środa, 10 października 2018

Resurrection. - 37.

Halo, jest tu kto? Oto niespodzianka po roku czasu. Jakoś tak mi się naddało, że niespodziewanie dostałam natchnienie na dokończenie tego rozdziału. Nie będę ogłaszać jakiegoś wielkiego powrotu czy czego, bo nie mam pojęcia czy to ruszę, być może, bo od jakiegoś czasu siedzę na dupie i mam mnóstwo wolnego czasu, więc mogę pisać. Aż wstyd, że dokańczanie samej końcówki tej notki trwało... rok. Dosłownie, ostatni raz pracowałam nad tym... w październiku zeszłego roku. o.o Ale przekonałam się o czymś na własnej skórze. Brak czasu, zmęczenie i praca na cały etat to idealna mieszanka na to by uśmiercić jakąkolwiek wenę twórczą. Teraz trochę odpoczywam, więc może się coś ruszy. Nie wiem w ogóle czy ktoś tu jeszcze jest, jakieś wyświetlenia są, zobaczymy jak będzie. :) Jeśli ktoś zostawi tu po sobie jakiś wyraźny ślad, będę miała jeszcze więcej chęci, żeby stworzyć następny rozdział. Faza na Jacksona powoli wraca chyba do mnie, zaczęłam słuchać więcej jego muzyki, bo ostatnimi czasy nawet nie było właśnie czasu na takie drobiazgi. :/ No nic. Zapraszam.





Z natury jestem raczej cierpliwym człowiekiem, a przynajmniej byłem takim zanim wybrałem życie na wygnaniu. O ile coś nie stanowiło dla mnie pysznego kąska który chciałem porwać od razu, potrafiłem wyczekiwać na daną rzecz naprawdę bardzo długo. A wiadomo przecież, że czas oczekiwania jest przecież najprzyjemniejszy. Potem otrzymany prezent szybko się nudzi, traci na blasku i zostaje wrzucony w kont. Ja byłem cierpliwy, a żyjąc tak jak żyłem przez dwadzieścia lat, musiałem chcąc nie chcąc każdego dnia tą cierpliwość trenować. Wciąż i wciąż od nowa, bo każdy dzień był męką, którą musiałem znosić. Trwało to tyle czasu, a jednak udało mi sie wytrwać. Sam czasami zastanawiałem się jakim sposobem.
Teraz jednak ta cierpliwość była na wyczerpaniu. Tydzień bez Dony to było już dla mnie stanowczo za długo. Domyślałem się, że ona czuje się dokładnie tak samo, ale nie pomagało mi to uspokoić nóg w poczekalni na lotnisku, kiedy cała nasza wataha oczekiwała na samolot powrotny. Miałem ochotę chodzić, biegać, skakać, robić cokolwiek, byle tylko jakoś w końcu doczekać się tego momentu, kiedy znów ją zobaczę. Rozmowy telefoniczne nie były żadnym substytutem nawet w połowie. Nie były w stanie zastąpić niczego. To musiała być ona, ciało i krew, ciepła, delikatna... nie aparat telefoniczny.
Młody tylko obserwował mnie kontem oka, chyba wiedział, że lepiej nie komentować mojego zachowania. Terminal był pusty, tylko od czasu do czasu pojawiała się jakąś osoba śpiesząc się gdzieś. Rzadko ktoś zwracał na nas uwagę. Z tego co wiedziałem, lot miał wyglądać podobnie jak ten, którym tam przybyliśmy. Pustki. Kilku pasażerów razem z nami. Czas oczekiwania dawał mi się we znaki jeszcze z jednego powodu. Doskonale zdawaliśmy się sobie sprawę z tego, że coś znów wyciekło do opinii publicznej. Pod długich naradach poprzedniego wieczoru postanowiłem iść na żywioł. Nie kazałem niczego retuszować, zmieniać, niczego dementować. Niech to popłynie swoim nurtem, zobaczymy co z tego wyjdzie. Jak na razie jeszcze nikt na ulicy nie rzucił mi się na szyję...
Spodziewałem się bomby dopiero później. Wszystko już było uzgodnione, dopracowane na ostatni guzik, ludzie do pracy wyznaczeni, tylko... główny kooperator nie miał zielonego pojęcia, że będzie ze mną współpracował. Znów. Tak jak za dawnych czasów.
Myślami na chwilę odpłynąłem do tamtych chwil, kiedy pracowałem na płytą BAD. Nie tylko ja pracowałem. Cały sztab ludzi... każdy był od czego innego. Przypomniał mi się prezes z tą swoją wrodzoną złośliwością. Już od dziesięciu lat nie pracował w branży przesiadując na zasłużonej emeryturze. Ale jeśli chodzi o Q...
Quincy Jones wciąż był, jakby to ująć, w swoim żywiole, wyłapywał co rusz nowe talenty i starał się ich wypromować tak jak mnie na samym początku. Przyglądałem się jego poczynaniom od czasu do czasu i musiałem stwierdzić, że naprawdę nieźle radzi sobie z tymi szczylami.
Zastanawiałem się co ja zrobię. Nie mogłem tak po prostu sobie przed nim stanąć. A może jednak?
Albo dalej upierać się przy tej fałszywej tożsamości Billego Jencinsa... Byłoby to bez sensu, jednocześnie podpisując dokumenty swoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Quincy musiał zostać uświadomiony, ale jak to zrobić by nie zszedł na zawał, nie miałem pojęcia.
Musiałem coś wymyślić, praca przy filmie do którego już został stworzony scenariusz zajmie nam co najmniej trzy miesiące.
Moje rozmyślania natychmiast zostały przerwane, kiedy tylko usłyszałem o nadlatującym samolocie. Miejsce rozważań bardzo szybko zajęła osoba mojej ukochanej.
Elvis nigdy nie lubił pożegnań, a przynajmniej tak twierdził. Być może to była prawda, bo gdy tylko chciałem to z nim jakoś załatwić, wygnał mnie mówiąc bym nie przesadzał tylko wracał z synem do kobiety. Oczywiście, nie odpuściłem. Miałem bardzo niepokojące wrażenie, że widzę go po raz ostatni. Zdobył się tylko na wyjście przed dom i pomachanie lekko pozbawioną dawnej siły ręką na do widzenia. Nie wyglądał już tak dobrze. Czułem, że ta choroba, która męczy jego płuca naprawdę zaprowadzi go do grobu. Było to przykre, bo... człowiek spędził czterdzieści ponad lat w prawie całkowitym odosobnieniu. Nie mając przy sobie absolutnie nic co łączyłoby go jakoś z rodziną. Żadnego zdjęcia... Ja miałem przynajmniej to.
Pomyślałem o Lisie i automatycznie coś ścisnęło mnie mocno w brzuchu. Pochowała ojca już dawno i pewnie zdążyła zapomnieć. Nie jego, ale o bólu. Teraz kiedy czasami wracały do mnie niektóre jej słowa, czułem się naprawdę źle... Ja znałem prawdę, a JEGO własna córka wciąż żyła w błogiej nieświadomości. Podobnie jak jej matka.
- Powinny się dowiedzieć. - powiedziałem w którymś momencie spoglądając na faceta siedzącego w rzędzie obok. Rozlokowaliśmy się już wtedy na pokładzie samolotu.
- O czym? - spojrzał na mnie uważnie. Wnioskowałem, że domyśla się o czym mówię.
- O nim... kiedy będzie już po wszystkim. - westchnął, co dało mi jasność, że oni też już o tym myśleli.
- Więc też uważasz, że... już niedługo? - to pytanie nie było łatwe.
- Tak. - westchnąłem odwracając się do okna obok mnie. Zaraz przy mnie siedział Mat ze spuszczoną głową i wpatrujący się w swoje nogi.
- A jak mielibyśmy to zrobić? Już nad tym myśleliśmy. Postawienie ich przed takim faktem 'od tak sobie' raczej odpada. - miał rację.
- Napiszę list. - mruknąłem po chwili. - Spróbuję to jakoś delikatnie przekazać.
O ile jest to możliwe, pomyślałem.

Po niemiłosiernie dłużącym się locie w końcu znaleźliśmy się  na powrót w Warszawie. Oba te miejsca były od siebie skrajnie różne, stolica Polski i San Marino, skąd wróciliśmy. Ale każde miało w sobie swój własny osobisty urok. Przecież wszystko na Ziemi nie może być identyczne. Był już wieczór, marzyłem tylko o tym, żeby dostać się do mieszkania i... no właśnie. Opcji było kilka, z czego jedna nadzwyczaj przyjemna...
- Wejdę do domu tylko na chwilę. - odezwał się młody kiedy jechaliśmy windą. - Kumpel pisał. Nie mogłem wcześniej tego odczytać, chce żeby do niego wpadł. - uśmiechnąłem się.
- Na pewno kumpel?
- Tak, na pewno. - sam się lekko uśmiechnął patrząc na mnie.
- Mama będzie pewnie nie zadowolona... - zacząłem cicho pod nosem.
- Akurat ty jeden, co będzie ci przeszkadzało, że nie ma mnie za ścianą. Myślisz, że ja głupi jestem? - parsknął śmiechem. Usta same rozciągnęły mi się szeroko. - No właśnie. Twój banan mówi sam za siebie.
Co prawda to prawda, pomyślałem znów. Miałem konkretne plany względem mojej pięknej żony.
- Mama też na pewno już nie może się doczekać. - mruknął gdy wychodziliśmy z windy na korytarz. Ja też nie mogłem się już doczekać.
- Coś o tym wiem. - stwierdziłem idąc szybko do drzwi. Usłyszałem tylko cichy śmiech tuż za sobą.
Kiedy drzwi się przed nami otworzyły, nie było nikogo. Ale tylko dosłownie przez sekundę. W następnym momencie do salonu, wpadła Dona z garem w jednej ręce a ręcznikiem w drugiej. Uśmiechnąłem się natychmiast na sam jej widok. Ukochana twarz, oczy... usta. Rzuciłem bagaż tam gdzie akurat stałem i spojrzałem na młodego. Chyba nie bardzo chciał się mizdrzyć, wolał pozostać mężczyzną, ale kiedy matka go dorwała skapitulował i przytulił się do niej. Wcale nie ujmowało to mu męskości.
Czekałem spokojnie na swoją kolej, aż Dona wydusi go ze wszystkich stron. Oczywiście od razu zaczęła biadolić.
- Nic się nie działo? Martwiłam się, kochanie, dobrze, że jesteście już w domu... - ścisnęła go znowu mocno aż stęknął.
- Mamo, udusisz mnie! - zaśmiał się, kiedy w końcu go puściła. - Nie zawracaj sobie głowy jakimś jedzeniem czy czymś, zaraz wychodzę. - zacisnąłem usta powstrzymując się od uśmiechu. Wytrzeszczyła na niego oczy.
- Gdzie znowu?! Dopiero co do domu wszedłeś!
- Do kolegi. Umówili się już wcześniej. - wtrąciłem się podchodząc bliżej i zakładając jej niesforny kosmyk włosów za ucho. Popatrzyła na mnie ciepłym i stęsknionym wzrokiem... Tego mi brakowało. Po prostu jej.
- Poradzę sobie. Zobaczymy się jutro rano, na razie! - rzucił i wyleciał z domu jak oparzony. Coś nie chciało mi się wierzyć w tego kolegę, Dona pewnie podzielała moje zdanie, sądząc po jej minie.
Zarejestrowałem sobie tylko dźwięk zamykanych drzwi i nastała cisza. Przyjemna cisza, podczas której patrzyłem jej w oczy głaszcząc delikatnie policzek.
- Ze mną się nie przywitasz? - wyszeptałem zbliżając się do niej jeszcze bardziej. Czułem te sensacje w dole brzucha... ale panowałem nad sobą. Jeszcze.
To jedno zdanie wystarczyło...
Przyłożyła dłonie do moich policzków patrząc jeszcze na mnie, a potem oboje nie daliśmy już rady się powstrzymać. Nie wiem kto był pierwszy, czy to ona wpiła się w moje usta czy to ja pierwszy zdążyłem wniknąć do jej ust... Pewne było to, że oszalałem w tamtej chwili. Objąłem ją ciasno przyciskając do siebie, aż uniosła się nieco w powietrzu. Jej ramiona oplotły mnie wystarczająco mocno bym nie mógł się uwolnić. I nie chciałem. Pragnąłem jej...
- W końcu... Nawet nie wiesz jak brakowało mi twojego zapachu... - powiedziała z ustami tuż przy moim uchu, co wywołało u mnie  kolejną falę gorąca spływającą w dół ciała. Pogładziłem jej plecy powoli, z namaszczeniem wtulając przy tym nos w jej włosy.
- Ja też za tobą tęskniłem. - szepnąłem uśmiechając się lekko z pół przymkniętymi oczami. Popatrzyłem na nią przez chwilę po czym po prostu wtuliła się we mnie mocno wzdychając z uciechą. Zaśmiałem się cicho. - Mamy wolną chatę, kochanie... - natychmiast zareagowała na te słowa.
- Nie da się nie zauważyć. - przeczasała moje włosy palcami obu dłoni na co aż sie wygiąłem. Uwielbiałem kiedy to robiła. Ale tylko ona. - Idę pod prysznic. - zaczęła lekko masować moje ramiona. Obserwowałem uważne każdy jej ruch. - Cały dzień latałam byleby zająć sobie jakoś czas zanim wrócicie. Troszkę się zmęczyłam. - zagryzłem lekko wargę.
- Idź. Poczekam na ciebie. - popatrzyła na mnie spod rzęs, a następnie uśmiechnęła się delikatnie. Ostatni raz musnęła lekko moje wargi swoimi wywołują u mnie ciche westchnienie i znikła po chwili w łazience.
Przetarłem twarz chłodnymi dłońmi siadając w salonie we fotelu. Potargałem włosy, sam nie wiedzieć czemu, chyba tylko po to, żeby coś zrobić. Cokolwiek. Miałem ochotę iść za nią do tej łazienki, ale w tej samej chwili wpadł mi do głowy inny pomysł. Wiedziałem gdzie trzyma pachnące świeczki. Kiedy już zapłonęły ich przyjemny zapach kwiatów rozniósł się powoli po sypialni. Miałem tylko nadzieję, że nie spalę mieszkania. Półmrok stwarzał idealną atmosferę...
Stanąłem pod drzwiami łazienki słysząc szum wody. Po chwili szum ustał, uchyliwszy sobie drzwi zobaczyłem ją z włosami spiętymi wysoko na głowie zakładającą od razu szlafrok. To był jej zwyczaj.
Zauważyła mnie i przewiązując się w pasie uśmiechnęła się patrząc na mnie.
- Nie możesz wytrzymać chwili beze mnie?
- Wytrzymywałem tydzień. - westchnąłem wchodząc do środka i gładząc jej policzki. Para unosząca się w powietrzu rozgrzewała nas oboje od środka. - To chyba wystarczająco długo...
- Jesteś niecierpliwy. - wsunęła dłonie pod moją koszulę... Dreszcze pojawiły się natychmiast. Jak zawsze. - Wiesz, że pośpiech nie popłaca?
- Mam dość czekania. Chcę cię... - popchnąłem ją na ścianę, delikatnie przyparłem ją unieruchamiając nadgarstki. Wstrzymała oddech za pewne zaskoczona. Ale uśmiechnęła się zadziornie.
- Tutaj? W kiblu, jak uczniak? - zakpiła, ale oblizała usta zachęcając mnie jeszcze.
- Mógłbym... - szepnąłem. Zgodnie z prawdą zresztą. Mógłbym ją wziąć tak jak stałem. Nie zawracając sobie głowy nawet ściąganiem ubrania. Pożądałem jej, nie czułem się tak już dawno...
Muskałem jej skórę na szyi, czując jak bije od niej ciepło.
- Mógłbym... - podjąłem znów temat. - Ale mam dla ciebie coś lepszego. - z trudem oderwałem się od niej i poprowadziłem w głąb sypialni.
Oczy jej się zaświeciły, jak tylko zobaczyła płonące świece. Hamowałem się, ale miałem naprawdę ochotę...
- Postarałeś się. - wymruczała z uznaniem patrząc na cały pokój, a potem na mnie odkręcając głowę w moją stronę. Pocałowałem ją czule, ale nie pozwoliła mi pogłębić tego pocałunku.
- Nie uciekaj mi... - mruknąłem próbując ją złapać, ale czmychnęła z uśmiechem patrząc na mnie spod rzęs.
- Chciałbyś wszystko dostać na tacy... - wymruczała obchodząc łóżko nie odrywając ode mnie oczu. Jej wzrok wwiercał się we mnie, zwłaszcza w jedno miejsce mojego ciała... Oblizałem powoli wargi.
- Dobra... - mruknąłem mierząc ją łakomym wzrokiem i robiąc powoli krok w tył. Przygryzłem wargę z lekkim uśmiechem już teraz układając sobie w głowie cały plan tego co z nią zrobię. - W takim razie teraz ja się odświeżę... a potem ci pokażę...
- Co mi pokażesz? - zapytała przypatrując mi się wciąż.
- Zobaczysz.
Zamknąłem się w łazience starając się zapanować nad rosnącym pożądaniem. Było to trochę trudne... I nawet zimna woda nie pomogła. Strumień oblewał mi twarz, nie spodziewałem się, że to tylko jeszcze bardziej  wszystko spotęguje.
Wyszedłem z kabiny i stanąłem przed lustrem. Jedno spojrzenie na moje odbicie dało mi jasno do zrozumienia, że ta noc będzie bardzo pracowita.
Odbiłem się od umywalki i wyszedłem z powrotem do sypialni. Nie zatroszczyłem się nawet o bieliznę. Kropelki wody spływały powoli po mojej skórze, czułem to jak łaskocze mnie nie kiedy. Zastałem całkiem ciekawy widok... Dona wspięła się na łóżku i poprawiała poduszki tak by stały się bardziej puszyste. Wypięła się przy tym ładnie, szlafrok odsłonił nieco jej tyłek... i kobiecość.
Chyba nie zauważyła mojego powrotu, bo nawet nie spojrzała na mnie przez ramię zajęta pościelą. Dopiero mój dotyk w tamtym miejscu sprowadził ją na ziemię...
Moja dłoń sama odnalazła jej kwiat i pieszcząc ją delikatnie, udało mi się wywołać u niej cichy okrzyk zaskoczenia i przyjemności zarazem. Wspiąłem się zaraz za nią mając ją całą przed sobą, podaną jak na tacy. Szlafrok całkiem zsunął jej się z tyłka odsłaniając ją dla mnie. Pieściłem ją cały czas, a ona patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami i lekko rozchylonymi ustami... To lubiłem. Żadna kobieta nie wyglądała tak zmysłowo jak ona.
- W stanie najwyższej gotowości... - szepnęła odwracając się do mnie przodem i tym samym dając mi do siebie lepszy dostęp. Sama nie zamierzała chyba próżnować, bo jej dłoń natychmiast odnalazła to co akurat chodziło jej po głowie. Ta część mojego ciała najgłośniej wołała o jej zainteresowanie.
Nie powiedziałem już nic. Żadne z nas przez najbliższe godziny nie wypowiedziało żadnego zbędnego słowa. Nie były potrzebne. Oboje wiedzieliśmy czego pragnie druga strona. Działo się to już instynktownie. Nie musiałem pytać, nie musiałem się zastanawiać. Moje usta i język same już wiedziały jak ją pieścić by mocno doszła, a jej krzyk był tylko tego potwierdzeniem.
- Kocham cię... - wysapałem, biorąc ją pod plecy i zsuwając niżej na łóżku pod siebie. Chciałem już w nią wniknąć, wypełnić, ale ona wtedy odepchnęła mnie... i sama usiadła na mnie okrakiem. Włosy rozsypały jej się dookoła ramion. Sięgnąłem do nich i przeczesałem lekko zsuwając dłonie powoli na jej piersi. Dwa piękne pagórki cudowne w dotyku...
Nakryła moje dłonie swoimi i pomagała mi, nie musiała mną kierować. Wiedziałem o lubi... Jej
biodra poruszały się, ocierała się o mnie swoim ciałem... doprowadzała powoli do szału. Nagle pochyliła się i wpiła zachłannie w moje usta odbierając mi dech. Zamruczałem kiedy długie włosy zaczęły przyjemnie łaskotać moją twarz, szyję, klatkę piersiową... skórę na brzuchu, a na koniec...
Usłyszałem tylko trzask rozdzieranego prześcieradła, kiedy zacisnąłem na nim pięści. Nie zdołałem nad tym zapanować. A ona chyba nie przejęła się zniszczoną pościelą... Wygiąłem się wbijając lekko głowę w poduszki, kiedy ona tak dobrze zajmowała się mną. Wilgoć i ciepło wnętrza jej ust, sprawny język, doprowadzało mnie to do szewskiej pasji. Nie bawiła się ze mną, po prostu robiła mi dobrze...
- Dona... - sapnąłem zaciskając zęby i wpatrując się  w nią szeroko otwartymi oczyma. Nie chciałem uronić ani sekundy, chciałem dokładnie widzieć każdy moment, jak moje przyrodzenie znika głęboko w jej gardle. Kiedy bez ostrzeżenia przerwała, miałem ochotę złapać ją za włosy i znów...
Ale ona już zadbała o to bym nie czuł się opuszczony.
Zajęczałem głucho, kiedy dosiadła mnie, a ja wypełniłem ją całkowicie. Nic już nie widziałem, nic nie słyszałem, tylko czułem. Ale i te bodźce były ograniczone tylko do niej, do jej ciała. Miałem wrażenie, że krew się we mnie gotuje. Ona chyba czuła się podobnie, bo przyciągnęła mnie do siebie, obejmując ciasno ramionami poruszała się sprawiając, że oboje traciliśmy rozum...
Powtarzała tylko dwa słowa...
- Kocham cię... kocham...


Przebudziłam się, ale było mi zbyt dobrze by się gdziekolwiek ruszyć. Łóżko było tak przyjemnie ciepłe i wygodne... Ani myślałam nawet otwierać oczu. Pokręciłam się tylko przez moment zwijając jeszcze bardziej w kulkę pod kołdrą i z westchnieniem znów zastygłam w bezruchu. Było zdecydowanie zbyt dobrze...
Dopiero pojedyncze czułe pocałunki w moich włosach zaczęły mnie na nowo wybudzać. Poruszyłam się, ale nie chciało mi się nic robić. Wtedy kołdra nieco zsunęła się z mojego ramienia odsłaniając je. Poczułam lekki chłód na skórze, a potem... ciepłe usta znaczyły ślady na moim ciele. Zamruczałam znów kręcąc się i w końcu gdy te czułe wargi przywarły do moich całkowicie się rozbudziłam.
- Dzień dobry. - niski lekko ochrypły głos tuż przy moim uchu. Uśmiech sam wpełzł mi na twarz.
- Dzień dobry. - otworzyłam oczy i zobaczyłam mojego mężczyznę uśmiechającego się zawieszonego lekko nade mną. - Już wyspany?
- Wyspany to może niekoniecznie... ale nie jest tak źle. - jego ciepła dłoń zaczęła masować mój brzuch. - Tysiąc razy bardziej wolę taką noc niż zwykły sen. - wymruczał mi prosto do ucha.
- Naprawdę? - zaśmiałam się. Przeczesałam jego włosy palcami. - Tęskniłam za tobą. - uśmiechnął się od razu.
- Wiem.
- Jaki skromny. - prychnęłam.
- A muszę być skromny? - wciągnął mnie na siebie, leżałam na nim a kołdra zsunęła się ze mnie odsłaniając nieco ciała. Chyba mu się to spodobało. - Mam nadzieję, że nie korzystałaś z pomocy żadnego przyjaciela? - wyszczerzył się szeroko.
- Jesteś idiotą. - parsknęłam śmiechem zbierając się z niego.
- Dokąd się wybierasz? - oczywiście, że nie pozwolił mi  się od siebie odsunąć. - Nie nacieszyłem się tobą jeszcze.
- Młody pewnie zaraz wróci. - spoglądała na mnie zagryzając lekko wargę.
- Wątpię by chciał się oderwać od tego kolegi tak wcześnie rano. - stwierdził gładząc delikatnie moje ramię i całując je.
- Tak myślisz? - zaśmiałam się. - Zrobię śniadanie. Potem możemy dalej leniuchować. - wstałam w końcu, kiedy mi pozwolił i poszłam do kuchni. Chciałam zrobić coś pysznego. Przez ten tydzień stęskniłam się za nim tak, że w gruncie rzeczy mogłabym w ogóle nie wychodzić z nim z tego łóżka. Ale nie mogłam też doczekać się aż Mateusz wróci do domu, wczoraj wieczorem nie dał się nawet dobrze wyściskać. No, może dla niego to było za dużo, ale zawsze udawał macho.
Przygotowywanie śniadania dla mojego kochanego mężusia pochłonęło mnie na tyle, że nawet nie zauważyłam kiedy się do mnie zbliżył.
- Pomyślałem, że dotrzymam ci towarzystwa. - wymruczał mi do ucha obejmując w pasie. Założył bokserki, ale o reszcie garderoby nie pomyślał.
Pozwoliłam sobie na chwilę odciągnąć się od swojego zajęcia. Przymknęłam oczy, wzdychając wczułam się w ten moment. Nigdy nie miałam pojęcia jak on to robił, ale w ten wyjątkowy sposób czułam się tylko przy nim. Tak jak teraz. Mogłam w jednej chwili wszystko dla niego zostawić.





- O, ubrałeś sie. - usłyszałem zza swoich pleców, kiedy wszedłem na powrót do kuchni.  Uznałem w końcu, że trzeba coś na siebie włożyć.
Zaśmiałem się.
- Mogłaś powiedzieć, że wolisz, żebym pozostał nago. - mruknąłem podchodząc do niej i pochylając się by ją pocałować. Przyciągnęła mnie bliżej siebie, co bardzo mi się spodobało. Przeniosłem pocałunki na jej szyję...
- Wyhamuj kochany. - zaśmiała się odsuwając nieco, ale natychmiast przyciągnąłem ją z powrotem do siebie. - Śniadanie czeka. - popatrzyła mi w oczy. Szlafrok, który okrywał jej ciało, lekko się rozsunął odsłaniając piersi.
- Nie ucieknie... - mruknąłem. Chwyciłem ją i podniosłem niespodziewanie aż pisnęła, po czym posadziłem ją na szafce. Zamachała lekko stópkami w powietrzu.
Natychmiast przyssałem się do jej szyi. Miałem zamiar pozostawić na niej ładny ślad, tak by był widoczny z daleka. Przeciągnąłem językiem znacząc wilgotną drogę od obojczyka po płatek ucha. Zadrżała w pewnym momencie co dało mi jasno do zrozumienia, że reaguje na mnie.
Chwyciłem za szlafrok z tyłu i zsunąłem go z jej ramion. Wtedy jakby się ocknęła.
- Zaraz wroci młody! - próbowała się odsunąć, ale nie wkładała w to zbyt wiele siły. Patrzyła mi za to w oczy i oddychała płytko przez lekko rozchylone usta.
- I co z tego?
Tylko tyle miałem jej do powiedzenia na ten temat.
- Michael! - może chciała na mnie warknąć, ale prędzej wyszedł jej z tego seksowny jęk. Nie zastanawiałem się czy ktoś może na nas wleźć w takiej chwili. Interesowała mnie tylko ona.
Wplotła palce obu dłoni w moje włosy, kiedy zassałem delikatnie jej sutek, powodując silne dreszcze na moich plecach...
Dzwonek do drzwi.
Myślałem, że wypluję płuca, serce i żołądek ze złości.
- Chyba ktoś sobie żartuje. - warknąłem puszczając ją i odwracając się w stronę drzwi. Wbijałem w nie wzrok, jakbym chciał spopielić tego, który za nimi stoi. Chciałem.
- Mówiłam, że zaraz się pojawi. - mruknęła Dona zasłaniając się szczelnie, przewiązując paskiem w pasie.
- Młody nie dzwoni do własnych drzwi. - stwierdziłem co było prawdą. Miałem ochotę zabić gościa.- Otworzę.
Ani myślałem czekać, ale w tej samej chwili w której się ruszyłem, usłyszałem otwieranie drzwi. Stanąłem w małym korytarzyku, który prowadził do salonu. Jedna z moich brwi powędrowała wysoko ku górze.
- Witamy. Wchodzisz jak do siebie. - rzuciłem kompletnie znudzonym tonem. W zasadzie... kogo innego mógłbym się spodziewać?
- Jakby nie było, JESTEM U SIEBIE. Dopóki Dona jest jeszcze MOJĄ żoną.
Oczywiście, że to Dareczek. Rzygać mi się chciało na widok jego mordy, zawsze tak było, ale teraz... tym bardziej.
- Dona NIGDY nie była twoją żoną, idioto. - powiedziałem odwracając się i wracając do MOJEJ żony. Tylko mojej, nigdy nie była jego.
- Chciałbyś. Mógłbym ci wymieniać do woli, co robiliśmy razem przez te pięć lat.
- Zaiste, interesujące. - warknąłem. - A teraz spieprzaj, bo mam lepsze rzeczy do roboty.
Dona była nieco przestraszona. Poprawiła materiał na sobie by nie było widać absolutnie nic. I dobrze, nie miałem zamiaru pozwolić, żeby ten debil się do niej zbliżył i choć COŚ zobaczył.
- No to słuchamy, co takiego cię do nas sprowadza? - moja wynaturzona uprzejmość tylko jeszcze bardziej go uruchomiła. Zaśmiałem się cicho.
- Daruj sobie. - warknął po czym skierował się w stronę Dony. Najeżyłem się momentalnie.- Dona, moglibyśmy pogadać bez obecności nieboszczyka?
- Mam ci po raz setny powtórzyć to co już ci powiedziałam?
- Dona...
- Kiedy w końcu dasz mi spokój! Chcę normalnie żyć, z NIM, nie pozwalasz mi na to!
- Z NIM?! Normalnie z nim żyć?! To jest niemożliwe! Jak ty to sobie wyobrażasz...
- Normalnie! - wrzasnęła prawie. - Nachodzisz mnie bez przerwy, to już można podpiąć pod nękanie! Nie chcę mieć z tobą do czynienia, człowieku.
To powinno mu wyjaśnić całą sprawę, ale albo nie chciał niczego zrozumieć, albo nie umiał. Możliwe, że było to połączenie jednego z drugim. On się nie mógł z tym pogodzić, że nawet po śmierci krzyżuję mu szyki. Cóż. Twój problem, chłopaku.
- Jakiego rodzaju on ci życie zapewni, co? - odezwał się znów. - Możesz się z nim gdziekolwiek pokazać? No możesz, rzeczywiście. - pokiwał głową prychając lekko. - Dla świata nosi teraz inne nazwisko...
- Pamiętasz jak powiedziałem ci kiedyś, że zjadę na tobie ze schodów? - wtrąciłem się. Nie mogłem już znieść po prostu jego pierdolenia, samej jego obecności w tym domu. - Jeśli nie wyjdziesz stąd w ciągu pięciu sekund, przysięgam, że to zrobię. Zjadę na tobie jak na nartach, wszystkie kręgi w kręgosłupie ci nastawię!
Popatrzył na mnie jak na debila.
- Gratuluję mądrego wyboru, Dona. - powiedział, po czym w końcu odwrócił się i poszedł sobie w długą. Odetchnąłem. Nareszcie.
Popatrzyłem na Donę, miała niewyraźną minę. Sam byłem po prostu wkurwiony. I nie bardzo wiedziałem, co ze sobą w tej chwili zrobić. Ona jednak wiedziała. Podeszła do mnie i przytuliła się do mnie obejmując w pasie. Przymknąłem oczy i objąłem ją, ciesząc się, że jest. Niedługo potem, kiedy zdążyliśmy się oboje jakoś ogarnąć pojawił się też młody. Cieszyłem się, że są ze mną oboje. Może nie zasługiwałem, może ten gamoń miał rację, ale mało mnie to teraz obchodziło. Obiecałem sobie, że zrobię wszystko, żeby ten cały cyrk zakończył się jak najszybciej.

7 komentarzy:

  1. Jestem zafascynowana twoim opowiadaniem. Pomimo że mam 37 lat naprawdę wciagnęło mnie ta historia.od początku każdy następny rozdział pochłaniał mnie coraz bardziej. Nawet teraz, kiedy przeczytałam już wszystkie części,wracam do starych publikacji, aby pośmiać się i przypomnieć sobie stare akcje. Domyślam się, że możesz być w szoku, bo kto w takim wieku czyta opowiadania o Michaelu Jacksonie, ale odbierz to pozytywnie.
    Z niecierpliwością czekam na następną publikację i mam nadzieję, że wymyślisz dobre zakończenie😊😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej... O.O
      W szoku to mało powiedziane, tym bardziej, że jak do tej pory rozmawiając o nim z osobami w tym wieku i wyżej tylko raz nie spotkałam się z wrogością skierowaną do jego osoby. Ale naprawdę bardzo miło mi to wszystko usłyszeć. :D Byłam raczej przekonana, że nikt już tu nie zagląda.
      Można jednak dostać potężnego kopa do pracy, dzięki, z pewnością niedługo coś się ukarze.
      A zakończenie? Moim zdaniem będzie dobre, chociaż myślę, że na pewno nie oklepane. :)
      Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Ja czytam i cieszę się że wróciłaś :D
    Czytalam też poprzednie ppowisdanie.
    Poprostu się nie udzielam. Nieśmiały ze mnie człek a szkoła zabija ze mnie radość z życia XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więcej odwagi, to i motywacja u mnie większa będzie. :D

      Usuń
  3. A ja bardzo czekam na kolejny rozdział��pozdrowienia☺

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może teraz w weekend się pojawi, ale nie obiecuję, bo chodzę do pracy i mam naprawdę mało czasu [i chęci też]. Ale zaczął się pisać i myślę, że to już jedna trzecia całości. :)
      Pozdrawiam.

      Usuń
  4. Miałam napisać coś sensownego, że wbiłam tu na randomie, chcąc sprawdzić czy coś się zmieniło, bo niemiecki jest idealnym przedmiotem, żeby myśleć o wszystkim innym, ale widzę, że jest rozdział dalej, więc lecim.

    OdpowiedzUsuń

Komentarz motywuje. :)