Hej! Jestem z kolejnym. :D Ostatnio pisałam coś w komentarzach, że dzisiaj wrzucę i udało się, chociaż myślałam, że się przeciągnie do jutra, ale jednak nie. I jestem ciekawa na kogo tym razem będzie pocisk. :D
Zapraszam!
***
Nie podobało mi się to ani trochę.
Byłam wściekła. Sytuacja była co najmniej śmieszna i o ile młodego i Michaela to wszystko bawiło, ja byłam wściekła. To j musiałam opędzać się od 'męża', to ja musiałam wciskać mu kit za każdym razem, kiedy chciał się do mnie zbliżyć, to ja w końcu wyjebałam go na kanapę w salonie. I spał tam już kilka dobrych dni. Chyba naprawdę nie miał pojęcia dlaczego raptem zaczęłam się tak zachowywać, albo miał jakieś swoje podejrzenia, ale nic o nich nie mówił. Nic też z niczym nie robił. Kiedy on wychodził do pracy, ja spotykałam się z Michaelem. Albo u mnie, albo u niego. Sami, tylko we dwoje, albo z młodym, który jakoś tak z biegiem czasu zaczął spędzać z nim co raz więcej czasu w ciągu dnia. Kiedy wracał ze szkoły, szedł do niego. Wieczorem zamieniałam się z nim miejscem, on wracał do siebie i odrabiał lekcje, uczył się na dzień następny, a ja urzędowałam z jego ojcem. Może to i było trochę komiczne. Ale po jakimś czasie zaczęło mi to uwierać.
- Dona, skarbie. - wymruczał mi DAREK pewnego wieczoru, na co natychmiast się cała w sobie wstąpiłam. Kurwa. Wciąż i wciaz próbował się zbliżać, wracał jak bumerang po prostu.
- Co? - zapytałam uciekając od niego do lodówki. Odgrodziłam się od niego jej drzwiami...Chwila ciszy, podczas której mi się przyglądał...
- Pomyślałem sobie... że może byśmy gdzieś razem pojechali. Tylko ty i ja. Wezmę wolne w pracy na kilka dni... - aż mi się zrobiło słabo. Kilka dni?!
- Niby kiedy? - zapytałam nieco nerwowo, choć starałam się brzmieć zwyczajnie. Poczułam jak obejmuje mnie w pasie. Miałam ochotę porazić go prądem...
- Kiedy tylko chcesz. Mam zaległy urlop, muszę go w końcu wykorzystać. - odpowiedział i przytulił mnie do siebie. Zaczęłam gorączkowo myśleć, jak mu uciec by nie wzbudzić żadnych podejrzeń... I wybawił mnie piekarnik. Usłyszałam jak facet westchnął ciężko, gdy mu się wyrwałam i podleciałam do pieca wyciągając z niego blachę z jakimś plackiem.
- W najbliższej przyszłości nie będę miała czasu na takie wyjazdy. - mruknęłam w następnej chwili.
- A to czemu? - albo mi się zdawało, albo dosłyszałam się jakiejś nuty zrozumienia w jego głosie. Czyżby się domyślał? Szczerze mówiąc... myślałam, że tak. Z pewnością się domyślał. Ciekawa tylko byłam czemu jeszcze nie sprowadził mi tu apokalipsy z tego powodu.
- Mój ojciec ostatnimi czasy gorzej się czuł. Niby nic wielkiego, ale wczoraj wieczorem miał dość wysoką gorączkę. Obiecałam mamie, że w najbliższym czasie będę jej pomagać przy nim.
- Jest leżący czy co? - trochę mnie tą uwagą zirytował.
- Nie, nie jest leżący i nie jest umierający, jeśli o to ci chodzi. - warknęłam. - Ale mama też nie jest już za młoda i chcę ją trochę odciążyć. Żeby wieczorem mogła usiąść i odpocząć. I tak nie pracuję, siedzę cały czas sama w domu, więc dupa mi się od tego nie urwie.- westchnął.
- Wiem, że cię ostatnio zaniedbałem. Ale taka praca...
- Nie o to chodzi. Ja wiem, że masz taką pracę i takiego szefa, i jeśli gdzieś cię wysyła to musisz jechać. Tu chodzi o to, że to moi rodzice, rozumiesz? - spojrzałam na niego w końcu. Tym razem łatwo mi było mu to wciskać, bo poniekąd tata naprawdę ostatnio czuł się źle. Nie miał już przedniego zdrowia, zaczynały się jakieś problemy z żołądkiem typu refluks, wieczna zgaga itp. Do tego stopnia, że w środku nocy potrafił bez najmniejszego ostrzeżenie po prostu zerwać się z łóżka i biegiem lecieć do łazienki, żeby wypluć cały kwas, który nabiegł mu do buzi. Kiedy zapytałam od kiedy tak mu się dzieje, mama powiedziała, że od niedawna. Zaczął przyjmować jakieś leki i było dobrze, czasami tylko stwierdzała, że siedzi taki niemrawy, jakby coś go naprawdę mocno gniotło. Kiedy pytała go o co chodzi, on jak zawsze uśmiechał się, przytulał ją i mówił, że wszystko jest w porządku. Cały tata. Z tym, że akurat ja mogłam dobrze wiedzieć CO TAKIEGO mogło go gryźć.
Michael opowiedział mi o spotkaniu z moim tatą pod marketem.
Nie miałam pojęcia czy to mogło mieć na mojego ojca aż taki wpływ, ale... w sumie... na mnie i na synu też zrobiło to piorunujące wrażenie, więc... Mój ojciec jest jeszcze pare lat starszy od Mike'a. Miał prawo znieść to trochę gorzej. O ile wziął to wszystko na poważnie. A wszystko wskazywało na to, że owszem, wziął. Bałam się trochę spotkania z nim. Tego co mi może powiedzieć. Nie zamierzałam go okłamywać, ale mama chyba nic nie wiedziała. Pewnie jej nie powiedział. Niby jak miałby to zrobić.
- No dobrze. - odezwał się po krótkiej chwili dając za wygraną. Odetchnęłam lekko. - Pojedziemy gdzieś później, jak twój tata poczuje się lepiej. - mruknęłam tylko coś pod nosem. - A ten nasz sąsiad. - zaczął znowu i znów całą się spięłam. Naprawdę musiał??? - Nadal tak często tu wpada?
- Dlaczego pytasz? - odpowiedziałam dyplomatycznie, mam nadzieję.
- Ty naprawdę tego nie widzisz? - stanął za mną kilka metrów.
- Czego?! - zdenerwowałam się. Zaczęłam ścierać wszystkie powierzchnie w kuchni jakie tylko były. Prychnął.
- On poluje na ciebie jak na królika, Dona. - powiedział, na co aż parsknęłam śmiechem, ale nic nie powiedziałam. - Tak. I ani troche mi się to nie podoba. Nie chcą, żeby on tu się pojawiał. - Boże, pomyślałam.
- Przychodzi do młodego. - warknęłam znów. Jakoś nie umiałam nie warczeć.
- Daj spokój, za każdym razem, kiedy go tu widzę, siedzi z TOBĄ, nie z młodym. Naprawdę nie wiem o co mu chodzi?
- Oświeć mnie.
- On chce cię po prostu wziąć, rozumiesz? Przelecieć, nic więcej! Włazi tu jak pająk, przez każdą dziurę, ja zakleję jedną, on znajdzie drugą, albo ewentualnie sam sobie taką wydrapie! I według mnie, gorszego gnoja od niego być nie może, a wiesz dlaczego? Gdyby to był ktoś inny, jakiś przystojniaczek z jakiegoś biura, to byłaby zupełnie inna sprawa. Ale on wygląda kropka w kropkę jak JACKSON!!! Jakby go żywcem zeżarł, rozumiesz?! I on na to właśnie chce cię złowić. - zakończył wymachując mi paluchem przed nosem. Popatrzyłam na niego, a potem zaczęłam się w głos śmiać. Nie skomentowałam tego jednak. - Nie śmiej się! Mam rację!
- Tak, masz, oczywiście, że masz. - mruknęłam chichocząc.
- Dona... - złapał mnie za ramię, aż się lekko wystraszyłam i okręcił przodem do siebie. - Tak naprawdę nieważne jak on wygląda. Proszę cię, trzymaj się od niego z daleka. Nie chcę, żeby coś ci się stało. - popatrzyłam na niego przez chwilę. Co ja miałąm mu na to powiedzieć? Masakra...
- Nic mi się nie stanie. - odpowiedziałąm w końcu próbując mu się jakoś wywinąć, ale nie pozwolił mi. Trzymał mnie mocno. Ale nie bolało mnie to. Chociaż tyle, pomyślałąm z ironią.
- Nie znasz tego faceta, w ogóle! A wpuszczasz go swojego domu co najmniej jakby... nie wiem! - wkurzało go to. Chyba naprawdę nie mógł tego znieść.
- Nic mi się nie stanie. - powtórzyłam.
- Dona... Jak już się stanie, będzie za późno, wiesz? - prychnełam nie mogąc się spodziewać.
- A co on może mi takiego zrobić, co? Zgwałcić? Zamordować? Pokroić na kawałki i zakopać?
- Mniej więcej! - fuknął. - Dlatego chciałem gdzieś z tobą wyjechać, żeby odseperować cię od niego chociaż na chwilę! - wytrzeszczyłam na niego oczy i zacisnęłam usta.
- Słuchaj. Przestań pieprzyć, dobra? Powiedziałam, że NIC MI SIĘ NIE STANIE. Na ile jeszcze sposobów mam ci to powiedzieć, co?
- Po prostu... uważaj. - powiedział jakby już nie wiedział CO tak naprawdę powiedzieć w tej chwili. Westchnęłam ciężko.
- Ok. - powiedziałam tylko z zamiarem odwrócenia się od niego w końcu, ale wtedy mnie zaskoczył. Kompletnie, do tego stopnia, że znieruchomiałam. Na pewno nie miałam na to ochoty, ale w pierwszej chwili mnie to oszołomiło.
Przywarło do mnie mocno swoimi ustami, aż mi dech zaparło. Nawet nie próbował wtargnąć językiem do
środka, po prostu przycisnął mnie do siebie tak jak stałam. Nie broniłam się, po prostu wbiło mnie w ziemię i na moment naprawdę straciłam kontakt ze światem, nie wiedziałam co zrobić. Skóra cała mi ścierpła a serducho zaczęło mocno walić. Być może efekt adrenaliny. Jednak końcowy rezultat był taki, że kompletnie zabita tym jego zachowaniem i zdezorientowana odwzajemniłam pocałunek pozwalając mu by go pogłębił. Nie wiedziałam już czy wcześniej trzymałam coś w rękach czy nie, ale w tamtym momencie były takie puste. Bezużytecznie spoczywały na jego piersi mimo wszystko przynajmniej w ten sposób nieco mnie od niego odgradzając.
Po jakiejś... dłuższej chwili odsunął się w końcu ode mnie sam, a ja czułam jak coś przewraca mi się w żołądku. A kiedy spojrzałam w wejście do salonu, cała jego zawartość podjechała mi do gardła razem z sercem.
Człowiek ma to do siebie, że nie umie żyć stabilnie. A nawet jeśli mówi, że pragnie tej stabilności, po jakimś czasie nudzi go ona i gdzieś tam w środku, wewnątrz siebie ma ochotę na małą jazdę bez trzymanki. To sprawia, że życie przestaje być monotonne, ma jakiś tak zwany SMACZEK.
Ja jednak chciałem móc powiedzieć, że w moim zyciu już wystarczająco dużo było tego SMACZKU i wolałbym jednak, by ta wątła harmonia jednak ze mną pozostała, bym nie musiał czuć buchania adrenaliny w uszach. Ktoś jednak chyba stwierdził, że mimo wszystko mi się ona jeszcze przyda.
Kiedyś, kiedy miałem jeszcze przynajmniej względny spokój, mógłbym się pokusić o stwierdzenie, że coś takiego powinno załatwiać się w jeden i oczywisty sposób. Kiedy człowiek nie ma z takimi rzeczami styczności nie ma zielonego pojęcia na ten temat. Tak jak ja. Pamiętałem jak rozmawiało się z kimś tam, co by się zrobiło, co by było gdyby. Ale prawda jest taka, że kiedy już dochodzi do tych pewnego rodzaju sytuacji, zachowujemy się zupełnie inaczej niż zakładaliśmy to wcześniej.
Tak jak ja w tamtym momencie.
Normalnie bym powiedział, że wytargał bym tego małego gnojka za fraki. Ale nie zrobiłem nic. Poza staniem w miejscu i gapieniem się na nich. Po prostu, jakby wrósł w podłogę. Młody był w szkole, chciałem z nią o czymś porozmawiać... zapomniałem już nawet o czym... i proszę. Bardzo ciekawy widok.
Nie próbowałem sobie niczego dopowiadać ani koloryzować tej sytuacji. Wszystko widziałem wyraźnie, dokładnie jak na dłoni. Całowali się jak zwyczajowa para. Miałem ochotę coś rozwalić, przypieprzyć pięścią w ścianę, ale nie mogłem się nawet ruszyć. Patrzyłem tylko na to. Tyle dobrego, że chociaż go nie obejmowała... Ta...
Umysł momentalnie opróżnił mi się ze wszystkich myśli, nie było w nim nic poza tym jednym obrazem, który w tej chwili oglądałem i który powoli wwiercał mi się w mózg. To pewnie nie trwało nawet długo, ale mnie się zdawało, że całe wieki. Patrzenie na coś takiego... Naprawdę... Żołądek miałem ściśnięty do granic możliwości. Kiedy Dona spojrzała w moim kierunku, zobaczyłem jak jej oczy natychmiast rozszerzają się w przerażeniu. Ciekawe czego się tak przestraszyła. Mojej miny? Może. Sam nie miałem pojęcia jak wyglądałem w tamtej chwili. Czułem tylko jak serce wali mi w piersi i jak coś zatyka mi gardło. Czułem się jakbym zaraz miał dostać jakiegoś ataku duszności. Jakby nagle w tym mieszkaniu zabrakło powietrza, jakby ktoś je całe odessał.
Facet natomiast spoglądał na mnie z uprzejmym jak się wydawało zdziwieniem i lekko uniesioną jedną brwią. A potem spoglądając znów na nią oznajmił, że musi iść już do pracy. Po czym faktycznie wyszedł mijając mnie i uśmiechając się złośliwie. Miałem ochotę mu przypierdolić. Niestety, zdążył wyjść, zanim odzyskałem władzę w ciele. Odprowadziłem go wzrokiem...
- Mike... Ja... - odwróciłem się w jej stronię, kiedy usłyszałem jej drżący głos. - Bo... bo to nie...
- Co nie? - zapytałem tak jakby wchodząc jej w słowo. Zdziwiłem się lekko słysząc swój zachrypnięty głos.
- To nie jest tak jak myślisz. - wydukała w końcu patrzac na mnie przestraszonymi oczami. A ja parsknąłem tylko śmiechem.
- Wiesz, że ten tekst jest stary jak świat? - aż byłem zaskoczony, że jestem taki spokojny.
- Michael! To NAPRAWDE nie jest TAK! Myślisz, że co ja...! - zaczęła łapiąc mnie za rękę ale tak jakoś delikatnie ją odsunąłem.
- Myślę, że jesteś niezdecydowana. - otworzyła szeroko oczy.
- Nieprawda! - zaprzeczyła od razu.
- Prawda, Dona, czym było to co przed chwilą widziałem? Moze powinnaś się zastanowić...
- Mike, ja nie muszę się nad niczym zastanawiać, słyszysz?! Przecież wiesz, że TY jesteś jedyny, jak możesz...!
- Ty mi mówisz co ja mogę?! Jak JA mogę?! Słuchaj... - aż musiałem nabrać głęboko powietrza do płuc. - Chcesz mnie w ten sposób ukarać?
- Co?
- To taki twój rewanż za to co zrobiłem?
- Nie gadaj głupot..!
- Nie, to nie są głupoty, Dona! - zacząłem chyba powoli tracić nad sobą panowanie. - Wiesz... - zadyszałem się trochę, choć nic wielkiego nie robiłem. - Mogłabyś chociaż... przyznać mi rację... Nie jestem ślepy...
- A zachowujesz się jakbyś był! - podniosła głos chcąc się bronić. - Jak ty to sobie w ogóle wyobrażasz...!
- Normalnie! - krzyknałem aż podskoczyła. - Krążysz w koło niego, bawisz się w kotka i myszkę, ze mnie robisz debila, udajesz, że nie umiesz mu powiedzieć niczego, tego, żeby po prostu wypierdalał z twojego życia, wydaje ci się, że ja nic nie wiem?!
- Opanuj się, człowieku! - ofuknęła mnie patrząc na mnie wielkimi oczami. - Co takiego wiesz, co?!
- To, że chcesz po prostu się na mnie odegrać!!! Chcesz mnie wgnieść w podłogę. - krzyczałem i cedziłem słowa na przemian. - I doskonale się pewnie przy tym bawisz!
- Przestań gadać takie głupoty! - warknęła, ale zauważyłem, że w jej oczach zaczynają zbierać się łzy. A ja z kolei czułem, jak we mnie wzbiera furia. Nigdy nie podniósłbym na nią ręki, nawet w takiej sytuacji, ale musiałem co rozwalić.
- Ja gadam głupoty! To co tu zobaczyłem chwilę temu dosadnie mi o wszystkim powiedziało! Możesz być z siebie dumna. - chciałem się odwrócić i wyjść, ale wciąż wyrzucałem z siebie słowa. - I może nawet sobie na to zasłużyłem! Może dostałem to czego chciałem! MOŻE W OGÓLE NIE POWINIENEM DO CIEBIE WRACAĆ!! - wrzasnąłem w końcu patrząc jej w oczy. Miałem wrażenie, jakby w tej chwili serce w niej na moment stanęło. Po chwili odwróciłem się i wyszedłem z jej mieszkania jak burza wpadając do swojego. Słyszałem jak za mną krzyczała, ale nawet nie zrozumiałem co. To brzmiało jak wołanie, ale zatrzasnąłem za sobą tylko drzwi i zaryglowałem je. Jak strzała przeprysnąłem do swojej sypialni zamykajac się w niej.
Usiadłem na łóżku, ale nie bardzo mogłem wysiedzieć. Coś mnie rozsadzało od środka, nawet nie umiałem sobie jakoś sprecyzować tego wszystkiego. Zaledwie kilka minut później wstałem i wpadłem do kuchni mówiąc tylko, raczej warcząc na młodego agenta tam siedzącego...
- Rusz dupsko, jedziemy do miasta. - i odwróciłem sie nawet nie czekając na jakiś jego odzew. Bez słowa poszedł za mną i po chwili już pędziłem po prostu w stronę wind.
- Czy coś się stało? - młody odważył się do mnie odezwać, ale chyba natychmiast tego pożałował.
- Zamknij się. - zawarczałem znów nawet na niego nie patrzac. Nie odezwał się już. Wsiadł tylko ze mną do auta nawet nie pytając gdzie dokładnie i po co jedziemy. Sam tego nie wiedziałem, więc jemu też bym tego nie powiedział.
Kiedy wcisnąłem gaz noga zdawała się jakby przyrosnąć mi do pedału. Młody patrzył tylko na mnie wielkimi oczami, co jeszcze bardziej mnie wkurzało. Już ktos przed nim wyczerpał moje wszelkie pokłady samokontroli, jeśli on jeszcze wkurzy... to nie wiem co. Jakby to wyczuł, bo odwrócił ode mnie głowe. I dobrze.
Na liczniku miałem coraz więcej, ale nie zwalniałem. Może potrzebowałem się wyżyć, nie zwracałem uwagi na nic. Miałem w dupie ewentualną policję. Mogli mi najwyżej skoczyć. W końcu jednak musiałem zatrzymać się na czerwonym świetle. Wkurwiło mnie to jeszcze, ale jednak dałem radę się opanować i nie wjebać się na chama. Byłbym do tego zdolny w tej chwili. Chociaż nie byłoby to przejawem zdrowego rozsądku to raczej bym się nad tą kwestią wtedy nie zastanawiał.
Wbijałem oczy w sygnalizator czekając aż znowu bedzie zielone. Wydawało mi się, że ktoś sobie jaja robi, tak wolno to trwało. A może tylko mnie się tak zdawało, miałem to w dupie, chciałem w końcu ruszyć. I gdy przeskoczyło na żółte, a potem w końcu na zielone wdepnąłem znowu. I poczułem jak coś zarzuciło mi tyłem samochodu, aż okręciliśmy się bokiem i przydzwoniliśmy w inne auto. Terenowe. Pewnie nie została na nim nawet rysa, natomiast nasze Porsche... to już co innego. Gruba kasa wewalona w skorupkę od jajka.
Nawet nie skontaktowałem co się stało w pierwszej chwili. Siedziałem tylko sztywny jak pałąk zaciskając wyprostowane ręce w łokciach i zaciskając mocno palce na kierownicy aż zbielały. Coś gdzieś zaczęło wyć, do środka naleciał dym, zaczęło niemiłosiernie śmierdzieć jakąś spalenizną. Zacząłem się lekko dusić. Zaschło mi w gardle, a do tego ten kaszel... A w następnej chwili do mojej świadomości dobił się tępy pulsujący ból w czole i nosie. Musiałem przywalić łbem w kierownicę, ale nawet tego nie pamiętałem, by coś takiego miało miejsce. Poczułem tylko jak coś gorącego zalewa mi nos a potem spływa stróżką po ustach i brodzie.
Zacząłem się rozglądać, facet obok mnie próbował rozpędzić gęsty dym, który już nagromadził się w środku, ledwo go widziałem. Kaszlał tak samo jak ja próbując otworzyć drzwi. Dopiero wtedy oprzytomniałem na tyle by zacząć robić to samo co on. Było słabo. Z jego strony drzwi były wgniecione, widziałem, chociaż słabo, jak się z nimi mocuje. Moje też wyglądały podobnie po spotkaniu z tym jeepem. Czy co to było. I już nawet nie czułem żadnego bólu. W końcu facet wpadł na genialny pomysł i wybił szybę w oknie łokciem. Do środka prawie natychmiast wdarło się świeże powietrze. Nareszcie, pomyślałem oddychając ciężko. Czułem też coś dziwnego. Jakby drżenie w klatce piersiowej. Ale nie miałem zamiaru się tym teraz przejmować.
Pełno ludzi zbiegło się wokół nas. Zastanawiałem się tylko kto tu zostanie winnym... Nie mogliśmy się wydostać z tego samochodu, a dym nie wróżył dobrze... Ludzie coś krzyczeli, wymachiwali rękami, gestykulowali jakby chcieli nam coś powiedzieć.
- Co jest? - zapytałem tylko. Facet spojrzał tylko na mnie po czym stwierdził.
- Palimy się. - wytrzeszczyłem na niego oczy, a on w tej samej chwili wygramolił się na zewnątrz przez rozbite okno... Nie wiele myśląc zrobiłem to samo idąc za nim.
Kiedy już stanąłem w pewnej odległości zauważyłem, że rzeczywiście. Płomienie nie buchały, ale uderzenie rozwaliło wlew paliwa. Spora kałuża znajdowała się kawałek dalej, pewnie w miejscu w którym ktoś w nas przypieprzył. A potem cienkim śladem podążała za nami i tak się paliła. Wystarczyło tylko, że płomyki dosięgnął w którymś momencie wlewu i... będzie bum. Aż cały zadygotałem. Jezu... Już nawet zapomniałem czemu byłem taki wściekły. Otarłem twarz wierzchem dłoni i zobaczyłem na niej krew...
- Cholera JASNA! - zakląłem.
Policja, pogotowie, straż pożarna. Wszystko zjechało się w ciągu kilku minut. Piana czy tam co zabepieczyła skasowane auto i ugasiła ogień. Panowie mundurowi zbierali już informacje o tym co się stało. A ci z ambulansu dojebali sie do mnie.
- Nic mi nie jest, powiedziałem, do cholery! - zirytowałem się w końcu. Próbowali mnie namówić na wizytę w szpitalu.
- Na pewno? - odezwał się młody. Sam miał wielkiego guza na głowie. - Przywalił szef głową w kierownicę...
- I co z tego?! Żyję!
- Ale możesz mieć wstrząs mózgu, cokolwiek. - westchnąłem.
W końcu, kiedy nie chcieli dać mi żyć, dla świętego spokoju zgodziłem się pojechać. Nawet jeśli byli zdziwieni tym kogo widzą, nikt nie dał tego po sobie poznać. Nie miałem ochoty na szepty i dopytywania. W sumie to nie wiedziałem już czego chcę. Kiedy emocje lekko opadły przypomniałem sobie dlaczego wyjechałem z domu i wcale nie miałem wielkiej ochoty tam wracać. Miałem tylko nadzieję, że to się jakoś specjalnie nie rozniesie.
Mimo wszystko chciałem stamtąd jak najszybciej wyjść. Nie uśmiechało mi się leżenie w szpitalu. Nieważnie jakim i gdzie. Ucieszyłem się niezmiernie kiedy lekarz po trzech cholernych godzinach przyszedł do mnie i powiedział, że oprócz krwotoku z nosa i kilku małych stłuczeń nic mi się nie stało. Już miałem zamiar wstać i poprosić go o wypis, kiedy dodał...
- Ale za to pańskie serce nie jest w najlepszym stanie. - spojrzałem na niego zaskoczony.
- Słucham?
- Na wynikach gołym okiem widać, że z nikim się pan nie konsultował całymi latami. Stres wynikający z dzisiejszego zdarzenia spowodował u pana migotanie przedsionków. To jest stan, który mógł spowodować nawet zatrzymanie akcji, mogę wiedzieć dlaczego pan się tak zaniedbał? - wytrzeszczyłem na niego oczy.
- Nigdy nie miałem problemów z sercem. - powiedziałem. No, może poza tym małym incydentem z przyjmowaniem potasu... WTEDY miałem problem z sercem. Ale to była stara sprawa...
- Może, ale wydaje mi się, że od jakiegoś czasu zauważa pan u siebie pewne symptomy. Ale nic pan z nimi nie robi? Jeszcze trochę i stan przedzawałowy powie panu dzień dobry. Radziłbym znaleźć sobie dobrego kardiologa, panie Jencins. - wręczył mi plik jakichś badań EKG z których ja i tak nic nie rozumiałem. - A na razie zostanie pa tutaj na oddziale kardiologicznym, przyjrzymy się pana sercu. - znów wytrzeszczyłem oczy.
- Nie ma mowy! Ja tu nie zostanę, nie mogę tak sobie położyć się do szpitala!
- Niby czemu?
- Bo...! - i co ja miałem mu powiedzieć? - Mam pełno spraw do załatwienia. Skonsultuję się z dobrym lekarzem. A teraz proszę o wypis. - lekarz tylko westchnął.
- Jak pan chce, ja pana do łóżka pasami nie przykuję. Za pół godziny dostanie pan wypis. - powiedział i poszedł.
Co ja mam, kurwa, teraz zrobić? Zastanawiałem się nad tym przez cały czas. Jakoś nie uśmiechało mi się wracać do mieszkania. Rzeczywiście ostatnimi czasy czułem, że coś się ze mną dzieje, ale nie przykuwałem do tego wagi. Przecież żyję. To pewnie nic takiego. Później będę się tym przejmował.
No właśnie. A czym TERAZ będę się przejmował? Kazałem się zawieźć do jakiegoś hotelu, najbliższego i przywieźć sobie parę rzeczy. Nie miałem pojęcia ile tam zostanę, ale chyba tak było dobrze. Byłem chyba jeszcze w lekkim szoku po wypadku i tak naprawdę jeszcze nie wiedziałem jakie emocje za co odpowiadają. Wszystko kompletnie mi się pomieszało. Poza tym i tak chyba nie umiałbym rozmawiać teraz z Doną.
I nie wiedziałem co dalej. Wszystko zaczęło mi się kotłować w głowie, nie wiedziałem co do czego przykleić, naprawdę. Usiadłem na łóżku i potarłem twarz dłońmi na koniec przeczesując włosy palcami. Frustracja wylewała mi się uszami, czułem to wyraźnie. I kompletnie nie miałem pomysłu na to co zrobić w tej sytuacji. Może powinienem zacząć przejmować się stanem swojego zdrowia. Ale to właśnie najmniej mnie obchodziło.
Nie wiedziałem na czym zawiesić oko, czym się zająć, by choć odrobinę odciążyć swój przeciążony mózg. Nic nie pomagała tak jak chciałem. Miałem ochotę znowu przypieprzyć w coś łbem, może to coś da? Podszedłem do małego barku w rogu wielkiego pokoju. Miałem nadzieję, że znajdę tam COŚ i się nie pomyliłem. Był tam całkiem niezły wybór alkoholi różnego rodzaju. Wybrałem koniak, chociaż nie specjalnie za nim przepadałem. Było mi jednak w tamtym momencie całkowicie obojętne co to będzie, ważne, żeby było i żeby było mocne. A TO było mocne. Wróciłem z tym na łóżku zabierając sobie po drodze jeszcze kieliszek. Usiadłem ciężko na łóżku co najmniej jakby... nie wiem, ale nagle poczułem się jakby przygniatał mnie słoń. Nawet nie chciałem się nad tym wszystkim zastanawiać i szukać jakichś rozwiązań czegokolwiek.
Mówiąc krótko, chciałem się po prostu urżnąć jak świnia.
Jakieś dwie godziny później, kiedy ja sam już... powiedzmy, że moja kuracja zaczęła przynosić efekty, ktoś zapukał do drzwi mojego pokoju. Fuknąłem coś pod nosem. Raczej nie miałem siły ani ochoty wstawać i otwierać komukolwiek. Było już dość późno... Miało się ku wieczorowi i nagle zdałem sobie sprawę z tego, ile już czasu minęło od chwili kiedy... Dobra, nie chcę sobie tego przypominać, pomyślałem mało składnie. Nie zareagowałem nawet na to pukanie.
Po chwili jednak usłyszałem, że ktoś wchodzi do środka. Może powinienem się zdenerwować, ale wisiało mi to. Jedyne co zrobiłem to przyssałem się znów do swojego kieliszka opróżniając go ze wszystkiego co się w nim znajdowało.
- Będziesz teraz doił? - usłyszałem całkiem znajomy głos, ale nic nie powiedziałem. Nawet nie spojrzałem w stronę z której dochodził. - Tato. - to jednak zwróciło moją uwagę.
Odwróciłem głowę i zobaczyłem syna. Powiedział do mnie 'tato'. Powinienem się cieszyć, ale byłem kompletnie wyprany ze wszystkich emocji. Patrzyłem tylko na niego w dalszym ciągu. Podszedł do mnie i zaczął mi się przyglądać.
- Skąd... - czknięcie. - Fuck... Skąd wiesz...?
- Skąd wiem że tu jesteś? Powiedział mi twój kumpel, który tu z tobą przyjechał. - chwila ciszy, a kiedy się nie odezwałem, zaczął znowu. - Kiedy wróciłem do domu ze szkoły zastałem mamę siedzącą i płaczącą w salonie. Kiedy opowiedziała mi co się stało, myślałem, że pęknę ze śmiechu.
- To takie zabawne? - mruknąłem starając się skupić na swojej ręce i butelce którą w niej trzymałem. I na tym, żeby nie porozlewać za dużo i trafić do kieliszka...
- Nawet bardzo. Biorąc pod uwagę to, kim jest ten cały Dareczek.
- Nie... - czknąłem znowu i zakląłem cicho pod nosem. - Nie wymawiaj przy mnie imienia gnoja tego. - zaśmiał się pod nosem.
- Dobra. Z chwilą obecną uchwalamy dekret: uroczyście zakazuje się wypowiadania słów; "Darek" i "Mąż".
- Znalazłoby się jeszcze parę innych. - burknąłem.
- Daj spokój. - wskoczył na łóżko i zaczął mi się znów przyglądać. - Naprawdę myślisz, że mama i ten...? - nic nie powiedziałem. - A poza tym, starczy już chyba tego chlania, jebie tu tym gównem, aż się rzygać chce od samego wąchania. - stwierdził patrząc na mnie zwyczajnie.
- Nikt ci nie każe wąchać...
- A tobie nikt nie każe pierdolić jak pojebany. - wytrzeszczyłem na niego oczy. Mówił to tak spokojnie jakby mówił do mnie o pogodzie. - Może to nawet nic dziwnego, że tak zareagowałeś, ale można by się też spodziewać, że choć przez chwilę zmusisz się do użycia paru ostatnich szarych komórek. Zachowujesz się jakby ci ktoś zeżarł obiad. Urwałeś się z choinki, po prostu spadłeś z Księżyca po dwudziestu latach podczas których moja mama musiała nauczyć się żyć tak by nie zwariować. Potem wyszła za tego cymbała chyba tylko po to, żeby kogoś mieć, kogokolwiek. To nic, że wybrała możliwie jak najgorzej, ale... I nagle Michael Jackson wraca zza grobu! I co? Okazuje się, że ona ma męża i męża. Jeden miał leżeć dwa metry pod ziemią, można by pomyśleć, że robaki wpierdoliły go już całego razem z trumną, a tu on pakuje jej się w życie. Z drugiej strony Dareczek, który rości sobie do niej prawa jak do skarbu piratów. Jakby nie było, tatusiu, on ma jakieś tam prawo się do niej zbliżyć, nawet jeśli nam się to nie podoba. - wciąż patrzył na mnie spokojnie. - Śmiem twierdzić, że mama wciąż jest trochę zszokowana tym wszystkim i nawet jeśli tego już z wierzchu nie widać to pewnie tak właśnie jest. A tu jej 'mąż', nie wiadomo nawet czy można go tak nazywać, chce jej dać buzi i co? Na to wchodzi... właśnie, kto?? Wedle prawa cię nie ma. A wiesz jaki wniosek powinieneś z tego wyciągnąć? Taki, że moja mama już po prostu nie wie co zrobić, żeby wyplątać się z tej całej kabały. Chcę wierzyć, że mimo wszystko wiedziałeś, że poligamia jest przestępstwem. Spróbuj chociaż wczuć się w nią i teraz powiedz mi czy jest w ogóle o co drzeć morde. On ją wziął z zaskoczenia. Ciekaw jestem jak ty bys wyglądał na jej miejscu. - i na tym chyba zakończył swój wywód. I nawet jeśli miał rację to i tak czułem się... źle.
- Odwzajemniła... - burknąłem, ale nie pozwolił mi nic więcej powiedzieć.
- Wysrała się! - podniósł głos. - Weź ogarnij dupe, co? Mam nadzieję, że będziesz pamiętał to co ci powiedział jak już wytrzeźwiejesz. Ja wracam do domu. A ty zerwij z kochanką. - po raz kolejny wywaliłem na niego oczy.
- Jakąś kochanką? - zapytałem głupio. A on podszedł i wyrwał mi flaszkę z dłoni.
- Z TĄ kochanką. Nara. - powiedział wyrzucając butelkę do śmietnika nieopodal i wyszedł.
Zostałem sam. I choć wcześniej tego chciałem, żeby nikt mi nie przeszkadzał, teraz poczułem się przez to jeszcze gorzej. Przyznawałem mu rację, ale akurat w tym momencie to alkohol mną rządził i chyba dla zasady chciałem się opierać tego wszystkiemu co usłyszałem. Będzie trzeba poczekać, aż szare komórki zastąpią te procenty, które aktualnie muliły mi mózg...
Jestem!
OdpowiedzUsuńPo tym rozdziale NAPRAWDĘ znielubiłam Donę, serio. Wiesz, to jak w normalnym związku - "Wybacz kochanie, odwzajemniłam pocałunek takiego jednego kutasa, bo wziął mnie z zaskoczenia." - serio? I tutaj pierwszy raz z młodym się nie zgodzę, bo jeśli mówisz komuś, że go kochasz, to nie masz prawa tak robić.
Mike miał prawo poczuć się wyruchany w dupę i na jego miejscu serio bym olała Donę, jedynie z synem utrzymywała kontakt. Najpierw mu kurwa wybacza, cieszy się niby że wrócił, ale język do gardła wpycha komu innemu. Mike święty nie jest, to on zjebał w tym małżeństwie, ale jeśli już Dona oficjalnie mu wybacza, to oznacza, że wyrzeka się życia jakie ma obecnie. I tak miał Mike cierpliwość, bo ja bym nie zniosła, że wgl moja druga połówka mieszka jeszcze z kimś innym. To trochę chora patola się znów zrobiła.
Ona od początku powinna się do Michasia wprowadzić, Darkowi powiedzieć prawdę i tyle. Okłamuje wszystkich na około teraz, nielubię takich ludzi. Uważam że jest osobą kłamliwą, niezdecydowaną, niestabilną w uczuciach i fałszywą, serio. Rozumiem, jakby Michasiowi nie wybaczyła, ale ona oficjalnie mu powiedziała że go kocha i to z nim chce dalej żyć.
Może Mike serio powinien zniknąć raz na zawsze z jej życia, doceniłaby wtedy bo widać jedna jego śmierć, to za mało.
Meh, serio jak tak czasem wracam do rozdziałów z części pierwszej, to mam wrażenie, że ta ich miłość cała gdzieś została w tym Neverlandzie już. Może to i lepiej, ale niech nie psują sobie chociaż wspomnień jakie mają, coraz bardziej myślę, że im osobno będzie o wiele lepiej.
No nic,
Weny dużo i Pozdrawiam :P
Ja nie mogę. xD Aż tak? :D E tam.
UsuńPoza tym, emocje sięgają zenitu, a to tylko opowiadanie, coś się musi dziać. xD Ja tak tego nie odbieram. Ale każdy ma swoje zdanie, i dobrze. :D
Pozdrawiam. :)
Hejka!😘
OdpowiedzUsuńO Jezu a tu znowu jakaś akcja xD Ja jak mam czytać Twój rozdział to zawsze jestem podniecona bo wiem że coś zajebistego się wydarzy xD tak było i tym razem.
No nie powiem że to co zrobił Dareczek mnie zdziwiło, byłam w takim szoku jak Dona xD Patka wyżej napisała że dla niej Dona jest fałszywa i kłamliwa, no ja mam nieco inne i mniej surowe zdanie na ten temat. To że ona nie wyjebała tego debila ze swojego życia to nie znaczy że jest fałszywa tylko po prostu za dobra. Mimo wszystko chyba nie chce go bardzo zranić. A przecież nie okłamuje Michaela w żaden sposób, mówi że go kocha, że chce z nim być. Wybaczyła mu i wgl więc gdzie tu jakieś kłamstwa? Z drugiej strony rozumiem że Michael się wkurwił kiedy ich zobaczył no ale kurwa młody naświetlił mu tą całą sytuację. Co Dona miała zrobić jak ten kretyn dosłownie wziął ją z zaskoczenia? Jedyne co mogła to go odepchnąć chociaż trochę dziwnie by to wyglądało tym bardziej że Darek to jej "mąż" ale nie ważne, jak dla mnie mogła chociaż to zrobić. Myślę, że Michael narobił o wiele gorsze rzeczy niż Dona więc nie powinien się tak rzucać, ona mu wybaczyła wszystko, nawet te jebane dziwki. A to był tylko zwykły pocałunek, przecież ona go nawet nie chciała, to było pozbawione jakichkolwiek uczuć z jej strony więc... Eh no kurde nie jestem dzisiaj za nikim, jestem tak po środku xD
I jeszcze ten wypadek Jacksona. No debil kurwa, zachciało mu się jeździć. Dobrze że mu się nic nie stało, chociaż jak będzie się tak dalej wkurwiał o każde byle gówno (no to jestem akurat w stanie zrozumieć) to zawału w końcu dostanie, a tego nie chcemy xD Fajnie że młody do niego przyszedł i powiedział mu co nieco, może coś do niego dotrze.
Kiedy wstawisz nowy rozdział? 😊
Bo już nie mogę się doczekać xD
Weny życzę, pozdrawiam 😘
Hhahaha! xDDD Nowy rozdział tak mi się wydaje 50% ukończony ale kiedy sie pojawi to nie wiem bo mnie gniecie 10 prac kontrolnych termin do końca marca, a ja nie napisałam nawet jednej. :O O.O Ale to ni, nie ma to jak mieć wyjebane na edukację. xD
UsuńNo i wszystko pierdykło u podstawy...
OdpowiedzUsuńTo było słowem wstępy, a więc teraz tylko kwestia formalna:
Hejka!!! Dobrze mnie czytać? xD
Wgl to wszystko jak zwykle cud miód malinka soczysta, że aż po prostu słów nie da się użyć, bo jest tak świetnie. Nie wiem czemu, ale caaaaluśki rozdzialik chichrałam się jak pojeb jakiś, trzeba się zbadać.
Moim zdaniem nagrodę męża roku otrzymuje Darek. Tak dobrze czytasz Darek. Kolo po prostu swoim zachowaniem wygrał wszystko i ja mu się wcale nie dziwię, bo on o niczym nie wie. A Mat oczywiście w śmiech. No i się zjawił pan hrabia Zmartwychwstały i robi la awanturę, bo mąż całuje żonę. Chociaż ja to tam już nie wiem czyją w końcu Dona jest żoną. Może do niego nie dociera, ale dla ludzkości jest martwy, a Dona się po prostu boi nie wiem czego ale się boi. Może się boi tego, że po tym jak wykopie Darka zostanie sama? Nie wiem. Różnie to może być. No to jak już dowalić to na całego. I zgadnij co sobie geniusz pomyślał a propo wypadku. Jedno słowo "ILLUMINATI" Nawet nie wiem jak do końca się to pisze xD ale po prostu ja już wszędzie czuję spisek. A teraz jedno zasadnicze i bardzo ważne pytanko:
Kto jest za tym, żeby Michael przekręcił się na serce, bądź działań różnych organizacji wyżej spomnianych?
*dźwięk świerszczy wieczorną porą*
Więc ani mi się waż robić coś w kierunku uśmiercenia go naprawdę. Bez żadnych szwindli czy czegoś.
Mam tylko nadzieję, że Mateusz choć trochę przemówi mu do rozsądku. Sprawdza się powiedzenie "stare to a głupie".
No cóż to ja weny ci życzę całą tonę i czekam z niecierpliwością. Buziaki ;***
Jak mi sie uda to jutro pokaze sie nastepny, tam bedzie ciekawie. xD
UsuńCzytając tą notkę na przemian wkurzałam się i śmiałam.Myślę że Mike troszkę za bardzo się uniósł po incydencie z Darkiem.Zdecydowanie.A co do Darka.... weź ty go uśmierć. On jest okropny!Przyłączam się do team'u Mata, a Dona? Myślę,że powinna wytłumaczyć Michaelowi na spokojnie co się dzieje i wybić mu z głowy te głupoty,a nie ona zaczyna ryczeć a on jedzie targnąć się na swoje życie. No ludzie! Dodam, że mega rozbawiają mnie twoje teksty jak: "miał leżeć dwa metry pod ziemią, można by pomyśleć, że robaki wpierdoliły go już całego razem z trumną" albo "on włazi tu jak pająk przez każdą dziurę" Hahaha.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń