sobota, 3 grudnia 2016

Resurrektion. - 18.

Hej! :D Jest kolejny odcinek. :) Nie wiem czy sie spodoba, pewnie zdania beda podzielone. Ale zapraszam do czytania. :D
***


Chaos, który ogarnął mój umysł, powoli już minął, pozwalając mi używać go z większą skutecznością. Mogłam w końcu spokojnie pomyśleć, zamknąć się wręcz głęboko w sobie i pozwolić całemu skomplikowanemu światu, wraz ze wszystkim co w sobie zawiera, wypełnić się tak by namacalnie poczuć czym "smakuje". Tak właśnie było i teraz, kiedy leżałam w łóżku, nie otwierałam oczu i nawet nie zastanawiałam się nad tym co się stało dzień wcześniej. Może powinnam pomyśleć chociaż o tym gdzie aktualnie się znalazłam, ale nawet to nie specjalnie zajmowało mój umysł. Czułam się... bezpiecznie, więc...
W końcu coś jednak sprawiło, że otworzyłam oczy i natychmiast zarejestrowałam sobie to gdzie jestem. To była JEGO sypialnia. Leżałam w jego łóżku, w jego pościeli... i z nim. Leżał obok mnie. Spał. Widziałam jak spokojnie oddycha... Po chwili spostrzegłam też, że mnie obejmuje. Moje serce natychmiast przyspieszyło bieg i to mocno. Nie wiedziałam co będzie kiedyś, ale wiedziałam co będzie teraz. Wtedy, kiedy tu do niego przyszłam... wczoraj, na przeszpiegi... załamałam się chyba. Za dużo było tego wszystkiego. Ale teraz dziwnym trafem obudziłam się z czystym umysłem. Tak jakbym przeszła jakieś oczyszczenie.
Patrzyłam na niego w ciemności przez jakiś czas. Serce wciąż biło mocno w mojej piersi, ale już się nawet tym nie przejmowałam. Czułam tylko jedno. Podniosłam powoli rękę i pogładziłam jego policzek. Nie drgnął nawet. Wciąż kosmicznym wydawało mi się to, że on tu jest, ale... obudziłam się z pewnym postanowieniem.
- Michael... - wyszeptałam cicho, powoli, jakbym nie dowierzała, że jeszcze potrafię powiedzieć to imię. Był czas, że go unikałam. Nie mogłam oderwać swojej dłoni od jego policzka. Co najmniej jakbym poczuła jakieś przyciąganie, ciężkie jak magnes. Poruszył się lekko, oblizał usta, przez co wbiłam w nie wzrok. Odetchnął raz powoli i nawet nie otworzył oczu. Leżał tak dalej oddychając miarowo.
Przysunęłam się blisko niego wciąż się w niego wpatrując jak w ósmy cud świata... Nie miałam pojęcia co zrobię rano. Teraz było jeszcze ciemno, była noc. Teraz chciałam tylko jednego. Poczuć go blisko, tak jak kiedyś...
Przypomniałam sobie, jak wszelkimi sposobami próbował się do mnie zbliżyć, a ja mu nie pozwalałam. Poza kilkoma wyjątkami. To te właśnie wyjątki kręciły mi się teraz po głowie. Wtedy nic nie wiedziałam. Ale pomyślałam sobie, że... coś musiałam czuć, choćby podświadomie. Nigdy nie pozwoliłam zbliżyć się do siebie innego mężczyźnie. Tylko Darek dziwnym trafem został moim mężem... A on... Ciągnęło mnie do niego od samego początku. Teraz już zrozumiałam dlaczego. Chyba nie mogło być inaczej. Miłość nigdy nie zabłądzi, to był on. Mój ukochany, którego straciłam... A jednak tu był. Znów, ze mną.
Nie wiedziałam dlaczego to wszystko się stało. Patrzyłam na niego i zadawałam sobie pytanie, co takiego się wtedy wydarzyło... W tych wpisach było jasno napisane, że coś się działo, ale nie było konkretnie powiedziane co. Nic nie wiedziałam wtedy i teraz też nie wiedziałam wiele więcej. Mnie jednak obchodziła tylko jedna rzecz w tym momencie. To co napisał, to co sama tu znalazłam to jeszcze nic. Wiedziałam, że chcę mieć go przy sobie. Że nie będzie mnie już obchodziło nic. Ale wiedziałam też, że on mi nic nie powie. Będzie się bał, tego co zrobię. I dobrze. Nie chciałam, by mówił mi o czymkolwiek. Nie chciałam nic wiedzieć. Nie dlatego, że się bałam czy co... Tu chodziło o fakt dokonany. Słowo pisane to nie to samo co słowo wypowiedziane przez tego kogoś... To co sama przeczytałam mogłam zepchnąć gdzieś na dno umysłu i nawet o tym zapomnieć. Ale w momencie kiedy on by sam mi to powiedział... to wszystko stałoby się faktem nie do złamania ani do zamiecenia pod dywan. Mimo wszystko wiedziałam, że nie zniosę niezniszczalnej prawdziwości tego wszystkiego. Dlatego wolałam, by pozostał dla mnie tym całym wyssanym z palca Billem niż stał się na powrót prawdziwym Michaelem Jacksonem, bo nie zdzierżę tego. Mogłam trwać w ułudzie i być szczęśliwą, jeśli będzie obok. Jeśli powie mi prawdę... chyba mnie tym zabije.
Za pewne gdybym komuś o tym powiedziała, uznałby mnie za wariatkę. Ale tego chyba nie da się znieść w inny sposób niż dopracowanie sobie do całej tej historii rodem z fantasy drugiej swojej takiej samej bajeczki. Tak będzie dobrze. On będzie przy mnie, będzie myślał, że nic nie wiem, a ja nie będę nic mówić, by tego wszystkiego sobie nie zburzyć.
Patrzyłam na niego przez ten cały czas, kiedy rozmyślałam. Spał wciąż spokojnie nieświadomy kompletnie niczego. Gładziłam go lekko po policzku, miałam ochotę...
- Nie wiem nawet co powiedzieć... - szepnęłam sama do siebie. Czułam mętlik w swojej głowie, wszystkie emocje kotłowały się znów we mnie. Zetknęłam lekko swoje czoło z jego i przymknęłam oczy czując jego ciepły oddech na swojej twarzy. Ta bliskość sprawiła, że chciałam jeszcze więcej. Czułam się taka jakby samotna, jakby mi było zimno, choć w w tej sypialni wcale zimno nie było. To nie takiego ciepła potrzebowałam. Tylko jego ciepła. Wplotłam palce w jego włosy na co mruknął coś cicho, ale nic nie zrozumiałam. Nie otworzył jednak oczu, dalej spał. Uśmiechnęłam się lekko...
Z policzka moja dłoń powoli zeszła na jego szyję. Pamiętałam jak lubił, kiedy delikatnie muskałam to miejsce palcami... Czasami aż się kulił w sobie. Mówił potem, że akurat on ma bardzo wrażliwą skórę na szyi... Wszystkie wspomnienia do mnie wracały, jedne po drugich. Gładziłam wciąż go delikatnie, a po chwili zastąpiłam swoje palce ustami. Składałam czułe pocałunki na jego szyi i poczułam jak się lekko wzdrygnął. Znów coś mruknął... Poczułam jak kładzie rękę na mojej talii. Sama poczułam dreszcze. Nie wiedziałam czy się obudził, czy po prostu poczuł coś przez sen. W każdym bądź razie kiedy na niego spojrzałam... oczy miał zamknięte, a usta lekko rozchylone...
Spoglądałam na niego tylko przez chwilę. Przylgnęłam do niego ustami i pozostałam tak na jakiś czas. Potem im dłużej to trwało tym trudniej było mi się opanować. Objęłam dłońmi jego twarz i zaczęłam całować, na początku w miarę spokojnie, a potem jakby cos we mnie wstąpiło... wsunąłem język w jego usta i odnalazłam jego. Zamruczał cicho, kiedy zaczęłam go drażnić, jakby z zaskoczeniem... Po chwili objął mnie całą i przycisnął do siebie i zaczął odwzajemniać pocałunek zapamiętale. Już po chwili zrównał się ze mną tempem i wcale nie pozostawał mi dłużny.
Trwało to dość długo, brakło mi już oddechu, ale nie odsuwałam się od niego, nabierałam łapczywie powietrza, kiedy tylko mogłam, pragnęłam by mnie nie odsuwał, ale chyba wcale nie chciał. Obejmował mnie zaborczo, czułam jak jego dłonie błądzą po moich plecach. Zacisnął w końcu palce na moich pośladkach. Aż zamruczałam. Ale po jakiejś chwili odsunęliśmy się od siebie na milimetr i spojrzeliśmy sobie w oczy. Uśmiechnął się.
- To ja powinienem budzić ciebie pocałunkiem ze snu, a nie na odwrót... - wyszeptał muskając przy tym lekko moje wargi. Sama się uśmiechnęłam patrząc mu w oczy, ale nic mu na to nie odpowiedziałam.
Ułożyłam się wygodnie kładąc głowę na jego klatce piersiowej i obejmując go zaborczo. Natychmiast sam mnie objął i zaczał gładzić po plecach, ramieniu... Poczułam jak całuje czubek mojej głowy. Westchnęłam tylko. Nie obchodził mnie nadchodzący ranek. Liczyło się to, że był przy mnie...


Lęk wciaż ściskał moje gardło, nie pozwalał się rozluźnić. Byłem w mieszkaniu sam. Względnie, bo Dona wciąż spała w sypialni w moim łóżku. Była godzina siódma rano, więc robiło się już widno za oknem... Słońce powoli wstawało, wynurzało się zza horyzontu. Nie było go stąd widać, ale jego promienie minuta po minucie rozlewały się w mieszkaniu. Zapowiadała się całkiem ładna pogoda. Po raz pierwszy od dłuższego czasu. Niebo wciąz było sino białawe, teraz przez kłęby chmur prześwitywał błękit.
To jednak nie napawało mnie dobrym humorem. Wciąż nie mogłem rozwikłać swojego problemu. Wciąz nie wiedziałem co się wczoraj stało z Doną. Przypominała wariatkę, dosłownie. Ale może nie powinienem się dziwić. W końcu sam zafundowałem jej takie życie. Zrobiłem sobie nawet kawę, ale jej nie wypiłem. Pełen kubek już zimnego napoju stał obok mnie na parapecie okna, przy którym stałem już dobre pół godziny. Nie mialem nic wielkiego do roboty. Zresztą nie miałem od dobrych dwudziestu lat jak tylko zniknąłem ze świata żywych... lub jakkolwiek to zwać. Z westchnieniem obserwowałem pojedyncze osoby na ulicy, które wciąż gdzieś się spieszyły. Jeden mężczyzna chyba z pięć razy cofał się po coś do domu, po czym poleciał gdzieś po prostu biegiem. Drugi majstrował coś przy otwartej masce samochodu i chyba był dość sfrustrowany. Być może auto nie chciało odpalić. Możliwe że miało wyładowany akumulator. W nocy panowały mrozy. Byłem przyzwyczajony do upałów, ale ten klimat w Polsce miał swój urok. Tu wszystko było inne. I chociaż rządowcy nie umieli ogarnąć nawet własnych dup, a co dopiero całego państwa to jednak zdawało się, że mimo narzekań obywateli ludzie cieszą się z tego gdzie mieszkają. Nie chciałbym np wylądować w państwie islamskim...
Panowała niczym nie zmącona cisza. Tylko od czasu do czasu słyszałem jak ktoś przebiegał akurat od strony mojego okna, zazwyczaj jakaś kobieta, ponieważ było słychać stukanie obcasów. I pomyśleć, że ci wszyscy ludzie uważają się za takich nieszczęśliwych. Że życie i Bóg ich nienawidzą i z premedytacją zsyłają im kłody pod nogi i podkładają najbardziej śmierdzące świnie na świecie. Każdy z nich z osobna uważał się za człowieka najbardziej ukrzywdzonego na tej ziemi. I żaden nie miał racji tak naprawdę.
Te problemy, które oni mają i z którymi muszą walczyć są niczym w porównaniu z tym  z czym ja się zetknąłem. I wcale nie uważam, że to akurat ja powinienem otrzymać status najbardziej nieszczęśliwego człowieka na ziemi. Ja jestem tylko malutkim pionkiem w tej olbrzymiej całości, malutkim kawałeczkiem układanki. Całość tego zjawiska jest tak wielka, że większość ludzi, którzy nawet coś tam o tym słyszeli nie zdają sobie z tego sprawy, nawet przez myśl im nie przejdzie, że nie raz pewnie zdarza im się mijać na ulicy najprawdziwszego zwyrodnialca. Który gdyby tylko dostał cynk, nie zawahałby się ukręcić łba ich dziecku, gdyby tylko akurat stało nie dalej niż metr od niego. Ale ludzie mają to do siebie, że odrzucają wszystko co złe od siebie twierdząc, że to ich przecież nie dotyczy. Ja też tak mówiłem.
Tak jest tylko do czasu. Sparzyć się można bardzo szybko i bardzo łatwo.


Nie zastanawiałam się już nad tym co będzie ze mną dalej. Powoli zaczynałem dostrzegać, że nie muszę się nad tym zastanawiać bo po prostu wiem, jak to się skończy. Taka była prawda. Faceci też to wiedzieli, ale nie mogli przecież powiedzieć mi czegoś takiego. Do ich zadań należała ochrona mojej osoby i nic więcej. Ale nie musieli nic mówić. Ja wiedziałem to sam. Że najprawdopodobniej nie wyjdę z tego żywy, że w końcu, w którymś momencie będę musiał się  z nimi zmierzyć i niestety... ale jestem zbyt mały by móc to starcie wygrać. Nie było złudnych nadziei. Całe to przedsięwzięcie miało na celu tak naprawdę utrzymanie przy życiu Dony i naszego dziecka, a ja jestem tu postacią drugoplanową. Z wierzchu wygląda to inaczej. Człowiek musi umieć patrzeć i słuchać by móc zrozumieć to naprawdę. Bardzo mało osób posiada tą umiejętność.
Dona ją posiadała i wiem, że posiada nadal. Wciaż umie dopatrzeć się, kiedy coś jest ze mną nie tak. Chociaż z jej punktu widzenia mnie nie zna. Może powinno jej to coś powiedzieć, ale chyba jednak nie. Albo ignoruje swoje obserwacje, to też mogłoby być możliwe. Zawsze się zastanawiałem czy ten jej kopnięty instynkt samozachowawczy wciąż działa czy może się w końcu naprawił... Sam nie wiedziałem. Odrzucała mnie, wciąż mówiła o swoim męzu, że jest jedyny i nawet nie miała pojęcia, że mówi właśnie do niego samego. Już nie wiedziałem co zrobić, czy lepiej będzie się po prostu pożegnać i wyjechać, zostawić ją w spokoju... czy jednak tkwić w tym z nadzieją... Tylko na co? Mogę mieć jeszcze nadzieję na cokolwiek? Przecież mam wyrok śmierci tak naprawdę... Niby jestem martwy, moja osoba już ich nie interesuje. Ale podejrzewam, że najmniejsze potknięcię dało by im do myślenia... i wtedy mielibyśmy naprawdę poważne kłopoty. I o tym właśnie mówiłem, że to właśnie musi kiedyś się stać. Nie było na to chyba żadnej rady.
Usłyszałem w pewnym momencie za sobą jakiś szmer. Kiedy się odwróciłem zobaczyłem, że to Dona stoi w drzwiach i przeciera jedno oko. Uśmiechnąłem sie mimo wszystko na ten widok. Wyglądała uroczo, jak małe dziecko. Odszedlem od okna zbliżając się do niej. Wbiła we mnie czujne spojrzenie. Ciekaw byłem czy pamięta co się stało w nocy...
- Już nie śpisz? - zapytałem cicho przyglądając się jej samemu. Miałem ochotę pogładzić ją po policzku, ale nie miałem odwagi. Znów nie mialem na coś odwagi. Ostatnim razem zabrakło mi odwagi, by powiedzieć jej po prostu prawdę.
Pokręciła głową na nie. Wyglądała naprawdę słodko. Uśmiechnąłem się.
- Nie chcesz jeszcze pospać? Jest dopiero... - spojrzałem na zegar. - Nie ma nawet jeszcze pół do ósmej. - popatrzyła na mnie małymi oczkami.
- Nie jestem przyzwyczajona do tak długiego spania. - otworzyłem szerzej oczy.
- Długiego?
- No tak. Zwykle wstaję o piątej, góra o szóstej rano. Nie później. - wyjasniła wciąż na mnie spoglądając.
W sumie to nie wiedziałem co więcej powiedzieć w tej sytuacji. Chciałem nawiązać do tego co stało się wczoraj wieczorem i potem w nocy, ale jakoś... nie umiałem znaleźć na to dobrego sposobu. Dupa ze mnie nie facet.
Ale ona sama mnie w tym wyręczyła.
- Wczoraj zachowałam się jakbym uciekła z psychiatryka dosłownie... przepraszam. - wymruczała zezując w moją stronę. Uśmiechnąłem się natychmiast. - Wiem, że mogłeś sobie coś pomyśleć... niezbyt miłego na mój temat.
- Nie, dlaczego, przecież... wiem, że nie miałaś łatwego życia. - odparłem cicho. Spojrzała na mnie jakoś tak dziwnie... aż mnie przeszły ciarki.
- Tak, masz rację. Pewien facet stwierdził, że najlepiej dla mnie będzie jak umrze. - wypaliła, na to wywaliłem na nią oczy, o mało nie zbierałem ich z podłogi.
- Co? - wyksztusiłem. Patrzyła na mnie jakby nigdy nic.
- Co co? Mówię tylko. Wziął się i umarł. - znów na mnie wyzezowała, jakoś tak chytrze... - Dureń. - a ja wciąż wytrzeszczałem na nią oczy. Nie wiedziałem co powiedzieć. To było co najmniej dziwne... żeby nie powiedzieć... podejrzane. Ale przecież nie mogła nic wiedzieć. Nie stałaby tu sobie tak spokojnie... Chociaż wczoraj wcale nie była spokojna.
- D-dureń? - bąknąłem tylko. Musiałem wyglądać naprawdę jak debil z tą miną.
- Dureń. - powtórzyła kiwając jeszcze głową. - Do tego idiota, debil, bezmózg, kretyn, półgłówek, cymbał i kutafon.
Nastała chwila ciszy.
- Co cię tak nagle na niego wzieło? - wydusiłem w końcu nieco podwyższonym głosem. Parsknęła śmiechem.
- Czasem tak mam. - powiedziała tylko. Dostrzegłem coś dziwnego w jej oczach, nie umiałem tego dokładnie określić, ale nie patrzyła już na mnie. - Muszę iść już do domu. - mruknęła znów. Ale nie podniosła na mnie oczu. Od razu włączył mi się program mający na celu zatrzymanie ją przy sobie choć jeszcze na chwilę.
- A-a coś się stalo...?
- Nie. - pokręciła głową. - Muszę tylko wyżgać młodego z wyra, bo gotów jeszcze uznać, że nie musi iść do szkoły i będzie gnił do dziesiątej tak jak jednego razu. - wyjaśniła z uśmiechem. Sam się zasmiałem.
- Nic mu się nie stanie jak raz nie pójdzie. - chwyciłem ją za rękę. Spojrzała na moją dłoń... - Z tego co wiem to uczy się dobrze.
- Z tego co wiesz? - spojrzała znów na mnie. - A skąd wiesz?
- A... rozmawiałem  z nim nie raz przecież...
- I pytałeś go o szkołę?
- No... tak. - przyznałem. Po chwili znów się uśmiechnęła.
- No może i masz rację, dobrze się uczy, ale jest śmierdzącym leniem z natury, nie wiem po kim to ma, ale jak raz przyplaszczy dupsko do łózka to potem notorycznie będzie tak robił. - znów się zaśmiałem.
- Odpuść mu raz. - wymruczałem gładząc kciukiem wierzch jej dłoni. Znów na to spojrzała...
- Muszę się jeszcze odświeżyć... - mruknęła w końcu.
- Możesz to zrobić tutaj. - za wszelką cenę chciałem ją tu zatrzymać. Chyba się tego domyślała. Spojrzała na mnie spod rzęs.
- Nie mam tu nic ze sobą.
- Jakiś ręcznik się na pewno znajdzie. - mruknąłem z uśmiechem i poprowadziłem ją do swojej sypialni do której przyłączona była łazienka.
- Miałam na myśli raczej coś tak prozaicznego jak bielizna. - dodała cicho idąc za mną. Zaśmiałem się. - No tak, nie mam co na siebie tu włożyć na zmiene...
- A czy ktoś mówi, że musisz wkładać cokolwiek? - wymruczałem cicho przyciągając ją nagle do siebie, chyba ją zaskoczyłem... Wstrzymała oddech patrząc mi w oczy. - Pamiętasz co było dzisiaj w nocy? - wyszeptałem.
- Pamiętam. - odpowiedziała. Jej dłoń powoli delikatnie spoczęła na moim policzku... Chwyciłem ją i z czułością ucałowałem jej wewnętrzną stronę. Spojrzałem jej w oczy. Tyle chciałem jej powiedzieć, co czuję... Jak bardzo ją kocham i jak mi jej brak. Jak bardzo żałuję tego co zrobiłem. Że ją zostawiłem. Ją i naszego synka.
Puściłem ją dosłownie na moment i podszedłem do komody, z której wyciągnąłem czysty ręcznik kąpielowy. Podałem jej go podchodząc blisko.
- Ten powinien być dobry, prawda? - mruknąłem patrząc jej w oczy. Uśmiechnęła się lekko.
- Całkiem fajny. - odpowiedziała przesuwając go w rękach. Przywarłem ustami do jej czoła.
- Idź, nie krępuj się.
- Ciekawe co potem na siebie założę. - wymruczała znów na mnie zezując. Uśmiechnąłem się lekko i pogładziłem ją po policzku. Przymknęła lekko oczy.
- To powinno zasłonić to i owo. - stwierdziłem zchodząc powoli palcami na jej odsłoniętą szyjkę. Wzdrygnęła się lekko.
- Nie łaskocz... - powiedziała z uśmiechem. - A poza tym, sam ręcznik to trochę za mało.
- Pomyślimy o tym później. - spojrzała mi w oczy.
- Świntuszysz, wiesz o tym? - zapytała całkiem poważnie, ale ja i tak się uśmiechnąłem.
- Wiem. - mruknąłem.
Schowała się w końcu w tej łazience, po kilku chwilach usłyszałem płynącą wodę. Usiadłem na łózku. Patrzyłem w te drzwi jakby za nimi znajdował się ósmy cud świata. I właśnie tak było, ona była takim cudem. Dla mnie. Zacząłem chodzić po całej sypialni. Czułem jak serce mocno mi bije w piersi... Chyba nie powinienem tak się tym ekscytować, ale to było silniejsze ode mnie. Była tam naga, praktycznie na wyciągnięcie ręki... Ale nie, nie mogłem przecież... Wtedy naprawdę byłbym najpodlejszą świnią na świecie. Ale z drugiej strony pragnienie dobijało się do mnie. Pragnąłem jej, jej ciała, całej jej, razem z ciałem i duszą, tak jak kiedyś. Chciałem poczuć znów jej zapach na sobie... Oddech. Byłem jej ciekawy. Na pewno w pewien sposób się zmieniła przez te lata, ale na pewno pozostała tak samo piękna. Co do tego nie miałem żadnych wątpliwości.
Musiałem walczyć z tymi myślami, bo chyba naprawdę bym jej wszedł do ten łazienki. A to chyba nie skończyło by się dobrze, przynajmniej dla mnie. Kusiła mnie, nawet nie musiała niczego nadzwyczajnego na siebie zakładać. Po prostu. Była i to wystarczyło, by pobudzić moje zmysły. Do tego kochałem ją jak szalony. To jeszcze tylko podkręcało to wszystko.
W końcu gdy akurat stanąłem odwrócony plecami do drzwi łazienkowych usłyszałem jak się otwierają. Odwróciłem się powoli i ujrzałem ją. Naprawdę była piękna, nawet sobie tego nie wyobrażałem. Długie zgrabne nogi wychodziły spod ręcznika, który zasłaniał jej tyłek... ledwo bo ledwo ale jednak. Piersi wyraźnie odznaczały się swoim kształtem, chociaż starała się je ukryć. Nie udało się jej. Była rumiana na całym ciele od gorącej wody, ale  te rumience na policzkach musiały być wywołane zupełnie czym innym.
Uśmiechnąłem się i podszedłem do niej powoli. Wpatrywała się we mnie uważnie z lekko rozchylonymi wargami. Jej piersi opadały w nierównym oddechu...
- Mówiłam, że to niezbyt dobry pomysł... - powiedziała, kiedy stanąłem tuż przy niej. Spojrzałem jej w oczy.
- Mówiłaś. - przyznałem. Kiedy dotknąłem jej rozgrzanej skóry na ramieniu, miałem już pozamiatane. Nie potrafiłem nad sobą zapanować. A ona wcale nie próbowała mi w tym pomóc. Stała cicho w miejscu i obserwowała co robię... A zacząłem gładzić jej ramię powolnymi ruchami z góry na dół i z powrotem. Zbliżyłem się i zetknąłem swoje czoło z jej. Z bliska patrzyłem jej w oczy. Trzymała kurczowo ręcznik, by czasem tylko nie odsłonił przede mną ani milimetra...
- Jesteś piękna. - szepnąłem jej niemal w usta.
- Nie wiesz tego. - odpowiedziała całkiem normalnie patrząc mi w oczy.
- Wiem doskonale. - przyłożyłem dłoń do jej policzka. Wciąż patrzyła mi prosto w oczy.
- Skad?
- Po prostu wiem. Wiem, że jesteś piękną i cudowną kobietą, Dona. Uwierz mi. - westchnęła cicho nie odrywajac ode mnie oczu.
- Ciekawe jak mi to udowodnisz. - szepnęła w końcu. Popatrzyłem na nią po czym uśmiechnąłem się.
- Jest na to bardzo prosty sposób. - mruknąłem kładąc jej dłonie na biodrach. Przyglądała mi się. Pochyliłem się lekko i musnąłem lekko wargami jej ramię... Zadrżała.
- Tak? - szepnęła w odpowiedzi.
- Tak. - odparłem i ściskając w palcach ręcznik, który ją okrywał, ściągnąłem go z niej powoli...
Materiał opadł miękko wokół jej nóg na podłogę. Wypuściła go nie protestując, ale wciąż trzymała ręce przy piersiach. Chwyciłem jej nadgarstki w czuły sposób i przystawiłem sobie do ust. Pachniała tak naturalnie... Całowałem jej ręce schodząc coraz niżej i tym samym rozsuwając je odejmując od piersi. Kiedy dotarłem do ramion objąłem ją w pasie i przycisnąłem do siebie. Znów zadrżała ale tym razem mocniej i wbiła paznokcie w moje plecy. Czułem ją. Miałem ją znów przy sobie. Całą. Tak jak o tym marzłem. Zacząłem całować jej szyję i gładzić delikatną skóre na plecach. Była cała wilgotna i ciepła. Objąłem ją zaborczo zagarniając całą do siebie. To było niesamowite...
- Miałeś mi pokazać... - szepnęła, po czym odsunąłem się nieco i spojrzałem jej w oczy. Nic nie powiedziałem, ona też już nic nie dodała. Po chwili wpiłem się w jej usta pozbawiają tchu nas oboje. Poczułem jak wplata palce w moje włosy, przycisnąłem ją jeszcze mocniej do siebie. Zacisnąłem dłoń na pośladku... Zacząłem go lekko ściskać, na co poczułem, że to chyba właśnie jeden z jej jakichś wymyślonych kompleksów. Spojrzałem na nią. Unikała mojego wzroku.
- Chyba trzeba ci to pokazać w bardziej dosadny sposób, kochanie. - powiedziałem po czym znów ucałowałem czule jej dłoń. Cała purpurowa patrzyła na mnie w oczekiwaniu.
Poprowadziłem ją powoli do łózka.
- Usiądź na rogu... - poleciłem, co zrobiła wciąż na mnie patrząc. Przyklęknąłem naprzeciw niej. - Połóż się. - powiedziałem znów na co wstrzymała oddech, ale po chwili to zrobiła. Spoglądała na mnie cały czas. A ja na nią. Chyba nie chciała się od razu na mnie otworzyć... Chwyciłem jej jedną nóżkę i zacząłem składać pojedyncze pocałunki na jej stopie. Posuwałem się coraz wyżej powoli aż dotarłem do zgięcia w kolanie. Wtedy chwyciłem w tym miejscu obie jej nogi i rozchyliłem powoli na boki.
Dalej już nie miała ochoty protestować. Sam gotowałem się cały w środku, a spodnie już od pewnego czasu były zbyt ciasne jak dla mnie... Wygięła się w łuk, kiedy zatopiłem język w jej kobiecości, sam o mało od tego nie oszalałem. Z początku robiłem to dość chaotycznie nie mogąc się powstrzymać, upiłem się tym po prostu. Dopiero po jakiejś chwili zdołałem się jakoś opanować i dopieszczałem ją całą tak jak umiałem najlepiej
Czułem ją, słyszałem jej jęki i czułem jak szarpie mnie za włosy. Przyciskała mnie mocniej raz po raz, prężyła biodra spragniona... To wszystko sprawiało mi nie małą radość. Mogłem znów sprawiać jej przyjemność, mogłem znów ją dotknać, być z nią. I robiłem to bez najmniejszej przerwy już kilkakrotnie słuchając jej krzyków i wyczuwając jak całe jej ciało spina się mocno, a potem odpręża... Doskonale wiedziałem co to oznacza.
A potem podniosłem się, spoglądając na nią. Podniosła się do siadu i powoli patrząc mi w oczy zaczęła rozpinać mi koszulę. Kiedy już to zrobiła, pochyliła się i zaczęła całować łapczywie moja skóre gdzie tylko dosięgnęła. W końcu dotarła do materiału spodni... Znów wbiła we mnie oczy i zaczęła je rozpinać. Chwilę później podzieliły los mojej koszuli i jej ręcznika.
Wspiąłem się na nią po drodze badając opuszkami palców jej skórę na brzuchu. Oplotła mnie nogami... Kiedy otarłem się o nią sugestywnie przymknęła oczy i rozchyliła wargi...
- Powiedz, że naprawdę tego chcesz... - szepnąłem. Chciałem to usłyszeć. Spojrzała na mnie zamglonymi oczami.
- Chcę. - szepnęła gładząc mnie po policzku. - Chcę ciebie. - dodała jeszcze ciszej.
Parzyłem jej w oczy przez jakąś chwilę. Czułem jej oddech na sobie, patrzyła na mnie w oczekiwaniu... Pochyliłem się i zacząłem namiętnie całować jej szyję, kąsałem ją lekko raz po raz w tym samym czasie pieszcząc jej pierś. Była słodka. Byłem tak upojony tym co się działo, oszołomiony, nic z zewnątrz do mnie nie docierało. W mojej głowie była tylko ona, nic więcej.
W końcu zrobiłem to o czym chyba oboje teraz marzyliśmy... Ja od długiego czasu. Wszedłem w nią płynnym ruchem cały do samego końca i nie czekając na nic zaczałem się w niej poruszać. Objęła mnie ramionami za szyję, jedną dłoń wplotła w moje włosy. Całkowicie straciłem kontakt z rzeczywistością. To było jak... Jakbym nagle dostał upragnioną działkę narkotyku, którego dawno nie brałem, a pragnąłem go. Ona była moim narkotykiem, brałem ją mocno, coraz mocniej, słuchając jej jęków i obserwując ją pręży pode mną ciało. Nie do końca wierzyłem, że to się dzieje naprawdę. To było jak spełnienie snu, była ze mną, pozwoliła mi się do siebie zbliżyć tak jak to tylko możliwe. Wyrzuty sumienia zostawiałem sobie na później.
Teraz liczyła się ona. Tylko ona. To jak wbijała paznokcie w moją skórę, kiedy zdarzyło mi się być gwałtowniejszym. Czułem wyraźnie jaka jest rozgrzana, rozpalona, szarpała mnie za włosy, przyciskała do siebie, oplotła ciasno udami... Chwyciłem ją za ręce i przygwoździłem do łózka, unieruchamiając ją nieco. Rozłożyła szeroko nogi i patrzyła na to co robiłem, obserwowała to chłonąc wszystko sekunda po sekundzie. Ja też na to patrzyłem...
Sytuacja stawała się naprawdę gorąca. Przejęła pałeczkę, kiedy przewróciłem się z nią na plecy, wtedy mnie dosiadła i zaczęła sama poruszać się na mnie mocno. Wyciągnęła spinkę z włosów, które rozsypały jej się na ramionach przykrywając nieco biust... Odsłoniłem powolnym ruchem jej piersi dotykają ich z czułością, a ona przycisnęła do siebie jeszcze mocniej moje dłonie. Zaczęła przesuwać je po swoim ciele przymykając oczy i nie przestając doprowadzać mnie do szaleństwa...
Zatraciłem poczucie czasu i ona chyba też. Kiedy w końcu oznajmiła, że więcej nie da rady już znieść, skończyłem w niej wywołując na jej twarzy delikatny uśmiech. Cały się trząsłem, dopiero teraz cała ta ekscytacja, niedowierzanie i radość ze mnie wyszły, po prostu chyba nimi eksplodowałem. Nie mogłem pozbierać ani swoich myśli ani siebie, w pierwszej chwili nie mogłem skoordynować ruchów ciała. Dopiero potem kiedy ułożyłem się jakoś obok niej i odetchnąłem chwilę, spojrzałem na nią. Uśmiechnęła się patrząc na mnie leżąc na boku przodem do mnie. Zwinęła się w kulkę i po prostu na mnie patrzyła.
Wyciągnąłem rękę, żeby pogłaskać ją po policzku, a ona wtedy wtuliła się we mnie od razu. Przygarnąłem ją do siebie i ucałowałem we włosy gładząc jej skórę na plecach, na ramieniu... Wciąż chyba nie do końca wyszedłem z szoku. Naprawde ze mną była. Pozwoliła mi na to. To było cudowne uczucie lekkości na duszy, jakiej dawno nie czułem. Zagarnąłem ją jeszcze bardziej na co sama też się we mnie wczepiła jak w pluszowego misia. Jeszcze przez jakiś czas musiałem starać się normować oddech. To było absolutnie nie do porównania z niczym. Żadna kobieta nie potrafiła doprowadzić mnie do takiego stanu jak Dona. Rozbiła mnie po prostu na milion kawałeczków. Ale każdy ten kawałeczek był teraz najszczęśliwszy na świecie.
Zadrżała lekko w pewnym momencie. Ja wciąż wrzałem w środku, ale jej chyba zrobiło się zimno. Naciągnąłem na nas ciepłą kołdrę, był środek zimy. Zauważyłem, że za oknem pada śnieg... Wyglądało to pięknie... Ona była piękna. I wiedziałem, że już jej od siebie nie uwolnię.
Nastała krótka cisza, po czym ona sama się odezwała.
- Darek wraca za tydzień. - powiedziała cicho nie ruszając się. Od razu coś się we mnie boleśnie zacisnęło. Przycisnąłem ją mocniej do siebie.
- I co? - odpowiedziałem starając się, żeby zabrzmiało to normalnie, ale głos i tak mi zadrżał.
- Nic. Będzie. - powiedziała tylko. Nie wiedziałem co mam powiedzieć chociaż chciałem... - Dzwonił kilka razy.
- Ach tak, więc się odzywa?
- Tak, jak widać. Nie wydaje się, żeby się tam z kimś zabawiał. Ile razy by nie dzwonił w tle zawsze słyszę facetów, któży drą się żeby już kończył.
- Aha... - mruknąłem cicho. Bałem sie tego co może mi zaraz powiedziec.
- Wygląda na to,  że mimo tego co sobie myśli Mateusz, jednak jest mi wierny. - usłyszałem. Nic nie powiedziałem. - A ja czuję się teraz trochę jak panna lekkich obyczajów... - wytrzeszczyłem oczy.
- Co? Dlaczego?
- Jak to dlaczego? Wychodzi na to, że każdy kto będzie troche podobny do Michaela będzie mógł mnie łatwo mieć. - zagotowałem się. Nieważna była ta patologia tego wszystkiego w tej chwili.
- Przestań..! Co ty za bzdury w ogóle opowiadasz!
- A co, nie jest tak? - wyzezowała na mnie z dziwnie przeszywającym wzrokiem.
- Nie, nie jest! I nie waż mi się więcej tak mówić, zrozumiano?! Jesteś moja, tylko moja i nie będę się z tobą z nikim dzielił, nawet z twoim mężem! - patrzyła na mnie przez jakiś czas, po czym się uśmiechnęła.
- Naprawdę? - wymruczała z nosem w mojej szyi.
- Naprawdę! - usłyszałem jak chichoce.
- To już mi lepiej. - dodała znów na mnie spoglądając. Ale ja wcale się nie uspokoiłem.
- Żałujesz? - zapytałem patrząc jej w oczy z napięciem. Nie mówiła nic przez moment..
- Nie. - odpowiedziała w końcu.
Od razu się rozluźniłem. Wtuliła się znów we mnie gładząc moją klatkę piersiową i całując w szyję. Westchnąłem cicho... Niczego nie pragnąłem prócz tego by ze mną została...
- Nie żałuję ani chwili. - szepnęła znów. Dziwne... ale doszukałem się w tym stwierdzeniu drugiego dna...

4 komentarze:

  1. I być!
    Przechodząc od razu do rozdziału, to tak trochę nie czaję rozumowania przez Donę całej sprawy xD
    W zasadzie ona teraz ZGADZA się na kłamstwo. Jeśli jak sama zauważyła - nie jest na niego zła, bo świadomość że wrócił, kocha ją i żyje jest wystarczająca do przebaczenia, to czemu mu nie powie, że wie?
    Skoro sam zauważy, że ona nie uciekła i chce z nim być, to sam jej powie prawdę, a przynajmniej powinien bo jak nie to już by był serio skurwielem. Chodzi mi głównie o to, że teraz oboje żyją w kłamstwie, a dla mnie osobiście taki związek jest patologiczny, toksyczny i nie ma w nim ANI grama miłości. Jest to relacja oparta nie na uczuciu, a klamstwie. Nie każdy musi się zgadzać z moim tokiem rozumowania, ale ja raczej należę do osób, że albo jesteśmy na poważnie, albo wcale.
    Dlaczego niby miałoby załamać Donę powiedzenie prawdy z ust MJ? Ja bym za coś takiego tym bardziej pokochała i była wdzięczna, że się zdobył na to i znów jest ze mną szczery. Może odzyskał by zaufanie.
    Tak jak powiedziała - może teraz każdy sobowtór ją mieć jak dziwkę na telefon. No co? Skoro Mike nie wie, że ona wie, to może faktycznie tak będzie? Przecież dla niej NIE JEST Michaelem, a tanią podróbą? Dziwi mnie jak Mike spadł nisko.
    Szkoda, że Dona też zaczęła sie teraz zadowalać tą toksyczną relacją. Całe życie teraz udawać? Może orgazm też zacznie udawać, bo w końcu teraz wszystko będzie oparte na kłamstwie?
    Podziwiam, za akceptację ich oboje czegoś takiego, bo ja bym już serio wolała chujowego Darka, niż kisić się w czymś co nie jest prawdziwe, bo brakuje odwagi na powiedzenie prawdy. Może nie dorośli oni do miłości i normalnego związku? Może.
    Dobra, kończę lament xD
    No piszę jak to ja widzę z mojego punktu, nie każdy musi się z tym zgadzać.
    Czekam na nexta:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Leżę i kwiczę po prostu. xD
      No dla każdego normalnego człowieka to pewnie tak własnie by to wyglądało, i ja sama też jestem w szoku co ja tu wymyślam, ale gdyby nie te jajca to byloby nudno. ;P xD Się zobaczy co będzie dalej. xD

      Usuń
  2. Hej!!!
    Miał być na początku suchar, ale jakoś mi tak przeszło. Może to ze mną jest coś, albo nie wiem. Bo nie czaję całej tej pokręconej sytuacji. Serio to wszystko jest tak pokręcone jak jakaś sprężyna, a nawet bardziej.
    Dobra super Dona coś tam sobie postanowiła i szczerze? Byłabym szczęśliwa gdyby dała mu po mordzie. Nie wiem od kiedy jestem taką sadystką. Niestety nie zawsze musi być po naszej myśli, ale cóż targedii nie ma.
    Ten Michael to też ślepy czy co? Nic zero domyślunku z jego strony? Okulary mu kupię, albo jakiś poradnik. Naprawdę brak mi słów na to wszystko i ciężko sklecić komentarz do kupy, tak żeby to się kupy dupy trzymało.
    No i ja się pytam co to kurde miało być? Nie wiem może ja jakoś źle kontaktuje czy co? Bo seryjnie nie rozumiem tej całej sytuacji. Może ktoś mi wytłumaczy o co chodzi? Nie nikt? Dobra jakoś dam radę.
    Wiesz co? Mam takie marzenie, żeby to wszystko szlag trefił. Że jak szlag już trefi, to wszytko wylezie na wierch. Michael się dowi że Dona wie, a Dona też coś tam, ale nie wiem con i będzie git majonez marlmelada.
    Dobra ja zmykam bo nic nie wymodzę więcej, ale mogę jeszcze dodać, że rozdział świetny jak zawsze.
    Weny ci życzę nie? Żeby te jajca się ciągnęły z rozsądkiem.
    Pozdrawiam ;***

    OdpowiedzUsuń

Komentarz motywuje. :)