czwartek, 19 stycznia 2017

Resurrection. - 25.

Hej. :) Oto kolejna notka. Nie mam pojęcia czy długa czy krótka, ale nawet mi się podoba. Początkowo zakładałam, że będzie wyglądać nieco inaczej, ale jak zwykle wyszło mi inaczej. :D I zmieniłam całkowicie wygląd bloga jak można zauważyć. Stwierdziłam, że skoro wszyscy na około wyglądają tak profesjonalnie, że tak to nazwę to ja też chcę. I muszę stwierdzić, że... tworzenie tego wszystkiego to była jakaś masakra i wątpię bym w najbliższej przyszłości coś tu znowu zmieniała lub porywała się na coś takiego dla części pierwszej. Z efektu jestem zadowolona, ale... xD Mimo wszystko chyba mam na to za mały łeb.
Kończąc, zapraszam do lektury. :)
***



No i pojechał. Nawet nie miałam szansy go zatrzymać. Po prostu, wstał rano, wcześnie, bo o trzeciej, dopakował to co chciał, ubrał się i pojechał na lotnisko. Przez cały czas zanim wsiadł do samolotu dzwoniłam i błagałam z płaczem, żeby wrócił do domu. Nie. Wsiadł i poleciał. Co chwila patrzyłam na zegarek, nie mogąc się już doczekać, aż wyląduje i będę mogła do niego zadzwonić. Byłam wykończona. Wszystko leciało mi z rąk, bolała mnie głowa, nie mogłam jeść ani spać. Przerastało mnie już to wszystko. Uspokajałam się tylko w tych krótkich chwilach, kiedy Michael po prostu podchodził i brał mnie w ramiona. Wtedy oddychałam trochę lżej. Czułam jego zapach, ciepło jego ciała. Koił mnie nieco, ale to i tak nie wystarczyło. Bałam się,  że za chwilę dostanę jakąś wiadomość, że mojemu synowi coś się stało. Bałam się tego panicznie.
Mike też to bardzo przeżywał, chociaż tego nie pokazywał. A raczej starał się nie pokazywać. Chyba mu się wydawało, że nic nie widzę. Zawsze taki był Wcześniej, kiedy byliśmy razem w Stanach zachowywał się dokładnie tak samo w podobnych sytuacjach, kiedy coś się działo. Chciał być dla mnie wsparciem. Bez niego chyba bym tu oszalała.
Ale to nie znaczyło, że mu się nie obrywało z mojej strony. Powiedziałam mu, że go kocham, że zawsze będę go kochać i że mu wybaczam i to było nie do ruszenia. Ale bardzo często tego dnia po prostu puszczały mi nerwy i odbijało się to właśnie na nim. Ale dzielnie to znosił, nie podnosił na mnie głosu, po prostu czekał, aż się uspokoję. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że być może stoję już na krawędzi załamania nerwowego. Zmuszałam się do robienia czegokolwiek, bo inaczej chyba bym usiadła i tylko płakała. Był cały czas ze mną. Sama jego obecność mi wystarczyła, przynajmniej na razie. Mogłam podejść do niego, kiedy akurat stał w salonie i oglądał ramkę ze zdjęciem Mateusza i przytulić się do niego. On wtedy obejmował mnie ramieniem i przyciągał do siebie jeszcze bardziej. Starał się jak mógł.
- Młody był pięknym bobasem. - mruknął w której chwili jakby zapatrzony w przestrzeń. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem. Wiedziałam też, że przeżywa to jak młody zaczął się do niego odnosić. Wcześniej nic nie wiedział... A teraz? Bałam się, że mnie też znienawidzi... Może pomyśli, że od początku o wszystkim wiedziałam. Ale Mike mówił mi i wciąż powtarzał,, że tak się nigdy nie stanie. Że dzieciak jest ze mną bardzo związany, to z nim nie ma żadnych wspomnień, niczego. Nawet jednego zdjęcia z ojcem. Kiedy tak mówił widziałam ból  jego oczach i żal. Tęsknotę. Chyba właśnie dotarło do niego całkowicie ile go ominęło i co odebrał mnie i swojemu dziecku. Ale cóż... W tych chwilach to ja powtarzałam jemu, że będzie dobrze... że młody przemyśli... I choć brzmiało to jak próżne życzenie, naprawdę miałam nadzieję, że młody naprawdę jakoś to sobie poukłada i... że będzie dobrze. Uśmiechał się wtedy smutno. Pewnie w to nie wierzył.
- Nie martw się... - zaczęłam znów na co spojrzał na mnie z bólem.
- Nie mów tego kolejny raz. Dobrze wiesz, że on mi tego nie wybaczy. Nawet jeśli cały świat o wszystkim się dowie, on będzie utrzymywał, że jego ojciec jest martwy. Przynajmniej dla niego.
- Nie mów tak. - ścisnęłam trochę mocniej jego ramię. - Nie powiedział ci tego teraz, nie powie ci tego później. Weź się w garść! - odwrócił ode mnie wzrok. - Może nawet dobrze, że wyjechał na te parę dni. - powiedziałam w końcu choć coś zatykało mi gardło. Spojrzał na mnie znów.
- I ty to mówisz?
- Tak, bo może przez te parę dni sam na sam ze sobą ochłonie i spojrzy na całą sprawę na zimno. A nie z gorącą głową tak jak teraz. - przytuliłam się znów do jego ramienia.
- Dziękuję, że jesteś ze mną. Będę ci za to dziękował do końca świata i jeszcze dzień dłużej. - wyszeptał wtulając nos w moje włosy po czym przyciągnął mnie całą do siebie obejmując ciasno ramionami. Odetchnęłam lekko przymykając oczy.


Los Angeles o tej porze roku było parne... Chyba zawsze było parne, zresztą nie zwracał sobie tym głowy, miał sprawę o wiele ważniejszą do załatwienia. Już w samolocie, w kiblu przebrał się w letnie rzeczy i nawet nie zwracał uwagi na zdziwione spojrzenia pasażerów. Czuł się jakby miał klapki na oczach, przed sobą widział tylko jeden cel i nic poza tym.
Ten cel był podzielony na kilka mniejszych podcelów, które musiał zrealizować. Podejrzewał, że nie będzie to zbyt trudne. Odwiedzin u ciotek nie przewidywał. 
Co miałby im powiedzieć po dwudziestu latach kłamstw? Janet dzwoniła do niego dość często, na pewno już się domyślała, że coś wie. Ale wolał nie odbierać. Taka rozmowa skończyła się tylko awanturą podczas której wykrzyczał by wszystko, a nie chciał tego mówić na głos. Tak jakby... nie był na to gotowy, by głośno przyznać przed samym sobą, że jego ojciec żyje. 
Wciąż był wściekły, wciąż nie dawało mu to spokoju i nawet nie próbował  zrozumieć jakim sposobem jego matka zdołała mu to darować. Bo był pewny, że wie i wiedział, że są jakoś tam razem. Momentami łapał się na tym, że uśmiechał się szyderczo sam do siebie, kiedy przypominał mu się Darek. Co to byłaby za heca, gdyby się dowiedział, że nieboszczyk Michael Jackson poderwał mu żonę!
Ale w sumie... jak to ma się rozumieć teraz... Sam nie wiedział, ale aż głupio mu było, kiedy sam do siebie myślał... Czyją żoną tak w ogóle jest jego matka? Jego ojca czy tego barana? Mimo wszystko chyba wolałby tą pierwszą opcję. WSZYSTKO i WSZYSCY, tylko nie ten dekiel. 
Musiał też przyznać, że momentami, kiedy rozmyślał o tym wszystkim, kiedy próbował to sobie jakoś poukładać, zrozumieć... podziwiał swojego ojca za to zrobił. Że w ogóle odważył się POMYŚLEĆ o czymś takim. A to, że to zrobił, że naprawdę się do tego posunął... Musiało oznaczać, że naprawdę, gdyby tego nie zrobił... naprawdę by nie żył. Pytanie tylko jakby to wszystko się wtedy potoczyło. Czy ON sam żyłby dzisiaj na tym świecie. I w takich momentach wściekał się znów, ale na siebie. Nie powinien być mu wdzięczny za coś takiego, a coraz częściej zaczynał dochodzić do wniosku, że żyje właśnie dzięki swojemu ojcu. A teraz, kiedy ktoś uczepił się jego skromnej dupy, on pojawił się znikąd po prostu, jakby go diabłu z tyłka wyciągnęli i obserwując go ostatnimi czasy zaczynał zauważać, że jego ojciec jeszcze chwila i stanie nie tylko głowie, bo to już zrobił, ale i na żęsach, żeby tylko jemu i jego matce nie stała się żadna krzywda. Był wściekły, bo chciał na niego bluzgać, wyżyć się, a... to kierowało się w całkiem inną stronę. 
Pierwszym przystankiem w tej całej podróży był Neverland. Miał zamiar się tam zatrzymać na ten tydzień, w końcu ta cała posiadłość i tak należy do niego od prawie dwóch lat. Zaczął się zastanawiać, kto tam pracuje. Czy ci sami ludzie co kiedyś, kiedy mieszkał tam jego ojciec z matką? Czy ktoś zupełnie inny? Matka co nie co mu opowiadała o ludziach, którzy tam pracowali, ale wątpił by ich teraz spotkał. Większość z nich, jak wynikało z jego wyliczeń, siedziała już pewnie na emeryturze, a inni pewnie znaleźli pracę gdzie indziej. 
Tak więc kiedy wylądował od razu kazał się zawieźć pod tamten adres napotkanemu taksówkarzowi. Ten najpierw z rozdziawioną gębą gapił się na niego dobrą minutę, a dopiero potem w końcu ruszył w drogę. Jazda trochę zajęła, była godzina szczytu, ale nie denerwował się. W sumie to było mu to nawet na rękę, małe opóźnienie. Nigdy wcześniej tam nie był, nie wiedział jak się tam zachowa. Jako dziecko marzył, że tam pojedzie, a teraz...
Przypomniał mu się grób jego ojca i natychmiast prychnął wściekle. 
Nawet o taki drobiazg zadbał. Ciekaw tylko był co w tej trumnie leży. Przysłowiowy worek ziemniaków? I ciekaw był, kiedy oni go wyciągnęli z tej trumny zanim ją zakopali i zabetonowali, co wcześniej też go dziwiło, ale teraz już wiedział po co ją zabetonowali. Żeby nikt tam nie zajrzał i zobaczył, że nie ma tam tego co powinno się tam znajdować. Masakra.
Zawsze bardzo kochał swojego ojca, wyobrażał go sobie jak się z nim bawi, kiedy był mały. Zawsze na każde święta i urodziny miał nadzieję, że jakimś cudem.. A potem przychodziło rozczarowanie. Potem z wiekiem zrozumiał, że jego ojciec nie wróci. A tu nagle taka niespodzianka...
Musiał się wszystkiego dowiedzieć u źródła by móc zrozumieć. Dlatego drugim przystankiem był nie kto inny jak... Quincy Jones. Miał zamiar przespacerować się do jego siedziby, z tego co udało mu się dowiedzieć to wciąż siedział w tej branży, choć nie udzielał się już tak prężnie jak wtedy gdy współpracował z jego ojcem. Ale mimo to powinien powiedzieć mu co nie co. Może też coś wie na ten temat? Może go wtajemniczyli? Podobno się przyjaźnili, z tego co zrozumiał. 
- Jesteśmy. - usłyszał i rzeczywiście zobaczył wielką bramę swojej posiadłości. Stali przed nią tylko przez chwilę, po czym powoli zaczęła się otwierać. Przejechali przez nią i powoli dotoczyli się pod same schody.
Widział to miejsce i w telewizji, i w internecie, i na zdjęciach matki. Ale oglądać to nażywo to było coś zupełnie innego. Po prostu kosmos. Nie wysiadł od razu. Patrzył na to wszystko przez przyciemniane szyby samochodu  i dech mu zapierało. Tylu kwiatów w życiu nie widział. Aż musiał zamrugać. Inaczej chyba zaczęło by mu się kręcić w głowie. 
Zauważył, że paru ludzi kręci się po tym wielgachnym ogrodzie i przygląda się stojącej taksówce z zaciekawieniem. Pewnie byli ciekawi kto ich odwiedził. Nie wiedział czy ktoś tu zaglądał, a nie meldował przecież nikomu, że się pojawi. Ale chyba musieli wiedzieć kto teraz jest tego przybytku właścicielem. Paru ludzi, konkretnie kobiet wyszło też z samego domu, który też był ogromny. Nie miał pojęcia jak jego matka się w nim odnalazła, kiedy ona raczej woli małe metraże. No cóż. Ojciec z pewnością jej pomógł, pomyślał. 
Pochłonięty tym całym widokiem nawet nie zauważył jak jeden z ochroniarzy podszedł do auta, w którym wciąż siedział i zastukał w szybę. Dopiero wtedy skontaktował, że ktoś się do nich zbliżył. Aż podskoczył. Serce mu waliło, ale nie ze strachu. To całe to miejsce tak na niego wpłynęło.
Kierowca opuścił nieco szybę.
- W jakiej sprawie? - facet zapytał uprzejmie. Wyglądał na góra trzydzieści lat, nie więcej. Kierowca tylko zerknął za siebie i nie wiedział nawet jak się wysłowić. Uśmiechnął się tylko patrząc na niego i rzucił mu ileś banknotów nie przejmując się resztą, po czym wysiadł z samochodu.
Natychmiast wszystkie oczy zwróciły się na niego. Jeśli ktoś akurat coś robił, to przestał. Czuł na sobie te spojrzenia i nie podobało mu się to, ale starał się to zignorować. Ochroniarz też zdawał się być niemało zaskoczony.
- Co się tak gapicie? Przyjechałem do siebie. - powiedział, na co parę osób wytrzeszczyło na niego oczy i spojrzało na siebie. Pewnie spodziewali się, że będzie dokładną kopią ojca. No cóż, charakter miał nieco inny. Rzadko gryzł się w język. Zresztą nie powiedział nic wielkiego. Zwykłe stwierdzenie faktu. 
Facet z taksówki pomógł mu wytargać jego bagaże z bagażnika po czym odjechał chyba z ulgą. Spojrzał na faceta z ochrony, który nadal tam stał i gapił się na niego.
- Pomoże mi pan to wnieść, czy mam tachać to na trzy raty? - kolejne zdziwienie. Tym razem chyba wszyscy wymienili się spojrzeniami. Chyba stało się dla nich jasne, że jednak trochę różnił się od ojca. Chciało mu się śmiać z ich min.
Facet wziął dwie z czterech walizek i razem wnieśli wszystkie do środka. Nie przejmował się zbytnio niczym, po prostu wniósł je razem z facetem do pierwszej lepszej sypialni i tak zostawił. Nie miał zamiary siedzieć i podziwiać. Miał zamiar wziąć jeden z samochodów, które tu były, i które notabene też były jego, i pojechać do miejsca, które cały czas chodziło mu po głowie. Do pana Quincy'ego. 
Ale zanim tak naprawdę zdążył cokolwiek zrobić, kiedy znalazł się w salonie, do tegoż pomieszczenia wpadł pewien facet. Na oko mógł mieć ze czterdzieści lat. Może z groszem. Ale nie więcej. Był lekko zadyszany i wywalał na niego oczy jakby zobaczył ducha. On sam stał tylko w miejscu przyglądając się nie znajomemu po czym uniósł lekko jedną brew do góry jakby pytał oco mu chodzi. Bo i chciałby wiedzieć.
- Przepraszam, musiałem przybiec... - zaczął.
- Widzę. Spacerkiem by się pan tak raczej nie zmęczył. - mruknął. Ten facet chyba też w krótkim czasie doszedł do wniosku, że  nie jest idealną kopią ojca. 
- Przepraszam cię, za moją minę, ale zobaczyłem się na monitorach i aż musiałem to zobaczyć na własne oczy. - zaśmiał się. Podszedł do niego z wyciągniętą ręką. - Nazywam się Alan, jestem tutaj operatorem kamer. Pilnuję, żeby wszystko było na swoim miejscu. - super, pomyślał. I co w związku z tym? Zmarszczył lekko czoło i zaczął myślec... To imię coś mu mówiło...
- Alan. Panie Alan, coś mi pan mówisz, ale nie mam pojęcia co. - facet chyba naprawdę nie spodziewał się aż takiej różnicy charakterów...
- Pewnie twoja matka coś ci o mnie opowiadała.  Czasami się tu widywaliśmy w pracy. 
- A no być może. - zgodził się. Pewnie to była prawda. Warto nadmienić, że uścisnął mu tą dłoń.
- Zamieszkasz tu? - facet był go ciekawy, nie ma co. Uśmiechnął się.
- Nie, przyjechałem na chwilę. Mam coś do załatwienia, zostaję tylko na tydzien i wracam do Polski do rodziców. - zatkał się. Rodziców? Nieważne co powiedział, zastanawiał się jak ten gośc to zrozumie? Ale chyba nie wziął tego dosłownie.
- A właśnie, jak tam twoja matka?
- Pięć lat temu wyszła za mąż. Znowu. Tym razem za kretyna. - facet roześmiał się. 
- Raczej nie spodziewałem się, że będziesz go chwalić. - skrzywił się lekko na te słowa. 
- Wie pan... Kiedy bez przerwy słyszało się, że mój ojciec nie dałby rady dzisiaj sam usiąść na kibel, można mieć go dość.
- Śmiem twierdzić, że twój ojciec mimo wieku miałby w sobie sporo wigoru. - cóż za trafna uwaga, pomyślał z lekkim uśmiechem.
- Też tak myślę. - mruknął.  
Pogaduszki nie trwały długo. Śpieszył się. Coś go popędzało od środka, chciał już jechać. Facet wcale go nie zatrzymywał. Poprowadził go tylko do aut i polecił jedno, podobno najlepsze. On sam nigdy wcześniej nie widział ich na oczy. Zrobiły na nim wrażenie.
Co zrobi ten facet, kiedy go u siebie zobaczy? Zdobył adres biura starego kolegi ojca, ale nie wiedział czy go tam teraz zastanie. Miał nadzieję, że tak. Chciał go zapytać... Chciał, zeby mu opowiedział o ojcu. W sumie to nie było mu to przecież potrzebne, matka powiedziała mu już chyba wszystko co tylko mogła... Ale i tak czuł potrzebę pojawienia się tam i porozmawiania z tym człowiekiem.
Nie był umówiony, ale podejrzewał, że nie będzie miał żadnych problemów z dostaniem się do niego. Wiadomo dlaczego. Bał się jednak... choć sam nie wiedział czego. Przecież ten facet go nie pogryzie. A może po prostu przeliczył swoje możliwości? Może to lęk przed jego prześladowcami zaczyna dawać mu się we znaki? Nie chciał przyjąc tego do wiadomości. Nie będzie się cykał, poza tym co... Kto i gdzie ma mu coś zrobić? Jest bezpieczny Przynajmniej w miarę. 
Droga przez miasto była katorgą. Denerwował się coraz bardziej, a korki wcale nie malały. W tym tempie jazdy bardzo możliwe było, że już tego faceta tam nie zastanie. A może wręcz przeciwnie? Może będzie tam siedział właśnie po to, żeby przeczekać szczyt? Bardzo by sobie tego życzył, naprawdę. Był też nieco niepewny... Nie znał faceta. Nie wiedział jakie stosunki łączyły go z jego ojcem, może wcale nie będzie chciał z nim rozmawiać...
Przeliczył się jednak, ale nie z tego powodu. Dotarł  w końcu na miejsce i odetchnął z ulgą. Szybko jednak dowiedział, że znów będzie musiał jechać w drogę.
Kiedy wszedł do budynku w którym miesciło się biuro tego faceta stało się dokładnie to o czym myślał wcześniej. A mianowicie, wszyscy wywalili na niego oczy. Był to chyba naprawdę autentyczny szok. Aż się uśmiechnął pod nosem. Wiedział doskonale, że jego widok na tych korytarzach musi być dla tych ludzi nie małą niespodzianką. I pewnie za powód jego wizyty mają to, że może będzie chciał zacząć coś nagrywać. Nie ma większej pomyłki niż ta. 
Nie zamierzał się w to ładować, nie chciał skończyć tak jak ojciec... A przynajmniej tak mówił przez całe życie za każdym razem, gdy ktoś wspominał, że może powinien iść w jego ślady. Teraz nabrało to zupełnie innego wymiaru i znaczenia. Jego ojciec wcale nie umarł, żył i był cały i zdrowy, a cały świat żył w kompletnej nieświadomości. Fani, zwłaszcza płci pięknej, wciaż rozpaczały, zwłaszza te młode. Starsi wciąż o nim wspominają. Nie raz musiał się przysłuchiwać w szkole jakimś rozmowom, a nikt się z tym specjalnie w jego towarzystwie nie krył. Patrzyli wtedy tylko na niego jak na jakiś wyjątkowy okaz w zoo. No ale cóż...
Ciekaw był co się będzie działo dalej...
Miła pani, aż za miła, naprawdę, powiedziała mu z szerokim uśmiechem, że pan Quincy wyjechał dzisiaj do Epic Records. Starej wytwórni, z którą jego ojciec kiedyś współpracował. Krótko przed śmiercią... Pf. Podała mu adres, więc z ciężkim westchnieniem wpakował się z powrotem do auta i zastanowił się czy naprawdę chce znów tarabanić się przez pół miasta w tych cholernych korkach. 
Ale spotkała go niespodzianka. Ktoś na górze chyba chciał, żeby on dotarł na czas do tej wytwórni. Chyba by wysiadł, gdyby tam wszedł, a tam mu powiedzieli, że facet pojechał już do swojego biura. Nie jechałby już z powrotem, na pewno nie. Na drogach zrobiło się o wiele luźniej i jednostajną prędkością dotarł na miejsce w niecałą godzinę.. 
Tak jak się spodziewał, i tutaj każdy kto go zobaczył wytrzeszczał na niego oczy. Ludzie przystawali i gapili się na niego szepcząc coś do siebie czasami. On nie miał jednak do tego głowy. Miał przed sobą jasne zadanie. Niech nikt mu teraz nie zawraca dupy. 
Pewna kobieta, chyba oniemiała jego widokiem powiedziała mu słabym głosem, jakby miała zemdleć, gdzie aktualnie znajduje się pan Jones. Czy to naprawdę aż takie wydarzenie, że się tu pojawił? Masakra... Z pomocą paru osób, które chyba też miały ochotę zostawić swoje oczy w jego kieszeni, dotarł do wskazanego miejsca. 
Było to pomieszczenie zamknięte, że tak to można nazwać. Słychać było głos dwóch mężczyzn. Drzwi były zamknięte, nie było żadnej możliwości zajrzenia do środka zanim się tam nie wejdzie. Zapukał więc. Usłyszał jak ktoś podnosi się z fotela biurowego i idzie w kierunku drzwi. Serce mu zadrgało. Akurat jego reakcji był bardzo ciekawy.
- ... zobaczymy, upchniemy to w przyszłym tygodniu. Jak nie da rady, to przerzucimy na przyszły miesiąc, teraz nie damy rady, szanowna księżniczka Popu będzie musiała to zrozumieć... - usłyszał i drzwi się otworzyły. Mężczyzna, który w nich stał urwał w poł zdania patrząc na niego. Jego mina rozbawiła go, ale za wszelką cenę nie chciał się roześmiać. - Matko Boska... - uniósł lekko brew patrząc na producenta. Żeby tylko nie zszedł na zawał. - W pierwszej chwili myślałem... Jezu Chryste, wyglądasz kropka w kropkę jak twój ojciec, kiedy był w twoim wieku. - nie bardzo wiedział jak to skomentować więc milczał. Drugi facet, który tam z nim siedział, wyłonił się nagle znikąd i też wgapiał się w niego jak w słup soli. 
- To źle? - zapytał spoglądając na faceta, który uśmiechnął się lekko. 
Wpuścili go do środka, gdzie usiadł i rozejrzał się po całym pomieszczeniu. Na ścianach wisiały oprawione płyty winylowe.
- Chcesz coś zobaczyć? - facet odezwał się niespodziewanie i sięgnął po jedną z nich. Kiedy wziął ją od niego do rąk zobaczył, że to jedna z płyt jego ojca. Nie wiedział jak się zachować.
- Platynowa. - mruknął tylko. Bo co jeszcze miał powiedzieć?
- To nie jest zwykła platynowa płyta. - spojrzał na faceta, który usiadł naprzeciwko niego. - To trzydziestokrotna platyna. - natychmiast wytrzeszczył na niego oczy.
- ILE??? - nie miał o tym zielonego pojęcia. Zaśmiał się.
- Do niedawna nosiła miano tylko dwudziestokrotnej...
- Tylko... - mruknął pod nosem, po czym parsknął śmiechem.
- To wielki sukces, ale twoj ojciec był naprawdę... bardzo specyficzny, jeśli chodzi o talent do muzyki. - słuchał go uważnie. - Jego utwory rozchodzą się jak ciepłe bułeczki aż do dzisiaj. Nawet te sprzed lat osiemdziesiątych. A to już szmat czasu. Ty masz lat dwadzieścia. Pomyśl teraz jak długo to trwa.
- Wiem, jak długo trwa. Nie da się tego nie zauważyć. - mruknął cicho spoglądając na mężczyznę wciąż trzymając płytę w rękach. I ten czas przeszły... Był. On JEST. Ale nie powie tego głośno... Przełknął slinę. - Przyjechałem tutaj bo... chciałem się o nim czegoś dowiedzieć. - powiedział w końcu wciąż nie odrywając oczu od płyty. - Moja mama opowiadała mi o nim prawie każdego dnia, ale ja chciałem porozmawiać z kimś kto znał go jeszcze wcześniej i... w ogóle. Moja mama nie wiele wie na temat tego co się działo tuż przed jego śmiercią. A wiem, że COŚ się działo. - spojrzał w końcu na faceta.
Mężczyzna westchnął ciężko i chyba tylko po to by mieć co zrobić w tej chwili poukładał powoli jakieś swoje notesy na biurku w idealny stosik. Wyglądał na przygnębionego. Było to widoczne, w porównaniu z tym jak się uśmiechał jeszcze chwilę wcześniej. 
- Twoja matka istotnie nic nie wie. Albo wie bardzo mało. - odezwał się w końcu.
- Dlaczego?
- Pytasz dlaczego? - facet spojrzał na niego intensywnie. - Odpowiedź jest bardzo prosta. Chociaż może to zależy od punktu zaczepienia. Michael poznał twoją matkę chyba w najgorszym okresie swojego życia. Później sam glośno przyznawał, że jest za to wdzięczny Bogu, bo dzięki niej wrócił w końcu do siebie. Bardzo ją kochał. - mruknął nachylając się i wyciągając coś. Kiedy mu to podał, zobaczył, że to fotografia. - To z planu do 'Bad'. - wyjaśnił. - Zabrał ją ze sobą. Nie mógł wysiedzieć bez niej w spokoju ani minuty. Tęsknił za nią w każdej chwili, kiedy akurat znikała gdzieś. To było bardzo widoczne. Markotniał, natychmiast stawał się taki... można powiedzieć, że przezroczysty. - słuchał faceta uważnie rejestrując każde słowo. - Zazwyczaj twojego ojca nie szło przeoczyć na planie i w studiu. Ale kiedy dopadały go właśnie takie okresy, kiedy nie miał w zasięgu wzroku twojej matki, można było go szukać godzinę, a potem okazywało się, że siedział w pomieszczeniu w któym ktoś szukał go już pięc razu, ale tak wciśnięty w kont i nie odzywający się, że dosłownie nie było go widać. I patrzył wtedy w okno. - facet na chwilę zamilkł. W tym czasie on sam mógł przetworzyć sobie w głowie to co usłyszał. Znów wlepił wzrok w płytę. - Nie wyobrażał już sobie życia bez niej. - dodał męzczyzna czym znów zwrócił na siebie jego uwagę. 
- Moja mama też go bardzo kocha. - mruknął. Facet uśmiechnął się.
- Nic dziwnego. Pasowali do siebie. Oboje od razu topnieli z tęsknoty, gdy jedno było daleko. Dlatego Mike prawie zmusił ją, żeby pojechała z nim w trasę 'BAD". Nie wyobrażał sobie żyć bez niej przez tyle czasu. A kiedy się rozstali... - spojrzał na Quincy'ego. Słyszał o tym, ale matka jakoś nie bardzo chciała mówić akurat  tym... - Twoja mama miała to do siebie, że... czasami włączał jej się taki mechanizm, który Mike nazwał 'Kopniętym Instynktem Samozachowawczym". Może brzmi to śmiesznie, ale tak było. Rozstali się przez nieporozumienie, ale afera jaka z tego wynikła była nieproporcjonalnie do tego większa. A w to wszystko wkręcił jeszcze Madonnę. - zaśmiali się oboje. - Na szczęście jego przygoda z tą panią trwała bardzo krótko. - zaczął znów. - Twoi rodzice się pogodzili, a potem pobrali. W całkowitej konspiracji należy dodać. Nikt nie miał wiedzieć, na końcu wiedzieli wszyscy. - i znów śmiech. Nagle mężczyzna westchnął ciężko. - Ale razem z powrotem ich szczęścia zaczęła się kolejna katastrofa.
- To znaczy?
- Twój ojciec był naprawdę... - zastanawiał się pewnie jak ując swoją myśl. - Osiągnął wielki sukces. To zwróciło uwagę kogoś, kto nie jest, że tak powiem... pożyteczny dla świata. 
- Ma pan na myśli Illuminati? - nie wiedział czy się śmiać czy nie. Ale chciał wiedzieć w końcu co się wtedy stało.  
- Tak, dokładnie. I możesz się śmiać. Do dziś większość ludzi bierze to jakoś dowcip. Ale to nie ma nic wspólnego z kawałami. Zaczęło  się całkiem niepozornie. 
- Co się zaczęło? - zapytał ostrożnie.
- Michael zaczął dostawać paskudne przesyłki. Flaki, zdechłe szczury i tym podobne. Listy, które podchodziły pod pogróżki. Bardzo szybko się to rozwijało. Nabrali tempa, że tak powiem. Bardzo chcieli go przekabacić. 
- Niby czemu? - prychnął, niby wiedział, ale... to było nieprawdopodobne.
- To są wariaci, chłopcze, i wierz mi, że tego tak do końca nie wie nikt. Kieruje nimi ktoś komu się wydaje, że może zapanować nad całym światem. Mają u siebie ludzi, którzy należą do partii politycznych, nie rzadko też tych rządzących. W każdym kraju. Bardzo wielu rzeczy zdążyliśmy się dowiedzieć, zanim.. - tu znowu westchnął i przełożył coś z jednego miejsca na biurku w drugie. - Zanim stała się tragedia. - i już był pewny, że ten facet o niczym nie ma pojęcia. Spuścił głowę. - Staraliśmy się go ochronić przed globalną bandą wariatów, a wykończyła go tak naprawdę jego głupota i niewiedza jego lekarza. - nie podniósł głowy, kiedy to usłyszał. W sumie tak to wygląda. I chyba miało tak wyglądać... 
- Mój ojciec wcale nie umarł. - powiedział cicho wpatrując się we wciąż trzymają oprawioną płytę winylową. Kiedy podniósł głowę i zobaczył minę faceta, uśmiechnął się. Wskazał podbródkiem na to co miał na kolanach.  - Jeszcze długo będzie żywy. Myślę, że ludzie nigdy go nie zapomną. - kiedy to mówił poczuł że nieproszone łzy pchają mu się do oczu. Nie, na pewno nie będzie ryczeć! 
- Tak, masz rację. - przyznał facet uśmiechając się w końcu też. - Twój ojciec zrobiłby wszystko dla twojej matki, nawet zabił gołymi rękami. Bardzo mało ludzi naprawdę go znało. A gdyby wiedział o tobie, zrobiły jeszcze więcej.
- Tak? - mruknął ze znowu zwieszoną głową. 
- Tak. Jestem tego pewny. Gdyby twoja matka dowiedziałą się wcześniej o tobie i mu o tym powiedziała, jestem pewny, że Mike żyłby do dzisiaj i miał sie całkiem dobrze. - siedział wciąż ze spuszczoną głową, trochę pochylony. Nic nie mówił, tylko słuchał mężczyzny. Wyczuwał, że ten facet naprawdę był blisko zaprzyjaźniony z jego ojcem. Było to słychać, kiedy o nim mówił. 
- A może wcale nie? - mruknął.
- Jestem pewny, że tak. Twój ojciec popelnił tragiczny błąd, ale dla was obojga... - wstał i podszedł do niego. Po chwili poczuł jak mężczyzna kładzie mu rękę na ramieniu. - Dla ciebie byłby zdolny do wszystkiego, nawet do czegoś o nie mieści się nikomu w głowie. Dosłownie do wszystkiego.
Te słowa uderzyły w niego z rażącą siłą. I chociaż facet nie zdawał sobie sprawy z tego o czym mówi, on wiedział. Doskonale wiedział co oznaczają te słowa, które w tej chwili miały podwójne dno. Quincy Jones powiedział dokładnie to co się stało. Jego ojciec dokładnie to zrobił. Najpierw dla jego matki, dał się 'zabić', by ona mogła żyć spokojnie. A potem to samo dla niego, kiedy się o nim dowiedział. Mógł wrócić, ale został tam gdzie był. I może większość uznała by to za niewybaczalne, on właśnie w tej chwili zaczął mu wybaczać.
Otarł szybko pojedynczą łzę, jak tylko spostrzegł, że mu się wymknęła. Nie chciał by ktokolwiek to widział. 
- Możesz być dumny z tego, że masz takiego ojca. I z siebie też. Z tego co zdążyłem zauważyć, nie odstajesz od niego za bardzo. Może nawet wcale. Może różnicie się charakterem, ale w gruncie rzeczy jesteście do siebie bardzo podobni. Nie tylko jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny.  - powiedział chwilę Q chwilę później wciąz nad nim stojąc. 
Zastanawiał się co teraz z tym wszystkim zrobić. Na swojej liście miał jeszcze coś do zrobienia. Musiał odwiedzić kogoś jeszcze. Zastanawiał się tylko czy warto... ale ostatecznie stwierdził, że to zrobi. 
- Możesz to zatrzymać. - usłyszał i spojrzał na faceta zaskoczony. - Pewnie masz mnóstwo pamiątek po swoim ojcu, ale... pewnie byłby zadowolony, gdybyś to miał. 
Tak więc wyjechał stamtąd bogatszy o coś znaczącego. Ten facet opowiedział mu wszystko co wiedział, a on z resztą swojej wiedzy mogł w końcu to wszystko sobie jakoś poskładać. Ale musiał zrobić coś jeszcze. Może nie dowie się przez to niczego nowego, ale musiał. To nie będzie łatwe i otrze się o złamanie prawa stanowego... ale akurat to mało go wtedy obchodziło.
Czuł, że musi i miał zamiar to zrobić.

10 komentarzy:

  1. Boże kim jest ta osoba którą ma odwiedzić Mat???Nie wytrzymam w niewiedzy do następnego rozdziału ;_; A poza tym fajnie się czyta tą notkę i wraca do wspomnień z dawnego życia Michaela z Doną. Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jednym z założeń tutaj było to, że w taki czy inny sposób dość często będą się pokazywać retrospekcje. :)
      Pozdrawiam. :);)

      Usuń
  2. Świetny rozdział.Strasznie spodobało mi się nawiązanie do tych dawnych czasów, tak od razu twarz się cieszy :D Mam nadzieję, że nic w tych stanach mu się nie stanie, ale pewnie się zawiodę, eh.Strasznie chciałabym, żeby wszystko byłoby już okej, żeby Mat był w dobrych relacjach z Michaelem, żeby byli po prostu kochającą się rodzinką, ale na pewno coś nie raz będzie jeszcze stać na przeszkodzie :D co też jest dobre bo byłoby nudno bez tego :)
    Pozdrawiam i czekam jak głupia na następną notkę!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem!
    Nie mam dzisiaj nastroju ani humoru na komentowanie więc będzie krótko, po prostu w życiu prywatnym tragedia pewna nastała i myślę że rozumiesz, ale jak zawsze się tutaj chociaż zamelduję:)
    Rozdział super jak zawsze, Mati pojechał do Stanów i dobrze zrobił (ciekawi mnie tylko jak tak wizę dostał, chyba że wcześniej miał już xd), ogólnie popieram go i nie dziwie sie że prawdy chce się dowiedzieć. Nie wiem czemu ale mam wrażenie, że grób ojca chce rozkopać xD
    Potrzeba matką wynalazku.
    No nic czekam na nn.
    Trzymaj się ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, pewnie, że rozumiem. :)
      Co do wizy to teraz taki zong, ale dajmy temu spokój, w opowiadaniu wszystko można. xD Kto by się przejmował takimi duperelami, o akcje tu chodzi. :D
      I nie będzie rozkopywał grobu, nie xD
      Pozdrawiam. :)

      Usuń
  4. Nie wiem jak reszta, ale obstawiam Josepha.
    To słowem wstępu, a teraz hej!
    Masz tu babo placek. Teraz trzeba się zastanowić czy ten placek jest dobry. Oni człowieka na oczy nie widzieli? Serio? Tak się patrzeć na młodego Bogu ducha winnego chłopakowi jak na zjawę jakąś. Zjawę która o dziwo żyje i ma się dobrze. Widzę dowiadujemy się niektórych szczegółów i wecia, która ma naprawdę dziwny odbiór uczuć, poryczała się. No może nie dosłownie ale trzy łezki wzruszenia były. Wspomnienia ehhh... Dobra bo się zaraz rozkleje, a klej mi się skończył żeby się posklejać. Dona się martwi jak każda matka, szczególnie gdy jest się w takowej sytuacjon. Ale ludzie głowa do góry wszystko się może zdarzyć niezdarzając. Tak wiem bardzo sensowne zdanie. Ta niech się tam innym młokosem zajmie, który za każdym razem próbuje jej wleźć do dupy i myślę, że zaczyna żałować za swe popełnione grzechy. Aż mi się podryw przypomniał xD
    I ja mam wszędzie takie wrażenie, że jest za krótko, że skończone w najlepszym momencie. Ja tutaj już zachodzę z kim on będzie rozmawiać, z kim no, z kim, no z kim i... I reklamy polsatu mi się włączyły. Ty nie wiesz co ja na końcu przeżywałam. To straszne było. Mózg mi prawie eksplodował. Ale i tak koniec końców obstawiam Josepha. Nie ma bata on będzie z nim rozmawiać. No po prostu musi. Powiedz, że musi. Uwielbiam te moje zakłady. Tak więc czuję rozmowę z ojcem żywego trupa.
    Odbiegając od tematu. Zdałam sobie sprawę, że skoro u ciebiw Mike jest żywym trupem, to znaczy, że jest...zombie xD Logika!
    Dobra ja tu czekam na nexta, bo chce się przekonać z kim będzie gadać.
    Weeeeeeny ci życzę. Duuuuuuuuuuuuuuuużo weny. Pozdrawiam serdecznie ;***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nosz.... Jak zwykle zapomniałam. No musiałam zapomnieć jak zwykle skleroza mnie kocha ehhh... Przechodząc. Ładne te białe paseczki. I wiem jaki to ból pisania tego wszystkiego. Nic tylko wyjść z siebie i stanąć obok xD chyba że to nie biały

      Usuń
    2. Ej xD Ja uwielbiam twoje komentarze :D
      Więc tak... Mogłabym powiedzieć, że zgadłać, ale nie powiem bo się wyda czy to prawda czy nie, ale nie mogę też zaprzeczyć, bo mi to nie wyjdzie. Powiem tak, z KIMS rozmawiać będzie, ale nawet nie zaczęłam jeszcze następej notki pisać, więc nie wiem kiedy się ukarze, czasu brak :D
      Pozdrawiam. xDDD

      Usuń
  5. Hejka!
    Ale teraz jest ładnie na twoim blogu 🙂. Rozdział wyszedł strasznie fajnie. Najbardziej podobało mi się ta opowieść Quincego o starych czasach, kiedy Michael był szczęśliwy z Doną. Jestem bardzo ciekawa dokąd Mateusz pojechał, obstawiam że albo do Josepha lub do Murraya. Życzę ci mnóstwa weny na napisanie następnego rozdziału.
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja pierdziele, jakie główkowanie ile opcji :D Ale skąd ci przyszedł do głowy Murrey... Nawet o nim nie pomyślałam. xD
      Pozdrawiam.

      Usuń

Komentarz motywuje. :)