piątek, 6 stycznia 2017

Resurrection. - 23.

Hejo! :) Tak trochę późno w sumie, ale skoro już skończyłam to wrzucę ten rozdział od razu. Od ostatniego minęło tyle dni, że. :D Jeśli chodzi o moje gusta, to tworzył się jak żółw, myślałam, że go nie skończę, ale w końcu dostałam jakiegoś takiego kopa i całość naprawdę mi się podoba. Mam nadzieję, że innym też przypadnie do gustu. :D Tak więc zapraszam. :)
***



Powiedziałem, że przyjdę do niej następnego dnia, ale nie miałem jakoś odwagi. Wstałem rano z zamiarem oczywiście odwiedzenia jej, ale kiedy już zrobiłem dosłownie wszystkie możliwe czynności odwlekając to, stanąłem na środku holu i patrzyłem tylko w te drzwi. Minęła noc. Jak na mnie zareaguje? Będzie krzyczeć? A może znów zacznie udawać, że nic nie wie, o niczym nie słyszała? Czułem, że mimo tego wszystkiego ona nadal się przed tym wszystkim broni. Może potrzebowała jeszcze trochę czasu... Może powinienem jeszcze chwilę zaczekać? Bałem się, żeby jeszcze bardziej tego wszystkiego nie skomplikować... A raczej nie spieprzyć do końca. O ile jeszcze jest co spieprzyć.

Martwił mnie też syn. Jego zachowanie było co najmniej dziwne wczorajszego dnia. Ale pomyślałem, że to chyba normalne, przecież... To nie był pierwszy raz, może osiągnął już po prostu swój limit stresu. Nie wiedziałem co innego mogłoby to być... I ciekaw byłem kiedy wrócił od kolegi. Dona nie wszczęła żadnego dzikiego alarmu w środku nocy, więc chyba nic się nie stało od tamtej pory.
Postanowiłem w końcu wyjść i iść do niej. Chciałem się postarać... Może powinienem kupić kwiaty... Zawsze lubiła tulipany i wiedziałem, że nadal je lubi. Pomyślałem, że to dobry pomysł, chyba nie zaszkodzą. Kolejny pretekst by to nieco odciągnąć w czasie. Nie czułem się z tym dobrze, ale pokładałem jakieś nadzieje w tym bukiecie.
Nie zajęło mi to wiele czasu, tym bardziej, że fajna kwiaciarnia była całkiem blisko. Jakiegoś pięć minut spacerkiem. Wyszedłem tak sobie biorąc kasę w kieszeń i płaszcz i nie przejmując się niczym. Ludzie, którzy mijali mnie na chodniku wytrzeszczali na mnie oczy. No tak. Mieszkałem tu już jakiś czas, dość długi, ale zawsze kiedy wychodziłem to jechałem gdzieś samochodem, więc przechodnie nie mieli zbyt wielu okazji mnie zobaczyć. Teraz mogli mnie sobie obejrzeć dokładnie. Nawet nie zastanawiałem się czy ktoś z NICH może być w pobliżu. Poczułem lekki skurcz w żołądku, ale uświadomiłem sobie, że pewnie tak właśnie jest i pewnie mnie teraz widzą. Czułem, że konfrontacja zbliża się wielkimi krokami...
Kupiłem w końcu te kwiaty i wróciłem do domu. Nie pozostało nic innego jak po prostu z nimi do niej iść. Z gulą w gardle, ale w końcu się odważyłem. Wychodząc z mieszkania, do którego wszedłem by zostawić płaszcz, spotkałem Mata, który spojrzał na mnie znów tym zimnym, jakimś dziwnym spojrzeniem a potem na kwiaty i uniósł brwi widocznie zdziwiony.
- A to dla kogo? Dla babci klozetowej? Przyda się, kibel w garażu podziemnym cały zasyfiony. - odezwał się znowu kąśliwie.
- Dla twojej matki. Możesz mi powiedzieć co ci się stało? - popatrzył na mnie przez chwilę.
- Ale co ja ci mam mówić?
- Chciałbym, żebyś mi powiedział co się z tobą dzieje. To znaczy, wiem co się z tobą dzieje...
- To po co się pytasz jak wiesz? Potrzeba ci coś jeszcze do szczęścia? - nie wiedziałem co mam powiedzieć. Patrzyłem tylko na niego przez chwilę a on na mnie.
- Martwię się o ciebie. - otworzył szeroko oczy, a i tak miał już duże. Po mnie.
- Martwisz się, o Jezu, a czym, jeśli można wiedzieć? Jak widać potrafię sam ogarnąć swoją dupę. - westchnąłem znów.
- Mat... Ja rozumiem, że się przestraszyłeś, nic w tym dziwnego, ale nie musisz być taki złośliwy w stosunku do mnie... - zacząłem, ale mi przerwał.
- Może i się przestraszyłem, jak to określiłeś, ale nie o to chodzi.
- A o co? - miałem nadzieję, że mi powie...
- O JAJCO. - syknął i wszedł do mieszkania. Chyba spodziewał się, że wejdę za nim, bo zostawił otwarte drzwi. Z momentu na moment nagle wydał mi się taki zamyślony. Nawet nie zauważył jak Dona go woła, dopiero kiedy do niego dopadła, ocknął się.
- Mówię do ciebie, a ty co! - zaskrzeczała.
- Przepraszam, zamyśliłem się. - tak jak podejrzewałem. Wyściskała go, po czym kazała mu się szykować, bo za niedługo będzie obiad. Dopiero wtedy mnie zauważyła, kiedy młody zniknął u siebie.
Patrzyła na mnie nieodgadnionym wzrokiem, po czym odezwała się.
- Mówiłeś, że przyjdziesz rano.
- Przepraszam. - mruknąłem. Przyjrzała mi się.
- Dopiero wyszedłeś z łóżka czy co?
- Nie, ja...
- Bo już myślałam, że przyprowadziłeś sobie następną do kolekcji. I dopiero teraz się nią znudziłeś. - powiedziała odwracając się ode mnie i idąc w stronę kuchni, która była połączona z salonem. Ukuło mnie to, ale chyba miała prawo mieć do mnie pretensje... Pretensje to mało powiedziane.
- Dona. - mruknąłem po chwili podchodząc do niej blisko i lekko obejmując. Znieruchomiała momentalnie. - Nie chcę żadnej innej do kolekcji.
- Tych co już skolekcjonowałeś też nie chciałeś? - w jej głosie wciąz czułem i słyszałem żal i ból... Boże, co ja mam zrobić...
- Nie, nie chciałem. Chciałem być przy tobie. Może to szaleństwo, ale za każdym razem, kiedy...
- Będziesz mi teraz opowiadał ze szczegółami co robiłeś? - spojrzała na mnie przez ramię.
- Nie. Za każdym razem wtedy myślałem o tobie. - dokończyłem.
- Oo. I co? Porównywałeś? - zaskoczyła mnie lekko.
- Co?
- No. Mnie z tymi dziwkami. Od zera do dziesięciu jak wypadałam z każdą kolejną? Podejrzewam, że w miarę upływu czasu co raz gorzej. - pokręciłem głową wzdychając.
- Myślisz, że którakolwiek mogłaby z tobą rywalizować...
- No nie wiem, wydaje się, że tak, skoro przeleciałeś połowę burdeli świata. Cud, że niczego nie złapałeś. - zajęła się czymś o miała akurat na desce, zaczęła to kroić nieco nerwowo. - Mogłeś się chociaż postarać i urobić sobie jakąś przyzwoitą pannę spotkaną gdzieś w parku albo podobnym miejscu. Ale takie z reguły się szanują, więc o wiele łatwiej jest uderzyć w te kręgi, masz rację. - bluzgała na mnie cały czas, aż w którymś momencie syknęła i podniosła palec do ust. Zareagowałem natychmiast. - Zostaw... - burknęła, ale obejrzałem jej palec dokładnie. Zacięła się, ale to nie było nic poważnego.
- Plaster i woda utleniona wystarczą. - mruknąłem, ale wciąż trzymałem ją za rękę. Nie chciałem puszczać. A ona patrzyła mi intensywnie w oczy. Z jej palca znów pociekło trochę krwi, więc przysunąłem sobie jej dłoń do ust.
Po chili delikatnie przyłożyła ją do mojego policzka i pogładziła go.  Nie wiedziałem co zrobić, ale w końcu przycisnąłem ją sobie do ust i wycałowałem zapalczywie. Kiedy na nią spojrzałem zagryzała lekko wargę, a w jej oczach znowu błyszczały łzy. Błagam, nie znowu, pomyślałem. Ująłem jej twarz w swoje dłonie, ale nie nawet nie wiedziałem co powiedzieć. Wtedy przypomniałem sobie o kwiatach. Chwyciłem je, gdyż wcześniej odłożyłem je na bok i delikatnym czułym gestem musnąłem nimi jej policzek.
- Dla ciebie. - mruknąłem. Czułem się jak taka ciapa. Spojrzała na te kwiaty, a potem na mnie i pierwsza łza potoczyła jej się po policzku, ale natychmiast ją otarła. Chwyciła je delikatnie i szepnęła ciche 'dziękuje'. A wtedy...
- Przepraszam. - rozległo się ostentacyjnym głosem i zostałem brutalnie przepchnięty, w wyniku czego przycisnąłem Donę do szafki całym swoim ciałem. Spojrzałem obok. Młody szukał czegoś w lodówce i powstrzymywał uśmiech. Nie wiedziałem czy zrobił to celowo czy w jakim konkretnym celu... Ale efekt był taki, że moja kochana kobieta była teraz bardzo blisko mnie i zezowała na mnie lekko zaczerwieniona, na przemian gromiąc wzrokiem syna.
Chwilę potem młody zawinął to co trzeba i poszedł.
- Przepraszam cię... - mruknalem odsuwając się nieco. Zamrugała.
- Zrobił to celowo. Chyba zaczyna wracać do szeregu... - stwierdziła, po czym wyciągnęła z szafki wazon i wstawiła do niego kwiaty.
Patrzyłem na nią i miałem ochotę przywrzeć do niej cały, tak po prostu. I zrobiłem to. Zesztywniała cała, kiedy poczuła jak ją obejmuję i tulę do siebie. Nic nie powiedziałem. Nie wiedziałem nawet co powiedzieć. Miałem nadzieję, że ten gest sam jej coś powie... Niedługo potem jednak się rozluźniła i zaczęła gładzić lekko moją dłoń, która spoczywała na jej brzuchu.
Musnąłem lekko jej ucho, ale nie dała po sobie niczego poznać. Byłem co raz bardziej sfrustrowany.
- Wybaczysz mi? - z trudem przeszło mi to przez gardło, które momentalnie się zacisnęło. A ona obróciła się lekko bokiem z nadąsaną miną i odepchneła mnie.
- A co, jeśli można wiedzieć? - patrzyłem tylko na nią jak wyciąga marchew z lodówki. - To, że przeleciałeś niezliczoną ilość kobiet czy to, że jesteś martwy? - sarkazm aż wyciekał jej uszami. Westchnąlem. No tak.
- Porozmawiaj ze mną w końcu...
- Nie mam czasu. - warknęła zabierając się za struganie marchewki. Zacisnąłem usta. Szczerze mówiąc miałem już dość jej migania się od tego.
- Nie masz czasu?
- Nie. - burknęła.
- No to załatwimy to niewerbalnie. - powiedziałem i chwyciłem ją znienacka  w pasie brawurowo przestawiajac w drugi koniec kuchni. Zaskoczona zakrzyczała wczepiając się w moje ramiona.
- Zwariowałeś?! Co robisz?! - uderzyła mnie lekko w pierś ale przestała się rzucać kiedy do niej przywarlem. Chyba od razu domyśliła się co znaczy to niewerbalnie. Kiedy po chwili się od niej oderwałem dyszała lekko i miala błędny wzrok.
- Czy teraz masz już trochę czasu? - popatrzyła na mnie mrugając oczami po czym mruknęła coś niewyraźnie. - Więc chodźmy na spacer. - spojrzała na mnie z wysoko uniesionymi brwiami. - Porozmawiamy.
- Mike, ja nie chcę teraz o niczym rozmawiać. - powiedziała znów odpychając mnie od siebie ale zaraz znów ją do siebie od tyłu przycisnąłem.
- Więc po prostu pospacerujemy. - upierałem się.
- A obiad sam się ugotuje?
- Młody przed chwilą wyżarł zapiekankę z lodówki, nie widziałaś? - uśmiechneła się lekko.
- Myślisz, że ta jedna zapiekanka mu wystarczy? Najpierw obiad. - powiedziała wyswabadzając się. - Potem możemy iść na spacer. - dodała cicho mrucząc stojąc do mnie tyłem. Az się uśmiechnąłem.
Nie bardzo wiedziałem co mam zrobić, czy mam sobie iść czy... co? Patrzyłem na nią przez chwilę, poc zym powiedziałem...
- To ja już może... pójdę...
- Możesz zostać. - powiedziała niespodziewanie. - Starczy dla trojga. - wciąż stała do mnie tyłkiem. Poczułem się trochę nieswojo...
- Nie chcę cię zadręczać sobą, jeśli nie chcesz...
- Dwadzieścia lat cię nie było. - przerwała moją wypowiedź patrząc teraz na mnie. Nic więcej nie musiała dodawać. Podszedłem do niej i mocno, jak najmocniej przytuliłem. Na co sama zostawiła tą strugaczkę, marchew i reszte i wczepiła się we mnie z ochotą. - Dobra, wystarczy. - znów w najmniej oczekiwanym momencie odepchnęła mnie od siebie i wróciła do marchewki.
Usiadłem sobie przy wyspie kuchennej na wysokim stołku i obserwowałem ją. Traktowała mnie raczej chłodno i z dystansem, zresztą nie było sie czemu dziwić. Chodziła od szafki do szafki, zaglądała do lodówki i tak dalej. A ja taksowałem jej figurę wzrokiem.
- Możesz przestać się gapić? Za chwilę wypalisz mi dziurę w spodniach na dupie. - mruknęła w pewnej chwili patrząc na mnie przez ramię. Uśmiechnąłem się znów lekko.
- Byłby to całkiem przyjemny widok... - wymknęło mi się choć nie miałem zamiaru tego powiedzieć na głos.
- Uważaj sobie. - warknęła, ale zdążyłem zauważyć, że sie zarumieniła. Swędziało mnie po prostu, żeby znów do niej podejśc i przycisnąć ją do siebie mocno. Przed oczami zaczęły przelatywać mi różne obrazy, urywki wspomnień. Z samego początku, jak nie chciała się przyznać za Chiny przede mną i przed sobą, że coś do mnie czuje. Jak mieszkała jeszcze w hoteliku i przychodziłem do niej... No. I tak dalej... Przywoływałem w pamięci raczej te ciekawsze momenty.
- Przepraszam. - mruknąłem.
- Tego twojego przepraszam to do śmierci nie wystarczy, wiesz? - westchnęła, a ja znów poczułem się okropnie. Przyjemne wspomnienia z przeszłości od razu gdzieś zniknęły. Teraz musiałem znów znaleźć się blisko niej.
- Ja wiem, że dla ciebie to jest nie do pojęcia. Ja też byłem  w szoku, kiedy... dowiedziałem się pewnych rzeczy. - miałem tu akurat na myśli swojego 'nieżyjącego' teścia, który nawet do mnie zadzwonił. Zza grobu.
- To znaczy? - zapytała. Czyli jednak czegoś chciała się dowiedzieć. Może po prostu nie chciała słuchać niczego o mnie? Przynajmniej na razie. A wszystko to co było otoczką może ją interesuje... ale to i tak do końca mnie nie omija, ponieważ ja cały w tym siedzę. Kiedyś będzie musiała wszystko usłyszeć.
- To znaczy... - westchnąłem. - Akurat tego nie powinienem ci mówić, bo to dotyczy innej osoby, która... że tak powiem, nieświadomie władowała się w to samo bagno co ja. Ale o wiele wcześniej. - spojrzała na mnie. Jej spojrzenie zawierało w sobie nie zadane pytanie. - Ta, nie jestem jedyny. - lekko pobladła.
- Super... To teraz taka moda czy co? Niedawno umarło paru takich ciekawych, może oni też...
- Nie, oni akurat nie. - wtrąciłem nie chcąc by się za bardzo rozkręciła. - W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat były tylko dwa takie przypadki.
- Z tobą czy bez ciebie? - zapytała cicho.
- Ze mną. To nie jest powszechnie stosowany program.
- Jaki program? - no już lepiej. Może po prostu powinienem pozwolić jej pytać. Z czasem opowiem jej wszystko.
- Coś podobnego do rządowego programu ochrony świadków incognito. Ale o wiele bardziej rozwinięty, że tak powiem. Obejmuje rozwiązania, na które rząd oficjalnie nie wyraża zgody. Prezydenci o tym nie wiedzą. Tym aspektem prawa trzęsie CIA.
- Co? - parskneła. - To są jakieś teorie spiskowe...
- Wcale nie. I to co sama odszukałaś nawet w internecie też jest prawdą. Akurat to, bo jest wiele różnych teorii z tym związanych. Illuminati pierwotnie było zakonem. Oni nie mają z nim nic wspólnego. Przywłaszczyli sobie tylko nazwę i symbol. To rzesza wariatów, ale bardzo niebezpiecznych. Zwłaszcza ich przywódca. Widziałem się z nim nawet twarzą w twarz. Jego obłęd jest tym większy i bardziej niebezpieczny, bo jest to człowiek inteligentny. Rozumiesz? Przed nim pewnie był ktoś podobny...
- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie pierwsze. - przerwała mi. Widocznie chyba to było dla niej za dużo. A czy teraz też nie będzie?
- Jak mówiłem, nie powinienem... Ale nawet sam się ze mną skontaktował wtedy, więc...
- Skontaktował?
- Tak, zadzwonił. Podsunął mi ten cały pomysł. Początkowo nawet nie brałem tego pod uwagę. - spojrzała znów na mnie przez ramię.
- To dlaczego...?
- Bo zaatakowali ciebie. To chyba wystarczający powód... - spuściła głowę. Na pewno pamiętała. Przycisnąłem ją mocniej do siebie. Ja też pamiętałem. - Bałem się, że coś ci zrobią, nie wiem, uprowadzą, zabiją, a potem ja znajdę gdzieś twoje ciało... - zadrżała. - Stwierdziłem, że nieważne jest wszystko poza tobą. Że jeśli zniknę dadzą ci spokój. Nie będzie już z kim się szarpać. - zacisnęła pięści...
- Dlaczego.. mi nie powiedziałeś?
- Może powinienem. - przytuliłem policzek do jej ramienia. - Może nawet byłoby dobrze, gdybym odczekał ze dwa trzy tygodnie i wtedy zjawił się w twoich drzwiach i wszystko ci powiedział. Może nawet zabrał ze sobą. Ale nie chciałem dla ciebie czegoś takiego, poza tym, co... Chciałabyś żeby twoi rodzice opłakiwali cię tak jak ty mnie? A potem Mat... Miałby wychowywać się w czymś takim...? Może to żadne wytłumaczenie, ale... Nie miałem czasu na zastanawianie się, Dona. Pętle na szyi miałam już naprawdę mocno zaciśniętą. Musiałem zadziałać od razu i od razu skutecznie. Dostawałem od nich... przesyłki.
- Jakie? - spojrzała na mnie z lękiem.
- Szczury, flaki... Pamiętasz jak kiedyś powiedziałem, że przyparty do muru jestem zdolny do wszystkiego? - kiwneła głową. - No.
- Więc co to za ktoś, który... podsunął ci ten pomysł? - wymamrotała po kilku chwilach. I co ja jej miałem powiedzieć? Patrzyłem na nią tylko z głupią miną. - No?
- Presley. - mruknąłem z krzywą miną zezując na nią. Jej mina zmieniała się powoli. Od śmiertelnej bladości do wielkich oczu i purpurowych plam dla odmiany na policzkach po brwi wysoko uniesione i patrzyła tak na mnie jak na kosmitę.
- Presley. - powtórzyła. - Dzwonił do ciebie. - kiwnąłem głową. - To w zaświatach mają zasięg? A bezprzewodowe wi-fi? Może montują je już w trumnach? W twojej też było? - westchnąłem przewracając oczami. Byłem pewny, że zareaguje w ten sposób. Albo podobnie. - Wiesz, nie zdążyłam się jej przyjrzeć znad wielkiej dupy twojego brata Jermaine'a, który pochylał się nad tobą i wycierał ci gębę chusteczką...
- W porę zareagował. - mruknąłem.
- Co? - westchnąłem.
- Zacząłem się wtedy powoli budzić. - otworzyła szeroko oczy.
- Jak budzić...
- Podali mi toksynę... która spowalnia metabolizm do tego stopnia, że człowiek wygląda jak trup. Nie wykazuje żadnych czynności życiowych. Pozornie... Niewprawny lekarz tego nie rozpozna...
- Jakoś nie umiem sobie tego wyobrazić... - szepnęła przykładając sobie rękę do czoła.
- Po prostu... Ilość oddechów i uderzeń serca drastycznie maleje... Chyba nawet maszyna by tego nie zarejestrowała... W tamtym momencie, o którym mówisz... Podali mi trochę za małą dawkę... Czułem się potem jakby mnie przeleciał kombajn...
- Wtedy w domu też...? - popatrzyłem jej w oczy. Znów pełne były łez.
- Tak. - odpowiedziałem półgłosem.
Patrzyła na mnie przez chwilę, a potem się rozpłakała. Pewnie znów to wszystko widziała. Przytuliłem ją znów, starałem się ją ukryć całą w moich ramionach... Ulżyć jej jakoś... Ale nie miałem pojęcia jak.
- Nie płacz, proszę cię...
- Myślisz, że tylko teraz tak wyglądam? - wychlipała patrząc na mnie. - Ostatnimi czasy może tak się wydaje, bo wciąż chodzę i pobekuję pod nosem, ale tego co czułam przez całe dwadzieścia lat to nikt nie wie. Jak mogłeś zrobić coś takiego... Jak mogłeś mi o niczym nie powiedzieć. I zostawić mnie tak po prostu... samą.
- Dona... - jęknąłem tylko, nic więcej nie powiedziałem, bo i nie wiedziałem kompletnie co. Co miałem jej powiedzieć, jak pocieszyć? Mogłem tylko tulić ją i gładzić po plecach, do momentu w którym nieco się uspokoiła.
Kazała mi sie odsunąc, żeby mogła w końcu skończyć ten obiad.
Kiedy zrobiła już wszystko co chciała, a nie trawo to długo, kazała mi siadać i poszła po młodego. Wróciła z kwaśną miną.
- Co się stało? - zapytałem od razu.
- Nic. 'Zaraz'. On to zawsze ma czas. - zaczęła mruczeć po nosem, przez co znów sie uśmiechnąłem. Zaczęła nakładać na talerze, a w tym samym momencie do stołu przyszedł w końcu Mat. Popatrzył na mnie. Uśmiechnąłem się do niego, ale chyba nie zrobiło to na nim wrażenia...
- Oo, proszę, darmowy bufet? - zaczął znów złośliwie. - Super... - zaczął mruczeć. Dona wciąż stała w kuchni, ale zezowała na niego do tyłu. - Może powinieneś załatwić sobie kucharkę, co? - zaczał znowu. - Będzie ci codziennie gotowac obiadki i nie tylko. Jak sobie zażyczysz to nawet zeżre za ciebie i wysra. - wytrzeszczyłem na niego oczy. Tego już było za wiele. Co mu się stało, do cholery?!
- Nie pozwalasz sobie za dużo? - zapytałem przyglądając mu się.
- A co?
- A to, że twoje odzywki przestają mi się podobać...
- A wcale nie muszą. Ty mi nie masz nic ciekawego do zaoferowania. - napił się soku, który w szklankach już stał na stole. Dona coraz glosniejsza robiłą się w kuchni...
- Do swojej matki też się tak odzywasz?
- Nie. - spojrzał na mnie kpiąco. - A co, zazdrościsz?
- Zachowujesz się co najmniej niegrzecznie...
- Geny. Po tatusiu. - wytrzeszczyłem na niego oczy. Dona wbiła w niego oczy stojąc przy stole z talerzami w rękach.
- Ach tak...
- Pochodze w prostej linii od małpy...
- BO CIĘ ZARAZ STRZELE, GILU JEDEN! - oboje podskoczyliśmy jak oparzeni na dźwięk wrzasku. Dona stała nad nim jak sęp, a młody spuścił głowę, ale uśmiechał się pod nosem. - Jeszcze się śmiej pod nosem! - krzyknęła znowu i postawiła mu talerz przed nosem z głośnym stukiem. - Od ziemi jeszcze nie odrosłeś! Jak cię strzele w łeb to ci te kłaki same się wyprostują, i tu i tam! - wrociła po coś do kuchni i zaraz była z powrotem, mrucząc coś, a potem znowu się rozkręciła. - W dupie ci się poprzewracało czy co?! Znieśc już tego nie można, tylko ten twój pysk wygięty w pałąk! Dobrze, że Darka w domu nie ma, bo bym tu chyba kota z wami dostała! Wiecznie, kurwa, coś! Może ci pampersa zmienić, co?! Powiedz! - usiadła przed nim trzymając widelec jak dzidę. - Tak się zachowujesz, jakby czarna dziura kompletnie ci mózg wysiorbała! I ty chcesz, żeby wszyscy na około traktowali cię jak dorosłego?! W dowodzie masz dziewiętnaście, ale we łbie nie dobiłeś nawet dziesięciu! - rozkręciła się na maxa. Młody już się nie uśmiechał, tylko siedział skruszony nad talerzem, nic nie powiedział. Widać było, że szanuje matkę i chociaż pewnie żuje własny język to jej nie odpowie. Przynajmniej teraz.
Patrzyłem na nich oboje, z jednego na drugiego. Dona na chwilę umilkła, ale mine miała taką, że wiedziałem, że zaraz znowu wybuchnie kolejną litanią. Kiedy już otwierała usta wtrąciłem się.
- Juz wystarczy... - tylko tyle zdążyłem powiedzieć, kiedy wbiła we mnie palący wzrok. Płynna sta po prostu...
- Zamknij się, bo ty zaraz też zbierzesz zaległe! - wyjechała na mnie. No cóż, pozostało tylko siedzieć cicho i się nie odzywać...





Byłam wściekła. Chociaż nic aż tak wielkiego się nie stało, nie wiedziałam co wywołało we mnie aż taki wybuch. Pyskował mu, można by nawet powiedzieć, że zrobił się lekko bezczelny... ale żebym aż tak? Rzadko zdarzało mi się na niego wrzeszczeć. Podejrzewałam, że to wszystko przez tą całą sprawę. A raczej na pewno przez nią. Przez NIEGO. Wytrącil mnie z równowagi i nie wiedziałam ile czasu mi zajmie powrót do normalności. O ile w ogóle jest możliwy. Bo jak normalnie żyć po czymś takim? Po dwudziestu latach okazuje się, że on żyje i ma się całkiem dobrze. A ja?
Czasami naprawdę byłam wściekła i wyrzygiwałam w myślach na niego wszystko. Chciałam go nienawidzić i momentami miałam wrażenie, że mi się to udaje. Chciałam, żeby tak było, bo wtedy będzie mi łatwiej. Kiedy się kogoś tak kocha, niektóre rzeczy stają się po prostu niewykonalne, a ja nie chciałam już cierpieć... Dwadzieścia lat ciągłego rozpamiętywania czego nie zrobiłam, co mogłam zrobić, dlaczego to, dlaczego tamto, obwinianie się, a tu co? Wychodzi na to, że on wcale nie miał tak źle. Do tego te panienki. To chyba bolało mnie najbardziej. W sumie to się zmieniało wiele razy w ciągu dnia. Raz to dokuczalo mi bardzo raz co innego. Ale w tym momencie akurat TO uwierało mnie najbardziej. Kiedy ja siedziałam i płakałam za nim, on radośnie pukał sobie kolejną dziwkę w kolejce. A potem z tego co zdążyłam się dowiedzieć po kawałku, na koniec się związał z jakąs panną. MEGAN. Co za debilne imię. Ale oprócz tego, ona chyba musiała wiedzieć kim on jest. Obca pinda mogła z nim być, kiedy tylko chciała, nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać Jak ja mogłam znosić jego towarzystwo po tym wszystkim? Jak widać, jakoś mogłam.
To jednak nie znaczyło, że będzie dobrze. Nie miałam pojęcia czy mu to wybaczę. Nie chodziło tylko o ten cyrk ze śmiercią. Samo to może jakoś bym przełknęła... Największą zadrą były właśnie te kobiety. Ja nie miałam o niczym pojęcia, pozwalał mi w tym żyć i cierpieć bez przerwy, a sam całkiem dobrze się bawił. Potraktował mnie i nasz związek jak coś nic nie znaczącego. Jakby to było nic, po prostu, jak jakiś śmieć, który już do niczego się nie nadaje i można go wyrzucić i zastąpić czymś innym. Mnie tak potraktował, dokładnie w taki sposób. I nieważne były te wszystkie jego słowa, wyjaśnienia. Co by nie powiedział to nie zmieni tego jak się czułam. Gorsza od tych wydymanych w każdą stronę panienek z burdeli. Cholera wie z resztą kogo on tam sobie brał. W jednej chwili, kiedy spojrzałam na niego przy tym stole, zapragnęłam żeby znów zniknął z mojego życia, ale tym razem na dobre. Żeby nigdy nie wracał. Chciałam zapomnieć o nim, o tym co było kiedyś, jakby to nigdy się nie wydarzyło. Tylko był jeden problem. Obok niego siedział ktoś, kto był niezaprzeczalnym dowodem tego co kiedyś miało miejsce.
Mój największy skarb. Synek. Kochałam go nad życie nawet z tą jego niewyparzoną gębą. Kiedy popatrzyłam na niego, trochę się uspokoiłam. Był chyba jedyną rzeczą, za którą mogłam dziękować swojemu 'mężowi'.
Odechciało mi się jeść. Dłubałam w tym talerzu z zaciśniętymi ustami. Miałam ochotę wstać i wywalić tego gnoja za drzwi tak jak stoi. Chciałam go znienawidzić na śmierć i wmawiałam sobie, że tak właśnie jest, że go nienawidzę i gardzę jak kulawym psem, przysięgałam sobie, że będę to sobie mówić tak długo aż tak się stanie. Spoglądał na mnie co jakiś czas, a ja czułam na sobie każde jego spojrzenie. Parzyło mnie jak ogień. I to było właśnie to. Jednego dnia czułam się w miarę dobrze, nawet ze świadomością tego wszystkiego, jego obecność nie specjalnie mi przeszkadzała, chociaż miałam ochotę oskubać mu łeb ze wszystkich kłaków, a drugiego dnia kompletna depresja tak jak teraz, i plucie palącym jadem. Chęć mordu na tym kutafonie po prostu.  Nie wiedziałam ile jeszcze tak wytrzymam, z takimi wahaniami nastroju. To było wykańczające. A najgorsze z tego wszystkiego w takich chwilach jak ta, kiedy wyklinałam go jak gówno po prostu, była ta świadomość, było to, że doskonale zdawałam sobie sprawę, że te lepsze okresy są właśnie jego zasługą. Mimo tego całego chaosu byłam tak szczęśliwa gdzieś tam głęboko wewnątrz mnie... To była naprawdę mieszanka wybuchowa. Kiedy wybuchała eksplodowała właśnie czymś takim jak teraz. Chęcią wywalenia go ze swojego życia, zgnojenia na śmierć, a najlepiej zepchnięcia w szyb windy. A potem przychodził znów okres trochę lepszego samopoczucia.
Pozostawała jeszcze jedna sprawa. Niedługo wraca Darek z delegacji czy jak to zwać. Co ja zrobie z nimi dwoma tutaj? Darka przecież nie wywalę, a ten? Będzie mi się tu pchać na chama. Byłam tego pewna. Niczym nie będzie się przejmował. Jeden problem za drugim, miałam już tego dość.
- Idę do siebie. - usłyszałam w pewnym momencie. Młody wstał od stołu zostawiając wszystko i poszedł do siebie. Westchnęłam cicho. A jego zajebana wielmożność pan Michael zaczął mi zbierać te talerze.
- Zostaw to. - warknęłam odtracając jego ręce od tego wszystkiego i zabierajac to wszystko sama. Wsadziłam to do zmywarki robiąc przy tym niemiłosierny hałas i zamknęłam ją. No, to co teraz?
Nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić, a w pewnej chwili usłyszałam, że odsuwa krzesło i wstaje. Pomyślałam, że może pójdzie sobie w cholerę, ale po chwili poczułam jak mnie obejmuje. Sparaliżowało mnie. W tej chwili na pewno nie chciałam jego bliskości w żaden sposób.
- Zostaw mnie. - powiedziałam silac się, by nie zacząć znowu wrzeszczeć a miałam na to wielką ochotę.
- Dona...
- Nie chcę mieć z tobą do czynienia, spadaj! - odepchnęłam go i zabrałam się za czyszczenie blatów. Nie wyrobiłam już. Chyba mnie to w końcu przerosło. Po raz kolejny w ostatnim czasie. Podparłam się na wyprostowanych rękach i rozwyłam się po prostu. Chyba go to przeraziło.
Straciłam jakby czucie w całym ciele i pewnie upadłabym na tyłek tak jak stałam, ale złapał mnie i mocno do siebie przycisnął. Co miałam zrobić? Nie miałam już na nic siły. Pomyślałam, że gdyby ktoś mnie teraz zabił, byłam bym niezmiernie wdzięczna.
- Nie wiem co zrobić... - szepnął. Nie wiedziałam czy do mnie czy bardziej powiedział to do siebie.
- Nic tu chyba nie pomoże, wiesz? - wychlipiałam z nosem w jego piersi. Westchnął głęboko kilka razy jakby sam chciał się uspokoić. Słyszałam jak bije mu serce. Dość nie równo. Spojrzałam na niego. Złapał mnie za dłonie.
- Chodź ze mną na dwór, przejdziemy się, może poczujesz się lepiej... - zaczął mruczeć patrząc na moje drżące palce, które ściskał w swoich dłoniach. Chyba chciał zrobić COŚ, COKOLWIEK tak naprawdę co by coś dało dobrego. Kolejną cechą tego mojego dziwnego stanu było to, że emocje które mnie opanowywały bez reszty szybko w krótkim czasie odchodziły i zaczynałam powoli spokojniej oddychać. Złość też już odeszła. Oparłam czoło o jego tors.
- Chodźmy na ten spacer. - mruknęłam nosowym głosem i pociągnęłam lekko. Pogładził mnie po włosach, poczułam jak całuje mnie w czubek głowy.
- Może wolałabyś się położyć...
- Nie, kurwa, chcę iść na ten spacer, przestań wydziwiać. - warknęłam znów patrząc na niego zapuchniętymi lekko oczami.
- No dobrze. - przytaknął w końcu. I dobrze.
- Pójdę się przebrać... - wymruczałam i przecierając nieco twarz dłońmi poszłam do siebie do sypialni. Usiadłam na łóżku i podparłam głowę na rękach z westchnieniem. Czułam się kompletnie wykończona.

Nie było wesoło i ja to czułem. To wszystko po prostu wisiało w powietrzu. Bolało mnie serce, bo widziałem jak cierpi. To z niej wychodziło po prostu. Młody schował się w pokoju, może nawet dobrze. A potem ona poszła do siebie, żeby się przebrać.
Westchnąłem i usiadłem na kanapie przeczesując włosy obiema rękami. Czułem lekką frustrację. Nie miałem pojęcia co zrobić żeby jakoś jej ulżyć, wpadałem w panikę w takich momentach jak ten ostatni.
Wtedy zadzwonił mój telefon. Kiedy spojrzałem, zobaczyłem że to Janet. Nawet się ucieszyłem.
- Hej, siostrzyczko. - mruknąłem. Chyba od razu coś wyłapała. Zresztą, miała do tego talent.
- Co słychać? Dzwonię, bo... Dona ode mnie nie odbiera. Młody też. Chciała bym wiedzieć, co tam się dzieje.
- Dziwisz się, że nie odbiera? - westchnąłem. - Ja jestem ciężko zdziwiony, że w ogóle ze mną rozmawia. Ale i tak nie jest wesoło...
- No raczej. Myślałes, że ona tak to łyknie?
- Nie, pewnie, że nie... Ale w gruncie rzeczy jest nawet lepiej niż się spodziewałem tylko...
- Tylko co?
- Ma jakieś takie wahania nastrojów. I to poważne, po prostu ze skrajności w skrajność. Przed chwilą właśnie musiałem przeżyć takie jedno jej wahadło. Jednego dnia jest spokojnie, nawet momentami się uśmiecha, a za chwilę...
- Co?
- Tak jak było teraz. Po prostu dostała regularnego szału. A zaczęło się od pyskówki młodego.
- Odpyskował jej? - wyczułem w jej głosie lekkie rozbawienie.
- Nie jej, mnie. Zaczął mi głupio odpowiadać. Zwróciłem mu uwagę, żeby przywołać go trochę do porządku, a wtedy ona zaczęła się drzeć. Na końcu dostałem po łbie ja. - parsknęła śmiechem, choć czułem, że jej też nie jest do śmiechu. - W ogóle ostatnio... tak jakoś zrobił się strasznie kąśliwy w stosunku do mnie. Wyobraź sobie, idę z kwiatami do jego matki, a on mi się pyta czy to dla babci klozetowej, bo kibel w garażu zasrany. - wybuchnęła śmiechem. Ja też może bym się zaśmiał gdybym tak usilnie nie zastanawiał się co mu wpadło do dupy.
- To aż dziwne, bo zawsze... - zaczęła.
- No właśnie. Próbowałem z nim rozmawiać, ale nie wiele to dało. Od czasu tego wyjazdu zrobił się taki... Myślałem, że może ze stresu, ale...
- Może mu powiedziała po prostu?
- Raczej nie. - odpowiedziałem pewny. - Już nie wiem czym najpierw się martwić. A wyobraź sobie, że wymyślili sobie, że mam nagrać teraz jeszcze jeden teledysk. Jakbym nie miał dość na głowie...
- Jaki teledysk? Nic nie słyszałam. - westchnąłem lekko.
- Faceci twierdzą, że pomimo ciężkich starań coraz więcej ludzi o wszystkim wie. Za wielu mnie widziałem w dziwnych sytuacjach. Twierdzą, że chyba już najwyższy czas przygotowywać ludzi na wielkie bum.
- Chyba wiem co masz na myśli. - mruknęła.
- No właśnie. Mam to wyprodukować pod własnym imieniem i nazwiskiem. Klip będzie dostępny w całej Ameryce i Europie.  Ale ja nie mam do tego głowy teraz. - znów westchnąłem.
- Wiesz jaki może być z tego huk?
- Wiem. - nagle parsknąłem śmiechem. - Ale niedawno widziałem ciekawy filmik na YouTube. Pewien facet jest chyba na mnie chory, szuka dowodów i tak dalej. I powiem ci, że je znalazł i nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Mówi o tym w tym dziesięciominutowym filmiku, ale nawet nie wie, że ma rację. Oglądałem więcej jego dzieł i każde jest w formie przypuszczającej z pytaniem do ludzi 'a co wy o tym sądzicie? Prawda czy fałsz?' Rozumiesz....
- No.
- Tak więc... Nie da się już chyba tego uniknąć. Pozwoliłem sobie na zbyt wielką nieostrożność. Tekst piosenki jest aż nad to wymowny, więc wiec kiedy całość ujrzy światło dzienne, niektórzy pewnie złapią się za głowę.
- Narazie zajmij się tym co najważniejsze, Doną i dzieciakiem. - powiedziała Janet. - Reszta jakoś się zrobi.
- No. Ciekawe tylko jak się zrobi...
- Jakoś się zrobi. Mówię ci. Zbliżaj się do niej powoli. W końcu się z toba oswoi. Potrzeba na to czasu.
- Dzięki. - podziękowałem jej z uśmiechem.
- Kto dzwoni? - usłyszałem i aż podskoczyłem. Gdy spojrzałem obok zobaczyłem Donę ubraną w ładny sweterek i dżinsy. Nic specjalnego, ale i tak wygladała pięknie. Patrzyła na mnie z uniesioną brwią. Jakby obserwowała czy nie grzeszę.
- Janet. - odpowiedziałem wciąż nie odwracając od niej swojego wzroku. Jej mina wyrażała jasno co aktualnie myśli o swojej szwagierce. - Chcesz z nią może porozmawiać? - zapytałem wyciągając do niej rękę z telefonem. Popatrzyła na niego przez chwilę.
- Może kiedy indziej. Już myślałam, że to jedna z twoich pind. - przymknąłem oczy z cierpiętniczym westchnieniem.
- Dona... - a Janet tego wszystkiego słuchała. Moja kochana przeszła przez salon i udała się do korytarzyka przy drzwiach wyjściowych.
- No więc... - powiedziałem znów do telefonu.
- Słyszałam. - mruknęła nieco markotnie. - Zdzwonimy się później Narazie.
- Pa. - pożegnałem się i wstałem by iść za Doną.
- Idziemy? - zapytała patrząc na mnie, na co tylko skinąłem głową.
Poszliśmy. Porę chyba wybraliśmy nie najodpowiedniejszą. Było zimno, wręcz mroźno i mokro. Padał mokry śnieg, który natychmiast kleił się do naszych płaszczów i twarzy i zaczynał topnieć po czym spływał kropelkami po policzkach. Po dłuższym jednak czasie zaczął zbijać się w większe grudki na materiale i tak pozostawał aż przymarzł dość by świecić w świetle latarni. Miało to swój urok, ale... gdyby nie to mroźne zimno, było by o wiele lepiej. Chyba. A może należałoby powiedzieć, że gdyby nie to wszystko co się dzieje, mógłbym ją teraz tak po prostu objąć i przytulić do siebie. I szli byśmy tak, byłoby to całkiem romantyczne. A tak wolałem trzymać ręce z daleka w obawie, żeby czegoś nie zrobić źle. A ona trzęsła się i wbijała ręce głęboko w kieszenie. Do tego wszystkiego było już ciemno.
Nasz spacer nie trwał więc zbyt długo. Kiedy weszliśmy z powrotem do wieżowca, aż westchnęła z ulgą. Pogadać też za wiele nie pogadaliśmy. W windzie zaczęła rozcierać sobie dłonie, za ciepło to ne było i tak, chociaż już nie wiało i temperatura też na pewno była wyższa. Patrzyłem na nią przez chwilę, a potem w końcu wziąłem się w garść i podchodząc do niej, wziąłem ją za ręce i najpierw lekko je ucałowałem. Były zimne jak lody i lekko zaczerwienione...
- Masz czarne oczy. - odezwała się w pewnym momencie zupełnie niespodziewanie. - Albo to oświetlenie tutaj daje taki dziwny efekt. - mruknęła znów wciąż patrząc mi prosto w oczy. Miałem wrażenie, że to pretekst by móc na mnie patrzeć.
- To jakaś różnica? - zapytałem wcale nie odwracając się od niej.
- Dla mnie ogromna. - powiedziała. I wciąż wbijała  swoje oczy w moje. Jak magnesy po prostu. - Przywykłam do brązowych. - spuściła w końcu wzrok na swoje dłonie, które wciąż trzymałem w swoich. - Jak to możliwe, że masz takie ciepło ręce po takim mrozie?
- Dobre krążenie. Chyba. - czułem, że w jakiś sposób atmosfera zaczyna się zagęszczać, ale nie umiałem określić czy to dobrze czy wręcz przeciwnie. Czułem tylko lekki skurcz w okolicy żołądka. I akurat w tym momencie winda się zatrzymała, a drzwi rozsuneły. Wyszliśmy na korytarz. Mimo tego wciąż czułem, że coś zaczyna się wykluwać... Pytanie wciąż brzmiało CO.
Kiedy weszła do środka zostawiła za sobą otwarte drzwi, więc potraktowałem to jako zaproszenie. Znikła mi gdzieś, a gdy rozebrałem się z płaszcza znalazłem ją w kuchni.
- Młody zostawił kartkę, że będzie nocował u kumpla. Już mnie w ogóle o nic nie pyta o zdanie! - mruknęła pod nosem niezadowolona.
- Jest dorosły.
- Nie o to chodzi!
- A o co? - zapytałem podchodząc bliżej do niej.
- O to, że nie chcę, żeby wałęsał się sam. Przynajmniej na razie. A on robi co chce. W dupie ma, że się martwię.
- Nieprawda. - powiedziałem cicho chcąc ją trochę uspokoić. Podszedłem jeszcze bliżej i powoli wyciągnąłem do niej rękę i pogładziłem ją po policzku. - Jest młody. Ty też nie słuchałaś swoich rodziców. - powiedziałem po czym się uśmiechnąłem.
- Wiem co masz na myśli, ale to było zupełnie co innego. Mój ojciec nie mógł zdzierżyć, że masz dwadzieścia lat ode mnie więcej. A tutaj ktoś chce mi z syna zrobić kalekę. To chyba różnica. - zaczynałą się znów rozkręcać.
- Nic mu się nie stanie. Nie ma prawa się stać.
- Tak? A do tej pory co było?
- Będzie dobrze. Obiecuję ci to. - patrzyła na mnie przez chwilę. Widziałem, że naprawdę się o niego bała. - Będzie dobrze. - powtórzyłem szeptem gładząc jej policzek. Spuściła wzrok. - Jesteś zmarznięta... Idź do kąpieli, rozgrzejesz się... Ja pójde już do siebie... - w sumie to nie wiedziałem czy ona w ogóle mnie tak chce w tym momencie.
- Przyjdź tu później... Za niedługo. Chcę ci coś pokazać. - powiedziała po czym wyminęła mnie i zniknęła w łazience. Co takiego chciała mi pokazać? Rozbudziło to moją ciekawość. Może aż za bardzo, ale... To zawsze była okazja, aby tu z nią być. Prawda?
Wróciłem więc do siebie i odświeżyłem się nieco. Oczywiście w głowie bez przerwy huczało mi pytanie co takiego chce mi pokazać. Więc kiedy już tam byłem, a ona kazała mi usiąść w salonie i poczekać wbijałem oczy w miejsce z którego miała wyjść jak sęp. Przyniosła w końcu coś ze sobą. Kiedy mi to podała zobaczyłem, że to album.
- Zobacz. - powiedziała cicho siadając obok mnie. Więc to otworzyłem.
Były tam zdjęcia oczywiście, ale dla mnie nie byle jakie. Bo właśnie naszego syna w różnym wieku. Robiła mu zdjęcia naprawdę często, bo było ich bardzo dużo, na każdym coś robił. Przeważnie się śmiał. Na jednym mógł mieć z pięć lat i z jakiegoś powodu buczał cały czerwony na twarzy.
- Dlaczego tutaj płacze? - popatrzyłem na nią z mocno bijącym sercem. Odpowiedziała wpatrując się  to samo zdjęcie.
- Bo nie spełniło sie jego życzenie urodzinowe.
- Ale tu są przecież święta Bożego Narodzenia...
- Tak, ale on sobie życzył coś konkretnego na te święta.
- Jakiś prezent? - uśmiechnąłem sie lekko.
- Tak można powiedzieć.
- I go nie dostał? - to było bardziej stwierdzenie niż pytanie.
- Tak jakby. Zawsze miał wszystkiego pełno, ale jak widzisz czegoś mu tam brakowało. - wymruczała. Przyjrzałem się temu zdjęciu i kilku innym też. Zawsze miał na sobie śliczne ubranka, pełno zabawek i tak dalej. Naprawdę niczego mu nie brakowało.
- To co takiego on chciał? - mruknąłem lekko zamyślony wgapiając się na powrót w to zdjęcie, o którym była  mowa.
- Żeby jego ojciec do niego wrócił.
Ścięło mnie z nóg. No rzeczywiście. Jak mogłem sam się tego nie domyślić... Na żadnym zdjęciu nie było mnie obok niego. Zawsze był albo z matką najczęściej, albo z dziadkami, rodzicami Dony. Czasami pojawiała się Iwa. I jakieś nieznane mi osoby. To był okres, kiedy mieszkali w Australii, więc to pewnie ktoś stamtąd. A potem był coraz starszy. Na żadnym innym zdjęciu już nie płakał.
Poczułem się źle. Po prostu źle. Nie wiedziałem pod jakim względem czuję się gorzej, jeśli chodzi o psychikę czy ból, który nagle pojawił się w klatce piersiowej. Wciągnąłem głęboko powietrze do płuc i powoli je wypuściłem przez usta. Nie chciałem dać po sobie niczego poznać. To nie był pierwszy raz. Zresztą... Najmłodszy już nie byłem.
Ta świadomośc chyba po prostu uderzyła we mnie jak młot, który waży tonę. Że to dziecko, na którę patrzyłem na tym zdjęciu płakało, bo chciało, żeby jego ojciec był z nim. Naiwnie wierzyło, że jego życzenie się spełni, a tu...
- Musiałam go potem całą noc kołysać. Nie chciał spać. Nie mówił nic przez dwa dni. - przetarłem twarz dłonią. Nie wiedziałem jak się ogarnąć, nagle w ciągu sekundy całkowicie się rozkleiłem. Wtedy jeszcze o niczym nie wiedziałem. Ale gdybym wiedział wtedy to co wiem teraz... Ale przecież teraz już nie ma to żadnego znaczenia.
Domyślałem się, dlaczego mi to pokazała...
- Nie myśl, że pokazuję ci to, żeby pokazać ci ile straciłes, bo myślę, że i bez tego jesteś tego świadomy. Chcę tylko, żebyś coś miał. Możesz to wziąć. Mam tyle tych zdjęć, że dla ciebie też starczy. - spojrzałem na nią. Wydawała się też być nieco rozbita. Wyiągnąłem rękę i zagarnąłem ją do siebie ramieniem. Wtuliłem twarz w jej szyję i tak zostałem. W drugiej ręce ściskając ten album. Kilka łez wymknęło mi się z oczu, ale nie zatrzymywałem ich. Pozwoliłem im płynąć. Nie odepchnęła mnie, czego chyba prędzej bym się spodziewał. Objęła mnie z lekkim westchnieniem w pasie, przylegając do mnie. Sama jej bliskość choć przez tą krótką chwilę wystarczyła, by mnie ukoić. Poczułem się jakbyśmy cofali się w czasie do tamtych chwil, kiedy jeszcze wszystko było w miarę dobrze. Kiedy mogliśmy być razem. A teraz nawet nie wiedziałem czy po tym wszystkim będzie chciała jeszcze mnie znać. Miałem nadzieję, że tak.
Kiedy po kilku minutach odsunąłem się od niej i znów wpatrzyłem w to zdjęcie, poczułem jak wplata delikatnie palce w moje włosy. Przymknąłem oczy.
- W końcu spełniłeś to życzenie. - usłyszałem. Spojrzałem na nią i dech mi zaparło. - Moje też. - dodała cicho gładząc mnie po policzku.
Jeśli wcześniej przeczuwałem, że coś zaczyna się między nami wykluwać, to teraz właśnie się urodziło. Nie widziałem nic poza jej oczami. Które powoli zaczęły się do mnie przybliżać. A potem moje usta złączyły się z jej. Po raz pierwszy odkąd się tu przy niej zjawiłem to był prawdziwy pocałunek. Nawet wcześniej, kiedy poszła ze mną do łóżka, nie czułem tego aż tak. Teraz sam ten jeden pocałunek sprawił, że całkowicie utonąłem w oddechu i dotyku, kiedy jej drobna dłoń rozpięła pierwszy guzik koszuli. Oboje już chyba wiedzieliśmy czego teraz chcemy. Kiedy usiadła na mnie okrakiem i przywarła do mnie całym ciałem niczego więcej już nie chciałem. Dziękowałem Bogu za to co mi dał.

3 komentarze:

  1. Jestem!
    Nie mam czasu więc dzisiaj krótki kom :P
    Cieszy mnie, że w końcu wszystko się wydało - chociaz ubolewam, że dowiedziała się Dona o tym w taki sposób, a nie że Mike sam jej powiedział. Co do młodego to nie dziwię się mu, sama bym chyba znienawidziła rodzica po czymś takim, czułabym się porzucona i tyle, w końcu nie on mnie wychował, wręcz nie chciałabym go ojcem nazywać, po prostu by nim nie był i tyle, ewentualnie gościem który mnie spłodził.
    Zobaczymy co to będzie po powrocie Darka xD
    Weny!:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hallo!!!
    Das ist sehr punktulich wecia xD Ich spreche Deutsch, weil ich mein traum erfüllen. Von zum herzen gehen... Deine  aufteilung ist sehr gut. Ja sehr, sehr gut. Ich lache als verrückte. Tsaaaa... Jeżeli jest coś gorszego od wariata to śmiałam się jeszcze gorzej. Nie wiem czym to jest spowodowane, ale cała ta sytuacja panująca pomiędzy nimi jest conajmniej dziwnie zabawna. Przynajmniej dla mnie. Aż się dziwię, że Mike nie dostał bardziej po mordzie. Należy mu się i to bardzo. To nie jest teraz tak, że ja chcę po nim jechać czy coś, ale powiedzmy sobie szczerze. Zobaczył swój błąd już na początku, ale nic z tym nie zrobił. Wiem, że nie mógł i inne sra ta ta ta, ale... No kurde nie wiem czemu ale. Koniec końców nie dziwię się, że Mateusz zachowuje się względem niego tak oschle bo ma do tego pełne prawo. W końcu całe swoje życie myślał, że jego ojciec leży dwa metry pod ziemią i nie żyje, a tu taka niespodzianka. Niespodzianka godna zawału. Dona dzisiaj jak dla mnie wygrała wszystko. Ten jej wybuch był genialnialny sam w sobie. I te jej pojazdy o jego "śmierci" i Elvisie. Ehhh... Podobało mnie się. Dobra więcej z siebie nie wymodzę, bo o tej porze nie myślę. Tak więc weny ci życzę dużo. Baaardzo duuuużo weeeny. No a mnie nie pozostaje nic innego jak czekać na następny rozdział i powrót Darka którego o dziwo nie potrafię się doczekać.
    Pozdrawiam serdecznie ;***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh... Następnym razem poproszę english, ponieważ po niemieckiemu nie panimaju. xD Pojazdy Dony mnie samej też się bardzo podobają, a jakże. :D Może tu rzeczywiście nie ma nic do śmiania, ale ja też się śmieję czasami jak to piszę, sama z siebie. :D
      Pozdrawiam xD

      Usuń

Komentarz motywuje. :)