środa, 13 marca 2019

Resurrection. - 39.

Witam! Nie wiem, czy ktoś tu zagląda czy nie, mam nadzieję, że tak, i że zostawi może coś po sobie pod tym rozdziałem, który pisał się znowu trochę, ale w końcu jest. I to z jaką werwą się pisał, zwłaszcza ostatnie trzy dni. No nieważne, ważne, że mi się podoba, chociaż nic nadzwyczajnego jeszcze się tu nie dzieje. Dziać się będzie może już w następnym, chociaż tego nie wiem, i nie wiem też, kiedy ten następny się ukaże. Może też po dwóch, trzech miesiącach. :D 
Zapraszam do lektury i pozdrawiam ciepło! :)





W życiu każdego człowieka zdarzają się takie chwile, kiedy wydaje się mu, że jest całkiem sam, chociaż wokół niego znajduje się pełno ludzi. Bliższych czy nie, myślę, że każdy z nas bez wyjątku przynajmniej raz tego doświadczył. Poczucie osamotnienia jest bardzo silne, czujemy, że potrzebujemy czyjejś obecności, rozmowy. A nie ma obok nas tego kogoś, kto mógłby nas nakierować, podnieść na duchu, albo zdzielić w łeb.
Taką osobą często przez te dwadzieścia lat był dla mnie Elvis. Oczywiście, że była rodzina. Była Janet, która starała się jak mogła, bym nie upadł jeszcze niżej. Marnie jej to jednak wyszło. Elvis mając na karku dwadzieścia lat więcej ode mnie, wiedział na czym świat stoi. Znał, jak to mówił, wszystkie pieprzone sposoby, których życie używa, by kopać nas po dupie. Więc kiedy zdawało mi się, że wszyscy o mnie zapomnieli, kolokwialnie mówiąc, mają mnie w dupie, kiedy użalałem się znów nad sobą, bezbłędnie wyczuwał te momenty i dawał mi potężnego kopa. Czasami dosłownie. Zwłaszcza na samym początku. Do dziś pamiętałem jak zdzielił mnie laską po plecach.
Jego sytuacja była osobliwa. Do tej pory miałem wrażenie, że ten człowiek jest wieczny po prostu. To takie zabawne... Umarł, ale żył, nie tylko w swojej muzyce, jak to o nas mówią czasami. Żył naprawdę, i uważało się, że tak już będzie zawsze. Teraz wszyscy zderzyliśmy się z rzeczywistością.
Staruszek zmarł. List, który napisałem do Lisy, został już zabrany i razem z całą resztą jedzie pewnie teraz do domu, gdzie obecnie mieszka Lisa z mężem i resztą rodziny. Wyobrażałem sobie, jak może na to zareagować. Ale jakoś nigdy nie uważałem za prawdopodobne, by się pojawiła na pogrzebie. Byłem raczej skłonny powiedzieć, że owszem, przejrzy to wszystko, ale to by było na tyle. Bo ciężko jej będzie pogodzić się z faktem, że żyła w takiej nieświadomości. Może to było nietaktowne, ale po poradę poszedłem do Dony. Kto jak nie ona może mi na ten temat coś powiedzieć?
- Czy pojawi się na pogrzebie czy nie tego ci nie powiem. Może za jakiś czas stwierdzi, że jednak chce odwiedzić prawdziwy grób ojca. Jeśli chodzi o mnie, takiego szoku nie da się opisać słowami. Nie oczekuj, że powiem ci coś, co na pewno się sprawdzi. Bo ona wcale nie musi być taka wyrozumiała, ani dla ojca ani dla ciebie. - popatrzyła na mnie znacząco.
No tak. Ale nie o mnie się tu rozchodziło.
- Nie o mnie chodzi... - westchnąłem. - Staram się przygotować psychicznie na ewentualne spotkanie z nią.
- Na to się nie da przygotować. Przynajmniej ona nie dałaby rady się przygotować. Na pewno chcesz tam być?
- Tak. Nie tylko chcę, ale czuję, że jestem mu to winien. - usiadłem przy wyspie kuchennej zakładając ręce na piersi.
- Skoro tak, to jedź. Ale nie nastawiaj się na żaden konkretny scenariusz. Bo żaden z nich raczej nie wypali. Może jej tam w ogóle nie będzie, a może się pojawi. Jeden koszmar już będzie przeżywać, a tu jeszcze zobaczy ciebie. Kto wie co zrobi? Może nic. A może się przewróci. Z nadmiaru wrażeń. Tak jak ja. - no tak, pamiętałem...
Histeria Dony przybrała już znikomą formę i tylko czasami zdarzało się, że widywałem ją jakąś zamyśloną. Kompletnie odciętą myślami od całej reszty świata. Kiedy jednego razu zapytałem o czym tak usilnie rozmyśla, spojrzała na mnie i odpowiedziała dopiero po chwili.
- Próbuję wyobrazić sobie swoje życie takie, jak wyglądałoby gdybyś dwadzieścia lat temu nie spanikował.
I tyle. Jednym zdaniem wbiła mnie w ziemię. Wydawało się, że wyjaśniliśmy już sobie całą sprawę, ale wiedziałem, że to będzie w niej siedzieć. Już miałem zacząć ją błagać na kolanach o wybaczenie, po raz miliardowy zresztą, ale poczochrała tylko moje włosy i zapytała co chcę na obiad. To też było zadziwiające.
- Nie patrz tak na mnie. Myślę nad pewnymi rzeczami, ale to nie znaczy, że zaraz padnę tu na ziemię i będę wyła trzy dni. Było jak było. Ważne jest dla mnie to co jest teraz. - dodała patrząc na mnie.
Uśmiechnąłem się, ale fakt pozostawał faktem, że nawet jeśli ona mi wybaczyła, czy kiedyś do końca wybaczy to co zrobiłem, to ja sam... chyba nigdy. Młody chyba w ogóle miał jakiś inny dziwaczny system wartości, bo w ogóle ta cała sprawa z moim zgonem go nie ruszała, a kiedy coś na ten temat mówiłem, patrzył na mnie jak na dinozaura, który akurat wyszedł z lasu. Dosłownie. Uważał, że poruszam archaiczne zagadnienia.

Akurat w tym momencie moich myśli nie zajmowała moja śmierć, ani to jak się z tym czuli inni. Teraz myślałem nad Presleyem, który zmarł w tak żałosny sposób. Dla mnie był przyjacielem, i cała reszta, która siedziała z nim do ostatniej chwili, nawet jeśli na niego narzekali to wiedziałem, że też się do niego przywiązali. To jest  nieuniknione jeśli przebywa się z człowiekiem tyle czasu. Czułem się dziwnie, bo wiedziałem, że nie ma już tego kogoś, kto kopnie mnie w dupę, jeśli zacznę znowu coś odpierdalać.
Natomiast Lisa... Wstyd było się przyznać, ale bałem się spotkania z nią. Zrobiłem już nawet taką swoistą listę osób, z którymi w niedługim czasie przyjdzie mi się mimo wszystko spotkać. Dona, syn i teść już są odhaczeni. Teraz w kolejce stoi właśnie Lisa. A potem Quincy. O tym drugim w ogóle nie myślałem, zupełnie inna historia. Ale Lisa 'za życia' była moją przyjaciółką... Quincy również... Gubiłem się po prostu. I właśnie teraz pomyślałem, że chciałbym porozmawiać z Elvisem, i dotarło do mnie, że czeka mnie teraz wiele takich chwil niepewności i nikt do mnie nie zadzwoni z San Marino i nie opieprzy jeśli akurat powiem mu co znowu wymyśliłem. Czułem nadchodzącą katastrofę. Nie tylko tą związaną z pogrzebem Presleya.
Nie umiałem się w żaden sposób zrelaksować przez calutki dzień. Łaziłem z konta w kont. A to przerzucałem kanały w telewizorze, zresztą mało co rozumiałem z języka polskiego, a anglojęzycznych stacji nie było prawie w cale. Dona zezowała na mnie widocznie zirytowana, i chwilę później okazało się, że istotnie, mam rację. Była zirytowana.
- Przestaniesz w końcu? Za chwilę dostanę regularnego szału!
- Ale o co ci chodzi? - popatrzyłem na nią lekko marszcząc brwi.
- Przerzucasz tylko te kanały, nawet nic nie widać! I tak nic z tego nie rozumiesz, poszukaj jakiś film w internecie, nie zachowuj się jak jakiś frustrat! - wciągnąłem powietrze głęboko do płuc.
- Ja się zachowuję jak frustrat. A może mam do tego wszelkie powody, pomyślałaś o tym?!
- Owszem, myślałam nad tym i to nie raz! Przyzwyczaiłeś się, że ktoś wiecznie za ciebie rozwiązuje twoje problemy! Najpierw była to dajmy na przykład Janet, potem CIA, a teraz Elvis, który niestety w końcu rozstał się z życiem! Zostałeś sam i siłą rzeczy musiałem sam skonfrontować się z tym co się dzieje! Bez niczyjej pomocy! I w dodatku przeraża cię perspektywa spotkania ze starą znajomą. To są skutki tego co zrobiłeś, i tego, że dwadzieścia lat temu po prostu, kolokwialnie mówiąc, PRZESTAŁEŚ MYŚLEĆ! I albo weźmiesz się w garść i ZACZNIESZ Z POWROTEM MYŚLEĆ, albo naprawdę ktoś cię wykończy, i to wcale nie będą żadne Illuminati tylko, kochanie, JA. JA osobiście cię tu zaraz zabiję!
Wywaliłem na nią gały.
- Jak... CO?! - tylko tyle udało mi się wykrztusić.
- To co słyszałeś! Teraz udowodnię, ci że każdy twój argument, którym chciałbyś obalić to co powiedziałam, nie ma żadnej racji bytu. Po pierwsze, Janet. Może już zapomniałeś, ale ja wciąż dobrze pamiętam jak na siłę wyciągała cię z domu. Gdziekolwiek, bylebyś wyszedł i w końcu przestał się zasłaniać robotą.
- To nie ma żadnego związku ze sprawą...
- Nie??
- NIE! To była zupełnie inna historia! - zaparłem się.
- Historia może i inna, ale przykład równie dobry jak pozostałe! Zamykałeś się w swojej kanciapie i miałeś wszystko w dupie. Nie starałeś się nic zrobić, niczego zmienić sam, bo wiedziałeś, że za chwilę i tak wpadnie tam twoja siostra i siłą wyciągnie cię z chaty za fraki! I to ci pasowało, bo wedle twojego rozumowania, to załatwiało problem. Nie załatwiało! Po drugie, CIA i cały ten syf. Wtedy i teraz. Nie mogłeś siedzieć na dupie bezczynnie, więc wziąłeś jakoś sprawę w swoje ręce, ale kiedy faceci już zaczęli pracować znów pojawił się stary schemat. Ktoś znów robił wszystko za ciebie, a ty jedyne co robiłeś to jeździłeś tam i słuchałeś nowości. Jeśli ich nie było, to robiłeś awanturę! Nie wnosząc tym niczego do sprawy. A teraz na koniec najlepsze. I nie patrz tak na mnie, wiem więcej niż ci się wydaje! - zaskoczyła mnie nieco - Stwierdziłeś, że najlepszym rozwiązaniem problemu nie będzie unicestwienie go u źródła tylko po prostu zniknięcie! Bo do czego się przypieprzą, skoro cel zniknie, prawda?! Może i tak, tylko że o CZYMŚ po drodze zapomniałeś na dwadzieścia lat!
- O niczym nie zapomniałem! - wiedziałem do czego piła, ale dalej zalewała mnie swoim monologiem nie zwracając uwagi na moje wstawki.
- Może nie dosłownie, ale twoje szare komórki poszły na bardzo długi urlop, wiedziałeś o tym?! Przez cały ten czas znów ktoś robił coś za ciebie. Kiedy pojawiał się problem to twój stary teść musiał kłaść ci do łba co zrobić, żebyś się jeszcze bardziej nie pogrążył! Robił to do samego końca, do dnia śmierci! A ty teraz zamiast okazać mu trochę wdzięczności za to co robił i pokazać sobie, jemu i wszystkim innym, że nie jesteś jednak małym zasmarkanym dzieckiem w skórze dorosłego faceta, robisz coś zupełnie odwrotnego! Zamykasz się w sobie, siedząc w kapciach przed telewizorem i uprawiając jakąś dziwną dziedzinę sportu, przerzucasz tylko kanały, nic więcej! Nic więcej nie robisz! Masz prawo do obaw, ale nie wolno ci pozwolić, by nad tobą zapanowały! A ty w dalszym ciągu czekasz aż ktoś coś zrobi! Tylko kto? Ja na pewno nie zrobię niczego za ciebie.
I tu zakończyła swoją wypowiedź masakrując mnie doszczętnie. I byłem wkurwiony. Nie z powodu tego, że mi wygarnęła. Tylko dlatego, że miała tą kurewską rację. A to boli jak nic innego.
Nic nie mówiłem. Nawet nie wiedziałbym co powiedzieć, bo rzeczywiście było tak jak powiedziała na początku. Jakkolwiek bym teraz nie chciał tego wytłumaczyć, każda wymówka była bez sensu. Podsumowała całe moje życie w pięć minut. I się nie pomyliła. Co nie znaczyło, że było mi przyjemnie. Wręcz przeciwnie, gryzłem swój język, żeby czegoś nie powiedzieć, co wywołałoby jeszcze większą burzę. Nie miałem prawa jej niczego wytykać, zresztą nie miałbym nawet czego. A ja? Byłem dokładnie tai jak mnie opisała. Żałosny. Chociaż nie użyła tego konkretnego słowa to do tego właśnie wszystko się sprowadzało. I nie było na to rady. Wiedziałem doskonale, że muszę się jakoś ogarnąć, ale co złego było w tym, że przez moment chciałem się nad sobą poużalać? Wszystko. Głównie to, że użalałem się nad sobą przez cały czas. Westchnąłem i wstałem z kanapy.
- Teraz jesteś wielce obrażony? - usłyszałem zza swoich pleców.
- Nie. - odburknąłem tylko idąc dalej.
Zamknąłem się w pokoju, w którym Mat trzymał swoje rupiecie, na których nagrywał muzykę. Hobbystycznie, jak to nazywał. Miałem nadzieję, że istotnie, i nie będzie chciał nic więcej z tym robić, zabiłbym go chyba za sam taki pomysł. Potrzebowałem się na chwilę odizolować, pomyśleć. POMYŚLEĆ, nie jojczyć. Usiadłem na jakimś krześle, odchyliłem niebo oparcie, zadarłem nogi na jakiś stolik i wpatrzyłem się w sufit. Jednym słowem, armagedon. Ale trzeba by wyciągnąc jakieś wnioski... I ułożyć plan jakiegoś działania. Zacząłem więc MYŚLEĆ, i po jakichś dwudziestu minutach miałem ułożone w głowie po kolei parę spraw. Postanowiłem przede wszystkim nie brać wszystkiego na raz, bo wiedziałem, że tego nie uniosę. W perspektywie czasu najbliższy mi był pogrzeb Elvisa, więc na nim będę się teraz skupiał, pomyślałem. Nie na ewentualnym spotkaniu z Lisą, jeśli do niego dojdzie, jakoś przeżyję. Skupię się na samym pogrzebie. I żebym nie wyglądał na nim jak zombie. Później musiałem wrócić do sprawy nagrywania trzech klipów, z których powstanie jeden dłuższy film. Teksty i muzyka były już napisane, trzeba było tylko ten tekst zaśpiewać. Miałem jeszcze trochę czasu. I tu właśnie pojawia się punkt drugi. Quincy, który tam z nimi wszystkimi wszystko tworzy. Z nim też będę musiał się skonfrontować, przynajmniej dwa razy. Pierwszy raz przy podpisywaniu dokumentów. Drugi przy nagrywaniu klipów. Przy tym za pewne spędzę z nim mnóstwo czasu. Jak to będzie wyglądać?
Postanowiłem się nie przejmować na zapas i powiedziałem sobie, co ma być to będzie. Nie wiedziałem, czy postawa jaką przybrałem była właściwa, ale z pewnością to było jedyne na co było mnie w tym momencie stać. Lepsze to niż nic. Przesiedziałem w tym pokoju jeszcze jakiś czas, zanim wyszedłem. Kiedy tylko otworzyłem drzwi doszedł mnie zapach czegoś pysznego i dwa głosy. Od razu je poznałem, Mat wrócił do domu.
- Jesteś już. - mruknąłem siadając obok niego przy wyspie kuchennej.
Chłopak normalnie chodził wciąz do szkoły i każdego dnia przynosił nam jakieś rewelacje. Głównie jakoby związane ze mną. Ostatnio na przykład opowiadał o jakimś kolesiu, który dosłownie na mnie zachorował. Fama się rozchodzi, pomyślałem. Pogłoski o tym, że gdzies sie pojawiam rozchodzą się bardzo szybko. O ile tamten filmik z samolotu, kiedy lecieliśmy do Elvisa przed jego śmiercią został określony i przez nas i przez innych jako promocja tego co ma wyjść niedługo, tak niektórzy nie do końca w to wierzyli i szukali. Sami do końca nie wiedzieli czego, ale szukali. I najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że to znajdowali.


Byłam wściekła w dalszym ciągu, ale gryzłam się w język. Dosłownie i w przenośni. Miałam nadzieję, że to co mu powiedziałam da jakiś określony skutek. Byle nie usiadł i nie użalał się nad sobą jeszcze bardziej. Miałam ochotę nawtykać mu jeszcze bardziej, ale kiedy do domu przyszedł syn uznałam, że może jednak wystarczy. Nie chciałam awantury przy Mateuszu. Co prawda, nie raz słyszał jak na siebie wrzeszczymy, bądź co bądź, kłótnie zdarzają się w każdym związku, i mąż wcale nie musi uchodzić za zmarłego. Śmiał się wtedy, że wyglądamy jak kogut z kurą. Całe szczęście, że nigdzie nie fruwają pióra...
Kiedy rozsiedli się przy kuchennej wyspie zmierzyłam ich obu wzrokiem. Męża oczywiście ze złością wymalowaną na twarzy, a syna z lekkim zaciekawieniem. Co też znów mógł ciekawego przynieść ze szkoły. Te sprawy ostatnio zeszły na dalszy pan, chciałam to nadrobić. Z tego co się dowiedziałam, zmienił im się nauczyciel od jednego przedmiotu.
- I jak tam, opowiadaj. Jak tam wasza nowa pani profesor od...? - urwałam, bo zdałam sobie sprawę, że nie pamiętam ani nazwiska tej kobiety ani jakiego przedmiotu uczy.
- Od fizyki, mamo. Profesor Barańska uczy nas fizyki.
- I?
- Co i? Jak na razie wiem tylko tyle, że nasza nowa profesorka mnie nie lubi. - popatrzyłam na niego.
- Niby dlaczego tak uważasz? - zapytałam znów, kładąc talerze na stole.
- Nie mówiłem ci, jak zezwała mnie z góry do dołu na środku korytarza przy wszystkich możliwych uczniach?
- Pamiętam, ale to nie znaczy, że cię nie lubi. Nie zna cię i mało co o tobie wie. Widocznie coś jej się nie spodobało, ma prawo zwrócić ci uwagę.
- Właśnie. - mój mężulek chyba postanowił w tym jednym przypadku obrać moją stronę. Wyzezowałam nieco na niego.
- Tak, owszem, ma prawo zwrócić uwagę, ale nie drzeć papę na pół szkoły. I cały czas zwracała się do mnie per 'panie Jackson'. A jak powiedziałem jej grzecznie, że nazywam się Leszczyński, to zaczęła drzeć mordę jeszcze głośniej, że jak śmiem coś tam, sratata.
- Jakie 'coś tam, sratata'? - Mike był uczulony na jego punkcie i wiedziałam, że jak ta profesorka, jego zdaniem, coś odwali, to on ja pogromi. Dosłownie.
- Uspokuj się. - powiedziałam już zawczasu. - Może nie wiedziała, że nie nosisz nazwiska ojca.
- Proszę cię, mamo, nie wiedziała? Ona jedna na całym świecie, która tego nie wiedziała.
- Właśnie. - usłyszałam znów kochanego męża. Patrzył na mnie. - I nie trzeba przy tym drzeć japy.
- Może nie trzeba. - zgodziłam się siadając w końcu do stołu. - Nie wiem. Może uznała, że jej pyskujesz.
- Mam nie naganną opinię wśród innych nauczycieli, mamo. Udzielam się w szkole, śpiewałem na tym śmiesznym festynie i potem na festiwalu. Ona mnie nie cierpi, wiem to.
- Niby skąd? - parsknęłam śmiechem.
- Trzy lufy w ciągu dziesięciu minut na pierwszych zajęciach z nią w życiu są tego najlepszym dowodem.
Nastała chwila ciszy, podczas której oboje, i ja i Michael, patrzeliśmy tylko na niego.
- Jakie trzy lufy? - zapytał Mike. Wpatrywał się w niego takim wzrokiem, że młody nawet gdyby chciał zataić szczegóły to i tak zaczął mówić. Podziałało to na niego jak serum prawdy.
- Normalnie. Wpatoliła mi trzy jedynki. W Polsce to najgorsza możliwa ocena. Załatwiła mnie tak, że grozi mi pała na rok. I po tym co już miałem okazję w jej wykonaniu zobaczyć, będę miał tą pałę na rok.
- Zaraz, czegoś tu nie rozumiem. - odezwałam się. - Nie mogła ci tego wpisać za nic...
- A czy tak naprawdę nauczycielowi jest potrzebny jakiś powód, jeśli akurat uzna, że gówniak mu się nie podoba? - popatrzył na mnie zupełnie poważnie. - Ile się słyszy o czymś takim? Z tym, że ja w każdej chwili mogę zanieść papiery do innej szkoły, przyjmą mnie z otwartymi rękami.
- Nigdzie nie będziesz szedł. - Mike znów zabrał głos. Ten głos brzmiał inaczej niż zwykle. Patrzył na syna, ale widać było, że nad czymś się zastanawia. Już ja wiedziałam nad czym.
- Ani mi się waż gdziekolwiek leźć, słyszysz? - spojrzał na mnie.
- Przecież siedzę, nie ruszam się nigdzie.
- Dobrze wiesz o co mi chodzi!
- Może ja konkretnie nie pójdę, chociaż bardzo bym chciał, ale ty pójdziesz. - stwierdził.
- No i tak właśnie miałam zamiar tą sprawę załatwić. Bez Jacksona, który wyszedł z grobu. Zrób w końcu porządek z tą swoją śmiercią, bo mnie już szlag trafia. - burknęłam.
- Mam się zabić czy co?
Boksnęłam go w ramię, a on i młody zaczęli się śmiać. Żartowniś, nie ma co. Poza tym, to nazwisko tej baby, Barańska. Idealnie do niej pasuje.


- Nadal jesteś zła? - wymruczałem cicho obejmując Donę ramionami. Stanąłem za nią z tyłu, kiedy ścieliła łóżko, nie mogłem się opanować by się do niej nie zbliżyć.
- Nie, nie jestem zła. - odpowiedziała i wyswobodziła się z moich ramion. Westchnąłem i usiadłem obok we fotelu przyglądając jej się.
- Masz rację. - mruknąłem znów cicho.
- Ja zawsze mam rację. Ale o czym konkretnie mówisz?
- O tym co powiedziałaś. Jestem żałosny. Nie potrafię ogarnąć własnego życia. Nigdy nie potrafiłem...
- Nie powiedziałam, że jesteś żałosny, Mike. - odwróciła się do mnie przodem i wpatrzyła we mnie. - Miałam jedynie zamiar zmobilizować cię do tego, byś zaczął coś robić. Nie możesz wiecznie czekać na kogoś.
- Wiem, dlatego mówię ci, że masz rację. - wstałem z tego fotela i podszedłem do niej. Przytuliłem ją do siebie. - Pojadę na pogrzeb nie zważając na to, czy będzie tam Lisa czy nie. Jeśli będzie, to z nią porozmawiam. Jeśli nie będzie miała ochoty na pogaduszki to cóż... Nie będziemy się znać i tyle. Mówi się trudno. Już dawno postanowiłem nie przejmować się nikim poza sobą samym i stosowałem się do tego. Źle na tym nie wyszedłem. Więc teraz będę robił to samo. - popatrzyłem na nią. - Wami oczywiście będę się przejmował zawsze i wszędzie. - uśmiechnąłem się.
Odwzajemniła uśmiech. Wyglądała wtedy wyjątkowo pięknie. Przylgnąłem delikatnie ustami do jej warg, a ona od razu rozchyliła je zapraszając mnie do środka. Oboje zamruczeliśmy w tym samym momencie. Zbliżaliśmy się do siebie dość regularnie, przynajmniej w tym temacie nie musiała narzekać. Mam nadzieję. Włosy jak zawsze miała spięte w nieco luźny kok, wyciągnąłem z niego te kilka wsuwek rozpuszczając je. Rozlały się pięknie dookoła jej ramion.
- Tyle razy ci mówiłem... - mruknąłem odrywając się od niej na moment. - Masz takie piękne długie włosy. Nie chowaj ich. - przeczesałem je powoli palcami, na co przymknęła oczy. Wiedziałem, że to lubi. Łasiła się do mojej dłoni za każdym razem, kiedy jej to robiłem. Kosmyki jej włosów przepływały powoli między palcami, łaskocząc mnie lekko.
- A ja ci mówiłam, że nie mam już dwudziestu lat. - odparła spoglądając w końcu na mnie. Uśmiechnąłem się kręcąc głową.
- Nie zauważyłem. - mruknąłem i znów przywarłem do jej ust.
- Najwidoczniej jesteś mało spostrzegawczy. - odpaliła, kiedy tylko miała po temu okazję. Popatrzyłem na nią uważnie, lekko marszcząc brwi. Oczywiście, już przyszedł mi pewien pomysł do głowy.
- Więc pokaż mi, gdzie ci ubyło. Chętnie to zobaczę. - wyszeptałem jej wprost do ucha, po czym chwyciłem lekko za rękę i poprowadziłem do łazienki.
Był już wieczór, chociaż nie późny. Młody znowu wybył popołudniu, a skoro do tej pory jeszcze nie wrócił, było jasne, że będzie nocował poza domem. Wytłumaczeniem najpewniej będzie znów Fabian, jego kumpel, gdyby go zapytać oczywiście by potwierdził, ale i ja i Dona doskonale wiedzieliśmy, że ten Fabian to cycata koleżanka. Przynajmniej w trzech czwartych przypadków.
- Po co mnie tu zaprowadziłeś? - zapytała moja ukochana, gdy zamknąłem za sobą drzwi. Zagryzłem lekko wargę z uśmiechem.
- A jak myślisz? - odwróciłem ją tyłem do siebie i zacząłem całować skórę na jej szyi, namiętnie, odgarniając wcześniej jej włosy na bok.
- No właśnie nie wiem... Nie mam pojęcia. - odpowiedziała, odchylając lekko głowę, dając mi jeszcze lepszy do siebie dostęp.
Na ścianie naprzeciw wisiało sporej wielkości lustro. Wyraźnie w nim wszystko widziałem, nakręcało mnie to jeszcze bardziej. Miała na sobie tylko luźną koszulkę z krótkim rękawkiem i majtki. W takim stroju spała. No chyba, że akurat pozbawiłem ją wcześniej tego wszystkiego...
- Jesteś piękna, Dona. - natychmiast poczułem jak zadrżała na te słowa. - Masz cudowną w dotyku skórę... cudowne pachnące włosy... - każdej z tych rzeczy dotykałem i całowałem z namaszczeniem, jak najcenniejszą rzecz na świecie. Dla mnie to właśnie było najcenniejsze. Cała ona.
- Tak? Co jeszcze ci się podoba? - wymruczała cichutko odwracając się nieco do mnie i spoglądając mi w oczy. Jej spojrzenie było elektryzujące. Wiedziałem, że się rozgrzewa. Ja zresztą też.
- Hm, pomyślmy... - uśmiechnąłem się. Przyssałem się znów do jej szyi, a moje dłonie zjechały na jej tyłeczek. Zacisnąłem palce na pośladkach. - Ta część ciała bardzo mi się podoba, naprawdę. - zaśmiała się cicho.
Nikt nic nie mówił przez kilka chwil. Masowałem jej tyłek przez jakiś czas, po czym moje dłonie same bez udziału mojej woli przesunęły się na jej brzuch. Zachichotała znów.
- Mój brzuch też ci się podoba?
- Absolutnie. - odpowiedziałem natychmiast i pocałowałem ją gorąco, kiedy znów odwróciła do mnie głowę.
Pocałunek był krótki, ale namiętny i pełen miłości. W tym czasie w palcach poczułem jej piersi. Nawet nie wiedziałem kiedy moje dłonie wsunęły się pod jej koszulkę i zaczęły drażnić sutki. Szybko zrobiły się twarde, a ona oparła głowę o moje ramię i sięgnęła do tyłu łapiąc mnie za biodra. To była niesamowita chwila.
W moment później została pozbawiona najpierw koszulki, a potem majteczek, które pofrunęły gdzieś w kont. Nie były potrzebne. Odwróciłem ją do siebie przodem i zmierzyłem wzrokiem całe jej ciało. Czułem jak serce bije mocno w mojej piersi, aż za mocno, kiedy patrzyłem na jej biust, a potem na jej kobiecość.
- Zamierzasz wziąć mnie tu na podłodze? - usłyszałem i spojrzałem jej w oczy. Były lekko zamglone, pełne pożądania, które ja również czułem. Uśmiechnąłem się jednak lekko.
- A chciałabyś? Byłoby raczej niewygodnie... - mruknąłem po czym przycisnąłem ją całą do siebie. - Mam inny plan. - szepnąłem jej do cucha. Uśmiechnęła się zaciekawiona i co ważniejsze, chętna...
Napuściłem wody do wanny, gorącej, ale nie do przesady. Chciałem się z nią wygrzać, odprężyć, a gorąca kąpie jest do tego najlepsza. Kiedy kilkanaście minut później zakręciłem kurek, wanna była pełna piany i zastanawiałem się czy nie będzie tu potem potopu. Chrzanić to, pomyślałem i pociągnąłem ją za sobą. Oboje nadzy rozsiedliśmy się z cichym pomrukiem przyjemności.
- To jest ten twój plan? - odezwała się po kilku minutach leżąc odwrócona do mnie przodem. Wyszczerzyłem się.
- Jedna z kilku części tego planu.
- A jaka jest następna część? - pogładziła palcem moją dolną wargę.
- Zabranie cię, kochanie moje, do łózka i kochanie cię mocno i głęboko, aż do rana. Przez całą noc... - mruczałem jej w usta, a ona natychmiast zaczęła szybciej i płyciej oddychać. Przyłożyła rozgrzaną dłoń do mojego policzka.
- I co dalej? - wydyszała niemal.
- Dalej będę doprowadzać cie do szaleństwa. - szeptałem znów do jej ucha - Będę doprowadzał cię na sam skraj i nie pozwolę ci dojść. Aż będziesz błagać, bym dał ci tą przyjemność...
- Sadysta. - uśmiechała się patrząc mi w oczy.
- Tak uważasz?
- Będziesz mnie torturować...
- Ale za to jakie przyjemne te tortury. Wyobraź sobie to...
- Nie chcę sobie tego wyobrażać, chcę to poczuć. - uśmiechnąłem się szeroko.
- Mamy na to całą noc.
Reszta wieczoru upłynęła pod znakiem namiętności, czułości i miłości. Miało sie już ku wiośnie, to tym bardziej dodawało nam energii. Świerze powietrze wpadające do sypialni przez uchylone okno sprawiało, że zmęczenie i senność długo nie mogły się do nas dobić. Kiedy jedno stawało się lekko ospałe, drugie natychmiast skutecznie odpędzało sen. Dona była w tym mistrzynią. Ani w głowie było mi zasypianie, kiedy pod sobą miałem jej piękne, w dalszym ciągu spragnione pieszczot ciało. Nie zamierzałem jej ich szczędzić. Nigdy nie szczędziłem.
Z zamkniętymi oczami docierałem do każdego jej wrażliwego miejsca. Każde było jak punkt zapalny. Moje dłonie pieściły jej skórę zakradając się co chwila w okolice jej wilgotnego kwiatu, a usta wędrowały od ust przez szyję, aż po piersi i z powrotem. Czułem, jak za każdym razem ochoczo odpowiada na każdy mój ruch. Biodra poruszały się już chyba bez jakiegokolwiek udziału jej woli. Upajała mnie mnie nie tylko swoim smakiem, zapachem, ale samą swoją obecnością. Mogłem mieć naprawdę najgorszy dzień, ale kiedy przychodził wieczór i kładła się obok mnie, wszystko natychmiast znikało. Nie musieliśmy się nawet kochać, tak jak teraz, nie zwracając na nic najmniejszej uwagi. Po prostu, leżąc z nią wtuloną w moje ramiona czułem, że mam wszystko. Nie potrzebowałem pieniędzy, niczego. Odzyskiwałem dawno utracony spokój. Ona mi go przywracała. Zresztą nie tylko teraz. Tak było zawsze, odkąd ją poznałem.
Chciałem zawsze pamiętać tamte czasy. Były najlepszym co mnie spotkało. Tak zresztą napisałem jej w swoim ostatnim, jakby się wydawało, wtedy liście. Że jest dla mnie największym i najdroższym szczęściem. Wszystko inne jest nic nie warte. Chciałem, by zawsze o tym wiedziała. I właśnie w tym momencie, czując jak jej paznokcie wbijają się w moją skórę na plecach, pomyślałem, że już nic złego stać się nie może. Dochodząc w niej głęboko i słysząc wyraźnie jęk jej rozkoszy, zrozumiałem w końcu, że nareszcie odzyskałem to, co straciłem lata temu, na własne życzenie.
Uniosłem się lekko opuszczając jej wnętrze i przyjrzałem się jej. Piersi falowały powoli, kiedy tak oddychała przez lekko rozchylone usta. Wpatrzyłem się w te wargi na moment, a potem złożyłem na nich delikatny czuły pocałunek. Odwzajemniła go natychmiast, obejmując mnie za szyję. Ułożyliśmy się wygodnie, oczywiście przyciągnąłem ją całą do siebie, w końcu się zasyciliśmy. Chociaż ja nigdy nie miałem jej dosyć. Do świtu zostało raptem parę godzin, ale nie spałem. Ona zasnęła, ale ja nie. Chciałem patrzeć. Po prostu na nią patrzeć...

sobota, 17 listopada 2018

Resurrection. - 38.

Witam! :D I jest następny odcinek. Zdecydowałam się nieco przyspieszyć fabułę, przez ten rok, kiedy nic się tu nie działo dużo rzeczy zapomniałam, ale to wcale nie znaczy, że całość straci jakoś na jakości. Mam nadzieję, że będzie równie dobra jak byłaby gdybym nie przerywała. Może się to wydawać jakimś przeskokiem, ale teraz pociągnę to już normalnie do przodu i mam nadzieję, że nie będę miała większych problemów. Odcinki nie będą pokazywały się jakoś zjawiskowo często, może raz lub dwa w miesiącu, może więcej jeśli będę miała wyjątkowo więcej czasu, ale myślę, że to i tak będzie dużo. Tak więc zapraszam i mam nadzieję, że się spodoba. :)




Zdecydowanie zbyt dobrze leżało mi się w tym łóżku.
Słońce nie było jeszcze wysoko, można by stwierdzić, że mogła być zaledwie godzina ósma, ale promienie i tak przebijały się już przez cienkie zasłony. O tej porze roku takie ostre światło to chyba rzadkość. Jak do tej pory niebo prezentowało się niezbyt ciekawie. Było bladosine i zwiastowało raczej kiepską aurę. Dzisiaj chyba miało być inaczej. Zapowiadał się w miarę słoneczny dzień.
Podejrzewałem, że istotnie będzie to dzień obfitujący w pozytywne doświadczenia, tym bardziej, że właśnie wyczułem miłe zapachy dobiegające z kuchni. Dona pewnie już tam coś pichciła... A mówiłem, żeby nie wstawała tak wcześnie. Zachowywała się jakbyśmy byli ze sobą nieprzerwanie przez te wszystkie lata. Czas mijał, nic się nie działo, było dosłownie sielankowo, ale nie łudziłem się, że ta drzazga, którą wbiłem jej w serce dwadzieścia lat temu naprawdę zniknęła, i to na dobre. Zdawało się raczej, że rany w końcu się zasklepiły. Byłem prze szczęśliwy mimo ciągłych i oczywistych wyrzutów sumienia. Te chyba nigdy mnie nie opuszczą, ale postanowiłem nie opierać teraźniejszości na przeszłości. W przeciwnym wypadku, nic dobrego nas nie czeka.
A pomijając palący temat wariatów sapiących mi w kark, działo się naprawdę wiele i to pozytywnych rzeczy. Od czasu jak wróciliśmy z San Marino, upłynęło kilka tygodni. Filmik, który jakiś pasażer samolotu nagrał z udziałem moim i Mata rozszedł się głośnym echem, który długo dudnił nam wszystkim w uszach, ale można było powiedzieć, że ogół ludzkości przyjął to oczywiście z entuzjazmem, ale określone to zostało jako propaganda ostatniej twórczości Michaela Jacksona. Czyli tego, co ostatnio "urodziłem". Krótko mówiąc, ludzie uważają, że to idealne przedsięwzięcie, by nagonić wszystkich dookoła do kupna krążka, w ten sposób napędzamy sprzedaż. Nie powiem, bo coś w tym jest. Od tamtego czasu strony internetowe i sklepy muzyczne są po prostu oblegane. Bardzo często to co zostanie do nich dowiezione zostaje wykupione, a raczej wręcz dosłownie rozdrapane, wciągu... jednego dnia? Może dwóch. Tak ludzie wyczekują teraz tego wszystkiego. Chcą mieć coś co należało do tego piosenkarza w pewien sposób. Czyli do mnie, tak nawiasem mówiąc.
Sama Dona natomiast złajała mnie dosłownie jak psa. Przy pierwszej okazji jak tylko jej się o tym przypomniało. Uśmiechałem się pod nosem, ale fakt faktem, że miała przynajmniej trochę racji. Byliśmy kompletnie nie ostrożni. Mała ilość pasażerów wokół nie powinna sprawiać, byśmy czuli się tacy bezpiecznie, jak wtedy. To był błąd, ale w sumie wyszedł nam nawet na dobre. Tym bardziej, jak stwierdziła Dona, bo nikt nie wystawał jej pod drzwiami całymi dniami, by czegoś się dowiedzieć. Tak więc rozeszło się po kościach.
W tym jednak momencie nie miałem ochoty na rozmyślania o tym, co myśli świat. Przyjemny zapach czegoś co przygotowywała nie pozwalał mi ponownie zapaść w sen. W sumie to nawet nie chciało mi się już spać, miałem raczej ochotę po prostu gnić w tym łóżku do południa, i to najlepiej jeszcze z nią u boku. Ona jednak wolała wyleźć z tego wyra i pichcić coś zamiast zostać ze mną. Uśmiechnąłem się pod nosem na te myśli i przekręciłem się na plecy rozciągają nieco ciało. Tak, było zdecydowanie za dobrze. Za spokojnie. To kolejna rzecz, która nie dawała mi spokoju.
Nie tylko mnie niepokoiła ta kompletna cisza. To była cisza przed burzą, nikt tylko nie wiedział, kiedy ta burza wybuchnie. Jak bomba z opóźnionym zapłonem. Zło czające się gdzieś za rogiem, albo w koncie pokoju. Tym byli. Dreszcze przechodziły człowieka na samą myśl o nich. Wariaci po prostu. Ale to już wiemy. Z tego co się dowiedziałem, to ci którzy do tej pory tak starannie obserwowali dom Elvisa w San Marino też zniknęli. Nie wiedzieliśmy co o tym sądzić. Nikt nie umiał się do tego odnieść. Czy coś wiedzieli? Musieli, skoro się tam pojawili. Ale dlaczego nie wparowali do środka jak stado dzikich psów? Odpowiedzi może być wiele. Raczej w przypadku, gdyby wiedzieli dużo, mogliby się spodziewać chłodnego przywitania, z domieszką jakiejś małej awantury, i oczywiście mówię to z dużą dozą sarkazmu. Sam uważałem, że po prostu sprawdzali co się właściwie dzieje. Być może czegoś się domyślają, ale te ich domysły najwidoczniej idą w zupełnie innym kierunku niż fakty, bo inaczej już by było po wszystkim. Pod tym względem nie różnią się zbytnio od reszty świata. Nawet im ciężko by było uwierzyć w to, że dwóch facetów sfingowało swoją śmierć. A przynajmniej tak myślę, że by nie uwierzyli bez namacalnych dowodów. Trudno określić, bo normalni ludzie to przecież nie są. Ale za to inteligentni, a przez to jeszcze bardziej niebezpieczni.
Jak do tej pory zwalałem to na bok, nie starając się nawet dobrze zastanowić dlaczego to tak wygląda. Byłem zajęty rodziną. Doną i synem. Byli najważniejsi w tym wszystkim. Siebie samego całkowicie pomijałem. I wydaje mi się, że Dona zdążyła to już zauważyć. Nic nie mówiła, JESZCZE, ale wiedziałem, że niedługo poruszy ten temat. Ja jednak wolałem skupić się na niej. Wynagrodzić jej jakoś to wszystko. I dzieciakowi też. Jemu to chyba tym bardziej.
Dona wściekała się, że ładuję w niego pieniądze. Że dostaje ode mnie co tylko sobie zażyczy. Nie widziałem w tym problemu, zwłaszcza jeśli bardzo pragnął czegoś, co bardzo pomogłoby mu w jego pasji, czyi muzyce. Chociaż trochę bałem się w tym mu pomagać. Miałem nadzieję, że to co o tym mówi to prawda. Że to tylko hobby i nie ma zamiaru się tym zajmować na poważnie. Wtedy naprawdę odciąłbym mu kurek. Po wizycie u hakera w Stanach jego budżet na koncie, który posiadał bardzo się uszczuplił. Nie chciałem go rozpieszczać, chciałem tylko by wiedział, że mi na nim zależy.
- On to wie, Mike. Kasą go nie uszczęśliwisz, on się cieszy z samego faktu, że jesteś. A to, że go wszystkim futrujesz to już inna sprawa, każdy by się cieszył. - powiedziała mi jednego razu moja ukochana, gdy jej o tym powiedziałem.
Miała rację. Nawet młody powiedział, że powoli zaczyna mu się rozbić niewygodnie z tego powodu, że tak w niego wszystko pcham. Przytuliłem go i kazałem się niczym nie przejmować. Jest naszym rodzynkiem. Więcej dzieci nie będziemy mieć. Ech...
Teraz jednak trzeba było w końcu wyjść z tego łóżka, bo te zapachy naprawdę były bardzo natarczywe.
Nie zaprzątałem sobie głowy jakimś ubieraniem na siebie czegokolwiek, po prostu wyszedłem tak jak stałem, w samej bieliźnie. Nawet mnie nie zauważyła zajęta perfekcyjnym odmierzaniem pojedynczej nabierki ciasta i rozlewaniem go na patelni tak, by utworzyć równomiernie cienki placek. Stanąłem lekko oparty o ścianę. Nie było drzwi prowadzących do kuchni, ta była połączona z salonem, z którego wychodziło się od razu na zewnątrz, a tuż obok znajdowały się schody prowadzące a wyższą kondygnację, gdzie znajdowały się pokoje i łazienki. Ten pion był naprawdę interesująco zbudowany. Moje mieszkanie naprzeciw było raczej pospolicie zorganizowane. Jak każde inne.
Spostrzegła mnie dopiero, kiedy odwróciła się w moją stronę z zamiarem sięgnięcia po coś. Od razu się uśmiechnęła. A był to naprawdę uroczy uśmiech. Bardzo często go u niej widziałem właśnie. Zwłaszcza ostatnio. Chyba nieco się rozluźniała. Naprawdę wykańczała się psychicznie martwiąc się o dziecko. Nie było to nic dziwnego, ale nie zmieniało faktu, że się martwiłem. Teraz wszyscy byliśmy spokojniejsi. Ja tym bardziej, że ten patafian Dareczek jakoś przestał się do niej pchać z łapami. Groźba połamania kręgosłupa chyba zadziała.
- Mówiłem, żebyś nie latała tak po tej kuchni. - odezwałem się w końcu. Parsknęła śmiechem.
- Spałeś mocno. A śniadanie samo się nie zrobi. - podeszła do mnie zostawiając pod drodze to co akurat trzymała w ręce i przyłożyła lekko dłoń do mojego policzka.
Spojrzenie jakim mnie obdarowała, było bardzo intymne. Takie, jakim mnie obdarzała tylko wtedy, kiedy byliśmy sami. Tylko we dwoje. Tak jak w tej chwili. Byliśmy tylko my, ona i ja, w zwyczajnej kuchni, z piekącymi się powoli naleśnikami i padającym śniegiem za oknem. Ale to wszystko nagle straciło rację bytu. Mogłoby tego wszystkiego nie być, wszystkich ludzi, którzy akurat znajdowali się gdzieś obok, może śpieszyli się do pracy albo z niej wracali. Wszystko znikało, kiedy patrzyłem w jej oczy. Mogłem myśleć i mówić sobie wiele rzeczy. Ale tak naprawdę żadne słowa nie były w stanie oddać tego, co w takich chwilach działo się w moim wnętrzu.
Aż westchnąłem przymykając na moment powieki. Moje dłonie same odnalazły jej biodra i zaczęły lekko je gładzić, delikatnymi ruchami. A potem jej wargi musnęły moje sprawiając, że przyjemne dreszcze przebiegły całe moje ciało. Doskonale mnie znała, wiedziała co zrobić, żebym dostał małpiego rozumu. Nie pozwoliła jednak pogłębić pocałunku, co poniekąd mi się nie spodobało. Droczyła się ze mną, wiedziałem o tym, ale w takich momentach zawsze włączał mi się jakiś tryb... Po prostu przycisnąłem ją całą do siebie w mało delikatny sposób, ale za to bardzo elektryzujący. Tym bardziej, że przed swoim nosem miała moją gołą skórę.
Patrzyła mi w oczy oblana słodkimi rumieńcami, z lekko rozchylonymi ustami. Wsunąłem między nie język, a wtedy cicho mruknęła. Wplotła dłonie w moje włosy... Ten pocałunek był bardziej rozgrzewający niż gorąca kąpiel. Po chwili staliśmy wtuleni po prostu w siebie, kołysząc się nieznacznie.
- Ostatnimi czasy na śniadanie bardzo lubię mieć ciebie. - wymruczałem jej wprost do ucha, na co zaśmiała się cicho. Wtuliła twarz w moją szyję i wciągnęła głęboko do płuc mój zapach.
- Uważaj, bo się przejesz. - zażartowała i odsunęła się w końcu by wrócić do swojej patelni.
Pokręciłem lekko głową z westchnieniem.
- Kompletna bzdura. Niemożliwe. - powiedziałem stanąwszy obok niej i przeczesując jej włosy palcami. Miała piękne długie włosy... I wyjątkowo dzisiaj ich niczym nie spięła. W końcu.
Świntuszyliśmy tak jeszcze przez chwilę, po czym poszedłem się wreszcie ubrać. Kiedy wróciłem, całość już czekała gotowa na stole. - Rozpuszczasz mnie, Dona. - mruknąłem spoglądając na nią  z uśmiechem.
- Coś ty! A tak z innej beczki... - zaczęła już poważniej. - Wiesz już coś nowego?
Patrzyła na mnie z lekką obawą wymalowaną na twarzy. Od razu domyśliłem się o co jej chodzi.
- Jak do tej pory nic poza tym, co już ci powiedziałem. - chciałem unikać tego tematu, ale ona nalegała na rozmowę. Nie pierwszy raz zresztą. - Sam podejrzewam, że na razie się wycofali. Pewnie sami nie bardzo rozumieją co się właściwie dzieje.
- Aha. - mruknęła zajmując się zawartością swojego talerza. A potem zaczęła znów. - Ja też jak do tej pory wciąz nie rozumiem o co im chodzi. I dlaczego akurat ty...
- Ja też tego nie wiem, kochanie, jedzmy to, bo za chwilę będzie zimne. - uciąłem w pół zdania.
Czułem na sobie jej wzrok. Wiedziałem, że wlepia we mnie oczy, bo w ogóle nie interesowała się jedzeniem. Czekałem, aż znów zacznie mi drążyć dziurę w brzuchu.
- Nie uważasz, że powinieneś jednak wprowadzić mnie w to dogłębniej, że tak powiem?
Wciągnąłem głęboko powietrze przez nos i wypuściłem przez usta powoli. Prawdę mówiąc, nie chciałem jej nic mówić. Obecnie nie było nawet o czym, ale chodziło o ogół sprawy.
- Wiesz przecież wszystko.
- Może. Ale podejrzewam, a nawet jestem pewna, że kiedy w końcu dowiecie się czegoś nie raczysz mnie o tym poinformować. Zawsze ta robiłeś, nieważne czego to dotyczyło, jak zawsze dowiadywałam się ostatnia. Wiele się w tobie zmieniło, ale to jedno jak widać nie.
- To źle, że się zmieniłem? Co dokładnie ci nie odpowiada? - spojrzałem na nią w końcu.
- Wiesz dobrze, że wszystko mi w tobie odpowiada. I te zmiany, o których mówię nie są zmianami na gorsze, już ci o tym mówiłam.
- Więc o co chodzi...
- O to, że mnie posądzałeś o kopnięty instynkt samozachowawczy, a sam zachowujesz się identycznie. - zastrzeliła mnie trochę. - Ja chcę wiedzieć, kiedy coś się wydarzy. Abo kiedy czegoś się dowiesz. Naprawdę, nie jesteś już sam. A takie właśnie odnoszę wrażenie, jakbyś wciąz żył sam dla siebie...
- Hej. - przerwałem jej. - Ty chyba lubisz się martwić. - powiedziałem, uśmiechając się w końcu. Popatrzyła na mnie, a potem sama się uśmiechnęła.
- O ciebie jak najbardziej. - mruknęła przytulając do policzka moją dłoń. Nastała chwila ciszy po której zacząłem od nowa.
- Umówmy się tak. Jeśli dowiem się naprawdę istotnej i całkowicie nowej rzeczy od razu ci o tym opowiem, dobrze? Nie będę cię zasypywał domysłami, z których tak naprawdę nic nie wynika. Ja sam mam od tego wszystkiego łeb jak sklep, będę o wiele spokojniejszy, jeśli będę wiedział, że twoja głowa jest spokojna. - prychnęła. - Naprawdę. Jak na razie nie dowiadujemy się niczego istotnego.
- Może ci się tak wydaje, ale dla mnie każdy szczegół jest ważny.
- Marudzisz. Odłóżmy to na później, dobrze? - chwyciłem lekko w palce jej dłoń i ścisnąłem nieco.
Bała się, mimo, że nic się nie działo. Wiedziałem o tym, a to jej dociekanie było tego najlepszym dowodem. Chciała mieć spokojny sen, ale ciężko było coś zrobić, żeby taki sen jej zapewnić. Sam nie jednokrotnie nie potrafiłem zasnąć mimo, że miałem ją u boku. Całe dnie spędzaliśmy razem, tylko w swoim towarzystwie lub z Matem, jeśli akurat nie szedł do kumpla albo dziewczyny. Nocami kochaliśmy się, delikatnie lub dziko, za każdym razem oboje czuliśmy się spełnieni. Uwielbiałem ją pieścić i doprowadzać do rozkoszy samym dotykiem. Mimo tego co o sobie mówiła, ile ma lat i inne bzdury, miała piękne ciało, które prężyło się i podrygiwało lekko za każdym razem, kiedy moje usta i język dopieszczały jej kobiecość. Ona odwdzięczała mi się tym samym. A potem dosiadała mnie, brała głęboko w siebie i doprowadzała do szaleństwa...
- Świntuch. - usłyszałem cicho w którymś momencie i ocknąłem się raptownie z tych rozmyślań.
- Dlaczego świntuch? - zaśmiałem się.
- Zawsze wiem, kiedy po głowie chodzi ci to i owo. Masz wtedy taki zamglony wzrok. I nie zauważyłbyś nawet gdyby obok twojej głowy wybuchł granat. - roześmiałem się wesoło.
- Pewnie masz rację. Ale to akurat twoja wina. - stwierdziłem patrząc na nią wciąż z uśmiechem. Uniosła brwi wysoko do góry. - No tak. To ty tak na mnie działasz.
- Obym nie przestała. - wyszeptała uśmiechając się w ten niepowtarzalny sposób.
Zagryzłem lekko wargę. Była niesamowita.


Powiedzieć, że było dobrze, to za mało. Mimo tych pojawiających się co jakiś czas małych uszczypnięć, jak to teraz, byłam szczęśliwa. Nikt nie pchał się z butami w nasze życie, cisza ze strony Darka cieszyła mnie najbardziej. Nie miałam pojęcia czy w końcu do niego dotarło co mówiłam czy tylko dał spokój na jakiś czas, ale miałam to gdzieś. Najważniejsze osoby miałam obok siebie. Mijały dni i nic się nie działo. Spokój.
Michael siedział w domu z młodym, z którym spędzał mnóstwo czasu, mnie oczywiście też nie zaniedbywał. Zauważyłam, że od czasu do czasu mój kochany mąż spogląda na Mateusza z lekkim niepokojem. Nie zaczęłam tego tematu od razu, ale po jakimś czasie jednak go o to zapytałam.
- Wiesz... Cieszę, że się odziedziczył talent po mnie i w ogóle, że lubi babrać się w tym wszystkim, ale...
- Ale?
- Ale przeraża mnie myśl, że kiedyś może stać się z nim to samo co ze mną. Nie mam zamiaru przerabiać tego po raz drugi w konfiguracji z własnym dzieckiem. Jeśli kiedyś wspomni choćby słówkiem o tym, że chce nagrać COKOLWIEK, siłą wybiję mu to z głowy.
No cóż. Wcale nie było się czemu dziwić, że Mike aż dostaje gęsiej skórki na samą myśl o tym. Ja sama też nie chciałabym o tym słyszeć, chociaż można by powiedzieć z drugiej strony, że nie powinniśmy ograniczać jego talentu. Wcale nie chcę tego robić. Ale na jego pogrzeb iść też nie chcę. Więc w tej sprawie w stu procentach podzielałam zdanie Michaela.
Nie zapowiadało się jednak, żeby mody snuł jakieś plany na przyszłość związane z muzyką. Mogliśmy więc chyba być spokojni. Miałam nadzieję, że nie wyskoczy nam z niczym pewnego dnia, tak bez żadnego ostrzeżenia. To by było zresztą całkiem w jego stylu. Temat jednak został na jakiś czas zamknięty.
Siedzieliśmy znów w salonie przy małym stoliku popijając to na co kto miał ochotę. Ja zrobiłam sobie herbatę, dolewając do niej soku malinowego, a Michael zdecydował się na coś z lekka mocniejszego. Zrobił sobie sporego drinka, żeby jak sam stwierdzić, nie wstawać drugi raz. Nie pił często ani dużo. Normalnie, jak każdy zwykły człowiek, który wieczorem strzeli sobie głębszego. Mnie alkohol nie specjalnie wchodził, więc musiała wystarczyć herbata. Uwielbiałam te wieczory...
- Przestałaś w ogóle wychodzić na dach. Młody kiedyś mówił. - zaczął temat, którego w ogóle się nie spodziewałam.
- Po co mam tam teraz wychodzić? Nie mam już powodu. - uśmiechnął się. - Wszystko co potrzebne jest w domu. - wymruczałam chowając twarz w jego szyi.
- Nie powiedziałaś mi jednej rzeczy... - zaczął znów. - Pewnie dlatego, że nie pytałem. - popatrzyłam na niego. - Pomijając ten czas, kiedy byłaś schowana w Australii, miałaś go wiele, by powiększyć jeszcze rodzinę... Nie chcę sobie tego nawet wyobrażać z udziałem Dareczka, ale może należałoby się do niego właśnie odnieść... Dlaczego nie macie własnych dzieci?
Wow.
Tego się na pewno nie spodziewałam. A może powinnam? W końcu... można by się spodziewać, że rzeczywiście, po pięciu latach powinniśmy dorobić się czegoś swojego. I o ile mój syn, "mąż" i ja wiedzieliśmy CZEMU nie biega tu żaden inny berbeć, to Mike żyje w kompletnej niewiedzy.
- Wiesz... - zaczęłam cicho z lekko skrzywioną miną. - W tym kraju WSZYSTKO, dosłownie wszystko to loteria, i albo trafisz dobrze, albo fatalnie. Ja miałam pecha. Trafiłam na beznadziejnego położnika. Albo akurat nie zdążył wytrzeźwieć, nie wiem. W każdym bądź razie, mało brakowało, a nawet Mateusza by nie było. W skrócie mówiąc, w wyniku komplikacji więcej dzieci nie urodzę. - zakończyłam swój wywód i spojrzałam na niego.
Minę miał nieprzeniknioną, ale tylko przez moment. Po zaledwie chwili wytworzył taki wyraz twarzy, że nie wiedziałam czy mogę się roześmiać, czy jednak zachować powagę. Sam fakt nie był wesoły, ale pogodziłam się z tym. Jest dziecko, które starałam się jak najlepiej wychować, i mam nadzieję, że mi się udało.
- Mogłem się tego domyślić. Chociaż...
- Co?
- Nie mam pojęcia, chyba myślałem, że po prostu nie chcesz mieć więcej dzieci. Z nim. - zerknął na mnie. - Takiego stanu rzeczy jaki jest w ogóle nie brałem pod uwagę.
Westchnęłam. Co miałam mu powiedzieć?
- Chcenie czy nie chcenie... Gdybym mogła pewnie byłoby dziecko. W celibacie z nim nie żyłam...
- Weź! - prychnął. Zarechotałam pod nosem mimo wszystko. Chyba mierziła go sama myśl o tym. No cóż...
- No co? Ale nie zależało mi jakoś na leczeniu tego...
- Dlaczego? - spojrzał na mnie. Wzruszyłam ramionami wpatrując się w swój kubek.
- Gdybym wiedziała, że gdzieś tam żyjesz, pewnie coś bym z tym zrobiła. Ale nie specjalnie miałam jakieś inklinacje na posiadanie potomstwa z NIM. Więc nie przejmowałam się. Do teraz. - zakończyłam grobowo.
- Teraz coś się zmieniło?
- Nawet jeśli to nie ma to żadnego znaczenia.
- Jak to? Medycyna dzisiaj a dwadzieścia lat temu...
- Wiem, że dzisiaj jest o wiele więcej możliwości, ale moja sprawa jest za stara na robienie czegokolwiek. Konsultowałam się, można działać, nie ma przeciwwskazań, ale praktycznie zero jakichkolwiek prognoz na to, że się uda. Sama ciąża nie stanowiłaby problemu. Gorzej z jej utrzymaniem. Zbyt wielkie zagrożenie dla życia. I tak dalej, nie znam się na tym. Lepiej zostawić to tak jak jest. - wychyliłam się i odstawiłam do połowy opróżniony kubek na stolik.
Nic już nie powiedział. Nie musiał. Dobrze wiedziałam, o czym myśli. Ale nie przeskoczymy tego.
- Możemy podjąć się adopcji. Jak już wrócisz do żywych. A właśnie, ciekawa jestem jak to zrobisz. Wystąpisz w telewizji i powiesz wszystkim "dzień dobry"? - zaczął się śmiać mimo ciężkiego tematu. Sama się uśmiechnęłam.
- Nie. Myślimy nad tym. Jeszcze niczego nie zacząłem, a powinienem już nad tym pracować, ale mam zamiar stworzyć jeden dłuższy film. Teledysk obejmujący kilka utworów. Jeszcze ich nawet nie napisałem, ale wyobraziłem sobie mniej więcej cały zarys. Q jakimś cudem gdzieś o tym usłyszał i koniecznie chce w tym uczestniczyć, i tu pojawia się pierwszy akt tej całej sztuki. Jak to zrobić w współpracy z nim będąc martwym?
- No właśnie. Będziesz z nim rozmawiał przez maila, telefon? Przysyłał wszystko elektronicznie? Byle tylko nie spotkać się twarzą w twarz? Ale występujesz przecież pod innym nazwiskiem...
- Teraz będę występował pod własnym, prawdziwym. Na dokumentach będzie odręczny podpis Michaela Jacksona, nie Bill'ego Jencinsa. Jak myślisz, co sobie pomyśli, albo powie kiedy to zobaczy? Nie jest idiotą, jeszcze pamiętam, że potrafi dociec wszystkiego.
- Więc..?
- Więc będzie pierwszą osobą poza moją rodziną, tobą, synem i Elvisem, która się o wszystkim dowie. - zrobił taką minę, jakby mu się to w głowie nie mieściło. Mnie też się nie mieściło, na początku. Teraz chyba się już przyzwyczaiłam. Miałam nadzieję, że tego spokoju, który teraz mamy nic nie zburzy.


Rewelacje, nie ma co. Nie spodziewałem się usłyszeć czegoś takiego. Zastanawiałem się wiele razy, dlaczego oni nie mają własnych dzieci, i przyznam się szczerze, że zawsze jak hipokryta, mówiłem sobie, że ona po prostu nie chce mieć ich z nim. Może  i było w tym też coś z prawdy, ale sama prawda, ta właściwa, okazała się być powalająca.
Nie było co zbierać właściwie. Skoro tak się przedstawiała sytuacja... Sam może namawiałbym ją do tego, żeby jednak spróbowała jakiejś metody leczenia. Ale uparła się. Wydawało mi się, że przeraża ją ogrom pracy, jaki musielibyśmy oboje w to wszystko włożyć. To nie byłoby tylko kilka wizyt u jakiegoś lekarza. Więc po krótkim zastanowieniu dałem tej sprawie spokój.
Nie długo potem jednak wydarzyło się coś, co zupełnie pochłonęło moje myśli, pozwalając mi kompletnie zapomnieć o sprawie dzieci.
Kilka dni po tej rozmowie, do której już potem nie wracaliśmy, dostałem telefon. Po tej krótkiej rozmowie poczułem się dziwnie. Uczucie, które mnie ogarnęło nie odwiedzało mnie od dawna. To była jakaś nostalgia... Nie było się czemu dziwić, jeśli akurat dostałem taką wiadomość...
- Co się stało? - zapytała Dona jak tylko zobaczyła mnie w drzwiach sypialni. Było dość wczesne rano. Nie skomentowałem już nawet tego, że znowu wylazła tak wcześnie z łózka.
Tak, rozpieszczałem ją. Ale o tym później.
- Dostałem telefon. - mruknąłem.
- Tak? I? - zaniepokoiła się oczywiście.
- Nic o sprawie, po prostu... Elvis zmarł. Tym razem naprawdę.
Zaległa cisza. Patrzyliśmy na siebie stojąc zupełnie nieruchomo. Świadomość tego co to znaczy uderzyła  nas jak grom z jasnego nieba. Pierwsze co przyszło mi na myśl to imię Lisy. Ona nic nie wiedziała. Dona znajdowała się w wyśmienitym położeniu razem z młodym, ale Lisa i jej matka żyły w kompletnej nieświadomości. Nie miały pojęcia, że ich mąż i ojciec wciąż sobie gdzieś tam jest, żyje i ma się aż za dobrze. Przynajmniej do niedawna.
Byłem tym bardziej przerażony, że ostatnio czuł się o wiele lepiej. Zapalenie płuc, którego się nabawił jako tako ustąpiło i wszystko wskazywało na to, że się z tego do końca wyliże. Żartował nawet, że sama śmierć go nie chce... i będzie żył do samego końca świata. Jak się właśnie okazało, śmierć w końcu się o niego upomniała.
To się stało tej nocy. Położył się spać jak co wieczór i już się nie obudził. Najlepsza śmierć. Umrzeć we śnie. Nawet nic nie poczuł. Po prostu, po wszystkim. Często zastanawiałem się nad kwestiami życia po śmierci, ale w tym momencie myślenie o nim w kategoriach "jest gdzieś tam i na nas patrzy" było zbyt przerażające. Znałem go dobrze i siedziałem z nim w tym samym bagnie. A teraz... I pomyśleć, że Dona i Mat mogliby się kiedyś znaleźć w takiej samej sytuacji, może za jakieś trzydzieści, czterdzieści lat... Aż mnie dreszcze przeszły po plecach.
Mimo wszystko mój kontrakt przewidywał możliwość "powrotu". On miał zamknięte wszelkie furtki. Nie mógł w żaden sposób kontaktować się z rodziną, jedyne co teraz można, a nawet trzeba zrobić, to uświadomić ich w końcu. Scenariusz, który był założony od samego początku się spełnił. Dowiedzą się dopiero po jego śmierci. Lisa i jej matka otrzymają oryginały wszystkich papierów. Całą dokumentację. O ile będą chciały rozmawiać, zostanie im wszystko wyjaśnione, cała sprawa i powód. Ale czy to zrozumieją? Raczej w to wątpiłem. O ile na przykład Dona okazała się być aniołem, to wątpiłem by Lisa była tak wyrozumiała. Tym bardziej, że zostawił ich i wcale nie miał zamiaru wracać, jak się wydawało. Tylko ja jeden na całym świecie byłem w stanie zrozumieć go. Bo sam w tym siedziałem. Ja jeden wiedziałem co to znaczy uciekać przed wariatami, czuć nóż na gardle... do tego stopnia, że wpada się niemal w szaleństwo. To co i ja i on zrobiliśmy, to właśnie jest szaleństwo.
Zastanawiałem się czy przyjadą na pogrzeb. Chyba raczej nie. Będą udawały, że nic się nie stało, o niczym nie wiedzą, mają wszystko w dupie, a ten człowiek od wielu lat leży dwa metry pod ziemią tak jak do tej pory. Nic się nie zmieniło. Ale to będzie tylko ułuda, która na dłużą metę nie da im spokoju. Ale w to, że ktokolwiek z jego rodziny pojawi się przy jego grobie szczerze wątpiłem. Ja sam miałem zamiar tam pojechać. A chowany będzie oczywiście w Stanach. Nie wyobrażałem sobie, że mogłoby mnie tam nie być. Zbyt wiele dla mnie zrobił. Udzielał rad. Może to się komuś wydawać niczym, ale dla mnie bardzo wiele znaczyło. I znaczy do dzisiaj. Będzie mi brakować jego niewyparzonego języka...
Kiedy następnego dnia powiedziałem Joshowi, który nadal przebywał w San Marino, że mam zamiar pojawić się na pogrzebinach, był wielce zaskoczony.
- Myślałeś, że się nie pojawię? - prychnąłem do telefonu. Ciało staruszka już zostało przewiezione do USA. Ta cała sytuacja zakrawała o jakiś obłęd, naprawdę.
- Raczej. Co powiesz Lisie?
- Nic, bo jestem pewny, że jej tam najzwyczajniej w świecie nie będzie.
- Nie? A skąd wiesz?
- Tak myślę. - westchnąłem. - Muszę napisać list... Który dostanie na sam początek, trzeba ich jakoś przygotować, nie uważasz?
- Chyba nie ma na to dobrego sposobu. Będą w szoku, i to nie małym.
- Wiem. Ale... tak trzeba. Nie można tak po prostu podać jej koperty do ręki. Zrobi z niej sobie rozpałkę w kominku. - westchnąłem znów. - Myślę, że w ogóle w to nie uwierzy. A o pojawieniu się na pogrzebie nie wspomnę. Mogę być raczej spokojny o to, czy ją tam spotkam. Co by się nie działo, będę tam. Za wiele mu się nie odwdzięczyłem, więc chociaż tyle...
- Rozumiem.
Aż się zdziwiłem. Zwykle tak szybko się nie poddawał, jeśli akurat coś wpadło mi do głowy.
- Nie będziesz się starał wybić mi tego z głowy?
- A po co? Sam i tak niedługo staniesz przed całym światem. To czy Lisa zobaczy cię teraz czy później nie ma tu znaczenia, żadnego. To samo tyczy się Quincy'ego. Pogrzeb za dwa dni, więc się pośpiesz.
Dostałem informacje, gdzie wszystko się odbędzie. Miałem w zamiarze polecieć tam sam, ale oczywiście...
- Lecę z tobą. - popatrzyłem na młodego jak na wyjątkowo koślawą małpę. - No co?
- Siedzisz w domu, nie będziesz latał co chwilę z kontynentu na kontynent. To będzie co najmniej podejrzane.
- W dupie to mam. Lece i już. A jak ci nie pasuje, to polece innym samolotem. Tak czy inaczej, koniec i kropka. - odwrócił się i poszedł do siebie. Zapewne po to, by się uszykował. Zrezygnowałem z dyskutowania z nim. Chce, to niech leci.
- Zwariowałeś?! - teraz to Dona.
- Nie. Czemu? - uśmiechnąłem się mimowolnie.
- Przecież mówiłeś, że jak będzie się wszędzie z tobą pokazywał, to CI nabiorą jakichś podejrzeń.
- Niby tak... ale z drugiej strony, wielki finał już tuż tuż więc... Nie ma co się za bardzo ukrywać. - mruknąłem i przycisnąłem ją do siebie obejmując jedną ręką i ściskając lekko pośladek. Zarumieniła się delikatnie, ale minę miała wciąż nie zadowoloną.
- Zbok. - mruknęła w końcu.
Nie miałem w sumie pojęcia, czego się spodziewać. Życie nauczyło mnie już, że zawsze coś może się wydarzyć. I być może, że spotkam się tam z Lisą. Krzywiłem sie na samą myśl. Nie wierzyłem, że się pojawi. Ale kto wie? Był bym w nie małym szoku. Ale trzeba było napisać do niej kilka słów.
Kiedy usiadłem z kartką i długopisem w dłoni przy wyspie kuchennej, nie miałem pojęcia co napisać. Nikt raczej codziennie nie serwuje nikomu takich rewelacji, po których człowiek puka się w głowę. Ja musiałem jakoś jej to przekazać. Nie wiedziałem tylko jakich słów użyć. Żadne nie były odpowiednie. W końcu jednak zacząłem pisać z myślą, że cokolwiek i jakkolwiek bym nie napisał, efekt będzie taki sam. Ten papier wyląduje w śmietniku.
Nie chciałem na dzień dobry w pierwszym słowie wystartować z całą sprawą, więc zacząłem w miarę, jak mi się wydawało, neutralnie...


Droga Liso,

choć nie podpisuję się swoim imieniem, znamy się bardzo dobrze, odkąd oboje skończyliśmy pięć lat. Twój ojciec pokazał Ci nasz występ, kiedy byliśmy dzieciakami. 
Na pewno wydaje Ci się, że ktoś się pomylił, ale nie ma mowy o żadnej pomyłce, i zanim wyrzucisz to wszystko do ognia, proszę, byś poświęciła na to jednak trochę czasu. 
W tej wielkiej grubej teczce, którą na pewno masz teraz gdzieś obok siebie, znajduje się wszystko o czym Ty i twoja rodzina musicie się dowiedzieć. Nie jest to lekka lektura i nie spodziewam się, że w to uwierzysz. Wręcz przeciwnie, jestem pewny, że po przeczytaniu zaledwie tego listu, który do Ciebie piszę, odrzucisz wszystko nawet na to nie patrząc. Ale jak mówiłem, znam Cię, i mam nadzieję, że później jednak do tego usiądziesz. 
Cała rzecz dotyczy właśnie Twojego ojca, Elvisa. I wiem, że teraz nie masz pojęcia o co chodzi. Twój ojciec od wielu lat nie żyje. To wszystko wyda Ci się kosmicznym i niezbyt smacznym żartem, ale czasami ludzie posuwają się do rzeczy niepojętych. Twój ojciec nie umarł w Memphis 16 sierpnia 1977 roku. Został objęty jednym z tych programów, o których opinia publiczna nie wie. Przeżył w ukryciu czterdzieści lat, i choć odcięty od całego świata to o swojej rodzinie nie zapomniał. Wiem o tym, bo spędziłem z nim dość czasu, by to zauważyć. Ja w swoim życiu spotkałem się z podobnym zagrożeniem, co on, i skończyłem tak samo jak on. Być może w tej chwili coś przemyka Ci przez myśl i bądź pewna, że masz rację. 
W teczce znajdują się wszystkie dokumenty, akta sprawy, cała jego historia. Zapoznaj się z tym. Powód, dla którego otrzymałaś to dopiero teraz, jest prosty, choć nie do końca łatwy, jak można to określić. Nie mógł kontaktować się z nikim dopóki program trwał, szczegóły są w papierach. Tylko w wypadku śmierci rodzina dowiaduje się o wszystkim.
Twój ojciec zmarł po chorobie wczoraj w nocy, to jest 3 grudnia 2009 roku. Pogrzeb odbędzie się za dwa dni w małym kościele, pochowany będzie na cmentarzu położonym kawałek dalej. Dokładne informacje są w teczce jak wszystko inne. 
Domyślam się, że na tym etapie jesteś wściekła czytając to, ale Ty i Twoja matka musicie wiedzieć. Odpowiednie osoby odwiedzą was i osobiście wszystko wytłumaczą, nie zatrzaskuj im wtedy drzwi przed nosem, proszę. On się już nie wytłumaczy, my musimy zrobić to za niego. 
Mógłbym tu pisać o wszystkim po kolei, ale wszystko czego potrzebujesz jest w tamtej teczce. Nie pytaj nikogo, kto Cię odwiedzi o autora tego listu, bo nic Ci nie powiedzą. Nie mogą. Ale spotkamy się nie długo na pewno.
Życzę Ci spokoju i cierpliwości, które będą Ci teraz bardzo potrzebne.

Przyjaciel


Pomyślałem, że chyba nie jest źle. Ująłem to w miarę delikatnie, ale bez owijania w bawełnę. Tak mi się wydawało przynajmniej. Teraz pozostało tylko oddać to im, dołączyć do papierów i gotowe. A potem niech się dzieje co chce. Trochę obawiałem się jak Lisa może zareagować. Jej matka mało mnie obchodziła, być może to niewłaściwe, ale nie miałem z nią wiele wspólnego. To nad jej córką się zastanawiałem.
Jedno wiedziałem na pewno. Uświadomienie sobie, że przez trzy czwarte życia żyło się w kłamstwie stworzonym przez własnego ojca jest druzgocące.

środa, 10 października 2018

Resurrection. - 37.

Halo, jest tu kto? Oto niespodzianka po roku czasu. Jakoś tak mi się naddało, że niespodziewanie dostałam natchnienie na dokończenie tego rozdziału. Nie będę ogłaszać jakiegoś wielkiego powrotu czy czego, bo nie mam pojęcia czy to ruszę, być może, bo od jakiegoś czasu siedzę na dupie i mam mnóstwo wolnego czasu, więc mogę pisać. Aż wstyd, że dokańczanie samej końcówki tej notki trwało... rok. Dosłownie, ostatni raz pracowałam nad tym... w październiku zeszłego roku. o.o Ale przekonałam się o czymś na własnej skórze. Brak czasu, zmęczenie i praca na cały etat to idealna mieszanka na to by uśmiercić jakąkolwiek wenę twórczą. Teraz trochę odpoczywam, więc może się coś ruszy. Nie wiem w ogóle czy ktoś tu jeszcze jest, jakieś wyświetlenia są, zobaczymy jak będzie. :) Jeśli ktoś zostawi tu po sobie jakiś wyraźny ślad, będę miała jeszcze więcej chęci, żeby stworzyć następny rozdział. Faza na Jacksona powoli wraca chyba do mnie, zaczęłam słuchać więcej jego muzyki, bo ostatnimi czasy nawet nie było właśnie czasu na takie drobiazgi. :/ No nic. Zapraszam.





Z natury jestem raczej cierpliwym człowiekiem, a przynajmniej byłem takim zanim wybrałem życie na wygnaniu. O ile coś nie stanowiło dla mnie pysznego kąska który chciałem porwać od razu, potrafiłem wyczekiwać na daną rzecz naprawdę bardzo długo. A wiadomo przecież, że czas oczekiwania jest przecież najprzyjemniejszy. Potem otrzymany prezent szybko się nudzi, traci na blasku i zostaje wrzucony w kont. Ja byłem cierpliwy, a żyjąc tak jak żyłem przez dwadzieścia lat, musiałem chcąc nie chcąc każdego dnia tą cierpliwość trenować. Wciąż i wciąż od nowa, bo każdy dzień był męką, którą musiałem znosić. Trwało to tyle czasu, a jednak udało mi sie wytrwać. Sam czasami zastanawiałem się jakim sposobem.
Teraz jednak ta cierpliwość była na wyczerpaniu. Tydzień bez Dony to było już dla mnie stanowczo za długo. Domyślałem się, że ona czuje się dokładnie tak samo, ale nie pomagało mi to uspokoić nóg w poczekalni na lotnisku, kiedy cała nasza wataha oczekiwała na samolot powrotny. Miałem ochotę chodzić, biegać, skakać, robić cokolwiek, byle tylko jakoś w końcu doczekać się tego momentu, kiedy znów ją zobaczę. Rozmowy telefoniczne nie były żadnym substytutem nawet w połowie. Nie były w stanie zastąpić niczego. To musiała być ona, ciało i krew, ciepła, delikatna... nie aparat telefoniczny.
Młody tylko obserwował mnie kontem oka, chyba wiedział, że lepiej nie komentować mojego zachowania. Terminal był pusty, tylko od czasu do czasu pojawiała się jakąś osoba śpiesząc się gdzieś. Rzadko ktoś zwracał na nas uwagę. Z tego co wiedziałem, lot miał wyglądać podobnie jak ten, którym tam przybyliśmy. Pustki. Kilku pasażerów razem z nami. Czas oczekiwania dawał mi się we znaki jeszcze z jednego powodu. Doskonale zdawaliśmy się sobie sprawę z tego, że coś znów wyciekło do opinii publicznej. Pod długich naradach poprzedniego wieczoru postanowiłem iść na żywioł. Nie kazałem niczego retuszować, zmieniać, niczego dementować. Niech to popłynie swoim nurtem, zobaczymy co z tego wyjdzie. Jak na razie jeszcze nikt na ulicy nie rzucił mi się na szyję...
Spodziewałem się bomby dopiero później. Wszystko już było uzgodnione, dopracowane na ostatni guzik, ludzie do pracy wyznaczeni, tylko... główny kooperator nie miał zielonego pojęcia, że będzie ze mną współpracował. Znów. Tak jak za dawnych czasów.
Myślami na chwilę odpłynąłem do tamtych chwil, kiedy pracowałem na płytą BAD. Nie tylko ja pracowałem. Cały sztab ludzi... każdy był od czego innego. Przypomniał mi się prezes z tą swoją wrodzoną złośliwością. Już od dziesięciu lat nie pracował w branży przesiadując na zasłużonej emeryturze. Ale jeśli chodzi o Q...
Quincy Jones wciąż był, jakby to ująć, w swoim żywiole, wyłapywał co rusz nowe talenty i starał się ich wypromować tak jak mnie na samym początku. Przyglądałem się jego poczynaniom od czasu do czasu i musiałem stwierdzić, że naprawdę nieźle radzi sobie z tymi szczylami.
Zastanawiałem się co ja zrobię. Nie mogłem tak po prostu sobie przed nim stanąć. A może jednak?
Albo dalej upierać się przy tej fałszywej tożsamości Billego Jencinsa... Byłoby to bez sensu, jednocześnie podpisując dokumenty swoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Quincy musiał zostać uświadomiony, ale jak to zrobić by nie zszedł na zawał, nie miałem pojęcia.
Musiałem coś wymyślić, praca przy filmie do którego już został stworzony scenariusz zajmie nam co najmniej trzy miesiące.
Moje rozmyślania natychmiast zostały przerwane, kiedy tylko usłyszałem o nadlatującym samolocie. Miejsce rozważań bardzo szybko zajęła osoba mojej ukochanej.
Elvis nigdy nie lubił pożegnań, a przynajmniej tak twierdził. Być może to była prawda, bo gdy tylko chciałem to z nim jakoś załatwić, wygnał mnie mówiąc bym nie przesadzał tylko wracał z synem do kobiety. Oczywiście, nie odpuściłem. Miałem bardzo niepokojące wrażenie, że widzę go po raz ostatni. Zdobył się tylko na wyjście przed dom i pomachanie lekko pozbawioną dawnej siły ręką na do widzenia. Nie wyglądał już tak dobrze. Czułem, że ta choroba, która męczy jego płuca naprawdę zaprowadzi go do grobu. Było to przykre, bo... człowiek spędził czterdzieści ponad lat w prawie całkowitym odosobnieniu. Nie mając przy sobie absolutnie nic co łączyłoby go jakoś z rodziną. Żadnego zdjęcia... Ja miałem przynajmniej to.
Pomyślałem o Lisie i automatycznie coś ścisnęło mnie mocno w brzuchu. Pochowała ojca już dawno i pewnie zdążyła zapomnieć. Nie jego, ale o bólu. Teraz kiedy czasami wracały do mnie niektóre jej słowa, czułem się naprawdę źle... Ja znałem prawdę, a JEGO własna córka wciąż żyła w błogiej nieświadomości. Podobnie jak jej matka.
- Powinny się dowiedzieć. - powiedziałem w którymś momencie spoglądając na faceta siedzącego w rzędzie obok. Rozlokowaliśmy się już wtedy na pokładzie samolotu.
- O czym? - spojrzał na mnie uważnie. Wnioskowałem, że domyśla się o czym mówię.
- O nim... kiedy będzie już po wszystkim. - westchnął, co dało mi jasność, że oni też już o tym myśleli.
- Więc też uważasz, że... już niedługo? - to pytanie nie było łatwe.
- Tak. - westchnąłem odwracając się do okna obok mnie. Zaraz przy mnie siedział Mat ze spuszczoną głową i wpatrujący się w swoje nogi.
- A jak mielibyśmy to zrobić? Już nad tym myśleliśmy. Postawienie ich przed takim faktem 'od tak sobie' raczej odpada. - miał rację.
- Napiszę list. - mruknąłem po chwili. - Spróbuję to jakoś delikatnie przekazać.
O ile jest to możliwe, pomyślałem.

Po niemiłosiernie dłużącym się locie w końcu znaleźliśmy się  na powrót w Warszawie. Oba te miejsca były od siebie skrajnie różne, stolica Polski i San Marino, skąd wróciliśmy. Ale każde miało w sobie swój własny osobisty urok. Przecież wszystko na Ziemi nie może być identyczne. Był już wieczór, marzyłem tylko o tym, żeby dostać się do mieszkania i... no właśnie. Opcji było kilka, z czego jedna nadzwyczaj przyjemna...
- Wejdę do domu tylko na chwilę. - odezwał się młody kiedy jechaliśmy windą. - Kumpel pisał. Nie mogłem wcześniej tego odczytać, chce żeby do niego wpadł. - uśmiechnąłem się.
- Na pewno kumpel?
- Tak, na pewno. - sam się lekko uśmiechnął patrząc na mnie.
- Mama będzie pewnie nie zadowolona... - zacząłem cicho pod nosem.
- Akurat ty jeden, co będzie ci przeszkadzało, że nie ma mnie za ścianą. Myślisz, że ja głupi jestem? - parsknął śmiechem. Usta same rozciągnęły mi się szeroko. - No właśnie. Twój banan mówi sam za siebie.
Co prawda to prawda, pomyślałem znów. Miałem konkretne plany względem mojej pięknej żony.
- Mama też na pewno już nie może się doczekać. - mruknął gdy wychodziliśmy z windy na korytarz. Ja też nie mogłem się już doczekać.
- Coś o tym wiem. - stwierdziłem idąc szybko do drzwi. Usłyszałem tylko cichy śmiech tuż za sobą.
Kiedy drzwi się przed nami otworzyły, nie było nikogo. Ale tylko dosłownie przez sekundę. W następnym momencie do salonu, wpadła Dona z garem w jednej ręce a ręcznikiem w drugiej. Uśmiechnąłem się natychmiast na sam jej widok. Ukochana twarz, oczy... usta. Rzuciłem bagaż tam gdzie akurat stałem i spojrzałem na młodego. Chyba nie bardzo chciał się mizdrzyć, wolał pozostać mężczyzną, ale kiedy matka go dorwała skapitulował i przytulił się do niej. Wcale nie ujmowało to mu męskości.
Czekałem spokojnie na swoją kolej, aż Dona wydusi go ze wszystkich stron. Oczywiście od razu zaczęła biadolić.
- Nic się nie działo? Martwiłam się, kochanie, dobrze, że jesteście już w domu... - ścisnęła go znowu mocno aż stęknął.
- Mamo, udusisz mnie! - zaśmiał się, kiedy w końcu go puściła. - Nie zawracaj sobie głowy jakimś jedzeniem czy czymś, zaraz wychodzę. - zacisnąłem usta powstrzymując się od uśmiechu. Wytrzeszczyła na niego oczy.
- Gdzie znowu?! Dopiero co do domu wszedłeś!
- Do kolegi. Umówili się już wcześniej. - wtrąciłem się podchodząc bliżej i zakładając jej niesforny kosmyk włosów za ucho. Popatrzyła na mnie ciepłym i stęsknionym wzrokiem... Tego mi brakowało. Po prostu jej.
- Poradzę sobie. Zobaczymy się jutro rano, na razie! - rzucił i wyleciał z domu jak oparzony. Coś nie chciało mi się wierzyć w tego kolegę, Dona pewnie podzielała moje zdanie, sądząc po jej minie.
Zarejestrowałem sobie tylko dźwięk zamykanych drzwi i nastała cisza. Przyjemna cisza, podczas której patrzyłem jej w oczy głaszcząc delikatnie policzek.
- Ze mną się nie przywitasz? - wyszeptałem zbliżając się do niej jeszcze bardziej. Czułem te sensacje w dole brzucha... ale panowałem nad sobą. Jeszcze.
To jedno zdanie wystarczyło...
Przyłożyła dłonie do moich policzków patrząc jeszcze na mnie, a potem oboje nie daliśmy już rady się powstrzymać. Nie wiem kto był pierwszy, czy to ona wpiła się w moje usta czy to ja pierwszy zdążyłem wniknąć do jej ust... Pewne było to, że oszalałem w tamtej chwili. Objąłem ją ciasno przyciskając do siebie, aż uniosła się nieco w powietrzu. Jej ramiona oplotły mnie wystarczająco mocno bym nie mógł się uwolnić. I nie chciałem. Pragnąłem jej...
- W końcu... Nawet nie wiesz jak brakowało mi twojego zapachu... - powiedziała z ustami tuż przy moim uchu, co wywołało u mnie  kolejną falę gorąca spływającą w dół ciała. Pogładziłem jej plecy powoli, z namaszczeniem wtulając przy tym nos w jej włosy.
- Ja też za tobą tęskniłem. - szepnąłem uśmiechając się lekko z pół przymkniętymi oczami. Popatrzyłem na nią przez chwilę po czym po prostu wtuliła się we mnie mocno wzdychając z uciechą. Zaśmiałem się cicho. - Mamy wolną chatę, kochanie... - natychmiast zareagowała na te słowa.
- Nie da się nie zauważyć. - przeczasała moje włosy palcami obu dłoni na co aż sie wygiąłem. Uwielbiałem kiedy to robiła. Ale tylko ona. - Idę pod prysznic. - zaczęła lekko masować moje ramiona. Obserwowałem uważne każdy jej ruch. - Cały dzień latałam byleby zająć sobie jakoś czas zanim wrócicie. Troszkę się zmęczyłam. - zagryzłem lekko wargę.
- Idź. Poczekam na ciebie. - popatrzyła na mnie spod rzęs, a następnie uśmiechnęła się delikatnie. Ostatni raz musnęła lekko moje wargi swoimi wywołują u mnie ciche westchnienie i znikła po chwili w łazience.
Przetarłem twarz chłodnymi dłońmi siadając w salonie we fotelu. Potargałem włosy, sam nie wiedzieć czemu, chyba tylko po to, żeby coś zrobić. Cokolwiek. Miałem ochotę iść za nią do tej łazienki, ale w tej samej chwili wpadł mi do głowy inny pomysł. Wiedziałem gdzie trzyma pachnące świeczki. Kiedy już zapłonęły ich przyjemny zapach kwiatów rozniósł się powoli po sypialni. Miałem tylko nadzieję, że nie spalę mieszkania. Półmrok stwarzał idealną atmosferę...
Stanąłem pod drzwiami łazienki słysząc szum wody. Po chwili szum ustał, uchyliwszy sobie drzwi zobaczyłem ją z włosami spiętymi wysoko na głowie zakładającą od razu szlafrok. To był jej zwyczaj.
Zauważyła mnie i przewiązując się w pasie uśmiechnęła się patrząc na mnie.
- Nie możesz wytrzymać chwili beze mnie?
- Wytrzymywałem tydzień. - westchnąłem wchodząc do środka i gładząc jej policzki. Para unosząca się w powietrzu rozgrzewała nas oboje od środka. - To chyba wystarczająco długo...
- Jesteś niecierpliwy. - wsunęła dłonie pod moją koszulę... Dreszcze pojawiły się natychmiast. Jak zawsze. - Wiesz, że pośpiech nie popłaca?
- Mam dość czekania. Chcę cię... - popchnąłem ją na ścianę, delikatnie przyparłem ją unieruchamiając nadgarstki. Wstrzymała oddech za pewne zaskoczona. Ale uśmiechnęła się zadziornie.
- Tutaj? W kiblu, jak uczniak? - zakpiła, ale oblizała usta zachęcając mnie jeszcze.
- Mógłbym... - szepnąłem. Zgodnie z prawdą zresztą. Mógłbym ją wziąć tak jak stałem. Nie zawracając sobie głowy nawet ściąganiem ubrania. Pożądałem jej, nie czułem się tak już dawno...
Muskałem jej skórę na szyi, czując jak bije od niej ciepło.
- Mógłbym... - podjąłem znów temat. - Ale mam dla ciebie coś lepszego. - z trudem oderwałem się od niej i poprowadziłem w głąb sypialni.
Oczy jej się zaświeciły, jak tylko zobaczyła płonące świece. Hamowałem się, ale miałem naprawdę ochotę...
- Postarałeś się. - wymruczała z uznaniem patrząc na cały pokój, a potem na mnie odkręcając głowę w moją stronę. Pocałowałem ją czule, ale nie pozwoliła mi pogłębić tego pocałunku.
- Nie uciekaj mi... - mruknąłem próbując ją złapać, ale czmychnęła z uśmiechem patrząc na mnie spod rzęs.
- Chciałbyś wszystko dostać na tacy... - wymruczała obchodząc łóżko nie odrywając ode mnie oczu. Jej wzrok wwiercał się we mnie, zwłaszcza w jedno miejsce mojego ciała... Oblizałem powoli wargi.
- Dobra... - mruknąłem mierząc ją łakomym wzrokiem i robiąc powoli krok w tył. Przygryzłem wargę z lekkim uśmiechem już teraz układając sobie w głowie cały plan tego co z nią zrobię. - W takim razie teraz ja się odświeżę... a potem ci pokażę...
- Co mi pokażesz? - zapytała przypatrując mi się wciąż.
- Zobaczysz.
Zamknąłem się w łazience starając się zapanować nad rosnącym pożądaniem. Było to trochę trudne... I nawet zimna woda nie pomogła. Strumień oblewał mi twarz, nie spodziewałem się, że to tylko jeszcze bardziej  wszystko spotęguje.
Wyszedłem z kabiny i stanąłem przed lustrem. Jedno spojrzenie na moje odbicie dało mi jasno do zrozumienia, że ta noc będzie bardzo pracowita.
Odbiłem się od umywalki i wyszedłem z powrotem do sypialni. Nie zatroszczyłem się nawet o bieliznę. Kropelki wody spływały powoli po mojej skórze, czułem to jak łaskocze mnie nie kiedy. Zastałem całkiem ciekawy widok... Dona wspięła się na łóżku i poprawiała poduszki tak by stały się bardziej puszyste. Wypięła się przy tym ładnie, szlafrok odsłonił nieco jej tyłek... i kobiecość.
Chyba nie zauważyła mojego powrotu, bo nawet nie spojrzała na mnie przez ramię zajęta pościelą. Dopiero mój dotyk w tamtym miejscu sprowadził ją na ziemię...
Moja dłoń sama odnalazła jej kwiat i pieszcząc ją delikatnie, udało mi się wywołać u niej cichy okrzyk zaskoczenia i przyjemności zarazem. Wspiąłem się zaraz za nią mając ją całą przed sobą, podaną jak na tacy. Szlafrok całkiem zsunął jej się z tyłka odsłaniając ją dla mnie. Pieściłem ją cały czas, a ona patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami i lekko rozchylonymi ustami... To lubiłem. Żadna kobieta nie wyglądała tak zmysłowo jak ona.
- W stanie najwyższej gotowości... - szepnęła odwracając się do mnie przodem i tym samym dając mi do siebie lepszy dostęp. Sama nie zamierzała chyba próżnować, bo jej dłoń natychmiast odnalazła to co akurat chodziło jej po głowie. Ta część mojego ciała najgłośniej wołała o jej zainteresowanie.
Nie powiedziałem już nic. Żadne z nas przez najbliższe godziny nie wypowiedziało żadnego zbędnego słowa. Nie były potrzebne. Oboje wiedzieliśmy czego pragnie druga strona. Działo się to już instynktownie. Nie musiałem pytać, nie musiałem się zastanawiać. Moje usta i język same już wiedziały jak ją pieścić by mocno doszła, a jej krzyk był tylko tego potwierdzeniem.
- Kocham cię... - wysapałem, biorąc ją pod plecy i zsuwając niżej na łóżku pod siebie. Chciałem już w nią wniknąć, wypełnić, ale ona wtedy odepchnęła mnie... i sama usiadła na mnie okrakiem. Włosy rozsypały jej się dookoła ramion. Sięgnąłem do nich i przeczesałem lekko zsuwając dłonie powoli na jej piersi. Dwa piękne pagórki cudowne w dotyku...
Nakryła moje dłonie swoimi i pomagała mi, nie musiała mną kierować. Wiedziałem o lubi... Jej
biodra poruszały się, ocierała się o mnie swoim ciałem... doprowadzała powoli do szału. Nagle pochyliła się i wpiła zachłannie w moje usta odbierając mi dech. Zamruczałem kiedy długie włosy zaczęły przyjemnie łaskotać moją twarz, szyję, klatkę piersiową... skórę na brzuchu, a na koniec...
Usłyszałem tylko trzask rozdzieranego prześcieradła, kiedy zacisnąłem na nim pięści. Nie zdołałem nad tym zapanować. A ona chyba nie przejęła się zniszczoną pościelą... Wygiąłem się wbijając lekko głowę w poduszki, kiedy ona tak dobrze zajmowała się mną. Wilgoć i ciepło wnętrza jej ust, sprawny język, doprowadzało mnie to do szewskiej pasji. Nie bawiła się ze mną, po prostu robiła mi dobrze...
- Dona... - sapnąłem zaciskając zęby i wpatrując się  w nią szeroko otwartymi oczyma. Nie chciałem uronić ani sekundy, chciałem dokładnie widzieć każdy moment, jak moje przyrodzenie znika głęboko w jej gardle. Kiedy bez ostrzeżenia przerwała, miałem ochotę złapać ją za włosy i znów...
Ale ona już zadbała o to bym nie czuł się opuszczony.
Zajęczałem głucho, kiedy dosiadła mnie, a ja wypełniłem ją całkowicie. Nic już nie widziałem, nic nie słyszałem, tylko czułem. Ale i te bodźce były ograniczone tylko do niej, do jej ciała. Miałem wrażenie, że krew się we mnie gotuje. Ona chyba czuła się podobnie, bo przyciągnęła mnie do siebie, obejmując ciasno ramionami poruszała się sprawiając, że oboje traciliśmy rozum...
Powtarzała tylko dwa słowa...
- Kocham cię... kocham...


Przebudziłam się, ale było mi zbyt dobrze by się gdziekolwiek ruszyć. Łóżko było tak przyjemnie ciepłe i wygodne... Ani myślałam nawet otwierać oczu. Pokręciłam się tylko przez moment zwijając jeszcze bardziej w kulkę pod kołdrą i z westchnieniem znów zastygłam w bezruchu. Było zdecydowanie zbyt dobrze...
Dopiero pojedyncze czułe pocałunki w moich włosach zaczęły mnie na nowo wybudzać. Poruszyłam się, ale nie chciało mi się nic robić. Wtedy kołdra nieco zsunęła się z mojego ramienia odsłaniając je. Poczułam lekki chłód na skórze, a potem... ciepłe usta znaczyły ślady na moim ciele. Zamruczałam znów kręcąc się i w końcu gdy te czułe wargi przywarły do moich całkowicie się rozbudziłam.
- Dzień dobry. - niski lekko ochrypły głos tuż przy moim uchu. Uśmiech sam wpełzł mi na twarz.
- Dzień dobry. - otworzyłam oczy i zobaczyłam mojego mężczyznę uśmiechającego się zawieszonego lekko nade mną. - Już wyspany?
- Wyspany to może niekoniecznie... ale nie jest tak źle. - jego ciepła dłoń zaczęła masować mój brzuch. - Tysiąc razy bardziej wolę taką noc niż zwykły sen. - wymruczał mi prosto do ucha.
- Naprawdę? - zaśmiałam się. Przeczesałam jego włosy palcami. - Tęskniłam za tobą. - uśmiechnął się od razu.
- Wiem.
- Jaki skromny. - prychnęłam.
- A muszę być skromny? - wciągnął mnie na siebie, leżałam na nim a kołdra zsunęła się ze mnie odsłaniając nieco ciała. Chyba mu się to spodobało. - Mam nadzieję, że nie korzystałaś z pomocy żadnego przyjaciela? - wyszczerzył się szeroko.
- Jesteś idiotą. - parsknęłam śmiechem zbierając się z niego.
- Dokąd się wybierasz? - oczywiście, że nie pozwolił mi  się od siebie odsunąć. - Nie nacieszyłem się tobą jeszcze.
- Młody pewnie zaraz wróci. - spoglądała na mnie zagryzając lekko wargę.
- Wątpię by chciał się oderwać od tego kolegi tak wcześnie rano. - stwierdził gładząc delikatnie moje ramię i całując je.
- Tak myślisz? - zaśmiałam się. - Zrobię śniadanie. Potem możemy dalej leniuchować. - wstałam w końcu, kiedy mi pozwolił i poszłam do kuchni. Chciałam zrobić coś pysznego. Przez ten tydzień stęskniłam się za nim tak, że w gruncie rzeczy mogłabym w ogóle nie wychodzić z nim z tego łóżka. Ale nie mogłam też doczekać się aż Mateusz wróci do domu, wczoraj wieczorem nie dał się nawet dobrze wyściskać. No, może dla niego to było za dużo, ale zawsze udawał macho.
Przygotowywanie śniadania dla mojego kochanego mężusia pochłonęło mnie na tyle, że nawet nie zauważyłam kiedy się do mnie zbliżył.
- Pomyślałem, że dotrzymam ci towarzystwa. - wymruczał mi do ucha obejmując w pasie. Założył bokserki, ale o reszcie garderoby nie pomyślał.
Pozwoliłam sobie na chwilę odciągnąć się od swojego zajęcia. Przymknęłam oczy, wzdychając wczułam się w ten moment. Nigdy nie miałam pojęcia jak on to robił, ale w ten wyjątkowy sposób czułam się tylko przy nim. Tak jak teraz. Mogłam w jednej chwili wszystko dla niego zostawić.





- O, ubrałeś sie. - usłyszałem zza swoich pleców, kiedy wszedłem na powrót do kuchni.  Uznałem w końcu, że trzeba coś na siebie włożyć.
Zaśmiałem się.
- Mogłaś powiedzieć, że wolisz, żebym pozostał nago. - mruknąłem podchodząc do niej i pochylając się by ją pocałować. Przyciągnęła mnie bliżej siebie, co bardzo mi się spodobało. Przeniosłem pocałunki na jej szyję...
- Wyhamuj kochany. - zaśmiała się odsuwając nieco, ale natychmiast przyciągnąłem ją z powrotem do siebie. - Śniadanie czeka. - popatrzyła mi w oczy. Szlafrok, który okrywał jej ciało, lekko się rozsunął odsłaniając piersi.
- Nie ucieknie... - mruknąłem. Chwyciłem ją i podniosłem niespodziewanie aż pisnęła, po czym posadziłem ją na szafce. Zamachała lekko stópkami w powietrzu.
Natychmiast przyssałem się do jej szyi. Miałem zamiar pozostawić na niej ładny ślad, tak by był widoczny z daleka. Przeciągnąłem językiem znacząc wilgotną drogę od obojczyka po płatek ucha. Zadrżała w pewnym momencie co dało mi jasno do zrozumienia, że reaguje na mnie.
Chwyciłem za szlafrok z tyłu i zsunąłem go z jej ramion. Wtedy jakby się ocknęła.
- Zaraz wroci młody! - próbowała się odsunąć, ale nie wkładała w to zbyt wiele siły. Patrzyła mi za to w oczy i oddychała płytko przez lekko rozchylone usta.
- I co z tego?
Tylko tyle miałem jej do powiedzenia na ten temat.
- Michael! - może chciała na mnie warknąć, ale prędzej wyszedł jej z tego seksowny jęk. Nie zastanawiałem się czy ktoś może na nas wleźć w takiej chwili. Interesowała mnie tylko ona.
Wplotła palce obu dłoni w moje włosy, kiedy zassałem delikatnie jej sutek, powodując silne dreszcze na moich plecach...
Dzwonek do drzwi.
Myślałem, że wypluję płuca, serce i żołądek ze złości.
- Chyba ktoś sobie żartuje. - warknąłem puszczając ją i odwracając się w stronę drzwi. Wbijałem w nie wzrok, jakbym chciał spopielić tego, który za nimi stoi. Chciałem.
- Mówiłam, że zaraz się pojawi. - mruknęła Dona zasłaniając się szczelnie, przewiązując paskiem w pasie.
- Młody nie dzwoni do własnych drzwi. - stwierdziłem co było prawdą. Miałem ochotę zabić gościa.- Otworzę.
Ani myślałem czekać, ale w tej samej chwili w której się ruszyłem, usłyszałem otwieranie drzwi. Stanąłem w małym korytarzyku, który prowadził do salonu. Jedna z moich brwi powędrowała wysoko ku górze.
- Witamy. Wchodzisz jak do siebie. - rzuciłem kompletnie znudzonym tonem. W zasadzie... kogo innego mógłbym się spodziewać?
- Jakby nie było, JESTEM U SIEBIE. Dopóki Dona jest jeszcze MOJĄ żoną.
Oczywiście, że to Dareczek. Rzygać mi się chciało na widok jego mordy, zawsze tak było, ale teraz... tym bardziej.
- Dona NIGDY nie była twoją żoną, idioto. - powiedziałem odwracając się i wracając do MOJEJ żony. Tylko mojej, nigdy nie była jego.
- Chciałbyś. Mógłbym ci wymieniać do woli, co robiliśmy razem przez te pięć lat.
- Zaiste, interesujące. - warknąłem. - A teraz spieprzaj, bo mam lepsze rzeczy do roboty.
Dona była nieco przestraszona. Poprawiła materiał na sobie by nie było widać absolutnie nic. I dobrze, nie miałem zamiaru pozwolić, żeby ten debil się do niej zbliżył i choć COŚ zobaczył.
- No to słuchamy, co takiego cię do nas sprowadza? - moja wynaturzona uprzejmość tylko jeszcze bardziej go uruchomiła. Zaśmiałem się cicho.
- Daruj sobie. - warknął po czym skierował się w stronę Dony. Najeżyłem się momentalnie.- Dona, moglibyśmy pogadać bez obecności nieboszczyka?
- Mam ci po raz setny powtórzyć to co już ci powiedziałam?
- Dona...
- Kiedy w końcu dasz mi spokój! Chcę normalnie żyć, z NIM, nie pozwalasz mi na to!
- Z NIM?! Normalnie z nim żyć?! To jest niemożliwe! Jak ty to sobie wyobrażasz...
- Normalnie! - wrzasnęła prawie. - Nachodzisz mnie bez przerwy, to już można podpiąć pod nękanie! Nie chcę mieć z tobą do czynienia, człowieku.
To powinno mu wyjaśnić całą sprawę, ale albo nie chciał niczego zrozumieć, albo nie umiał. Możliwe, że było to połączenie jednego z drugim. On się nie mógł z tym pogodzić, że nawet po śmierci krzyżuję mu szyki. Cóż. Twój problem, chłopaku.
- Jakiego rodzaju on ci życie zapewni, co? - odezwał się znów. - Możesz się z nim gdziekolwiek pokazać? No możesz, rzeczywiście. - pokiwał głową prychając lekko. - Dla świata nosi teraz inne nazwisko...
- Pamiętasz jak powiedziałem ci kiedyś, że zjadę na tobie ze schodów? - wtrąciłem się. Nie mogłem już znieść po prostu jego pierdolenia, samej jego obecności w tym domu. - Jeśli nie wyjdziesz stąd w ciągu pięciu sekund, przysięgam, że to zrobię. Zjadę na tobie jak na nartach, wszystkie kręgi w kręgosłupie ci nastawię!
Popatrzył na mnie jak na debila.
- Gratuluję mądrego wyboru, Dona. - powiedział, po czym w końcu odwrócił się i poszedł sobie w długą. Odetchnąłem. Nareszcie.
Popatrzyłem na Donę, miała niewyraźną minę. Sam byłem po prostu wkurwiony. I nie bardzo wiedziałem, co ze sobą w tej chwili zrobić. Ona jednak wiedziała. Podeszła do mnie i przytuliła się do mnie obejmując w pasie. Przymknąłem oczy i objąłem ją, ciesząc się, że jest. Niedługo potem, kiedy zdążyliśmy się oboje jakoś ogarnąć pojawił się też młody. Cieszyłem się, że są ze mną oboje. Może nie zasługiwałem, może ten gamoń miał rację, ale mało mnie to teraz obchodziło. Obiecałem sobie, że zrobię wszystko, żeby ten cały cyrk zakończył się jak najszybciej.

poniedziałek, 2 października 2017

Resurrection. - 36.

Hello. :D Niespodzianka. Jest rozdział, nareszcie. Ciężko mi się go pisało, ale teraz na sam wieczór dostałam jakiegoś kopa i jest. Tak więc od razu zapraszam. A jeśli chodzi o następny to nie mam zielonego pojęcia, kiedy coś się pojawi.

***


Te kilka dni, kiedy wyjechali, były... nieciekawe. Po prostu, mieszkanie zwykle pełne mojego nieokrzesanego syna, teraz stało puste, a ja snułam się z konta w kont. Nie spodziewałam się, że będę aż tak tęsknić. Nie tylko za synem. Brakowało mi tego 'kawalarza'. Momentami nawet bałam się, że obudziłam się z pięknego snu i on nie wróci... ale zaraz potem kopałam się sama mentalnie w tyłek i z uśmiechem podchodziłam do zdjęcia stojącego na komodzie.
Zastąpiło ono poprzednie. Wcześniej widniała tam fotografia ze ślubu... a raczej małej spokojnej uroczystości weselnej, ze mną i Darkiem. Zostało usunięte już jakiś czas temu, kiedy tak na dobrą sprawę Mike zamieszkał tu z nami. Przeniósł już nawet dla własnej wygody część rzeczy do sypialni i stał się po prostu... mężem i ojcem. Tak jak powinno być zawsze. To, że tak nie było to już inna para kaloszy... ale jakoś to przetrawiłam i nie chciałam do tego wracać. Błędy straszne... ale teraz było cudownie. I to się dla mnie liczyło.
Wzięłam zdjęcie w ślicznej ramce do ręki i z uśmiechem przyjrzałam się mu. Byliśmy na nim wszyscy razem. Widząc to nie mogłam wątpić w to, że wróci. Niecierpliwiłam się strasznie, to chyba nie jest trudna sztuka domyślić się jak to jest. Ukochany facet razem z jedynym dzieckiem gdzieś na końcu Europy, siedzą tam u drugiego 'świętej pamięci' i nawet nie zadzwonią. Na tą myśl zamruczałam zła pod nosem. Już ja im pokażę jak już się pojawi...
W końcu pomyślałam, że lepiej będzie jeśli czymś się zajmę. Wracać mieli dopiero za dwa dni, myślałam, że tego nie wytrzymam. Był już wieczór, przygotowanie kolacji nie zajęło mi zbyt wiele czasu, usiadłam w salonie ze zwykłymi kanapkami i kubkiem ciepłej herbaty. Telewizor był włączony, ale nie zbyt zwracałam uwagę na to co w nim było. Myślami byłam bardzo daleko, przy moim ukochanym. W końcu stwierdziłam, że muszę zadzwonić, ale zanim nawet zdążyłam złapać za telefon coś innego pochłonęło całą moją uwagę...
- Informacja z ostatniej chwili, prosto z San Marino we Włoszech. - spiker wiadomości nagle pojawił się na ekranie telewizora. - Anonimowy pasażer doniósł o dziwnej sytuacji zaistniałej na pokładzie samolotu relacji Warszawa - Rzym, będący  świadkiem rozmowy dwóch mężczyzn. Jednym z nich był syn RZEKOMO, jak można stwierdzić w świetle zaistniałej sytuacji, nieżyjącego piosenkarza Michaela Jacksona, mieszkający w stolicy. Więcej informacji na stronie www... - nie słuchałam dalej. Oczy wyszły mi na wierzch, ale natychmiast pobiegłam do pokoju syna i odpaliłam jego laptop. Miałam wrażenie, że na złość teraz tak wolno się włącza, kiedy w końcu był gotowy, a przeglądarka otwarta, wpisałam adres strony, o której mówił facet.
Nie musiałam długo szukać, a już na pewno nie trzeba było ryć na stronie by znaleźć to czego szukałam. Tekst nie był zbyt długi, ale za to... treściwy. A na jego końcu zamieszczony był krótki film rejestrujący tych dwóch imbecylów, którzy tak radośnie w głos gadają sobie o TAKICH rzeczach. Myślałam, że zjem ten laptop.
Wyłączyłam to całe dziadostwo i zaczęłam się zastanawiać czy może już coś wiedzą na ten temat czy jeszcze żyją w błogiej nieświadomości. Pewnie o niczym nie mają pojęcia, w przeciwnym wypadku już miałabym jakiś telefon... Albo i nie. Zrobiłam krzywą minę, przypominając sobie jak nie raz, dwadzieścia lat temu, o czymś mi nie mówił. "DLA MOJEGO DOBRA", oczywiście.
Wyszłam z westchnieniem z  pokoju syna, mój telefon od razu przyciągnął mój wzrok, jak magnez. Nie zastanawiałam się, od razu go porwałam i wybrałam numer...
Głucho. Nikt nie raczył odebrać. Nawet Mateusz, podejrzewałam, że specjalnie... A może nie, może rzeczywiście żaden z nich nie słyszał dźwięku swojego durnego telefonu, ale mało mnie to obchodziło w tej konkretnej chwili. Postanowiłam więc nagrać się na sekretarce mojemu ukochanemu mężowi.
Kiedy już zostawiłam wiadomość, w której wręcz żądałam by do mnie natychmiast oddzwonił, klapnęłam na kanapę i westchnęłam ciężko odgarniając niesforne włosy z czoła. Co oni sobie myślą?! Spodziewałam się tabunów gapiów pod domem i reporterów pod drzwiami w ciągu dwudziestu czterech godzin. Nie mogło być inaczej. Czy ten idiota nie miał lepszego miejsca na rozmowy o Tym?!
W głowie miałam tylko jedną myśl: za ile czasu pod moimi drzwiami zbierze się ta cała hołota z kamerami, mikrofonami i tak dalej? Bo to, że sie zjawią te telewizyjne hieny to wiedziałam na pewno. Kiedy usłyszałam pukanie do drzwi, aż podskoczyłam. No, az tak szybko to się ich nie spodziewałam. Oblizałam wargi jakbym szykowała się do jakiegoś ataku i z wbitym wzrokiem w drzwi podeszłam do nich powoli. Nie było opcji, żebym z kimś dyskutowała. Miałam ochotę wywiesić plakietkę z napisem "NIKOGO NIE MA W DOMU!"
Ale kiedy otworzyłam drzwi, zobaczyłam kogoś zupełnie innego. I niespodziewanego.
Przez próg przeszedł Darek, ku mojemu wielkiemu zdumieniu oczywiście, nawet nie wyduszając z siebie ani słowa. Sama nie miałam pojęcia co powiedzieć. Od momentu, kiedy się wyniósł, a więc już kilka dobrych tygodni temu, nie widziałam go ani razu. Praktycznie to zdążyłam już o nim zapomnieć. Dosłownie. Co chyba zauważył...
Nie dało się tego nie zauważyć. Wszędzie, gdzie kiedyś stały nasze zdjęcia, teraz stały fotografie moje i Michaela. Nie wyciągałam starych. To były chwile uchwycone praktycznie przed momentem. Podszedł do komody i wziął do ręki jedną z ramek.
- Hm. - mruknął. - Nie spodziewałem się aż takiego rozrzewnienia. - odkładając ją spojrzał na mnie.
Ja też na niego patrzyłam. Czułam się niezręcznie. Zamknęłam drzwi i przeszłam głębiej do salonu, a on oczywiście za nim. Pominęłam jego wypowiedź.
- Przyszedłeś zabrać resztę rzeczy? Spakowałam je do pudła, możesz je zabrać na raz. Nie jest tego dużo. - jasne było dla mnie, że nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Ale ja nie zamierzałam stwarzać żadnych złudzeń. Po co, jeśli wszystko i tak było jasne?
- Nie przyszedłem po rzeczy. Przyszedłem porozmawiać.
No jasne, pomyślałam. Jakże by mogło być inaczej, prawda?
Nie miałam ochoty na pogaduszki z nim. W sumie to nie wiedziałam nawet jak go nazywać... Niby był mężem, ale ja wiedziałam, że to nieprawda. Moim mężem od zawsze był Michael. Nieważne jak bardzo to wszystko jest pokręcone.
- O czym? - zapytałam ostrożnie patrząc na niego z kilkumetrowej odległości.
- O nas, o naszym małżeństwie chociażby. Dona... - zaczął, ale chyba nawet nie wiedział co chce powiedzieć.
- Powinieneś bardziej się przygotować na to spotkanie. - mruknęłam wciąz się mu przyglądając.
- Tutaj żadne przygotowanie mi nie pomoże. - powiedział patrząc mi prosto w oczy. - Odpowiedz mi na pytanie. - zaczął w końcu. Patrzyłam na niego zastanawiając się co mu przyszło do głowy. I kiedy w końcu da sobie spokój. - Jak zamierzasz dalej żyć? Ty i młody. Jak chcecie dalej funkcjonować. Zastanawiam się nad tym już jakiś czas i jakoś nie mam na to pomysłu. A ty masz?
- O co ci chodzi? - natychmiast przyjęłam postawę obronną.
- Chodzi mi o to, że nie wyobrażam sobie, żebyś żyła w takim... czymś. Ja nie wiem czy ty w ogóle się nad tym zastanawiałaś. Już pomijając samo JEGO ciągłe istnienie, chociaż żyć nie powinien, to jak TY chcesz w tym żyć? Będziesz się teraz ukrywać razem z nim? Zapakujesz siebie i młodego do jakiegoś busa i wyniesiecie się na Alaskę...?
- Jeśli będzie taka potrzeba to tak! - podniosłam głos i nawet o tym nie wiedziałam. Nie chciałam krzyczeć, ale natychmiast coś mi się załączało. Chciałam mieć święty spokój. On mi go nie dawał. - Przeprowadzę się nawet na Antarktydę.
- Zwariowałaś kompletnie! - podszedł do mnie bliżej, aż się cofnęłam. Nie chciałam ryzykować, że coś weźmie sobie sam. - Wyniszczysz się przy nim do cna!
- Wyniszczałam sie codziennie przez dwadzieścia lat...!
- Przez niego właśnie! - ryknął. Aż zamilkłam. - A teraz co? Pojawił się znikąd, wyszedł diabłu z dupy, a ty natychmiast porzuciłaś całe dotychczasowe życie. I mnie. - dodał patrząc na mnie żałośnie. Nie wiedziałam czy chce wzbudzić we mnie jakies poczucie winy... - Byliśmy razem pięc lat,, poświęciłem ci pięc lat życia, a tym tak po prostu na zawołanie o mnie zapomniałaś. Skreśliłaś mnie zupełnie. Czy pomyślałaś o mnie choćby przez chwilę? O tym co czuję? Myślisz, że ja nie zdaję sobie sprawy z tego co wy tu robicie? Doskonale wiem, że udajecie wszyscy trzech kochającą się rodzinkę.
- My niczego nie udajemy, naprawdę jesteśmy kochającą się rodziną!
- To tylko pozory, Dona. - znów się do mnie zbliżył, a ja znów zrobiłam krok do tyłu. - Ułuda, która pewnego pięknego dnia pryśnie ani się nie obejrzysz i zostaniesz goła w tym wszystkim. Jak długo będziesz w stanie się kryć z tym wszystkim? Z nim?
- Tak się składa, że chyba nie będę musiała robić tego zbyt długo. - wysyczałam. Moja otwarta niechęć do niego chyba naprawdę go raniła, ale co ja na to mogłam poradzić?
- Niby jakim sposobem?
- Normalnym. - obeszłam go dookoła i poszłam do kuchni. - Nie będzie się wiecznie ukrywał.
- Robi to od dwudziestu lat. Z tego co wiem to nawet wieść o synusiu go do ciebie nie sprowadziła. Jak możesz tak łatwo wierzyć w to co on ci opowiada? Skąd wiesz, że któregoś dnia znów nie kopnie cię w tyłek tak jak wtedy.
- On nie kopnął mnie w żaden tyłek, idioto! - zbierało mi  się już na płacz. Nie chciałam już z nim dłużej gadać. Robiło mi sie niedobrze.
- A co zrobił, powiedz mi! Jak inaczej nazwiesz to, że cię zwyczajnie porzucił. I to z dzieckiem! A teraz udaje troskliwego męza i tatusia? Proszę cię, Dona, nie rozśmieszaj mnie.
- Przestań. - teraz już nie wytrzymałam i rycząc, ocierając oczy odepchnęłam go od siebie jedną ręką. Nie chciałam go słuchać, a on wciąz gadał i gadał. Nieważne, że było w tym trochę racji. To była przeszłość, a teraz jest teraz. Nie chciałam do tego wracać, a on na siłę znów to wszystko do mnie sprowadził.
Patrzył na mnie przez chwilę jak chlipałam lekko się w sobie kuląc. Nie wiedziałam czy celowo doprowadził mnie do takiego stanu. Może na koniec chciał odegrać czułego partnera, bo właśnie za chwilę zaczął mnie obejmować.
Odepchnęłam go natychmiast. Mogłam mieć w tym momencie ochotę na wiele rzeczy, ale na pewno nie na jego bliskosć.
- Dona, proszę cię...
- O co mnie znowu prosisz? Zadowolony jesteś z siebie? O to ci chyba chodziło... - zaczęłam biadolić, a on przytulił mnie do siebie mocno i pocałował w czubek głowy. Nie miałam siły z nim walczyć. Czekałam, aż sam mnie puści, ale nie puszczał. W końcu odsunął się lekko i popatrzył na mnie jakby chciał wiedzieć jak się czuję. Czy już odrobinę mi przeszło. Nie przeszło, ale nie musiał o tym wiedzieć. Ważne, żeby się w końcu wyniósł.
- Zabierz te swoje manele i wyjdź już. - mruknęłam uwalniając się w końcu od niego sama. Był zły i to było widać. Ale mało mnie to w tej chwili obchodziło. Chciałam zostać sama.
Wyszedł w końcu co przyjęłam z wielką ulgą, ale wcale wielce się nie uspokoiłam. Usiadłam w salonie na sofie i trzęsłam się dobre kilka minut zanim byłam w stanie wziąć jakiś głębszy uspokajający oddech. Nie wiedziałam czy jestem bardziej wściekła czy bardziej zrozpaczona. Sięgnęłam po telefon i wybrałam numer, rząd cyfr obijał mi się o ściany czaszki. Momentami miałam wrażenie, że aż dudni mi w głowie.
Roztrzęsiona odliczałam sobie pojedyncze sygnały, jeden po drugim aż w końcu po drugiej stronie odezwał się ukochany głos. Potrzebowałam tego jak jakiegoś lekarstwa na ciężką chorobę.
- Hej, kochanie, stęskniona? - w jego głosie słychać było zadowolenie. - Wracamy już jutro... - pociągnęłam nosem i zabuczałam cicho co natychmiast go zaalarmowało. - Co się dzieje, Dona?
- Nic. - zachlipiałam pociągając znowu nosem i przecierając oczy wolną ręką. Chciałam mu od razu powiedzieć o wizycie 'męża', ale... jakoś spasowałam.
- Przecież słyszę, że płaczesz. Powiedz co się stało. Zaraz się pakuję i wsiadamy w samolot... - rozgorączkował się jak zwykle. Ale nawet mnie to trochę rozbawiło. Gdyby to było możliwe, pewnie przeskoczyłby cały kontynent, żeby się do mnie dostać.
- Nie świruj. - powiedziałam trochę bardziej spokojnym głosem ale wciąz pociągając nosem. - Nic mi nie jest... i nic się nie stało. Po prostu.... zrobiło mi się trochę smutno. - nie wiedziałam czy łyknął tą bajeczkę czy nie, ale byłam pewna, że gdyby dowiedział się prawdy natychmiast urwałby to i owo Darkowi. Wolałam uniknąć niepotrzebnych awantur, a młody też by go specjalnie nie zatrzymywał. To też wiedziałam aż za dobrze.
- Dona, znam cię nie od dziś. - powiedział całkiem poważnym tonem. - Nieważne, że nie było mnie obok przez dwadzieścia lat, znam cię jak nikt i wiem, że coś kręcisz. - prychnęłam.
- Pierwszy co się ze wszystkiego mi spowiada. - usłyszałam jak cicho się śmieje.
- To co innego. Ja jestem mężczyzną w tym związku, nie muszę ci o wszystkim mówić, wypada, żebym ze swoimi problemami sam sobie radził.
- Aha, czyli ja nie musze o niczym wiedzieć, ale tobie muszę mówić wszystko?
- Mniej więcej. - zaśmiał się. Trochę mnie ta rozmowa pokrzepiała. Sam dźwięk jego głosu i jego śmiech mi pomagały. - Jestem twoim mężczyzną, muszę o ciebie dbać i chronić cię.
- Ile razy już ci mówiłam, że to zawsze działa w obie strony? - mruknęłam rozpuszczając włosy i przeczesując je sobie palcami.
- Sto tysięcy razy. - przyznał. - Ale to nie wiele zmienia.
- To WSZYSTKO zmienia. - przepychałam się z nim dalej. Chciałam żeby ta rozmowa trwała jak najdłużej. Tęskniłam za nimi strasznie i chciałam, żeby byli już w domu obaj. Zwłaszcza teraz po tej akcji z Darkiem.
- Wiem. Ale ty wiesz, że ja dalej będe upierał się przy swoim. - powiedział z widocznym samozadowoleniem.
- I to w tobie kocham. - roześmiałam się w końcu i całkiem otarłam łzy. Uspokoiłam się, choć to nie było łatwe. Ale mimo to spodziewałam się trudnej do przetrwania nocy.
- Ja kocham ciebie całą. - wymruczał, aż zrobiło mi się ciepło. - Jutro wracamy. Wieczorem będziemy już znowu wszyscy razem. - ta wiadomośc była dla mnie szczególnie ważna. I szczęśliwa.
Dalsza część rozmowy zeszła nam na sprosnych żartach i przekomarzaniu się. Byłam uśmiechnięta dopóki nie położyłam się do łóżka. Wtedy stało się to czego wcześniej się spodziewałam i obawiałam. Wróciła chandra, którą obdarował mnie wcześniej Darek. Nie wylewałam już łez, ale czułam się beznadziejnie. Może rzeczywiście miał rację, że jak głupia prawie natychmiast wybaczyłam wszystko Michaelowi i do niego wróciłam po pięciu latach małżeństwa z NIM... ale... Po dwudziestu latach samotności tak naprawdę i błagania Boga o cud nie mogłam postąpić inaczej. W końcu nareszcie wysłuchał moich modlitw.






Telefon jak każdy inny, ale okazał się być... przejmujący. Nigdy nie mogłem tak spokojnie zmieśc tego, gdy płakała. Teraz było tak samo. Starałem się być wyluzowany i ją rozśmieszyć co potem mi się jakoś udało, ale sam potem nie byłem tak wielce zadowolony. Mat błyskawicznie to zauważył i na pewno domyślił sie sam od razu, że chodzi o  jego matkę. Nie musiał o nic się dopytywać. Sam mu wszystko powiedziałem.
Nie był ani zaskoczony ani zdenerwowany. Westchnął tylko i zajął sie podziwianiem widoków za oknem. Przyglądałem mu się. Byłem pewien, że czuje na sobie mój wzrok, ale nie reagował. Podszedłem do niego. Sam nie wiedziałem co zrobić. W sumie niby nic się nie stało, ale wywarło to na mnie pewien wpływ.
- Wszystko z nią w porządku. Jutro będziemy już  w domu, więc będzie się czuła lepiej...
- Wszystko w porządku, jesteś pewien? - wpadł mi w słowo patrząc na mnie jakoś sucho. Nie wiedziałem czym jest spowodowane to nagłe jego zdenerwowanie. Chociaż powinienem się tego domyślić.
- Tak, nic się nie dzieje. - przyglądałem mu się lekko zaskoczony.
- No tak, nic się nie dzieje. Z twojej perspektywy może tak. Od dwudziestu lat tkwisz w zawieszeniu. Matka zresztą też. Nie wiem, które z was jest lepsze, ty siedzący po kanałach czy matka na siłę próbująca ułożyć sobie życie z tym imbecylem. A w sumie to oboje jesteście siebie warci. - teraz już prawie wytrzeszczałem na niego oczy. Nigdy, a przynajmniej ostatnimi czasy, się tak nie zachowywał.
- To jakieś spóźnione pretensje względem mojej osoby?
- Nie, skąd, ja nie mam żadnych pretensji... - zaczął kręcąc głową i co chwila zmieniając pozycję pod tym oknem.
- Masz, widzę wyraźnie, wyrzuć to z siebie bo widzę, że to w sobie hodujesz. - nie przyszło mi wcześniej nawet do głowy, że młody może mieć jeszcze jakieś wonty... Jak widać, przeliczyłem się i to sromotnie...
- Nie mam żadnych pretensji. - powtórzył lekko nabuzowanym głosem patrząc na mnie.- Bo niby o co...
- Niby o co? Dziecko, ja wcale nie zabraniam ci mieć do mnie żalu. - podszedłem do niego bliżej i chwyciłem go za ramię. Popatrzył mi prosto w oczy. - Doskonale zdaję sobie sprawę z tego co zrobiłem...
- Tak, jesteś bohaterem... - głos mu lekko zadrżał.
- Nie żartuj, proszę cię.Wiem, że nie jestem najlepszym ojcem na świecie i nawet nie mam prawa prawić ci żadnych morałów, za to ty możesz napluć mi prosto w twarz. Prawdę mówiąc zastanawiam się dlaczego jeszcze tego nie zrobiłeś. Po czymś takim...
- Gówno mnie obchodzi co zrobiłeś i co ktoś zrobił by na moim miejscu. - wpadł mi w słowo, chyba czytał w moich myślach. - Nie mam pretensji. Tato. Rozumiem, a przynajmniej wydaje mi się, że rozumiem tok twojego rozumowania dwadzieścia lat temu. Było minęło. Chociaż do tej konkluzji nie łatwo było mi dojść. Czasami tylko zastanawiam się co by było gdyby. Ale w tej konkretnej chwili zastanawiam się co znowu zalęgło się w głowie mojej matki, bo znam ją równie dobrze jak ty i już teraz mam bardzo silne przeczucie, że za chwilę będziemy mieć oboje znowu jakiś ciekawy teatrzyk z jej udziałem.
No cóż. Powiedział na głos to co ja tylko sobie pomyślałem.
Nastała krótka chwila ciszy po której musiałem się jakoś odezwać.
- Nic się nie stanie. Co się może stać? - popatrzył na mnie, ale odpowiedzi ani ja ani on nie otrzymaliśmy.
Nie zastanawialiśmy się też nad nią długo.
- Przestańcie drzeć te japy! Na samym dole w piwnicy was słychać.
Do pokoju, w którym akurat oboje przebywaliśmy wszedł nie kto inny jak gospodarz tego całego przybytku. Miał ponad osiemdziesiąt lat i... zapalenie płuc.
- Co tata wyprawia! - wciąż zwracałem się do niego jak do teścia. Chociaż miałem już drugiego do kolekcji. Ojca Dony.
- O co ci chodzi?
- O to, że jesteś osiemdziesięcioletnim staruszkiem z zapaleniem płuc. Powinieneś leżeć... I co ty robiłeś w piwnicy? - to mnie zaciekawiło. Ledwo przecież chodził o tej laseczce.
- Słuchaj, młodzieniaszku od siedmiu boleści - prychnął. - Dobrze wiem, że wiele życia mi nie zostało, ale nie zamierzam za życia jeszcze zgnić w łóżku. Mam zamiar jeszcze trochę się poruszać. - i zaniósł się kaszlem. Oboje musieliśmy pomóc mu usiąść w fotelu. Westchnął coś pod nosem.
- No to się pan poruszał. - mruknął młody stojąc nad nim i przyglądając mu się.
- Bardzo śmieszne. Można wiedzieć o co wam poszło? - popatrzeliśmy na siebie. W sumie to nie wiedziałem czy w ogóle coś poszło...
- Nic wielkiego. - odezwał się młody. Mój teść natychmiast wbił w niego przenikliwy wzrok.
- Nieważne, że cały świat żyje w nieświadomości o moim dalszym istnieniu, młody chłopcze. Ja nadal żyję i zbieram doświadczenie każdego dnia i wiem, że masz nie wyparzony jęzor. Ale nie o to teraz tu chodzi. A domyślam się o co. Posłuchaj mnie uważnie. I możesz przekazać to swojej mamie, swoją drogą szkoda, że jej tu teraz nie ma. - pogroził mu pomarszczonym paluchem przed nosem. - Należy się trzymać tego co sie ma choćby ci mieli ręce poobrąbywać. Co ma być to będzie, każdy kiedyś umrze, pytanie tylko kto pierwszy. - ta jego wypowiedź była dość chaotyczna, ale wydawało mi się, że chociaż część z niej pojąłem. Co ma być to będzie, jasne. Albo ja komuś urwę łęb, albo oni mnie. A Dona... Nawet jeśli znów sobie coś ubzdura, bo tego zaczynałem się właśnie spodziewać... Oboje siedzimy w tym tak głęboko, że nie ma już żadnej siły na Ziemi, która dała by radę nas rozdzielić na zawsze.