niedziela, 16 kwietnia 2017

Resurrection. - 33.

Witam. :D Prezent na święta, więc przy okazji życzę wszystkim wesołych świąt! Co do rozdziału to chciałam, żeby było i trochę śmiechu i tak trochę zmysłowo, więc... xD Mnie się podoba, o dziwo do samego końca. Więc zapraszam i pozdrawiam. :)
***


- Zgadnij w ogóle kto tu był. - stałam właśnie przy garach, kiedy Mateusz wynurzył się ze swojego pokoju do nas do kuchni. Mike dostał właśnie jakąś wiadomość sms, ale natychmiast podniósł na niego wzrok siedząc przy kuchennej wyspie.
Minęło kilka dni. Okazało się, że młody miał zapalenie krtani, z naciekami na struny głosowe. Nieźle się załatwił. Mike siłą zaciągnął go do naprawdę dobrego laryngologa. Powiedział mu tylko jedno zdanie...
- Jeśli nie wiążesz swojej przyszłości z głosem, to nic, ale masz ten głos i nie byle jaki i musisz o niego dbać.
Tak więc dostał szereg antybiotyków i po trzech dniach było już lepiej. W każdym razie już gadał normalnie. Nie piszczał.
- No kto był? - mruknęłam mieszając w jakimś rondelku z sosem.
- Dareczek.
Na to usłyszałam tylko wściekłe prychnięcie nim cokolwiek zdążyłam odpowiedzieć. Młody zaczął się śmiać. Wiedziałam dlaczego.
- Czego chciał? - zapytałam spoglądając na Michaela z uśmiechem. Nic nie powiedział wbijając oczy w telefon.
- Pogadać z tobą. Nie uwierzył kiedy mu powiedziałem, że cię nie ma.
- Nie?
- Nie. - usiadł obok ojca zaglądając mu przez ramię co robi. - Uwierzył dopiero, kiedy dodałem, że wyjechałaś z tatą. - teraz ja parsknęłam śmiechem.
- I?
- A jak myślisz? Wściekł się.
- Większego idioty nigdy nie widziałem. - usłyszałam znów to burczenie. - Nie śmiej się! - fuknął do mnie. Roześmiałam się. Złośliwie. Patrząc na niego. Zabawnie zmrużył oczy.
- Chyba nie jesteś zazdrosny?
- Ja? - prychnął. - Niby o co? O tego kretyna? Proszę cię.
- No przecież widzę. - mruknęłam podchodząc do niego i wplatając mu palce we włosy. Aż się skulił. Znałam doskonale tą reakcję i perfidnie ją wykorzystałam. - Trzepie cię na samo wspomnienie o nim.
- Bo...! - zapowietrzył. - Bo nie ma prawa się do ciebie zbliżać! I koniec. - znów wbił nos w aparat. Młody spojrzał na mnie porozumiewawczo, z uśmiechem.
- Jesteś zazdrosny. - zakomunikowałam kończąc dyskusję.
- Powiedział, że przyjdzie jak już wrócisz. - Mateusz zdawał się mieć z tego wszystkiego niezły ubaw. Mnie też to bawiło, a zwłaszcza to jak reagował Mike.
- Nie kładę się spać, czekam.
Musiałam wybuchnąć śmiechem.
- Podoba mi się, że gotujesz się jak woda w parowozie, ale nie musisz aż tak się przejmować. - powiedziałam pochylając się nad nim i całując go czule. Mruknął cicho, chyba bardzo mu pasowało, że rozmawiając o wizycie 'męża' całuję jego.
W niedługim czasie potem kiedy byliśmy już po obiedzie, usiedliśmy w salonie przed kominkiem, a Mike natychmiast przysunął się do mnie i położył głowę na moich kolanach. Przymknął oczy wzdychając lekko a ja zaczęłam bawić się jego włosami. Gładziłam go lekko po twarzy, przytulił się do wewnętrznej strony mojej dłoni i ucałował ją. Uśmiechnęłam się czule. Zostaliśmy tak na dobrą sprawę sami. Faceci pojechali gdzieś tam, gdzie im góra kazała, zostało tylko dwóch dochodzących, że tak powiem, żeby ktoś miał oko na Mateusza. Oko na niego przez cały czas mieliśmy też my. Bezdyskusyjnie. Mike nie zwracał najmniejszej uwagi na jego sprzeciw, kiedy woził go i odbierał ze szkoły. Starał się nie wychylać przy tym... ale zaczęłam zauważać, że przestaje być tak ostrożny jeśli chodzi o niego samego, myśli tylko o synu. Rozmawiałam z nim o tym. Ale w sumie to co powiedział miało jakiś sens. Nawet jeśli ktoś go przyuważy to nawet dobrze. W końcu za jakiś czas będzie wielkie bum, może nawet trzeba takich wpadek, by zaszczepić w ludziach coś, przygotować ich na to. Chociaż nie wydawało mi się by można było ludzi w jakikolwiek sposób na to przygotować.
Ktoś na Górze też chyba bardzo nas lubi, jak stwierdził Mike, kiedy Mat wyszedł ze swojego pokoju i powiedział, że pojedzie do kumpla na noc. Jego spojrzenie na nas było tak wymowne, że nawet nie pisnęłam. Powiedział też, że Fabian mieszka ulicę dalej więc pojedzie autobusem. Denerwowałam się trochę, ale... Próbowałam się uspokoić, bo inaczej byłam pewna, że będę koło niego skakać do samej śmierci. Jak na razie nic się nie dzieje, więc przez ten mały kawałek też nie powinno. Prawda?


- Dobrze mi tak z tobą. - mruknąłem nie mając najmniejszej ochoty ruszać się z miejsca. Nie chciało mi się nawet podnieść ręki. Było mi tak... lekko. Jej dłonie pieściły moją twarz i szyję, delikatnie muskały skórę, wprawiając mnie w ten sposób w cudowny błogostan. Mogłoby się zdawać, że przysypiam. Ale moje zmysły stały się jeszcze bardziej wyczulone na bodźce. Byłem rozbudzony... pobudzony. Oddychałem spokojnie wciągając powietrze głęboko do płuc, a przed zamkniętymi oczami widziałem podniecające obrazy, które same krystalizowały się w moim umyśle.
Najpierw były to wspomnienia z przeszłości, tej dalekiej z Neverland, kiedy była tam ze mną, ze wspólnych nocy. Widziałem dokładnie jej drobne ciałko, nagie lub odziane w skąpą bieliznę. Widziałem jej minę, taką kuszącą... Każda z tych wizji powodowała szybsze bicie serca. Było wyczuwalne, byłem pewny, że widać je nawet gołym okiem. Ja słyszałem je w uszach, jak dudniło... Niecierpliwiło się. Ja też się niecierpliwiłem... a jednocześnie nie chciałem się ruszać.
Następnie pokazały mi się wspomnienia pocałunków... tych pierwszych po tym jak tu wróciłem. Kiedy o niczym jeszcze nie wiedziała, takie słodkie, ale najlepsze były te, kiedy znała już całą prawdę. Wtedy miałem jej tylko namiastkę. Kradzione okruchy... Teraz była znów cała tylko moja. Jak kiedyś. Przypomniałem sobie pierwszą wspólną noc po tej rozłące i żyły mi zapłonęły. Klatka piersiowa unosiła się coraz szybciej, nie musiałem spoglądać by wiedzieć. Nie czułem tego nawet zbytnio... ale wiedziałem, że mój oddech staje się nierównomierny. I ona też musiała to zauważyć. Jej palce zaczynały zakradać się pod koszulę coraz głębiej, aż w końcu w którymś momencie odpięły jeden guzik... Skóra w miejscach, których dotknęła zaczęła mnie palić. To był cudowne uczucie...
Dawno tego nie czułem... Takiego zmysłowego odrętwienia, a jednocześnie każdy jeden nerw, każda komórka ciała była jakby jeszcze bardziej żywa i jeszcze lepiej odbierała i przetwarzała otrzymywane bodźce. Czułem przyjemne drżenie w ciele, które różniło się jednak od siebie w minimalny sposób w zależności w której części ciała się znajdowało. Wędrowało w jednym kierunku zewsząd i kumulowało się dole brzucha a potem w kroczu. Oczy wciąż miałem zamknięte, nic nie widziałem... może też i dlatego wszystko odczuwałem dwa razy intensywniej. Nie miałem zamiaru tego przerywać...
Teraz moja wyobraźnia porzuciła wspomnienia i zaczęła biec własnym torem nie pozwalając się w ogóle kontrolować. Jestem mężczyzną, więc można chyba śmiało stwierdzić, że to normalne... Widziałem JĄ. W długich rozwianych lekko włosach seksownie okalających jej ramiona. W seksownej bieliźnie... bądź nie... i uśmiechającą się  ten wyjątkowy sposób. Chciałem tego... ale jakbym stracił mowę. Jakbym w ogóle stracił kontrolę nad własnym ciałem. Jakbym zapomniał jak się działa...
Z tego nagłego dziwnego letargu zbudził mnie dopiero jej szept. I jej ciepły oddech na mojej twarzy. Kiedy pochyliła się nade mną i wyszeptała moje imię... Od razu otworzyłem oczy. I od razu odnalazłem jej. Cudowne niebieskie oczy...
- Dona... - szepnąłem lekko zachrypnięty. Zagryzła wargę.
- Lubię, kiedy tak brzmisz. - szepnęła znów. - Wtedy wiem, że mnie pożądasz.
Jej dłoń pełzła powoli pod moją koszulę w dół, aż dotarła do pępka. Tam się zatrzymała. Leżałem wciąż z głową na jej kolanach i patrzyłem w jej oczy. Wie, że ją pożądam... Tak, nie da się tego ukryć. Uniosłem powoli dłoń i przyłożyłem ją do jej ciepłego policzka trąc lekko kciukiem jej dolną wargę. Serce wciąż waliło mi w piersi jak szalone, tłukło się o żebra... W uszach mi dudniło. Zastanawiałem się czy ona czuje się tak samo... I wtedy zrozumiałem, że tak. Że jest tak samo rozpalona jak ja, widziałem to w jej oczach. Patrzyła na mnie w tym cudownym napięciu, które zawsze występuje tuż przed... Jest denerwujące, ale i za razem najlepsze... Seks smakuje tym lepiej, im to oczekiwanie jest dłuższe. Żadne z nas jednak nie zamierzało przeciągać tego w nieskończoność... Nie dalibyśmy rady.
Powoli, z namaszczeniem podniosłem się z jej kolan i ani na moment nie oderwałem od niej swojego spojrzenia. Ona również. Usiadłem obok zwrócony do niej przodem, a ona prawie natychmiast wplotła palce  moje włosy. Czułem, że tego pragnie i chciałaby, żeby to już się stało, ale jednocześnie chce to jeszcze przedłużyć... że smakowało jeszcze lepiej.
Dreszcze zaczęły biegać mi po plecach, to był nieodłączny element tych chwil. Zwłaszcza kiedy jej ciało znalazło się jeszcze bliżej mojego. Kiedy obejmując mnie za szyję usiadła na mnie okrakiem i przysunęła swoje usta do moich. Czułem mikroskopijne wyładowania między nami. Byłem pewny, że wystarczy jeden ruch... a oboje wybuchniemy.
Jej ręce drżały na mojej szyi, oddech urywał się, a biodra poruszyły się lekko ocierając o mnie... To sprawiło, że cały skamieniałem, ale tylko moment. W następnej chwili moje ręce bez udziału mojej woli przesunęły się na jej tyłek i docisnęły ją do mnie mocniej jednocześnie łącząc ze sobą nasze usta. To był właśnie zapalnik...
Pocałunek w ogóle nie miał w sobie nic z delikatności i czułości. Był zachłanny, dziki i namiętny. Stróżka śliny spłynęła mi z kącika ust, a ona zebrała ją zgrabnym muśnięciem języka i natychmiast wróciła do pozbawiania mnie tchu. Pozbawiała mnie nie tylko tchu. Ale całej garderoby. Moja koszula nie wiadomo kiedy została całkiem rozpięta i już zsuwała ją z moich ramion powolnym ruchem... Tak, teraz znów nasze poczynania stały się zmysłowe. Każdy ruch, każda czynność wykonywana była z takim namaszczeniem... Jakby każde z nas myślało, że ma do czynienia z aniołem. Ja miałem. Ona była moim aniołem. Jedynym jakiego pragnąłem.
Odsunęła się ode mnie, ale nie więcej niż na milimetr. Znów patrzyliśmy sobie w oczy, widziałem w niej miłość i pożądanie... Pragnienie spełnienia. Drżące ręce były tego najlepszym dowodem. Nabrzmiałe usta... To wszystko doprowadzało mnie do obłędu...
- Zabierz mnie... do łóżka... - powiedziała całkowicie bezgłośnie by nie burzyć tego co się między nami urodziło. Ta atmosfera była cudowna. Bałem się, że zrobię coś co ją zniszczy, ale zdawało się, że nic nie jest w stanie tego zrobić, dopóki patrzę w jej oczy. A ona wciąż nie odrywała ode mnie swoich...
Nie zastanawiałem się nad niczym. Chwyciłem ją pod uda i wstałem od razu ruszając do sypialni... a potem położyłem ją delikatnie na miękkich pościelach. Zaledwie jedno spojrzenie wystarczyło by wiedzieć, że to już ten moment. Nie mieliśmy już sił przeciągać tego dłużej... Nie chcieliśmy.
Świat przestał się liczyć już jakiś czas temu, ale teraz kompletnie przestał istnieć. Była tylko ona... jej zapach, dźwięk cichych westchnień, jej dotyk. Kiedy kawałek po kawałku odsłaniałem jej ciało, miałem wrażenie, że zbliżam się do wnętrza wulkanu... Była tak niespokojna, niektóre jej ruchy były niemal pozbawione pewnej koordynacji... Ja zaczynałem zachowywać się podobnie. Nasze ciała po prostu domagały się nas na wzajem.
Naga popchnęła mnie na poduszki tuż obok i przyszpiliła moje ręce do łóżka za nadgarstki. Z łatwością mógłbym się uwolnić, ale nie chciałem. Była jak moja własna osobista królowa. Patrzyła mi w napięciu głęboko w oczy dysząc lekko przez rozchylone usta. Jej oddech pieścił moje usta... Nawet nie wyobrażałem sobie, że może to być takie pobudzające... zmysłowe. A potem musnęła lekko moje wargi... i każdy następny pocałunek stawał się pełniejszy.
Kiedy jej usta znalazły się na mojej szyi, a jej zęby zaczęły lekko kąsać skórę, odleciałem nieco. Przymknąłem oczy i objąłem ją w pasie muskając skórę na plecach, kiedy mnie puściła. Dopiero po chwili zarejestrowałem sobie jej powolną drogę w dół mojego ciała. Nie powstrzymywałem jej. Jej usta i język pieściły już obszary wokół pępka a długie włosy ciągnęły się za nią po mojej piersi.Trwałem w oczekiwaniu... doskonale wiedziałem co się zaraz stanie.
I stało się w końcu. Nawet nie zawracała sobie głowy ściąganiem do końca spodni i reszty rzeczy, po prostu od razu zrobiła to na co miała ochotę. Wiedziałem, że chciała to zrobić. Słyszałem to  w jej cichym mruczeniu i widziałem w jej spojrzeniu, kiedy patrzyła na moją nagość. Nie krępowałem się. Bo czego miałem się przed nią krępować? Patrzyłem tylko przez chwilę, jak pieści mnie ustami, a potem przymknąłem oczy. Zacząłem chłonąć to całym swoim ciałem. Nie spieszyła się nigdzie.
W pewnej chwili moja dłoń odnalazła jej i nasze palce splotły się razem. Usłyszałem znów jej kocie mruczenie, a potem wypuściła mnie z ust. Znów przeszły mnie dreszcze, a w następnej chwili zawisła znów nade mną. Miała rumianą twarz i znów tak słodko nabrzmiałe usta, które oblizała powoli patrząc mi w oczy. Poruszyłem się powoli złączając tym samym ponownie nasze usta i całując ją zapamiętale, jakby w podzięce... Bo właśnie dziękowałem jej za to co dla mnie zrobiła. Czułem swój smak w jej ustach. Porażające wrażenie, ale w tym pozytywnym znaczeniu. Przycisnąłem ją do siebie w pozycji siedzącej, jej piersi przylgnęły do mojej skóry. Chciałem je pieścić, dotykać je i całować, i to właśnie zrobiłem. Każdą zająłem się z czułością, jedną ściskając delikatnie w palcach, a drugą najpierw lekko kąsając, na co wciągnęła szybko powietrze do ust, a potem zassałem delikatnie jej sutek. I natychmiast otrzymałem nagrodę w postaci jej seksownego westchnięcia.
Zamieniałem co jakiś czas swoje usta z ręką starając się zając się nią jak najlepiej i chyba mi to wychodziło. Sądząc po tym jak przyciskała mnie wręcz do siebie za kark, odrzucała głowę do tyłu i szeptał coś cichutko. Mówiła mi co mam robić i jak. Rozniecało mnie to jeszcze bardziej, jej rozkazy, robiłem wszystko co tylko chciała. Chyba pod wpływem tych wszystkich doznań całkiem bezwiednie poruszała bioderkami ocierając się o mnie. Byłem już gotowy do dzieła i czułem też jej wilgoć na sobie. Wiedziałem, że ona też już...
Objąłem ją w pasie i już chciałem położyć j pod sobą, ale ona wyczuwając moje intencje popchnęła mnie na poduszki zmuszając do tego, bym położył się znów płasko. Zrobiłem to czekając na ciąg dalszy, na to co zrobi. W następnej chwili jej kobiecość znalazła się tuż przy mojej twarzy, na co zagryzłem lekko wargę i uśmiechnąłem się. Wciągnąłem głęboko powietrze i wypuściłem je owiewając jej kwiat ciepłym powietrzem. Poruszyła się nieznacznie, ale jej kolejne westchnięcie pomieszane z cichym jękiem zdradziło mi wszystko. Powtórzyłem tą jedną czynność kilkakrotnie na co w końcu przysunęła się do mnie jeszcze bardziej dając mi wyraźny znak czego chce. Nie chciała się dłużej droczyć. Ja też nie.
Nie wiedziałem czy chce sobie ze mną pogrywać czy czym to było spowodowane, ale widziałem, że za wszelką cenę nie chce wyda z siebie żadnego dźwięku. Ale była pokonana. Nie potrafiła nad sobą zapanować, kiedy tylko mój język dotknął jej wrażliwego punktu, kakofonia słodkich dźwięków natychmiast posypała się z jej ust, przerywając ciszę. Wplotła palce w moje włosy i pociągnęła za nie. Jej jęki nie kończyły się z każdą chwilą robiła się coraz głośniejsza i coraz bardziej gwałtowna. Drgała raz po raz jakby nie mogła znieść tego co się działo. Znałem te wszystkie reakcje. Wiedziałem, że jest już po prostu bardzo blisko...
A potem zaczęła gwałtownie drżeć na całym ciele i z krzykiem napięła wszystkie mięśnie nieruchomiejąc na jeden moment, a potem jej biodra zaczęły poruszać się spazmatycznie jakby szukała sposobu na to by to się nie kończyło. Zwiotczała cała, słyszałem tylko jej ciężki oddech, wiedziałem, że przynajmniej przez chwile będzie wyglądać jakby omdlała. Przełożyłem ją na plecy i dopieszczałem ją tak jeszcze przez kilka chwil słysząc jak najpierw protestuje, najpierw próbowała mnie odepchnąć jęcząc równocześnie. Wiedziałem, że była tam bardzo wrażliwa... a potem, po chwili przycisnęła mnie znów mocniej dając do siebie pełny dostęp. Przez chwilę robiłem to z namiętnością, a potem podniosłem się i podciągnąłem się tuż nad nią patrząc na jej twarz. Natychmiast objęła moją swoimi dłońmi  oddychając wciąż spazmatycznie, wiedziałem, że pragnie bym dalej kontynuował. Pogładziłem ją po policzku...
- Jesteś taka piękna... taka cudowna... - szepnąłęm patrząc na nią jak zahipnotyzowany.
- MIKE. - syknęła tylko. Zaśmiałem się nagle rozbawiony. Wiedziałem o co jej chodzi.
Po chwili uśmiech powoli zniknął z mojej twarzy. Rozsunąłem sobie sam jej nogi, a potem jedną założyłem sobie na ramię i przeciągnąłem językiem wzdłuż całego zgięcia pod spodem kolana. Drgnęła lekko i zagryzła wargę obserwując mnie uważnie. Wczepiła dłonie w moje ramiona, co chwilę drapała mnie lekko pazurkami...
Najcudowniejszą magią na świecie jest ta, kiedy dwa ciała łączą się w jedno. Kiedy dwie połówki jednej całości łączą się znów razem, kiedy dusze stają się jednością. Właśnie teraz my też staliśmy się jednym ciałem. Miałem ją wiele razy... i każdy był inny na swój sposób. I każdy cudowny, lepszy od poprzedniego. Ten również. Czułem się jak opętany, to ona mnie opętała, swoim ciałem, zapachem, swoją miłością. Dźwiękiem swojego głosu, którym nagradzała każdy mój ruch. Była jednym z nie wielu powodów, dla którego wciąż chciałem żyć. Była całym życiem i starałem się przekazać jej to w każdym geście i słowie. Wiedziałem, że rozumie. To samo dawała mi od siebie. Ten moment, kiedy oboje jednocześnie kończyliśmy... był najlepszym co mogliśmy dostać.
Emocje powoli opadały, wracała jasność umysłu, ale to wcale nie umniejszało poczucia tej cudownej atmosfery, która nas otoczyła. Na jej twarzy zagościł piękny uśmiech, który udzielił się i mnie. Po chwili przeszedł on w cichy chichot, a potem zaczęliśmy się po prostu do siebie śmiać. Całowałem ją po twarzy, tuliłem, a on mnie. Być może, że nawet jeszcze mocniej. Tyle uczuć się we mnie gromadziło, o każdym chciałem jej opowiedzieć, a nie potrafiłem znaleźć słów.
- Dona...
- Ciii... - przyłożyła mi palec do ust i spojrzała w oczy. Jej oczy błyszczały szczęściem, od razu znów się uśmiechnąłem. - Nic nie mów. Ja wszystko wiem. Czuję to samo co ty. Tego się nie da opisać słowami. Nie ma takich. - zetknąłem swoje czoło z jej.
- Masz rację. Nie ma takich. - powtórzyłem szeptem jej słowa.
Zastała nas druga w nocy. Nawet nie zarejestrowałem sobie płynącego czasu. Nie chciałem by płyną, najlepiej gdyby się teraz zatrzymał...
- Myślisz o tym samym o ja? - zapytała w pewnym momencie tuląc się do mojej klatki piersiowej i spoglądając na mnie w górę. Podniosła się nieco na łokciu i podparła głowę na jednej ręce, drugą gładząc mój tors. - Że najlepiej gdyby cały świat się teraz zatrzymał? - uśmiechnąłem się. - Żadnych problemów, strachów... Tylko my. Rodzina. - pogładziłem ją lekko po policzku.
- Świat się nie zatrzyma, ale my nie przestaniemy być rodziną. Nigdy. Cokolwiek się stanie.
- Boję się, że tobie się coś stanie. Tym razem na prawdę. I Mat... - teraz to ja przyłożyłem jej palec do ust.
- Nic się nie stanie. Ani mnie ani naszemu synowi. W ogóle to nie w taki momencie z takimi rzeczami, Dona! - zaśmiała się.
- Przepraszam. - parsknęła śmiechem i na powrót przytuliła się do mnie mocno. Sam żartowałem oczywiście, wiele razy myślałem o tym co może się stać. Ale teraz nie chciałem o tym myśleć. I nie chciałem też, żeby ona o tym myślała. Chciałem, żeby była szczęśliwa. I chyba udało mi się ją uszczęśliwić.

Zasnęłam po tym całym maratonie nawet nie miałam pojęcia kiedy. Po prostu, w pewnym momencie czując jak gładzi moje ramię, zamknęłam oczy a kiedy je otworzyłam było już jasno. Ale przez cały ten czas czułam go przy sobie blisko. Głównie zapach jego skóry. Kochałam ten zapach tak samo jak jego, bo należał do niego. Uspokajał mnie. Każdej nocy był ze mną, czy się kochaliśmy czy nie. Az do teraz.
Wyczułam, chyba podświadomie, że leżę w łózku sama. Przekręciłam się z boku na plecy macając puste miejsce obok siebie szukając go, ale go tam nie było. Pościel była zimna, więc... Otworzyłam szeroko oczy, a potem zerwałąm się do siadu. Od razu skontaktowałam, że jestem ubrana, miałam na sobie jakąś koszulę. Białą z długimi rękawami, ale nie zwracałam już na nią żadnej uwagi. Patrzyłam po pokoju i czułąm jak wielka gula wzbiera mi w gardle. Oczy zaczynały boleć tak je wytrzeszczałam.
W pomieszczeniu absolutnie nic się nie zmieniło. Wszystko stało tak jak zawsze na swoim miejscu, nie przesunęło się ani o milimetr. Niczego i tak przecież nie ruszałam. Ale... Nie było tego najważniejszego.
- Mike? - odezwałam się prawie bezgłośnie. Poczułam jak coś wali mi w piersi. Serce. Za chwilę eksploduje. Nie było go. Siedziałam w tym łózku sama. W pustym łóżku, zimnym. A to mogło oznaczać tylko jedno...
- Nie. - jęknąłem zwijając się kulkę, ukrywając twarz w dłoniach i wciskając się we własne kolana. - Nie. - powtórzyłam znów zaczynając się kołysać. Jeśli to wszystko co do tej pory się wydarzyło, było tylko snem... to ja się zabiję. Zabiję się. I nawet nie zamierzałam się nad niczym zastanawiać.
Zaczęłam się trząść. Miałam ochotę wgnieść sobie oczy w czaszkę. Rwać sobie włosy z głowy na żywca. Po prostu zrzucić się z dachu...
Ale zamiast tego rzuciłam się zamiast z dachu to z łóżka do stolika nocnego po swój telefon. Ręce i nogi tak mi się trzęsły, że w pierwszej chwili nie byłam w stanie go utrzymać. Upadł na podłogę a ja zaraz za nim. Wzięłam go w końcu i zagryzając wargę prawie do krwi, wyszukałam numer.
Ten numer... Dawno pod niego nie dzwoniłam, a połączenia które od niego przychodziły ignorowałam. Bo do tej pory nie wiedziałam co miała bym jej powiedzieć. Ale teraz nie było to ważne. Nic nie było ważne. Musiałam... Musiałam zdzwonić i błagałam Boga by to nie była prawda. Że mi się to nie śniło. Da głuche sygnały trwające wieczność...
- Halo, Dona? - odebrała. Chyba była bardzo zaskoczona... - Nie wiem co powiedzieć, słuchaj, ja cię naprawdę STRASZNIE przepraszam...!
- Ja-janet... - wycharczałam. Umilkła.
- Co się dzieje?
- Powiedz mi... błagam, powiedz mi, że on...
- Dona, ja wiem, że to wszystko mogło do ciebie dojść ze sporym opóźnieniem, ale daj mu już spokój! Zrobił coś strasznego, czego nikt by chyba nie ogarnął, ale...
- JANET!!! - wrzasnęłam. Znów umilkła. - Powiedz mi, że to mi się nie śniło...
- Ale co?!
- Że on tu był! Powiedz mi, że on naprawdę tu był! Jest! ŻE JEST! - musiałam się jej wydać prawdziwą wariatką bo nic nie mówiła, a ja nadal wrzeszczałam do telefonu.
Nagle drzwi za mną otworzyły się z hukiem. Przestraszyłam się tego hałasu, nie spodziewałam się. Zresztą, nie zawracałam sobie głowy tym, czy ktoś jeszcze był w domu. To pewnie Darek, pomyślałam i zrobiło mi się niedobrze. Złapałam się z brzuch. Poczułąm jak czyjeś ręce łapiąc mnie delikatnie za ramiona i próbując podnieść. Automatycznie zaczęłam się stawiać. Nie chciałam JEGO bliskości... Chciałam... do mojego prawdziwego męża. Chciałam, żeby to Michael przy mnie klęczał, nie ON. Ale po chwili zdałam sobie sprawę, że ten dotyk... jest inny. Zupełnie inny. Te dłonie były ciepłe jak zawsze, ale ich skóra była inna... Czułam wyraźnie. Albo po prostu zwariowałam. Była delikatnie szorstka, jakby czymś zmieniona. A potem dotarło do mnie, że i głos który do mnie mówił nie należał do Darka. Przede wszystkim mówił po angielsku. A Darek po angielsku rozumiał co trzecie zdanie. I ta barwa...
- Dona, najdroższa, powiedz mi co się stało! - chwycił w końcu w dłonie moją twarz i skierował na siebie. Momentalnie się uspokoiłam. Wbiłam w niego oczy i patrzyłam, prawie pochłaniałam go wzrokiem. - Dona? - rzuciłam mu się w ramiona i rozpłakałam. Kompletnie nie wiedział o co chodzi. - Cii.... ciii, skarbie... - ściskałam go mocno mocząc mu łzami koszulę na ramieniu. Za nim w wejściu do sypialni stał Mateusz, patrząc na tą całą scenę jeszcze większymi oczami niż moje przed chwilą.
- Dona, spójrz na mnie. - mimo, że chciał bym sama na niego spojrzała, zmusił mnie do tego sam. - Powiedz mi co się dzieje. - mówił spokojnie i jednostajnie patrząc mi w oczy.
- Nie było cię... - wyjąkałam czując jak od łez pieką mnie oczy.
- Jestem cały czas. - zapewnił mnie gładząc kciukami moje policzki ścierając w ten sposób krople łez.
- Nie było cię tu... - powtórzyłam znów. - Myślałąm... - zapowietrzyłam wciągając szybko powietrze do płuc.
Chyba w końcu domyślił się o co chodzi.
Popatrzył na mnie ze zrozumieniem i czułością bijącą po oczach. Nagle o mal znów wszystko mi się nie zwaliło. Zetknął swoje czoło z moim wciąz trzymając w swoim dłoniach moją twarz. Przymknął oczy...
- Jestem z tobą cały czas. Nie zostawię cię więcej, uwierz mi, proszę...
- Nie chodziło o to, że mnie zostawiłeś. - wychlipałam, na co otworzył oczy znów nie rozumiejąc. - Tylko o to że to wszystko mogło się nie wydarzyć.
- Myślałaś, że to sen i że właśnie się z niego wybudziłaś? - szepnął i znów zaczął gładzić moje policzki. Zajęczałąm coś niewyraźnie. - Dona... - zaczęłam cisnąć się do niego jakby zaraz jedna naprawdę miał zniknąć mimo tego co mówił. - Nie możesz tak... Ja jestem przy tobie. I już zawsze będę. Nie musisz się już bać. - szepnął jeszcze ciszej i pocałował mnie czule. Chyba dopiero teraz odetchnęłam. Kiedy poczułam jego usta na swoich. Jakby ktoś zdjął mi potężny ciężar z serca. Objęłam go w pasie i wtuliłam się już o wiele spokojniejsza. I dopiero teraz zrobiło mi się wstyd.
- Ale ze mnie debil. - powiedziałąm na głos akcentując ostatnie słowo. Usłyszałam w tym samym momencie jak nasz kochany syn parska śmiechem i wychodzi z pokoju. Natomiast Mike odniósł mnie w końcu z tej podłogi i posadził na łóżku. Janet już dawno się rozłączyła. Zauważyłam to podnosząc telefon. Westchnęłam. Chyba nie była gotowa na konfrontację.
- Wcale nie prawda. - poczułam jak wplata palce w moje włosy i wzdycha. - Tak słodko spałaś... Nie budziłem się więc. Ubrałem cię tylko w moja koszulę, bo Mat wrócił już od kolegi. Śmiesznie by to wyglądało gdybyś na przykład wyszła z sypialni nago. - wyszczerzył się szeroko. W ogóle wydawał się być jakoś szczególnie rozbawiony. Pewnie tą całą sytuacją. A to wcale nie było śmieszne.
- Nie nabijaj się! - trzepnęłam go poduszką. - Nawet sobie nie wyobrażasz... co poczułam...
- Z pewnością nie. - przerwał mi znów chwytając moja twarz w dłonie i zbliżając się do mnie bardzo. - Ale jestem, widzisz? Jestem. - chwycił moją dłoń i przycisnął sobie do ust.   - I już zawsze będę. Tak jak ci obiecałem. Popatrzyłam na niego przez chwilę, a potem oparłam czoło o jego tors.
- To było najgorsze przebudzenie w historii. Ale teraz znów jest cudownie. - popatrzyłam znów na niego. Uśmiechał się wciąż. - Mówisz, że to twoja koszula? - mruknęłam w pewnej chwili spoglądając mu w oczy. Tak cudownie brązowe ciepłe oczy. Ciarki mnie znów przeszły kiedy pomyślałam, że znów mogłabym go stracić...
- No... na to wygląda. - powiedział i uśmiechnął się szeroko pokazując wszystkie zęby. Podniósł rękę i zaczął majstrować przy pierwszym guziku. Po chwili odpiął go i zabrał się do drugiego... a potem do trzeciego... czwartego... i musnął wierzchem dłoni moje ciało wzdłuż całego mostka od samych obojczyków.
- Pewnie chciałbyś, żebym ci ją oddała... Gdyby nie Mateusz...
- Młodym nie musisz się przejmować. Miał znów lecieć z kumplem do kina... więc pewnie już go nie ma. - wyszeptał. Palcem powoli odsłonił moje ramię, ale materiał nie opadł mi na biodra, trzymał się dzielnie mojego ciała. Jego dłoń zaczęła czule gładzić moją skórę.
- Z kumplem... i on nadal myśli, że ja za każdym razem wierzę w tego kumpla. - mruknęłam na co mój kochany zaśmiał się cicho pod nosem wciąż zajęty kawałkiem mojego ciała. Wciąż z tym filuternym uśmiechem gładził moją skórę... teraz na piersi. Aż zerknął mi  oczy. - To chcesz tą koszulę czy nie? - sama się uśmiechnęłam. Chociaż tak po prawdzie to uśmiechałam się już od kilku dobrych minut...
Zagryzł wargę i przysunął się do mnie jeszcze bliżej. Jego usta zetknęły się po chwili z moją szyją...
- Uznaję to za odpowiedź twierdzącą. - wymruczałam na co zaśmiał się cicho i niemal zdarł ze mnie ten materiał. Wspiął się na mnie zmuszając mnie do położenia się na płasko, w tym samym czasie pogładziłam jego klatkę piersiową. Popatrzył mi znacząco w oczy.
- Jestem tu. - szepnął.
- Wiem. - odpowiedziałam i pozwoliłam mu powoli po raz kolejny pozbawić się zmysłów...

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Resurrection. - 32.

No, w końcu udało mi się to skończyć, chociaż tak od połowy to mi się to bardzo nie podoba, ale lepiej nie będzie. Wciąż nie mam czasu, a jak już mam to myśli krążą tylko wokół egzaminów i o pisaniu mowy nie ma. Ale już  niedługo, do końca kwietnia :D
Zapraszam. :)
***


Urlop, że tak to nazwę, trochę nam się przedłużył. Nie chcieliśmy chyba wracać po prostu do szarej rzeczywistości, do tych problemów... ale w końcu trzeba było. Spędziliśmy w Hiszpanii pół tora tygodnia. To były naprawdę cudowne dni, najcudowniejsze od bardzo długiego czasu. Już nie pamiętałem, kiedy ostatnio mogłem tak swobodnie się poruszać. Gdziekolwiek bym się nie znalazł. Teraz, przez te kilka pięknych dni, czułem się, jakby wróciło to wszystko co było kiedyś. Spokój, bezpieczeństwo... i uśmiech na twarzy Dony, która sprawiała, że sam chciałem się uśmiechać. Nie było chyba lepszego powodu od niej...
Ale w końcu nadszedł czas, by sielanka się skończyła. Trzeba było wracać. Dzień wcześniej dojechało do nas paru facetów dwóch, więc na miejscu razem było ich czterech. Chyba wystarczająca liczba. Byłem bardzo zdziwiony i jednocześnie zaniepokojony tym, że ostatnimi czasy absolutnie nic się nie dzieje. Nic nie mogło wzbudzić naszych podejrzeń... i właśnie dlatego je budziło. Ta cisza była niepokojąca... jak przed burzą. Czułem, że coś się święci, nie wiedziałem tylko co i kiedy. Miałem nadzieję, że może jednak to tylko jakaś moja wyobraźnia... może już nic się nie wydarzy? Miałem tą nadzieję, ale jednocześnie wiedziałem, że to byłoby zbyt proste. Bałem się zaskoczenia. Nie wiadomo było co komu odwali w tej bandzie wariatów, mogliśmy spodziewać się nieoczekiwanego. A z tym zawsze jest problem... Nie wiadomo kiedy i gdzie... i co.
Z synem był kontakt na bieżąco, więc w końcu nawet Dona nieco się uspokoiła. Nieco, bo wiedziałem, że i tak się martwi. Była matką, wcale nie miałem na ten temat żadnych obiekcji. Sam się zresztą martwiłem, nie zależnie od wszystkiego. Ale nic się nie działo, więc... mogłem mieć nadzieję, że kiedy już wylądujemy w Warszawie, nic niezwykłego nas tam nie powita.
Coś niezwykłego powitało nas już wcześniej, zanim jeszcze zaczęliśmy się pakować.
Ostatniego wieczora oboje woleliśmy zostać w pokoju i w tylko swoim towarzystwie. Nie wychodziliśmy nigdzie, nikogo nie wpuszczaliśmy, byliśmy tylko my i łóżko. Akurat ten jeden mebel był wtedy najbardziej eksploatowany... Z tych kilku godzin najlepiej zapadł mi w pamięć jej jęk pomieszany z krzykiem, kiedy wypowiadała moje imię. A potem leżeliśmy spokojnie wtuleni w siebie już bez żadnych ekscesów...
- Powrót do koszmaru. Gdyby nie to wszystko, chyba bym tu już została. Gdyby nie ta cała afera... moglibyśmy jeździć we trójkę na takie wycieczki każdego tygodnia. - wymruczała z głową na mojej piersi. Starałem się ją jakoś pocieszyć, o ile to było możliwe. Gładziłem lekko jej skórę na ramieniu.
- Będziemy mogli tak sobie wyjeżdżać już niedługo, zobaczysz. - obiecałem jej całując we włosy. Pachniała cudownie. Tak jak zawsze i tak jak pamiętałem.
- Jak ty w ogóle chcesz, wiesz... - wykonała jakiś nieokreślony ruch ręką w powietrzu. Ale domyśliłem się o co jej chodzi.
- Szczegóły nie są jeszcze dopasowane, ale wstępny scenariusz jest już jasny. Pierwszym krokiem jest nagranie jednego filmu z dwóch tak naprawdę. Klipu do trzech piosenek razem. I to pod moim nazwiskiem. Niektórym pewnie oczy zbieleją, ale o to chodzi. To takie uszczypnięcie przed uderzeniem. Ale mam mały problem z tym.
- Jaki?
- Quincy. - mruknąłem tylko. Spojrzała na mnie do góry nie odrywając się nawet na milimetr.
- Co z nim?
- Ma być producentem. - dla mnie istota tego problemu była jasna. - Ten projekt miał być utrzymany w tajemnicy ale jakimś sposobem wyciekł i on się o nim dowiedział. Bardzo chciał w tym uczestniczyć, więc wyrażono mu na to zgodę by nie budzić podejrzeń. Podejrzenia dopiero się obudza jak zobaczy mnie na planie. Nikt nikomu nie powiedział skąd wzięły się te piosenki, kto je napisał i kto skomponował. A teksty są bardzo wymowne. Za teledysk będzie odpowiadał on. Chciałem sklecić to jakoś zaocznie na kolanie, że tak powiem, ale... w końcu stwierdziłem, że skoro to poważny krok to muszę poważnie się za niego zabrać. Więc, za niedługo, któregoś pięknego dnia, będę musiał się z nim spotkać. A co mu powiem, nie mam bladego pojęcia.
- Myślałam, że on wie. - popatrzyłem na nią.
- Nie wie, nikt go w to nie wtajemniczył. Chciałem na początku, ale... wiedziała już moja rodzina a im więcej było tych uświadomionych tym gorzej. Więc koniec końców pozostawiliśmy go w niewiedzy.
- Tak jak mnie.
- Tak, ale ty... ty miałaś nie wiedzieć z zupełnie innego powodu...
- Wiem. - przerwała mi. - Próbuję zrozumieć twój tok myślenia w tamtym czasie.
Naprawdę, pomyślałem. Przecież ja sam nie rozumiałem jak mogłem aż tak dać ponieść się emocjom... Ale przynajmniej na razie sytuacja była w miarę spokojna, więc...
Aż do ranka dnia następnego.
- Mat się cieszy, że w końcu wracamy. - mruknąłem z uśmiechem po skończonej rozmowie z synem. Dona popatrzyła na mnie i sama się uśmiechnęła.
- Co, stęsknił się?
- Być może, ale za Chiny Ludowe się nie przyzna. Poza tym brzmiał jakoś dziwnie...
- Jak dziwnie? - podchwyciła od razu rzucając pakowanie swojej torby i wpatrując się we mnie z napięciem. Momentalnie cała się spięła.
- Spokojnie, nic mu nie jest. Brzmiał mi po prostu na przeziębionego. - odetchnęła. - A raczej na pewno na przeziębionego. Sądząc po tym  jego pięknym pociąganiu nosem co dwa słowa.
- Ciekawe co robił, że się tak załatwił... - mruknęła zabierając się znowu do pakowania. Miała tego zdecydowanie o wiele więcej niż ja.
- I oczywiście, jak wół, upierał się, że on jest całkowicie zdrowy. Że to mnie się coś zdaje. - parsknęła śmiechem znad walizki, a ja podszedłem do niej od tyłu i objąłem kładąc dłonie na brzuchu. Musnąłem lekko wargami jej skórę na szyi. - Nie sądzisz, że wypadałoby jakoś ładnie podsumować ten cały wyjazd? - wymruczałem jej do ucha. Zaśmiała się od razu spoglądając na mnie z boku.
- Za cztery godziny wylatujemy.
- No to zobacz ile jeszcze mamy czasu... - szepnąłem dobierając się do niej na poważnie. Wtedy rozległo się krótkie pukanie do drzwi i ktoś wszedł do środka.
- Przepraszam państwa... - facet trochę się zmieszał. A ja akurat w tej chwili nie byłem zadowolony z jego wizyty. Co chyba zauważył.
- Proszę? - syknąłem w jego stronę. Był to oczywiście jeden z moich kumpli, że się tak wyrażę.
- Są komplikacje z lotem. Nasz został odwołany, wykryli jakąś usterkę w samolocie. Udało nam się przebukować bilet na wcześniejszy, lecimy za dwie godziny. - nie wiedziałem, cieszyć się, płakać? A może wkurzyć?
- Dzięki. - mruknąłem z westchnieniem i teraz oboje razem z Doną zaczęliśmy w pośpiechu ładować do waliz swoje rzeczy. Ona cały czas śmiała się pod nosem spoglądając na mnie. Wiedziałem o co jej chodzi. Jakieś skurwysyny pokrzyżowały mi plany. I tak też właśnie w tej chwili myślałem.
Faceci też poszli biegusiem się przygotować. Oni akurat mieli z tym najmniejszy problem. Nie to co my. Nie to co DONA, która... Ale to w końcu kobieta. Musieliśmy się spieszyć, choć na lotnisko mieliśmy całkiem blisko. Kilka kilometrów, ale wypadało wyjechać wcześniej. Już kilka razy przez cały pobyt tam miałem jakieś dziwne wrażenie, nie umiałem go zdefiniować i ignorowałem je, ale teraz znów sie pojawiło. Tym razem też zauważyłem jak jakiś facet, chyba, sądząc po posturze, która mi mignęła chowa się albo całkiem ucieka gdzieś. Byłem pewny, że wcześniej nas obserwował. Szliśmy właśnie korytarzem pozostawiając za sobą zamknięte pokoje.
- Co się dzieje? - Dona jak zwykle ma bardzo dobry wzrok.
- Nic, tylko... Wydaje mi się, że ktoś jest tu nami zainteresowany.
- Jak zainteresowany? - chyba ją przestraszyłem. Zaczęła się rozglądać, ale już nic nie zobaczyła podobnie jak ja.
- Spokojnie, nie denerwuj się. To pewnie jakiś ciekawski gość albo pracownik. Nic wielkiego.
- Co takiego? - Josh, który dojechał do nas razem z jeszcze jednym facetem by nas eskortować, jak to określił, na co wybuchnąłem wtedy śmiechem, natychmiast się przy nas zjawił, jak tylko usłyszał coś podejrzanego. Sam rozejrzał się uważnie dookoła. - Widziałeś coś?
- Czy widziałem. Ktoś mi mignął. - mruknąłem cicho. - Chyba szedł za nami jakąś chwilę. Ale chyba już... całkiem zniknął. - dodałem patrząc w tamto miejsce gdzie go widziałem.
Ten hotel bardzo się rozbudował przez te lata. Sieć korytarzy była po prostu powalająca. W jedno miejsce można było dojść na przeróżne sposoby. Wystarczył dzień lub dwa, żeby to sobie ogarnąć. Dlatego właśnie faceci cały czas się rozglądali, zwłaszcza kiedy mijaliśmy kolejne rozgałęzienie prowadzące do innego skrzydła.
- Jeśli jest kreatywny to mamy problem. - mruknął inny, młody, który też tu przyjechał. - Tymi przeklętymi ścieżkami może dojść w dowolne miejsce i cały czas nas obserwować. Czy ten hotel nie miał na co wydawać pieniędzy?! Zainwestowaliby by lepiej w lepsze żarcie. - parsknąłem śmiechem, ale nic nie powiedziałem. Musiało to wyglądać naprawdę podejrzanie. Szliśmy niczym kolumna. Dwóch na przodzie, potem ja z Doną, a za nami kolejna dwójka. Co najmniej jakby prowadzili skazańców. Może powinienem być zdenerwowany, ale jakoś... nie byłem.
A potem zadzwonił telefon jednego z nich.
Początkowo nie zwróciłem na to większej uwagi. Ot, często któryś z nich dostawał niespodziewane telefony. Było to po prostu swego rodzaju normą w tym wszystkim, więc czym miałem się przejmować? Zaniepokoiło mnie dopiero jego zachowanie chwilę później, kiedy zatrzymał się w pół kroku, a cała reszta za nim. Wpatrywał się w jakiś nieokreślony punkt i słuchał najwidoczniej tego co ktoś miał mu do powiedzenia. Momentalnie flaki skręciły mi się w brzuchu. Dona ścisnęła mnie mocno za ramię, błagałem Boga w myślach, żeby to tylko nie było nic z tych rzeczy,  o których myślę...
Ale okazało się być to czymś zupełnie innym, chociaż jak najbardziej łączyło się z całą sprawą. Nie dotyczyło jednak w ogóle naszego syna, za co dziękowałem niebu. Ale cała sensacja wprawiła mnie w konsternacje.
- Pojawiły się kłopoty, znowu, z NIMI. - popatrzył na mnie jakby starał się odpowiednio dobrać słowa. Josh, który też patrzył na tego faceta fuknął niecierpliwie poganiając go. - Dwóch delikwentów wybrało się do... San Marino. - osłupiałem. Ta nazwa bardzo dużo mi mówiła, ale... co ONI robili TAM??
- San Marino? - jego widać też to zaskoczyło. Innych też. - A co oni tam robią?
- Jeszcze nie wiedzą. - spojrzał na mnie wymownie. - Znaczy... Kręcili się koło kwatery naszego dziadka.
- Jakiego dziadka?  - odezwała się Dona patrząc po nas wszystkim po kolei. JA wiedziałem JAKIEGO dziadka. Ale jakim cudem...?
- Kurwa mać! - Josh nigdy nie umiał hamować emocji. - Jeszcze tego nam brakowało.
- Ekhem?! - Dona przypomniała o swojej obecności.
- Wiesz. TEN, co ci mówiłem. - nie chciałem mówić nazwiskami. Ale zrozumiała od razu. - Stało się tam coś?
- Nie. Tylko obserwowali dom, nic więcej. Ale to i tak dużo. Chyba przegapiliśmy coś dużego. - stwierdził.
- ZNOWU. - warknął Josh, który cały się już pieklił. - I?!
- O konkretach będą z nami gadać na miejscu. Właśnie... chcą, żebyśmy tam polecieli. Nie mogą go nigdzie przenieść, ale... - tu spojrzał na mnie. - Wydali konkretne instrukcje. Będziemy musieli ulokować pana gdzie indziej, panie Jackson, w Warszawie już pan nie może zostać. Ktoś tam chyba zaczyna łapać o co chodzi...
- Zaraz!- wtrąciłem się przerywając mu. - Jak to w Warszawie już nie mogę zostać, o czym ty mówisz?
- Przekazuję tylko co słyszałem. Trzeba pana przenieść w inne miejsce, to pana pojawianie się z żoną chyba wzbudziło ich podejrzenia...
- Kogoś tu popierdoliło?! - od razu się uruchomiłem.
- A co pan sobie myśli, że jak to będzie wyglądało?
- Co ja sobie myślę? Nigdzie się nie wybieram, na pewno nie zostawię ich samych...!
- Nikt nie mówi, że pana żona i syn zostaną sami. Mówię o panu. Oni w dalszym ciągu będą pod nadzorem tak jak do tej pory.
- Nigdzie nie jadę. Dotarło? - powiedziałem bardzo powoli i wyraźnie.
- Ale my nie mamy wyboru. - powiedział patrząc na mnie, chyba sam nie wiedział co zrobić. Będą mnie brać siłą czy jak?
- Zostaję. Na własną odpowiedzialność, powiedz im. Nie ruszę się stamtąd nawet na krok! Nie będę wiecznie uciekał...! Już wystarczy tej maskarady...
- Mike... - Dona złapała mnie za ramię, chyba nie wiedziała co ma zrobić. Sam nie wiedziałem, poza tym, że wracam z nią do Polski i nie ruszam się stamtąd choćby mnie ciągnęli wołami...
- Dostanę za to PULITZERA! - usłyszeliśmy w pewnej chwili niespodziewanie, odwróciłem się na pięcie. Staliśmy na dość sporym holu, zza zielonych drzewek wystawał facet, na oko trzydziestoletni, w okularach i kamerą w ręce, która rejestrowała... wszystko... Kiedy zdał sobie sprawę że zwrócił w końcu naszą uwagę, zerwał się do ucieczki, ale potknął się o donicę i o mało nie przewrócił. Dwóch facetów zdążyło go więc złapać.
Powiedzenie, że byłem w szoku, było gigantycznym niedopowiedzeniem...
Oboje razem z Doną staliśmy w miejscu patrząc jak faceci biorą za szmaty tego gacha. Nie był chyba wcale takim chucherkiem, bo przynajmniej na początku dawał sobie z nimi radę. Po chwili jednak siły go chyba opuściły...
- To jest gwałt w biały dzień! - krzyknął wciąż próbując się im wyrwać, ale Josh i jeszcze jeden mocno go trzymali. - W dodatku napaść na dziennikarza w czasie pracy! To jest obraza demokracji!
- Ja ci dam demokrację! - Josh był szczególnie wyczulony na pisarskie szuje. - Takie glisty jak ty dotrą do swego nawet gdyby na ziemię miał zstąpić sam Antychryst! - warknął wciąż trzymając go za szmaty.
- Nie wolno wam mnie tykać! - zaskrzeczał znowu usilnie starając się obronić swoją kamerkę, którą drugi facet konsekwentnie chciał mu wyrwać z rąk.
- Ciebie nie, ale twoją koszulę już jak najbardziej! - Josh prawie powiesił go w powietrzu trzymając z tyłu za kołnierz. Facet chyba się przeraził. - Gadaj teraz co tu robisz, kim jesteś i kto cie tu wcisnął!
- Nic wam nie powiem! Wykonuję tylko swoje obowiązki! Jak widać, bardzo dobrze, że tu jestem! Spisek! Po prostu największy spisek XXI wieku! I opinia publiczna ma prawo się o tym dowiedzieć! AUU! - stęknął, kiedy Josh... powiedzmy, że uderzył w jego CZUŁE miejsce. Aż się skrzywiłem.
- Powiem ci do czego ma prawo opinia publicza i TY! Za chwilę zabierzemy cię ze sobą w pewne miejsce, tam wyplujesz wszystkie zęby, a ja własnoręcznie zaszyję ci mordę na stałe. To jak? Gadasz sam czy mam ci jednak pomóc?
Dona wydawała się przerażona tą agresją, ale w takiej sytuacji nie mogliśmy sobie pozwolić, żeby ten bubek cokolwiek namieszał. Mogłoby się to... nieciekawie skończyć. Nie tylko dla mnie. Objąłem ją ramieniem i szepnąłem, żeby się nie przejmowała, że tak naprawdę nic mu nie zrobią, a chcą jedynie zmusić do gadania.
- HA! - chyba usłyszał mój szept. - Właśnie! I jeszcze ona! Niech pani powie, wiedziała pani od samego początku?! Czy też zamykają pani usta? Ja doskonale wiem kim jest ta kobieta, proszę pana! - zwrócił się do mnie bezpośrednio. - To jest pańska ŻONA! - wskazał na mnie paluchem oskarżycielsko. - A PAN! PAN jest NAJPRAWDZIWSZYM MICHAELEM JACKSONEM!!!! - chyba za bardzo sie podniecił. - Przecież jak góra to zobaczy, awansuję na naczelnego!
- Na twoim miejscu nie byłbym tak różowo nastawiony! - Josh znów zabrał głos. - O ile w ogóle dotrzesz jeszcze do pracy, zapewniam cię, że od tej chwili, jeśli nie wyśpiewasz nam wszystkiego, będziesz pracował jedynie w dziale nekrologów! - dziennikarz spojrzał na niego wściekły.
- Jasne! Myślicie, że jestem idiotą?! Ja wam powiem, a wy zrobicie ze mnie durnia! Nie ma mowy! Ten materiał ukarze się w prasie jeszcze dzisiaj! Najpóźniej w jutrzejszym wydaniu!
- A jak tu na miejscu skręcę ci kark, też się pojawi?!
- Spokojnie. - wkroczyłem, bo zaczynało robić się gorąco. Wszyscy na mnie spojrzeli. - Zrobimy tak. - powiedziałem podchodząc bliżej i zwracając się bezpośrednio do gnidy. - Powiesz nam wszystko co wiesz. Kto i dlaczego kazał ci drążyć. W zamian za to dostaniesz przeniesienie do największej gazety w USA. Co ty na to? - wytrzeszczył na mnie oczy. A następnie jego usta utworzyły wielkie 'O'.
- Najpierw przeniesienie, potem informacje...
- Albo zrobimy to po mojemu, albo sam wyrwę ci język. - powiedziałem spokojnie. Zacisnął usta. Chyba zdążył zauważyć, że nie znajduje się w zbyt dobrej dla siebie sytuacji.
- Dobra. - powiedział w końcu. - Jakieś trzy tygodnie temu do redakcji, w której pracuję przyszedł list. Dość spora koperta. Bezpośrednio do naszego szefa. Zaraz potem zwołał nas wszystkim i powiedział że ktoś anonimowo chce, żeby zbadać pewną sprawę. Nie było podane nic, żadnych szczegółów, oprócz tego, że ma być to jeden dziennikarz i podany numer pod który ma zadzwonić po dalsze informacje. Nikt nie chciał tego wziąć, byli pewni, że to jakies jaja, ale ja stwierdziłem, że coś w tym jest. Więc wziąłem tę robotę. Po wykręceniu podanego numery dowiedziałem się, że mam ustalić kim jest jeden facet, podali mi informacje. Billy Jencins, lat tyle i tyle, mieszka tam i tam itd. Kiedy zapytałem tego faceta kim jest, powiedział tylko, że tego Jencinsa starym znajomym. Ale w tej kopercie, którą przysłano było coś jeszcze.
- Co? - zapytałem od razu.
- Taki mały obrazek. Trójkąt z okiem...
- Wiedziałem. - Josh tylko wypuścił z siebie powietrze jak balon.
- Co? - facet chyba nie miał pojęcia z kim ma do czynienia.
- Nic. Gadaj dalej.
- Dalej już wiesz. Latałem za tobą jak pies, nawet tu przyleciałem. Opłaciło się! Najpierw kopię materiału prześlę tamtym, a potem zrobimy z tego niezły artykuł...
- Nikomu niczego nie prześlesz. - zapowietrzył się. - Nie świadomie władowałeś się w bagno bez dna.
- Na twoim miejscu już przeprowadzałbym się do Australii. - mruknął Josh patrząc na faceta jak na gówno.
W krótkim czasie udało się jakoś ogarnąć sprawę, musieliśmy spieszyć się na samolot. Dziennikarz zgodził się lecieć z nami. Miał już nawet bilet, więc nie było problemu. Usiadł jednak z daleka od nas, być może takie miejsce zostało mu przydzielone. Nie obchodziło mnie to nawet. Obchodziła mnie Dona i syn. Jedno było jasne. Ktoś tam zaczął sie już czegoś domyślać...





Kiedy wylądowaliśmy w Warszawie, było ciemno jak... Byłam wykończona, jedyne o czym marzyłam, to dotrzeć do domu i spać. Całą drogę do mieszkania jednak przyglądałam się Michaelowi. Facet z gazety następnego dnia miał drugi lot do Stanów, zabrali go tylko po to, żeby uwiecznić jego zeznania, że tak to nazwę. Ale mina Michaela dawała wiele do życzenia. Nic nie mówiłam. Czułam, że on chyba potrzebuje tej chwili zamyślenia.
Kiedy już byliśmy pod domem wystartowałam jak z procy, ale po chwili poczułam jak ktoś łapie mnie za rękę. Nie musiałam się oglądać by wiedzieć, że to Mike. Jego skóra dłoni była dziwnie szorstka, było to wynikiem wady skóry... Czasami zastanawiałam się czy go to nie boli. Chyba nie bolało, bo zacisnął palce na moich i popatrzył mi w oczy jakoś tak badawczo.
- Będziesz się przenosił tak jak mówili, zanim tamten się wtrącił? - zapytałam cichym szeptem. Nie było z nami nikogo...
- Nie. Nie odstąpię cię ani na krok. Na pewno nie. Ani syna. - jakoś mi tak ulżyło. I chyba to zauważył, bo się uśmiechnął. - Nic nam się nie stanie. Nie rzucą się na nas z nożami.
- A skąd wiesz? Przecież to wariaci.
- Nie ten typ wariatów. - objął mnie i przytulił mocno. Siedzieliśmy w windzie, która jakoś tak wolno jechała na górę...
Kiedy w końcu się zatrzymaliśmy, a drzwi windy się rozsunęły, poczułam kolejną ulgę. Zaraz będziemy w domu i zobaczę co z synem na własne oczy. Wiedziałam, że nic mu nie jest, ale mimo to...
- Mateusz? Jesteśmy. - powiedziałam wchodząc. Cisza. - No proszę, nawet się  nie przywita...
- Jestem u siebie! - usłyszałam ledwo że. Od razu ruszyłam do jego pokoju, a Michael za mną.
Na miejscu zastaliśmy siedem nieszczęść. Leżał w łóżku przykryty kołdrą po sam nos, blady i spocony, włosy kleiły mu się do czoło. Oczy załzawione, podkrążone, jakby zamglone, ale patrzył na nas trzeźwo. A oprócz tego zawalony nos. I ledwo go było słychać.
- No. - usłyszałam głos Michaela obok siebie. - "Ale ja jestem zdrowy!" - przedrzeźnił go.
- No bo byłem! Dopiero wczoraj... mnie tak rozłożyło. - wychrypiał. Podeszłam do niego i usiadłm na skraju łóżka kładąc mu rękę na czole.
- Masz gorączkę. Byłeś u lekarza?
- N-nie... - powiedział i rozkaszlał się strasznie. - Jezu... - wyjęczał. - Ledwo mogę mówić tak mnie gardło boli. O jedzeniu nie ma mowy... - westchnął.
- Dlaczego nie powiedziałeś od razu? - teraz Mike zbliżył się patrząc na niego prawie, że przerażony.
- A co ja mam pięć lat?! Nie umarłem.
Zawsze z nim taka rozmowa. Zakomunikowałam mu tylko, że jutro jedziemy z nim do lekarza.  I oby modlił się, żeby to nie było nic poważnego.
- Może angina. Albo jakieś ostre zapalenie gardła. - powiedział Mike patrząc jak upycham swoje rzeczy w szafach.
- Pewnie tak... Boję się, że teraz będą się pojawiać problemy za problemami... - podszedł do mnie i przytulił mnie mocno czym chyba chciał podnieść mnie na duchu. Udało mu się. Za każdym razem czułam się o wiele lepiej, kiedy mnie przytulał. Przypomniałam sobie sprawę tego dziennikarza i miałam nadzieję, że nic wielkiego z tego nie wyniknie...