środa, 13 marca 2019

Resurrection. - 39.

Witam! Nie wiem, czy ktoś tu zagląda czy nie, mam nadzieję, że tak, i że zostawi może coś po sobie pod tym rozdziałem, który pisał się znowu trochę, ale w końcu jest. I to z jaką werwą się pisał, zwłaszcza ostatnie trzy dni. No nieważne, ważne, że mi się podoba, chociaż nic nadzwyczajnego jeszcze się tu nie dzieje. Dziać się będzie może już w następnym, chociaż tego nie wiem, i nie wiem też, kiedy ten następny się ukaże. Może też po dwóch, trzech miesiącach. :D 
Zapraszam do lektury i pozdrawiam ciepło! :)





W życiu każdego człowieka zdarzają się takie chwile, kiedy wydaje się mu, że jest całkiem sam, chociaż wokół niego znajduje się pełno ludzi. Bliższych czy nie, myślę, że każdy z nas bez wyjątku przynajmniej raz tego doświadczył. Poczucie osamotnienia jest bardzo silne, czujemy, że potrzebujemy czyjejś obecności, rozmowy. A nie ma obok nas tego kogoś, kto mógłby nas nakierować, podnieść na duchu, albo zdzielić w łeb.
Taką osobą często przez te dwadzieścia lat był dla mnie Elvis. Oczywiście, że była rodzina. Była Janet, która starała się jak mogła, bym nie upadł jeszcze niżej. Marnie jej to jednak wyszło. Elvis mając na karku dwadzieścia lat więcej ode mnie, wiedział na czym świat stoi. Znał, jak to mówił, wszystkie pieprzone sposoby, których życie używa, by kopać nas po dupie. Więc kiedy zdawało mi się, że wszyscy o mnie zapomnieli, kolokwialnie mówiąc, mają mnie w dupie, kiedy użalałem się znów nad sobą, bezbłędnie wyczuwał te momenty i dawał mi potężnego kopa. Czasami dosłownie. Zwłaszcza na samym początku. Do dziś pamiętałem jak zdzielił mnie laską po plecach.
Jego sytuacja była osobliwa. Do tej pory miałem wrażenie, że ten człowiek jest wieczny po prostu. To takie zabawne... Umarł, ale żył, nie tylko w swojej muzyce, jak to o nas mówią czasami. Żył naprawdę, i uważało się, że tak już będzie zawsze. Teraz wszyscy zderzyliśmy się z rzeczywistością.
Staruszek zmarł. List, który napisałem do Lisy, został już zabrany i razem z całą resztą jedzie pewnie teraz do domu, gdzie obecnie mieszka Lisa z mężem i resztą rodziny. Wyobrażałem sobie, jak może na to zareagować. Ale jakoś nigdy nie uważałem za prawdopodobne, by się pojawiła na pogrzebie. Byłem raczej skłonny powiedzieć, że owszem, przejrzy to wszystko, ale to by było na tyle. Bo ciężko jej będzie pogodzić się z faktem, że żyła w takiej nieświadomości. Może to było nietaktowne, ale po poradę poszedłem do Dony. Kto jak nie ona może mi na ten temat coś powiedzieć?
- Czy pojawi się na pogrzebie czy nie tego ci nie powiem. Może za jakiś czas stwierdzi, że jednak chce odwiedzić prawdziwy grób ojca. Jeśli chodzi o mnie, takiego szoku nie da się opisać słowami. Nie oczekuj, że powiem ci coś, co na pewno się sprawdzi. Bo ona wcale nie musi być taka wyrozumiała, ani dla ojca ani dla ciebie. - popatrzyła na mnie znacząco.
No tak. Ale nie o mnie się tu rozchodziło.
- Nie o mnie chodzi... - westchnąłem. - Staram się przygotować psychicznie na ewentualne spotkanie z nią.
- Na to się nie da przygotować. Przynajmniej ona nie dałaby rady się przygotować. Na pewno chcesz tam być?
- Tak. Nie tylko chcę, ale czuję, że jestem mu to winien. - usiadłem przy wyspie kuchennej zakładając ręce na piersi.
- Skoro tak, to jedź. Ale nie nastawiaj się na żaden konkretny scenariusz. Bo żaden z nich raczej nie wypali. Może jej tam w ogóle nie będzie, a może się pojawi. Jeden koszmar już będzie przeżywać, a tu jeszcze zobaczy ciebie. Kto wie co zrobi? Może nic. A może się przewróci. Z nadmiaru wrażeń. Tak jak ja. - no tak, pamiętałem...
Histeria Dony przybrała już znikomą formę i tylko czasami zdarzało się, że widywałem ją jakąś zamyśloną. Kompletnie odciętą myślami od całej reszty świata. Kiedy jednego razu zapytałem o czym tak usilnie rozmyśla, spojrzała na mnie i odpowiedziała dopiero po chwili.
- Próbuję wyobrazić sobie swoje życie takie, jak wyglądałoby gdybyś dwadzieścia lat temu nie spanikował.
I tyle. Jednym zdaniem wbiła mnie w ziemię. Wydawało się, że wyjaśniliśmy już sobie całą sprawę, ale wiedziałem, że to będzie w niej siedzieć. Już miałem zacząć ją błagać na kolanach o wybaczenie, po raz miliardowy zresztą, ale poczochrała tylko moje włosy i zapytała co chcę na obiad. To też było zadziwiające.
- Nie patrz tak na mnie. Myślę nad pewnymi rzeczami, ale to nie znaczy, że zaraz padnę tu na ziemię i będę wyła trzy dni. Było jak było. Ważne jest dla mnie to co jest teraz. - dodała patrząc na mnie.
Uśmiechnąłem się, ale fakt pozostawał faktem, że nawet jeśli ona mi wybaczyła, czy kiedyś do końca wybaczy to co zrobiłem, to ja sam... chyba nigdy. Młody chyba w ogóle miał jakiś inny dziwaczny system wartości, bo w ogóle ta cała sprawa z moim zgonem go nie ruszała, a kiedy coś na ten temat mówiłem, patrzył na mnie jak na dinozaura, który akurat wyszedł z lasu. Dosłownie. Uważał, że poruszam archaiczne zagadnienia.

Akurat w tym momencie moich myśli nie zajmowała moja śmierć, ani to jak się z tym czuli inni. Teraz myślałem nad Presleyem, który zmarł w tak żałosny sposób. Dla mnie był przyjacielem, i cała reszta, która siedziała z nim do ostatniej chwili, nawet jeśli na niego narzekali to wiedziałem, że też się do niego przywiązali. To jest  nieuniknione jeśli przebywa się z człowiekiem tyle czasu. Czułem się dziwnie, bo wiedziałem, że nie ma już tego kogoś, kto kopnie mnie w dupę, jeśli zacznę znowu coś odpierdalać.
Natomiast Lisa... Wstyd było się przyznać, ale bałem się spotkania z nią. Zrobiłem już nawet taką swoistą listę osób, z którymi w niedługim czasie przyjdzie mi się mimo wszystko spotkać. Dona, syn i teść już są odhaczeni. Teraz w kolejce stoi właśnie Lisa. A potem Quincy. O tym drugim w ogóle nie myślałem, zupełnie inna historia. Ale Lisa 'za życia' była moją przyjaciółką... Quincy również... Gubiłem się po prostu. I właśnie teraz pomyślałem, że chciałbym porozmawiać z Elvisem, i dotarło do mnie, że czeka mnie teraz wiele takich chwil niepewności i nikt do mnie nie zadzwoni z San Marino i nie opieprzy jeśli akurat powiem mu co znowu wymyśliłem. Czułem nadchodzącą katastrofę. Nie tylko tą związaną z pogrzebem Presleya.
Nie umiałem się w żaden sposób zrelaksować przez calutki dzień. Łaziłem z konta w kont. A to przerzucałem kanały w telewizorze, zresztą mało co rozumiałem z języka polskiego, a anglojęzycznych stacji nie było prawie w cale. Dona zezowała na mnie widocznie zirytowana, i chwilę później okazało się, że istotnie, mam rację. Była zirytowana.
- Przestaniesz w końcu? Za chwilę dostanę regularnego szału!
- Ale o co ci chodzi? - popatrzyłem na nią lekko marszcząc brwi.
- Przerzucasz tylko te kanały, nawet nic nie widać! I tak nic z tego nie rozumiesz, poszukaj jakiś film w internecie, nie zachowuj się jak jakiś frustrat! - wciągnąłem powietrze głęboko do płuc.
- Ja się zachowuję jak frustrat. A może mam do tego wszelkie powody, pomyślałaś o tym?!
- Owszem, myślałam nad tym i to nie raz! Przyzwyczaiłeś się, że ktoś wiecznie za ciebie rozwiązuje twoje problemy! Najpierw była to dajmy na przykład Janet, potem CIA, a teraz Elvis, który niestety w końcu rozstał się z życiem! Zostałeś sam i siłą rzeczy musiałem sam skonfrontować się z tym co się dzieje! Bez niczyjej pomocy! I w dodatku przeraża cię perspektywa spotkania ze starą znajomą. To są skutki tego co zrobiłeś, i tego, że dwadzieścia lat temu po prostu, kolokwialnie mówiąc, PRZESTAŁEŚ MYŚLEĆ! I albo weźmiesz się w garść i ZACZNIESZ Z POWROTEM MYŚLEĆ, albo naprawdę ktoś cię wykończy, i to wcale nie będą żadne Illuminati tylko, kochanie, JA. JA osobiście cię tu zaraz zabiję!
Wywaliłem na nią gały.
- Jak... CO?! - tylko tyle udało mi się wykrztusić.
- To co słyszałeś! Teraz udowodnię, ci że każdy twój argument, którym chciałbyś obalić to co powiedziałam, nie ma żadnej racji bytu. Po pierwsze, Janet. Może już zapomniałeś, ale ja wciąż dobrze pamiętam jak na siłę wyciągała cię z domu. Gdziekolwiek, bylebyś wyszedł i w końcu przestał się zasłaniać robotą.
- To nie ma żadnego związku ze sprawą...
- Nie??
- NIE! To była zupełnie inna historia! - zaparłem się.
- Historia może i inna, ale przykład równie dobry jak pozostałe! Zamykałeś się w swojej kanciapie i miałeś wszystko w dupie. Nie starałeś się nic zrobić, niczego zmienić sam, bo wiedziałeś, że za chwilę i tak wpadnie tam twoja siostra i siłą wyciągnie cię z chaty za fraki! I to ci pasowało, bo wedle twojego rozumowania, to załatwiało problem. Nie załatwiało! Po drugie, CIA i cały ten syf. Wtedy i teraz. Nie mogłeś siedzieć na dupie bezczynnie, więc wziąłeś jakoś sprawę w swoje ręce, ale kiedy faceci już zaczęli pracować znów pojawił się stary schemat. Ktoś znów robił wszystko za ciebie, a ty jedyne co robiłeś to jeździłeś tam i słuchałeś nowości. Jeśli ich nie było, to robiłeś awanturę! Nie wnosząc tym niczego do sprawy. A teraz na koniec najlepsze. I nie patrz tak na mnie, wiem więcej niż ci się wydaje! - zaskoczyła mnie nieco - Stwierdziłeś, że najlepszym rozwiązaniem problemu nie będzie unicestwienie go u źródła tylko po prostu zniknięcie! Bo do czego się przypieprzą, skoro cel zniknie, prawda?! Może i tak, tylko że o CZYMŚ po drodze zapomniałeś na dwadzieścia lat!
- O niczym nie zapomniałem! - wiedziałem do czego piła, ale dalej zalewała mnie swoim monologiem nie zwracając uwagi na moje wstawki.
- Może nie dosłownie, ale twoje szare komórki poszły na bardzo długi urlop, wiedziałeś o tym?! Przez cały ten czas znów ktoś robił coś za ciebie. Kiedy pojawiał się problem to twój stary teść musiał kłaść ci do łba co zrobić, żebyś się jeszcze bardziej nie pogrążył! Robił to do samego końca, do dnia śmierci! A ty teraz zamiast okazać mu trochę wdzięczności za to co robił i pokazać sobie, jemu i wszystkim innym, że nie jesteś jednak małym zasmarkanym dzieckiem w skórze dorosłego faceta, robisz coś zupełnie odwrotnego! Zamykasz się w sobie, siedząc w kapciach przed telewizorem i uprawiając jakąś dziwną dziedzinę sportu, przerzucasz tylko kanały, nic więcej! Nic więcej nie robisz! Masz prawo do obaw, ale nie wolno ci pozwolić, by nad tobą zapanowały! A ty w dalszym ciągu czekasz aż ktoś coś zrobi! Tylko kto? Ja na pewno nie zrobię niczego za ciebie.
I tu zakończyła swoją wypowiedź masakrując mnie doszczętnie. I byłem wkurwiony. Nie z powodu tego, że mi wygarnęła. Tylko dlatego, że miała tą kurewską rację. A to boli jak nic innego.
Nic nie mówiłem. Nawet nie wiedziałbym co powiedzieć, bo rzeczywiście było tak jak powiedziała na początku. Jakkolwiek bym teraz nie chciał tego wytłumaczyć, każda wymówka była bez sensu. Podsumowała całe moje życie w pięć minut. I się nie pomyliła. Co nie znaczyło, że było mi przyjemnie. Wręcz przeciwnie, gryzłem swój język, żeby czegoś nie powiedzieć, co wywołałoby jeszcze większą burzę. Nie miałem prawa jej niczego wytykać, zresztą nie miałbym nawet czego. A ja? Byłem dokładnie tai jak mnie opisała. Żałosny. Chociaż nie użyła tego konkretnego słowa to do tego właśnie wszystko się sprowadzało. I nie było na to rady. Wiedziałem doskonale, że muszę się jakoś ogarnąć, ale co złego było w tym, że przez moment chciałem się nad sobą poużalać? Wszystko. Głównie to, że użalałem się nad sobą przez cały czas. Westchnąłem i wstałem z kanapy.
- Teraz jesteś wielce obrażony? - usłyszałem zza swoich pleców.
- Nie. - odburknąłem tylko idąc dalej.
Zamknąłem się w pokoju, w którym Mat trzymał swoje rupiecie, na których nagrywał muzykę. Hobbystycznie, jak to nazywał. Miałem nadzieję, że istotnie, i nie będzie chciał nic więcej z tym robić, zabiłbym go chyba za sam taki pomysł. Potrzebowałem się na chwilę odizolować, pomyśleć. POMYŚLEĆ, nie jojczyć. Usiadłem na jakimś krześle, odchyliłem niebo oparcie, zadarłem nogi na jakiś stolik i wpatrzyłem się w sufit. Jednym słowem, armagedon. Ale trzeba by wyciągnąc jakieś wnioski... I ułożyć plan jakiegoś działania. Zacząłem więc MYŚLEĆ, i po jakichś dwudziestu minutach miałem ułożone w głowie po kolei parę spraw. Postanowiłem przede wszystkim nie brać wszystkiego na raz, bo wiedziałem, że tego nie uniosę. W perspektywie czasu najbliższy mi był pogrzeb Elvisa, więc na nim będę się teraz skupiał, pomyślałem. Nie na ewentualnym spotkaniu z Lisą, jeśli do niego dojdzie, jakoś przeżyję. Skupię się na samym pogrzebie. I żebym nie wyglądał na nim jak zombie. Później musiałem wrócić do sprawy nagrywania trzech klipów, z których powstanie jeden dłuższy film. Teksty i muzyka były już napisane, trzeba było tylko ten tekst zaśpiewać. Miałem jeszcze trochę czasu. I tu właśnie pojawia się punkt drugi. Quincy, który tam z nimi wszystkimi wszystko tworzy. Z nim też będę musiał się skonfrontować, przynajmniej dwa razy. Pierwszy raz przy podpisywaniu dokumentów. Drugi przy nagrywaniu klipów. Przy tym za pewne spędzę z nim mnóstwo czasu. Jak to będzie wyglądać?
Postanowiłem się nie przejmować na zapas i powiedziałem sobie, co ma być to będzie. Nie wiedziałem, czy postawa jaką przybrałem była właściwa, ale z pewnością to było jedyne na co było mnie w tym momencie stać. Lepsze to niż nic. Przesiedziałem w tym pokoju jeszcze jakiś czas, zanim wyszedłem. Kiedy tylko otworzyłem drzwi doszedł mnie zapach czegoś pysznego i dwa głosy. Od razu je poznałem, Mat wrócił do domu.
- Jesteś już. - mruknąłem siadając obok niego przy wyspie kuchennej.
Chłopak normalnie chodził wciąz do szkoły i każdego dnia przynosił nam jakieś rewelacje. Głównie jakoby związane ze mną. Ostatnio na przykład opowiadał o jakimś kolesiu, który dosłownie na mnie zachorował. Fama się rozchodzi, pomyślałem. Pogłoski o tym, że gdzies sie pojawiam rozchodzą się bardzo szybko. O ile tamten filmik z samolotu, kiedy lecieliśmy do Elvisa przed jego śmiercią został określony i przez nas i przez innych jako promocja tego co ma wyjść niedługo, tak niektórzy nie do końca w to wierzyli i szukali. Sami do końca nie wiedzieli czego, ale szukali. I najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że to znajdowali.


Byłam wściekła w dalszym ciągu, ale gryzłam się w język. Dosłownie i w przenośni. Miałam nadzieję, że to co mu powiedziałam da jakiś określony skutek. Byle nie usiadł i nie użalał się nad sobą jeszcze bardziej. Miałam ochotę nawtykać mu jeszcze bardziej, ale kiedy do domu przyszedł syn uznałam, że może jednak wystarczy. Nie chciałam awantury przy Mateuszu. Co prawda, nie raz słyszał jak na siebie wrzeszczymy, bądź co bądź, kłótnie zdarzają się w każdym związku, i mąż wcale nie musi uchodzić za zmarłego. Śmiał się wtedy, że wyglądamy jak kogut z kurą. Całe szczęście, że nigdzie nie fruwają pióra...
Kiedy rozsiedli się przy kuchennej wyspie zmierzyłam ich obu wzrokiem. Męża oczywiście ze złością wymalowaną na twarzy, a syna z lekkim zaciekawieniem. Co też znów mógł ciekawego przynieść ze szkoły. Te sprawy ostatnio zeszły na dalszy pan, chciałam to nadrobić. Z tego co się dowiedziałam, zmienił im się nauczyciel od jednego przedmiotu.
- I jak tam, opowiadaj. Jak tam wasza nowa pani profesor od...? - urwałam, bo zdałam sobie sprawę, że nie pamiętam ani nazwiska tej kobiety ani jakiego przedmiotu uczy.
- Od fizyki, mamo. Profesor Barańska uczy nas fizyki.
- I?
- Co i? Jak na razie wiem tylko tyle, że nasza nowa profesorka mnie nie lubi. - popatrzyłam na niego.
- Niby dlaczego tak uważasz? - zapytałam znów, kładąc talerze na stole.
- Nie mówiłem ci, jak zezwała mnie z góry do dołu na środku korytarza przy wszystkich możliwych uczniach?
- Pamiętam, ale to nie znaczy, że cię nie lubi. Nie zna cię i mało co o tobie wie. Widocznie coś jej się nie spodobało, ma prawo zwrócić ci uwagę.
- Właśnie. - mój mężulek chyba postanowił w tym jednym przypadku obrać moją stronę. Wyzezowałam nieco na niego.
- Tak, owszem, ma prawo zwrócić uwagę, ale nie drzeć papę na pół szkoły. I cały czas zwracała się do mnie per 'panie Jackson'. A jak powiedziałem jej grzecznie, że nazywam się Leszczyński, to zaczęła drzeć mordę jeszcze głośniej, że jak śmiem coś tam, sratata.
- Jakie 'coś tam, sratata'? - Mike był uczulony na jego punkcie i wiedziałam, że jak ta profesorka, jego zdaniem, coś odwali, to on ja pogromi. Dosłownie.
- Uspokuj się. - powiedziałam już zawczasu. - Może nie wiedziała, że nie nosisz nazwiska ojca.
- Proszę cię, mamo, nie wiedziała? Ona jedna na całym świecie, która tego nie wiedziała.
- Właśnie. - usłyszałam znów kochanego męża. Patrzył na mnie. - I nie trzeba przy tym drzeć japy.
- Może nie trzeba. - zgodziłam się siadając w końcu do stołu. - Nie wiem. Może uznała, że jej pyskujesz.
- Mam nie naganną opinię wśród innych nauczycieli, mamo. Udzielam się w szkole, śpiewałem na tym śmiesznym festynie i potem na festiwalu. Ona mnie nie cierpi, wiem to.
- Niby skąd? - parsknęłam śmiechem.
- Trzy lufy w ciągu dziesięciu minut na pierwszych zajęciach z nią w życiu są tego najlepszym dowodem.
Nastała chwila ciszy, podczas której oboje, i ja i Michael, patrzeliśmy tylko na niego.
- Jakie trzy lufy? - zapytał Mike. Wpatrywał się w niego takim wzrokiem, że młody nawet gdyby chciał zataić szczegóły to i tak zaczął mówić. Podziałało to na niego jak serum prawdy.
- Normalnie. Wpatoliła mi trzy jedynki. W Polsce to najgorsza możliwa ocena. Załatwiła mnie tak, że grozi mi pała na rok. I po tym co już miałem okazję w jej wykonaniu zobaczyć, będę miał tą pałę na rok.
- Zaraz, czegoś tu nie rozumiem. - odezwałam się. - Nie mogła ci tego wpisać za nic...
- A czy tak naprawdę nauczycielowi jest potrzebny jakiś powód, jeśli akurat uzna, że gówniak mu się nie podoba? - popatrzył na mnie zupełnie poważnie. - Ile się słyszy o czymś takim? Z tym, że ja w każdej chwili mogę zanieść papiery do innej szkoły, przyjmą mnie z otwartymi rękami.
- Nigdzie nie będziesz szedł. - Mike znów zabrał głos. Ten głos brzmiał inaczej niż zwykle. Patrzył na syna, ale widać było, że nad czymś się zastanawia. Już ja wiedziałam nad czym.
- Ani mi się waż gdziekolwiek leźć, słyszysz? - spojrzał na mnie.
- Przecież siedzę, nie ruszam się nigdzie.
- Dobrze wiesz o co mi chodzi!
- Może ja konkretnie nie pójdę, chociaż bardzo bym chciał, ale ty pójdziesz. - stwierdził.
- No i tak właśnie miałam zamiar tą sprawę załatwić. Bez Jacksona, który wyszedł z grobu. Zrób w końcu porządek z tą swoją śmiercią, bo mnie już szlag trafia. - burknęłam.
- Mam się zabić czy co?
Boksnęłam go w ramię, a on i młody zaczęli się śmiać. Żartowniś, nie ma co. Poza tym, to nazwisko tej baby, Barańska. Idealnie do niej pasuje.


- Nadal jesteś zła? - wymruczałem cicho obejmując Donę ramionami. Stanąłem za nią z tyłu, kiedy ścieliła łóżko, nie mogłem się opanować by się do niej nie zbliżyć.
- Nie, nie jestem zła. - odpowiedziała i wyswobodziła się z moich ramion. Westchnąłem i usiadłem obok we fotelu przyglądając jej się.
- Masz rację. - mruknąłem znów cicho.
- Ja zawsze mam rację. Ale o czym konkretnie mówisz?
- O tym co powiedziałaś. Jestem żałosny. Nie potrafię ogarnąć własnego życia. Nigdy nie potrafiłem...
- Nie powiedziałam, że jesteś żałosny, Mike. - odwróciła się do mnie przodem i wpatrzyła we mnie. - Miałam jedynie zamiar zmobilizować cię do tego, byś zaczął coś robić. Nie możesz wiecznie czekać na kogoś.
- Wiem, dlatego mówię ci, że masz rację. - wstałem z tego fotela i podszedłem do niej. Przytuliłem ją do siebie. - Pojadę na pogrzeb nie zważając na to, czy będzie tam Lisa czy nie. Jeśli będzie, to z nią porozmawiam. Jeśli nie będzie miała ochoty na pogaduszki to cóż... Nie będziemy się znać i tyle. Mówi się trudno. Już dawno postanowiłem nie przejmować się nikim poza sobą samym i stosowałem się do tego. Źle na tym nie wyszedłem. Więc teraz będę robił to samo. - popatrzyłem na nią. - Wami oczywiście będę się przejmował zawsze i wszędzie. - uśmiechnąłem się.
Odwzajemniła uśmiech. Wyglądała wtedy wyjątkowo pięknie. Przylgnąłem delikatnie ustami do jej warg, a ona od razu rozchyliła je zapraszając mnie do środka. Oboje zamruczeliśmy w tym samym momencie. Zbliżaliśmy się do siebie dość regularnie, przynajmniej w tym temacie nie musiała narzekać. Mam nadzieję. Włosy jak zawsze miała spięte w nieco luźny kok, wyciągnąłem z niego te kilka wsuwek rozpuszczając je. Rozlały się pięknie dookoła jej ramion.
- Tyle razy ci mówiłem... - mruknąłem odrywając się od niej na moment. - Masz takie piękne długie włosy. Nie chowaj ich. - przeczesałem je powoli palcami, na co przymknęła oczy. Wiedziałem, że to lubi. Łasiła się do mojej dłoni za każdym razem, kiedy jej to robiłem. Kosmyki jej włosów przepływały powoli między palcami, łaskocząc mnie lekko.
- A ja ci mówiłam, że nie mam już dwudziestu lat. - odparła spoglądając w końcu na mnie. Uśmiechnąłem się kręcąc głową.
- Nie zauważyłem. - mruknąłem i znów przywarłem do jej ust.
- Najwidoczniej jesteś mało spostrzegawczy. - odpaliła, kiedy tylko miała po temu okazję. Popatrzyłem na nią uważnie, lekko marszcząc brwi. Oczywiście, już przyszedł mi pewien pomysł do głowy.
- Więc pokaż mi, gdzie ci ubyło. Chętnie to zobaczę. - wyszeptałem jej wprost do ucha, po czym chwyciłem lekko za rękę i poprowadziłem do łazienki.
Był już wieczór, chociaż nie późny. Młody znowu wybył popołudniu, a skoro do tej pory jeszcze nie wrócił, było jasne, że będzie nocował poza domem. Wytłumaczeniem najpewniej będzie znów Fabian, jego kumpel, gdyby go zapytać oczywiście by potwierdził, ale i ja i Dona doskonale wiedzieliśmy, że ten Fabian to cycata koleżanka. Przynajmniej w trzech czwartych przypadków.
- Po co mnie tu zaprowadziłeś? - zapytała moja ukochana, gdy zamknąłem za sobą drzwi. Zagryzłem lekko wargę z uśmiechem.
- A jak myślisz? - odwróciłem ją tyłem do siebie i zacząłem całować skórę na jej szyi, namiętnie, odgarniając wcześniej jej włosy na bok.
- No właśnie nie wiem... Nie mam pojęcia. - odpowiedziała, odchylając lekko głowę, dając mi jeszcze lepszy do siebie dostęp.
Na ścianie naprzeciw wisiało sporej wielkości lustro. Wyraźnie w nim wszystko widziałem, nakręcało mnie to jeszcze bardziej. Miała na sobie tylko luźną koszulkę z krótkim rękawkiem i majtki. W takim stroju spała. No chyba, że akurat pozbawiłem ją wcześniej tego wszystkiego...
- Jesteś piękna, Dona. - natychmiast poczułem jak zadrżała na te słowa. - Masz cudowną w dotyku skórę... cudowne pachnące włosy... - każdej z tych rzeczy dotykałem i całowałem z namaszczeniem, jak najcenniejszą rzecz na świecie. Dla mnie to właśnie było najcenniejsze. Cała ona.
- Tak? Co jeszcze ci się podoba? - wymruczała cichutko odwracając się nieco do mnie i spoglądając mi w oczy. Jej spojrzenie było elektryzujące. Wiedziałem, że się rozgrzewa. Ja zresztą też.
- Hm, pomyślmy... - uśmiechnąłem się. Przyssałem się znów do jej szyi, a moje dłonie zjechały na jej tyłeczek. Zacisnąłem palce na pośladkach. - Ta część ciała bardzo mi się podoba, naprawdę. - zaśmiała się cicho.
Nikt nic nie mówił przez kilka chwil. Masowałem jej tyłek przez jakiś czas, po czym moje dłonie same bez udziału mojej woli przesunęły się na jej brzuch. Zachichotała znów.
- Mój brzuch też ci się podoba?
- Absolutnie. - odpowiedziałem natychmiast i pocałowałem ją gorąco, kiedy znów odwróciła do mnie głowę.
Pocałunek był krótki, ale namiętny i pełen miłości. W tym czasie w palcach poczułem jej piersi. Nawet nie wiedziałem kiedy moje dłonie wsunęły się pod jej koszulkę i zaczęły drażnić sutki. Szybko zrobiły się twarde, a ona oparła głowę o moje ramię i sięgnęła do tyłu łapiąc mnie za biodra. To była niesamowita chwila.
W moment później została pozbawiona najpierw koszulki, a potem majteczek, które pofrunęły gdzieś w kont. Nie były potrzebne. Odwróciłem ją do siebie przodem i zmierzyłem wzrokiem całe jej ciało. Czułem jak serce bije mocno w mojej piersi, aż za mocno, kiedy patrzyłem na jej biust, a potem na jej kobiecość.
- Zamierzasz wziąć mnie tu na podłodze? - usłyszałem i spojrzałem jej w oczy. Były lekko zamglone, pełne pożądania, które ja również czułem. Uśmiechnąłem się jednak lekko.
- A chciałabyś? Byłoby raczej niewygodnie... - mruknąłem po czym przycisnąłem ją całą do siebie. - Mam inny plan. - szepnąłem jej do cucha. Uśmiechnęła się zaciekawiona i co ważniejsze, chętna...
Napuściłem wody do wanny, gorącej, ale nie do przesady. Chciałem się z nią wygrzać, odprężyć, a gorąca kąpie jest do tego najlepsza. Kiedy kilkanaście minut później zakręciłem kurek, wanna była pełna piany i zastanawiałem się czy nie będzie tu potem potopu. Chrzanić to, pomyślałem i pociągnąłem ją za sobą. Oboje nadzy rozsiedliśmy się z cichym pomrukiem przyjemności.
- To jest ten twój plan? - odezwała się po kilku minutach leżąc odwrócona do mnie przodem. Wyszczerzyłem się.
- Jedna z kilku części tego planu.
- A jaka jest następna część? - pogładziła palcem moją dolną wargę.
- Zabranie cię, kochanie moje, do łózka i kochanie cię mocno i głęboko, aż do rana. Przez całą noc... - mruczałem jej w usta, a ona natychmiast zaczęła szybciej i płyciej oddychać. Przyłożyła rozgrzaną dłoń do mojego policzka.
- I co dalej? - wydyszała niemal.
- Dalej będę doprowadzać cie do szaleństwa. - szeptałem znów do jej ucha - Będę doprowadzał cię na sam skraj i nie pozwolę ci dojść. Aż będziesz błagać, bym dał ci tą przyjemność...
- Sadysta. - uśmiechała się patrząc mi w oczy.
- Tak uważasz?
- Będziesz mnie torturować...
- Ale za to jakie przyjemne te tortury. Wyobraź sobie to...
- Nie chcę sobie tego wyobrażać, chcę to poczuć. - uśmiechnąłem się szeroko.
- Mamy na to całą noc.
Reszta wieczoru upłynęła pod znakiem namiętności, czułości i miłości. Miało sie już ku wiośnie, to tym bardziej dodawało nam energii. Świerze powietrze wpadające do sypialni przez uchylone okno sprawiało, że zmęczenie i senność długo nie mogły się do nas dobić. Kiedy jedno stawało się lekko ospałe, drugie natychmiast skutecznie odpędzało sen. Dona była w tym mistrzynią. Ani w głowie było mi zasypianie, kiedy pod sobą miałem jej piękne, w dalszym ciągu spragnione pieszczot ciało. Nie zamierzałem jej ich szczędzić. Nigdy nie szczędziłem.
Z zamkniętymi oczami docierałem do każdego jej wrażliwego miejsca. Każde było jak punkt zapalny. Moje dłonie pieściły jej skórę zakradając się co chwila w okolice jej wilgotnego kwiatu, a usta wędrowały od ust przez szyję, aż po piersi i z powrotem. Czułem, jak za każdym razem ochoczo odpowiada na każdy mój ruch. Biodra poruszały się już chyba bez jakiegokolwiek udziału jej woli. Upajała mnie mnie nie tylko swoim smakiem, zapachem, ale samą swoją obecnością. Mogłem mieć naprawdę najgorszy dzień, ale kiedy przychodził wieczór i kładła się obok mnie, wszystko natychmiast znikało. Nie musieliśmy się nawet kochać, tak jak teraz, nie zwracając na nic najmniejszej uwagi. Po prostu, leżąc z nią wtuloną w moje ramiona czułem, że mam wszystko. Nie potrzebowałem pieniędzy, niczego. Odzyskiwałem dawno utracony spokój. Ona mi go przywracała. Zresztą nie tylko teraz. Tak było zawsze, odkąd ją poznałem.
Chciałem zawsze pamiętać tamte czasy. Były najlepszym co mnie spotkało. Tak zresztą napisałem jej w swoim ostatnim, jakby się wydawało, wtedy liście. Że jest dla mnie największym i najdroższym szczęściem. Wszystko inne jest nic nie warte. Chciałem, by zawsze o tym wiedziała. I właśnie w tym momencie, czując jak jej paznokcie wbijają się w moją skórę na plecach, pomyślałem, że już nic złego stać się nie może. Dochodząc w niej głęboko i słysząc wyraźnie jęk jej rozkoszy, zrozumiałem w końcu, że nareszcie odzyskałem to, co straciłem lata temu, na własne życzenie.
Uniosłem się lekko opuszczając jej wnętrze i przyjrzałem się jej. Piersi falowały powoli, kiedy tak oddychała przez lekko rozchylone usta. Wpatrzyłem się w te wargi na moment, a potem złożyłem na nich delikatny czuły pocałunek. Odwzajemniła go natychmiast, obejmując mnie za szyję. Ułożyliśmy się wygodnie, oczywiście przyciągnąłem ją całą do siebie, w końcu się zasyciliśmy. Chociaż ja nigdy nie miałem jej dosyć. Do świtu zostało raptem parę godzin, ale nie spałem. Ona zasnęła, ale ja nie. Chciałem patrzeć. Po prostu na nią patrzeć...

2 komentarze:

Komentarz motywuje. :)