czwartek, 12 stycznia 2017

Resurrection. - 24.

Hallo! :D Oto kolejny. Coś słabo mi to chyba idzie ostatnio. Ale to nic. Za błędy z góry przepraszam, ale najzwyczajniej w świecie nie chciało mi się już sprawdzać tego rozdziału. Ale mam nadzieję, że mimo to się spodoba, jak wszystkie inne. Troche bajzlu jeszcze będzie, ale potem zacznie się to powoli klarować. I tak sobie myślałam ostatnio właśnie, że ta część będzie raczej o wiele krótsza od poprzedniej. Zagłębiłam się w pierwszą i już wiem dlaczego. Bo tutaj jeden rozdział to jak tam na początku trzy. :D No nic, nie ględzę tylko zapraszam do czytania i komentowania oczywiście. :)
***


Nigdy nie wiadomo co się stanie. Każdy dzień może przynieść niespodziewane wydarzenia które nawet przez myśl nie przeszłyby człowiekowi. Bo nic ich nie zapowiada. Nie występują żadne, nawet najmniejsze przesłanki, że to co właśnie trwa, jest szczęściem, ma za chwilę się skończyć. Tak jak wtedy. Dwadzieścia lat temu nie przyszłoby mi na myśl, że coś takiego może się stać. Tak samo teraz, po tylu latach, nie było niczego, nawet jednego najdrobniejszego znaku, że znów coś ma się zmienić. Tym razem znów o całe 360 stopni. Wtedy moje życie wywróciło się do góry nogami, teraz też. On znów się w nim pojawił.
W tej chwili czułam się jakby odcięta od całej reszty świata, od tego wszystkiego co czułam jeszcze tak niedawno, całej złości, tego chaosu, który się we mnie kotłował. To wszystko wciąż we mnie żyło, ale teraz było jakby zamknięte w żelaznym kokonie, który nie pozwalał się temu rozprzestrzenić i pozostawiał dużo miejsca na coś zupełnie nowego. Zupełnie nowe odczucie, którego dawno nie miałam okazji przeżywać. Czułam się spełniona. W końcu szczęśliwa i chociaż miałoby to trwać tylko te kilka chwil, to oddałabym za to dosłownie wszystko co mam. Z wyjątkiem syna, oczywiście. Wszystko inne była bym zdolna poświęcić, byleby tych dwoje zawsze było ze mną. Tak zawsze powinno być. Mój syn i on. Dlaczego dopiero teraz się to dzieje?
Wolna od burzy emocjonalnej wszystko odczuwałam dwa razy silniej. Każdy jego spokojny oddech, który muskał moją twarz. Spał spokojnie. Ja nie spałam. Patrzyłam na niego, chłonęłam go wzrokiem, starałam się nim nacieszyć na zapas. Było mi tak ciepło... Ale nie chodziło tu wcale o temperaturę panującą w sypialni. Tylko o jego ręce, którymi mnie oplatał i przytulał do siebie. O jego ciało, jego bliskość i zapach jego skóry. O to wszystko, czego tak bardzo mi brakowało do tej pory. Teraz to wszystko wróciło. Odurzało mnie jak narkotyk. Wolałabym umrzeć, niż gdyby miał teraz znów zniknąć. Jeszcze parę godzin wcześniej tego właśnie chciałam, żeby się wynosił i nigdy nie wracał. Ale wiedziałam, że to tylko emocje, które nieraz pewnie jeszcze wrócą. Chciałam by był ze mną, potrzebowałam go. Kiedy leżałam obok niego w pościeli, zrozumiałam jak bardzo.
Nie miałam wątpliwości, kiedy przyprowadziłam go do swojej sypialni. Wiedziałam czego chcę i wiedziałam, że on też tego chce. Był taki zdenerwowany na początku, nie wiedział co najpierw zrobić... A ja chciałam tylko jednego. Żeby był i żeby mnie przytulił. Kiedy to zrobił, reszta już sama poszła instynktownie... Tak samo jak kiedyś. Kochał mnie z pasją, mocno i tak dogłębnie, że tak powiem. To było niesamowite. Oddawał mi się cały, każdy jego gest po prostu wyrażał wszystko co czuje. Wyczuwałam jego emocje, nie musiał nic mówić. Żałował tego wszystkiego co się stało i przepraszał mnie za to w każdym cichym słowie i geście.
Sprawił, że trochę odżyłam. Że ból stał się trochę mniejszy, że zaczęłam wierzyć, że sobie z nim poradzę. I może to było tylko chwilowe, ale wystarczyło. Chciałam z nim być. Znów, tak jak kiedyś. Nic się nie liczyło w tej chwili, kiedy tak na niego patrzyłam. Co będzie później było mało ważne.
Czułam się przyjemnie zmęczona, oczy mi się kleiły, ale nie chciałam spać. Chciałam na niego patrzeć, jakby miał zniknąć gdy tylko zamknę oczy. Ale był tu, nie ruszał się nigdzie. Objęłam go mocniej cisnąć się jeszcze mocniej i całując jego mostek. Raz za razem. Włosy miałam rozpuszczone, przypominałam sobie jak wplatał w nie palce i chował w nich twarz. Przypominałam sobie jego czuły dotyk. Nic się nie zmienił. Był taki sam jak wtedy. Tak samo kochany, tak samo ciepły. Mój, po prostu.
Ale moje wiercenie chyba musiało go obudzić, bo wciągnął powietrze głęboko do płuc i mruknął coś cicho zmieniając nieznacznie pozycję i spojrzał na mnie ledwo rozchylonymi oczami. Moja dłoń natychmiast podążyła do jego policzka. Westchnął przeciągle przymykając oczy jakby czymś się zaciągał. Po chwili chwycił moją dłoń w swoją delikatnie i powoli, palec za palcem, zaczął mi je całować. Uśmiechnęłam się. Kiedy skończył przycisnął znów moją dłoń sobie do policzka i ucałował jej wnętrze. Zaczął ją muskać ustami i przesuwać się wzdłuż całej ręki aż znalazł się na mojej szyi. Zamknął mnie szczelnie w swoim uścisku. Tego właśnie chciałam.
Sama zamruczałam, kiedy zaczął przesuwać opuszkami palców wzdłuż mojego kręgosłupa. Wywołało to mile dreszcze i łaskotki. Uśmiechnął się i znów tak jak wcześniej wtulił twarz w moje włosy.
- Dzień dobry, kochanie. - szepnął mi do ucha, na co aż zadrżałam. Poczułam jego ciepły oddech. Musnął je lekko wargami... Chyba wciąz pamiętał, gdzie mam łaskotki, bo zaśmiał się cicho, kiedy mu uciekłam, odsuwając się zaledwie na milimetr.
- Dzień dobry. - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się lekko zagryzając wargę.
- Która godzinka? Wyspałaś się? - wymruczał przeczesując mi palcami pasmo włosów.
- W ogóle nie spałam. - trochę się zdziwił.
- Jak to, dlaczego?
- Patrzyłam na ciebie. - odpowiedziałam, po czym usmiechnęłam się ładnie. Sam się uśmiechnął, kiedy dotarło do niego o czym mówię.
- Mogłaś mnie obudzić. Też chętnie bym na ciebie popatrzył.
- Patrzyłeś już dość chyba, co? - pokręcił stanowczo głową na nie.
- Nigdy nie będę miał dość.
- Naprawdę?
- Ciebie nigdy. Przecież wiesz... - pogładził kciukiem moją dolną wargę.
- Nie wiem... - postanowiłam się z nim trochę podroczyć.
- Nie wiesz jak bardzo cię kocham? - zagryzłam wargę znów, by się nie uśmiechnąć. - Mam ci pokazać? - zapytał nagle i pocałował mnie krótko.
- Czemu nie. - zaśmiałam się cicho pod nosem. - Jestem bardzo ciekawa... Produkuj się, mistrzu. - uśmiechnął się lekko patrząc na mnie.
Spodziewałam się jakiegoś monologu z jego strony, jakichś wyznań... Ale to nie byłoby do końca w jego stylu. On mówił o uczuciach, owszem, okraszał te czułe słówka czułymi gestami i tak dalej, pamiętałam to. Albo po prostu przytulał i nie puszczał przez długie minuty. Wspomnienia wracały, ale te dobre. Przyjemne. Ale czasami wybierał bardziej dosadne i bezpośrednie sposoby 'udowadniania' uczuć, że tak to nazwę i chyba teraz też właśnie na taki sposób się zdecydował...
Zanurkował pod kołdrę nie krępując się z niczym wcale, zezując tylko na mnie aż całkiem nie zniknął pod pościelą. Obserwowałam to lekko zaskoczona, a potem tylko przymknęłam oczy. Ułożyłam się wygodnie otwierając bardziej na niego i poddawałam się jego pieszczocie. Sięgnęłam rękami ponad głowę i zacisnęłam je na poduszce. Całkowicie zapomniałam o czymkolwiek co się działo dookoła. Liczyło się tylko to co działo się ze mną w tej chwili. Liczył się on i przyjemność. Moje urywane westchnięcia powoli zaczynały znów wypełniać sypialnię. To było wspaniałe, poruszałam powoli biodrami nawet nie zdając sobie z tego sprawy, a on dopasowywał się do tego. Po jakiejś chwili zrzucił z siebie i ze mnie też kołdrę i w końcu mogłam zobaczyć dokładnie jak sobie ze mną śmiało poczyna. Nie musiałam w gruncie rzeczy patrzeć. Mogłam zamknąć oczy i do szaleństwa doprowadzała mnie sama świadomość tego co ze mną robi. Dodatkowo kiedy zamykałam oczy czułam to jeszcze wyraźniej. Jego język, gorący i szorstki, usta... Czułe muśnięcia palców.
Nie zachowywał się jakoś brawurowo, był spokojny i powoli mnie dopieszczał. Czułam jak serce zaczyna obijać mi się o żebra, słyszałam dudnienie w uszach. Spoglądał na mnie raz po raz bezwstydnie, chyba spodobał mu się wyraz mojej twarzy. Wplotłam dłoń w jego włosy i chwyciłam za nie mocno pociągając. Zaskoczyłam go chyba, bo aż mruknął. Uśmiechnęłam się zagryzając znów wargę. Nie wiedziałam czy to jeszcze możliwe, ale w moim odczuciu stał się jeszcze bardziej namiętny i gorący. Po tym jak potraktowałam jego włosy. Pociągałam za nie co chwila, ale już nie tak mocno. I byłam już na granicy. I wyczuł to, bo skupił się na jednym konkretnym miejscu błyskawicznie doprowadzając mnie na szczyt...
- Twój krzyk to najpiękniejsza melodia w takich momentach, naprawdę. - wymruczał mi w usta chwilę później, po czym pocałował mnie zapalczywie. Czułam swój smak na nim co jeszcze bardziej mnie nakręciło. Żeby było ciekawiej, wyraźnie wyczułam, że po tej całej zabawie on sam też jest teraz w potrzebie. Więc z uśmiechem pomyślałam, że teraz będę miała zajęcie na jakiś czas. Całkiem przyjemne zajęcie...
Powiedział, że nie muszę tego robić, ale ja chciałam. Naprawdę bardzo się starałam. Tak jak on wcześniej, tak jak teraz chciałam, żeby było mu ze mną dobrze. Pomyślałam, że chcę być po prostu lepsza od tych wszystkich i poczułam lekkie ukłucie w piersi. Nie chciałam teraz o tym myśleć. Chciałam po prostu dać mu wszystko czego pragnął w tej chwili.
Kiedy skończyłam, podniósł się do siadu i przytulił mnie mocno, tak mocno jak chyba nigdy. Trzymał mnie tak w ramionach kołysząc lekko i zaczął mi śpiewać... Po chwili rozpoznałam tą piosenkę. To było 'Liberian girl', które jak sam powiedział napisał dla mnie na 'Bad'. To było tak dawno, a wzbudziło we mnie tyle emocji. Spojrzał na mnie i chyba lekko się przestraszył, kiedy zobaczył pojedynczą łzę na moim policzku.
- Dona, skarbie... - szepnął ocierając mi ją. - Przecież nie musiałaś... - chyba coś źle zrozumiał.
- Chciałam i nie o to chodzi. - odpowiedziałam obejmując go lekko za szyję i spoglądając na niego.
- A o co? Powiedz mi. - spuściłam nieco głowę.
- Po prostu chcę być lepsza od tych wszystkich panien, które miałeś przez ten czas. - wymruczałam cicho wciąż ze spuszczoną głową. Otworzył szeroko oczy.
- Dona... - Chwycił moją twarz w swoje dłonie. Musiałam na niego spojrzeć. - Lepsza? Ty jesteś jedyna. Poza tobą nie ma nic. Bez ciebie nie ma nic. Rozumiesz co to znaczy? - patrzył mi w oczy z napięciem. Chyba naprawdę chciał, żebym to zrozumiała. - Nie zasługuję na to, żeby być teraz z tobą. - wyszeptał ledwo słyszalnie. - Ale dziękuję Bogu z całego serca za tą niesprawiedliwość. - musiałam się teraz uśmiechnąć. Przetarłam twarz dłońmi biorąc głęboki uspokajający oddech.
- Przysięgnij mi... że nigdy więcej mnie nie zostawisz. Przysięgnij mi. - w jego oczach widziałam namacalne napięcie. - Kocham cię po prostu miłością niezmierzoną i wybaczam ci to wszystko, chociaż jeszcze nie raz pewnie ci powiem, żebyś wypierdalał z mojego życia. Ale kocham cię. I chcę, żebyś zawsze przy mnie był, bez względu na wszystko. - mówiąc to rozkleiłam się trochę, ale pocałowałam go gorąco, najczulej jak potrafiłam.
Porwał mnie w ramiona jakby coś go poraziło. Przycisnął mnie mocno, nie chciał wypuścić. O mało a by mnie chyba udusił. Zaśmiałam się cicho pod nosem na co odsunął się lekko, popatrzył na mnie, a potem zaczał całować moje dłonie. Tak chaotycznie, ale z zapałem. Jakby się bał, że nie zdązy.
- Spokojnie... - mruknęłam, a on wtedy znów przycisnął mnie mono do siebie i aż wstał z tego łóżka, zaczął kręcić się dookoła ze mną w ramionach. Stopy fruwały mi w powietrzu. Zaśmiałam się znów, na co postawił mnie na nogi dywanie i wtulił się we mnie tak jak mógł. Przyciągnęłam go sama wzdychając cicho.
- Bałem się, że mnie znienawidzisz, że nie będziesz chciała nawet pamiętać tego co było kiedyś. A ja to wszystko zrobiłem, bo panicznie bałem się cię stracić... - szeptał mi na ucho łamiącym się głosem. - Niektórzy chcieli mi za to urwać łeb. Ojciec o mało mi znowu nie wlał. Mama zapłakiwała się tygodniami... A Janet zaklinała się nawet na Boga, że o wszystkim ci powie. Nawet LaToya wtedy obrałą takie samo stanowisko jak ona i założyły koalicję po prostu... Ale w końcu je przekonałem. - spojrzał na mnie. - Janet bardzo przeżywała, że musi okłamywać cię w tak paskudny sposób. - nic na to nie powiedziałam tylko patrzyłam na niego. Co miała bym mu na to powiedzieć?
- Wiesz, że trzymam po tobie wszystko co tylko miałam wtedy aż do teraz? Nigdy się nie rozstałam z tymi drobiazgami, choć Darka bardzo to drażni od momentu kiedy... wiesz. - mruknęłam znów i przytuliłam się do jego klatki piersiowej.
- Wiem. A co takiego trzymasz?
- Mam twoją flanelową koszulę. - zaczęłam wymieniać. - Bardzo długo pachniała tobą, nigdy jej nie wyprałam. Może to dziwne... Ale zakładałam ją do snu i wtedy czułam, że jesteś. Było mi lżej. Ale nie działało to zbyt długo. - usłyszałam jak wzdycha. Ale nie było to lekkie westchnięcie. - Pełno zdjęć... Mam cały karton. I list od ciebie, który dali mi już po wszystkim.
- Masz go jeszcze? - szepnął zaskoczony. Spojrzałam mu w oczy.
- Ty go napisałeś. Nieważne co, ważne że pisała to twoja ręka i że to twój charakter pisma. Bardzo często do niego wracałam. - wcisnęłam się w niego mocniej.
- Wybacz mi... - jęknął. Chyba było tego dla niego za dużo. Ale co ja miałam powiedzieć?
- Nie mówię ci tego po to, żeby zadawać ci ból. Chcę, żebyś pomógł mi pozbyć się bólu, który ja czuję.
- Pomogę ci. Postaram się. - zarzekł się trzymając mnie mocno. - Zrobię wszystko, obiecuję.
- Po prostu ze mną bądź. - szepnęłam.
Była siódma rano, a my staliśmy w tej sypialni wtuleni w siebie  mocno. Naprawdę... Dawno nie czułam się tak dobrze, jak w tamtej chwili.

To było jak nagłe wybudzenie z koszmaru, o którym człowiek marzy przez cały czas, odkąd jego mózg zacznie wytwarzać sobie różne przerażające majaki. Jedni podobno potrafią kontrolować swój sen, zmieniać go i dowolnie modyfikować tak, by straszne ich zdaniem elementy zastąpić czymś dla nich przyjemnym. Życie jednak nie jest niestety takim snem, który można łatwo zmienić, podporządkować sobie by wszystko działo się w nim po naszej myśli. Mimo, że coś planujemy, czasami skrzętnie i bardzo długo, ślęczymy nocami nad najmniejszymi detalami, to ostatecznie i tak najczęściej nic nam z tego nie wychodzi. Bo głupi ma zawsze szczęście. Wszystko tak naprawdę zależy zawsze od przypadku, który może okazać się być naprawdę bardzo pozytywny i być nam na rękę pod każdym względem, a może też wszystko zepsuć. Zniszczyć, skomplikować wszystko tak, że człowiekowi wydaje się, że to już nie jest do odkręcenia. 
Opuszcza go nadzieja, a myśli przepełnia strach i głupie przeświadczenie, że nie warto już niczego ruszać, bo to i tak nic nie zmieni. A to jest tylko reakcją obronną tak naprawdę. Kiedy człowiek doświadczy w swoim życiu więcej cierpienia niż ten drugi, chce unikać za wszelką cenę sytuacji, w których mógłby sobie o tym cierpieniu przypomnieć. A kiedy jednak się to stanie, robi kolejny błąd nie starając się już tego jakoś rozwiązać i pozostawiając całą sprawę biegowi czasu, zapomina o tym na siłę, pewnie mając nadzieję, że z czasem wszystko samo się wyjaśni. A tak nie jest. Cała sprawa pozostaje nie zmieniona, przysycha pod wpływem czasu, obrasta w kolejne wątpliwości i pielęgnuje te niedomówienia, które już są. Ale to wszystko jest ludzkie. Mówi się czasami, że 'jestem tylko człowiekiem' i to jest prawda. Czasami po prostu nie można zrobić nic więcej, chociaż się chce i się próbuje. A czasami, kiedy moglibyśmy coś zmienić, tchórzymy i uciekamy. W najgorszym wypadku nie ma już wtedy powrotu.
Dla mnie chyba jednak był, skoro powiedziała, że mi wybacza. To podziałało na mnie jak antidotum. Czułem się jakby jakaś straszna śmiertelna trucizna ze mnie uchodziła, a ja w środku zdrowiałem. Wiedziałem, że będzie dobrze. Wiedziałem, że co by się nie stało to ja już się nie wycofam, nie poddam się, choćby tak jak sama powiedziała, kazała mi się wynosić. Nie zrobię tego. Nie popełnię drugi raz tego samego błędu, nie zostawię ani jej ani naszego syna. Jemu najwyżej będę musiał utrzeć nosek, jeśli się sam nie utemperuje. Ale byłem tak szczęśliwy, że o niczym innym już nie myślałem. Wszystko przestało istnieć, nie było już żadnych Illuminati, żadnych innych psycholi, nie było strachu, nie było nic. Była tylko radość, która rozpierała mnie do tego stopnia, że byłem pewny, że za chwilę mnie rozsadzi.
To co mi powiedziała, o tych kilku rzeczach, które po mnie trzyma, trochę mną wstrząsnęło, ale obiecałem sobie, że teraz nie będzie musiała zadowalać się tylko kawałkiem szmaty i papieru. Będzie miała mnie całego przy sobie, zawsze. Choćby mnie chciała wywalić oknem. Nie interesowało mnie już nic poza nią i Matem. Może powinienem zainteresować się jedną jedyną rzeczą. Mianowicie jej mężulkiem, który był nim tylko wirtualnie. Lada moment pewnie wróci z tej całej delegacji, a ja nie miałem zamiaru się z nim bić. Trzeba było coś z tym zrobić. Nie chciałem bawić się w romanse pozamałżeńskie. Chciałem ją mieć przy sobie. I wiedziałem, że ona też tego chce. Tylko znając Done, nie będzie chciała tak po prostu mu tego powiedzieć, będzie chciała jak najbardziej oszczędzić mu tego wszystkiego. Znałem ją, zawsze taka była. Tylko w tym przypadku nie miało to w moim odczuciu sensu. Zdradzał ją dwadzieścia lat temu, teraz tego nie robi? Sam podzielałem zdanie syna, że on na żadnej delegacji nie jest tylko z jakąś pindą w hotelu...
I kto to mówi?
- Trzeba się jakoś ogarnąć, młody pewnie zaraz wróci do domu. - usłyszałem w pewnej chwili i Dona się ode mnie odkleiła. Sam nie miałem ochoty się od niej odsuwać, więc bez słowa z zadziornym uśmiechem przyciągnąłem ją znów do siebie. Zaśmiała się cicho. Cudownie było tego słuchać. - Przestań. - mruknęła spoglądając na mnie.
- Źle ci ze mną? - wymruczałem muskając przy tym wargami jej usta.
- Nie, jest mi bardzo dobrze, aż za dobrze, proszę pana... - wyszczerzyła się lekko spoglądając teraz na moje usta. - Ale będzie nieciekawie, kiedy nasz syn tu wleci a my będziemy stać z gołymi tyłkami. - nasz syn... Serce zabiło mi mocno na te słowa.
- Jest dorosły, chyba już wie czym to smakuje. - parsknąłem śmiechem.
- Pewnie wie, choć chyba mu się wydaje, że ja nic nie widzę. - odsunęła się w końcu ode mnie. - Chyba myśli, że ja za każdym razem łykam te jego nocowanie u kumpla. Wcześniej to wcześniej, ale akurat teraz mógłby sobie trochę podarować panienkę. - westchnęła. Wiedziałem o co jej chodzi.
- Faceci go pilnują. Nic mu się nie stanie. Nawet nie domyśla się, że ma cień. I to bardzo długi. Jest bezpieczny. - pogładziłem ją po policzkach choć sam się niepokoiłem. Ale chyba lepiej będzie jeśli nie będę tego pokazywał. Uśmiechnęła się. - Tak swoją drogą to widziałem go kiedyś z jedną pod szkołą. Konkursu miss pewnie by nie wygrała, ale jest całkiem przyzwoita. - popatrzyła na z wysoko uniesionymi brwiami.
- CO proszę?? - parsknęła śmiechem.
- No kontrast jest bardzo wyraźny. Miałem nadzieję, że nasz młody obejdzie się bez tego, ale widać się myliłem. - zacząłem mruczeć zakładając na siebie portki Dona uważnie mi się przyglądała przez cały czas. - Kawałek dalej od nich stała grupka piękniś, które chyba każde kieszonkowe wydawały na tynki do twarzy. Wiesz o co mi chodzi...
- Tak, domyślam się.  nadal wbijała we mnie oczy, kiedy zakładałem koszulę. - Sam mi kiedyś o tym mówił. Że wszystkie do niego podbijają, ale żadna niczego sobą nie reprezentuje. Jedna wpadła mu w oko, całkowicie przeciętna. Ale widać coś musi mieć w sobie, skoro wyłuskał tą mróweczkę spośró tych wszystkich plastików. - stwierdziła. Zaśmiałem się.
- No właśnie. A czemu mi się tak przyglądasz? - zapytałem w końcu, na co uniosła jedną brew.
- Portki na gołą dupę? - powiedziała tylko. Roześmiałem się. No tak. Podszedłem do niej i przyciągnąłem do siebie za rękę. Wstrzymała oddech patrząc mi w oczy, a pasmo włosów opadło jej na policzek. Była piękna.
- Mniej do ściągania na później. - wyszeptałem i przywarłem do jej ust swoimi. Mruknęła cicho po czym wplotła palce obu rąk w moje włosy.
- Kocham cię. - szepnęła, po czym uśmiechnęła się. Ja sam również. Nie mogłem się nie uśmiechać. Ale było coś co trzeba było zrobić...
- Wiesz, że musimy w końcu porozmawiać i powiedzieć o wszystkim? Jeśli chcemy być znów naprawdę razem. - przeczesałem jej włosy delikatnie, kiedy spuściła głowę.
- Wiem. - mruknęła, po czym znów na mnie spojrzała. - Ale nie dzisiaj, proszę. Jest dobrze, czuję się szczęśliwa, a to...
- Dobrze. - szepnąłem chwytając jej twarz delikatnie oburącz. - Porozmawiamy innego dnia. A teraz się ubieraj. - klepnąłem ją lekko w tyłek, na co spojrzała na mnie oburzona. - No co? - zaśmiałem się.
- Nie pozwalaj sobie! Nie mam już dwudziestu lat!
- Osiemdziesięciu też nie masz. - zmrużyła oczy, wyglądała zabawnie. - Jesteś wciąz tak samo piękna jak kiedyś. Wiek niczego tu nie zmienia. - powiedziałem i cmoknąłem ją lekko. - Zrobię śniadanie. - uśmiechnęła się w końcu.
Chwilę później latałem już pod kuchni starając się wszystko znaleźć. Nawet nie zauważyłem jak stoi kawałek dalej kompletnie ubrana i patrzy na mnie rozbawiona.
- Szukasz czegoś? - usłyszałem, kiedy nurkowałem trzeci raz do tej samej szafki. Kiedy na nią spojrzałem podeszła do mnie bliżej.
- Em... Patelni? - stwierdziłem w formie pytającej. Skinęło lekko głową w bok.
- W wyspie kuchennej. - mruknęła.
- Przecież ona nie ma drzwi...
- Ja rozumiem, że dwadzieścia lat na wygnaniu to długo i możesz nie nadążać za współczesnymi wynalazkami, ale proszę cię. - mruknęła wyraźnie się ze mnie nabijając. - Są maskowane. - dodała wysuwając sprytnie jedną skrytkę. - Proszę. - podała mi to o co prosiłem.
- Dziękuję. I nie rób już ze mnie takiego neandertalczyka, dobrze? - mruknąłem lekko nadąsanym tonem i odwróciłem się do gazówki.
- Gdzież bym śmiała. Co ty. - usłyszałem jak mruczy, ale wyczuwałem wyraźnie, że się ze mnie śmieje. Postanowiłem więc udawać głuchego. A ona chichotała coraz głośniej.
- Wiesz co, ja się tak staram, a ty się ze mnie bezczelnie śmiejesz. - powiedziałem w końcu śmiertelnie poważnym tonem odwracając się do niej i wspierając ręce na biodrach. Mój wyraz twarzy musiał zbić ją z tropu bo spojrzała na mnie wielkimi oczami już się nie uśmiechając. Chyba nawet nie wiedziała co powiedzieć. Dopiero kiedy sam zacząłem się cicho śmiać, załapała o co chodzi i cisnęła we mnie ręcznikiem do naczyń.
- Jesteś nieznośny!
- Ja? To ty się nabijasz. - zaśmiałem się znów.
- Ja mogę. - powiedziała z uśmiechem siadając na stołku przy wyspie. Otworzyłem szerzej oczy spoglądając na nią.
- Tak? A to niby dlaczego?
- Bo jestem u siebie. - wyszczerzyła się. A ja zmrużyłem oczy. - Ojej...! - mruknęła, gdy zrobiłem krok w jej stronę. Chwilę później wstała z tego stołka z zamiarem czmychnięcia ci, ale złapałem ją za ramię i lekko pchnąłem na ścianę, która znajdowała się akurat bardzo blisko nas. Stanęła prosto jak struna przylegając do niej cała plecami. A ja nie czekając na nic przyparłem ją do niej swoim ciałem.
- I o teraz? Nadal jesteś taka pewna siebie?
- Owszem. Wciąż jestem u siebie. - powiedziała hardo z błyskami  w oczach. Zagryzłem wargę. Wciągnęła powietrze głęboko do płuc. Musiała lubić te widok, zresztą... ja też go lubiłem. Kiedy zagryzała wargę. Wychyliła się nieco, żeby mnie pocałował, że odsunąłem się. Uśmiechnąłem się zadowolony.
- Ja mogę mieć cię całą, ale ty nie dostaniesz teraz nic. - mruknąłem patrząc jej w oczy znów z odległośi kilku milimetrów.
- Ciekawe... - mruknęła.
- Bardzo. Chcesz się przekonać? - zmrużyła oczy.
- Nie poddam się tak łatwo. - ostrzegła.
- Zobaczymy kto jest silniejszy, zwinniejszy i bardziej wytrzymały. - powiedziałem zadowolony.
- No. Zobaczymy. - przytaknęła mi i błyskawicznie czmychnęła mi pod ramieniem. Zdążyłem ją jednak złapać. Kiedy przycisnąłem ją do siebie i wsunąłem rękę pod bluskę zapiszczała aż, ale buzia cała jej się śmiała.
- Nie dam! - sapnęła siłując się ze mną. Skubana miała w sobie jednak trochę siły.
- Nie musisz. Sam sobie wezmę. - powiedziałem, na co aż wydała z siebie krótki wysoki dźwięk oburzenia.
Miałem jednak pecha, bo widać pamiętała gdzie mam łaskotki. Kiedy tylko zaatakowała jedno takie miejsce odruchowo od razu ją puściłem.
- To było nie fair! - zakrzyknąłem z uśmiechem idąc za nią szybko, kiedy leciała na palcach do salonu. Tam znów ją porwałem i oboje szamocząc się runęliśmy na wielką kanapę, która stała  tuż obok nas. Szarpała się ze mną wciąż nie pozwalając mi dotrzeć w interesujące mnie miejsca, ale po jakimś czasie skapitulowała.
- No dobra, wygrałeś. - powiedziała lekko dysząc. Wyszczerzyłem się szeroko zadowolony z siebie. Pocałowałem ją pojedynczo, a potem od razu zaatakowałem jej szyję. Objęła mnie kurczowo i mocno do siebie przytuliła. Naprawdę mocno.
- Hej, bo mnie udusisz! - zaśmiałem się znów. Zwolniła nieco uścisk. Mogłem nieco się podnieść i popatrzeć na nią. Uśmiechała się wciąż. - Pięknie się uśmiechasz. - mruknąłem.
- Akurat mam powód. - stwierdziła wesoło.
- Tak? Rozumiem, że mówisz o mnie. - parskneła śmiechem. Odepchnęła na co podniosłem się.
- Nie jesteś pępkiem świata.
- Grabisz sobie znowu... - zacząłem mając zamiar znów przybrać na nią atak, ale wtedy zadźwięczał dzwonek i drzwi się otworzyły. Nie przeraziłem się zbytnio. Domyślałem się że to Mat wrócił od kolegi. Wstałem z zamiarem przywitania się i wtedy zatrzymałem się w miejscu jakbym trafił na ścianę. Przyszedł Mat, owszem, ale w towarzystwie swojego dziadka, ojca Dony. Facet patrzył na mnie jak na kosmitę. Tym bardziej, że miałem bose stopy i rozpiętą koszulę. To wyglądało po prostu jednoznacznie. I jak się tu teraz wytłumaczyć? Przecież jemu nie mogłem nic powiedzieć.
- O... Cześć, tato... - usłyszałem za sobą nieco zestresowany głos Dony. Ona raczej też nie spodziewała się swojego ojca.
- Cześć, córeczko... Przyszedłem zobaczyć co u was, spotkałem Mateusza na schodach. Windy u was nie działają... A kto to? - zapytał mierząc mnie wzrokiem. Kurwa... Większej wtopy być nie może. Spojrzałem na Donę. Ona chyba też nie wiedziała co powiedzieć.
Jej ojciec nie mógł się niczego dowiedzieć, bo to mogłoby sprawić mu i nam kłopoty. Zresztą, nie zrozumiał by tego raczej. Ale nie o to chodziło. Ani o jego poglądy ani o jego nastawienie do mnie kiedyś czy teraz. To było nieważne. Ważne było to, że taka wiedza mogłaby mu zaszkodzić. Dona i młody to co innego, bo oni byli chronieni. Nad ojcem Dony nikt by się nie rozczulał, bo urzędowo, że tak to nazwę nie był z tym wszystkim związany. Gdyby ochroną miało się otaczać każdego znajomego czy krewnego... Musielibyśmy chyba ochraniać ze sto osób. A to było nie wykonalne.
- To jest... - Dona zaczęła dukać.
- No?
- Przyjaciel mamy. - młody załatwił sprawę, ale chyba w nie najlepszy sposób. W tym kontekscie całej sytuacji ten przyjaciel chyba nie zabrzmiał najlepiej.
- Przyjaciel. - i chyba miałem rację. - Nie każdy twój przyjaciel biega sobie po twoim domu boso i rozbebłany cały. - to już było po prostu jednoznaczne stwierdzenie, dawał mi coś wyraźnie do zrozumienia. Mat dusił w sobie śmiech. Pewnie dobrze się bawił. Ale nam nie było do śmiechu.
- Po prostu się odświeżał, tato, nic więcej. - Dona chyba w końcu znalazła jakieś wyjaśnienie choć nie wierzyłem, że jej ojciec je łyknie. Nic więcej nie powiedział, ale to jak na mnie patrzył mówiło mi wyraźnie, że nie dał się nabrać.
- Dona, córka, ty wiesz co robisz? - powiedział do niej po polsku, za pewne, żebym ja niczego nie zrozumiał. I udało mu się. Nie rozumiałem ani słowa. Dona zacisnęła usta.
- Wiem, tato, mówię ci, że tylko brał prysznic. Nic się nie dzieje. - patrzyłem na jednego to na drugiego nic nie rozumiejąc.
- No dobrze. Wpadłem na chwilę... A skoro masz już gościa - spojrzał na mnie krytycznie. - To ja nie będę wam przeszkadzał...
- Ale nie przeszkadzasz, zaraz zrobię kawę! - Dona już w podskokach chciała lecieć do kuchni.
- Nie, dziękuję. Wiesz, że za dużo nie mogę, jedną już wypiłem. Mama będzie znowu się denerwować. - spojrzał znów na mnie podejrzliwie. - To na razie. Trzymaj się, młody. Pa córeczko. - przytulił ją mocno. - Do widzenia. - rzucił do mnie jakimś takim ostrym tonem i poszedł.
Matko Boska.
Młody stał przez chwilę w miejscu spoglądając na nas, raz na jednego, raz na drugiego, aż w końcu uśmiechnął się lekko pod nosem i przeszedł obok mnie w kierunku kuchni.
- Dobrze się bawiłeś? - zapytałem uśmiechając się lekko. Chciałem jakoś łagodnie zacząć rozmowę, żeby nie doszło znowu do kłótni.
- Nie gorzej niż ty, tak podejrzewam. - stwierdził nie odwracając się nawet do mnie. Zanurkował w lodówkę i wygrzebał sobie coś z niej. W jego głosie nadal łatwo było wychwycić drwinę. Westchnąłem cicho. Dona spojrzała na niego lekko karcącym wzrokiem, a potem na mnie lekko zrezygnowana.
- Śniadanie zaraz będzie. - powiedziałem znów, ale jakby w ogóle go to nie obchodziło co mówię.
- Jak na razie widzę tylko gołą patelnię. - mruknął  i otworzył sobie zapiekankę po czym wsadził ją do mikrofali.
- U kumpla nie jadłeś, że jesteś taki głodny?! - Dona chyba znów straciła cierpliwość.
- Spokojnie... - mruknąłem.
- Jadłem, ale znowu mi się chce. - odpowiedział całkiem spokojnie stojąc i patrząc na urządzenie, które cicho brzęczało. Po kilku minutach wyciągnął swoje jedzenie i usiadł z nim w salonie zabierając się do niego ze smakiem. Nie bardzo wiedziałem co zrobić. Patrzyłem tylko na niego i na Donę. Ona chyba też nie do końca miała pomysł co robić.
Nastała chwila ciszy, po której zakomunikował nam pewną rzecz jakby nigdy nic.
- Jutro lecę do Stanów.
Oboje, i ja i Dona wytrzeszczyliśmy na niego oczy, a potem przenieśliśmy nasze spojrzenia na siebie nawzajem.
- Co? - tylko tyle chyba Dona była w stanie w tym momencie z siebie wydusić. Ja nie czułem się wcale mnie zszokowany.
- Dlaczego? - zapytałem podchodząc do niego. Wzruszył tylko ramionami.
- Po prostu. - odpowiedział tylko. Patrzyłem na niego i myślałem sobie... czy on to robi specjalnie czy naprawdę jest taki nieodpowiedzialny w tym momencie.
- Chyba żartujesz. - powiedziałem znów w końcu.
- Ani trochę. - zaprzeczył. Wgryzł się znów w swoją zapiekankę. Dona wciąż wbijała w niego swoje wielkie oczy.
- Po co chcesz lecieć do Stanów?
- A co cię to obchodzi?
- Przestań...! - Dona w końcu dała sobie upust. Podeszła do niego prawie potykając się o stolik. - Czy ty chcesz wpędzić mnie do grobu?! CO się z tobą dzieje!! Ja się martwię, odchodzę od zmysłów, nie śpię po nocach,, myślę wciąż kto mi cię chce zabić może nawet, a ty co?! - rozkręciła się. Wpadła w panikę. Mat spojrzał na nią wielkimi oczami. Chyba nie spodziewał się takiego wybuchu z jej strony. Mnie też podniósł ciśnienie, więc się nie dziwiłem.
- Ale co ma jedno z drugim wspólnego? - zapytał. Prychnąłem, ale jeszcze nic nie powiedziałem zakładając ręce na biodra i kręcąc głową z niedowierzaniem. Nie dowierzałem, że on tak lekceważy to wszystko.
- Jak to co?!! - wrzasneła. - Nie możesz wyjść spokojnie z domu, żeby nic się nie stało! A chcesz leciec na drugi koniec świata?! Żebym ja tu na łeb dostała, co?!
- Mamuś, przecież nic mi się takiego nie stało... - próbował ją trochę urobić. Wciągnąłem powietrze głęboko do płuc.
- Jeszcze!!!! Chcesz im sam stwarzać okazje do tego?! Nigdzie nie polecisz! - i sprawa załatwiona.
- Ale...! - sam się zdenerwował. Chyba musiało mu na tym z jakiegoś powodu zależeć. - Przestań wpadać w panikę! Przecież nikt nie będzie mnie gonił z kontynentu na kontynent! Nic mi się nie stanie! A poza tym, twój kumpel jakoś nie wyraża żadnego sprzeciwu. - powiedział znów drwiąco jakby to miało coś załatwić. I wgryzł się znowu w zapiekankę.
- Powstrzymaj język! - teraz ja podniosłem głos. Oboje spojrzeli na mnie zaskoczeni. Nigdy nie podniosłem na niego głosu jak go widzę na własne oczy. Podszedłem do niego na trzy kroki. Wskazałem na niego paluchem tak by wiedział, że mówię do niego. - Po pierwsze, mówisz do matki, po drugie, jak na razie siedzisz na jej utrzymaniu i będziesz robić to co ona ci każe.
- Jestem pełnoletni...! - zaczął, ale na pewno nie zamierzałem pozwolić mu tego dokończyć.
- Jesteś pełnoletni! - podniosłem znów głos, aż go zatkało. - Ale na pewno nie dojrzały i odpowiedzialny. - powiedziałem nieco ciszej.
- I kto to mówi? - odpalił patrząc na mnie ze złością. Zacisnął zęby i po chwili znów powiedział. - Chcę pojechać do ciotki Janet. Chyba mogę?
- Nie teraz. - powiedziałem znów.
- Słuchaj, kurwa... - wstał odstawiając talerz z żarciem. Stanął naprzeciw mnie. - Nie masz najmniejszego prawa, człowieku, mówić mi co mam robić. Nie masz prawa wpływać na mnie w jakikolwiek sposób. I powiem ci jeszcze że mam głęboko w dupie twoje zdanie na mój temat. Nawet jeśli jestem nieodpowiedzialny, to na pewno nie bardziej od ciebie. Nie pytam nikogo o zdanie. - spojrzał przez ramię na matkę, która patrzyła na niego ze łzami w oczach. - Powiedziałem tylko co zrobię i koniec. I możecie się oboje awanturować przez całą noc. Jestem pełnoletni. - powtórzył z naciskiem. - I mogę wyjechać jeśli mam na to ochotę. I tak zrobię. A teraz przepraszam, idę do siebie, muszę się przygotować na spotkanie. - i poszedł.
Nie powiedziałem juz ani słowa. Zresztą... Miał rację. W tym domu nie było bardziej nieodpowiedzialnej osoby niż ja. Ale to się narazie wytnie... Zabolało mnie to jak się do mnie odniósł, a Dona stała ze łzami w oczach i patrzyła na mnie. Może nie znałem tego dzieciaka zbyt długo... ale byłem pewny, że zrobi to co będzie chciał, a więc poleci jutro do tych zasranych Stanów. Sam wyjazd nie stanowił problemu. Problem był w tym, że faceci nie będą mogli poleciec za nim. Nie mogli działam na terenie USA, takie było prawo i nie można było tego zmienić. Właśnie dlatego od dwudziestu lat nie było mnie w Stanach... No, poza tym jednym krótkim momentem, kiedy musiałem nagrać te teledyski. Ale to było co innego. Nie puszczę tam mojego syna samego, na pewno nie. Będzie trzeba coś wymyślić.
- Nie płacz. - podszedłem do kobiety i przytuliłem ją na co wczepiła się we mnie i zaszlochała cicho.
- Przecież ja oszaleję ze strachu, jak on tam poleci sam!
- Cii, porozmawiam z nim. Wszystko będzie dobrze. Nie płacz. - tuliłem ją głądząc po plecach. Starałem się jakoś uspokoić ją, ale  to nie wiele dawało. Była cała roztrzęsiona.
- Trzeba od razu z nim porozmawiać! - zaczęła odsuwając się i kierując się w stronę jego pokoju. - On tam na pewno nie poleci, po moim trupie! - zdążyłem ją powstrzymać łapiąc za ramię.
- Ja pójdę sam najpierw. - powiedziałem. - Spróbuj się uspokoić, jeszcze nic się nie stało...
- Właśnie, jeszcze! - zachlipała znów.
- I nic się nie stanie. - powiedziałem dobitnie. - Zaufaj mi. - ciężko mi było patrzeć na nią taką roztrzęsioną. Sam musiałem mocno nad sobą panować, żeby nie wpaść w panikę. Mnie też już wiele nie brakowało. Poszedłem więc do jego pokoju. Zapukałem nawet, ale nikt mi nie odpowiedział. Więc wszedłem.
- Nie powiedziałem 'proszę wejść'. - warknął, gdy mnie zobaczył. Obserwowałem przez chwilę jak zbiera to i tamto, a potem wciąga buty.
- Proszę cię, żebyś na chwilę się zatrzymał i ze mną porozmawiał. - powiedziałem wciąż na niego patrząc.
- Ja nie mam o czym z tobą rozmawiać. Powiedziałem już co miałem do powiedzenia...
- Tak? A to, że twoja matka odchodzi od zmysłów cię nie obchodzi? - wtrąciłem, na co spojrzał na mnie wściekle.
- Odwal się od mojej matki, a w ogóle...! - fuknął. - Kto ci dał prawo mówienia mi co mam robić, co?!
- Ja nie chcę ci nakazywać bądź rozkazywać, ja chce ci wytłumaczyć... - zacząłem. Naprawdę chciałem załatwić to jakoś polubownie. Ale on chyba nie miał na to ochoty.
- Nie obchodzi mnie co masz mi do powiedzenia, rozumiesz? Niczego nie musisz mi tłumaczyć, ja wszystko rozumiem. Wszystko wiem i nic więcej mi nie jest potrzebne. Chcę odwiedzić swoje ciotki, najpierw jedną, potem drugą, nic poza tym. Naprawdę myślisz razem z matką, że ci debile będę lecieć za mną przez cały ocean, żeby zakatrupić mnie za jakimś pierwszym lepszym śmietnikiem w LA? Weź...! Sam sie zastanów zanim zaczniej prawić mi morały i nakręcać jeszcze na to moją mamę. - wytrzeszczyłem oczy.
- Ja nakręcam twoją mamę?
- Tak, gdyby nie ty, nie chodziłaby taka bojąca się. - zaczął mi coś wytykać. Problem był w tym, że... Nie miał racji. Albo nie wiedział co mówi, albo doskonale o wszystkim wiedział, ale nie przyznawał się do tego i dlatego to brzmiało tak pokracznie. Ale niby skąd miał się dowiedzieć? A... skąd wie Dona? No właśnie. Tego pytania jeszcze jej nie zadałem.
- Twoja matka martwi się, boi się, że cię straci. To nie są żarty! To nie są zwykli bandyci, czy ty możesz to zrozumieć? Nie wystarczy zgarnąć z ulicy tych, którzy cię zaczepią. I nie tylko tutaj możesz ich spotkać, ale właśnie zwłaszcza w Stanach. Zresztą, to bez różnicy bo występują wszędzie, jak robactwo. - starałem się mu przemówić do rozsądku, ale milczał nadal zbierając to i owo. Dopiero wtedy skontaktowałem, że on po prostu się pakuje. - Twoja matka dostanie obłędu!
- Nie wyjeżdżam na zawsze, do cholery! Tylko na tydzień i wracam. Odpuść już może, co?! - warknął. Wrzucił do wielkiej walizki kilka kolejnych rzeczy.
- Dziecko, proszę cię, przestań. - złapałem go za ramię na co wyprostował się i wpatrzył we mnie intensywnie. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała szybko.
- Nie. - powiedział dobitnie po czym odtrącił moją rękę i zabrał się znowu do pakowania. Zacząłem już sam panikować, naprawdę.
- Nie możesz tak po prostu sobie wylecieć stąd...
- Bo co, bo CIA nie będzie mogło siedzieć mi na głowie?! Daj mi spokój! Odwal się! - zaczął się stawiać, kiedy chwyciłem go znów za ramię, ale tym razem nie dałem się od razu odepchnąć. Po raz pierwszy w życiu przytuliłem swoje dziecko.
Cały zesztywniał, nie pisnął ani słowa, ale dla mnie to i tak było wydarzenie. Starałem się przełknąć gulę, która nagle zaczęła mi rosnąć w gardle. Nie było to łatwe. Ani mnie nie objął ani nie odepchnął, co dla mnie znaczyło i tak bardzo dużo. Cieszyłem się i z tego. Choć wiedziałem, że nawet teraz najweselej nie będzie.
Kiedy się odsunąłem zauważyłem, że ma łzy w oczach. Starał się to ukryć, ale było to widać. Bardzo wyraźnie. Znów zabrał się za pakowanie walizek.
- Mówię do ciebie... - nie miałem już siły. Uparł się jak wół.
- Ja też do ciebie mówię. Odwal się. - wycedził patrząc na mnie. - Wylatuję jutro o piątej rano. - zakomunikował po czym kompletnie ubrany, zostawił te walizki i wyszedł z tego pokoju. Na korytarzu musiał napotkać Donę, bo usłyszałem krzyki. Natychmiast tam poszedłem.
Dona szarpała go za rękaw z płaczem krzycząc, że nigdzie nie pojedzie. Stał tylko i patrzył na nią lekko bezradnym wzrokiem, ale potem powiedział, że decyzję podjął i nic go nie obchodzi. Zranił ją tym, bo rozpłakała się jeszcze bardziej. Zresztą ja też nie rozumiałem jak może się tak zachowywać. Ja to ja. Ale jego matka?
A potem powiedział...
- Kocham cię, mamo. Naprawdę. - przytulił ją do siebie. - Muszę tam polecieć. Mam coś do załatwienia. - a więć jednak coś jest. Ma COŚ do załatwienia... - Wrócę szybko. - ucałował jej policzek. Nic juz nie mówiła tylko patrzyła na niego bezradnie. - Nawet się nie obejrzysz jak będę z powrotem, cały i zdrowy.
- Tobie się wydaje to takie proste, a ja już umrę ze strachu o ciebie!
- Mamuś...
- Twoja matka... po tamtym... miała tylko ciebie. - odezwałem się choć sam się tego nie spodziewałem. Głos mi się trząsł. - Ty ją trzymasz przy życiu i zdrowych zmysłach. Co ty chcesz zrobić... odebrać jej jeszcze siebie samego? - patrzył na mnie nieokreślonym wzrokiem. Na pewno wiedział jak bardzo jego matka go kocha. I co to znaczy.
- Wiem, że było jej ciężko i że cierpiała. A potem urodziłem się ja. Wiem, że w jakiś sposób pomogłem jej znieść to co się stało z ojcem. - chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale nie pozwolił mi. - Ale tylko mi tu z nim nie wyjeżdżaj, proszę cię. - zatkało mnie. - Nie jest taki wspaniały jak o nim myślałem.
Chyba tylko rodzić może zrozumieć ten ból, który teraz poczułem. W jakiś sposób tak jak Dona musiał się wszystkiego domyśleć. Nie miałem na to dowodów, ale jak inaczej to wszystko wytłumaczyć. Patrzyłem na niego czując jak moje oczy robię się gorące. Coś zdławiło mnie w gardle... Zrobiłem to między innymi też włąśnie dla niego. Także jego w ten sposób chciałem chronić. Teraz otrzymałem za to zapłatę. Jak najbardziej adekwatną. Miał prawo mnie znienawidzić.
- Pewnie masz rację. - powiedziałem cicho.
Jego mina nieco mnie zaskoczyła.... Być może spodziewał się czegoś innego z mojej strony, może zaprzeczenia, tłumaczeń, okręcania kota ogonem. ALe nie zamierzałem się tłumaczyć. Miał rację i tą rację mu przyznałem. Patrzył na mnie przez chwilę wielkimi oczami, a potem powiedział tylko, że idzie jeszcze do kolegi, a potem wróci... i poszedł.
Dona... Myślałem, że się rozhisteryzuje. Zakryła twarz dłońmi, a potem ją nimi przetarła wzdychając. Wyglądała na naprawdę zmęczoną. Ja też byłem wykończony. Spojrzała na mnie, a potem tak po prostu do mnie podeszła i przytuliła mnie do siebie.
- On się czegoś domyśla. - powiedziała cicho nie odsuwając się. - CHciałam mu powiedzieć, ale jak powiedzieć dziecku o takiej rzeczy...
- On się nie domyśla, Dona, on wie. Nie wiem skąd. Nie wiem jak. ALe wiem, że wie. Na pewno. - odpowiedziałem trzymając ją kurczowo przy sobie. Zapach jej skóry nieco mnie uspokoił. - Nie jestem zaskoczony jego wrogością. Ma prawo mnie nienawidzić...
- Nie, Mike. - Dona nie pozwoliła mi dokończyć myśli. A co innego może to być? - On zawsze był w ciebie wpatrzony, zawsze tęsknił, przy każdej okazji zawsze o ciebie pytał. Chciał, żebym mu o tobie opowiadała, wszystko dosłownie. On cię naprawdę bardzo kocha. Jeśli się dowiedział to musi to jakoś sam sobie poukładać, zastanowić się dlaczego to... A potem jak już ochłonie wszystko mu opowiesz. - popatrzyłem na nią przez chwilę.
- Tak myślisz...
- Tak. - odpowiedziała pewnie. - Naprawdę nie da się nic zrobić, żeby on nie musiał lecieć sam? - westchnąłem.
- Nie mam pojęcia, kochanie. - przytuliłem ją znów do siebie. - Coś wymyślę. Jak będzie trzeba, sam za nim osobiście polecę. - ścisnęła mnie mocno.
Nie czułem się dobrze w tamtym momencie. Dona jakoś zdołała mi wybaczyć... Tak powiedziała. Była ze mną, przy mnie. Dodawała mi otuchy i siły, tak jak kiedyś. ALe naprawdę chciałem, żeby i moje dziecko zrozumiało, że ja... A może po prostu za dużo wymagam od losu? Może oddał mi ukochaną kobietę, ale moje dziecko już nigdy nie będzie chciało mnie znać?

2 komentarze:

  1. Jestem!
    Eh dzisiaj moim bohaterem jest młody i go wielbię xD
    Moja krew, też jak chciałam gdzieś iść to oznajmiałam i tyle xD
    Chodzi tutaj głównie, że dorosły jest i matka może mu skoczyć w sumie i dobrze robi w moim odczuciu, bo Dona nie ma prawa chcieć siłą go zatrzymać. Ja wiem jaka sytuacja jest, martwi się itd ale facet jest dorosły, potrafi o siebie zadbać i sama pewne bym na jego miejscu nie chciała chować się za fartuchem matki, a pokazać że umiem o siebie zadbać i nie potrzebuje do tego tabu ochroniarzy. Do tego zły jest na ojca i nie dziwię się, nie było go gdy najbardziej go potrzebował, nie wychowywal go, jest ojcem ale w biologii, nie w sercu i życiu.
    Zresztą Dona sama zrobiła coś takiego w jego wieku - mimo sprzeciwu rodziców wyjebała do Stanów i gówno ją obchodziło co oni o tym myślą, a też się martwili.
    Co do Mike'a to nie żebym mu wybaczyła, ale w końcu zaczyna chyba rozumieć swoje błędy i dobrze, mimo wszystko zaufania raz straconego nawet jak odzyska to nie będzie już takie samo, zaś tych utraconych lat przy dziecku nic mu już nie zwróci ani nie zrekompensuje.
    No nic na nn czekam:P
    Buziaki i weny:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Śmierć, śmierć, śmierć, śmierć, śmierć, śmierć, śmierć, śmierć.
    Naprawdę nie wiem co mi odbiło, ale pragnę rozlewu krwi. Chyba filmy akcjo musiałam przedawkować. A ten wyjazd Mateusza jest już idealnym gruntem pod ŚMIERĆ. Ewentualny rozlew krwi buhahah... Dobra nie wiem co mi jest ale od jakiegoś czasu mam fazę na taką akcję. Dziwne nie? Dobra lecim z la komentarzem, bo do jutra tegoż nie sklecę. Face to face ze swoim byłym obecnym teściem... Awwwwwwww to było na swój sposób ulooooce... Tak zakłopotanego Michaela dawno nie widziałam. Uwielbiam ten rozdzialik. Jeżeli Mateusz chce to niech jedzie, a co mu tam. Co ma być to będzie. Zawsze Dona może stanąć nad nim i powiedzieć słynne "A nie mówiłam?" oj tak to byłoby genialne XD A pomiędzy zakochańcami się dzieje oj dzieje i to bardzo dobrze. Aż mi się komentarz mój jeden tutaj zagubiony przypomniał. Ehhh... Ma zryta psychika. Boziuuuu... Te ich przekomarzanki kofaaaam... To było takie fajne. Cały czas się chichrałam za co muszę ci podziękować. Jeszcze tylko mi tu brakuje jednej osoby do pełni szczęścia. No zgadnij o kim ja myślę, no zgadnij. No o Darku przecież myślę, a o kim by innym. Swoją drogą biedaczyna siedzi ma tej delegacji i siedzi, że też mu się nie przykrzy za domem czy coś. Ja tu tylko czekam na jeden wielki masakratyczny argagamedon, gdy sufit będzie podłogą a podłoga sufitem.
    To co... Weny życzę co nie? A ja znowu muszem czekać na dalej. Także tego pozdrawiam gorąco ;***

    OdpowiedzUsuń

Komentarz motywuje. :)