Zapraszam. :D
***
Nasz niespodziewany gość nie zasiedział się zbyt długo. Poszedł jakieś dwie godziny później. Była godzina dwudziesta trzecia. Jutro mieliśmy zamiar wracać już. Może to co zrobiliśmy było nieco dziwnym rozwiązaniem, ale ważne było, by chłopak przynajmniej na chwilę zniknął. Nie można było tego tak zostawić. Ktoś z pewnością nadal obserwuje szkołę, ale to jak to rozegraliśmy było chyba najlepszym rozwiązaniem na tą chwilę. Nie mógł zniknąc na długo, bo od razu by się wszystkiego domyślili. Nie mógł też pójść drugiego dnia do szkoły jakby nigdy nic, bo wciąż na pewno ktoś tam czatował. Teraz przynajmniej będą wiedzieć, że ktoś go pilnuje i nie pozwoli tak łatwo znów się do niego zbliżyć.
Pod tym względem robiłem się już powoli paranoikiem. Wiedziałem, że zaczną coś podejrzewać, szperać. Na pewno zauważą moją częstą obecnośc przy chłopaku i na pewno tego nie zbagatelizują. Ktoś też mógłby nie zrozumieć dlaczego tak się na niego uwzięli. Ja to co innego, każdy to wie, bo to od razu rzuca się samo w oczy. Miałem na koncie miliardy, pół świata fanów. Ale właśnie to drugie chyba zadecydowało o tym, że zwrócili na mnie swoją uwagę. Mogłem mieć silny wpływ na masy ludzi. Głównie młodzieży jak się wydaje. Poprzez swoją muzykę mógłbym mieszać im w głowie. Według ich doktryny, oczywiście, bo nie wierzyłem, żeby muzyka miała takie właściwości. Ale tak jak mówię... Chcieli mnie sobie urobić, nie dałem się, ale bardzo wielu innych artystów się ugieło. I wtedy i widać to także teraz, w dniu dzisiejszym, jak praktycznie z dnia na dzień całkowicie zmieniają swoją twórczość. I właśnie tacy ludzie jak oni i ja głownie stają się ICH ofiarami. Osiągnęli w życiu coś wielkiego, mogą mieć wpływ. A Mat? On poza tymi pieniędzmi, które oddałem jego matce nie ma nic. Biorąc rzecz na zimno i sucho, oczywiście. Ma zaledwie dziewiętnaście lat. Owszem, i w tym wieku zdarzają się gwiazdy, ale on niczym się nie wyróżniał. Jeśli chodzi o karierę. Był zwykłym szarym człowieczkiem i chyba nie zanosiło się na to, że kiedyś będzie chciał się w to babrąc, jak sam kiedyś stwierdził. Ale było coś o miał i co ich bardzo przyciągało. Mianowicie... pochodzenie.
Jest moim synem. Chociaż nie nosi mojego nazwiska to bardzo mnie przypomina. Oprócz wyglądu zewnętrznego odziedziczył też mój talent. Zrozumiałem o co im chodzi jak tylko to się zaczęło, jak tylko po raz pierwszy go zaczepili. Im nie chodziło stricte o niego samego. Mogli mieć innych na pęczki w to miejsce. Ale najwidoczniej nie mogli wciąż przeboleć tego faktu, że ja im umknąłem. Bardzo chcieli mnie przekabacić, to było widać. Nie udało się, bo 'śmierć' im w tym przeszkodziła. Teraz mając młodego upiekli by dwie pieczenie na jednym ogniu. Mieli by kogoś mocno związanego ze mną, a poza tym on naprawdę posiada wielki talent, nie zależnie od rodowodu. Byc może to zasługa genów, ale nie o to chodzi. Z jego fizjologicznym podobieństwem do mnie za pewne sądzą, że będą mogli go wylansować na mnie w swój własny sposób od samego początku. Sami od zera narzuciliby mu droge jaka ma podążać w tym biznesie, nie musiałby niczego zmieniać, zacząłby od razu. A śmiałem twierdzić, że fanów też by mu nie brakowało, właśnie z tego względu kim jest i od kogo pochodzi. Tu nie chodziło o jego osobę. Tu wciąż chodziło o mnie. I dlatego tak bardzo się bałem. Nie tego, że może go zabiją, kiedy wciąż będzie się opierał. Bo wiedzialem, że się na to nie odażą, nic by na tym nie zyskali. Bałem się, że ugodzą w najczulszy punkt. Mianowicie w Donę. Była moim najsłabszym punktem, który wykorzystali nawet nieświadomie i wiedziałem, że dla Mata jest takim samym słabym punktem jak dla mnie. Był z nią bardzo związany. Bardziej juz chyba nie mógł.
Kochał matkę, a ona jego. To było widać. Dlatego też starałem się jak mogłem by obu ich ochronić bo wiedziałem, że jeśli Dona będzie bezpieczna to młody będzie spokojny, a kiedy młodemu nic się nie stanie to i ja i Dona będziemy mogli w miarę normalnie żyć. Przynajmniej ona. Bo co ze mną się stanie... To jest wielki znak zapytania. Przeczuwałem, że nie zakończy się to szczęśliwie dla mnie. Ale jakoś się tym nie przejmowałem.
Noc spędziłem na kanapie która stała w rogu, nie była zbyt duża ani wygodna, ale jednak coś. Mogłem przenieść się do drugiej sypialni, ale wolałem zostać tam gdzie byłem. I tak nie spałem. Byłem zmęczony, ale czuwałem. Nie zmrużyłem oka. Faceci za ścianą pewnie też nie spali przynajmniej ktoś, ale... to chyba było silniejsze ode mnie. Usadowiłem się tak, by cały czas widzieć przed soba drzwi do pokoju, w którym leżał Mat. Ani razu z niego nie wyszedł nawet do toalety. W którymś momencie wstałem ignorując ból w plecach i wszedłem cicho do sypialni.
Spał tak jak myślałem. Zwinięty w kłębek, chyba było mu zimno... Twarz miał spokojną, oddychał spokojnie. Pewnie padł tak jak stal i od razu zasnął. Uśmiechnąłem się lekko, po czym podszedłem do krzesła w rogu, na którym leżał gruby koc i nakryłem go nim. Starałem się zrobić to delikatnie by go nie obudzić, ale chyba mi się nie udało. Poruszył się lekko, wzdrygnął i obrzucił całe pomieszczenie wzrokiem razem ze mną...
- Jezu... Chryste... tata... - wymamrotał kręcąc się i będąc chyba półprzytomnym tej chwili. Na słowo 'tata' coś ścisnęło mnie za serce. Ale powiedziałem tylko...
- Spokojnie, to ja.
- Co jest... - mruknął znów mrugając szybko oczami. Przysiadłem na chwilę na skraju łózka.
- Nic, przykryłem cię tylko kocem. Śpij dalej, jest pierwsza w nocy. O dziewiątej wracamy do Polski. - spojrzał znów na mnie i przyglądał mi się przez chwilę jakimś takim dziwnym wzrokiem. Nigdy u niego takiego nie widziałem, przynajmniej jak mam okazję na niego patrzeć. W końcu zamrugał kilka razy i mruknął coś kładąc się z powrotem.
Wstałem i patrzyłem na niego przez moment, po czym wyszedłem i do samego rana siedziałem na tej jakże zajebiście fajnej kanapie. Chciałbym mieć wciąż takie problemy jak ten mebel.
Starałam się czymś zająć, robić coś, cokolwiek, byleby ten dzień jakoś szybciej mi zleciał. A do wieczora zostało jeszcze tyle czasu... Westchnęłam. Co ja miałam zrobić... Czekałam przede wszystkim na syna. Mogłam się po sobie spodziewać tego, że jak tylko wejdzie do domu, od razu wezmę go w ramiona i najchętniej zaduszę. No co, to moje jedyne dziecko.
Uśmiech na moment zagościł na mojej twarzy, gdy przypomniałam sobie jak nie jeden raz, kiedy był mały, sam gramolił mi się na kolana i siedział tak wieczorami aż zasnął. Potem nie chciał się ruszać. Mógłby przesiedzieć tak ze mną całą noc. Teraz to już dorosły mężczyzna.
Wybrałam się w końcu na zakupy. Postanowiłam, że coś upiekę. Ale nie byle co, coś naprawdę pracochłonnego i wymagającego sporego czasu. W ten sposób będę miała z głowy co najmniej kilka godzin. Zdecydowałam się na jakiś wymyślny placek, zrobiłam listę zakupów i poszlam. Przed sobą widziałam tylko cel, supermarket. Kiedy się w nim znalazłam nie oglądając się na nic wzięłam duży wózek i pojechałam z nim między regały z towarem. Mimo tego, że większa częśc mojej uwagi była pochłonięta przez wyszukiwanie potrzebnych produktów, to i tak gdzieś tam wciąż myślałam o dziecku i o NIM. Nie wiedziałam jak się zachowam, gdy go zobaczę. Powinnam dać mu w pysk? Nie wiem, zacząć wrzeszczeć? To było tak zagmatwane, że nie wiedziałam co robić. Cieszyłam się, że w końcu dzisiaj wracają, bo to oznaczało koniec oczekiwania, a im szybciej się z nim policzę tym lepiej.
W pewnym momencie zadzwonił mój telefon. Nawet nie spoglądając kto to, odebralam chcąc usłyszeć co z synem, czy wciąż wszystko w porządku.
- Halo??? - czekałam aż się odezwie...
- Hej, skarbie... Wszystko w porządku? - usłyszałam, ale nie to czego się spodziewałam. Dzwonił Darek, poznałam go po głosie. Zacisnęłam zęby, by przypadkiem nie syknąć, byłam zła. Nie chciałam z nim rozmawiać, chciałam rozmawiać z synem, ale z NIM, co ma teraz pięćdziesiąt nazwisk.
- Tak, wszystko ok. Nie musisz się martwic. - powiedziałam starając się by mój głos brzmiał naturalnie.
- Dzwonię, bo miałem wracać za dwa dni, ale całość się przedłuży... - słuchałam go, zastanawiając się czy to rzeczywiście nie lepiej, jeśli wróci później z tej delegacji. - Przepraszam cię...
- Ale nic się nie stało. Taka praca. - odpowiedziałam grzebią w olejkach sporzywczych
- Na pewno wszystko ok? Brzmisz dość... dziwnie, Dona. Coś się stało? - kurwa, czy on zawsze musi gębować wtedy kiedy nie trzeba?!
- Nie, nic się nie stało, jestem akurat na zakupach, szukam czegoś... - wyjaśniłam, co poniekąd też było prawdą.
- Oo. - zaśmiał się. - Jesteś z Iwą?
- Nie, sama, w markecie.
- Ach,, myślałem, że wybrałyście się do jakiejś galerii.
- Nie. - mruknęłam tylko.
- Dobrze... To nie będę ci przeszkadzał. Zadzwonię jeszcze później. - stwierdził w końcu.
- Ok.
- Kocham cię...
- Pa. - musiałam to w końcu zakończyć, bo chyba bym wybuchła. Spojrzałam na godzinę, była dopiero dwunasta. Poczułam narastającą frustrację, znowu.
Przechodziłam między regalami w całym sklepie, grzebiąc raz po raz na półkach szukając czegoś. Musiałam się na tym skupić, powtarzalam sobie, że jeśli będę wciąż o tym wszystkim myślec to naprawdę zwariuję.
W którymś momencie lekko nierozważna wpadłam na kogoś. Dość mocno mną zachwiało, ale ten ktoś złapał mnie za ramię i przytrzymał.
- Przepraszam... - bąknęłam tylko i spojrzałam na faceta. Przyglądał mi się przez chwilę, a potem się uśmiechnął.
- Nic się nie stało. Az tak się pani śpieszy? - zagadnął. Nie wiedziałam nawet co odpowiedzieć. Chciałam to wszystko szybko kupić a potem wrócić do domu i zacząć piec.
- Tak... trochę. - odpowiedziałam w końcu. Był nawet przystojny. Chyba nie wiele starszy ode mnie jeśli w ogóle, całkiem miło się uśmiechał. Ale jakoś nie miałam teraz ochoty na nowe znajomości. W głowie miałam tylko syna, na nic innego nie było już miejsca. Zresztą... podejrzewałam, że nawet gdyby nie to, to też nie było by miejsca.
- Szuka pani czegoś? Może pomogę? - zaproponował samemu ściągając coś z wysokiej półki. Spojrzałam na listę. Z tego wszystkiego zapomniałam czego szukałam.
- Potrzebuję kleiku ryżowego. - mruknęłam rozglądając się, a on znów po coś sięgnął i podał mi pół kilogramową paczkę.
- Proszę bardzo. - powiedział z uśmiechem. No... Chyba byłoby szczytem chamstwa, gdybym się chociaż też do niego nie uśmiechnęła. Wiec uśmiechnęłam się lekko po czym wycofałam się nieco ze swoim wózkiem.
- Muszę już iść... Jechać... Nieważne. - burknęłam w końcu. Zaśmiał się. Był całkiem przyjemny.
- Czegoś jeszcze pani poszukuje w tym sektorze? - popatrzyłam.
- Nie, raczej nie. Mam już wszystko tak naprawdę.
- A to świetnie. W takim razie jeśli niczego więcej pani nie szuka to możemy razem iść do kasy. Też już wszystko mam. - no proszę, co za zbieg okoliczności. Nie mając ochoty się z nikim sprzeczać, poszłam z nim i ustawiliśmy się na samym końcu kolejki. Nie była zbyt długa, ale ludzie w niej stojący mieli czubate wózki, więc wiedziałam, że trochę tak postoję.
- Szykuje się chyba jakaś impreza. - stwierdził nagle.
- Co? - nie zwracałam na niego większej uwagi, więc nie wiedziałam o czym mówi.
- Patrząc na pani zakupy domyślam się, że będzie jakaś impreza. - powtórzył uśmiechając się. Sama popatrzyłam na to co miałam. Uśmiechnęłam się lekko.
- To dla syna. Na powrót z... podróży. - powiedziałam nie wdając się oczywiście w szczegóły.
- O, ma pani syna. - przyjrzał się mi uważniej. - Ile ma lat?
- Prawie dwadzieścia. - co go to obchodzi? Uśmiechnął się znów. Naprawdę był miły, ale... Naprawdę, nie w głowie mi to było.
- Będziemy tu stać co najmniej pół godziny. - westchnął w końcu obserwując jak jakaś babcia wypakowuje swoje wielkie zakupy. A szło jej to bardzo wolno. Nic nie odpowiedziałam. - Daleko pani mieszka? - zapytał znów.
- Nie, kawałek... A czemu pan pyta? - dziwiło mnie to. Znów się uśmiechnął.
- Z ciekawości. Jeśli nie ma pani nic przeciwko to chciałbym panią zaprosić na kawę. - otworzyłam szeroko oczy. Nie no... serio?? Boże, dlaczego mnie tak karzesz! Następny co mnie na kawkę chce zapraszać. Uśmiechnęłam się wymuszenie.
- Bardzo pan miły, ale dziękuję, może innym razem. - odpowiedziałam i zaczęłam w myślach błagać Boga, by skrócił moją męczarnię. W końcu przyszła moja kolei i szybko zaczęłam wyrzucać swoje produkty na taśmę. Facet cały czas mnie obserwował. Kiedy już zapłaciłam pojechałam z wózkiem na zewnątrz pod swoje auto. Chwilę później usłyszałam...
- Trzymam panią za słowo. - odwróciłam się i parę metrów przed soba przy innym aucie zobaczyłam tego faceta.
- Słucham?
- Powiedziała pani 'innym razem'. Trzymam panią za słowo. - powtózył i wsiadł do środka. Prychnęłam pod nosem i zrobiłam to samo. Powiedziałam mu, że mam syna. Jest tak tępy, że nie mógł np sam pomyślec, że mam męża? Mam zresztą, ale to nie o to chodzi. Burak jeden.
Może i był przystojny, ale... Ja już swojego przystojniaka na boku miałam. Drugi nie był mi potrzebny. Miałam nadzieję, że więcej tego faceta nie spotkam. Wydawał się brać to swoje innym razem naprawdę na poważnie.
- No, jesteśmy już... - powiedziałem i nic więcej dodać nie zdążyłem. Młody zachowywał się dość dziwnie. Mógłbym nawet powiedzieć, że niepokojąco. Wystrzelił z tego auta i poleciał sam przed siebie. - Zaczekaj! - kurde... Nie chciałem go teraz odstępować ani na krok. Ale tłumaczyłem sobie to jego zachowanie po prostu zmęczeniem i zdenerwowaniem. Przecież na pewno nie przechodził obok tego wszystkiego obojętnie.
Ani się nie obejrzał. Pobiegłem za nim i złapałem go przy windzie, która zaraz się otworzyła. Weszliśmy do niej oboje.
- Wołałem cię...
- Słyszałem. - mruknął tylko nawet na mnie nie patrząc. Trochę się zaniepokoiłem. Nigdy się tak nie zachowywał. Przyglądałem mu się przez dłuższą chwilę, gdy jechaliśmy windą w góre sami, gdyż faceci już się na nią nie załapali. Ale to może nawet dobrze. Troche zbiła mnie z tropu ta nagła zmiana jego zachowania, ale odezwałem się.
- Nie musisz się bać, nic nie ma prawa ci się stać... - zacząłem ale nie pozwolił mi dokończyć.
- Nie boję się. - powiedział i wpatrzył się w drzwi windy, która za chwilę się zatrzymała, a potem otworzyła. Wyszedł bez słowa i skierował się do mieszkania, w którym już za pewne czekała jego matka. Poszedłem za nim oczywiście.
- Możesz teraz w końcu odpocząć... - wciąż próbowałem jakoś zacząc z nim rozmowę, nie dawało mi to spokoju, ale jego odpowiedź całkiem mnie zaskoczyła...
- Tak, dzięki za pozwolenie. - warknął i wszedł do domu. Aż stanąłem na moment w miejscu. Nigdy nie był tak wrogo nastawiony... A teraz to aż z niego właziło... Co się stało?
W następnej chwili rozległ się wrzask i kiedy wszedłem głębiej zobaczyłem jak Dona tuli go mocno i prawie płacze z radości, że w końcu jest w domu. Młody też się w nią chętnie wtulił. Zamknąłem za sobą drzwi.
- Spokojnie, mamuś, jestem już. - powiedział do niej uspokajająco i uśmiechnął się wyraźnie. Kiedy stanąłem niedaleko od nich spojrzał na mnie, ale nie był już tak wesoły... Nie miałem pojęcia o co chodzi. Dona chyba też to zauważyła, bo zaczęła mu się przyglądać.

Odważyłem się zrobić kilka kroków do przodu. Kiedy na mnie spojrzała, uśmiechnąłem się szczęśliwy, że nic jej się nie stało przez te kilka dni. Niby nie mogło ale... To chyba było silniejsze ode mnie. Podszedłem znów bliżej patrząc na nią. Odwzajemniała moje spojrzenie, ale nie uśmiechała się. Znowu coś nie tak... Co się dzieje?
- Jak się czujesz? Może to i głupie pytanie... - zacząłem w końcu, gdy ona nie powiedziała ani słowa. - Ale...
- Czuję się tak jak czułaby się chyba każda matka, która kocha swoje dziecko. - odpowiedziała. Nie miałem pojęcia co powiedzieć, uśmiech już zdążył zniknąc z mojej twarzy całkowicie.
- Posłuchaj... - zacząłem znów. Zbliżyłem się znów do niej, ale ona stała sztywna jak kołek. - Nie chciałem, żebyś się martwiła... Nigdy...
- Tak? To powiedz mi teraz o co w tym wszystkim chodzi. Powiedz mi KTO chce skrzywdzić moje dziecko, tylko to i NIC poza tym! - była zła, w końcu dała po sobie poznać jakieś emocje. Chciałem ją przytulić, ale odepchnęła mnie. - Mów! Ja chcę wiedzieć wszystko na ten temat kto to jest, skąd się wziął i dlaczego upatrzył sobie akurat mojego syna! Gadaj! - patrzyłem na nią przez jakąś chwilę.
Jak miałem jej to powiedzieć bez opowiedzenia całej prawdy? Nie da się. Tutaj jedno wynika z drugiego, nie da się tego opowiedzieć na raty, wybierając sobie jakieś części, które akurat pasują nam bardziej niż inne. Jeśli miałem jej coś powiedzieć... to musiałem powiedzieć wszystko, zaczynając od samego początku.
- Dona... To jest historia z wielokrotnym dnem, rozumiesz?
- Nie interesuje mnie w ile stołków pierdziałeś przed ten cały czas, JA CHCĘ WIEDZIEĆ CO ZA PALANT CHCE MI ZAJECHAĆ DZIECIAKA! - otworzyłem szerzej oczy. - Nawet nie jesteś sobie w stanie wyobrazić jak to jest przeżywać coś takiego...!
- Nie jestem?! Wyobraź sobie, że jednak jestem. I nie mogę ci niczego powiedzieć po trochu, już dawno powinienem powiedzieć ci WSZYSTKO i tylko tak mogę...
- Ja nie chcę WSZYSTKIEGO! Ja chcę tylko TO, rozumiesz?! NIC WIĘCEJ!
- Niby czemu nie, niech się pochwali, skoro tak go to w dupe gryzie. - usłyszeliśmy w pewnym momencie. Młody wychodził z pokoju zakładając na siebie kurtkę. - Idę do kumpla. - zakomunikował i wyszedł. Jego wypowiedź napełniła mnie jeszcze większym niepokojem, ale i tak już miałem zszargane nerwy. Spojrzałem znów na Donę, wpatrywała się we mnie w oczekiwaniu.
- Nie mogę ci niczego opowiedzieć na raty. - powtórzyłem. Chyba jeszcze bardziej ją tym wkurzyłem.
- W takim razie mam ci coś do pokazania. - powiedziała i odwróciła się na pięcie. Nie zdążyłem nawet za nią pójść, chwilę później już była z powrotem i trzymała jakieś kartki papieru. Zauważyłem, że to jest jakiś druk. - Proszę! To udało mi się znaleźć, a teraz masz mi powiedzieć to co chce. - trzasnęła we mnie tymi papierami.
Spojrzałem na to. Nie miałem zielonego pojęcia co to jest, ale jedno zerknięcie wystarczyło, by cała zawartość żołądka podjechała mi do gardła. Zrobiło mi się zimno. Przeleciałem wzrokiem te kilka stron, oglądając pobieżnie nawet zdjęcia, a potem spojrzałem na nią przerażonym wzrokiem. W pierwszym momencie nie umiałem wydusić z siebie słowa, ale potem wypłynęło to ze mnie samo.
Zacząłem się trząść, co najmniej jakbym nagle dostał ze 40 stopni gorączki. Dla odmiany zrobiło mi się gorąco, coś zdławiło mnie w gardle, myślałem, że się uduszę. Patrzyła na mnie wielkimi oczami widząc moją reakcję. Chyba nie spodziewała się takiej paniki z mojej strony. No cóż, ja nie spodziewałem się, że będzie w TYM grzebać.
Podparłem się jedną ręką o oparcie kanapy, która stała obok, miałem wrażenie, że zemdleję, ale po chwili chyba adrenalina porządnie uderzyła mi do głowy. Nie trzymałem się tego mebla długo.
- Dla... Dlaczego w tym grzebiesz, dlaczego pchasz się w to, nie rozumiesz co do ciebie mówię?! Dlaczego robisz wszystko od dupy strony, nie po to zrobiłem to wszystko, żebyś ty teraz w tym grzebała i się narażała! Kładziesz się im na tacy razem z młodym! Nie po to starałem się przez ten cały czas cię ochronić i młodego też, żebyście teraz sami wskoczyli im w łapy! - trząsłem jej przy tym tymi papierami przed nosem. Mojego wybuchu chyba też się nie spodziewała.
- Teraz ci się coś przypomniało?! Rzeczywiście, wystarałeś się ze swoją ochroną przez te dwadzieścia lat jak nikt! - wywarczała, a potem odwróciła ode mnie głowę. Chyba zdała sobie sprawę, że powiedziała więcej niż chciała. A mnie ręce opadły.
- Dona, ty o wszystkim wiesz. - powiedziałem spokojnie dla odmiany minutę później. - Dlaczego nie pozwalasz mi opowiedzieć ci wszystkiego...
- Ja nic nie wiem! - wtrąciła mi się w słowo jak zwykle nie pozwalając niczego dokończyć. Westchnąłem tylko.
- Dona... My musimy w końcu sobie o tym głośno powiedzieć. Ile jeszcze czas chcesz żyć w czymś takim...
- Teraz ci zaczyna coś przeszkadzać?! - podeszła do mnie blisko ze wściekłą miną. - Sam poszedłeś ze mną do łóżka bez jednego słowa, zapomniałeś już?!
- Bo cię kocham. - prychnęła zakładając ręce na piersi. - Kocham cię i dlatego to wszystko... - chciałem ją objąć, ale drgnęła dziko i odepchnęła mnie. Wytrzeszczyłem na nią oczy.
- Ty mnie kochasz?! To ja ci pokażę coś jeszcze! - i poleciała znów gdzieś i wróciła z pojedynczą kartką, która też była czymś zadrukowana. Chlasnęła mnie nią w pysk i zaczęła krzyczeć... - Poczytaj sobie to, może o tym też zapomniałeś! TYYY....! - była tak wściekła, że chyba nawet nie umiała się wysłowić. Długo nie trwało jak całkiem dała się ponieść emocjom i trzasnęła mnie w pysk z liścia. Bardzo siarczystego, aż się zachwiałem. Ale na tym się nie skończyło. Zaczęła mnie nawalać tak jak tylko mogła, w życiu czegoś takiego u niej nie widziałem. Udało mi się złapać ją za nadgarstki i przycisnąć do siebie. Nie wiele to dało, bo wiła się i robiła wszystko, żeby mi się wywinąć. Zaczęła mnie nawet kopać.
- Puść mnie! - zakrzyczała, chyba już powoli tracąc siłę. Rozluźniłem nieco uścisk, a wtedy odskoczyła de mnie jak oparzona odpychając mnie jeszcze ode mnie. - Nie chcę cię znać! - krzyknęła znów i uciekła do swojej sypialni.
Byłem skołowany, nawet nie zdążyłem spojrzeć na tą kartkę, którą mi przyniosła. Podniosłem ją z ziemi, nawet nie wiedziałem kiedy wypadła mi z rąk. Kiedy już na nią spojrzałem, poczułem jeszcze jeden przypływ paniki, ale tym razem nieco innego rodzaju. Przeczytałem szybko tekst i pobiegłem do niej. Mogłem się domyślić, że zamknie drzwi na klucz. Szarpnąłem za klamkę, ale drzwi nie ustąpiły.
- Dona, otwórz mi. - powiedziałem wciąż trzymając w ręce klamkę. Nic. Cisza. Drzwi były ałe zabudowane, bez szyb, więc nic nie widziałem. Nie mogłem nawet spojrzeć co robi. Nic nie było słychać. - Dona... - zacząłem znów i szarpnąłem znów ,ale było to bez sensu. Zakluczyła się od środka. - Kochanie, proszę cię. - w końcu usłyszałem jakiś szmer, potem szybkie kroki. Zamek kliknął, a ona wściekle szarpnęła za klamkę otwierając drzwi. Nawet na mnie nie spojrzała, od razu się odwróciła i usiadłam na łóżku tyłem do mnie. Westchnąłem.
- Skarbie... - zacząłem ale nawet nie wiedziałem co powiedzieć. Postrzegała mnie jako męską świnię w tym momencie, i nie tylko ona, bo ja też nie miałem sam o sobie dobrego zdania. I nie tylko jeśli chodzi o to. Ale o całokształt. - Dona... - usiadłem obok niej i położyłem lekko dłoń na jej ramieniu.
- Spieprzaj z łapami! - zareagowała natychmiast. Spojrzała na mnie w końcu. - Jesteś gnojem jakich mało! - no właśnie... Też byłem tego zdania.
Poderwała się i zaczęła chodzić od mebla do mebla, chcąc chyba robić cokolwiek tak naprawdę, a nie tylko koło mnie siedzieć. Podążałem za nią wzrokiem.
- Porozmawiaj ze mną na spokojnie...
- Ja nie mam O CZYM z tobą rozmawiać! Bo i jak?! Powiedz mi, jak ja mam się do tego odnieść w ogóle! - odwróciła się w moją strone. Widziałem łzy w jej oczach. Nie chciałem by znowu cierpiała... Wstałem, ale ona od razu uciekła w drugi koniec pokoju. - I nie zbliżaj się do mnie!
- Dona proszę cię...
- Nie! Nie ma! Miałeś czas! Mogłeś... od razu...! O czym ja mówię w ogóle! - chwyciła nagle jakąś poduszkę z krzesła w koncie i cisnęła nią we mnie z całych sił. - Miałeś czas na baby?! Na wszystko tylko nie na to co powinieneś zrobić! Ile ich było w ogóle, co?! Pięć, dziesięć?! Każda na każdy dzień tygodnia?! I co, jak to z nimi robiłeś, co?! Ja jestem tego bardzo ciekawa, zawiązywałeś im oczy, zatykałeś uszy?! To jest niewiarygodne w CO mnie wpędziłeś!
- To nie tak... - chciałem jakoś zaoponować, ale nie pozwoliła mi nic powiedzieć.
- Co nie jest tak?! A jak?! - zaczęła znów krzyczeć. - W sumie czym ja się przejmuję! W końcu sama też z 'mężem' sypiam w jednym łóżku! I co, pomyślałeś, że ty też możesz bawić się jak chcesz?! Ty nie uciekałeś przed wariatami! Ty po prostu chciałeś mieć jak pączek w maśle, robić wszystko co ci się podoba i z kim! A ja?! A dziecko?!!! Nawet gdy się dowiedziałeś to cię nie było!!! - i cisnęła we mnie drugą poduszką jeszcze mocniej.
Każde jej słowo uderzało we mnie jak torpeda. Bo to nie była prawda. Nic co wykrzyczała nie było prawdą. Prawie. Miałem kobiety, owszem. I trafiła w dziesiątkę, każda miała zawiązywane oczy. Tylko Megan ostatnimi czasy zanim to się znów zaczęło była, że tak powiem... realnie? Nie wiedziałem nawet jak to nazwać. Po prostu wiedziała z kim sypia. Wyładowywałem się na każdej kobiecie, bo nie mogłem mieć tej JEDNEJ, którą chciałem. Ale w sumie... Sama to powiedziała właśnie. Przecież zawsze mogłem ją mieć przy sobie. I żadne moje tłumaczenie na nic się tu nie zda. Ale jedno musiałem jej powiedzieć.
- Dona... - zacząłem lekko zachrypnięty i robiąc krok w jej stronę. Zaczęła grozić mi palcem w powietrzu i syczeć po prostu, ale nic sobie z tego nie zrobiłem. Zaczęła odpychać moje ręce od siebie jak tylko chciałem ją złapać. Uciekła mi i potknęła się o coś upadając na kolana, ale zaraz się podniosła. Wykorzystałem tą chwilę nieuwagi z jej strony i przycisnąłem ją do siebie. Natychmiast poczułem jak za wszelką cenę chce mnie od siebie odsunąć.
- Zostaw mnie...! - wydyszała siłując się ze mną.
- Nie, nie zostawię, już nigdy... Przysięgam! - chyba nie mogła tego słuchać. Skrzywiła się jakby z odrazą... Spinka wypadła jej z włosów, które od razu rozlały się na jej ramionach. Wplotłem w nie palce i wpiłem się w jej usta. Mocno, nie zważając na to jak tupie nogami i wciąż wciska pięści w moją pierś, jak krzyczy mi w usta.
A potem uspokoiła się. Przestała ze mną walczyć, a ja poczułem jak jej łzy moczą też moje policzki. Pogłębiłem pocałunek, którego nie odwzajemniła, ale nie odpychała mnie już. Pozwalała mi się całować jak chyba jeszcze nigdy.
Tak bardzo jej pragnąłem, chciałem, by znów się uśmiechała. Może niekoniecznie do mnie... Ale żeby była znów szczęśliwa. Może powinienem zniknąć... Może to sprawi, że będzie szczęśliwa...
- Wyjadę stąd choćby jutro, jeśli tego chcesz. Nie będę zmuszał cię do znoszenia mojej obecności. - powiedziałem patrząc na nią z odległości kilku milimetrów. Łzy spływały jej po policzkach...
- Przed chwilą przysięgałeś... że mnie znów nie zostawisz. - wychlipała. Zetknąłem lekko swoje czoło z jej.
- Decyzja należy do ciebie. Ja chcę już tylko jednego, Dona. Żebyś przestała cierpieć. - westchnąłem przymykając oczy. - Nigdy w całym moim życiu nie całowałem tak żadnej kobiety jak teraz ciebie. Wierz mi. - zaszlochała cicho. - Jesteś miłością mojego zycia, Dona... Jedyną. To co zrobiłem to już jest cała sieć najprzeróżniejszych możliwych konsekwencji jednego czynu. I ja nie chcę teraz karmić cię żadnymi słodkimi słówkami... Chcę, żebyś zawsze wiedziała, że tylko ty się dla mnie zawsze liczyłaś. Nikt więcej. Obiecałem ci kiedyś że dla ciebie zrobię wszystko. I zrobiłem. Dotrzymałem słowa. - wyszeptałem na koniec.
Poczułem jak drży lekko w moich ramionach. Nie poruszyła się przez ten czas aż do tej chwili ani trochę.
- Ale jeśli nie chcesz mnie znać... A podejrzewam, że tak właśnie jest i nie jestem wcale zdziwiony... To zniknę z twojego życia raz na zawsze. Tego się bałem, że mnie znienawidzisz, że nie będziesz mogła nawet na mnie patrzeć. Było wiele takich momentów, w których chciałem do ciebie biec. Po prostu. Ale ten strach mnie zawsze powstrzymywał, nawet wtedy gdy dowiedziałem się o synku. - drgnęła lekko i znów zaczęła szlochać.
Nastała chwila ciszy. Nie wiedziałem co jeszcze mógłbym powiedzieć. Nie było słów. Chciałem wiedzieć. Naprawdę byłem gotowy tak jak stoję iść, spakować się i wrócić do Kanady. A faceci by tu zostali.
- Powiedz mi. Zrobię wszystko czego chcesz, nawet jeśli mi powiesz, żebym wynosił się z twojego życia to tak zrobię. - jej reakcja była dziwna. Zaskakująca. Zaczęła się trząść, ale nie tak jak do tej pory. Po prostu dygotała, calutka. Zaczęła łapczywie łapać powietrze, tak jakby nie nadążała oddychać. I wbijała mi przy tym palce w ramiona. Zaciskała je na moim płaszczu, którego jeszcze nie zdjąłem i szarpała lekko. Aż w końcu pokręciła gwałtownie głową na boki i zaniosła się płaczem.
Przytuliłem ją mocno głaszcząc po włosach i cicho mruczałem jej do ucha, by się trochę uspokoiła. Serce mi pękało. Musiałem jej w końcu o wszystkim powiedzieć. To, że wiedziała kim jestem to nie wszystko. Musiała dowiedzieć się o wszystkim. Dlaczego to zrobiłem, co mnie do tego popchnęło... Ale to ona zaczęła mówić pierwsza.
- Ja nie potrafię wyrzucić cię ze swojego życia. - wciąż dławiła się powietrzem. - Powinnam cię wykopać bez słowa i nawet mam na to ochotę, ale razem z tym rośnie we mnie panika... Ja nie potrafię...
- Cii... - szepnąłem przytulając ją znów mocniej.
- Dlaczego kazałeś mi cierpieć przez tyle lat... Ja zawsze gdzieś tam w środku czułam, że ty gdzieś jesteś. Czasami nawet myślałam, że zaczynam już może wariować od tego wszystkiego... Gdyby nie syn, oszalałabym chyba od razu! Nie wychodziłam z łóżka, rozumiesz?! Nie chcialam jeść! Nie chciałam ŻYĆ! Bez ciebie!
- Cicho, nie mów takich rzeczy, proszę cię... - szepnąłem przerażony.
- Ale to prawda...! A na koniec wyszłam za mąż za swojego byłego. A ty tak po prostu na to pozwoliłeś? Nic nie zrobiłeś...
- Dona... - tuliłem ją mocno. - Nie mogłem. - głos mi się załamał. - Jakbyś na mnie zareagowała... Nie ma znaczenia moment, w którym bym się pojawił. - oddychała już w miarę spokojnie.
- Mogłeś po prostu powiedzieć mi prawdę od razu.
- Dona... Ja teraz o mało nie dostałem zawału jak przyniosłaś mi te papiery, a co dopiero... Ty nigdy nie miałaś o niczym wiedzieć, bo w ten sposób jesteś bezpieczna... A teraz... - podniosła głowę i spojrzała na mnie.
- Ty się naprawdę boisz.
- Jak diabli. Ale nie ICH. Tylko o ciebie i swoje dziecko. - chwyciłem jej dłonie w swoje, a ona opuściła wzrok. - Musimy w końcu porozmawiać o wszystkim, od samego początku...
- Ja nie chcę o niczym rozmawiać. - powiedziała. I znowu. Ręce znów mi opadły.
- Dona... MUSIMY, rozumiesz? Skoro już tyle się dowiedziałaś, to musisz wiedzieć wszystko...
- Nie chcę wiedzieć nic więcej. Dowiedziałam się wszystkiego czego chciałam, chociaż za wiele nie powiedziałeś. - znów nabrała złośliwości. Otarła policzki z łez. - A teraz proszę cię, żebyś poszedł już do siebie, chcę być sama.
- Dona...
- Idź, mówię, bo cię sama stąd wykopię! - spojrzała na mnie znów zła. Co miałem zrobić?
- Dobrze, pójdę... Chociaż się martwię. - pogładziłem ją po policzku, przymknęła lekko oczy, a potem spojrzała znów na mnie w oczekiwaniu. - Przyjdę do ciebie jutro. - nic na to nie powiedziała tylko wciąż patrzyła aż wyjdę.
Zatrzymałem się przy drzwiach. Westchnęła niecierpliwie.
- Dobranoc. - mruknąłem.
- Dobranoc, Mike. - odpowiedziała i w końcu wyszedłem stamtąd. Zakluczyła drzwi chyba na każdy możliwy zamek.
Stałem tam jeszcze przez chwilę, a potem w końcu wróciłem do siebie. Dopiero kiedy zrzuciłem płaszcz i usiadłem na łóżku poczułem jak boli mnie głowa. Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw...