czwartek, 22 grudnia 2016

Resurrection. - 21.

Witam wszystkich serdecznie. :D Jeszcze przed świętami. W dzisiejszym rozdziale niespodzianka. Chyba. Mam nadzieję. Nie chciałam tego robić nigdy, ale wedle tego co się teraz tu wydarza uznałam, że musze. Na samym końcu się to znajduje. :D Nic wielkiego, tylko chyba epizodycznie perspektywa Mateusza.
Chcę też wszystkim życzyć spokojnych Świąt przede wszystkim bo do Wigilii to raczej nic się tu już nie pojawi. Tak więc zapraszam i do zobaczenia w następnym. :)
***


Niepokój sprawiał, że szalałam. Czułam, że jeszcze chwila i zwariuję. Moje dziecko było gdzieś tam, nawet nie wiedziałam gdzie, a on... O niego też się martwiłam. Ale martwiło mnie też coś innego. Stał się taki bezimienny... Nie nazywałam go w swoich myślach Billym, bo wydawało mi się to śmieszne. Ale nie mówiłam też o nim Michael... co też nie było rozstrzygającym  przedsięwzięciem.
Sama już nie wiedziałam co zrobić. A Janet zrobiła się nader natrętna. Zaczęła dzwonić kilka razy dziennie. Kiedy ją zapytałam dlaczego dzwoni tak często, stwierdzała, że nie ma co robić między spotkaniami. A to zadzwoniła do mnie, a to potem do Mateusza, jak stwierdzała, ale dodawała, że nie może się do niego ostatnio dodzwonić. Od jakiegoś czasu zachowywała się w taki dziwny sposób... Chociaż nie. Ja dobrze wiedziałam o co jej chodzi. Ale w życiu nie powiem tego na głos. Na pewnie nie teraz... Przecież jest nam dobrze tak jak jest... Nie rozumiałam dlaczego on czasami tak bardzo chce mi mówić o CZYMKOLWIEK.
Janet nie wiedziała co się dzieje z Mateuszem, chyba , że on jej już o wszystkim powiedział. Ale nie wydawało mi się. Raczej nie myślał teraz o tym, raczej całą uwagę skupiał na młodym. Tak więc byłam skłonna uwierzyć, że moja szwagierka nic nie wie. Wolałam jej nie uświadamiać, bo wiedziałam, że zaraz zacznie znów głosić swoje teorie... Ja natomiast jedną spiskową znalazłam już jakiś czas temu.
Siedziałam akurat nad tym co wydrukowałam z internetu zaraz po tym jak ci ludzie pierwszy raz zaczepili mojego syna. Zaczepili to łagodne określenie, naprawdę. O tym co się stało na tym koncercie nawet nie chce sobie przypominać, ale... to wszystko to chyba ci sami ludzie. Nie twierdziłam też, że to co trzymałam w tej chwili w rękach to jest właśnie to co się dzieje. Jedyne co się zgadzało to te tatuaże. Zdjęcie na które patrzyłam była identyczne, przynajmniej tak twierdził Mateusz. Piramida z okiem.
Czułam się naprawdę głupio nawet myśląc o tym, że to może być prawda. Przecież to jest teoria spiskowa dziejów! Illuminati? Nie. Nie miałam nawet większego pojęcia o co w tym wszystkim chodzi, ale patrząc na to co sama sobie wydrukowałam... Samo to wystarczyło, żeby się przerazić, jeśli ktoś akurat jest podatny na coś takiego.
Sama uważałam, że to wszystko jest mocno przesadzone, że ktoś to po prostu rozdmuchał, że może i istnieje coś takiego, ale to pewnie coś na zasadzie jakiejś małej sekty zakitranej gdzieś w opuszczonym domu i naiwnie wyobrażającej sobie, że jeśli przyzwą Belzebuba to on pomoże im przejąć władzą nad całym światem. Nie no, nie ma czegos takiego, niestety. To pewnie jacyś słabi ludzie pozbierani z ulicy, któzy do dziś od lat widnieją na wszelakich listach zaginionych nieodnalezionych i poddani odpowiedniemu praniu mózgu. Tak to sobie tłumaczyłam. Nie chciało mi się wierzyć, żeby to wszystko naprawdę miało zakres światowy. Żeby wciągali w to media, artystów... Nie. Brednie. Bajka dla dorosłych.
Ale fakt tatuaży pozostawał niesporny. Każdy z tych gnoi miał coś takiego. I cokolwiek według nich to znaczyło i cokolwiek chcieli zrobić uczepili się mojego dziecka.
Do tego jeszcze Iwa. Ta to naprawdę... Jest moją naprawdę dobrą przyjaciółką od zawsze można by rzec, ale ostatnio przesadza. Janet przynajmniej nie stara się mnie na siłę odciąga od... niego, a jedynie próbuje podprogowo mi coś podsunąć. No cóż... Ale Iwa jawnie stara się zrobić wszystko by mnie od niego odciągnąć. Nawet się z tym nie kryje. To trochę zabawne... ale sama nie miałam zamiaru nikogo słuchać przecież... wiadomo.
Ostatnim razem odwiedziła mnie znów z pewną sensacją. Która może nie była dla mnie najprzyjemniejsza, ale jak się można spodziewać, zbagatelizowałam to. Podobno 'przez przypadek' wpadła na coś w sieci. Przybiegła do mnie do domu by mi to pokazać.
- Mówiłam ci, Dona, że on nie ma czystego sumienia! - trajkotała czekając, aż mój laptop się włączy. Nic nie mówiłam. Z jednej strony byłam ciekawa co takiego ma mi do pokazania, ale wiedziałam, że to i tak niczego nie zmieni.
- No co takiego chcesz mi obwieścić, co? - zapytałam stojąc za nią i patrząc jej ponad ramieniem na to co robi. Zaczęła wpisywać coś w google. Westchnęłam.
- Zaraz zobaczysz. Mówiłam, a ty nie chciałaś mnie słuchać. To teraz zobaczysz. Ja mam tylko nadzieję, że do niczego między wami nie zdążyło dojść. - wyzezowałam na nią.
- A co masz konkretnie na myśli?
- Ty wiesz CO. - odpowiedziała tylko i pokazała mi w końcu co tak bardzo chciała mi pokazać.
Był to krótki tekst traktujący o Billym Jencinsie, w trakcie nagrywania teledysków do utworów Michaela. Kiedy to przeczytałam miałam ochotę prychnąć. To był kosmos. Nie, pomyślałam, nie będę się teraz nad tym zastanawiać. Zaczęłam na sucho czytać to co napisali.

Billy Jencins, który jest mniej więcej w wieku, który osiągnął by Michael Jackson, gdyby oczywiście żył, chyba jest bardzo zadowolony z życia jakie zafundowała mu poniekąd rodzina zmarłego piosenkarza. A mianowicie z całą pewnością przysporzyło mu to sporej popularności wsród kobiet, pięknych kobiet. 
Mało jest informacji o życiu tego mężczyzny sprzed spotkania z Jacksonami, ale wiemy jedno. Gust ma z całą pewnością bardzo zbliżony do oryginału. Wszyscy chyba wiedzą z kim piosenkarz związał się niedługo przed śmiercią, a w końcu ożenił. Wyróżnieniem chyba możemy tu nazwać to, że jest to dziewczyna z Polski. Dziś ma męża i prawie dwudziestoletniego syna, który po swoim biologicznym ojcu odziedziczył chyba wszystko co tylko mógł. 
Zdaje się, że pan Jencins wcale nie ustępuje pod tym względem Michaelowi. Co udało nam się o nim dowiedzieć to dwa lata przed przygodą z muzyką Króla Popu spotykał się z dużo młodszą kobietą, która odnaleziona przez nas nie chciała nic mówić. Powiedziała tylko, iż ten facet nie miał nigdy łatwego życia. Hm, należałoby powiedzieć, że to kolejne podobieństwo z Jacksonem, którego życie też nie należało do najspokojniejszych. Najpierw początki kariery, potem ostra relacja z ojcem, następnie ślub i w dwa lata później rozwód z Lisą Presley, która notabene od wielu już lat jest mężatką, a w między czasie oskarżenia o molestowanie. Chyba dopiero pod sam koniec gwiazdor zdołał się choć trochę ustabilizować, ale jak wiadomo... ta stabilizacja długo nie trwała. 
Na załączonym zdjęciu widać wyraźnie, iż ten mężczyzna ma aż za dużo wspólnego z prawdziwym Michaelem Jacksonem.

 No nie powiem. Ale kiedy patrzyłam na to zdjęcie naprawdę miałam ochotę urwać mu jaja.
Nie dlatego co zrobił. Nie dlatego, że mnie zostawił. I nie dlatego, że nie wrócił wcześniej, choćby wtedy gdy dowiedział się w końcu o dziecku, bo przecież mógł się wtedy pojawić. Mały go potrzebował...
Miałam ochotę urwać mu jaja, bo widać mimo wszystko nic nie stało mu na przeszkodzie by w ten sam czas spotykać się z innymi babami. Czułam jak się zapalam, a dzwonienie w uszach sprawiło, że aż się zastanowiłam czy do domu nie wleciał mi cały rój pszczół. Nie było jednak ani jednej. Normalnie czułam jak rosną mi paznokcie i zęby...
Iwa patrzyła na mnie i widziała wyraźnie co się ze mną dzieje. Zastanawiałąm się ILE było tych bab przez te lata. Ktoś by powiedział, że facet ma potrzeby. Dostałby w zęby. I ciekawa też była co on mi powie jak już wróci. Miałam ochotę wywalic Iwę za drzwi, miałam chaos w głowie, a obecna sytuacja z synem mi nie pomagała. W końcu pomyślałam, że się z nim rozmówię, jak już wrócą. A podobno mieli wrócić jutro wieczorem. Wytrzymam jakoś. A potem... Zobaczymy czy dożyje rana jako pełnowartościowy mężczyzna czy może jednak zostanie eunuchem.
- Widzisz? Mówiłam. - odezwała się w końcu. Byłam wściekła. Nawet nie miałam pojęcia co jej na to odpowiedzieć. - Wściekłaś się, widzę.
- A nie powinnam? - starałam się nad sobą panować. Nie chciałam się przecież wyżyć na niej. Nie była niczego winna. Na nim się wyżyję. - Wydrukuj to. - mruknęłam i wyszłam do kuchni. Musiałam się czegoś napić.
Nie wiedziałam jak mam się czuć. Jak zdradzona żona czy jak? W świetle całej sytuacji... W końcu ja też wyszłam za mąż i z tym mężem sypiałam. Ale ja... nie zrobiłam CZEGOŚ TAKIEGO. Nie miałam pojęcia jak się zachować. Postanowiłam odłożyć to na chwilę, najważniejszy był teraz syn. A tego gnoja przyjdzie też czas. Już nawet wymyślałam na ile sposobów będę mogła go poturbować...
- Dona? - usłyszałam za sobą lekko zaniepokojony głos przyjaciółki. Spojrzałam na nią. - Było coś już, prawda? Dlatego jesteś taka wkurzona...
- Nie, nie dlatego. - odpowiedziałam. Ale prawdy jej powiedzieć nie mogłam.
- To dlaczego?
- Później ci powiem. Możesz już iść? - otworzyła oczy szeroko.
- Ale... chcesz teraz siedzieć sama?
- Chcę pomyśleć po prostu. Proszę cię, żebyś poszła.
Marudziła jeszcze, ale w końcu wyszła. Usiadłam w salonie i podparłam głowę na rękach. Nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać... Nie wiedziałam nawet jak to nazwać. A on oczywiście nigdy mi się nie chwalił takimi rzeczami. Ale wtedy przypomniałam sobie o czymś. Kiedy wtedy szukałam czegoś po całej jego sypialni, znalazłam nasze zdjęcia. Moje z dzieckiem i nasze sprzed tych dwudziestu lat. Trzymał to wszystko wciąż blisko siebie. Próbowałam sobie wyobrazić jak trzyma te fotografie...  Ile razy oglądał te zdjęcia?

- Nareszcie... - jęknął młody, gdy w końcu mógł wysiąść z tego samochodu. Zatrzymaliśmy się w pierwszym lepszym mieście za granicą Polski w pewnym hotelu, który może nie powalał, ale to nawet było na naszą korzyść. Kiedyś sam lubiłem chować się w takich małych hotelikach lub motelach, bo wiedziałem, że jeśli ktoś będzie mnie szukał to na pewno od razu w tych wielkich pięciogwiazdkowych molochach. Teraz nie musiałem uciekać się do takich sztuczek, ale ta sytuacja znów mnie do tego zmusiła jednocześnie powodując przypływ pewnych wspomnień z przeszłości...
Zarezerwowaliśmy dwa pokoje obok siebie tak, by w razie czego móc szybko przedostać się z jednego do drugiego. I tak od razu wszyscy wpakowaliśmy się do jednego, ale później dwóch facetów z trzech, którzy z nami byli przeniesie się do tego drugiego, teraz jednak chciałem z nimi o czymś porozmawiać, kiedy młody już zaśnie.
Kiedy się położył w osobnym pomieszczeniu, miałem wrażenie, że natychmiast zasnął. Musiał być naprawdę wykończony. Zresztą ja sam też nie wyglądałem na pewno lepiej niż on. Bolały mnie całe plecy, mrówki latały mi po rękach i nogach. Czułem, że sobie to odchoruję, ale i tak aż tak się tym nie przejmowałem. Patrzyłam na niego przez chwilę, po czym wyszedłem przymykając za sobą cicho drzwi.
Lokal, który wynajęliśmy składał się z dwóch sypialni, małej raczej łazienki i kuchni połączonej z jakby salonikiem. Kiedy wchodziło się do środka od razu było się w tym saloniku, a naprzeciwko miało się stół jadalny, a za nim całą kuchenkę. Było to nawet przyjemnie urządzone mieszkanko... Usiadłem w jednym z foteli i stęknąłem. Czułem się jakbym miał sto lat.
- Lodóweczka pełna. - usłyszałem z jakiegos miejsca. Kiedy tam spojrzałem zobaczyłem gościa schylającego się do małej lodówki i grzebiącego w niej. Parsknąłem śmiechem.
- Smacznego. - mruknąłem odchylając nieco głowę i opierając się wygodnie. Reszta porozsiadała się tam gdzie chciała. - Tylko nie tarabań się tak, młody zasnął.
- Tatusiek. - mruknął ktoś. Otworzyłem oczy i popatrzyłem po wszystkich.
- Nie podoba się coś komuś?
- Nie. Nie uruchamiaj się od razu... - mruknął ktoś i w tej samej chwili ktoś zapukał do drzwi.
Nie miałem zamiaru się ruszać, zdecydowanie za dobrze mi się siedziało w tym fotelu. Jednak gość, który wszedł do środka sprawił, że jednak wstałem. Byłem zaskoczony.
- Oo... - mruknąłem tylko. Facet uśmiechnął się widząc moją minę i podszedł bliżej z wyciągniętą ręką.
- Dawno się nie widzieliśmy, panie Jackson. - powiedział na co uścisnąłem jego dłoń. Był to ten facet, który należał do tej zgrai która organizowała to wszystko dwadzieścia lat temu. To właśnie do niego chodziłem w towarzystwie Quincy'ego.. Kiedy przypominałem sobie o Q zawsze robiło mi się... przykro? Siedział w tym razem ze mną, a potem został zaproszony na pogrzeb. Chciałem by wiedział o wszystkim, ale w końcu dałem się namówić by o niczym go nie informować. Racja była, że im mniej osób zaangażowanych tym lepiej. Ostatnio jednak ta zasada została przeze mnie mocno naruszona...
- Tak, w rzeczy samej... - odpowiedziałem spoglądając w drzwi obok, za którymi przebywał właśnie Mat. Nic nie było słychać, pewnie wciąż spał. - Co cię tu sprowadza? - był już dawno na emeryturze, ale stary wcale nie był. Jak to oficerzy czy jak to zwać. Niedługo po tym jak ta cała szopka doszła do skutku, może z pięć lat później, poszedł na najdłuższy urlop życia. I nie tylko on, niektórzy inni też.
- To, że jestem na emeryturze nie znaczy, że nie orientuję się co się dzieje. Przeciwnie, proszę ciebie. - stwierdził, po czym usiedliśmy wszyscy przy stole pomiędzy kuchnią a salonem. Nie wiedziałem jak to zwać. Ale było całkiem przytulnie, przynajmniej dla mnie. Z tego miejsca mogłem wciąż doskonale widzieć drzwi sypialni, w której był mój syn. Uśmiechnąłem się, a zaraz potem westchnąłem.
- Wlaśnie widzę.
- Pozwalasz sobie na wolności. I to z własną żonką. Nie taka była umowa. Pamiętasz co podpisywałeś? - patrzył na mnie, ale nie doszukałem się w tym spojrzeniu jakiejś złości. Mówił prawdę. - Warunki były jasne. Pogwałciłeś je wszystkie. Dziwię się, że tak długo udaje ci się trzymać ich w nieświadomości.
- Ja też. - mruknąłem znów. - Chociaż zaczynam podejrzewać, że Dona przynajmniej czegoś się domyśla. - wszyscy jak jeden mąż na mnie spojrzeli. O niczym im nie mówiłem.
- Jak to domyśla? - zapytał.
- Normalnie. Takie mam wrażenie. Od pewnego czasu robi mi pewne aluzje... Zresztą... - odchrząknąłem. - Sam chcę jej o tym powiedzieć, ale ona za każdym razem zamyka mi gębę. - nastała cisza. Każdy z facetów patrzyła na mnie wielkimi oczami.
- Ok... - odezwał się nasz niespodziewany gość. - Pozwól, że sobie coś wyjaśnimy bo czegoś tu chyba nie rozumiem. - zaczął. - Po pierwsze... Twoja żona czegoś się domyśla. - kiwnąłem tylko głową. - I nic nie robi?
- A co ma robić? - zirytowałem się trochę.
- Nie wiem. Może wydrapać ci oczy? - teraz parsknąłem śmiechem.
- Właśnie ja też zastanawiam się dlaczego jeszcze tego nie zrobiła w takiej sytuacji.
- Ok. Teraz po drugie... Chcesz powiedzieć o wszystkim swojej żonie...
- Tak.
- Chcesz jej powiedzieć, że... - uniósł wysoko brwi do góry. - Sfingowałeś własną śmierć? Uważasz się za niezniszczalnego? - dobrze wiedziałem do czego pije.
- Nie uważam się za tytana, ale... Albo wóz albo przewóz. - mruknąłem na końcu niemal grobowym głosem podpierając brodę na ręce.
- Zdajesz sobie sprawę co ci za to grozi? Nie mówię tu o fali nienawiści twojej żony i syna. - nic nie powiedziałem. - Oni za chwilę będą mieli wszelkie podstawy do tego, by wykluczyć cię z całego programu. Kto ci takie dobry rady daje?
- Skąd wiesz, że daje ktokolwiek? - burknąłem.
- Domyślam się KTO. Powtarzamy wciąż dziadziusiowi, żeby się nie wtrącał, ale on tak jak ty teraz. Róbta co chceta. - zaśmiałem się, ale nie był to do końca wesoły i szczery śmiech.
- Chciałem z nimi o tym właśnie porozmawiać zanim się pojawiłes. Ale to może nawet dobrze. A... jak Quincy? Miałeś z nim ostatnio jakiś kontakt? - zapytałem patrząc na niego.
- Niezbyt. Nie miałem zbyt wielu okazji się z nim widzieć. Zwłaszcza teraz po tylu latach. Na początku spotkałem się z nim raz po tym wszystkim. Chyba był w lekkim szoku. Uciekałeś przed globalną mafią, a wykończył cię twój własny doktorek. - no właśnie...
- Murrey.  - parsknąłem śmiechem.
- No. - przytaknął. - Nie posiedział długo, wyciągnęliśmy go z paki tak jak obiecaliśmy, ale i tak narzekał. Normalne zresztą. Chyba nie byłby sobą gdyby było inaczej. - chwila ciszy. - Więc, masz coś jeszcze ciekawego do powiedzenia w wiadomej sprawie? - popatrzył na mnie. Westchnąłem.
- A co mam powiedzieć? Powinni się dowiedzieć, oboje. Ale nie jestem jasnowidzem i nijak nie umiem przewidzieć jak zareagują. Może tak właśnie miało być...
- Co masz na myśli? - spojrzałem znów na niego.
- To, że gdyby nie to, że się go uczepili, nie przyleciał bym do Polski ich nie szukał. Siedziałbym dalej cicho... Do usranej śmierci. - burknałem. - Nie chcę szukać w tym dla siebie korzyści, ale od momentu jak się o nim dowiedziałem...
- Tak, pamiętam. Gdyby nie ocean pobiegłbyś pieszo. - sarknął. Uśmiechnąłem się lekko. - Chłopak miał wtedy dziesięc lat.
- Tak. I odwiedził z matką mój grób. Koszmar... Janet zdała mi z tego relację. Może tego nie pamięta, ale powiedział, że mnie tam nie ma. I miał rację. Nie na darmo trumna została zabetonowana w ziemi, żeby nikt jej nie mógł otworzyć.
- I znaleźc przysłowiowego wora ziemniaków? - chciał zażartowąc i nawet mu się to udało.
- Daj spokój. - parsknąłem śmiechem. - To nie jest śmieszne.
- Masz rację. Nie jest. - przytaknął.





Głowa go bolała, ale jakoś zasnął. Zmęczenie chyba było silniejsze od bólu, bo bardzo szybko zapadł się w niebyt. Dosłownie jakby urwał mu się film, nie miał pojęcia w którym momencie zasnął. Czuł tylko piasek pod powiekami i to, że na pewno nie ma ochoty jeszcze wstawać. W pierwszej chwili nawet nie wiedział gdzie jest. Dopiero potem, jakieś trzy minuty dalej, zdał sobie sprawę, że przecież przyjaciel jego matki wywiózł go aż do Niemczech. To swoją drogą było dość dziwne...  W sumie to nawet chyba normalne. Jakoś nie miał za złe temu facetowi, że przyczepił się do jego matki. Naprawdę, KAŻDY, byle nie ten dureń. Poza tym, ten facet naprawdę wydawał mu się przyzwoity i robił wszystko, byle tylko jego motka zwróciła na niego uwagę. Chyba w końcu mu się to udało, pomyślał z lekkim zaspanym uśmiechem.
Przeciągnął się lekko i popatrzył dookoła zastygając w tej pozycji  w jakiej było mu wygodnie. Chyba nie spał długo, wciąż było ciemno, a za oknem na niebie zobaczył gwiazdy. Cóż, to nie było jego łóżko, więc mógł się łatwo domyślić dlaczego się obudził. Zawsze tak miał. Był przyzwyczajony do swojego i już, nie było na to rady. 
Zastanowił się nagle co robią inni. I w ogóle kim ci faceci są i skąd ten Billy ich tak nagle wytrzasnął. Nie miał okazji pogadać z nikim poza matką ostatnimi czasy, która oczywiście histeryzowała, więc nie miał też pojęcia co się dzieje  w szkole. Fabian na pewno zdałby mu dokładną relację z tego co się stało po tym, jak on już poszedł. I nie pojawia się jak dotąd na lekcjach. Nauczyciele pewnie będą go o to pytać. Idioci. 
Nie musiał zbytnio wytężać słuchu, by zdać sobie sprawę, że znajomi jego znajomego siedzą gdzieś całkiem blisko i rozmawiają. Nie zamierzał się temu przysłuchiwać. Nie gadali głośno, pewnie nie chcieli go obudzić, ale trudno. Przewalił się na brzuch i tak pozostał wzdychając lekko. Pomyślał nawet, że może powinien zadzwonić do matki... ale stwierdził, że może jednak zrobi to później jak już się wyśpi. Będzie zła, że nie dawał znaku życia, to na pewno. Ale jego mama zawsze była przewrażliwiona na jego punkcie. A teraz... to już w ogóle. 
W pewnym momencie jednak usłyszał coś, co sprawiło, że jednak zaczął nasłuchiwać. W pierwszej chwili nie wiele z tego rozumiał, ale po chwili jego uszy zaczęły wyłapywać to i tamto. Mimo wszystko język polski był mu chyba bliższy i w tym stanie zaspania musiał się trochę bardziej skupić niż zwykle w kontakcie z angielskim. 
Usiadł. Gęba rozdarła mu się sama, ani nawet nie próbował tego powstrzymać. Potrząsnął lekko głową, włosy natrętnie zaczęły włazić mu do oczu. Niedbale je odsunął po czym spojrzał w drzwi. Były przymknięte, ale nie zamknięte. Ale mimo to nie słyszał niczego zbyt wyraźnie. Coś jednak rozbudziło w nim ciekawość, nawet sam nie wiedział co takiego. Wstał cicho z łóżka, przeciągnął się lekko czując, jak jego mięśnie są boleśnie napięte i w kilku krokach podszedł do uchylonych drzwi.
Popchnął je lekko końcami palców na co odsunęły się na kilka milimetrów. Przez szparę zobaczył wszystkich facetów siedzących przy stole kilka metrów dalej. Teraz słyszał dokładnie co mówią. A oni nie mieli o tym zielonego pojęcia. 
W pierwszej chwili to co usłyszał, w ogóle nie umiał sobie tego do niczego przykleić. O czym oni gadali? To jakieś science fiction? On bardzo lubił te klimaty, ale to co teraz słyszał brzmiało bardzo poważnie... I ich twarze też wyglądały bardzo poważnie. Jakby gadali o jakiejś konspiracji. 
I nagle zdał sobie sprawę, że istotnie tak jest. Gadali o czymś co miało miejsce dwadzieścia lat temu, a on łamał chyba jakieś postanowienia... A przynajmniej on tak to teraz odebrał. Im dłużej stal i słuchał tym wyraźniej czuł, jak włos jeżą mu się na karku. 
 - Pozwalasz sobie na wolności. I to z własną żonką. Nie taka była umowa. Pamiętasz co podpisywałeś? Warunki były jasne. Pogwałciłeś je wszystkie. Dziwię się, że tak długo udaje ci się trzymać ich w nieświadomości.
- Ja też. Chociaż zaczynam podejrzewać, że Dona przynajmniej czegoś się domyśla.
- Jak to domyśla? - no właśnie? I czego?
- Normalnie. Takie mam wrażenie. Od pewnego czasu robi mi pewne aluzje... Zresztą... Sam chcę jej o tym powiedzieć, ale ona za każdym razem zamyka mi gębę.
 - Ok... Pozwól, że sobie coś wyjaśnimy bo czegoś tu chyba nie rozumiem. Po pierwsze... Twoja żona czegoś się domyśla. I nic nie robi? - o co tu chodzi...?
- A co ma robić? - no właśnie, mówią tak, jakby on co najmniej kogoś zabił.
- Nie wiem. Może wydrapać ci oczy?

- Właśnie ja też zastanawiam się dlaczego jeszcze tego nie zrobiła w takiej sytuacji. 
- Ok. Teraz po drugie... Chcesz powiedzieć o wszystkim swojej żonie... 
- Tak.
- Chcesz jej powiedzieć, że... sfingowałeś własną śmierć? Uważasz się za niezniszczalnego?- co takiego?!
- Nie uważam się za tytana, ale... Albo wóz albo przewóz.
- Zdajesz sobie sprawę co ci za to grozi? Nie mówię tu o fali nienawiści twojej żony i syna. Oni za chwilę będą mieli wszelkie podstawy do tego, by wykluczyć cię z całego programu. Kto ci takie dobry rady daje?
- Skąd wiesz, że daje ktokolwiek? 
- Domyślam się KTO. Powtarzamy wciąż dziadziusiowi, żeby się nie wtrącał, ale on tak jak ty teraz. Róbta co chceta. - jakiemu dziadziusiowi...
- Chciałem z nimi o tym właśnie porozmawiać zanim się pojawiłes. Ale to może nawet dobrze. A... jak Quincy? Miałeś z nim ostatnio jakiś kontakt?  
- Niezbyt. Nie miałem zbyt wielu okazji się z nim widzieć. Zwłaszcza teraz po tylu latach. Na początku spotkałem się z nim raz po tym wszystkim. Chyba był w lekkim szoku. Uciekałeś przed globalną mafią, a wykończył cię twój własny doktorek. - poczuł nagły silny skurcz w żołądku. Aż się za niego złapał. Doskonale znał szczegóły śmierci ojca...
- Murrey. - właśnie. Całe życie nienawidził go jak psa...
- No. Nie posiedział długo, wyciągnęliśmy go z paki tak jak obiecaliśmy, ale i tak narzekał. Normalne zresztą. Chyba nie byłby sobą gdyby było inaczej. Więc, masz coś jeszcze ciekawego do powiedzenia w wiadomej sprawie?
- A co mam powiedzieć? Powinni się dowiedzieć, oboje. Ale nie jestem jasnowidzem i nijak nie umiem przewidzieć jak zareagują. Może tak właśnie miało być...
- Co masz na myśli? - też był tego ciekaw...
- To, że gdyby nie to, że się go uczepili, nie przyleciał bym do Polski ich nie szukał. Siedziałbym dalej cicho... Do usranej śmierci. Nie chcę szukać w tym dla siebie korzyści, ale od momentu jak się o nim dowiedziałem...
- Tak, pamiętam. Gdyby nie ocean pobiegłbyś pieszo. - co...? - Chłopak miał wtedy dziesięc lat. 
- Tak. I odwiedził z matką mój grób. Koszmar... Janet zdała mi z tego relację. Może tego nie pamięta, ale powiedział, że mnie tam nie ma. I miał rację. Nie na darmo trumna została zabetonowana w ziemi, żeby nikt jej nie mógł otworzyć. - pamiętał doskonale... I pamiętał też minę ciotki...
- I znaleźc przysłowiowego wora ziemniaków?
 - Daj spokój. To nie jest śmieszne.
- Masz rację. Nie jest. - no... On tez się z tym zgadzał. 
Gadali dalej, ale on już nie słuchał. Usłyszał chyba już dość, tak mu się wydawało. Miał wrażenie, że od tych wszystkich informacji łeb mu rośnie i to w zastraszającym tempie. Wrócił na łózko i położył się zwijając w kulkę po drodze potknął się nawet o własne nogi. Chyba zapomniał na chwilę jak się ich używa. Chyba miał prawo w zaistniałej sytuacji...
Jaka globalna mafia? Toc i, którzy go tak 'polubili', że nie chcieli dać mu spokoju, o nich mówili? Nie powiedzieli konkretnie kto to... Ale powiedzieli, że ON przed nimi uciekał... Aż tak straszni są? 
I w ogóle co to ma znaczyć? Co on ma teraz sobie pomyśleć, jak to nazwać? Że kim jest ten facet? I niby jego matka się domyśla? Tego było jednak za wiele jak dla niego...

4 komentarze:

  1. Ta Twoja muzyka na blogu kiedyś mnie do grobu doprowadzi - już któryś raz włączam Twoją stronę, a na maxa głośność jak mi rykła, to prawie laptopem o ścianę rzuciłam xD
    A tak wgl to siemanko! :D
    Od czego zacząć? A od dupy strony czyli od syneczka kochanego, który oczywiście jak sie dowiedział? No na bank nie od swojego ojca!
    I to mnie u Mike wkurza - NIKOMU nie jest w stanie prawdy powiedzieć, każdy z osób które 'niby' kocha dowiadują się albo szpiegując, albo podsłuchując - nigdy u źródła.
    Nie wiem co on teraz zrobi, czy bd wkurwiony na ojca czy się ucieszy, ale ja na miejscu Mike bym chyba wolała serio zniknąć z ich życia niż dalej robić operę mydlaną, bo on tylko niszczy zamiast ratować.
    Już dawno powinien Donie powiedzieć o co chodzi, a Dona też zamiast z synem porozmawiać to robi się drugi Michaś co w kłamstwa się bawi. Wybacz, ale mam okropne podejście do kłamstwa - raz jak mnie matka okłamała (błahostka była, ale jednak) to z miesiąc z nią słowa nie zamieniłam. Nie mogę, jak widzę że okłamuje mnie osoba której ufam nad życie, po prostu potem już nie potrafię zaufać.
    Bo skąd Dona ma teraz wiedzieć, że Mike ich znów nie zostawi albo nie okłamie kolejny raz?
    No tak jak się tak jak on ostatnio robi: nic tylko kłamstwo na kłamstwie.
    Dobra, nie marudzę dłużej tylko spadam kończyć rozdział do siebie.
    Wesołych Świąt oczywiście, dużo weny, super prezentów (Michaelowych zwłaszcza xD) i buziaki! :***
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe xD Co do muzyki tylko, to mogę to wywalić jak przeszkadza. :D W sumie nawet mnie samej przeszkadza. xD
      Pozdrawiam, wesołych świąt. :)

      Usuń
  2. Hejka!
    Mike przeostrzył sprawę i jeszcze ta Iwa z tym artykułem o Billym. Coś czuję,że będzie kłótnia i to wielka. Widać wyraźnie,że Dona jest zła na Miśka. Michael jej to wszystko wytłumaczy. Ogólnie sam Billie powinien się przełamać i powiedzieć Donacie całą prawdę, nie patrzeć na jakiś program. Syn i żona są ważniejsi. Sam Michael mówił,że "Kłamstwo wygra sprint, a prawda tak naprawdę wygra prawda wygra cały maraton" czy jakoś tak, nie pamiętam. Lepiej by było wiedzieć co białe,a co czarne i żyć w tej prawdzie, nie licząc się z opinie ze świata show biznesu tylko szczęście bliskich. Życzę ci dużo Weny!!!
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No słyszałam to jego powiedzenie. Ale gadać to on se mógł tak naprawdę, bo ludzie 'i tak swoje wiedzieli' swego czasu i wiedzą do dzisiaj. [np. moi starzy -.-'] Więc :D Pozdrawiam. :)

      Usuń

Komentarz motywuje. :)