piątek, 4 listopada 2016

Resurrection. - 9.

Witam. :) Zapraszam, kolejny odcinek pojawi się w niedzielę. :)
***



- Hej, budź się! - czułem jak ktoś mało delikatnie mnie poszturchuje.
- Co... co jest? - zapytałem pół przytomny patrząc na faceta, który wisiał nade mną. Minę miał zabójczą. - Co się stało...?
- Doigrałeś się! - fuknął odsuwając się nieco. Usiadłem... Właśnie, usiadłem! Nie czułem większego bólu w tamtej chwili... Aż złapałem się za szyję. Oparzenie zmieniło fakturę. Zaschło i lekko ściągnęło zdrową skórę dookoła. Zdrową to pojęcie względne, oczywiście... - Zdziwiony?
- Trochę... Co się stało, pytam się...
- Mówiłem ci, żebyś jej tu nie wpuszczał z żadnymi torbami! To teraz się porobiło! Wlazła tu, kiedy byłeś nieprzytomny, przyniosła to coś! - podał mi butelkę z jakąś zawartością. - I jeszcze karteczka.
Wziąłem to wszystko do rąk i przeczytałem. Potem spojrzałem na faceta. Pewnie spodziewał się zupełnie czego innego po mnie, bo kiedy się odezwałem wywalił na mnie oczy.
- I bardzo dobrze, że tu weszła, proszę ja ciebie.
- SŁUCHAM???
- Tak! Przynajmniej się zainteresowała! A wy?! - wstałem z łóżka. WSTAŁEM Z ŁÓŻKA, kochani, nawet nie syknąłem. - Wy potraficie tylko zadzierać nosy, prawić kazania i rozkazywać! Przeszło komuś na myśl, że zrobić chociaż COŚ, z tym co mi się tu porobiło?! - wskazałem na oparzenie. - Nie zauwazyłem, moi drodzy! Więc przestań na mnie wrzeszczeć. - wysyczałem mu prosto w nos. Patrzył na mnie wielkimi oczami. - Chronicie moją dupę, ale to jak z jednej skrajności w skrajność! Nie pozwolicie IM mnie wykończyć, żebym JA SAM mógł zdechnąć gdzies pod płotem!
- Przestań pieprzyć farmazony!
- Taka prawda!
- Nie mamy czasu cię niańczyć!
- Ciekawe! - ryknąłem aż się cofnął. - Nie macie czasu nic załatwić, nie macie czasu na to na tamto, młody jeszcze trochę w biegu będzie srał, bo przecież NIE MA CZASU! Prawda?! A gdzie jest moja żona i dziecko nie wiesz do dzisiaj. Więc co wy takiego robicie do cholery, powiedz mi! - czekałem, ale milczał. - Widzę, że jednak nie masz za wiele do opowiadania! - zacząłem znów. - Więc z łaski swojej... przestań mi zawracać dupę pierdołami. - podszedłem do niego bliżej tak, że prawie zetknąłem się z nim nosem. - I oświadczam ci w tym miejscu... Jako Michael Jackson może jestem więźniem tego wszystkiego, ale jako Billy Jencins jestem WOLNYM CZŁOWIEKIEM i jeśli będę miał na coś ochotę, zrobię to. I właśnie w tej chwili naszła mnie na coś wielka ochota.
- NA CO?! - zapytał przerażony patrząc na mnie jak zakładam płaszcz i buty.
- NA LODY! - walnąłem i wyszedłem sobie tak po prostu z mieszkania, po raz pierwszy od czasu jak wróciłem z tego koncertu.
Może to była głupota, ale to była prawda. Miałem ochote na najzwyklejsze lody i właśnie szedłem żeby je sobie kupić. Koniec tego pierdolenia. I oni chcieli mi tym pomóc! JAK, skoro chcieli trzymać mnie w zamknięciu? Jeszcze bardziej dali tym wszystkim do myślenia... Skończyło się babci sranie, od dzisiaj łażę gdzie chcę.
Pewnie byli teraz przerażeni, ale wisiało mi to. Pierwsze co to założyłem okulary na nos i tak sobie po prostu wsiadłem do auta i pojechałem do miasta. Nawigacja była bardzo pomocna więc o nic się nie martwiłem. Chociaż nawet gdybym zabłądził bardzo bym się cieszył. Istniałaby wtedy szansa, że spędzę noc w jakimś hoteliku z dala  od tych kretynów.
Szkoda, że wcześniej nie wpadłem na urządzenie im takiego protestu.


O tej porze roku w Polsce żadne lodziarnie nie były otwarte. Była zima... Może nie było to z mojej strony zbyt mądre jeść teraz lody ale miałem to w dupie. Najwyżej się przeziębię. Coś nowego. Wszedłem nie ściągając okularów do na pierwszy rzut oka jakiejś cukierni? Chyba tak. Kobieta która mnie zobaczyła wytrzeszczyła na mnie oczy i powiedziała coś po polsku. Chyba coś w stylu, czym może mi służyć. Na migi pokazałem jej o co mi chodzi. Lekko zdziwiona podała mi dość sporą porcję. Miałem w dupie jak z tym wyglądałem. Nikt mi raczej nic nie powie, wiadomo dlaczego. Panna patrzyła na mnie zszokowana. Uśmiechnąłem sie lekko i usiadłem sobie gdzieś w kąciku. Ludzie, którzy już tam byli i ci, którzy wchodzili po mnie patrzyli na mnie zdziwieni, ale nikt się na mnie nie rzucał. Być może z dwóch powodów. Raz, bo byłem uznawany za martwego a dwa, bo byłem w ich oczach tylko sobowtórem samego siebie. Czasami jednak ten cały cyrk był przydatny, tak jak teraz. Miałem święty spokój.
Ludzie coś szeptali, ale i tak nic z tego nie rozumiałem. Nagle drzwi otworzyły się i wpadła do środka dwójka chłopaków. Zaczęli otrzepywać się ze śniegu, który jakoś przed chwilą zaczął padać. No proszę, ja zdążyłem się schować. Na poczatku nie zwróciłem na nich większej uwagi, dopiero kiedy jeden z nich ściągnął kaptur poczułem jak wszystko mi się zaciska w środku. Mateusz z kolegą.
Wbijałem w nich wzrok, ale chyba nie bardzo odczuli, że ktoś intensywnie im się przygląda. Nawet chyba nie zauwazyli niczego dziwnego. Gadali coś między soba śmiejąc się po cichu. Podeszli do panny, zamówili coś, chyba kawę z ciastem i odwrócili się. Wtedy młody mnie zauważył. Szepnął coś do kumpla i chwilę potem podszedł do mnie.
- Cześć! - rzucił. Ten drugi kiedy mnie zobaczył wytrzeszczył oczy tak bardzo, że naprawdę jeszcze chwila i by mu wypadły. Otworzył paszczę zaszokowany jak i cała reszta. Mat tylko się zaśmiał. - Co słychać? - sam byłem nieco zdziwiony tym jego... wyluzowaniem? Tak po prostu sobie do mnie podszedł i zaczął rozmowę. Ale nie narzekałem oczywiście.
- Świetnie, dzięki... - bąknąłem patrząc wciąz na niego.  Usiedli naprzeciw mnie, mój synek wciąż się uśmiechał.
- Dziwne. - powiedział. - Co tu robisz?
- NA TY MU WALISZ??? - jego kolega chyba rozumiał co nieco, ale odezwał się do niego po polsku. Młody spojrzał na niego lekko zdziwiony jego zaskoczeniem.
- A czemu by nie? Spotkałem go już wcześniej. Zresztą - zaczął znów po angielsku. - Pytałem co tu robisz.
- Jem lody. - odpowiedziałem wciąż się na nich gapiąc lekko skołowany. Nie spodziewałem się tego wszystkiego. Ale po chwili się uśmiechnąłem.
- W sumie to naprawdę się cieszę, że cię widzę.
- Tak?
- Tak. Z całą pewnością nie czytałeś gazet. - stwierdził przyglądając sie mi. Panna zza lady zawołała coś. Spojrzał na swojego kolegę i powiedział mu coś. Ten spojrzał na niego zdegustowany, wstał i po chwili wrócił z tacą z tym co sobie zamówili.
- A powinienem? - zapytałem węsząc jakiś nowy problem. Co takiego mnie ominęło.
- No może... Ale podejrzewam, że nie zrozumiałbyś z tego ani słowa. Pisali o tym koncercie...
- Spodziewałem się, że napiszą. - mruknąłem zatapiajac łyżeczkę w swoich lodach.
- A tak poza tym... Nie za zimno na lody? - powiedział marszcząc czoło, uśmiechając się lekko i patrząc najpierw na mój pucharek, a potem na swoją latte. Parsknąłem śmiechem.
- Raz się żyje. - odpowiedziałem patrząc na niego. Zaśmiał się cicho.
- I postanowiłeś zachorować? Z wyra nie wyjdziesz.
- Eee tam. - mruknąłem znów wzruszając ramionami. - Ostatnio też nie mogłem się za bardzo podnieść...
- O, widzisz, tęsknisz za tym?
- Nie bardzo. - zaśmialiśmy się znów oboje. Jego kumpel tylko przyglądał nam się oniemiały. - To co tam masz w tych gazetach? - przypomniałem.
- Coś ciekawego, tak mi sie wydaje. Piszą po polsku, nie zrozumiałbyś ani słowa, więc ci to przeczytam po twojemu. - stwierdził, po czym wyciągnął z torby złożoną na cztery gazetę. Na pierwszej stronie zobaczyłem wielkie zdjęcie z jego wizerunkiem oczywiście, kogo by innego, zajmujące prawie całą stronę. Przekartkował kilka kartek i zaczął czytać.



WYPADEK CZY... PRÓBA ZABÓJSTWA??

W zeszłym tygodniu, dokładnie w poniedziałek o godzinie dwudziestej zero zero odbył się zapowiadany od kilku miesięcy skrzętnie przygotowywany występ wielu znakomitych artystów zgodnie nazywanymi naśladowcami jak dotąd wciąż nie pobitego Króla Popu. Mimo upływu dwudziestu lat od jego śmierci wciąz nikt nie zdołał pobić jego talentu i odebrać tego zaszczytnego tytułu.
Na scenie jednak wystąpił ktoś, kto jak się wydaje ma do tego wszelkie znakomite predyspozycje. Dziewiętnastoletni już Mateusz Leszczyński, syn nieumyślnie zabitego przed laty piosenkarza, pochwalił się niebywałym talentem wokalnym, prezentując nam dwa ze swoich autorskich utworów. Zapytany, dlaczego nie zaśpiewał niczego z repertuaru swojego ojca, odpowiedział;
- Nie chcę się z nim porównywać. Nie chcę też być z nim porównywany przez kogoś. Mój ojciec był jedyny w swoim rodzaju i nic tego nie zmieni.
Powiedzenie 'co w rodzinie to nie zginie' naszym zdaniem bardzo tu pasuje. Chłopak jednak kategorycznie odmawia pokazywania się na różnych uroczystościach, pozowania do zdjęć i jak sam stwierdził, ani mu się śni bawić się w show-biznes.
- Muzyka zniszczyła mojego ojca. Ja mam zamiar dożyć późnej starości. - oświadczył pewnego razu, kiedy udało nam się go namówić na kilka minut rozmowy.
Właśnie, młody mężczyzna unika także wszelkich wywiadów, wszystkiego co pokazało by go jako gwiazdę.
- Nie mam z tym wszystkim nic wspólnego. Nie nosze nawet jego nazwiska. Kocham ojca, ale już dawno doszedłem do wniosku, że studia, wytwórnie muzyczne i inne pierdoły nie są dla mnie. - dodał.
Jak się jednak okazało, chłopak nie do końca mówił prawdę. Dwa utwory, które wszyscy mieliśmy okazję usłyszeć w jego wykonaniu są napisane własnoręcznie przez niego, muzykę skomponował również on sam.
- Nie o wszystkim wszyscy muszą wiedzieć. - powiedział z uśmiechem już po, należałoby stwierdzić, jednak feralnym występie. Feralnym z tego względu co stało się w ostatnich minutach jego występu.
Wydawałoby się, że młody człowiek powinien być bardziej zszokowany tym, co się stało, ale wydaje się, że Mateusz ma naprawdę grubą skórę. Po wypadku jaki nastąpił na scenie, wdrapał się na nią ponownie i dokończył występ.
- Nie zostało tego dużo, pomyślałem więc, że nie ma sensu przerywać na sam koniec. Za chwilę i tak już schodziłem ze sceny, tak jak było to zaplanowane. - wyjaśnił w jedynej takiej rozmowie z naszym reporterem.
Być może, że wszystko wyglądało o wiele straszniej niż było w rzeczywistości, jednak fakty, które wypłynęły zaledwie godzinę po tym każą nam sądzić, że ZNÓW ktoś czyha na zdrowie tego chłopca. Zaledwie kilka tygodni wcześniej chłopak został zaatakowany na ruchliwej ulicy w biały dzień przez dwóch mało sympatycznie wyglądających jegomościów. Mówili w języku angielskim i posiadali na swoich szyjach charakterystyczne tatuaże w kształcie czegoś przypominającego piramidę z okiem w środku.
Zagłębiliśmy się w ten temat nieco bardziej i odkryliśmy, że jest to symbol czegoś, co nazywane jest powszechnie 'Iluminati'. Był to zakon założony dawno temu, który jednak rozpadł się i dzis oficjalnie już nie istnieje. Czyżby jednak ktoś próbował wskrzesić tą organizację?
Zakon ten jednak nie był wrogo usposobiony, nalezy więc przypuszczać, że symbol został sobie przywłaszczony jakiejś mało przyjemnej grupie osób, być może nawet przez sektę. Wypadek który miał miejsce podczas koncertu każe nam sądzić, że być może to kolejna próba wpłynięcia jakoś na chłopaka lub po prostu pozbawienia go życia. Sam Mateusz komentuje to w ten sposób;
- Słyszałem wiele teorii spiskowych dotyczących tego... stowarzyszenia lub cokolwiek to jest. Włącznie z tą, że to oni zabili mojego ojca. - stwierdza z lekkim uśmiechem, co daje do zrozumienia, że nie bardzo w to wierzy. - Wygląda jednak na to, że ktoś jednak używa tego symbolu i upatrzył sobie mnie za cel, ale po co... tego nie wiem.
To co mówi brzmi nadzwyczaj prawdopodobnie biorąc pod uwagę to jak most składający się z trzech części zbudowanych z ciężkiego metalicznego tworzywa runął w dół z wysokości osiemnastu metrów razem z chłopakiem. Badania przeprowadzone przez wezwaną policję ujawniły, jak oficer sam stwierdził, że kabel utrzymujący ciężką stal na której stał chłopak został nadpiłowany, a w ten sposób osłabiony pękł pod ciężarem, który miał utrzymywać. Nie trudno więc stwierdzić, że ktoś chciał po prostu tego człowieka zabić. Pytanie tylko dlaczego?
Na występie zebrało się wiele gwiazd, które żyją z branży muzycznej. Wielu z nich stwierdziło, że chłopak bezsprzecznie odziedziczył talent po swoim ojcu. Czy to mogłoby stać się powodem do tego by w taki sposób uprzykrzać mu życie?
- Nie sądzę. Prędzej można by się spodziewać, że chcieliby to jakoś wykorzystać... martwy bym się im nie przydał. - powiedział znów się uśmiechając. Dlaczego więc ktoś przeciął tak ważny kabel?
Na pytanie o to co czuł i myślał w tamtych chwilach odpowiedział;
- To było kompletne zaskoczenie. Nie spodziewałem się czegoś takiego z pewnością, ale poczułem gwałtowne szarpnięcie. W pierwszej chwili nie wiedziałem co się stało. W następnym momencie grunt uciekł mi spod stóp, aż na moment zawisnąłem w powietrzu. A potem runąłem w dół. Zdążyłem złapać się barierki, jakoś się utrzymać... Inaczej chyba skończyłoby się to o wiele gorzej. - powiedział, ale jego mina stała się bardzo niewyraźna. - Kiedy już znalazłem się na dole leżałem przez kilka chwil rozciągnięty na płasko z rękami po bokach i patrzyłem w górę. Przez pierwsze kilka sekund byłem oszołomiony, nie wiedziałem gdzie jestem. Potem po prostu pozbierałem się, wszedłem na scenę i dokończyłem utwór.
Zapytany czy towarzyszyło mu przy  tym coś jeszcze, dodał;
- Największe wrażenie wywarł na mnie nie sam upadek i cała ta sytuacja, ale... wyraźny głos ojca, który słyszałem w głowie. Mówił, 'dziecko, jestem przy tobie, trzymaj się'...

No cóż... Kiedy czytał, myślałem, że zapadnę się pod ziemię. Dosłownie. Aż skuliłem się w sobie. Pierwsze wrażenie oczywiście zrobiły na mnie te wzmianki o mnie, 'nie umyślnie zabity' i tak dalej. Boże... A on to czytał, wierzył w to, że jego ojciec nie żyje. A tak naprawdę teraz siedzi przed jego nosem. To jest jakaś masakra...
Następnie to co on sam mówił. Że kocha ojca, że ojciec jedyny w rodzaju, ale... Największe wrażenie zrobiła na mnie sama końcówka... Dokładnie takie same słowa krzyczałem do niego w myślach, kiedy leciał w dół. Miałem tylko nadzieję, że nie jestem wiele bardziej bledszy niż zazwyczaj po usłyszeniu tego wszystkiego.
Musiałem się bardzo starać by nie dorwać się do niego i nie przytulić go po prostu. Chyba naprawdę wziąłby mnie za wariata rodem z czubków. Musiałem sie opanować.
Chyba nic szczególnego nie zauważył. Stwierdził tylko, że przynajmniej raz udało im się nie przekręcić ani jednego słowa z tego co powiedział. Pewnie mają nadzieję, że w ten sposób zachęcą go do większego udzielania się w mediach. Popierałem go i to że się do nich nie pcha. Miał rację mówiąc, że media mnie zniszczyły. Może nie do cna, ale prawie im sie to udało. Nie chciałem, by on musiał przechodzić przez coś podobnego, a i tak nie do końca ma święty spokój jak widać.
Miałem tylko nadzieję, że jakoś to wszystko się w końcu ułoży. Przecież to szaleństwo nie może trwać wiecznie bez końca...



Kiedy Mateusz wrócił do domu od razu mi opowiedział kogo spotkał. Kiedy zaczęłam się śmiać, nie od razu wiedział o co mi chodzi.
- Co jest? - zapytał przyglądając mi się.
- Tak się składa, że on mieszka naprzeciwko nas. - powiedziałam na co wytrzeszczył na mnie oczy.
- Jak to? - chyba nie uwierzył.
- Normalnie.
- Ten gbur, jak o nim mówiłaś?
- Tak, ten gbur. - parsknęłam znów śmiechem. - Najlepsze jest to, że on nie wie, że ja to ja. I jakoś nie mam zamiaru go o tym uświadamiać.
- Dlaczego? - zainteresował sie od razu śledząc mnie krok w krok z salonu do kuchni.
- No bo nie. Po co mam go oświecać?
- Może dlatego, że zaprosił cie na kawę? Może teraz zaprosi cię na kolację...
- Co ty gadasz? - spojrzałam na niego okręcając się w miejscu i marszcząc czoło. - Czy ty próbujesz bawić się w swatkę, synek?? - uśmiechnął się szeroko. Pokręciłam głową. - Jesteś niepoważny... - westchnęłam.
- Dlaczego?
- No jak to dlaczego? Dziecko. Sam pomyśl. - puknęłam się w czoło. Przewrócił oczami.
- Wiem o co ci chodzi. - stwierdził. - Ale czy to takie ważne?
- A nie?
- Nie bardzo jak dla mnie. Co z tego, że jest podobny do ojca? Może tak ma być.
- Daj spokój. - speszyłam się lekko i czułam po prostu jak się czerwienię. Nie dopuszczałam do siebie takich myśli. To niemożliwe. Mike był nie do zastąpienia... Czułabym się jakbym go zdradziła...
- Myślisz, że tata miałby ci to za złe? Podejrzewam, że cieszyłby się z niego o wiele bardziej niż z tego kretyna. Ten przynajmniej jest przyzwoity, idzie z nim pogadać. Jest po prostu dobry. A Darek? To chodzące zero, miernota, mięczak i ameba. Więc, tak. Naprawdę myślę, że tata byłby bardzo zadowolony gdybyś w końcu związała się z kimś na kim naprawdę by ci zależało. I tak nie interesuje cię co on robi po tych godzinach, które rzekomo spędza  w pracy. - powiedział wracając do salonu i siadając we fotelu.
- Ja myślę - zaczęłam idąc po chwili za nim z ciastem na dwóch talerzykach. - Że to nie wyglądałoby dobrze.
- Niby czemu?
- Bo twój tato to twój tato i nie ma go więcej niż on jeden, a ten... On tylko jest do niego podobny, nic więcej. Wyszłabym na wariatkę...  co najmniej. - prychnął.
- Naprawdę aż tak obchodzi cię co powiedzą ludzie? Z takim podejściem nigdy nie będziesz szczęśliwa.
- A co ty tak chętnie namawiasz mnie do tych romansów, co? - zaśmiałam się cicho siadając wygodnie. Wyszczerzył się.
- Po prostu widzę, że nie jesteś szczęśliwa. To źle, że chcę dobrze?
- Ale to nie jest dobre rozwiązanie. - poczochrałam go lekko po włosach. - On nie jest twoim ojcem, a twój ojciec to jedyna osoba, dla której mogłabym rzucić Darka. - zrobił kwaśną minę. - Nie podejmujmy więcej tego tematu.
- Będę go podejmował, aż cię przekonam. - upierał się dalej. - Chociaż... - zamilkł na chwilę, chyba się nad czymś zastanawiał. Zaczynałam się bać co on zaraz wymyśli. Potrafił być pomysłowy. - Chyba nie będę musiał sie aż tak bardzo starać. - stwierdził w końcu. - Wszystko w swoim czasie.
- CO?! - zaśmiał się.
- No tak. Zobaczysz, że wpadniesz nawet nie będziesz wiedzieć kiedy.
- Przestań ruszać wyobraźnią, naprawdę! - byłam czasami przerażona niektórymi jego pomysłami. Zaśmiał się znów.
- Wspomnisz moje słowa, zobaczysz. - i zajął się swoim kawałkiem ciasta.





Z hukiem zatrzasnąłem za soba drzwi. Czekałem na jakiś wybuch, może nawet na rękoczyny, ale nic takiego nie miało miejsca. Przyznam, że się zdziwiłem, kiedy zobaczyłem ich siedzących jak menele przy kuchennym stole.
- I co? Debata zakończona? - zapytałem wchodząc na pół kroku i przyglądając się im przez chwilę po czym wyszedłem kierując się do swojej sypialni. Usłyszałem, że przynajmniej jeden ruszył dupsko i poszedł za mną.
- Proszę pana? - usłyszałem. Tak jak myślałem. Odwróciłem sie i w drzwiach zobaczyłem młodego.
- Słucham.
- Razem doszliśmy do wniosku, że... przynajmniej po części ma pan rację. - pokiwałem głową patrząc na niego.
- Po części. A która to część jeśli można wiedzieć?
- Ta o poszukiwaniach... Wiemy, że się trochę guzdramy...
- Trochę guzdracie. To naprawdę łagodne określenie. Widzisz, ja wystarczyło, że wyszedłem raz na miasto. RAZ. I w pierwszej cukierni jaką odwiedziłem spotkałem syna. - wytrzeszczył na mnie oczy.
- Jak to...
- Normalnie. Chyba mówię prawda? A co z całą resztą, skoro to tylko część jak sam powiedziałeś? - przygotowywałem się na to co ma mi do powiedzenia. Przeczuwałem kolejną awanturę. Ale powiedziałem, nie będę pozwalał zamykać się w klatce. Skończyło się. Nie występuję pod swoim prawdziwym nazwiskiem. 
- Proszę pana... - zaczął znów kulawo. - My naprawdę rozumiemy, że jest panu ciężko, że chciałby pan móc żyć normalnie jak każdy inny wolny człowiek, ale...
- Pozwól, że w tym momencie ci przerwę, chłopcze. - wtrąciłem, aż spojrzał na mnie lekko wystraszony. - Już o tym mówiłem wcześniej. Skończyło się sranie w banie. - wytrzeszczył na mnie oczy. - Wcześniej mogliście mnie zamykać nawet w beczce pod garażem, nie miałem nic przeciwko. Nie mogłem normalnie wyjść. Ale teraz, kochany, sytuacja się zmieniła. Tak jak powiedzieli mi wcześniej ci którzy wymyślili tą całą przebierankę. Dla wszystkim innych jestem Billym Jencinsem, prawda? - popatrzyłem na niego. - PRAWDA??
- No tak, ale...
- Wystąpiłem na koncercie, prawda?
- No tak...
- Więc powiedz mi, mądry człowieku... I inni tez niech sie zastanowią! - krzyknąłem, żeby mnie dosłyszeli. - Czy wy potraficie jeszcze robić JAKIKOLWIEK choćby najmniejszy użytek ze swoich mózgów? - wytrzeszczył znów na mnie gały. - Nawet dziecko wam powie, że odseparowanie mnie teraz od świata narobi nam tylko problemów. Jak myślisz, dlaczego? Był i niema, bum! - pstryknąłem palcami. - Co im to podsunie, jaką myśl, co? - nic nie mówił. Ja mówiłem spokojnie, ale w środki aż kipiałem już. - CZY JA WSZYSTKO MUSZE ROBIĆ ZA WAS?! OBIBOKI! WZIĘLIBYŚCIE SIĘ W KOŃCU PORZĄDNIE ZA ROBOTĘ, WIECIE??!!! - miałem dość pierdolenia o Chopinie. Wynajdywania niestworzonych rzeczy. Ja nie wiem, czy oni już w ogóle nie myślą? 
Chyba coś musiało do nich trafić, bo nikt się nie ruszył, ani nie odezwał. Naprawdę... momentami miałem wrażenie, że otaczają mnie sami kretyni...Poza tym wciąz pamiętałem jak omal nie odjechałem z bólu. To co mi przyniosła ta kobieta było naprawdę dobre. Stosowałem to już kilka razy i naprawdę musiałem przyznać, że widać kolosalną różnicę. Przede wszystkim nie czułem już bólu. A to było chyba teraz dla mnie najważniejsze. Ale było jeszcze coś.
Odjechałem wtedy, wiedziałem o tym. Ale miałem jakies prześwity. Jeśli to co widziałem było prawdą... Nie nie mogło być, gdzie tu Dona? A widziałem właśnie ją, przez uchylone powieki. To mógł być po prostu sen, albo majak. To drugie chyba nawet bardziej prawdopodobne. Miałem gorączkę, byłem wyczerpany bólem. Chyba tak własnie było, majaczyłem. Widziałem swoją ukochaną. Nieźle... 




Zrzuciłem z siebie płaszcz oblepiony śniegiem i  trzasnąłem go byle gdzie nie patrząc na nic. Wszyscy dali mi święty spokój. Może naprawdę coś do nich dotarło i zaczeli w końcu myśleć. To naprawdę nie powinno tak wyglądać. Ostatnimi czasy to ja muszę myśleć za nich. Wywlekli mnie na scene a teraz chcą zamknąć w szopie. Pff!
Poczułem przynajmniej odrobinę swobody i nie zamierzałem pozwolić, by mnie tego pozbawili. Poza tym byłem w euforii. Ten dzieciak tak po prostu się do mnie dosiadł i zaczął rozmawiać. Po tym jak przeczytał ten tekst poprosiłem by dał mi tą gazetę. Chciałem mieć to przy sobie. Jakoś nie czuł się do tego przywiązany, bo oddał mi ją od razu. I właśnie...
Podniosłem się i wyciągnąłem zmiętą stronę z kieszeni płaszcza. Dwóch już gdzieś zniknęło, ale młody cały czas siedział. Kiedy mnie zobaczył znów się przeraził. Aż miałem ochotę sie uśmiechnąć.
- Nie becz, nie będę wrzeszczał. - powiedziałem podchodząc do niego.
- N-nie??
- Nie. - parsknąłem śmiechem. - Weź się w garść! Tu masz, chcę, żeby mi to przetłumaczono. NA WCZORAJ! Zrozumiano? - patrzyłem na niego w oczekiwaniu na odpowiedź. Przyglądał się chwilę zdjęciu mojego syna, a potem kiwnął tylko głową. - No. Idę się położyć. Będę bardzo wdzięczny jeśli nikt nie będzie mi teraz przeszkadzał. - rzuciłem i nie czekając już na żadną jego odpowiedź poszedłem do siebie. Tam położyłem się i nawet nie wiedziałem, kiedy zasnąłem...
Nie miałem pojęcia ile czasu tak spałem, ale kiedy w pewnym momencie sie ocknąłem, dość gwałtownie, miałem wrażenie, że naprawdę ktoś wyrwał mnie znienacka z tego snu. Czułem się jakbym był pijany. I po chwili rzeczywiście uzmysłowiłem sobie, że naprawdę ktoś dobija się do drzwi. Cymbały, zapomnieli kluczy czy co?! Chryste, czy ja mogę w końcu odpocząć?!
Ze wściekłym westchnięciem pozbierałem się z tego łózka i dotarłem jakoś do drzwi na korytarz. Nogi nieco mi sie plątały, ale jakoś doszedłem w końcu do drzwi wejściowych przecierając twarz i od kluczyłem dwa potężne zamki ryglowe. Pozostawiłem tylko zasuwkę i uchyliłem drzwi z zamiarem objechania sklerotyków...
- Co jest znowu...?!!! - zacząłem, ale momentalnie urwałem wytrzeszczając oczy. - oo... - bąknąłem.
- Też się cieszę, że cie widzę. - mruknął mój gość przyglądając mi się w szparze między drzwiami a ścianą.
Powiedzieć, że byłem w szoku to mało powiedziane. Wgapiałem się w niego jak sroka w gnat, i zastanawiałem się nad jednym. SKĄD ON U LICHA WIEDZIAŁ GDZIE MNIE ZNALEŹĆ???
- Widzę, że chyba nie masz zbytnio czasu... - stwierdził powstrzymując uśmiech. - Może przyjdę później?
- Nie, nie! - zakrzyknąłem od razu. - Moment! Zaczekaj... - zamknąłem drzwi dosłownie na ułamek sekundy i zaraz otworzyłem je całkiem. - Wchodź, wchodź... - poczułem jak serce mi rośnie. Trzymałem się tych drzwi jakbym miał się przewrócić. Być może tak by się stało.
Mój syn wszedł sobie tak po prostu do srodka przyglądając mi się z nikłym uśmiechem. Sam patrzyłem na niego jak głupi stojąc w miejscu, po czym zatrzasnąłem drzwi. Zapomniałem nawet, żeby je porządnie zakluczyć.
- Co ty tu robisz...? - musiałem o to zapytał, musiałem! Może zabrzmiało to nieco obcesowo, ale musiałem wiedzieć. Zaśmiał się.
- Mam swoje sposoby. A co?
- Nic... Em... - nie wiedziałem nawet co powiedzieć. - Napijesz się czegoś? - denne, wiem, pomyślałem, ale co innego miałem powiedzieć?
- Poproszę. - mruknał. Chyba zauważył, że zachowuję się nieco dziwnie. Był ubrany jak do wyjścia, zresztą skądś tu przyszedł. Miał na sobie ładą kurtkę z jakimi zdobieniami, nie przygladałem sie temu jakoś specjalnie nawet, spodnie czarne dżinsy i tak dalej... Boże...
- Nie musiałes się fatygować... pewnie mieszkasz daleko...
- Nie, całkiem blisko, naprawdę. - powiedział z tajemniczym uśmiechem. Przyglądałem mu się przez chwilę, a potem ruszyłem do kuchni.
- Słuchaj... Nie mam akurat niczego nadzwyczajnego... Gdybym wiedział, że będę miał gościa lepiej bym się zaopatrzył... - zacząłem się tłumaczyć. On nawet nie miał pojęcia jak się cieszyłem! To było jak gwiazdka z nieba, jak wymarzony prezent dla dziecka pod choinkę! Nie domyślał się nawet, jaki byłem szczęśliwy w tamtej chwili.
- Ale nie ma potrzeby, przecież... - zaczął, ale uciszyłem go machnięciem ręki.
- Należyta gościnność to punkt pierwszy w moim regulaminie. - powiedziałem z uśmiechem patrząc na niego. Stał tak przez chwilę z uniesionymi brwiami, a potem się roześmiał. - Z czego się śmiejesz? - sam się uśmiechnąłem.
- Z ciebie. Przyszedłem tu w konkretnej sprawie, nie na kawę i ciastko. Chociaż ciastka bardzo lubię, kawę juz mniej. - słuchałem go z coraz szerszym uśmiechem, który on widział. I chyba naprawdę zaczął myślec o mnie jak o psycholu. Musiałem się trochę ogarnąć.
- W takim razie mam cały komplet herbat. - podszedłem do jednej z szafek i otworzyłem ją. - Możesz wybierać. - zaśmiałem się widząc jak znów jedna jego brew podjeżdża wysoko w górę.
- Wybór większy niż w nie jednym sklepie, powiem ci. - mruknął podchodząc, a po chwili wskazał palcem na czarną herbatę.
Zacząłem szybko nastawiać wodę.
- Nie śpiesz się tak! Zdążysz! - rechotał wciąż. Sam w końcu nie wiedziałem jak się zachować, więc po prostu na niego patrzyłem nic więcej.
- Wybacz, że tak ci się przyglądam, ale... - zacząłem, ale... Właśnie, ale co? Czekał, aż rozwinę swoją wypowiedź. - Jesteś podobny...
- Wiem. Nie jeden mi to mówi i staje się to już powoli wkurzające.
- Dlaczego...?
- Bo nie zawsze mam ochotę rozmawiać o ojcu. - stwierdził nie patrząc teraz na mnie. A ja poczułem ucisk w żołądku. Spuściłem lekko głowę... - Każdy zaraz prawi jakieś komplementy... - zaczął znów. - Jakbym tego wszystkiego nie wiedział. - prychnął. Nic nie mówiłem. - Wiem, że mój ojciec był wspaniały i w ogóle. Mama nie raz mi o nim opowiadała. Wiem, że był dobrym człowiekiem. Ale ma jednak jedną zasadniczą wadę. - spojrzałem teraz na niego ze ściśniętym gardłem. - Tak jakby... nie żyje. To jego jedyna wada na dzień dzisiejszy, o której wiem. - uśmiechnął się sztucznie, ale widać było, że to przeżywa.
Miałem ochotę zacząć wyć.
- Woda. - mruknął, po czym sam zauważyłem, że czajnik elektryczny już się wyłączył...
- Tak... - mruknąłem cicho i zacząłem zalewać sobie kawę a jemu herbatę, którą sobie wybrał.
Co ja miałem teraz zrobić? Co mu powiedzieć? Jak pocieszyć... Nie było chyba na to sposobu, który JA mógłbym do tego wykorzystać. Mówił o ojcu, który tak naprawdę stał przed jego nosem. I co ja miałem zrobić? Nie wiem... Tak po prostu go przytulić? Powiedzieć, że będzie dobrze? Przecież to nonsens! I kłamstwo.
- Proszę. - powiedziałem cicho stawiając kubki na stole kuchennym. - Siadaj... - przez chwilę nikt nic nie mówił, kiedy oboje rozsiedliśmy się wygodnie. Chciałem coś powiedzieć... ale nie miałem pojęcia co. - Słuchaj.... Nie musisz tu przychodzić, jeśli...
- Odróżniam cię od swojego ojca, naprawdę. I wizyta u ciebie nie robi na mnie większego wrażenia. - wytrzeszczyłem na niego oczy. Oj nie rozróżniasz jednak, nie rozróżniasz, wierz mi, kochany...
- No dobrze. Więc... o co chodzi? Mówiłeś...
- Chodzi o moją matkę. - stwierdził jakby nigdy nic. Od razy cały się spiąłem.
- Co się stało?! - zaśmiał się.
- Nic. Naprawdę, nic złego. Nie denerwuj się tak. Widziałeś ją raptem przez kilka chwil, ale widzę, że chyba ci sie spodobała. - powiedział to jakby gadał o pogodzie. A ja poczułem, że się czerwienię.
- No co ty... - tak jakby... spodobała mi się już daaawno temu...
- No.
- I pewnie chcesz, żeby się trzymał od niej z daleka, co? - uśmiechnąłem sie lekko. On równiez patrząc na mnie. - Pewnie zaraz mi powiesz, że ma męża i mam się nie wpierdalać z butami...
- A wręcz przeciwnie! - otworzyłem szeroko oczy. - Mam dość tego buca, ona też, chociaż sie do tego sama nigdy nie przyzna. Próbowałem ją odwieźć od tego ślubu wtedy wszelkimi sposobami, przebiłem nawet oponę w limuzynie. - gadał na co wybuchnąłem śmiechem. - Na szczęście nie skojarzyli mnie z tym przestępstwem... ale to nie wiele dało. - skwasił się nieco. - I w końcu wyszła za tego idiotę. Ale cóż, to wcale nie stoi na przeszkodzie, prawda? - powiedział patrząc na mnie i poruszając znacząco brewkami. Otwierałem szeroko oczy, byłem pewny, że za chwilę mi wypadną...
- Po kim ty to masz?
- Nie wiem, pewnie po trochu z obojga. Tata też bywał pomysłowy podobno. - stwierdził i popił ze swojego kubka. No tak...
- Więc o co ci chodzi?
- Wiesz, zaprosiłeś ją na kawę, to może teraz zaprosisz ją na kolację? - zakrztusiłem się swoją kawą. Chłopak zaśmiał się cicho patrząc na mnie i czekając aż ogarnę się na tyle, by móc coś mu na to odpowiedzieć.
- No... zaskoczyłeś mnie nie ma co... - wychrypiałem w końcu ocierając lekko usta.
- Tak? A to nic takiego. - zaczął znów. - Mama i tak siedzi całymi dniami w domu...
- Nie wiem gdzie mieszkacie. Więc nie mam jak jej zaprosić. Wtedy to była... siła wyższa, kiedy ją spotkałem. - miałem na myśli ten wypadek... Chłopak uśmiechnął się znów.
- A o to też nie musisz się martwić. Chyba od czegoś tu jestem, co nie? - popatrzyłem na niego nie mając pojęcia o czym mówi. Co on wymyślił? - Namówię mamę, żeby wyszła ze mnie gdzieś... co do lokalu to jeszcze się zgadamy, ale jak już uda mi się ją wyciągnąć, dam ci znać co do wszystkiego, a ty wtedy... Wiesz o co mi chodzi?
- Mniemam, że się domyślam. - mruknąłem patrząc na niego. Nie byłem do tego jednak zbytnio przekonany.
- Co, nie podoba ci się pomysł? - chyba zauwazył moją minę. - Jak już będziemy siedzieć przy stoliku, powiem, że musze na chwilę wyjść, a wtedy ty wejdziesz do akcji i już. - dla niego to wszystko było takie proste...
- Dziecko... - zaśmiałem się cicho. - Nie sądzę, żeby twoja mama była zachwycona...
- Mojej mamie trzeba zawsze we wszystkim pomagać, bo ona sama nigdy sobie życia nie chce ułatwić! - upierał się. - Ona myśli że tego nie widać, ale chodzi zamyślona... Bynajmniej nie myśli o tym kretynie Darku. - powiedział mściwie. Zaśmiałem się.
- To twój ojczym.
- Dupa, nie ojczym! Fagas! Nienawidzę gnoja! - wycedził. Naprawdę go nie trawił... Moja krew! Nawet nabrałem ochoty na ten cały spisek.
- Dobra, niech ci będzie. - powiedziałem w końcu uśmiechając się. Rozpromienił sie od razu.
- Dobra, to podaj mi swój numer, napiszę do ciebie jak już wszystko obmyślę. - podałem, czemu nie. Zapisał go szybko na telefonie. Serce waliło mi jak młot.
- Powiedz mi, chłopcze, po kim ty odziedziczyłeś ten gen przedsiębiorczości, intrygi i cwaniactwa, co? - popatrzył gdzies  w bok jakby się zastanawiał.
- Tak jak mówiłem. - zaczął patrząc na mnie. - Z każdego po trochu. Myślę, że w proporcji jeden do jednego. - parsknąłem śmiechem.
No tak, niewątpliwie miał rację. Jego stary rzeczywiście jest bardzo pomysłowy. Skoro nawet sfingował własną śmierć...

2 komentarze:

  1. Hej!!!
    Nie mogę kochana ze śmiechu wyrobić ;D Tak mi dzisiaj humor poprawiłaś, że się aż z tej wesołości poryczałam xD Ja chcę więcej takich wynalazków.
    Nie ma to tamto lody w środku zimy. Co z tego, że jest prawdopodobieństwo rozchorowania się, chodźmy na lody. Nieźle im ten tyłek przetrzepał niech się nie da uziemić przez te fajtłapy. I to takie "Nie będę krzyczał. -N...nie?" Boziu po prostu bójcie się wszystkich i wszystkiego xD Jak Michael już w swoich myślach nawiązuje do Chopina to jest dobrze. Zdrowieje. A propo zdrowieje. Ta jego radość jakby co najmniej drugie życie otrzymał. Bezcenne. "Ja chodzę ludzie i krzyża mnie nie bolą" czekałam tylko jak mu łupnie w kręgosłupie. I zjebka tajniaków a miny to oni musieli mieć. Wiem strasznie skacze, ale pisze to co mi się akurat przypomni.
    To mu się syna spotkało. Ten to ma szczęście. Przypadkiem na niego trafił xD Widzę zawiązanie konspiracji, rączki świerzbią jak nienormalne. No ciekawe po kim to tak wpada Mateusz na genialne pomysły. W pierwszym momencie jak on tam stanął w tych drziwch to było takie "Elivis wpadł z wizytą?" byłam pewna, że coś ominęłam, a to moje oczy czytają szybciej niż cała. Ja tu liczę na genialny rozwój, bo czuję, że będzie goło i wesoło. Goło też będzie więc nie zaprzeczaj xD A tak mi się przypomniało nawiązując do ostatniej notki. Musisz sobie zapamiętać, że ta tu osoba jak się czegoś uwali, przyczepi to nie ma zmiłuj. Więc ten...
    Weny ci życzę na więcej bo naprawdę z chcecią przeczytałabym drugi taki.
    Pozdrawiam gorąca i do niedzieli (chyba, że znów się nam weźmie na komentarzowe debaty;) )
    Pozdrawiam raz jeszcze ;****

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja uwielbiam twoje komentarze, naprawdę. xD Sama jak czytam te swoje eseje to czasami się śmieję, te lody to w ogóle. xD Przerażenie tego faceta, kiedy powiedział mu że ma na coś ochotę, co najmniej jakby chciał wyskoczyć przez okno. xDDD No ale musi być śmiesznie, nie może być bez przerwy ponuro. :D
      I właśnie widzę, jak się i CZEGO uczepiłaś, spokojnie, mogę zapewnić, że będzie, ale kiedy to nie wiem, bo jeszcze do tego nie dotarłam. xD
      Pozdrawiam. :D

      Usuń

Komentarz motywuje. :)