niedziela, 23 października 2016

Resurrection. - 3.

Dzień dobry! :D Krótko i zwięźle, zapraszam na odcinek, a następny pojawi się we wtorek. :)
***



- Co ty robisz?! - usłyszałem, nim zdążyłem jeszcze coś powiedzieć. Telefon został mi wyrwany z dłoni. 
- Oddawaj mi ten...! - ale facet przerwał już połączenie i patrzył na mnie wściekły. - Odbiło ci?! - wydarłem się.
- MNIE odbiło?! Co TY wyprawiasz, pytam się! Od dwudziestu lat chronimy twoje dupsko, a ty to chcesz teraz tak po prostu zaprzepaścić!
- Niczego nie chcę zaprzepaszczać! - wycedziłem zbliżając się do faceta z takim wyrazem twarzy, że aż zwątpił. - Niczego nie chcę zaprzepaścić, a już na pewno nie ŻYCIE MOJEGO DZIECKA! - wydarłem się niemal opluwając gościa śliną.
Wiedziałem o nim. Wiedziałem, że Mat jest moim synem i jak tylko się o tym dowiedziałem te dziesięc lat temu miałem ochote wyskoczyć ze skóry tak jak stałem. Gdyby nie wyjechała... Albo chociaż gdyby powiedziała o wszystkim mojej rodzinie... Z jej strony wszyscy wszystko wiedzieli. Ale nikt nic nie mówił. Ale to była w końcu Dona. Nie byłem tym aż tak zdziwiony, jak postąpiła. 
Z całą pewnością była wspaniałą matką. A z tym co dostała po mnie małemu na pewno nigdy niczego nie brakowało. Omijałem w tym wszystkim siebie, bo doskonale wiedziałem, że mnie brakowało mu najbardziej. Janet opowiedziała mi o wszystkim jak tylko się dowiedziała. Zadzwoniła do mnie. Nie mogła wysiedzieć, aż do powrotu, a nagły wylot z powrotem do Stanów po tym jak zobaczyła chłopca mógłby wydać się z lekka podejrzany.


Nie mam pojęcia jak wtedy wyglądałem, ale na pewno byłem w szoku. Gdyby wiedziała wcześniej, na pewno by mi powiedziała, a wtedy... cała sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Bo nic nie było by ważniejsze, niż ona i nasz synek. Janet przez całe te dwadzieścia lat pukała się w czoło ile razy o tym wspominałem w naszych rzadkich rozmowach. Rodzina nie odwiedzała mnie często. Nie mogli. Gdyby ktoś przyuważył, że ktoś z mojego rodzeństwa, mama czy ojciec pojawiają się w jakimś miejscu gdzie przebywałem dość regularnie... od razu dałoby to do myślenia.
Ale gdyby choćby pisnęła słowkiem... Wtedy myślałem tylko o niej i to rozwiązanie, które wybrałem wydawało mi sie najodpowiedniejsze. Chociaż wszyscy jak jeden mąż starali mi sie wybić to z głowy. Ale się nie dałem. Zrobiłem wszystko po swojemu i siedze tak w tej dziupli... od dwudziestu lat. Raz tu raz tam... Najgorzej było na początku. To nigdy nie jest łatwe. Było ciężko.
Cały czas powtarzałem, że nie chciałem odbierać córki jej rodzicom. Nie chciałem, żeby... Musiałaby iść razem ze mną, nie byłoby innego wyjścia. Nie pozwoliłbym jej na takie siedzenie samej, bez niczego i jeszcze świadomą tego wszystkiego co się dzieje. Musiałaby żyć tak jak ja żyję teraz. A nie chciałem tego dla niej, wiedziałem z jak wielkim wyrzeczeniem się to wiąże, ale własnie... Nie chciałem, by jej rodzice opłakiwali śmierc córki, która gdzieś tam sobie żyła, cała i zdrowa, na dodatek z dzieckiem. I właśnie jeszcze to dziecko. On miałby dorastać w takim... czymś? Nie wyobrażałem sobie tego. Poza tym... Wtedy nie było czasu na wymyślanie niestworzonych rozwiązań globalnego problemu tak naprawdę.
To było straszne jak oni się rozrastali. Jak plagi egipskie, jak szarańcza. Przez te lata pojawiło się wielu nowych artystów w różnej dziedzinie, nie tylko jeśli chodzi o muzykę. Ich początki zapowiadały się zjawiskowo. A potem nagle ni z tego ni z owego zmieniali cały swój wizerunek i twórczość... Inni mogli mówić, że po prostu się wyrobili, ale ja wiedziałem co to znaczy. Aż za dobrze to wiedziałem.
A teraz jeszcze to.
Myślałem, że po prostu eksploduję! Posunąłem się do rzeczy dla przeciętnego człowieka po prostu niemożliwej, by chronić rodzinę, a tu się okazuje, że oni tylko czatowali... Bezpieczni byli tylko przez te pierwsze dziesięć lat, kiedy nikt o tym dziecku nie wiedział. A teraz? Wiedzą o tym wszyscy. A więc także i oni. Nikt nie musiał mi niczego tłumaczyć. Wcale nie rozwiązałem problemu. Odciągnąłem go tylko w czasie. Na domiar złego, zawiesili teraz oko własnie na nim. Ciarki mnie przechodziły na samą myśl o tym... Zbliżyli się do mojego dziecka.
Nie miałem z nim praktycznie żadnego kontaktu nigdy. Widziałem go tylko raz... i to jeszcze przez gigantyczny przypadek. Kiedy przyleciała do Stanów z małym, miał wtedy dziesięć lat... Janet ją namówiła razem z LaToyą, kiedy poleciały tam celowo by spróbować się dowiedzieć gdzie ona jest. Nie wiedziałem gdzie się schowała przez całe dziesięć lat. Szukali jej, ale za Chiny nie mogli niczego znaleźć. A dla czego? Bo spóźnili się JEDEN dzien ze sprawdzeniem jednego lotu z Moskwy... I po ptakach. Taki zafajdany drobiazg, a właśnie przez niego przez dziesięc lat nie wiedziałem gdzie sie skryła.
Na początku, kiedy sie dowiedziałem, że wyjechała z Polski kilka miesięcy po wylocie z LA po moim 'pogrzebie'... pomyślałem, że to może nawet dobrze. Ale w życiu się nie spodziewałem, że nie będę miał zielonego pojęcia przez tyle czasu, gdzie ona jest. I że przez tyle czasu nie będę świadomy tego, że jestem ojcem. Kazałem im jej szukać, byłem pewny, że w mgnieniu oka ją odnajdą. Ale... no własnie.
Sprawdzili wszystko. Wyleciała z LA, wylądowała w Nowym Jorku, skąd poleciała prosto do Warszawy. Tam wsiadła w autobus i dojechała do domu do rodziców. Tyle wiedziałem już od razu. Śledziłem ją nie spuszczając z niej oka ani na minutę. Ale ciążowy brzuszek i dziecko w wózku mi umknęło. Nie wiedziałem jakim sposobem... ale tak. Nie miałem pojęcia, że donosiła ciążę i urodziła. A potem nagle znikła... I nawet nie wiedzieli kiedy. Zaczęli szperać. Wyszperali lot do Moskwy... i na tym koniec. Z Moskwy musiała lecieć dalej, tyle wiedzieliśmy, ale nie dało rady się już dowiedzieć gdzie. I to nie dla tego że Rosjanie nie chcieli nam tego udostępnić. Byli bardzo chętni do pomocy. Swego czasu też u nich garowałem. Momentami czułem sie jak więzień własnego życia... Dziady po prostu co miesiąc kasowali archiwa i na starych taśmach nagrywali nowe dane. Tym samym stare przepadały i nie dowiedziałem sie już nic, gdzie mogła się dalej udać.
Jej rodzice też nic nie wiedzieli. Albo po prostu nie mówili. Ta druga opcja jest bardziej prawdopodobna. Umierałem z niepokoju, próbowałem się uspokajać, że jeśli ja nie moge jej znaleźć to ONI też na pewno tego nie zrobią. Ale to było marne pocieszenie. Janet próbowała co jakiś czas coś z kogoś wyciągać, ale... to też nie pomogło. Każdy starał się jak mógł, a potem nagle... wróciła do Polski i wydało się, gdzie uciekła. Opowiedziała wszystko moim siostrom. Że pojechała do Australii, tam kupiła mały domek i tam zadomowiła się. Z dzieckiem.
Pierwszą wiadomość, jaką zafundowały mi moje młodsze siostry było właśnie to, że sie odnalazła. W końcu, uf. Tak. Ale potem Janet podała mi zdjęcie. Kiedy na nie spojrzałem... Nie musiała nic mówić. Jej mina poza tym mówiła wszystko. Nogi się pode mną ugięły.
I właśnie wtedy przyleciała z nim i... jeszcze odwiedziła mój grób. Masakra... Janet powiedziała mi o tym co mały tam powiedział... No cóż... Widocznie... coś wyczuwał podświadomie, może... Ale było to naprawdę... zadziwiające jeśli nie przerażające. 'Taty tutaj nie ma...' Taty. To tak trochę dziwnie brzmi. Teraz jest już dorosły i ojciec do niczego już mu nie jest potrzebny. Matka dobrze go wychowała. Żałowałem, że nie mogłem być z nimi...
- Mogłes być, przez cały czas, gdybyś tylko choć raz w zyciu mnie posłuchał, dzieciaku! - wytknął mi kiedyś stary, kiedy akurat zdarzyło mu się do mnie zadzwonić. Z resztą każdy bez wyjątku to powtarzał a ja się broniłem jak mogłem. Mówiłem, że musiałem ich ochronić, że gdyby nie to to dzisiaj najprawdopodobniej nie byłoby ani mnie, ani Dony, ani małego. I może prawda. I mogłem sobie mówic, że nie było na nic wtedy czasu. Wystarczyło po prostu odczekać kilka tygodni i ją o wszystkim uświadomić. Na pogrzebie wyglądała jak pół żywa, to wystarczyło, żeby zamydlić wszystkim oczy. Ale ja znów zrobiłem po swojemu. Nawet wtedy gdy dowiedziałem się o synku... W pierwszej chwili zadzierałem przysłowiową kiece i już chciałem lecieć, ale potem znowu... Stwierdziłem, że tyle lat był z matką... Mam mu teraz rujnować to całe poukładane życie? Ktoś może powinien palnąć mnie w łeb, ale tak własnie wtedy pomyślałem, poza tym bałem się, że ona mnie znienawidzi. Wolałem... pozostać w tym zawieszeniu, w którym cały czas tkwiłem.
Ale teraz sytuacja zmieniła się diametralnie i nie obchodziło mnie już nic. Czy ktoś się o wszystkim dowie, czy Dona powie mi, że nienawidzi mnie za to wszystko. Miałem zamiar zrobić w końcu porządek raz na zawsze z tym całym gnojem. A cała reszta gówno mnie obchodziła. Dlatego do niej zadzwoniłem.
- Nikt ci nie każe zaprzepaszczać zdrowia i życia dziecka! Uspokój się! - krzyknął. - Nie możesz wyskoczyć tak jak Filip z konopi!
- Będę skakał nawet jak małpa Czita, gówno mnie to obchodzi. - wywarczałem znów odwracając się od niego i kierując swoje kroki do swojej sypialni. Od kilku miesięcy już mieszkałem w domku nad jeziorkiem w Kanadzie. Wcześniej też co rusz się przemieszczałem, teraz znów przyjdzie mi się przeprowadzać. Do Polski. Miałem zamiar być jak najbliżej nich i nic mnie innego nie interesowało. Niech Dona, która w świetle spisanej z rządem umowy wciąz jest moją żoną, a to jej zafajdane małżeństwo z tym wypierdkiem jest tylko dla tej drugiej strony mocy, powie, że mnie nienawidzi, prosze bardzo. Ja wiedziałem co musze zrobić. Musiałem znów zrobić wszystko co w mojej mocy by ochronić ukochaną kobietę i najdroższe dziecko, które widziałem na własne oczy raz w życiu, na tamtym parkingu, na którym się zatrzymałem, nie daleko domu rodziców. Chyba cudem mnie powstrzymali wtedy przed wpadnięciem tam. Ale kiedy ją zobaczyłem... sam spieprzyłem o mało nie uderzając łbem w karoserię tego samochodu. Jak tchórz.
Facet poleciał za mną lekko przestraszony, ale mówiłem nic mnie to nie obchodziło. Nie obchodzili mnie ludzie. Obchodziła mnie tylko Dona i syn. I ich bezpieczeństwo, które znowu wisiało na włosku. Czy oni się nigdy nie odpierdolą? Miałem cel. I miałem zamiar go osiągnąc, a potem moge sobie nawet umrzeć... naprawdę.
- Mówię do ciebie, uspokój się! Co ty wyprawiasz?! - złapał mnie za rękę, kiedy nie reagowałem na jego słowa.
- Pakuję się nie widać?!
- Widać! Widać właśnie! Ale nigdzie się stąd nie ruszyć. Nie teraz. - miałem ochote mu przywalić.
- A kiedy? - wycedziłem. - Może powinienem już składać na wieńce pogrzebowe?!
- Nie bądź idiotą! Trzeba coś wymyślić. Jeśli chcesz kogoś chronić, sam musisz być bezpieczny! Innego wyjścia nie ma! Koniec kropka!- patrzyłem na niego przez chwilę.
- Co masz na myśli? - westchnął cięzko.
- Trzeba to zrobić tak... by nie skojarzyli cię... z toba samym. Ale potrzeba na to trochę czasu. Nie panikuj, do cholery! - powiedział ostrzej widząc, że już chcę zaprotestować. - Nasi ludzie kręcą sie im cały czas pod nosami, twoja kobita i synuś nawet o tym nie wiedzą. Będą bezpieczni.
- Teraz też mieli byc. I co?!
- Każdy popełnia błędy. Ale to nie jest stricte nasza wina. Tu chodzi o twojego dzieciaka.
- A czemu on tu jest winny?!
- Niczemu. Nie chodzi o lokowanie w kimś winy, do cholery! Chodzi o mechanizm ich myślenia. Ja z kolei MYŚLAŁEM, że TY MYŚLISZ! Zastanów się. - popatrzył mi z bliska  w oczy. - Nie dostali ojca. Jak myślisz? Synek całkiem podobny, na dodatek okazało się, że potrafi śpiewać. Co ci to mówi? - doskonale wiedziałem do czego zmierza.
- To jest jak klątwa faraona. - powiedziałem siadając zrezygnowany znowu. - Z ojca na syna...
- Nie becz, jesteś w końcu facetem, czy nie?! Nie marz się! Wystarczy nam tydzień na obmyślenie wszystkiego. Mam już nawet pewien pomysł. - stwierdził. - A ty siedź cicho na dupie, żeby nic się nie wydało przez twoją głupotę. - pogroził mi palcem i poszedł.
Pokręciłem głową ukrywając twarz w dłoniach. To nie było łatwe do zniesienia. A jeszcze na głowe zwaliła mi się Megan.
- Kwiatuszkuuuu???? - kiedy usłyszałem tego jej kwiatuszka zrobiło mi sie autentycznie nie dobrze. Ta kobieta była... dziwna. Po prostu. Jako jedyna wiedziała kim naprawdę jestem spoza całej tej rządowej zgrai, a wszystko przez głupi przypadek. Jakiś rok temu... przydybała mnie, kiedy wyjechałem z obstawą by po prostu zaczerpnąc choć odrobiny wolności. Nie miałem pojęcia jak się do mnie zbliżyła. Krązyło wiele plotek, może się czegoś domyślała... Ale fakt jest taki, że od tamtego czasu jest we wszystko wtajemniczona, i choć może nie grzeszy rozumkiem, to jednak jest lojalna i potrafi dotrzymywać tej tajemnicy.
- Co tam? - powiedziałem znudzony, kiedy wpadła do mojej sypialni. Od jakiegoś roku sama też się w niej pojawiała, głównie nocami. Tak... wyładowywałem na niej swoje frustracje seksualne. Była po prostu moją panną do bzykania, niczym więcej, choć sama może wyobrażała sobie Bóg wie co. Tylko po to, żeby trzymała gębę na kłódkę dawałem jej swoją kartę bankomatową i właśnie teraz po raz kolejny przybiegła do mnie pokazać mi co sobie znów kupiła. To było takie żenujące...
Wciaż byłem wściekły, choć może nie było już tego tak po mnie widać. A ona wcale nie umiała patrzeć. Dona od razu wyłapała by subtelne sygnały... Megan była ślepa na coś takiego. Miała dwadzieścia sześć lat, sypiała z mężczyzną około trzydzieści lat starszym i była zadowolona z życia. W końcu wyciągała ode mnie kasę, co nie?
Nie zostałem tak całkiem bez niczego po tym wszystkim. Ludziom wciskano kit, że te wszystkie piosenki które są teraz wydawane są utworami archiwalnymi. Gówno prawda, pracowałem nad nimi na bieżąco. Tworzyłem TERAZ. Nie wyciągano ich z dolnej szuflady. Ale oczywiście nikt o niczym nie wiedział.
Wielu ludzi też mówiło mi, że się zmieniłem. Że nie jestem już taki empatyczny jak kiedyś. Czy to takie dziwne? Zresztą jak mówiłem, nic mnie teraz nie obchodzi poza moją rodziną. Nie wiem czy się o wszystkim dowiedza czy nie... A jeśli, nie obchodziło mnie co sie ze mną stanie, mogą mnie nienawidzić. Ważne by byli bezpieczni. I wiedziałem, że tym razem nie będę uciekał. Rozdepcze gnoi jak karaluchy.





Tak jak powiedziałam tak zostało zrobione. Następnego dnia wstałam jak zawsze wcześnie rano... Kiedy Darek wyszedł już do pracy, po wizycie na dachu, która była nieodłącznym elementem mojego życia, obudziłam syna i kiedy już był gotowy odwiozłam go do szkoły.
- Mamo nie musisz przecież... - zaczął po raz setny. Kompletnie mu nie pasowało, że nie może jechać normalne tramwajem. Na pewno nie byłam tak odważna by go teraz puszczać samego gdziekolwiek.
- Przestań! - zdenerwowałam się od razu zatrzymując auto pod jego szkołą. - Powiedziałam i nie chcę słyszeć już na ten temat ANI JEDNEGO SŁOWA.
- Ale ile będziesz mnie tak wozić? - upierał się wciąż. - Do śmierci będziesz mnie wszędzie eskortowała? Tak się  nie da. Policja się tym zajęła, myślisz, że będą chcieli znów coś zrobić? Przecież na pewno wiedzą, że od razu trafiliby na ich ślad, jeśli są mądrzy to się nie zbliżą. - patrzyłam na niego coraz bardziej wściekła słuchając tego jego pieprzenia.
Był młody, nie miał jeszcze pojęcia o bardzo wielu sprawach. Ale i tak mnie wkurzał w tamtym momencie.
- Dopóki cała sprawa się nie wyjąsni jednoznacznie, nie będziesz chodził nigdzie sam. Koniec dyskusji. A spróbuj mi dzisiaj czmychnąć po szkole, przyjadę tu o wskazanej godzinie i masz tu być, jasne?! Żebym ja cię nie musiała szukać po całej stolicy, bo wtedy urwę ci głowę.
- Dobrze, mamuś, przez jakiś czas będziesz mogła mnie tak wozić, a potem co?
- Potem jak już sprawa się rozwiąże, odzyskasz wolność. A teraz marsz do szkoły! I koniec pieprzenia! - wygnałam go z samochodu i patrzyłam uważnie jak idzie cały niezadowolony w stronę głównego wejścia.
Pokręciłam głową. Jak mówiłam był jeszcze zbyt młody by zrozumieć swoją matkę. Kiedyś przyjdzie czas, że będzie wiedział doskonale co czuję w tej chwili. Kiedy zniknął w budynku ruszyłam znów i zawróciłam samochód w drogę do domu. Darek już skontaktował się z tym swoim znajomym i umówiliśmy się na spotkanie dziś po południu. Oczywiście kazałam Darkowi umówić wszystko tak bym najpierw zdążyła odebrać syna ze szkoły. Nawet nie chciałam myśleć, żeby szedł gdzieś sam. Może zakrawało to o lekką paranoję, ale nie dałam sobie powiedzieć ani słowa. Zresztą rodzice byli po mojej stronie i nawet błaganie ich ukochanego wnuka nic tu nie pomogło.
Trzeba było się przygotować do tego spotkania. Byłam ciekawa ile zażąda za to mieszkanie. Cena tak naprawdę nie grała roli. Chciałam po prostu jak najszybciej się stamtąd wynieść, żeby nikt nie wiedział z obcych gdzie jesteśmy. Miałam nadzieję, że to zapobiegnie jakimś kolejnym nieprzyjemnościom... Chyba bym, nie wiem... gdyby coś mu się poważnego stało.
Dziękowałam Bogu w myślach, że nic mu nie jest. W takich chwilach jak ta na myśl przychodził mi Mike. Prosiłam go w myślach, by nad nim czuwał, gdziekolwiek jest. Ciężko mi było bez jego bliskości i ciepła, ale... musiałam jakoś sobie radzić. Darek nie wiele mi tu pomagał, choć się starał. Jego bliskość nie dawała mi tego czego potrzebowałam. Starał się jak mógł, wyłaził ze skóry, ale... tego nic nigdy nie zmieni.
Wchodząc do mieszkania, zamknęłam za sobą drzwi na wszystkie zamki i jeszcze zasunęłam zasuwkę. Może to była paranoja, może przesadzałam. Ale głupotą by chyba było, gdybym w tym czasie zostawiała drzwi otwarte. Nawet w ciągu dnia je zamykałam. W nocy to już chyba nie trzeba nic mówić.
Nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić przez ten cały czas. Siedziałam sama w domu i zastanawiałam się wciąz nad jednym... Ten telefon od tego faceta był naprawdę bardzo dziwny. Skąd ktoś wie o tym...? Pytałam Janet, dzwoniłam tam do wszystkich dosłownie, ale nikt nie umiał mi na ten temat nic powiedzieć. Kiedy im powiedziałam co się stało, byli przerażeni, ale... coś mi w tym nie pasowało. Ja też prawie oszalałam z niepokoju, ale oni... Nie widziałam ich twarzy, kiedy rozmawialiśmy przez telefon, ale w samych głosach dało się usłyszeć ta panikę... Co to wszystko znaczy?
Usiadłam przy kuchennej wyspie i podparłam głowe na rękach. Westchnęłam ciężko. Czułam, że to nie będzie najlepszy okres w moim życiu. Żołądek miałam wciąż ściśnięty. Nawet nie chciało mi się jeść, ale  chyba z braku innego zajęcia zaczęłam gotować obiad. Cały czas miałam w głowie tamten telefon. Głos wciąż dźwięczał mi w głowie, wrył się w umysł po prostu. Dawno mi się nie zdarzyło czegoś tak dokładnie zapamiętać. Miał w sobie coś znajomego. Nie wiedziałam co, ale brzmiał tak... Był jakiś inny. Coś mi mówił, ale nie sposób było odgadnąc co. Nie wątpliwie facet był mocno wkurzony, ale kiedy wypowiedział moje imię...
Potrząsnęłam lekko głową. Zaczynałam naprawdę popadać chyba w obłęd. Tak bardzo chciałam, żeby Mike był teraz ze mną. Przez długi czas już po tym jak wyjechałam z Polski winiłam go za to co się stało. Byłam wściekła, nienawidziłam go wręcz. Za to, że znów mnie okłamał, że znów przyjął to paskudztwo i przez to... mnie zostawił. Obwiniałam go za wszystko... Wszyscy na około z którymi miałam kontakt byli tym przerażeni.
- Dona, ale jak możesz go o to obwiniać...? - Iwa starała się przemówić mi do rozumu.
- Bo to JEST jego wina! - płakałam wtedy rzewnymi łzami. - Obiecywał mi tyle razy... Mówił, że więcej tego nie dotknie. I co?!
- Nałóg nie jest najlepszym przyjacielem człowieka Dona...
- Gówno mnie to obchodzi, rozumiesz?! - wydarłam się do telefonu. - Nic mnie to nie obchodzi, nieważne czy był od tego uzależniony czy nie, najwidoczniej wolał to o wiele bardziej ode mnie!
- Jak możesz tak mówić...
- Bo tak jest! Gdyby było inaczej żyłby do dzisiaj...
Nie potrafiłam tego zrozumieć, dlaczego wciąz to brał. Obiecywał mi wiele razy, że to zostawi, że ja jestem dla niego najważniejsza. A potem nagle to. Ale potem zrozumiałam, że to wcale nie jest ważne co zrobił. Obwiniałam go za to i chciałam nienawidzić, bo wtedy łatwiej mi było znieść ból. Tego się nie dało opisać. W końcu musiałam sama się z tym zmierzyć, bo wieszanie na nim psów nic nie dawało...
Teraz marzyłam o tym, że jest ze mną, że mnie przytula. Słyszałam we własnej głowie jak cicho do mnie mówi, że wszystko będzie dobrze. Czułam prawie namacalnie jak gładzi moje ramiona... W pewnej chwili wydawało mi się nawet że czuję zapach jego perfum... Przynajmniej do momentu, gdy poczułam, że mieso pali mi sie na patelni.
Lekko spanikowana zestawiłam je z ognia i odetchnęłam. Jeszcze da się uratować. Przetarłam twarz dłońmi. Byłam tak znerwicowana, że już chyba nie wiedziałam sama co robię. Tak wiele oczekiwałam? Chciałam tylko spokoju...
Wtedy przypomniało mi się co mówił Mateusz tuż po tym jak wyszliśmy z komendy. O tych tatuażach... Myślałam nad tym tylko chwilę. Wyłączyłam gaz i poszłam do jego pokoju. Otworzyłam jego laptopa i po jego uruchomieniu włączyłam przeglądarkę. Pootwierały się ostatnio przeglądane strony...
- FACET. - mruknęłam pod nosem wyłączając stronę z pornolem i wpisując w wyszukiwarkę parę słów. Nie wiele mi to powiedziało. Linków pod podobnym tytułem było niewiele. Jeśli już to informacje były bardzo skromne i nie wiele można było z nich wywnioskować. Poza tym w żadnym z nich nie był pokazany żaden rysunek ani zdjęcie tego o czym mówił Mateusz. Wpisałam więc to samo w wyszukiwarkę grafiki i... - Bingo... chyba... - mruknęłam sama do siebie. Kliknęłam w jedno ze zdjęć przedstawiających piramidę z okiem i jakimiś promieniami wychodzącymi na około z niego. Po ponownym jego kliknięciu przeszłam do jakiejś anglojęzycznej strony. Tam pisało o wiele więcej niż na polskich które wcześniej widziałam.
Im dłużej to czytałam tym większe oczy miałam i tym bardziej chciało mi się prychać. Ale tak na wszelki wypadek wydrukowałam zdjęcie i artykuł by pokazać je synowi, kiedy już wróci. Może to jest właśnie to o czym mówił? Ale tekst był po prostu śmieszny. Grupa oszołomów chce przejąc władzę na światem. Gadka stara jak ten świat.
Wyłączyłam laptopa i zabrałam kilka wydrukowanych kartek po czym wróciłam z nimi do kuchni i położyłam z boku na blacie. Przyciągały wzrok jak nic innego. Wzięłam się znów za gotowanie, musiałam się bardzo starać, żeby się skupić. Obrazek na kartce obok nie dawał mi spokoju.






Jesień tego roku była bardzo piękna, ale zima, która przyszła znienacka też przystroiła okolicę w piękne koronki. Na drzewach osiadł biały szron, pozostałości liści, które nie opadły zamarzły i błyskały od czasu do czasu w słońcu, które wyjątkowo ładnie tego dnia świeciło. Na iglastych wyglądało to jeszcze lepiej. Zielone igły najpierw pokryły się wodą, która potem zmarzła, a na koniec drobinki zbiły się w jednolite szpile powodując, że całe drzewo było po prostu białe.
Spadł też śnieg. Miałem go po kostki u nóg kiedy przechadzałem się w mroźnym powietrzu ścieżkami wokół domu. Działka nie była dużo. W porównaniu z Neverland... nie było porównania. Ale było pięknie. Mieszkałem w różnych miejscach, w różnych krajach. Najgorszy był początek, ponieważ nie było żadnego konkretnego planu. Trochę się bałem... ale podjąłem decyzję i nie wycofałem się. Po całej szopce z pogrzebem wpakowali mnie do czarnego mercedesa z przyciemnianymi szybami i wywieźli do San Marino. Stolica liczy jakieś... cztery tysiące mieszkańców. To małe państewko z malutką stolicą. Ale własnie tam ulokowali mnie na pierwsze kilka tygodni, do czasu ogarnięcia całej sprawy i ułożenia pewnego planu działania. Wtedy miałem zostać zakwaterowany we własnej... lokalizacji, jak to nazwali. Ta lokalizacja zmieniała się już kilkakrotnie w zależności od powodu. Ale na sam pierw trafiłem do... teścia.

Nie wiedziałem, gdzie mnie zabierają, ale mało mnie obchodziło. Serce mi krwawiło, dosłownie czułem ból i słyszałem JEJ krzyk. Mało tego. Jeszcze nie do końca doszedłem do siebie po tym co mi podali. Nie znałem się na medycynie, mogłem tylko wierzyć im na słowo, że uczucie skołowania nie długo zniknie. 
A mało brakowało, a cały ten ambaras by nie wypalił. Dobrze, że nie podawał mi tego Murrey, bo efekt byłby pewnie zupełnie odwrotny i chowaliby prawdziwego trupa. Lekarz podał mi tej substancji nieco mniej niż poprzednim razem, gdyż stwierdził, że leżałem po tym wtedy zbyt długo, więc wystarczy mniejsza dawka, tak na kilka godzin... I dosłownie wystarczyła na kilka godzin.
Zacząłem budzić się w samym środku wszystkiego. Chyba. Nie byłem pewny. Słyszałem tylko jak ktoś coś gadał. Ludzie chyba do mnie podchodzili... Teraz tak wnioskuję, bo wtedy nie byłem świadomy niczego, absolutnie. Czułem, że nie potrzebuję tyle tlenu co zawsze. Ale ciało powoli budziło się z letargu jaki wywołała ta dziwna toksyna. Boże... czułem się wtedy okropnie...
Całe szczęście, że Jermaine zdążył coś zauważyć. Podszedł do mnie i zaczął do mnie mówić, że mam się nie ruszać. Byłem już na tyle przytomny, że słyszałem wszystko. Ale pozostać w bezruchu wcale nie było trudno. Mięśnie nie miały zamiaru mnie słuchać. Zastanawiałem się potem tylko nad Doną... Była tam? Czy płakała patrząc na mnie... Nie wiedziałem co się ze mną działo, opowiadali mi później, że zaczęły mi lecieć łzy z oczu. Lekarz, który mi to podał powiedział, że to normalne, kiedy organizm sie budzi a spowolniony wcześniej metabolizm zaczyna znów ruszać. W ciągu dwóch godzin po tym jak wszyscy się rozeszli odzyskałem całkowicie świadomość. Mało brakowało a chyba bym w tej trumnie usiadł...
Nikt nie powiedział mi, gdzie jadę, ale czułem, że to nie byle jakie miejsce. Wyleciałem samolotem, który nie został wpisany do rejestru. Byłem jednak trochę sceptyczny. Taki kolos i nikt go nie zauważy? Powiedzieli mi coś w tym stylu... Nawet gdyby widział ten samolot cały świat na własne oczy, a jeden człowiek zaledwie powiedziałby, iż takiego lotu nie ma w systemie, 3/4 ludzi natychmiast porzuciłoby wszelkie zastanawianie się nad tym, ponieważ takie rozwiązanie jest najłatwiejsze dla ludzkiego umysłu. I pewnie tak właśnie było. Nikt niczego nie drązył. 
Widziałem gazety. Rozpisywali się wszyscy dosłownie, telewizja też huczała. O mojej 'śmierci' było dosłownie wszędzie. Widziałem nawet filmy i zdjęcia z pogrzebu. To było chore, po prostu. Patrzyłem na siebie w trumnie. Ale inaczej postąpić nie mogłem. 
Wylądowaliśmy gdzieś tam, nawet nie znałem nazwy tego miejsca, a następne sześć godzin przebyliśmy autem aż do samego San Marino. Kiedy już znaleźliśmy się w stolicy o tej samej nazwie zostałem zawieziony do pięknego domku, w którym paliły się wszystkie światła. Postawiony był na uboczu, z dala od innych siedzib ludzkich, otoczony murem z kamerami, nijak było się tam dostać z zewnątrz bez pozwolenia. Zresztą, nie było jeszcze ciemno, a ja nie widziałem w pobliżu żywej duszy. Być może ktoś się krył w pobliskim lesie, ale między drzewami też nic nie było widać. 
Wszedłem na posesję, która nie była jakaś specjalnie wielka, ale była ładnie urządzona. Sam dom równiez nie był zbyt duży, ale pomieściłby kilku osobową rodzinę. Kiedy wszedłem do środka zobaczyłem, że także wewnątrz został urządzony z gustem.
Nie przyglądałem się temu wszystkiemu zbyt długo, bo.. prawie na dzień dobry opadła mi kopara.
Stałem i  gapiłem się po prostu na faceta, który stał kawałek przede mną. Był to człowiek w już podeszłym wieku, mógł mieć około sześćdziesiąt pięć lat i trzymał w jednej ręce laskę na której sie lekko podpierał. W pierwszej chwili mógłby się wydać lichy, ale kiedy się odezwał od razu zrozumiałem, że mimo mylącego wyglądu wątłego staruszka ma w sobie jeszcze nieco wigoru.
- I co, nie posłuchałeś mnie, nie? Oczywiście! - machnął na mnie krótko swoją laską. Odwrócił się i wyzywając pod nosem ruszył gdzieś przed siebie. Faceci, którzy mnie tu przywieźli popchnęli mnie lekko bym szedł za nim. - A mówiłem! Mówiłem, cholera, żebyś nie robił moich błędów! Ale to jest to wasze cudowne młode pokolenie! Dzieciaki! Zawsze wszystko wiecie lepiej! - przeszedł przez cały salon i usiadł we fotelu przy kominku przyglądając mi się teraz. Nie mogłem wykrztusić z siebie nawet słowa...

Siedziałem u niego jakieś dwa miesiące. Przez ten czas opowiedział mi jak to było w jego przypadku. Wtedy uważałem, że to zupełnie dwie odosobnione rzeczy, on i ja. On miał dziecko. Ja tylko żonę. Ale jak się okazało wcale tak od siebie nie odbiegaliśmy. Presley ma teraz jakieś osiemdziesiąt lat. I, żeby było ciekawiej, wciąż nieźle się trzyma.
Może nie popyla tak jak wcześniej, ale wciąz potrafi być kąśliwy i powiedziec dosadnie co mu chodzi po głowie. Jego też to zmieniło. Ale nikt nie powinien się temu dziwić. Odosobnienie trwające latami jest ciężkie do zniesienia. Mieć kontakt bez przerwy tylko z tymi samymi paroma osobami, nie móc nigdzie swobodnie wyjsć... Ktoś mógłby powiedziec, ze wiedziałem na co się porywam i powinienem sie cieszyć. Nie, tak naprawdę nie miałem wtedy pojęcia na co się porywam.
- Panie...! EKHEM! - dobiegło mnie wołanie z tyłu, spod domu. Odwróciłem się i zobaczyłem faceta, który siedział tu ze mną cały czas. Machał na mnie ręką, żebym wracał. Z cichym westchnieniem podążyłem w jego kierunku. Spostrzegłem, że jego mina jest nieco spięta i natychmiast przyspieszyłem kroku.
- Co się stało? - zapytałem natychmiast od razu wyobrażając sobie niestworzone rzeczy.
- Panna Megan do pana. - oznajmił po czym wszedł do środka. Nikt tej kobiety tu nie trawił, a ona sama czuła sie jak królowa. Westchnąłem cierpiętniczo i wszedłem do środka wypatrując jej wzrokiem.
- MISIU! - usłyszałem nagle i po chwili już uwieszała mi się na szyi. Co za pusta lala...
- No o co chodzi? - starałem się nie krzywić, naprawdę. Ale i tak zauważyła. Popatrzyła na mnie lekko badawczo.
- A co, ty się nie cieszysz, że mnie widzisz?
- Cieszę się, oczywisćie, że się cieszę. - powiedziałem uśmiechając się automatycznie. Był to sztuczny wyuczony uśmiech. Rozpromieniła się od razu. - Po prostu boli mnie trochę głowa... - zacząłem znów, ale ona już mnie nie słuchała. Zaczęła paplać swoje.
- Boże, wiesz co mnie dzisiaj spotkało?! Po prostu nie uwierzysz, NIE UWIERZYSZ!!! - zaczęła machać tymi swoimi łapkami i podreptała na tych swoich szpilkach do salonu. - Nalej nam czegoś mocnego! - zaskrzeczała do faceta machając na niego ręką, a ten wytrzeszczył na nią oczy.
- No co takiego cię spotkało?
- Byłam dzisiaj z przyjaciółką w galerii handlowej. - powiedziała rozgorączkowana siadając na sofie i wciąz wymachując tymi łapami. Jak damulka, ale daleko jej do niej. Miała na sobie krótką spódnicę, bluzkę z dekoltem... no. A na wierzchu żakiet z rękawami trzy czwarte. Facet się ulotnił nie wykonując jej polecenia, ja to zrobiłem. Sam musiałem się napić, jej obecnośc była wyjątkowo irytująca. - Miałyśmy zamiar kupić sobie parę ciuszków i nawet je kupiłyśmy. Pokażę ci dzisiaj wieczorem. - stwierdziła mimochodem jakbym ja nie miał w tym temacie nic do powiedzenia. Przyssałem się do szklanki, żeby czegoś nie palnąć. - No więc, idziemy, słuchaj, miałyśmy własnie wchodzić do kawiarni, a tu... HAAAAA! - zapiszaczała cała rozgorączkowana. - Nie uwierzysz!
- Co?
- Przechodziłyśmy koło sekcji jubilerskiej! - tak myślałem. - W życiu nie widziałam tak pięknej kolii! Musiałam tam wejść, po prostu musiałam! Boże, sprzedawca podał mi ją, kiedy ją założyłam...! To było coś niesamowitego! Byś musiał widzieć minę Jackie! - Jackie... jej przyjaciółka. Swój swego znajdzie. - Zazdrość po prostu wylewała jej się uszami!
- Ciekawe... - mruknałem pod nosem.
- Skarbie! - o, zaczyna się. Przysunęła się do mnie i złapała za ramię mizdrząc się. Przewróciłem oczami. Doskonale wiedziałem o co jej chodzi. - Kotku! - mruknęła znów. Spojrzałem znów na nią. Robiła słodkie oczka. Rzygać się chciało... - To jest coś niesamowitego! Gdybyś tylko widział jak cudownie w niej wyglądałam!
- No, ale nie widzę.
- Ale możesz zobaczyć, prawda? - zaszczebiotała i pogładziła lekko mój policzek. Znów przewróciłem oczami tak by tego nie widziała.
- Nie widzę, żebyś ją tu miała.
- No bo nie miałam tyle na karcie! - stwierdziła opierając się znów o sofę. Minę miała naburmuszoną. - Jackie śmiała się, że nie mam kasy, żeby ją kupić! - musiało ją to ubodnąć. Że jej 'przyjaciółka' jej tak powiedziała. Obie równe...
- Mówi się trudno. - stwierdziłem znów przysysając się do swojej szklanki. Nagle znów znalazła sie blisko mnie łapiąc mnie za ramię i znów zaczęła świergotać.
- Ale ty mógłbyś mi sprawić taki wspaniały prezent, prawda? - bingo! Tak jak myślałem. Spojrzałem znów na nią. Aż podskakiwała.
- Masz tyle błyskotek, na co ci jeszcze ta kolia?
- Bo takiej nie mam, a Jackie jakby mogła to by mi ją żywcem z szyi zerwała! Muszę ją mieć, po prostu musze, jak mnie w niej zobaczy to oko jej zbieleje! - powiedziała mściwie. Matko Boska...
- Ile ona kosztuje? - zapytałem, ale kiedy podała mi cenę, myślałem, że to mnie oko zbieleje. - ILE???
- No... ale to przecież nie tak dużo... - zamruczała znów błagalnie.
- NIE TAK DUŻO?! W zyciu nie wyrzucę TAKICH pieniędzy w TAKIE błoto! Nie ma mowy! - powiedziałem kategorycznie. To co ta biżuteria w sobie miała, najczystsze brylanty?! Żeby wystawić to za DWIEŚCIE TYSIĘCY?! Chyba oszalała, myśląc że jej to kupię. Najdroższy pierścionek jaki ode mnie dostała kosztował dziesięć! I wcale nie byłem skąpcem, te wszystkie pierścionki, bransolety, kolczyki i inne wolałbym podarować Donie, niż tej pindzi.
- No... no ale...! - zaczęła udawać, że płacze. Była taka nieszczęśliwa! A tak naprawdę była wściekła, że ja nie chcę jej kupić tego co ona chce.
- Żadnego ale! Nie dostaniesz tej kolii. Chyba, że sama we własnym zakresie wydasz na nią DWIEŚCIE TYSIĘCY DOLARÓW. - dla mnie temat był zakończony. Biadoliła jeszcze potem, ale nie ugiąłem się. Gdyby to była Dona, kupiłbym jej co tylko by chciała nawet tą kolię... i nagle coś mi zaświtało. Niedługo jej czterdzieste trzecie urodziny.
Co roku od dziesięciu lat wysyłałem jej kwiaty. W każde urodziny, imieniny, święta... zawsze kiedy była okazja. Z drukowanym liścikiem, o tym, że ją kocham. Ciekaw byłem co ona z tym robi. Janet pospieszyła mi z pomocą w tym temacie. I tak wiedziałem, że bardzo jej się to podobało, choć starała się tego nie pokazywać. Męzulek nieudacznik zgrzytał zębami, a liściki chowała. Kiedy o tym myślałem, robiło się mi trochę lżej. Następnym razem dostanie do tego ładny prezent...
- Poszła już? - zapytał facet wchodząc do salonu.
- Tak. - parsknąłem śmiechem.
- Pan wybaczy słyszałem co jej się uroiło.
- Nieważne co jej się uroiło, nie dostanie tego. - stwierdziłem.
- Mamy dla pana dobrą wiadomosć. - wstałem natychmiast patrząc na niego. -  Ta panna nam przerwała...
- Co za baba. - mruknąłem.
- Nikt nie każe panu z nią siedzieć. - stwierdził. Popatrzyłem na niego.
- Nie sądzę, by oddelegowanie jej teraz było specjalnie bezpieczne. - facet uśmiechnał się patrząc na mnie.
- Proszę pana. KTO by jej uwierzył w coś takiego? - popatrzeliśmy na siebie przez chwilę a potem równocześnie zaśmialiśmy.
- Więc? O co chodzi? - podał mi jakąś kopertę. - Co to jest?
- Pańskie nowe dokumenty. - powiedział jakoś tak z naciskiem. Spojrzałem na niego nierozumiejąc. - No chce pan się stąd ruszyć czy nie w końcu?
- Oczywiście, że chcę...!
- No więc to są pańskie nowe personalia. Mówiłem, że wiele nam to nie zajmie. Rządowcy wyrazili zgodę. Pracuje pan obecnie nad jakimiś utworami, prawda? - pokiwałem głową. Tak, pracowałem, ale co to miało do rzeczy? - Więc zacznie pan nagrywać teledyski do trzech z nich, tak promocyjnie dla albumu. - poruszył znacząco brwiami. - Proszę zobaczyć. - wskazał na dokumenty, wyciągnąłem je i zacząłem oglądać. - Do opinii publicznej podamy jak następuje, że wytwórnia wynajęła sobowtóra Jacksona na potrzeby nagrania klipów. W ten sposób wszyscy pana zobaczą, będą wiedzieli kim pan jest i dlaczego pan tak wygląda. Pół problemu z głowy.
- Co to jest? - mruknąłem przeglądając paszport i dowód osobisty. - Billy Jancins? Co to jest?
- Pańska nowa tożsamość. Coś nie tak?
- Nie było niczego lepszego?! To brzmi jak imię i nazwisko jakiegoś transwestyty z Las Vegas! - zaczałem narzekać. Ostatnio bardzo często mi się to zdarzało. Facet popatrzył na mnie.
- A co to ma za znaczenie? Nieważne. Niech się pan pakuje. Jutro wylatujemy do Madrytu. Za kilka dni ulokujemy pana w Warszawie.
Boże... Dobra, nieważne, pomyślałem patrząc znów na swoją gębe na dokumencie. Ale i tak prychnąłem. Jakoś przezyję.

3 komentarze:

  1. Masz co chciałeś Jackson!
    Hej tak wgl:D
    Notka super, zresztą jak zwykle więc co tu dużo gadać.
    Ja rozumiem, że facet ma potrzeby, ale Michael mógł wynaleźć sobie kogoś lepszego, a nie ten pustostan xD Ta kolia jest jej warta. Czyli co, robimy wpad do Wawy, zakręcamy się koło Dony i odbijamy jej obecnemu mężowi? Coś czuję, że Jackson się poryczy gdy ją zobaczy, a gdy ujrzy syna to będzie masakraaaa...
    Elvis wygrał wszystko, kocham tego zgryźliwego staruszka xD
    Dona widzę bierze się do roboty i niech nie myśli, że to bujdy na resorach. Śmiałabym się, jakby przez przypadek weszła na stronę CIA i los sprawiłby się dowiedziała co zabiło jej męża.
    Biedny Mateusz mama odwozi go do szkoły xD zrozumie kiedy dorośnie. Hmmm... Już nie mogę doczekać się następnej, a i chcę zobaczyć minę Darka jak zobaczy "sobowtóra" Michaela.
    Boże Billy Jancis... Zawsze mogło być gorzej niż tranzwescyta z Las Vegas xD Ale niech nie narzeka tylko bierze się do roboty, jakiejkolwiek
    Weny życzę duuużo i czekam z utęsknieniem.
    Pozdrawiam ;*****

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóz, ja tez lubie zgryźliwego Elvisa. xD Niedługo bedzie sie dziac. :D
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń

Komentarz motywuje. :)