Zupełnie nowe odczucie, którego dawno nie miałam okazji przeżywać. Czułam się spełniona. W końcu szczęśliwa i chociaż miałoby to trwać tylko te kilka chwil, to oddałabym za to dosłownie wszystko co mam. Z wyjątkiem syna, oczywiście. Wszystko inne była bym zdolna poświęcić, byleby tych dwoje zawsze było ze mną. Tak zawsze powinno być. Mój syn i on. Dlaczego dopiero teraz się to dzieje?
Wolna od burzy emocjonalnej wszystko odczuwałam dwa razy silniej. Każdy jego spokojny oddech, który muskał moją twarz. Spał spokojnie. Ja nie spałam. Patrzyłam na niego, chłonęłam go wzrokiem, starałam się nim nacieszyć na zapas. Było mi tak ciepło... Ale nie chodziło tu wcale o temperaturę panującą w sypialni. Tylko o jego ręce, którymi mnie oplatał i przytulał do siebie. O jego ciało, jego bliskość i zapach jego skóry. O to wszystko, czego tak bardzo mi brakowało do tej pory. Teraz to wszystko wróciło. Odurzało mnie jak narkotyk. Wolałabym umrzeć, niż gdyby miał teraz znów zniknąć. Jeszcze parę godzin wcześniej tego właśnie chciałam, żeby się wynosił i nigdy nie wracał. Ale wiedziałam, że to tylko emocje, które nieraz pewnie jeszcze wrócą. Chciałam by był ze mną, potrzebowałam go. Kiedy leżałam obok niego w pościeli, zrozumiałam jak bardzo.
Nie miałam wątpliwości, kiedy przyprowadziłam go do swojej sypialni. Wiedziałam czego chcę i wiedziałam, że on też tego chce. Był taki zdenerwowany na początku, nie wiedział co najpierw zrobić... A ja chciałam tylko jednego. Żeby był i żeby mnie przytulił. Kiedy to zrobił, reszta już sama poszła instynktownie... Tak samo jak kiedyś. Kochał mnie z pasją, mocno i tak dogłębnie, że tak powiem. To było niesamowite. Oddawał mi się cały, każdy jego gest po prostu wyrażał wszystko co czuje. Wyczuwałam jego emocje, nie musiał nic mówić. Żałował tego wszystkiego co się stało i przepraszał mnie za to w każdym cichym słowie i geście.
Sprawił, że trochę odżyłam. Że ból stał się trochę mniejszy, że zaczęłam wierzyć, że sobie z nim poradzę. I może to było tylko chwilowe, ale wystarczyło. Chciałam z nim być. Znów, tak jak kiedyś. Nic się nie liczyło w tej chwili, kiedy tak na niego patrzyłam. Co będzie później było mało ważne.
Czułam się przyjemnie zmęczona, oczy mi się kleiły, ale nie chciałam spać. Chciałam na niego patrzeć, jakby miał zniknąć gdy tylko zamknę oczy. Ale był tu, nie ruszał się nigdzie. Objęłam go mocniej cisnąć się jeszcze mocniej i całując jego mostek. Raz za razem. Włosy miałam rozpuszczone, przypominałam sobie jak wplatał w nie palce i chował w nich twarz. Przypominałam sobie jego czuły dotyk. Nic się nie zmienił. Był taki sam jak wtedy. Tak samo kochany, tak samo ciepły. Mój, po prostu.
Ale moje wiercenie chyba musiało go obudzić, bo wciągnął powietrze głęboko do płuc i mruknął coś cicho zmieniając nieznacznie pozycję i spojrzał na mnie ledwo rozchylonymi oczami. Moja dłoń natychmiast podążyła do jego policzka. Westchnął przeciągle przymykając oczy jakby czymś się zaciągał. Po chwili chwycił moją dłoń w swoją delikatnie i powoli, palec za palcem, zaczął mi je całować. Uśmiechnęłam się. Kiedy skończył przycisnął znów moją dłoń sobie do policzka i ucałował jej wnętrze. Zaczął ją muskać ustami i przesuwać się wzdłuż całej ręki aż znalazł się na mojej szyi. Zamknął mnie szczelnie w swoim uścisku. Tego właśnie chciałam.
Sama zamruczałam, kiedy zaczął przesuwać opuszkami palców wzdłuż mojego kręgosłupa. Wywołało to mile dreszcze i łaskotki. Uśmiechnął się i znów tak jak wcześniej wtulił twarz w moje włosy.
- Dzień dobry, kochanie. - szepnął mi do ucha, na co aż zadrżałam. Poczułam jego ciepły oddech. Musnął je lekko wargami... Chyba wciąz pamiętał, gdzie mam łaskotki, bo zaśmiał się cicho, kiedy mu uciekłam, odsuwając się zaledwie na milimetr.
- Dzień dobry. - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się lekko zagryzając wargę.
- Która godzinka? Wyspałaś się? - wymruczał przeczesując mi palcami pasmo włosów.
- W ogóle nie spałam. - trochę się zdziwił.
- Jak to, dlaczego?
- Patrzyłam na ciebie. - odpowiedziałam, po czym usmiechnęłam się ładnie. Sam się uśmiechnął, kiedy dotarło do niego o czym mówię.
- Mogłaś mnie obudzić. Też chętnie bym na ciebie popatrzył.
- Patrzyłeś już dość chyba, co? - pokręcił stanowczo głową na nie.
- Nigdy nie będę miał dość.
- Naprawdę?
- Ciebie nigdy. Przecież wiesz... - pogładził kciukiem moją dolną wargę.
- Nie wiem... - postanowiłam się z nim trochę podroczyć.
- Nie wiesz jak bardzo cię kocham? - zagryzłam wargę znów, by się nie uśmiechnąć. - Mam ci pokazać? - zapytał nagle i pocałował mnie krótko.
- Czemu nie. - zaśmiałam się cicho pod nosem. - Jestem bardzo ciekawa... Produkuj się, mistrzu. - uśmiechnął się lekko patrząc na mnie.
Spodziewałam się jakiegoś monologu z jego strony, jakichś wyznań... Ale to nie byłoby do końca w jego stylu. On mówił o uczuciach, owszem, okraszał te czułe słówka czułymi gestami i tak dalej, pamiętałam to. Albo po prostu przytulał i nie puszczał przez długie minuty. Wspomnienia wracały, ale te dobre. Przyjemne. Ale czasami wybierał bardziej dosadne i bezpośrednie sposoby 'udowadniania' uczuć, że tak to nazwę i chyba teraz też właśnie na taki sposób się zdecydował...
Zanurkował pod kołdrę nie krępując się z niczym wcale, zezując tylko na mnie aż całkiem nie zniknął pod pościelą. Obserwowałam to lekko zaskoczona, a potem tylko przymknęłam oczy. Ułożyłam się wygodnie otwierając bardziej na niego i poddawałam się jego pieszczocie. Sięgnęłam rękami ponad głowę i zacisnęłam je na poduszce. Całkowicie zapomniałam o czymkolwiek co się działo dookoła. Liczyło się tylko to co działo się ze mną w tej chwili. Liczył się on i przyjemność. Moje urywane westchnięcia powoli zaczynały znów wypełniać sypialnię. To było wspaniałe, poruszałam powoli biodrami nawet nie zdając sobie z tego sprawy, a on dopasowywał się do tego. Po jakiejś chwili zrzucił z siebie i ze mnie też kołdrę i w końcu mogłam zobaczyć dokładnie jak sobie ze mną śmiało poczyna. Nie musiałam w gruncie rzeczy patrzeć. Mogłam zamknąć oczy i do szaleństwa doprowadzała mnie sama świadomość tego co ze mną robi. Dodatkowo kiedy zamykałam oczy czułam to jeszcze wyraźniej. Jego język, gorący i szorstki, usta... Czułe muśnięcia palców.
Nie zachowywał się jakoś brawurowo, był spokojny i powoli mnie dopieszczał. Czułam jak serce zaczyna obijać mi się o żebra, słyszałam dudnienie w uszach. Spoglądał na mnie raz po raz bezwstydnie, chyba spodobał mu się wyraz mojej twarzy. Wplotłam dłoń w jego włosy i chwyciłam za nie mocno pociągając. Zaskoczyłam go chyba, bo aż mruknął. Uśmiechnęłam się zagryzając znów wargę. Nie wiedziałam czy to jeszcze możliwe, ale w moim odczuciu stał się jeszcze bardziej namiętny i gorący. Po tym jak potraktowałam jego włosy. Pociągałam za nie co chwila, ale już nie tak mocno. I byłam już na granicy. I wyczuł to, bo skupił się na jednym konkretnym miejscu błyskawicznie doprowadzając mnie na szczyt...
- Twój krzyk to najpiękniejsza melodia w takich momentach, naprawdę. - wymruczał mi w usta chwilę później, po czym pocałował mnie zapalczywie. Czułam swój smak na nim co jeszcze bardziej mnie nakręciło. Żeby było ciekawiej, wyraźnie wyczułam, że po tej całej zabawie on sam też jest teraz w potrzebie. Więc z uśmiechem pomyślałam, że teraz będę miała zajęcie na jakiś czas. Całkiem przyjemne zajęcie...
Powiedział, że nie muszę tego robić, ale ja chciałam. Naprawdę bardzo się starałam. Tak jak on wcześniej, tak jak teraz chciałam, żeby było mu ze mną dobrze. Pomyślałam, że chcę być po prostu lepsza od tych wszystkich i poczułam lekkie ukłucie w piersi. Nie chciałam teraz o tym myśleć. Chciałam po prostu dać mu wszystko czego pragnął w tej chwili.
Kiedy skończyłam, podniósł się do siadu i przytulił mnie mocno, tak mocno jak chyba nigdy. Trzymał mnie tak w ramionach kołysząc lekko i zaczął mi śpiewać... Po chwili rozpoznałam tą piosenkę. To było 'Liberian girl', które jak sam powiedział napisał dla mnie na 'Bad'. To było tak dawno, a wzbudziło we mnie tyle emocji. Spojrzał na mnie i chyba lekko się przestraszył, kiedy zobaczył pojedynczą łzę na moim policzku.
- Dona, skarbie... - szepnął ocierając mi ją. - Przecież nie musiałaś... - chyba coś źle zrozumiał.
- Chciałam i nie o to chodzi. - odpowiedziałam obejmując go lekko za szyję i spoglądając na niego.
- A o co? Powiedz mi. - spuściłam nieco głowę.
- Po prostu chcę być lepsza od tych wszystkich panien, które miałeś przez ten czas. - wymruczałam cicho wciąż ze spuszczoną głową. Otworzył szeroko oczy.
- Dona... - Chwycił moją twarz w swoje dłonie. Musiałam na niego spojrzeć. - Lepsza? Ty jesteś jedyna. Poza tobą nie ma nic. Bez ciebie nie ma nic. Rozumiesz co to znaczy? - patrzył mi w oczy z napięciem. Chyba naprawdę chciał, żebym to zrozumiała. - Nie zasługuję na to, żeby być teraz z tobą. - wyszeptał ledwo słyszalnie. - Ale dziękuję Bogu z całego serca za tą niesprawiedliwość. - musiałam się teraz uśmiechnąć. Przetarłam twarz dłońmi biorąc głęboki uspokajający oddech.
- Przysięgnij mi... że nigdy więcej mnie nie zostawisz. Przysięgnij mi. - w jego oczach widziałam namacalne napięcie. - Kocham cię po prostu miłością niezmierzoną i wybaczam ci to wszystko, chociaż jeszcze nie raz pewnie ci powiem, żebyś wypierdalał z mojego życia. Ale kocham cię. I chcę, żebyś zawsze przy mnie był, bez względu na wszystko. - mówiąc to rozkleiłam się trochę, ale pocałowałam go gorąco, najczulej jak potrafiłam.
Porwał mnie w ramiona jakby coś go poraziło. Przycisnął mnie mocno, nie chciał wypuścić. O mało a by mnie chyba udusił. Zaśmiałam się cicho pod nosem na co odsunął się lekko, popatrzył na mnie, a potem zaczał całować moje dłonie. Tak chaotycznie, ale z zapałem. Jakby się bał, że nie zdązy.
- Spokojnie... - mruknęłam, a on wtedy znów przycisnął mnie mono do siebie i aż wstał z tego łóżka, zaczął kręcić się dookoła ze mną w ramionach. Stopy fruwały mi w powietrzu. Zaśmiałam się znów, na co postawił mnie na nogi dywanie i wtulił się we mnie tak jak mógł. Przyciągnęłam go sama wzdychając cicho.
- Bałem się, że mnie znienawidzisz, że nie będziesz chciała nawet pamiętać tego co było kiedyś. A ja to wszystko zrobiłem, bo panicznie bałem się cię stracić... - szeptał mi na ucho łamiącym się głosem. - Niektórzy chcieli mi za to urwać łeb. Ojciec o mało mi znowu nie wlał. Mama zapłakiwała się tygodniami... A Janet zaklinała się nawet na Boga, że o wszystkim ci powie. Nawet LaToya wtedy obrałą takie samo stanowisko jak ona i założyły koalicję po prostu... Ale w końcu je przekonałem. - spojrzał na mnie. - Janet bardzo przeżywała, że musi okłamywać cię w tak paskudny sposób. - nic na to nie powiedziałam tylko patrzyłam na niego. Co miała bym mu na to powiedzieć?
- Wiesz, że trzymam po tobie wszystko co tylko miałam wtedy aż do teraz? Nigdy się nie rozstałam z tymi drobiazgami, choć Darka bardzo to drażni od momentu kiedy... wiesz. - mruknęłam znów i przytuliłam się do jego klatki piersiowej.
- Wiem. A co takiego trzymasz?
- Mam twoją flanelową koszulę. - zaczęłam wymieniać. - Bardzo długo pachniała tobą, nigdy jej nie wyprałam. Może to dziwne... Ale zakładałam ją do snu i wtedy czułam, że jesteś. Było mi lżej. Ale nie działało to zbyt długo. - usłyszałam jak wzdycha. Ale nie było to lekkie westchnięcie. - Pełno zdjęć... Mam cały karton. I list od ciebie, który dali mi już po wszystkim.
- Masz go jeszcze? - szepnął zaskoczony. Spojrzałam mu w oczy.
- Ty go napisałeś. Nieważne co, ważne że pisała to twoja ręka i że to twój charakter pisma. Bardzo często do niego wracałam. - wcisnęłam się w niego mocniej.
- Wybacz mi... - jęknął. Chyba było tego dla niego za dużo. Ale co ja miałam powiedzieć?
- Nie mówię ci tego po to, żeby zadawać ci ból. Chcę, żebyś pomógł mi pozbyć się bólu, który ja czuję.
- Pomogę ci. Postaram się. - zarzekł się trzymając mnie mocno. - Zrobię wszystko, obiecuję.
- Po prostu ze mną bądź. - szepnęłam.
Była siódma rano, a my staliśmy w tej sypialni wtuleni w siebie  mocno. Naprawdę... Dawno nie czułam się tak dobrze, jak w tamtej chwili.

To było jak nagłe wybudzenie z koszmaru, o którym człowiek marzy przez cały czas, odkąd jego mózg zacznie wytwarzać sobie różne przerażające majaki. Jedni podobno potrafią kontrolować swój sen, zmieniać go i dowolnie modyfikować tak, by straszne ich zdaniem elementy zastąpić czymś dla nich przyjemnym. Życie jednak nie jest niestety takim snem, który można łatwo zmienić, podporządkować sobie by wszystko działo się w nim po naszej myśli. Mimo, że coś planujemy, czasami skrzętnie i bardzo długo, ślęczymy nocami nad najmniejszymi detalami, to ostatecznie i tak najczęściej nic nam z tego nie wychodzi. Bo głupi ma zawsze szczęście. Wszystko tak naprawdę zależy zawsze od przypadku, który może okazać się być naprawdę bardzo pozytywny i być nam na rękę pod każdym względem, a może też wszystko zepsuć. Zniszczyć, skomplikować wszystko tak, że człowiekowi wydaje się, że to już nie jest do odkręcenia. 
Opuszcza go nadzieja, a myśli przepełnia strach i głupie przeświadczenie, że nie warto już niczego ruszać, bo to i tak nic nie zmieni. A to jest tylko reakcją obronną tak naprawdę. Kiedy człowiek doświadczy w swoim życiu więcej cierpienia niż ten drugi, chce unikać za wszelką cenę sytuacji, w których mógłby sobie o tym cierpieniu przypomnieć. A kiedy jednak się to stanie, robi kolejny błąd nie starając się już tego jakoś rozwiązać i pozostawiając całą sprawę biegowi czasu, zapomina o tym na siłę, pewnie mając nadzieję, że z czasem wszystko samo się wyjaśni. A tak nie jest. Cała sprawa pozostaje nie zmieniona, przysycha pod wpływem czasu, obrasta w kolejne wątpliwości i pielęgnuje te niedomówienia, które już są. Ale to wszystko jest ludzkie. Mówi się czasami, że 'jestem tylko człowiekiem' i to jest prawda. Czasami po prostu nie można zrobić nic więcej, chociaż się chce i się próbuje. A czasami, kiedy moglibyśmy coś zmienić, tchórzymy i uciekamy. W najgorszym wypadku nie ma już wtedy powrotu.
Dla mnie chyba jednak był, skoro powiedziała, że mi wybacza. To podziałało na mnie jak antidotum. Czułem się jakby jakaś straszna śmiertelna trucizna ze mnie uchodziła, a ja w środku zdrowiałem. Wiedziałem, że będzie dobrze. Wiedziałem, że co by się nie stało to ja już się nie wycofam, nie poddam się, choćby tak jak sama powiedziała, kazała mi się wynosić. Nie zrobię tego. Nie popełnię drugi raz tego samego błędu, nie zostawię ani jej ani naszego syna. Jemu najwyżej będę musiał utrzeć nosek, jeśli się sam nie utemperuje. Ale byłem tak szczęśliwy, że o niczym innym już nie myślałem. Wszystko przestało istnieć, nie było już żadnych Illuminati, żadnych innych psycholi, nie było strachu, nie było nic. Była tylko radość, która rozpierała mnie do tego stopnia, że byłem pewny, że za chwilę mnie rozsadzi.
To co mi powiedziała, o tych kilku rzeczach, które po mnie trzyma, trochę mną wstrząsnęło, ale obiecałem sobie, że teraz nie będzie musiała zadowalać się tylko kawałkiem szmaty i papieru. Będzie miała mnie całego przy sobie, zawsze. Choćby mnie chciała wywalić oknem. Nie interesowało mnie już nic poza nią i Matem. Może powinienem zainteresować się jedną jedyną rzeczą. Mianowicie jej mężulkiem, który był nim tylko wirtualnie. Lada moment pewnie wróci z tej całej delegacji, a ja nie miałem zamiaru się z nim bić. Trzeba było coś z tym zrobić. Nie chciałem bawić się w romanse pozamałżeńskie. Chciałem ją mieć przy sobie. I wiedziałem, że ona też tego chce. Tylko znając Done, nie będzie chciała tak po prostu mu tego powiedzieć, będzie chciała jak najbardziej oszczędzić mu tego wszystkiego. Znałem ją, zawsze taka była. Tylko w tym przypadku nie miało to w moim odczuciu sensu. Zdradzał ją dwadzieścia lat temu, teraz tego nie robi? Sam podzielałem zdanie syna, że on na żadnej delegacji nie jest tylko z jakąś pindą w hotelu...
I kto to mówi?
- Trzeba się jakoś ogarnąć, młody pewnie zaraz wróci do domu. - usłyszałem w pewnej chwili i Dona się ode mnie odkleiła. Sam nie miałem ochoty się od niej odsuwać, więc bez słowa z zadziornym uśmiechem przyciągnąłem ją znów do siebie. Zaśmiała się cicho. Cudownie było tego słuchać. - Przestań. - mruknęła spoglądając na mnie.
- Źle ci ze mną? - wymruczałem muskając przy tym wargami jej usta.
- Nie, jest mi bardzo dobrze, aż za dobrze, proszę pana... - wyszczerzyła się lekko spoglądając teraz na moje usta. - Ale będzie nieciekawie, kiedy nasz syn tu wleci a my będziemy stać z gołymi tyłkami. - nasz syn... Serce zabiło mi mocno na te słowa.
- Jest dorosły, chyba już wie czym to smakuje. - parsknąłem śmiechem.
- Pewnie wie, choć chyba mu się wydaje, że ja nic nie widzę. - odsunęła się w końcu ode mnie. - Chyba myśli, że ja za każdym razem łykam te jego nocowanie u kumpla. Wcześniej to wcześniej, ale akurat teraz mógłby sobie trochę podarować panienkę. - westchnęła. Wiedziałem o co jej chodzi.
- Faceci go pilnują. Nic mu się nie stanie. Nawet nie domyśla się, że ma cień. I to bardzo długi. Jest bezpieczny. - pogładziłem ją po policzkach choć sam się niepokoiłem. Ale chyba lepiej będzie jeśli nie będę tego pokazywał. Uśmiechnęła się. - Tak swoją drogą to widziałem go kiedyś z jedną pod szkołą. Konkursu miss pewnie by nie wygrała, ale jest całkiem przyzwoita. - popatrzyła na z wysoko uniesionymi brwiami.
- CO proszę?? - parsknęła śmiechem.
- No kontrast jest bardzo wyraźny. Miałem nadzieję, że nasz młody obejdzie się bez tego, ale widać się myliłem. - zacząłem mruczeć zakładając na siebie portki Dona uważnie mi się przyglądała przez cały czas. - Kawałek dalej od nich stała grupka piękniś, które chyba każde kieszonkowe wydawały na tynki do twarzy. Wiesz o co mi chodzi...
- Tak, domyślam się.  nadal wbijała we mnie oczy, kiedy zakładałem koszulę. - Sam mi kiedyś o tym mówił. Że wszystkie do niego podbijają, ale żadna niczego sobą nie reprezentuje. Jedna wpadła mu w oko, całkowicie przeciętna. Ale widać coś musi mieć w sobie, skoro wyłuskał tą mróweczkę spośró tych wszystkich plastików. - stwierdziła. Zaśmiałem się.
- No właśnie. A czemu mi się tak przyglądasz? - zapytałem w końcu, na co uniosła jedną brew.
- Portki na gołą dupę? - powiedziała tylko. Roześmiałem się. No tak. Podszedłem do niej i przyciągnąłem do siebie za rękę. Wstrzymała oddech patrząc mi w oczy, a pasmo włosów opadło jej na policzek. Była piękna.
- Mniej do ściągania na później. - wyszeptałem i przywarłem do jej ust swoimi. Mruknęła cicho po czym wplotła palce obu rąk w moje włosy.
- Kocham cię. - szepnęła, po czym uśmiechnęła się. Ja sam również. Nie mogłem się nie uśmiechać. Ale było coś co trzeba było zrobić...
- Wiesz, że musimy w końcu porozmawiać i powiedzieć o wszystkim? Jeśli chcemy być znów naprawdę razem. - przeczesałem jej włosy delikatnie, kiedy spuściła głowę.
- Wiem. - mruknęła, po czym znów na mnie spojrzała. - Ale nie dzisiaj, proszę. Jest dobrze, czuję się szczęśliwa, a to...
- Dobrze. - szepnąłem chwytając jej twarz delikatnie oburącz. - Porozmawiamy innego dnia. A teraz się ubieraj. - klepnąłem ją lekko w tyłek, na co spojrzała na mnie oburzona. - No co? - zaśmiałem się.
- Nie pozwalaj sobie! Nie mam już dwudziestu lat!
- Osiemdziesięciu też nie masz. - zmrużyła oczy, wyglądała zabawnie. - Jesteś wciąz tak samo piękna jak kiedyś. Wiek niczego tu nie zmienia. - powiedziałem i cmoknąłem ją lekko. - Zrobię śniadanie. - uśmiechnęła się w końcu.
Chwilę później latałem już pod kuchni starając się wszystko znaleźć. Nawet nie zauważyłem jak stoi kawałek dalej kompletnie ubrana i patrzy na mnie rozbawiona.
- Szukasz czegoś? - usłyszałem, kiedy nurkowałem trzeci raz do tej samej szafki. Kiedy na nią spojrzałem podeszła do mnie bliżej.
- Em... Patelni? - stwierdziłem w formie pytającej. Skinęło lekko głową w bok.
- W wyspie kuchennej. - mruknęła.
- Przecież ona nie ma drzwi...
- Ja rozumiem, że dwadzieścia lat na wygnaniu to długo i możesz nie nadążać za współczesnymi wynalazkami, ale proszę cię. - mruknęła wyraźnie się ze mnie nabijając. - Są maskowane. - dodała wysuwając sprytnie jedną skrytkę. - Proszę. - podała mi to o co prosiłem.
- Dziękuję. I nie rób już ze mnie takiego neandertalczyka, dobrze? - mruknąłem lekko nadąsanym tonem i odwróciłem się do gazówki.
- Gdzież bym śmiała. Co ty. - usłyszałem jak mruczy, ale wyczuwałem wyraźnie, że się ze mnie śmieje. Postanowiłem więc udawać głuchego. A ona chichotała coraz głośniej.
- Wiesz co, ja się tak staram, a ty się ze mnie bezczelnie śmiejesz. - powiedziałem w końcu śmiertelnie poważnym tonem odwracając się do niej i wspierając ręce na biodrach. Mój wyraz twarzy musiał zbić ją z tropu bo spojrzała na mnie wielkimi oczami już się nie uśmiechając. Chyba nawet nie wiedziała co powiedzieć. Dopiero kiedy sam zacząłem się cicho śmiać, załapała o co chodzi i cisnęła we mnie ręcznikiem do naczyń.
- Jesteś nieznośny!
- Ja? To ty się nabijasz. - zaśmiałem się znów.
- Ja mogę. - powiedziała z uśmiechem siadając na stołku przy wyspie. Otworzyłem szerzej oczy spoglądając na nią.
- Tak? A to niby dlaczego?
- Bo jestem u siebie. - wyszczerzyła się. A ja zmrużyłem oczy. - Ojej...! - mruknęła, gdy zrobiłem krok w jej stronę. Chwilę później wstała z tego stołka z zamiarem czmychnięcia ci, ale złapałem ją za ramię i lekko pchnąłem na ścianę, która znajdowała się akurat bardzo blisko nas. Stanęła prosto jak struna przylegając do niej cała plecami. A ja nie czekając na nic przyparłem ją do niej swoim ciałem.
- I o teraz? Nadal jesteś taka pewna siebie?
- Owszem. Wciąż jestem u siebie. - powiedziała hardo z błyskami  w oczach. Zagryzłem wargę. Wciągnęła powietrze głęboko do płuc. Musiała lubić te widok, zresztą... ja też go lubiłem. Kiedy zagryzała wargę. Wychyliła się nieco, żeby mnie pocałował, że odsunąłem się. Uśmiechnąłem się zadowolony.
- Ja mogę mieć cię całą, ale ty nie dostaniesz teraz nic. - mruknąłem patrząc jej w oczy znów z odległośi kilku milimetrów.
- Ciekawe... - mruknęła.
- Bardzo. Chcesz się przekonać? - zmrużyła oczy.
- Nie poddam się tak łatwo. - ostrzegła.
- Zobaczymy kto jest silniejszy, zwinniejszy i bardziej wytrzymały. - powiedziałem zadowolony.
- No. Zobaczymy. - przytaknęła mi i błyskawicznie czmychnęła mi pod ramieniem. Zdążyłem ją jednak złapać. Kiedy przycisnąłem ją do siebie i wsunąłem rękę pod bluskę zapiszczała aż, ale buzia cała jej się śmiała.
- Nie dam! - sapnęła siłując się ze mną. Skubana miała w sobie jednak trochę siły.
- Nie musisz. Sam sobie wezmę. - powiedziałem, na co aż wydała z siebie krótki wysoki dźwięk oburzenia.
Miałem jednak pecha, bo widać pamiętała gdzie mam łaskotki. Kiedy tylko zaatakowała jedno takie miejsce odruchowo od razu ją puściłem.
- To było nie fair! - zakrzyknąłem z uśmiechem idąc za nią szybko, kiedy leciała na palcach do salonu. Tam znów ją porwałem i oboje szamocząc się runęliśmy na wielką kanapę, która stała  tuż obok nas. Szarpała się ze mną wciąż nie pozwalając mi dotrzeć w interesujące mnie miejsca, ale po jakimś czasie skapitulowała.
- No dobra, wygrałeś. - powiedziała lekko dysząc. Wyszczerzyłem się szeroko zadowolony z siebie. Pocałowałem ją pojedynczo, a potem od razu zaatakowałem jej szyję. Objęła mnie kurczowo i mocno do siebie przytuliła. Naprawdę mocno.
- Hej, bo mnie udusisz! - zaśmiałem się znów. Zwolniła nieco uścisk. Mogłem nieco się podnieść i popatrzeć na nią. Uśmiechała się wciąż. - Pięknie się uśmiechasz. - mruknąłem.
- Akurat mam powód. - stwierdziła wesoło.
- Tak? Rozumiem, że mówisz o mnie. - parskneła śmiechem. Odepchnęła na co podniosłem się.
- Nie jesteś pępkiem świata.
- Grabisz sobie znowu... - zacząłem mając zamiar znów przybrać na nią atak, ale wtedy zadźwięczał dzwonek i drzwi się otworzyły. Nie przeraziłem się zbytnio. Domyślałem się że to Mat wrócił od kolegi. Wstałem z zamiarem przywitania się i wtedy zatrzymałem się w miejscu jakbym trafił na ścianę. Przyszedł Mat, owszem, ale w towarzystwie swojego dziadka, ojca Dony. Facet patrzył na mnie jak na kosmitę. Tym bardziej, że miałem bose stopy i rozpiętą koszulę. To wyglądało po prostu jednoznacznie. I jak się tu teraz wytłumaczyć? Przecież jemu nie mogłem nic powiedzieć.
- O... Cześć, tato... - usłyszałem za sobą nieco zestresowany głos Dony. Ona raczej też nie spodziewała się swojego ojca.
- Cześć, córeczko... Przyszedłem zobaczyć co u was, spotkałem Mateusza na schodach. Windy u was nie działają... A kto to? - zapytał mierząc mnie wzrokiem. Kurwa... Większej wtopy być nie może. Spojrzałem na Donę. Ona chyba też nie wiedziała co powiedzieć.
Jej ojciec nie mógł się niczego dowiedzieć, bo to mogłoby sprawić mu i nam kłopoty. Zresztą, nie zrozumiał by tego raczej. Ale nie o to chodziło. Ani o jego poglądy ani o jego nastawienie do mnie kiedyś czy teraz. To było nieważne. Ważne było to, że taka wiedza mogłaby mu zaszkodzić. Dona i młody to co innego, bo oni byli chronieni. Nad ojcem Dony nikt by się nie rozczulał, bo urzędowo, że tak to nazwę nie był z tym wszystkim związany. Gdyby ochroną miało się otaczać każdego znajomego czy krewnego... Musielibyśmy chyba ochraniać ze sto osób. A to było nie wykonalne.
- To jest... - Dona zaczęła dukać.
- No?
- Przyjaciel mamy. - młody załatwił sprawę, ale chyba w nie najlepszy sposób. W tym kontekscie całej sytuacji ten przyjaciel chyba nie zabrzmiał najlepiej.
- Przyjaciel. - i chyba miałem rację. - Nie każdy twój przyjaciel biega sobie po twoim domu boso i rozbebłany cały. - to już było po prostu jednoznaczne stwierdzenie, dawał mi coś wyraźnie do zrozumienia. Mat dusił w sobie śmiech. Pewnie dobrze się bawił. Ale nam nie było do śmiechu.
- Po prostu się odświeżał, tato, nic więcej. - Dona chyba w końcu znalazła jakieś wyjaśnienie choć nie wierzyłem, że jej ojciec je łyknie. Nic więcej nie powiedział, ale to jak na mnie patrzył mówiło mi wyraźnie, że nie dał się nabrać.
- Dona, córka, ty wiesz co robisz? - powiedział do niej po polsku, za pewne, żebym ja niczego nie zrozumiał. I udało mu się. Nie rozumiałem ani słowa. Dona zacisnęła usta.
- Wiem, tato, mówię ci, że tylko brał prysznic. Nic się nie dzieje. - patrzyłem na jednego to na drugiego nic nie rozumiejąc.
- No dobrze. Wpadłem na chwilę... A skoro masz już gościa - spojrzał na mnie krytycznie. - To ja nie będę wam przeszkadzał...
- Ale nie przeszkadzasz, zaraz zrobię kawę! - Dona już w podskokach chciała lecieć do kuchni.
- Nie, dziękuję. Wiesz, że za dużo nie mogę, jedną już wypiłem. Mama będzie znowu się denerwować. - spojrzał znów na mnie podejrzliwie. - To na razie. Trzymaj się, młody. Pa córeczko. - przytulił ją mocno. - Do widzenia. - rzucił do mnie jakimś takim ostrym tonem i poszedł.
Matko Boska.
Młody stał przez chwilę w miejscu spoglądając na nas, raz na jednego, raz na drugiego, aż w końcu uśmiechnął się lekko pod nosem i przeszedł obok mnie w kierunku kuchni.
- Dobrze się bawiłeś? - zapytałem uśmiechając się lekko. Chciałem jakoś łagodnie zacząć rozmowę, żeby nie doszło znowu do kłótni.
- Nie gorzej niż ty, tak podejrzewam. - stwierdził nie odwracając się nawet do mnie. Zanurkował w lodówkę i wygrzebał sobie coś z niej. W jego głosie nadal łatwo było wychwycić drwinę. Westchnąłem cicho. Dona spojrzała na niego lekko karcącym wzrokiem, a potem na mnie lekko zrezygnowana.
- Śniadanie zaraz będzie. - powiedziałem znów, ale jakby w ogóle go to nie obchodziło co mówię.
- Jak na razie widzę tylko gołą patelnię. - mruknął  i otworzył sobie zapiekankę po czym wsadził ją do mikrofali.
- U kumpla nie jadłeś, że jesteś taki głodny?! - Dona chyba znów straciła cierpliwość.
- Spokojnie... - mruknąłem.
- Jadłem, ale znowu mi się chce. - odpowiedział całkiem spokojnie stojąc i patrząc na urządzenie, które cicho brzęczało. Po kilku minutach wyciągnął swoje jedzenie i usiadł z nim w salonie zabierając się do niego ze smakiem. Nie bardzo wiedziałem co zrobić. Patrzyłem tylko na niego i na Donę. Ona chyba też nie do końca miała pomysł co robić.
Nastała chwila ciszy, po której zakomunikował nam pewną rzecz jakby nigdy nic.
- Jutro lecę do Stanów.
Oboje, i ja i Dona wytrzeszczyliśmy na niego oczy, a potem przenieśliśmy nasze spojrzenia na siebie nawzajem.
- Co? - tylko tyle chyba Dona była w stanie w tym momencie z siebie wydusić. Ja nie czułem się wcale mnie zszokowany.
- Dlaczego? - zapytałem podchodząc do niego. Wzruszył tylko ramionami.
- Po prostu. - odpowiedział tylko. Patrzyłem na niego i myślałem sobie... czy on to robi specjalnie czy naprawdę jest taki nieodpowiedzialny w tym momencie.
- Chyba żartujesz. - powiedziałem znów w końcu.
- Ani trochę. - zaprzeczył. Wgryzł się znów w swoją zapiekankę. Dona wciąż wbijała w niego swoje wielkie oczy.
- Po co chcesz lecieć do Stanów?
- A co cię to obchodzi?
- Przestań...! - Dona w końcu dała sobie upust. Podeszła do niego prawie potykając się o stolik. - Czy ty chcesz wpędzić mnie do grobu?! CO się z tobą dzieje!! Ja się martwię, odchodzę od zmysłów, nie śpię po nocach,, myślę wciąż kto mi cię chce zabić może nawet, a ty co?! - rozkręciła się. Wpadła w panikę. Mat spojrzał na nią wielkimi oczami. Chyba nie spodziewał się takiego wybuchu z jej strony. Mnie też podniósł ciśnienie, więc się nie dziwiłem.
- Ale co ma jedno z drugim wspólnego? - zapytał. Prychnąłem, ale jeszcze nic nie powiedziałem zakładając ręce na biodra i kręcąc głową z niedowierzaniem. Nie dowierzałem, że on tak lekceważy to wszystko.
- Jak to co?!! - wrzasneła. - Nie możesz wyjść spokojnie z domu, żeby nic się nie stało! A chcesz leciec na drugi koniec świata?! Żebym ja tu na łeb dostała, co?!
- Mamuś, przecież nic mi się takiego nie stało... - próbował ją trochę urobić. Wciągnąłem powietrze głęboko do płuc.
- Jeszcze!!!! Chcesz im sam stwarzać okazje do tego?! Nigdzie nie polecisz! - i sprawa załatwiona.
- Ale...! - sam się zdenerwował. Chyba musiało mu na tym z jakiegoś powodu zależeć. - Przestań wpadać w panikę! Przecież nikt nie będzie mnie gonił z kontynentu na kontynent! Nic mi się nie stanie! A poza tym, twój kumpel jakoś nie wyraża żadnego sprzeciwu. - powiedział znów drwiąco jakby to miało coś załatwić. I wgryzł się znowu w zapiekankę.
- Powstrzymaj język! - teraz ja podniosłem głos. Oboje spojrzeli na mnie zaskoczeni. Nigdy nie podniosłem na niego głosu jak go widzę na własne oczy. Podszedłem do niego na trzy kroki. Wskazałem na niego paluchem tak by wiedział, że mówię do niego. - Po pierwsze, mówisz do matki, po drugie, jak na razie siedzisz na jej utrzymaniu i będziesz robić to co ona ci każe.
- Jestem pełnoletni...! - zaczął, ale na pewno nie zamierzałem pozwolić mu tego dokończyć.
- Jesteś pełnoletni! - podniosłem znów głos, aż go zatkało. - Ale na pewno nie dojrzały i odpowiedzialny. - powiedziałem nieco ciszej.
- I kto to mówi? - odpalił patrząc na mnie ze złością. Zacisnął zęby i po chwili znów powiedział. - Chcę pojechać do ciotki Janet. Chyba mogę?
- Nie teraz. - powiedziałem znów.
- Słuchaj, kurwa... - wstał odstawiając talerz z żarciem. Stanął naprzeciw mnie. - Nie masz najmniejszego prawa, człowieku, mówić mi co mam robić. Nie masz prawa wpływać na mnie w jakikolwiek sposób. I powiem ci jeszcze że mam głęboko w dupie twoje zdanie na mój temat. Nawet jeśli jestem nieodpowiedzialny, to na pewno nie bardziej od ciebie. Nie pytam nikogo o zdanie. - spojrzał przez ramię na matkę, która patrzyła na niego ze łzami w oczach. - Powiedziałem tylko co zrobię i koniec. I możecie się oboje awanturować przez całą noc. Jestem pełnoletni. - powtórzył z naciskiem. - I mogę wyjechać jeśli mam na to ochotę. I tak zrobię. A teraz przepraszam, idę do siebie, muszę się przygotować na spotkanie. - i poszedł.
Nie powiedziałem juz ani słowa. Zresztą... Miał rację. W tym domu nie było bardziej nieodpowiedzialnej osoby niż ja. Ale to się narazie wytnie... Zabolało mnie to jak się do mnie odniósł, a Dona stała ze łzami w oczach i patrzyła na mnie. Może nie znałem tego dzieciaka zbyt długo... ale byłem pewny, że zrobi to co będzie chciał, a więc poleci jutro do tych zasranych Stanów. Sam wyjazd nie stanowił problemu. Problem był w tym, że faceci nie będą mogli poleciec za nim. Nie mogli działam na terenie USA, takie było prawo i nie można było tego zmienić. Właśnie dlatego od dwudziestu lat nie było mnie w Stanach... No, poza tym jednym krótkim momentem, kiedy musiałem nagrać te teledyski. Ale to było co innego. Nie puszczę tam mojego syna samego, na pewno nie. Będzie trzeba coś wymyślić.
- Nie płacz. - podszedłem do kobiety i przytuliłem ją na co wczepiła się we mnie i zaszlochała cicho.
- Przecież ja oszaleję ze strachu, jak on tam poleci sam!
- Cii, porozmawiam z nim. Wszystko będzie dobrze. Nie płacz. - tuliłem ją głądząc po plecach. Starałem się jakoś uspokoić ją, ale  to nie wiele dawało. Była cała roztrzęsiona.
- Trzeba od razu z nim porozmawiać! - zaczęła odsuwając się i kierując się w stronę jego pokoju. - On tam na pewno nie poleci, po moim trupie! - zdążyłem ją powstrzymać łapiąc za ramię.
- Ja pójdę sam najpierw. - powiedziałem. - Spróbuj się uspokoić, jeszcze nic się nie stało...
- Właśnie, jeszcze! - zachlipała znów.
- I nic się nie stanie. - powiedziałem dobitnie. - Zaufaj mi. - ciężko mi było patrzeć na nią taką roztrzęsioną. Sam musiałem mocno nad sobą panować, żeby nie wpaść w panikę. Mnie też już wiele nie brakowało. Poszedłem więc do jego pokoju. Zapukałem nawet, ale nikt mi nie odpowiedział. Więc wszedłem.
- Nie powiedziałem 'proszę wejść'. - warknął, gdy mnie zobaczył. Obserwowałem przez chwilę jak zbiera to i tamto, a potem wciąga buty.
- Proszę cię, żebyś na chwilę się zatrzymał i ze mną porozmawiał. - powiedziałem wciąż na niego patrząc.
- Ja nie mam o czym z tobą rozmawiać. Powiedziałem już co miałem do powiedzenia...
- Tak? A to, że twoja matka odchodzi od zmysłów cię nie obchodzi? - wtrąciłem, na co spojrzał na mnie wściekle.
- Odwal się od mojej matki, a w ogóle...! - fuknął. - Kto ci dał prawo mówienia mi co mam robić, co?!
- Ja nie chcę ci nakazywać bądź rozkazywać, ja chce ci wytłumaczyć... - zacząłem. Naprawdę chciałem załatwić to jakoś polubownie. Ale on chyba nie miał na to ochoty.
- Nie obchodzi mnie co masz mi do powiedzenia, rozumiesz? Niczego nie musisz mi tłumaczyć, ja wszystko rozumiem. Wszystko wiem i nic więcej mi nie jest potrzebne. Chcę odwiedzić swoje ciotki, najpierw jedną, potem drugą, nic poza tym. Naprawdę myślisz razem z matką, że ci debile będę lecieć za mną przez cały ocean, żeby zakatrupić mnie za jakimś pierwszym lepszym śmietnikiem w LA? Weź...! Sam sie zastanów zanim zaczniej prawić mi morały i nakręcać jeszcze na to moją mamę. - wytrzeszczyłem oczy.
- Ja nakręcam twoją mamę?
- Tak, gdyby nie ty, nie chodziłaby taka bojąca się. - zaczął mi coś wytykać. Problem był w tym, że... Nie miał racji. Albo nie wiedział co mówi, albo doskonale o wszystkim wiedział, ale nie przyznawał się do tego i dlatego to brzmiało tak pokracznie. Ale niby skąd miał się dowiedzieć? A... skąd wie Dona? No właśnie. Tego pytania jeszcze jej nie zadałem.
- Twoja matka martwi się, boi się, że cię straci. To nie są żarty! To nie są zwykli bandyci, czy ty możesz to zrozumieć? Nie wystarczy zgarnąć z ulicy tych, którzy cię zaczepią. I nie tylko tutaj możesz ich spotkać, ale właśnie zwłaszcza w Stanach. Zresztą, to bez różnicy bo występują wszędzie, jak robactwo. - starałem się mu przemówić do rozsądku, ale milczał nadal zbierając to i owo. Dopiero wtedy skontaktowałem, że on po prostu się pakuje. - Twoja matka dostanie obłędu!
- Nie wyjeżdżam na zawsze, do cholery! Tylko na tydzień i wracam. Odpuść już może, co?! - warknął. Wrzucił do wielkiej walizki kilka kolejnych rzeczy.
- Dziecko, proszę cię, przestań. - złapałem go za ramię na co wyprostował się i wpatrzył we mnie intensywnie. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała szybko.
- Nie. - powiedział dobitnie po czym odtrącił moją rękę i zabrał się znowu do pakowania. Zacząłem już sam panikować, naprawdę.
- Nie możesz tak po prostu sobie wylecieć stąd...
- Bo co, bo CIA nie będzie mogło siedzieć mi na głowie?! Daj mi spokój! Odwal się! - zaczął się stawiać, kiedy chwyciłem go znów za ramię, ale tym razem nie dałem się od razu odepchnąć. Po raz pierwszy w życiu przytuliłem swoje dziecko.
Cały zesztywniał, nie pisnął ani słowa, ale dla mnie to i tak było wydarzenie. Starałem się przełknąć gulę, która nagle zaczęła mi rosnąć w gardle. Nie było to łatwe. Ani mnie nie objął ani nie odepchnął, co dla mnie znaczyło i tak bardzo dużo. Cieszyłem się i z tego. Choć wiedziałem, że nawet teraz najweselej nie będzie.
Kiedy się odsunąłem zauważyłem, że ma łzy w oczach. Starał się to ukryć, ale było to widać. Bardzo wyraźnie. Znów zabrał się za pakowanie walizek.
- Mówię do ciebie... - nie miałem już siły. Uparł się jak wół.
- Ja też do ciebie mówię. Odwal się. - wycedził patrząc na mnie. - Wylatuję jutro o piątej rano. - zakomunikował po czym kompletnie ubrany, zostawił te walizki i wyszedł z tego pokoju. Na korytarzu musiał napotkać Donę, bo usłyszałem krzyki. Natychmiast tam poszedłem.
Dona szarpała go za rękaw z płaczem krzycząc, że nigdzie nie pojedzie. Stał tylko i patrzył na nią lekko bezradnym wzrokiem, ale potem powiedział, że decyzję podjął i nic go nie obchodzi. Zranił ją tym, bo rozpłakała się jeszcze bardziej. Zresztą ja też nie rozumiałem jak może się tak zachowywać. Ja to ja. Ale jego matka?
A potem powiedział...
- Kocham cię, mamo. Naprawdę. - przytulił ją do siebie. - Muszę tam polecieć. Mam coś do załatwienia. - a więć jednak coś jest. Ma COŚ do załatwienia... - Wrócę szybko. - ucałował jej policzek. Nic juz nie mówiła tylko patrzyła na niego bezradnie. - Nawet się nie obejrzysz jak będę z powrotem, cały i zdrowy.
- Tobie się wydaje to takie proste, a ja już umrę ze strachu o ciebie!
- Mamuś...
- Twoja matka... po tamtym... miała tylko ciebie. - odezwałem się choć sam się tego nie spodziewałem. Głos mi się trząsł. - Ty ją trzymasz przy życiu i zdrowych zmysłach. Co ty chcesz zrobić... odebrać jej jeszcze siebie samego? - patrzył na mnie nieokreślonym wzrokiem. Na pewno wiedział jak bardzo jego matka go kocha. I co to znaczy.
- Wiem, że było jej ciężko i że cierpiała. A potem urodziłem się ja. Wiem, że w jakiś sposób pomogłem jej znieść to co się stało z ojcem. - chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale nie pozwolił mi. - Ale tylko mi tu z nim nie wyjeżdżaj, proszę cię. - zatkało mnie. - Nie jest taki wspaniały jak o nim myślałem.
Chyba tylko rodzić może zrozumieć ten ból, który teraz poczułem. W jakiś sposób tak jak Dona musiał się wszystkiego domyśleć. Nie miałem na to dowodów, ale jak inaczej to wszystko wytłumaczyć. Patrzyłem na niego czując jak moje oczy robię się gorące. Coś zdławiło mnie w gardle... Zrobiłem to między innymi też włąśnie dla niego. Także jego w ten sposób chciałem chronić. Teraz otrzymałem za to zapłatę. Jak najbardziej adekwatną. Miał prawo mnie znienawidzić.
- Pewnie masz rację. - powiedziałem cicho.
Jego mina nieco mnie zaskoczyła.... Być może spodziewał się czegoś innego z mojej strony, może zaprzeczenia, tłumaczeń, okręcania kota ogonem. ALe nie zamierzałem się tłumaczyć. Miał rację i tą rację mu przyznałem. Patrzył na mnie przez chwilę wielkimi oczami, a potem powiedział tylko, że idzie jeszcze do kolegi, a potem wróci... i poszedł.
Dona... Myślałem, że się rozhisteryzuje. Zakryła twarz dłońmi, a potem ją nimi przetarła wzdychając. Wyglądała na naprawdę zmęczoną. Ja też byłem wykończony. Spojrzała na mnie, a potem tak po prostu do mnie podeszła i przytuliła mnie do siebie.
- On się czegoś domyśla. - powiedziała cicho nie odsuwając się. - CHciałam mu powiedzieć, ale jak powiedzieć dziecku o takiej rzeczy...
- On się nie domyśla, Dona, on wie. Nie wiem skąd. Nie wiem jak. ALe wiem, że wie. Na pewno. - odpowiedziałem trzymając ją kurczowo przy sobie. Zapach jej skóry nieco mnie uspokoił. - Nie jestem zaskoczony jego wrogością. Ma prawo mnie nienawidzić...
- Nie, Mike. - Dona nie pozwoliła mi dokończyć myśli. A co innego może to być? - On zawsze był w ciebie wpatrzony, zawsze tęsknił, przy każdej okazji zawsze o ciebie pytał. Chciał, żebym mu o tobie opowiadała, wszystko dosłownie. On cię naprawdę bardzo kocha. Jeśli się dowiedział to musi to jakoś sam sobie poukładać, zastanowić się dlaczego to... A potem jak już ochłonie wszystko mu opowiesz. - popatrzyłem na nią przez chwilę.
- Tak myślisz...
- Tak. - odpowiedziała pewnie. - Naprawdę nie da się nic zrobić, żeby on nie musiał lecieć sam? - westchnąłem.
- Nie mam pojęcia, kochanie. - przytuliłem ją znów do siebie. - Coś wymyślę. Jak będzie trzeba, sam za nim osobiście polecę. - ścisnęła mnie mocno.
Nie czułem się dobrze w tamtym momencie. Dona jakoś zdołała mi wybaczyć... Tak powiedziała. Była ze mną, przy mnie. Dodawała mi otuchy i siły, tak jak kiedyś. ALe naprawdę chciałem, żeby i moje dziecko zrozumiało, że ja... A może po prostu za dużo wymagam od losu? Może oddał mi ukochaną kobietę, ale moje dziecko już nigdy nie będzie chciało mnie znać?