środa, 19 października 2016

Resurrection. - 1.

Witam! :D Oto rozdział 1. :) Jest raczej dosć długi tak mi się wydaje, sporo w nim retrospekcji, starałam się poprawić wszelkie błędy, ale jeśli jakieś mi umknęły to przepraszam. Zapraszam. :) Kolejny rozdział powinien ukazać się w piątek.

 ¥ • ¥ • ¥

-  GDZIE TO DO CHOLERY JEST ZNOWU?! - usłyszałam wrzask z głębi mieszkania. Zastygłam z talerzem w ręce. Normalne. Pewnie znowu nie może czegoś znaleźć w tym swoim bałaganie. A tyle razy mu mówiłam... Ech. MĘŻCZYŹNI. Ruszyłam w stronę pokoju, z którego dochodziły hałasy wywracania wszystkiego do góry nogami. Mieszkanie było duże. Mieściło się w jednej z większych dzielnic Warszawy, na Mokotowie. Mieliśmy cztery sypialnie, dużą kuchnię, taką samą łazienkę i salon. Ten powstał z wywalenia ścianki działowej, niszcząc w ten sposób schowek na miotły.
W jednej sypialni rezydowałam ja z Darkiem, druga należała do mojego syna, Mateusza. W trzeciej trzymał rupiecie typu jakieś stare zeszyty z nutami... i wiele innych. Miał tam takie swoje małe studio.
Tak, wdał się w ojca pod tym względem. Głos miał jak dzwon, nie identyczny, ale podobny. W ogóle był do niego bardzo podobny. I właśnie rył w jednej z szafek wywalając wszystko na podłogę.
- Czego szukasz? - zapytałam wchodząc do pokoju i patrząc na ten cały rozgardiasz. Widać tylko było jego tyłek wystający zza otwartych drzwiczek. Prychnął pod nosem zły wyłaniając się zza nich cały.
- Nuty mi zginęły. - burknął patrząc na mnie jak zbity pies. - Nie widziałaś gdzie kładłem ten nowy zeszyt? - zapytał błagalnie.
- Nie, nie widziałam. Jakbyś sobie posprzątał to byś wiedział gdzie co masz. - skrzywił się. Pokręciłam głową z uśmiechem.
- Przecież chyba na łeb dostanę jak będę musiał to pisać jeszcze raz!
- Twój ojciec potrafił zaczynać to samo i z pięć razy od początku. - powiedziałam podchodząc do niego i czochrając go lekko po głowie. Uciekł mi z tą burzą czarnych loków.
- Mama! - krzyknął oburzony.
- Co?! - zaśmiałam się znów.
- Nie mam już dziesięciu lat! - roześmiałam się głośno.
- Dobrze, dorosły mężczyzno. - wydął nieco usta. Zadowolony w końcu. - Poszukaj jeszcze raz na spokojnie, nie plądruj wszystkiego to na pewno znajdziesz. Za pół godziny będzie obiad. - uśmiechnął się.
Wróciłam więc do garów. Nie miałam pojęcia po kim on jest taki niecierpliwy... Dobra, po mnie. W ogóle jeśli chodzi o charakter to bardzo przypomina mnie, już nie raz to słyszałam. Nigdy nie owija niczego w bawełnę. Sama uważam, że jest z nim jeszcze gorzej niż ze mną. Ja to się chociaż czasami ugryzę w język, a on? Wali co tylko mu przyjdzie do głowy, nie ważne co to. I do kogo. Z jednej strony to dobrze, ale i tak staram się go hamować.
To tyle w nim ze mnie. Reszta to wykapany Michael. Normalnie jakby go zjadł. Nie tylko jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny, że jest niesamowicie podobny. Już nie raz, odkąd dziesięć lat temu wróciłam do Polski z Australii, zaczepiano go i zadawano mnóstwo pytań. Nie było sensu tego ukrywać. Powiedziałam publicznie, że jest synem mojego zmarłego męża.
Huk był ogromny, a jakże. Ale w Polsce to szybko ucichło. W świecie, zwłaszcza w USA rozpisywali się długo, ale nie obchodziło mnie to. Po ojcu odziedziczył nie tylko niekwestionowany talent, ale i nawet pewne odruchy. W pewnych momentach naprawdę przypominał go do złudzenia. Zdzierżyć tego nie mógł chyba mój obecny mąż.
Tak, Darek jakoś nie mógł złapać z Mateuszem choćby najmniejszego kontaktu. Zazwyczaj się kłócili. Zazwyczaj o to samo. O Michaela. Momentami naprawdę mnie to wkurzało. Wzmianki o nim nie były dla mnie łatwe, zwłaszcza takie...
- Może byś tak sprzątnął po swojej dupie, co? - Darek chyba po prostu nie umiał, albo nie chciał odzywać się do niego z większą łagodnością. I potem dziwił mu się, że traktuje go jak najgorszego wroga. Chłopak spojrzał na niego.
- Jak będę chciał. - mruknął tylko zostawiając talerz po obiedzie w zlewie.
I tak zawsze wrzucałam wieczorem naczynia z całego dnia do zmywarki, więc sama nie wiedziałam o co znowu ten hałas. A Mateusz nie omieszkał znowu się odszczekać. Skierował się do swojego pokoju. Już wiedziałam co za chwilę się zacznie... Już zakryłam uszy dłońmi.
- Słuchaj, ty chyba masz tu za wygodnie, co? - warknął Darek patrząc w plecy mojego syna, który nie zareagował. - Mówię do ciebie! - krzyknął.
- Gadaj se, jak ci się nudzi. - rzucił tylko i zniknął u siebie. Czekałam na wybuch...
- Szlak mnie zaraz trafi! - nie pomyliłam się. Wstał z krzesła chcąc chyba iść za nim. Udało mi się go powstrzymać łapiąc za rękaw.
- Zostaw go, bo znowu wybuchnie awantura! - spojrzał na mnie zły.
- Jeszcze go broń! Rozpuściłaś bachora! Na co skinął paluszkiem to miał!
- Ja rozpuściłam?! Miał zawsze wszystko czego potrzebował...!
- Tak, czego potrzebował! Zwłaszcza te wszystkie mikrofony, sprzęty, to mu dopiero jest potrzebne! - popatrzyłam na niego wściekła.
- Kocha muzykę tak jak jego ojciec...!
- Właśnie! OJCIEC! Synuś KRÓLA! - prychnął siadając. - Jego wielmożność! KSIĄŻĘ MATEUSZ, syn nieodżałowanej jego wysokości KRÓLA POPU Michaela Jacksona! - wbijałam w niego oczy jak szpile. - Masz szczęście, że wykitował, Dona, dzisiaj miałby 60 lat! I pewnie nawet na kiblu musiałabyś go sadzać, bo sam by już nie dał rady! - miałam ochotę go rozedrzeć, dosłownie...
- Skończ już, bo się rzygać chce. - usłyszałam. Mateusz właśnie wychodził z pokoju zakładając kurtkę.
- A ty gdzie się wybierasz?! Można wiedzieć?! - Darek znów się do niego przyssał.
- Można. - odpowiedział. - Wychodzę.
- Gdzie wychodzisz?! Nigdzie nie pójdziesz...! - krzyknął w jego stronę, ale on tylko parsknął śmiechem. Podszedł do mnie.
- Jutro moje imieniny. Fabian do mnie pisał. Chce iść teraz kupić mi coś, a jutro zaprasza na imprezę. - wyjaśnił po czym pocałował mnie w policzek...
- A nie mówiłem?! Na wszystko mu pozwalasz! A ty NIGDZIE NIE PÓJDZIESZ, chłopcze, rozumiesz?! - spojrzał na ojczyma po czym zwrócił się znów do mnie.
- Pa, mamuś. - i poszedł. Myślałam, że Darek dostanie kurwicy.
- No i co? - warknął patrząc na mnie. Złość we mnie buzowała.
- Co i co?!
- Rozpuściłaś bachora, robi co chce, jeszcze trochę...!
- I co?! - wpadłam mu w słowo. Byłam wściekła. Miałam już dość tego wszystkiego.
- To ty zacząłeś ten hałas!
- JA?!
- Tak, ty! Jak nie masz konkretnego powodu, by go zaczepić to go sobie wymyślisz! Przecież codziennie wieczorem wrzucam wszystko do zmywarki! Odbiło ci?! - zerwał się wściekły i zarzucił na siebie kurtkę. - Gdzie idziesz?! - jeszcze tego brakuje, żeby Iwie z domu go może siłą wyciągał.
- Do pracy. - warknął i poszedł.
No tak. Było przed czternastą...
- I tak prawie dzień w dzień od jakichś pięciu lat. Z westchnieniem przypomniałam sobie najpierw słowa syna, a potem ojca...

- Mama. - usłyszałam za sobą. Stałam w sukni ślubnej przed wielkim lustrem. Odwróciłam się i zobaczyłam wtedy czternastoletniego synka. Uśmiechnęłam się.
- Co jest, kochanie? - pogładziłam go po policzku. Miał naburmuszoną minę. - Hej... - ponagliłam go trochę, kiedy nic nie mówił, stał tylko że skwaszoną miną.
- Dlaczego ty chcesz wyjść za tego idiotę?
Dobre pytanie. Zadało mi je już parę osób. I jak dotąd nie zdołałam na nie odpowiedzieć. Wyciągnęłam do niego ręce na co podszedł do mnie i przytulił się. 
- Kochanie... - zaczęłam, chociaż sama nie wiedziałam co mu powiedzieć.
- No? - zaczął znów. - Sama nie wiesz.
- Synek...
- O tacie już zapomniałaś? - poczułam ukłucie w sercu.
- Skarbie, dobrze wiesz, że to nieprawda. Twój tata jest dla mnie najważniejszy. Wiesz o tym.
- To dlaczego wychodzisz za tego debila? - uśmiechnęłam się.
- Czasami już tak jest. Nikt nie chce być sam, kochanie. Twój tata zawsze będzie najważniejszy, zawsze będę go bardzo kochać. Ale trzeba żyć dalej.
- Ja to rozumiem, mamuś, naprawdę. Wiem, że chcesz być z kimś szczęśliwa, ALE CZEMU Z TYM IDIOTĄ?! Tylu innych facetów na świecie! - był młody, wielu rzeczy jeszcze nie rozumiał. Z resztą... ja sama siebie nie rozumiałam...



Mój ojciec nie znosił Darka od momentu, kiedy się dowiedział, że mnie zdradzał z osiedlową pindą. Kiedy związałam się z Michaelem, cieszył się, że jestem szczęśliwa mimo tego co się stało, wiedziałam, że tak było chociaż tego nie pokazywał. Ale teraz, po tych latach, które spędziłam w Australii z synem powiedziałam i jemu i mamie, że chcę wyjść za mąż za  swojego byłego... Po raz pierwszy w moim życiu miałam okazję zobaczyć moich rodziców całkowicie stuprocentowo zgodnych.
Mama wszelkimi sposobami próbowała wyperswadować mi ten pomysł, ale nie szło jej to dobrze. Jeśli się na coś uparłam, wołami mnie nie mogli od tego odciągnąć. Mateusz w ogóle przestał się do mnie odzywać. Nie rozumiał czemu chcę to zrobić, był obrażony na cały świat. Od samego początku nie cierpiał Darka jak tylko po raz pierwszy go zobaczył. Nie opowiadałam mu za wiele o tym co było kiedyś, więc nie wiedziałam czemu od razu tak go znielubił. Może po prostu coś wyczuwał? Dzieci mają to do siebie. Darek próbował się z nim jakoś porozumieć, dogadać, zabierał go na jakieś wycieczki, do kina i tak dalej... Ale mały w żaden sposób nie dawał się urobić. Ojciec to popierał czym jeszcze tylko podjudzał całą sytuację.
- Dona, dziecko, mówię ci, nie zamieniaj sobie męża na takiego nieudacznika! - westchnęłam spoglądając na tatę.
- Czemu nieudacznika?
- CZEMU? Dziecko! Zapomniałam już co było?
- To było dawno, tata. 
- I co z tego?! Nie wiesz, że tacy ludzie się nie zmieniają?! Jackson raczej wolałby, żebyś wybrała sobie kogoś lepszego, anie...!
- Jacksona tutaj nie ma, tato! Co mam zrobić, iść i położyć się na jego grobie? - mój ojciec tylko westchnął...

Właśnie, jeśli chodzi o grób Michaela... O istnieniu Mateusza jego ciotki i w ogóle cała rodzina ze strony Michaela dowiedziała się w bardzo specyficzny sposób. Kiedy wyjeżdżałam do Australii powiedziałam Iwie, że za JAKIŚ CZAS powiem im o wszystkim. Ale tak się stało, że nie utrzymywałam z nimi jakiegoś specjalnego kontaktu. Kilka razy Janet kontaktowała się z moimi rodzicami, coś tam przysłała, więc rodzice odesłali to do mnie. Nie powiedzieli im gdzie mieszkam i nawet się z tego cieszyłam. Tak więc... chyba miałam prawo się spodziewać, że nie zastanę po nich nawet śladu, kiedy już wróce do domu...

Ach te dzieci. Ale co się dziwić? Dziadków widział tylko na monitorze komputera kiedy rozmawialiśmy przez komunikator. Od czasu, kiedy wyjechałam nie było mnie w Polsce ani razu. Każde święta spędzaliśmy razem tylko we dwoje. Kilka razy jakaś sąsiadka, jedna lub druga zapraszała nas, ale ja byłam zdania, że święta spędza się z rodziną. One miały swoje grono, a ja... My wystarczyliśmy sobie na wzajem. Synak nawet sam powiedział, że nie chce do nich iść.
Miał już dziesięć lat. I co roku suszył mi głowę, że chce pojechać do dziadków ich odwiedzić i zobaczyć na ŻYWO jak sam stwierdził, bo czasami ma wrażenie, że ich wcale nie ma. Nie chciałam, żeby tak to odbierał, więc... po krótkim zastanowieniu stwierdziłam, że czemu nie. W końcu moi rodzice też będą się cieszyć, że wreszcie będą mieli wnuka blisko siebie.
Postanowiłam, że nie powiem mu nic aż do świąt Bożego Narodzenia. Dostał ode mnie ubłagane prezenty, o których marzył cały rok, ale największym prezentem jak sam stwierdził była ta wiadomość, kiedy mu powiedziałam, że przeprowadzamy się do Polski do dziadków. Że przez jakiś czas będziemy mieszkać z nimi, aż nie znajdę jakiegoś mieszkania w Warszawie, ale cały czas będzie miał ich pod ręką i kiedy tylko będzie chciał, będzie mógł się z nimi zobaczyć. Nie tylko przez internet. Był taki szczęśliwy. A o to mi przede wszystkim chodziło. Żeby moje dziecko było szczęśliwe.
A przy okazji udało mi się też uszczęśliwić rodziców.
W dniu, w którym wylądowałam w Warszawie poczułam, że znów coś się przede mną otwiera. Jakiś nowy epizod w życiu. Trochę się bałam... Na pierwszy rzut oka uwydatniało się podobieństwo Mateusza do Michaela, nie chciałam by nagle ktoś się do niego wyrywał i pytał o cokolwiek. Mateusz wiedział kto jest jest ojcem i kim był. Wszystko wiedział. Wiedział kim był Michael Jackson i od momentu jak tylko zaczął konstruować pełne składne zdania zaczął mnie męczyć nie tylko o to by pojechać do dziadków, ale też na grób jego taty. Na to... na pewno nie byłam gotowa. Nawet po tylu latach. 
Ale na pewno nie spodziewałam się TAKIEJ niespodzianki, kiedy nasza taksówka zatrzymała się pod domem moich rodziców. Wytaszczyłam swoje bagaże i dziecka z pomocą kierowcy i podprowadziłam je pod drzwi. Zadzwoniłam dzwonkiem i nie minęły trzy sekundy jak drzwi się otworzyły. Mały od razu wprysł do środka.
- Zaczekaj! - zawołałam za nim. Tata uśmiechał się szeroko kiedy razem ze mną wciągnął walizy do środka, od razu mnie wyściskał, a potem bez reszty dał się zawładnąć swojemu wnukowi. Wiedziałam, że natychmiast oszaleje na jego punkcie. Zresztą tak samo mama. Pod tym względem nie różnili się ani trochę. Ich oczko w głowie. Jedyny wnuczek. Więcej pewnie nie będzie. Zresztą o czym tu mówić. 
- Zakładaj kapcie! - powiedziałam łapiąc go za rękę, bo już widziałam że ma wielką ochotę wydrzeć do kuchni na boso. Spojrzał na mnie spod byka, po czym wsunął na nogi te, które podała mu mama. A jego babcia. 
Wyglądał naprawdę śmiesznie z tą miną i długimi do ramion czarnymi lokami. Dwa opadały mu na oczy, ale jakoś mu chyba nie przeszkadzały, a kiedy próbowałam mu je odgarnąć uciekał mi. MĘŻCZYZNA. 
- Siadajcie w salonie, zaraz zrobimy kawę. Mamy więcej gości. - powiedział ojciec patrząc wciąz na małego. Zdziwiłam się trochę, bo nic nie mówił wcześniej.
- A kto przyjechał? - długo na odpowiedź nie musiałam czekać.
Weszliśmy wszyscy do salonu, oczywiście mały na samym przedzie. I od razu wypalił..
- O, ciotki! - wytrzeszczyłam na niego oczy, a chwilę później jeszcze bardziej, kiedy przy stole zobaczyłam siedzące... A jakże. Janet i LaToyę.
Zmieniły się nieco przez te dziesięć lat. Jan wcześniej miała raczej krótkie włosy i wciąż coś z nimi wyczyniała. Teraz miała gęste drobne spirale do samych ramion w ciemnym brązie. LaToya nosiła włosy proste, teraz miała je podobne do Janet. 
Wybałuszały na nas oczy jakby zobaczyły UFO. No, nie byłam tym zbytnio zdziwiona. Wystarczyło spojrzeć na moje dziecko i od razu było wszystko wiadomo. A tym bardziej, że one nie miały o niczym pojęcia. Zresztą nikt z tamtej strony nie miał o niczym pojęcia. Mateusz nie był jakiś wielce wstydliwy, co dowiódł tymi 'ciotkami' na dzień dobry. Ale te ciotki najwyraźniej zatkało. Patrzyły na niego wciąż wielkimi oczami, a potem przeniosły spojrzenie na mnie. 
Cóż, spodziewałam się, że będą złe, ale tak jakoś wyszło. W sumie, może dobrze, że w końcu się dowiedzą. Ja miałam na uwadze tylko jego dobro, nie chciałam by cały świat się o tym dowiedział bo nie będziemy mieć oboje spokoju. No ale skoro one już widzą... to nie będę się przecież wypierać, bo są zbyt inteligentne by uwierzyć, że ten chłopiec nie jest synem ich zmarłego brata. 
- Eeem... - pierwsza bąknęła coś nie zrozumiale Janet. Ona zawsze w różnych sytuacjach pierwsza odzyskiwała swój zwykły animusz. Widać, to się nie zmieniło. LaToya nadal gapiła sie bezmyślnie. 
- Cześć. - powiedziałam w końcu i musiałam przyznać, że naprawdę się cieszę, że je widzę. Nawet LaToyę. Pamiętałam doskonale jaka była. Ciekawe czy zmieniła się choćby odrobinę. 
- Cześć, Dona. - Janet znów bąknęła. - Całkiem nieźle wyglądacie. - dodała wciąż gapiąc się wielkimi oczami. A następnie wskazała paluchem na małego.
- Nie pokazuje sie paluchem! - walnął, nie zdążyłam zatkać mu buzi. Jak zwykle. Otworzyły szeroko oczy słysząc jego angielski.
Tak, mały mówił tak samo dobrze po polsku jak i po angielsku. Właśnie w tej chwili starał się odciągnąć moją rękę od swojej buzi. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem. 
- To co, może się czegoś napijemy? - rzucił ojciec jakby nigdy nic. Chyba nie bardzo go to wszystko obchodziło teraz kiedy jego wnuczek w końcu się tu objawił razem ze mną. No naprawdę. 
- Co wy tu robicie? - zapytałam w końcu czym chyba pomogłam im się wydostać z szoku, przynajmniej trochę, tak myślałam. 
- My? Od paru ładnych lat nie było z tobą żadnego kontaktu, pomyślałyśmy, że wpadniemy... - mruknęła LaToya teraz bardziej dokładnie przyglądając sie mojemu synkowi, który właśnie sadowił się obok niej na wysokim krześle. - Ile on ma lat? - zapytała patrząc znów na mnie.
- Dziesięć. - odpowiedziałam nawet nie mrugając powieką. - Chyba nie musisz o to pytać. - dodałam widząc, że otwiera znów usta. Doskonale wiedziałam o co chce mnie zapytać.
- No tak, nie muszę. - stwierdziła patrząc znów na niego. 
- Tak właśnie. Twoje szwagierki zadzwoniły do nas kilka dni temu i powiedziałem im, że wracasz. Nic nie mówiły, że się pojawią, tak więc nam też zrobiły niespodziankę. - odezwał się mój ojciec latając przy kuchennym barze i nastawia dwa ekspresy do kawy, a mama wyciągała ciasta z lodówki. Kiedy to zobaczyłam...
- No nie mów że napichciłaś tego wszystkiego tylko dlatego, że my przyjechaliśmy, mama... - uśmiechneła się radośnie. 
- No a jak myślisz?
- Babcia obiecała tort czekoladowy! - mały znów wystrzelił. Z zasady siedział cicho, ale jak już coś powiedział... No i oczywiście, najczęściej dopominał się o swoje, tak jak teraz. 
- Zęba miałeś rwanego, dzień przed wyjazdem, będzie cię boleć. - powiedziałam z uśmiechem. Wiedziałam, że choćby się paliło to on i tak sobie tego żarcia nie odpuści. Bolał go całą noc, ryczał mi, a nie mogłam dać mu nic przeciwbólowego bo ma alergię. Rano udało mi się cudem dostać z nim do dentysty i lekarka żywcem mu go rwała. Ale to mleczak, więc siedział płytko, a mały jak tylko go stracił tak od razu stwierdził, że już go nie boli i on chce chipsy. I ja i pani dentystka spojrzałyśmy na siebie i parsknęłyśmy pod nosem śmiechem. Nie dostał tych chipsów, tak nawiasem mówiąc.
Ale teraz... Jak sam stwierdził, nic mu nie będzie. 
Więc jak tylko mama postawiła mu ten tort przed nosem, myślałam że z uciechy zacznie fruwać.
- Tylko z umiarem. Bo jak nie ząb to brzuch cię będzie bolał. - machnął reką. - No! - pogroziłam mu. - Zobaczymy kto będzie sobie machał, nicponiu. 
Ale nie pchał w siebie jakby nie jadł cały rok. Zjadł dwa kawałki, popchnął jakimś innym jednym małym, przepił gorącą herbatą i poleciał z dziadkiem do ogrodu. Było jeszcze jasno, choć w Polsce była już jesień. 
Westchnęłam i popatrzyłam na panny Jackson siedzące po drugiej stronie stołu.
- Macie zamiar od razu urwać mi łeb?
- Powinnyśmy. Ale mały jest tak zajebisty, że najpierw chcemy go dokładnie obejrzeć. - powiedziała Jan wyciągając szyję, żeby zobaczyć co robi z dziadkiem. Poszli na tyły domu i zrywali jabłka. - Dlaczego nam nie powiedziałaś?
- Wiesz dobrze... a raczej możesz sobie wyobrazić jak wtedy wyglądałam. Dowiedziałam się ze dwa tygodnie po powrocie do domu. Do tamtej chwili nie wychodziłam z łóżka. Dopiero kiedy się dowiedziałam dałam radę jako tako się pozbierać. - spojrzały na siebie. LaToya wbiła swój wzrok w podłogę. - Ale co tam, mówcie co u was? Nadal jesteś tak patologicznie nieodpowiedzialna? - strzeliłam sama teraz patrząc na LaToyę. Podniosła głowę i zrobiła do mnie krzywą minę. Jej siostra zaczęła się śmiać.
- Nie, co ty! Teraz w końcu wzieła się za siebie. Co nie?
- Kiedyś trzeba było. - odpowiedziała, a ja pomyślałam, no tak, braciszek już ci nie pomoże... Ale nie chciałam być złośliwa. 
- Mam nadzieję, że zostajesz tu na dłużej? - odezwała sie znów Jan po chwili.
- Wróciłam do domu na stałe. Do Polski w sensie. Mam zamiar kupić jakieś mieszkanie w Warszawie, żeby mały miał pod nosem swoich ukochanych dziadków.
- No nasze dziadki też będą bardzo chcieli go zobaczyć. - stwierdziła z naciskiem. Dobrze wiedziałam o co jej chodzi. Zauważyłam, że mama poszła za tatą i małym do ogrodu, pewnie, żebyśmy mogły pogadać.
- Mały chce koniecznie odwiedzić tate. - chyba nie musiałam dodawać co to znaczy...
- Pojedziesz?
- Nie wiem. - powiedziałam nie patrząc na nie. 
- Dlaczego by nie? - zapytała siląc się na spokój, ale głos jej dziwnie zadrgał. Odchrząknęła. - Będziemy tu przez tydzień. Potem możesz zabrać się z małym z nami i razem pójdziemy. My też zbyt często tam nie chodzimy. - dodała ciszej.
- Dlaczego? - zdziwiłam sie trochę.
- Też nie jest przyjemnie. - spuściłam wzrok. - Pewnie spodziewałaś się, że jesteśmy tam codziennie...
- No na pewno, że częsciej niż ja. - powiedziałam ze sztucznym uśmiechem. Westchnełam. - Mateusz bardzo chciałby polecieć do Stanów na grób ojca, ale nie mam pojęcia jak ja to zniesie i jak on sam będzie sie potem czuł. 
- Dona... - tym razem to LaToya. - Do smierci będziesz tego unikać? Jeśli mały chce... - Janet spojrzała na nią jakoś dziwnie. Spuściłam wzrok. 
- Zobaczymy. - powiedziałam w końcu z uśmiechem. - W końcu macie tu być przez tydzien, więc do czasu waszego wyjazdu pewnie zdążę się namyślić. Mały pewnie będzie się cieszyć, jesli się zdecyduję. Byście go widziały jak się cieszył, kiedy mu powiedziałam, że będziemy mieszkać z dziadkami!
- Wyobrażam sobie. - powiedziała Jan i w końcu prawdziwie się uśmiechnęła. - Szkoda, że nic nam nie powiedziałaś, nie mamy nic dla niego. 
- Ale możemy isć coś kupić... - wydarła nagle jej siostra.
- Daj cie spokój. On ma dość swojego. Zobacz ile placków. - wskazałam brodą na stól. - Jeszcze będzie miał za dużo.
- To chociaż jakieś pieniążki...
- No już od razu. Tego też ma aż za dużo. - burknęłam. Cały czas mnie to uwierało, ale co miałam zrobić? 
Tak więc tydzień potem zdecydowałam się w końcu i spakował po troszku rzeczy sobie i synkowi. Tak jak przewidywałam, cieszył się jakby dostał... nie wiadomo co. Lot zleciał nam dość szybko. Miałyśmy miejsca obok siebie, mały oczywiście też ze mną. Na miejscu zaczęłam się trochę obawiać.
- Gdzie chcesz iść najpierw? Na cmentarz... czy najpierw spotkać się ze wszystkimi?
- A co, już wiedzą? - zasmiałam się nieco nerwowo.
- No oczywiście! Chyba nie myślałaś, że będziemy trzymać ich w nieświadomości?
- No podejrzewałam, że nie będziesz do tego zdolna. - zaśmiałyśmy się obie. Wychodziłyśmy właśnie z płyty lotniska.
- Pojedziecie sami. Ja jadę od razu do rodziców. - popatrzyła jakoś wymownie na Janet, ta nic nie powiedziała.
- A czemu...
- Wiesz... Nie tylko twoi rodzice świrują teraz. - aha, pomyślałam, mogłam się domyślić. - Gotowi jeszcze się tu zwalić, nie patrząc na nic. 
- Wolałabym, żeby cały świat o niczym się od razu nie dowiedział...
- No tak. Ale to raczej kwestia czasu... - mruknęłam Jan. Sama byłam tego świadoma.
- Jasne. Ale wolałabym, by paparazzi nie zalali nas tak na środku ulicy, na przykład teraz. 
- Co to są paparazzi? - zapytał mały.
- A tacy ludzie... którzy robią ludziom zdjęcia i potem można ich oglądać w gazetach albo w internecie. 
- Tacie też robili takie? - jakoś nie bał się o mnie mówić. Inne dzieci czasami płakały na samą mysl...
- Tak, też.
- Aha. - i temat był dla niego zakończony. 
- Więc gdzie jedziemy?
- Na cmentarz. - powiedziałam, na co mały uśmiechnął się szeroko. 
Za każdym razem kiedy na niego patrzyły same się uśmiechały szeroko. Wyglądał... Był naprawdę bardzo podobny. Włosy, oczy identyczne. 
LaToya wzięła taksówkę, a my wsiedliśmy do samochodu, który prowadziła Janet. Mały siedział za nami z tyłu i bawił się czymś co kupiły mu ciotki. Pierwszy prezent. Jan uparła się, że musi i koniec. A LaToya jej zawtórowała, więc co miałam zrobić? Tym bardziej, że chłopak cieszył się na samą myśl. Zresztą niby dlaczego miałabym mu tego odmawiać? Nie czerpałam przyjemności z odmawiania wszystkiego swojemu dziecku jak co po niektórzy, a z taką jedną też się spotkałam jeszcze w Australii. Chłopiec chodził do jednej klasy z Mateuszem, ale mieszkał w innym miasteczku. Któregoś razu chyba po Wielkanocy, albo Bożym Narodzeniu mój mały po powrocie do domu ze szkoły powiedział mi coś co najmniej dziwnego.
Opowiadały dzieciaki na jednej lekcji co im rodzice kupili na prezent. Każdy coś powiedział, Mateusz też się czymś tam pochwalił. A ten jeden siedział cicho w ławce ze spuszczoną głową. Z tego co wiedziałam, to że ten dzieciak wychowywał się w bogatej rodzinie. Ale mieszkał tylko z matką i jakiejś jej fagasem. Ojca widział dość rzadko, ale wtedy obsypywał go wszystkim. Moje sąsiadki znały tą kobiete i kiedy sama kiedyś którąś o to zapytałam powiedziały mi co nie co. Że ta kobieta jest co najmniej ograniczona, jesli w ogóle nienormalna. Dzieciakowi odmawiała dosłownie wszystkiego, nawet głupiego cukierka, chyba że akurat był wśród ludzi to z zaciśnięta mordą ale dostał tam od kogoś. Ale sama nigdy mu nic nie kupiła. Tamtego dnia właśnie mały przyszedł i powiedział mi ciężko zdziwiony, że kiedy nauczycielka zapytała tego małego co fajnego dostał pod choinkę powiedział, że nic, ale tata niedługo do niego przyjdzie to coś mu da. 
Byłam w ciązkim szoku kiedy już to wszystko poskładałam sobie do kupy. Ja swojemu małemu gwiazdkę z nieba bym dała a ta? Co to była za baba? Wszyscy doskonale wiedzieli, że ulewa się im aż ta kasa tylko ona po prostu musiała coś mieć z głową. 
Droga szybko upłynęła mi na rozmyślaniach. Kiedy auto się zatrzymało i podniosłam głowę zobaczyłam bramę cmentarza. To był teren chroniony, byle kto nie mógł tam wejść. Od razu poczułam jak żołądek mi się zaciska. Wysiedliśmy wszyscy, mały wyskoczył z samochodu i rozejrzał się dookoła. Nie rwał się tak jak zawsze. Chyba dobrze wiedział, że nie znajduje się na przysłowiowym placu zabaw.
Przejście przez tą bramę było naprawdę... ciężkie. Nie byłam tu od czasu pogrzebu. A więc... już dawno. Odnalezienie jego grobu nie zajęło nam dużo czasu. Obawiałam się trochę jak mały to zniesie, ale stał tylko i patrzył na płytę nagrobną postawioną pionowo. W okół rosła tylko trawa a pod marmurem, na którym wyryte były jego imię, nazwisko, data urodzenia, śmierci... stały tylko kwiaty w wazonie. Jednak ktoś od czasu do czasu tu zagląda, pomyślałam. Poczułam się trochę... Nie miałam nawet ze sobą świeczki...
- Nie przejmuj się kwiatami i innymi duperelami. Nie to jest najważniejsze. - odezwała się Janet jakby czytała mi w myślach. Popatrzyłam tylko na nią przez chwilę. Była jakaś nieswoje. Rozglądała się wokoło... 
Przeniosłam wzrok na synka i pogładziłam go lekko po głowie. Nagle powiedział coś naprawdę bardzo dziwnego.
- Jego tu nie ma. - i ja i Janet wytrzeszczyłyśmy na niego oczy a potem spojrzałysmy znów na siebie.
- Co takiego? - zapytałam patrząc znów na chłopca. Odkręcił głowę do tyłu by móc na mnie popatrzeć.
- Taty tutaj nie ma. 
- Co ty gadasz, młody... Jak nie ma?
- Nie wiem. Po prostu. TUTAJ go nie ma. - stwierdził, po czym tak po prostu odwrócił się i poszedł w stronę, z której przyszliśmy. Byłam w co najmniej lekkim szoku.
- Co to było...?
- Dzieci... Nie przejmuj się. Jakoś musi... sobie z tym poradzić. - powiedziała Jan lekko ochrypłym głosem. Kiedy na nią spojrzałam, była blada jak śmierć, a oczy miała tak duże, że niemal dosłownie jej wychodziły...
Trochę mnie to zaskoczyło... ale pomyślałam, że to w końcu nic takiego. To tylko dziecko. Może tłumaczy to wszystko sobie na swój sposób, po prostu... Wróciliśmy w końcu do auta nawet się za siebie nie oglądając. Może nie było tego po mnie widać, ale przeżyłam to i to bardziej niż sama mogłabym się spodziewać. Cieszyłam się, że wybrałam taką konfigurację, najpierw cmentarz, potem potkanie z resztą rodziny. Gdybym tą wizytę tutaj zostawiła na koniec... Teraz przynajmniej na jakiś czas zajmę czymś głowe.
Droga do ich domu nie była długo. Mały wparował do środka, jakby bywał tam codziennie. Próbowałam go powstrzymać, ale Janet powiedziała, żebym się nie przejmowała, w końcu wszyscy się nie mogli nas doczekać. Z salonu jak podejrzewałam... Był to dom ich rodziców, nigdy tam nie byłam... Dochodziły nas głośne rozmowy, ale jak tylko Mateusz udał się w tamtą stronę momentalnie ucichły. Kiedy sama się tam znalazłam zobaczyłam jak wszyscy mu się przyglądają a on skacze po wszystkich po kolei oczami. Byli pewnie w takim samym szoku jak Janet i LaToya, kiedy go zobaczyły, a pewnie niczego nie zmieniał tu fakt, że one ich uprzedziły o naszej wizycie. 
Ale długo to nie trwało. Po jakimś czasie ich matka pierwsza wstała i przywitała się z nim serdecznie, mały od razu uwiesił jej się na szyi. Ale starego unikał, zauważyłam to od razu. Przywitał się z nim normalnie, a potem właził wszędzi byle tylko trzymać się od niego z daleka. Chyba każdy to zauwazył. Jan zapytała czy o czymś mu opowiadałam. Od razu domyśliłam sie co ma na myśli. Niczego mu nie opowiadałam. Dziecku miałabym mówić takie rzeczy? Musiał po prostu CZUĆ, że ten facet nie potrafi obchodzić się z dziećmi, nieważne ile mają lat. Ale w końcu atmosfera się rozluźniła i można było normalnie pogadać.
Jedyną rzeczą, która co chwilę dosłownie przerywała komuś gadkę był telefon Jermaine'a, który brzęczał zawzięcie i doprowadzał jego właściciela do szału. Ile razu by nie odrzucił tego natrętnego połączenia za chwilę znów było. Komuś chyba naprawdę zależało, żeby się z nim skontaktować. Przeprosił nas w końcu odchodząc w kont i odbierając telefon.
W pierwszej chwili nic nie było słychać, zresztą nie starałam się temu przysłuchiwać. Ale po kilku minutach dało się znać, że Jer jest coraz bardziej zirytowany swoim rozmówcą. Syczał coś do tego telefonu, warczał... Pomyślałam, że to pewnie jakaś sprawa prywatna. A potem chyba naprawdę musiał się zdenerwować, bo zaczął coś powtarzać pod nosem...
- Nie! Zgłupiałeś?! I co... NIE, powiedziałem... Ogarnij dupe, człowieku...! - coś musiało się dziać, ale chyba nie miało to nic konkretnie wspólnego z nami, że tak to wyrażę. Nagle na te słowa rozległ się inny głos w telefonie, nieco przez niego zniekształcony, ale słowa dało się łatwo zrozumiec, tym bardziej, że ten ktoś wrzeszczał dość głośno.
- CHCĘ ZOBACZYĆ SWOJE DZIECKO, IDIOTO!!! - Jermaine aż odsunął słuchawkę od ucha krzywiąc się lekko. Zerknął na nas przez ramię i uśmiechnął się nerwowo. Zmarszczyłam lekko brwi. 
- Sam jesteś idiotą! - wysyczał, a zaraz potem dodał. - Nie trzeba było moczyć, a potem zostawiać jak psa, nie miał byś dzisiaj problemu z widywaniem dzieci! - odezwał się podniesionym głosem i wyszedł całkiem z pokoju. 
Odwróciłam się do stołu. Dziwnym trafem wszyscy się na mnie patrzyli, ale po chwili milczenia wrócili do starych rozmów.
I tak minęło to spotkanie. Posiedzieliśmy w Stanach kilka dni po czym wróciliśmy z małym do Polski i już się stamtąd nie ruszaliśmy...



W tym wszystkim dziwnym można by nazwać jeszcze dwie sytuacje, które miały miejsce. Jedna lepsza od drugiej. Ale były to rzeczy tak wysoce enigmatyczne, że nawet nie próbowałam starać się ich wyjasniać. Pewnie to nie było nic wielkiego, ale... Zanim jeszcze pożegnałam się z Janet...


- Kochanie, późno jest. Czas spać a nie łazić po sklepach. - powiedziałam do mojego małego skarba, ale uparł się, że on chce i koniec. A koniecznie chciał... orzeszki ziemne. Śmiać mi się chciało. Czasami tak miał, zresztą to chyba po mnie. 
- Ale mamuuuś! - zajęczał.
- No nie wytrzymasz do jutra? 
- Nie. - zrobił te swoje proszące oczka... i jak ja tu miałam mu czegokolwiek odmówić. Była godzina dziewiętnasta, jeszcze jasno, ale kładłam go spać o dziewiątej najpóźniej. Zanim się wykąpał... Mijały dosłownie dwie godziny. Nie chciał wychodzić z wody. 
- No dobrze. Pójde ci po te orzeszki. - powiedziałam w końcu na co się rozpromienił, ale natychmiast stwierdził, że on chce iść ze mną. Nie było sensu się spierać jesli chciałam to szybko załatwić. Być może za dużo mu pobłażałam, ale bez przesady z drugiej strony. 
Było ciepło więc nie ubierałam go specjalnie, wyszliśmy z domu. Do najbliższego sklepu mieliśmy jakies dwadzieścia pięć minut spacerkiem prosta drogą jak to okresliła Janet. No więc szłam prostą dorgą razem z moim synkiem. Wyszliśmy z zamkniętego chronionego osiedla meldując, że niedługo będziemy wracać panu portierowi. Przyjął do wiadomości. 
Po drodze mały nawijał o wszystkim uśmiechnięty i trzymał się mnie grzecznie za rękę. Samochodów jakoś nie było dużo. Mijałam właśnie jakiś mniejszy parking samochodowy, na którym stało tylko jedno ciemne auto z przyciemnianymi szybami.
Obok niego stał tyłem do nas jakiś mężczyzna. Widziałam go tylko z tyłu. Nie wiedziałam czemu akurat przyciągnął mój wzrok. Był dość wysoki, chudy... może nawet za chudy... i wpatrywał się w niebo. Oddychał pełną piersią. Może dlatego zwróciłam na niego uwagę? Nie co dzień widywałam na ulicy takie coś. Może poczuł się źle? 



Już nawet zastanawiałam się czy do niego nie podejść, ale w tej samej chwili z auta wyskoczył drugi facet, na oko o wiele młodszy od tamtego. Niby nie patrzył w naszą stronę, ale zerknął na mnie ze dwa razy, szłam dalej powoli z małym, który też sie temu przyglądał. Facet szturchnął mało delikatnie tego odwróconego do mnie plecami i chyba coś szepnął. Ten odwrócił się zakrywając sobie twarz obiema dłońmi, wytrzeszczył oczy i wskoczył prawie na głowę do auta. 
Wydało mi się to trochę śmieszne. No ale cóż. Nie znam gościa, może... A z resztą nieważne, pomyślałam. Warto nadmienić, że orzeszki zostały pomyślnie kupione, a gdy wracałam z dzieckiem tą samą droga, tego auta i facetów już tam nie było...

Tak, to było co najmniej zastanawiające w tamtym momencie. Ale najciekawsze wydarzyło się, kiedy byłam już z powrotem w domu u rodziców. Mały już spał. Rodzice siedzieli w salonie, telewizor cicho brzęczał...

Poprawiłam mu kołderkę ostatni raz i wyszłam z lekkim uśmiechem na twarzy. Dzisiaj wyjątkowo szybko zasnął. Może dlatego, że podróż samolotem była taka męcząca? Być może. Miał tylko dziesięć lat. Ja sama byłam wykończona, a co dopiero taki mały brzdąc. Chociaz może nie aż taki mały.
Rodzice z tego co słyszałam siedzieli w salonie. Powiedziałam im dobranoc i schowałam się w swoim starym pokoju. Mateusz spał w tym zaraz obok mojego tak na wszelki wypadek, gdyby coś się działo. 
Z westchnieniem usiadłam na łóżku i zaczęłam się zastanawiać, co by tu ciekawego obejrzeć jeszcze w TV. Nic ciekawego nie leciało. Jak zwykle, w kółko to samo. Powtarzane. 
Poszłam się więc wykąpać, po czym wśliznęłam się do łóżka i przykryłam. Robiło sie już zimno. Mateusz miał grubą pościel więc się nie martwiłam.
Wzięłam do ręki swój telefon ale nie miałam żadnych powiadomień, smsów czy nie odebranych połączeń. Patrzyłam przez chwilę na wyświetlacz...
Mój stary numer był już dawno nie aktywny. Karta sim leżała pewnie na jakimś wysypisku nie wiadomo gdzie, albo już została przerobiona na papier toaletowy. Ale numer wciąż pamiętałam, miałam go zapisanego w głowie.
Kiedyś... zaraz po tym jak... to się stało, jak wróciłam do Polski... często wybierałam ten numer. Odsłuchiwałam jego głos nagrany na sekretarce i często nagrywałam się płacząc. Potem już tylko słuchałam go kilka razy pod rząd, aż... w koncu musiałam przestać.  Teraz niedawno byłam na jego grobie i chyba znów mi się to udzieliło bo wybrałam znów ten numer.
Spodziewałam się, że jak zawsze będzie wyłączony i odezwie się sekretarka i będe mogła go usłyszeć tak jak wtedy. Chociaż mogłabym przypuszczać, że numer będzie już całkiem nie aktywny po tylu latach. Ale o dziwo... nie był.
Czekałam na odzew automatycznej sekretarki, ale zamiast tego... usłyszałam zwykły głuchy sygnał oczekiwania. Jak przy każdej zwyczajnej rozmowie. Byłam tak zaskoczona, że nawet nie pomyślałam, żeby się rozłączyć. Po drugim sygnale ktoś odebrał.
- Tak, słucham? - usłyszałam w słuchawce i zatkało mnie. Dosłownie. Ten głos... wywołał ciarki i gęsią skórkę na moim ciele. Nie mogłam z siebie nic wyksztusić. - Halo? - powtórzył jakby czekał, aż ktoś się do niego odezwie. Tyle, że ja nie byłam w stanie się odezwać choćbym chciała. Znałam ten głos aż za dobrze. - Halo, kto tam? - chyba się niecierpliwił... mężczyzna, to był męski głos. 
Po chwili usłyszałam jakies zamieszanie, stłumione wymieszane ze sobą głosy, że nie było można nic zrozumieć. A potem połączenie zostało zerwane...

Jak się można łatwo domyślić, zadziwiająco perfekcyjnie zadziałał tu mój mechanizm wyparcia. Szybko wyrzuciłam to zdarzenie ze swojej głowy nie umiejąc tego wyjaśnić. Bo niby jak miałam sobie wyjasnić fakt taki, że dzwoniąc na stary numer zmarłego męża... on sam odezwał się w słuchawce?

2 komentarze:

  1. Wszystkie gwiazdy balują w niebie,
    ale Michael wciąż siedzi na ziemi.
    Heeeej!!!! :D
    To było moje słowo wstępu. Tsaaa... Geniush ja nie ma co robić i wymyśla takie dziwne rzeczy xD Ale mi humor dzisiaj dopisuje...
    Pfff...długo. Najchętniej to bym przeczytała dwa razy taki. No jak kończysz w momencie, gdy dłówna bohaterka znowu spobie wmawia różne niestworzone rzeczy, a przecież dobrze wiemy jak jest naprawdę... To się nie dziw, że później wyczekuje następnej notki z niecierpliwością.
    Rozwód, rozwód, rozwód, rozwód!!!!
    Dona nie jest szczęśliwa i to widać i słychać. Więc (tak wiem nie zaczyna się zdania od więc) niech kopnie Darka w dupę i po kłopocie. Jeżeli tak bardzo mu przeszkadza, że Mateusz jest synem Michaela to nie wiem niech na niego nie patrzy xD Ja rozumiem, że samotność jest dobijająca i chcemy mieć tą swoją drugą połówkę, ale żeby z NIM? Z tym, tym IDIOTĄ? Dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi.
    Jedziemy dalej i przechodzimy do retrospekcji.
    Dzieci potrafią nas zadziwiać i mam wrażenie, że on to wyczuł podświadomie, że Michael nie leży dwa metry pod ziemią. A Jermanie mógłby nauczyć się mówić ciszej xD Jestem zła... Zła na tą całą rodzinkę. Dlaczego jej nie powiedzą? Why? Co im szkodzi? Pewnie Dona zeszłaby na zawał, ale co tam.
    To się Michaelowi oczka otworzyły co? Ciekawe co by zrobił jakby wcześniej wiedział o ciąży.
    Czekaj czyli z tym autem, czy vanem czy co to tam było, to był Michael? Czy nie Michael bo się gubię...
    Ostatnia scena meeega... Aż dreszczy dostałam gdy to czytałam. No ale wyjaśnienie na głos trupa w telefonie jest tylko jeden, a może i dwa. Albo dodzwoniła się do zaświatów, albo on żyje. A dobrze wiemy jak to jest. Oczywiście my wiemy, a Dona nie, a z chęcią bym jej powiedziała xD
    Weny ci życzę duuużo i pomysłów wiele na ciąg dalszy.
    Za wszelakie błędy przepraszam pisane z telefonu.
    Pozdrawiam gorąco ;***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej. xD Odpowiem tylko na to czy to był Michael czy nie Michael z tym autem. :D To się wyjasni później w trakcie, za niedługo. xD A poza tym mnie się wydawał długi! :D
      Pozdrawiam. :)

      Usuń

Komentarz motywuje. :)