***
Nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok całymi godzinami w nadziei, że sen jednak w końcu przyjdzie, ale do piątej rano nic z tego. Darek wyjeżdża dzisiaj w jakąś delegację. Powiedział mi o tym parę dni temu, podobno sam się tego tak późno dowiedział. No cóż, zdarza się. Mateusz już doszukał się w tym jakiegoś oszustwa, jego zdaniem Darek ma kochankę i właśnie zabiera ją na wycieczkę, żeby mogli się pieprzyć do woli bez problemu.
No cóż... Nawet jeśli... To ze zdumieniem stwierdziłam, że w ogóle mnie to nie obchodzi. Nic a nic. To nie przez to nie mogłam zasnąć. W głowie wciąz miałam Billego i ten pocałunek. Oczywiście, nic nikomu nie powiedziałam. Ani synowi ani Darkowi. Ja nie wiem co by wtedy zrobił, komu najpierw urwał głowę. Ale Mateusz z pewnością by się cieszył. Ja nie wiem co ten dzieciak ma w głowie, naprawdę.
Nie mogłam już tego dłużej wytrzymać. Kiedy zadzwonił budzik i Darek zaczął się gramolić z łóżka sama się podniosłam.
- Hej, już nie śpisz? - powiedział cicho patrząc na mnie. Chyba był lekko zdziwiony.
- Nie mogę. - odpowiedziałam cicho. - Całą noc nie spałam... - przetarłam twarz dłońmi. - Zrobię ci kawę. - dodałam, po czym wyszłam z łóżka, założyłam szlafrok i poszłam do kuchni. Jeśli był zaskoczony to nie dał tego po sobie poznać w żaden inny sposób.
Zapaliłam światło, byłam zmęczona, ale ten cały szum w głowie nie pozwalał mi odpocząć. Musiałam to jakoś sama przetrawić i sobie poukładać. Nie miałam pojęcia co zrobić tak naprawdę. Powinnam uciąć znajomość z tym facetem. Ale czułam, że on tak łatwo mi nie odpuści. Nie wiedziałam skąd brało się to poczucie, ale... miałam wrażenie, że on wie o mnie trochę za dużo jak na te kilka chwil znajomości. Naprawdę Janet tak łatwo daje się ciągnąć mu za język?
Zadzwoniła do mnie nawet dzień wcześniej. Była dziwna, taka.... Pytała się o różne dziwne rzeczy, jakby pokrętnie chciała się ode mnie czegoś dowiedziec, ale nie mogła lub nie chciała o nic zapytać wprost. Powiedziała mi tylko, żebym na siebie uważała i że może nawet niedługo nas odwiedzi. Ucieszyłam się. W sumie to nie miałam wiele do roboty, a teraz jeszcze Darek wybędzie na trzy tygodnie. Jak mówiłam, Mateusz widzi w tym zdradę. Ale mnie to wisi.
Nie rozumiałam swojego zachowania. Odkąd ten facet się pojawił wszystko u mnie kręciło wokół niego. Wiedziałam przecież, że to nie Michael, że tak naprawdę to nie ma w nim nic z niego, a jednak... Nawet nie żałowałam tego pocałunku, a przecież powinnam chyba odczuwać jakieś wyrzuty sumienia, prawda? Mateusz oskarża Darka o te rzeczy, a ja sama nie lepsza. Ale jak mówię, mój synek byłby z tego faktu bardzo zadowolony, jestem o tym przekonana. Dlatego nic mu nie powiedziałam, podejrzewałam, że od razu zacząłby wymyślac jakieś konspiracje i pchać mnie do niego jeszcze bardziej.
Postanowiłam trzymać się na dystans. Czego bym nie czuła, sprawa była jasna. Ja mam męża, a on nawet nie stał koło Michaela. Tylko... im dłużej to sobie powtarzałam, tym więcej podobieństw widziałam. Niektóre odruchy, nawet sposób w jaki układał usta, kiedy się uśmiechał. Spojrzenia, ja to wszystko pamiętałam. Nawet to jak wymawiał niektóre słowa. To aż porażało i wracałam od niego do domu w stanie kompletnej katatonii. I ja się dziwię że nie mogę spać.
Od tamtego pocałunku minęło kilka dni a ja wciąz nie mogłam się uspokoić. Wciąż i wciąż maltretowałam się postanowieniami typu "Nigdy więcej" itd. Ale wciąż go odwiedzałam. Tłumaczyłam to sobie, że chcę po prostu wiedzieć jak się czuje po tym oparzeniu i tak dalej. To chyba nic złego? Przeciez mogę zapytać sąsiada co u niego słychać.
Tak, owszem. Ale ja się go o to pytam codziennie. Codziennie go odwiedzam, a on za każdym razem obdarowuje mnie cudownym uśmiechem. Ale nie pchał się z niczym. Nie stwarzał żadnych dwuznacznych sytuacji, łapy trzymał przy sobie. Nie był nachalny, nawet czasami miałam wrażenie, że gryzie się w język żeby nie palnąć czegoś sprośnego. To też było bardzo podobne do Michaela... Też lubił tak świntuszyć.
Zapytałam go nawet o tę bliznę na klatce piersiowej. Powiedział, że miał przeszczepianą zastawkę w sercu.
- I przez jedną dziurę tylko ci to robili? - zapytałam zdumiona. No nie znałam się na tym, ale... Chyba musieli jakoś tam zajrzeć, nie? A gdzie dojście do narzędzi i tak dalej?
- Pytaj mi się a ja ci się. - odpowiedział otwierając szerzej oczy. No tak. Przeciez on nie musi nic wiedzieć, ważne, że zrobili to co mieli zrobić i zrobili to dobrze. - Nie widziałem co mi robili, leżałem podłączony do maszyn. - uśmiechnął się znów w ten sposób. Lubiłam jego uśmiech. Czasami miałam wrażenie, że naprawdę... to ON.
- Będe się zbierał, kochanie. - usłyszałam po chwili. Darek pochylił się w moją stronę i pocałował mnie mocno. O wiele dłużej niż zwykle. - Będę dzwonił. - obiecał. Uśmiechnęłam się lekko i pokiwałam głową.
Kiedy już wyszedł pozbierałam kubki po kawie i umyłam je w zlewie. Westchnęłam cicho. Jakoś ostatnio zaniedbałam swoje wizyty na dachu... ale przestałam po prostu odczuwać potrzebę chodzenia tam. Nie miałam pojęcia dlaczego. Przy tym facecie czułam się tak dobrze, że nic mi więcej nie było potrzebne do szczęścia. Dopiero jak od niego wychodziłam kręciło mi się w głowie. Miałam takie jakieś dziwne przeczucie, że z tego naprawdę wynikną jakieś jaja.
Chowałam właśnie naczynia do szafki, kiedy do kuchni wszedł Mateusz. Tarł oczy i ziewnął potężnie.
- Zatykał ten swój otwór gębowy, wszystkie zęby ci było widać. - powiedziałam śmiejąc się. Parsknął pod nosem.
- Czemu nie śpisz? - zapytał.
- Nie mogłam. Darek wstawał na wyjazd, więc też się wygramoliłam. Zrobiłam mu kawę... Wypił i poszedł. - popatrzyłam na niego. - Chcesz też coś do picia?
- Jasne. - zrobiłam mu więc herbatę. Nigdy nie pił kawy, nie lubił. Biedny. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Jakaś ty troskliwa żonka, naprawdę. - usłyszałam nagle. Spojrzałam na niego. Siedział przy wyspie kuchennej i patrzył na mnie.
- Co?
- No przeciez ci mówiłem. Ten jego wyjazd pewnie w rzeczywistości mało ma wspólnego z pracą. Od kiedy to pracownicy supermarketów wyjeżdżają w delegacje? - skrzywiłam sie lekko. Znowu.
- Mówiłam ci, żebyś przestał. We wszystkim doszukasz się nie wiadomo czego.
- Ale taka prawda.
- Nie wiem dlaczego ich wysłali, ale nie pojechał on sam jeden.
- No pewnie. Wcisnął ci jakąś bajeczkę, a ty oczywiście od razu mu uwierzyłaś. Mamuś, naprawdę, mogłabyś się postarać o kogoś lepszego. - postawiłam mu kubek przed nosem.
- Na przykład kogo twoim skromnym zdaniem? - już ja wiedziałam co mu chodzi po głowie.
- Nie wiem. - wzruszył ramionami i objął dłońmi swój kubek. Usiadłam obok niego. - Jakiegoś przyzwoitego faceta, a nie. - pokręciłam głową z uśmiechem. - Ten Billy wygląda na fajnego.
- Przestań już z tym Billym! Ile razy jeszcze będziesz truł mi dupę? - przerwałam mu.
- Tyle ile będzie trzeba. Przecież i tak go odwiedzasz. Mogłabyś dać mu się zaprosić na kolację na przykład. - powiedział jakby gadał o pogodzie.
- Ale nie zaprosił mnie, więc się nie umówimy na żadną kolację.
- Nie zaprosił, bo udajesz taką nie dostępną. Gdybyś mu pokazała, że jednak może bardziej się zbliżyć i nie zostanie przy tym rażony prądem to na pewno by cię gdzies zaprosił.
- Boże, jaki ty jesteś uparty. - westchnęłam podpierając głowe na ręce. Usłyszałam jak zachichotał.
- A może my sami byśmy gdzieś dzisiaj wyszli, co? - wypalił nagle, aż na niego spojrzałam.
- Niby gdzie?
- Tak sobie, na miasto. Gdzieś do jakiejś restauracji. Jak byliśmy jeszcze sami to często robiliśmy sobie takie wypady, pamiętasz? A potem pojawił sie ten debil i... - poczochrałam go lekko po włosach. Spojrzał na mnie wyczekująco.
- Możemy, czemu nie? - uśmiechnął się od razu. Dostrzegłam jakiś dziwny błysk w jego oczach. Czyżby coś knuł? Nie no, bez przesady. - A do szkoły kto za ciebie pójdzie? - prychnął.
- Jak raz nie pójdę to nic mi się nie stanie. Mam dobre stopnie.
- No niech ci będzie. Tylko się nie przyzwyczajaj do tych wagarów z matką! - pogroziłam mu palcem przed nosem. Roześmiał się po czym stwierdził, że wraca do siebie. No proszę, nawiercił mi dziury w brzuchu a teraz spierdziela dalej spać. Młodzi. Właśnie, był jeszcze za młody, żeby tak wszystko zrozumiec jak powinien. Dla niego wszystko jest takie proste, wystarczy zrobić kilka rzeczy i już, po sprawie. Ale to wcale tak nie wygląda. Życie jest o wiele bardziej skomplikowane niż może mu się to teraz wydawać. Kiedyś się o tym niestety przekona.
- Halo? - odebrałem telefon nawet nie zawracając sobie głowy tym kto konkretnie dzwoni. Nie wybrał sobie dobrego momentu. Byłem wściekły. Faceci dowiedzieli się o Donie i o tym, że od jakiegoś czasu wiedziałem, gdzie mieszka i nie powiedziałem im o tym. Dodatkowo robili mi awanturę o to, że się z nią spotykam. Jak zwał tak zwał. W każdym bądź razie zapowiedziałem im, że nie mam zamiaru się nigdzie przenosić i mam zamiar dalej się z nią spotykać, choćbym miał tym soprowadzić do końca świata.
Byłem pieprzonym egoistą i wiedziałem o tym doskonale. Ale byłem tylko człowiekiem. I tęskniłem za nią, za synem. Chciałem być z nimi, przy nic, opiekować się i nią i młodym. Choć on to już pewnie aż tak mnie nie potrzebował. Mówiłem to sobie już któryś raz z rzędu. Mata dobrze go wychowała i dała wszystko czego tylko potrzebował. Ale miałem nadzieję się z nim chociaż zaprzyjaźnić.
A prawda była po prostu taka, że było mi wstyd i wiedziałem, że nigdy sobie nie wybaczę tego co zrobiłem. I oni też nigdy mi tego nie wybaczą, jeśli kiedyś się o tym dowiedzą. Dlatego mówiłem sobie, że chłopak już nie potrzebuje ojca. A to nie miało zbyt wiele wspólnego z prawdą. Ale nawet wtedy chciałem być dla niego jakimś, choćby najmniejszym wsparciem.
- No cześć! - usłyszałem i natychmiast kurwica mi przeszło. Rozpoznałem ten głos. Młody dzwoni.
- Cześć, co słychać? - morda od razu mi się roześmiała. Tak samo jak on.
- U mnie w porządku. Słuchaj, Pan Bóg nas lubi, idiota pojechał w pizdu na trzy tygodnie, rozumiesz? - zmarszczyłem czoło.
- I co w związku z tym?
- No jak to co?! Człowieku, masz wolną rękę. Ja mam za ciebie myśleć i wszystko robić? Wystarczy, że udało mi się dzisiaj namówić mamę na wypad do miasta. - powiedział wymownym tonem. Roześmiałem się wesoło. Był niemożliwy.
- Naprawdę?
- No. - wyczułem, że się szczerzy. - Raczej nic nie podejrzewa. Zrobimy tak ja mówiłem, pójdę z nią, a potem ulotnie się, powiem, że idę do klopa albo coś w tym stylu i zadzwonię do ciebie. Będziemy w tej kawiarni, w której byliście, więc znajdź się tam gdzieś w pobliżu. - trajkotał jak najęty. Miałem ochotę znów się roześmiać.
- Wiesz, że matka urwie głowy nam obydwu? - mrugnąłem wciąż powstrzymując uśmiech.
- A tam. Ona po nocach spać nie może, jak myślisz dlaczego? - uśmiech nieco mi zrzedł.
- No nie wiem... - odpowiedziałem cicho.
- Bo o tobie myśli! Może jej się wydaje, że tego nie widać, ale to widać gołym okiem jak w morde strzelił. I raczej nawet jeśli w pierwszej chwili się wścieknie to potem będzie zadowolona. Jestem pewien. Jak jej powiedziałem, że mogłaby znaleźć sobie jakiegoś FAJNEGO faceta i że TY jesteś FAJNY to ryknęła na mnie, ale ja wiem swoje. - otworzyłem szeroko oczy.
- Zwolnij trochę... Co jej powiedziałeś???
- No to co słyszałeś. Daj spokój w ogóle, ten dureń myśli, że wszyscy na około są idiotami, ale ja wiem gdzie on pojechał. - wywarczał.
- Gdzie niby? Do pracy....
- Tak, do pracy! Prosze cię! Będzie pracował fiutem na jakiejś babie. Sorry, ale mnie oczu nie zamydli, fagas jeden.
- Wyrażaj się, chłopcze. - powiedziałem, ale mój głos nabrzmiewał śmiechem. Boże, jako n go nie lubi! Dobra nasza.
- No co, prawdę mówię, nic więcej.
- Masz w ogóle jakieś dowody na to że on zdradza twoją matkę? - jasne, taki mądry jestem a sam jej o tym mówiłem... tak jak on.
- Nie mam. Ale sie znajdą. - zabrzmiało to co najmniej... podejrzanie.
- Co ty kombinujesz?
- Nic. - powiedział niewinnie.
- Mat. - syknąłem z naciskiem.
- Co?
- Żebyś mi tylko jakichś głupot nie robił, słyszysz?
- Jakich głupot, człowieku, co ty! Tylko jej coś pokażę.
- CO?! - przerażał mnie momentami. Zaczął się śmiać.
- Daj spokój, żartowałem. Nie będę do tego potrzebował żadnych spreparowanych dowodów, ona go w końcu sama kopnie w dupę. Zobaczysz.
- A skąd ta pewnosć? - no właśnie.
- Jak się koło niej porządnie zakręcisz to tak będzie.
- Słuchaj... - ten chłopak naprawdę był niesamowity. Ale to wszystko nie było tak proste jak mu się wydawało. - Ja nie chcę do niczego zmuszać twojej matki... - tak, ale najchętniej to bym ją tu zamknął u siebie, pomyślałem.
- Ale nie będziesz musiał. Przecież mówię. - nawet nie zdązyłem mu na to nic odpowiedzieć. - Dobra, to ja dam ci znać o której będziemy wychodzić. To ruszysz za nami tylko, żeby cię nie było widać! A potem napisze ci smsa kiedy będę uciekał. O kwiatach nie zapomnij. - Boże, gadał jakby robił to codziennie! Konspiracje, naprawdę...
Rozłączyłem się w końcu i cały czas uśmiech nie schodził mi z twarzy. Mimo tego uczucia, które dobijało się do mnie, że jestem skończonym gnojem, cieszyłem się. Powinienem zostawić ją w spokoju, ale nie. Nie mogłem. Nie potrafiłem. I nie chciałem.
Usiadłem na moment dosłownie, Musiałem się uspokoić, wyrzucić z głowy wrzeszczący głos Janet, który mówił mi, że nie zasługuję nawet na miano glisty. Zachowywałem się nie jak ojciec i mąż, tylko jak jakiś przydupas, który wyhaczył okazję. A tak przynajmniej to wyglądało z zewnątrz. Ale tylko ja i faceci znali całą prawdę i mogli spojrzeć na to w miarę obiektywnym okiem. Kochałem ją, naprawdę. I nasze dziecko też. Nieważne ile miał lat kiedy się o nim dowiedziałem. Mogłem się pojawić już w tamtym momencie, ale stchórzyłem. Ale kochałem ją z całego serca a nawet bardziej. To co zrobiłem może nie było najlepszym sposobem na ochronę mojej rodziny, ale gdybym mógł zrobiłbym i wiele wiele więcej, nieważne co to by było. Jeśli będę musiał... to nawet zabiję.
Odzyskiwałem jakby część siebie po tych spotkaniach z nią, ale wiedziałem, że jednak wiele się we mnie zmieniło i nigdy nie będę taki jak przedtem. Mogłem mieć tylko nadzieję, że moje nadzieje nie będą płonne i uda mi się do nich zbliżyć. Już się zbliżyłem. Ale nie na tyle na ile pragnąłem. Mat garnął się tu do mnie, co pokazywał chociażby ten telefon. Panowie patrzyli na mnie cały czas krzywo, ale chyba tylko młody zdawał się nie mieć do mnie pretensji. Powiedział mi nawet, że przeczuwał, że tak to się skończy i nie jest zdziwiony tak jak reszta. Nawet to rozumie. Sam ma żonę i dziecko. Reszta nie posiada rodzin w sensie kobiet i dzieci więc może dlatego tak sie rzucają. To co robią to naprawdę niebezpieczny zawód i być może, że to ich świadomy wybór.
- Wychodzę. - oznajmiłem im jakiś czas później, kiedy już przyszedł ten wyczekiwany przeze mnie sms. Młody napisał, że mam ruszać dupsko. Jaki bezpośredni. Ciekawe jak by się odzywał gdyby wiedział... Wcale by się nie odzywał. Poczułem bolesny ścisk w żołądku na tą myśl. Ale jest dobrze, nie trzeba się niczym martwić, pomyślałem, chcąc dodać sobie choć odrobinę otuchy.
- Dokąd? - Josh natychmiast mnie zaatakował. Uśmiechnąłem się aż pod nosem. I co miałem mu odpowiedzieć? Prawdę? Zacznie wrzeszczeć, że oszalałem. Jeśli skłamię, zacznie wrzeszczeć, że kłamię i że oszalałem. Więc... na jedno wychodzi.
- Jadę do miasta. - półprawda. Ale i tak się domyśli. Wiedziałem to, wystarczyło na niego spojrzeć. Już mrużył oczy widząc, jak zakładam na siebie płaszcz. - Nie będziesz krzyczeć? - to było aż dziwne, spodziewałem się, że od razu zacznie...
- To już chyba na ciebie nie działa. - powiedział, ale bynajmniej nie przestał się mroczyć. Uśmiechnąłem się znów gotowy go wyjścia.
- Masz rację. - powiedziałem i ruszyłem do wyjścia.
- Mam nadzieję, że jak już to wszystko wyjdzie ona urwie ci kutasa. - usłyszałem za sobą, aż się zatrzymałem. Spojrzałem na niego przez ramię. Stał i patrzył na mnie z rękami w kieszeniach.
- Jak wyjdzie? - powtórzyłem.
- Tak.
- A czy ja powiedziałem, że cokolwiek kiedyś wyjdzie? - powiedziałem spoglądając na niego. Nie rozmawiałem z nimi o tym więc nie wiedzą... Otworzył po chwili szeroko oczy. Chyba nie od razu to do niego dotarło.
- Co ty... Zwariowałeś? Ja myślałem, że ty ich na to przygotowujesz!
- Przygotować to bym musiał siebie. Na koniec wszystkiego. - mruknąłem przygładzając sobie materiał płaszcza na piersi. Nadal wytrzeszczał na mnie oczy.
- Ty idź w końcu po rozum do głowy, człowieku! Taki kochający mężuś i tatuś jesteś, że będziesz ich robił w takiego chuja?!
- Co ty możesz wiedzieć, co?! - zaatakowałem go. Nie miałem ochoty na te gadanie. - Nie masz ani żadnej baby ani tym bardziej dziecka, co ty możesz wiedzieć o tym co czuję, co?! Siedze w tym wszystkim dwadzieścia pierdolonych lat właśnie dla nich! I doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że mimo tego i tak tego nie zrozumieją.
- To jest czysta patologia w co ty się z nimi ładujesz, Jackson! Ja ci to mówię! Zastanów się, na mózg ci padło, człowieku!
- Tak, wiem, już to słyszałem. - powiedziałem zły i wyszedłem w końcu z mieszkania. Szybko skierowałem się do wind i zjechałem na podziemny parking. Auto stało dość blisko, nie musiałem do niego biec, choć miałem na to ochotę. Chciałem już z nią być i nawet złość mi przeszła. Ale tylko trochę.
Wiedziałem, że mają rację. To jest naprawdę kwadratura koła. Wtedy też... każdy z rodziny, a przede wszystkim Janet, mówili mi, żebym tego nie robił, że to nie jest żadne rozwiązanie. Mama płakała całymi tygodniami, a ojciec o mało znowu mi nie wpierdolił. Ale tym razem miałby rację. Ale uparłem się i zrobiłem to co chciałem nie słuchając absolutnie nikogo. A faceci zrobili to co trzeba było i po wszystkim. Biedny Murrey. Przeszedł załamanie nerwowe. Ale tak jak mu obiecałem, długo w więzieniu nie posiedział.
- No i gdzie on jest! - chodziłem zdenerwowany po sypialni w te i z powrotem. Miał tu być już pół godziny temu. - Może się wycofał?
- Nie mógł. Podpisał papiery. Jeśli naprawdę nie chce iść do pierdla to tu przyjedzie. - powiedział jeden z agentów.
CIA... Krążą przeróżne teorie spiskowe na temat tej organizacji rządowej. Fakt jest jeden. To jest organizacja rządowa. W świetle tego co wiedzą ludzie, którzy nie mają z tym nic wspólnego. Tak naprawdę jest to władza pod władzą. Rząd nie ma pojęcia o Illuminati, nie ma pojęcia co tak naprawdę robi CIA i kilka innych podobnych temu organizacji. Nikt nie ma pojęcia, że mają swojego zwierzchnika, który na głowie ma tylko jedno zadanie: zneutralizować w końcu tą globalną szajkę. Co nie jest wcale łatwe, walczą z tym od wielu lat. I nie posunęli się zbytnio do przodu.
To tak jakby rząd podziemny. Prezydent nie ma o tym pojęcia. O niczym nie ma pojęcia. A jeśli ma... to jest po złej stronie. Innej alternatywy nie ma. Tłumaczyli mi to, ale... szczerze mówią... mam na to zbyt małą głowę.
- Jest. Przyjechał. - powiedział jeden, który wszedł do pomieszczenia. - Wygląda jakby się najadł muchomorów. Jest zielony. - normalnie parsknąłbym śmiechem, ale teraz nie było w tym nic śmiesznego. Miałem zrobić coś niewyobrażalnego i nawet ja sam sobie tego nie wyobrażałem. Ale to nie on miał mi TO podawać. On miał być tylko aktorem w tym wszystkim. Lekarz, który miał podać mi tą substancję był już z nami na miejscu.
- Dzień dobry. - powitali go, gdy wszedł. Spojrzał na mnie przerażony. Trzeba było go w to wtajemniczyć, inaczej nic by z tego nie wyszło. Usiadł we fotelu w koncie i podparł głowę na ręce.
- Myślałem, że się rozmyślisz. - stwierdził nie patrząc na mnie, ale wiedziałem, że mówi do mnie.
- Nie mam wyjścia... - odpowiedziałem. Gardło miałem ściśnięte. Nic więcej nie chciało mi przez nie przejść.
Dona godzinę temu pojechała z Janet. Ta myślałem, że mnie sama własnoręcznie zabije, jak się o wszystkim dowiedziała. W tej kurwicy natychmiast chciała do niej iść i o wszystkim jej powiedzieć. Z trudem udało mi się ją zatrzymać i przekonać, że to jedyne rozwiązanie. Nie mogłem spać, jeść. Starałem sie wyglądać normalnie przed Doną, by niczego nie zaczęła podejrzewać. Chyba mi się udało.
Ściskało mnie na samą myśl, że... Najprawdopodobniej już jej nie zobaczę. Bałem się. Nie wiedziałem co będzie, czy to się uda. A Murrey zieleniał coraz bardziej z minuty na minutę.
- Uspokój się. - powiedział mu jeden z facetów.
- Chcecie mnie wsadzić do pierdla! - syknął. Chyba był naprawdę przerażony. Ręce mu się trzęsły.
- Już raz prawie wysłałeś mnie na tamten świat, masz doświadczenie! - wybuchnąłem, nie mogłem już tego znieść.
- Ty też się uspokój! - teraz mnie upomnieli. - Wszystko pójdzie zgodnie z planem. Musisz się tylko ogarnąć, chłopie. - zwrócił się do Murreya.
- Jasne.
- Tak. Nie trafisz do więzienia, a jeśli, to nie na długo. - lekarz spojrzał na faceta cały zielony. Gdyby nie ta cała sytuacja, śmiałbym się...
Tak... A potem to już wszystko wiadomo. Westchnąłem cicho, kiedy jechałem samochodem w umówione miejsce. Byłem ciekaw jak Dona zareaguje, kiedy mnie zobaczy. Serce miałem w gardle, czułem się jak nastolatek... Daleko mi było do niego, ale tak jak wtedy gdy ją poznałem. Wtedy też czułem się co najmniej o połowę młodszy. Nie myślałem, że można kochać kogoś aż tak bardzo.
Kochać. Co to za miłość czym ją obdarowałem. I nie raz mi to już ktoś powiedział... Ale to nie tak. Większość ludzi opowiada jakie to mają problemy, ale nawet nie zdają sobie sprawy z tego jacy są szczęśliwi. Za koniec świata uznają zwykłe codzienne niepowodzenia, kiedy ja naprawdę nie wiedziałem co zrobić, żeby wyjść z tego zywy z całą rodziną. Zgadzam się ze wszystkimi, że to nie było najlepsze i przemyślane rozwiązane, ale nie mniej skuteczne. Tego się nie da zaprzeczyć. Nie zrozumie takiego czegoś nikt, kto nie miał z tym styczności. To wykracza całkowicie poza pojmowanie zwykłego przeciętnego człowieka, którym ja też byłem. Do pewnego momentu. Dlatego wiesz, że Dona i młody nigdy mi tego nie darują, jeśli się o tym dowiedzą. O chłopaku niestety miałem małe pojęcie, ale ją znałem dobrze. I wiedziałem, że natychmiast nawet nie słuchając moich wyjaśnień i argumentów wymyśli tysiąc swoich mówiących co mogłem zrobić by to rozwiązać. Ale prawda była taka, że co by nie wymyśliła, skutek byłby jeden: nasz wspólny grób na cmentarzu. Byłem pewny, że gdybym tego nie zrobił, tak by się to skończyło. Nieważne czy postąpiłem jak tchórz czy nie. Dla mnie najważniejsza była jedna rzecz: Dona żyje i jest cała i zdrowa, nasz syn również, i to sie liczy. Drugą stronę tego medalu niestety trzeba jakoś przełknąć. Mam tu na myśli... jej rozpacz.
Przez te lata zastanawiałem się co czuje. Zastanawiałem się i dochodziłem do wniosku, że pewnie już powoli zaczyna o mnie zapominać. Teraz wiem, że sam to sobie wmawiałem, żeby samemu sobie w jakiś sposób ulżyć. Były takie momenty, w których nie wytrzymywałem już psychicznie. I były to bardzo częste momenty. Miałem ochotę rozwalać ściany gołymi rękami. I gdyby nie faceci, pewnie nie wyglądałoby to tak różowo. Mam tu na myśli ich zimne opanowanie. Nigdy nie pozwolili mi wyjść z domu w takich momentach. Dobrze wiedzieli, że nie będę wtedy zważał na nic, czy mnie ktoś gdzieś zobaczy, zaczepi, cokolwiek. Mieli rację niemal przykuwając mnie wtedy do kaloryfera. Tęskniłem za ukochaną kobietą, dobijał mnie fakt, że zrujnowałem sobie tym wszystkim życie, i sobie i jej. Wierciło mnie to w środku od samego początku, ale teraz... Kiedy była znów tak blisko, na wyciągnięcie ręki i chłopak też, czułem się o wiele lepiej. Nie wiedziałem czy to potrwa długo. Nie zamierzałem nic mówić. A sami na pewno niczego się nie domyślą. Kto by uwierzył w coś takiego?
Nie było tak naprawdę słów by opisać to jak się czułem za każdym razem kiedy ode mnie wychodziła. Jak gówno po prostu. Do niczego więcej między nami nie doszło od tamtej pory i może chyba dobrze... Chociaż sam powoli dążę do tego by w końcu mieć ją znów cały czas całą przy sobie. Nie miałem pojęcia co z tego wyniknie, ale... chciałem ją odzyskać, w jakiś swój pokrętny sposób. Janet była tym przerażona. Wiem, że dzwoniła do Dony, pewnie chciała się subtelnie dowiedzieć czy coś się dzieje. A potem truła mnie dupę. Stara się wybić mi to z głowy... Ale co ja mogę? Może oszalałem, może jestem nienormalny, ale w jaki inny sposób mam ją odzyskać? Przeciez chyba nit naprawdę nie myśli, że powiem jej prawdę. TAKĄ prawdę. Która na miejscu ją zabije. Ją i naszego syna.
Zaparłem się w sobie i wiedziałem, że nie dopuszczę by dowiedzieli się czegokolwiek.
Zatrzymałem się jakiś kawałek od tek kawiarenki i spojrzałem na telefon. Nic jeszcze nie przyszło, ale kawałek dalej widziałem jej samochód. Więc musieli już być. Nie chciałem do niego dzwonić pytać co tam, żeby nic się nie wydało. Czułem jak coś zaciska mi się w żołądku. Czułem, że przynajmniej na początku nie będzie z tego zadowolona, a młodemu da popalić w domu. Ostrzegałem go.
W końcu poczułem w dłoni wibracje.
Spojrzałem na wyświetlacz i od razu gęba mi się uśmiechnęła. Był sms, w końcu! Odczytałem i dowiedziałem się, że własnie się zmył. Chwilę potem zobaczyłem jak wychodzi na zewnątrz. Zauważył moje auto i uśmiechnął się szeroko. Wysiadłem.
- No idź, bo zacznie się domyślać! - powiedział podchodząc do mnie na pół kroku. Sam się szczerzyłem jak idiota, tak jak on. Miałem ze sobą piękną czerwoną różę. - No, widzę, że się postarałeś. Ale czemu tylko jedna? - wytrzeszczyłem na niego oczy.
- Miałem jej przynieść całą kwiaciarnię? - parsknął śmiechem.
- Dobra, to idź, ja spadam. Muszę się zabarykadować w pokoju zanim wrócicie. - zaśmiałem się po czym przegnaliśmy się w końcu i poszedłem w stronę knajpy. Gęba cały czas mi się uśmiechała. Zacząłem przygotowywać sobie w głowie co jej powiem, ale wiedziałem, że jak już przyjdzie co do czego to nie będę umiał wydusić z siebie ani słowa. A ona pewnie będzie chciała z gracją się podnieśc i obrażona wyjsć. Znów się uśmiechnąłem wyobrażając to sobie.
Dotarłem tam w końcu. Ze ściśniętym żołądkiem wszedłem do środka.
Siedziała tam tyłem do mnie co nawet mi odpowiadało. Podszedłem do niej powoli, po cichu, by mnie od razu nie zauważyła. Wyglądała pięknie, choć nie ubrała się jakoś wystawnie. Zresztą w jej mniemaniu szła z synem na zwykłą pizzę. Nieważne, że syn zrobił ją w konia i ja właśnie pochylam się lekko nad nią by szepnąć jej na ucho...
- Dzień dobry.
Wzdrygnęła się lekko, chyba ją lekko wystraszyłem. Odwróciła się w moją stronę i uniosła wysoko brwi za pewne zaskoczona moją obecnością. A jej oczy zrobiły się jeszcze większe, gdy dostrzegła kwiata.
- Dzień dobry... - baknęła patrząc cały czas na mnie. - A ty... do kogo? - zapytała znów spoglądając na różę. Uśmiechnałem się nieznacznie.
- A... dla pewnej pięknej kobiety. - powiedziałem. Zobaczyłem, że nieco zmarkotniała na te słowa, ale usiłowała się uśmiechnąć. Zagryzłem lekko wargę. Chyba idziemy w dobrym kierunku, pomyślałem...
- Szczęściara. - mruknęła znów, a ja usiadłem naprzeciw niej przy stoliku. Obserwowała mnie przez chwilę, po czym znów się odezwała. - Mój syn zaraz wróci... poleciał na chwilę... za potrzebą. - starała się udawać, że jej nic nie obleciało. A ja uśmiechnąłem się szeroko.
- Tak, wiem. - mruknąłem patrząc na nią. Chciałem się z nią jeszcze chwilę podroczyć. Popatrzyła na mnie unosząc lekko jedną brew.
- Tak?
- Tak. Widziałem. Jak wychodził.
- Gdzie wychodził? - zmarszczyła czoło.
- Z knajpy. - chyba nic z tego nie rozumiała. Dobra, pomyślałem, chyba już czas najwyższy.
- Po co wychodził z knajpy?? - już sięgała po telefon, ale delikatnie chwyciłem ją za dłoń. Spojrzała na mnie.
- Hm... Żebym mógł spokojnie spędzić miłe popołudnie z jego matką. - wytrzeszczyła na mnie oczy. A po chwili zaróżowiła się cała.
- Mówiłes, że czekasz na jakąś kobietę...
- Powiedziałem, że ta róża jest dla pięknej kobiety. Więc proszę. - wstałem i podszedłem do niej robiąc krok do przodu i wręczyłem jej kwiatka. Następnie z lekkim wahaniem, ale pochyliłem się i pocałowałem ja w policzek. Chyba naprawdę była zaskoczona bo tylko patrzyła przez chwilę na to co dostała. Zdązyłem z powrotem usiąść, kiedy poczułem na sobie jej piekący wzrok. Uśmiechnąłem sie nieśmiało.
- Czyj to był pomysł? Gadaj. - oo, zaczyna się.
- Wiesz...
- Mów.
- Twojego syna. - może powinienem skłamać? Jej mina dawała do zrozumienia, że tego się spodziewała.
- Tak myślałam! Wiedziałam, że ten szczeniak coś kombinuje!
- Daj spokój, przecież to nic takiego. Musiałabyś go widzieć... W jego mniemaniu jestem facetem, który nie potrafi normalnie nigdzie zaprosić kobiety. Postanowił więc mi pomóc.
- O, naprawdę? A nie wspomniałeś może, że ja może wcale nie chcę takich spotkań i to nie zależnie czy potrafisz mnie gdzieś zaprosić czy nie? - chyba naprawdę była zła. Nie umiałem się nie uśmiechać.
- Mówiłem mu, że będziesz zła. - mruknąłem spoglądając na niego. - Ale z drugiej strony...
- Co?
- Nawet nie próbowałem proponować ci kolacji bo wiedziałem, że się nie zgodzisz.
- Dobrze wiedziałeś.
- No widzisz. Twój syn i jego konspiracyjny plan spadli mi z nieba. - uśmiechnąłem się znów do niej. Nabrała głęboko powietrza do płuc i znów się zarumieniła.
- Dostanie w domu po łbie! Skończa się te wasze radosne knowania przeciwko mnie! - założyła ręce na piersi. Zaśmiałem się. - To według ciebie takie zabawne?
- Tak, trochę. I tak często mnie odwiedzasz, co to za różnica...
- Duża! Czuję się, jakbym była na potajemnym spotkaniu z kochankiem! - teraz już nie mogłem wytrzymać, zacząłem się śmiać.
- Daj spokój, Dona, kochanie. - wbiła we mnie wzrok. - Chyba moge tak do ciebie mówić...?
- NIE.
- Dlaczego?
- Bo nie.
- W takim razie, może coś zamówimy? - zaproponowałem powstrzymując kolejny uśmiech. Zrobiła obrażoną minę.
- Zamawiaj. - rzuciła niby obojętnie.
- Dona. - szepnąłem patrząc na nią. Wyciągnąłem do niej rękę lekko przez stół. Popatrzyła na nią lekko niepewnie, ale po chwili powoli podała mi swoją. Scisnąłem lekko jej dłoń w swojej. - Nie myśl znowu nad tym za dużo. - powiedziałem z lekkim uśmiechem po czym wstałem, by złożyć zamówienie. - Co sobie, życzysz... KOCHANIE? - wytrzeszczyła na mnie oczy. Oprócz nas było tam jeszcze kilkoro ludzi. Chyba o to jej chodziło. Wymruczała coś, po czym ze śmiechem skierowałem się w stronę pani krążącej za ladą. Oczywiście musiałem rozmawiać z nią na migi.
- Może ja to zrobię. - usłyszałam obok siebie i po chwili Dona zwyczajnie w swoim ojczystym języku złożyła całe nasze zamówienie.
- Dziękuję. - powiedziałem, kiedy już wróciliśmy do swojego stolika. Łypnęła na mnie spod byka. - No już nie udawaj, że jesteś taka zła. - i tak nie było źle. W końcu nie rzuciła się do ucieczki. Jeszcze.
- Jestem zła. - powiedziała nie patrząc na mnie.
- Proszę cię... - szepnąłem znów, łapiąc ją lekko za rękę, ale cofnęła ją.
- Tu są ludzie. Patrzą się. Jeśli ktoś zrobi nam zdjęcie, wiesz jaka będzie afera? Chyba niezbyt cię obchodzi to co ze mną wtedy będzie. - zamrugałem. - Po pierwsze zrobią ze mnie pannę lekkich obyczajów, która wskakuje do łózka każdemu, kto choćby z boku wygląda jak Jackson, po drugie rozwalisz mi przez to rodzinę. Ciekawe co jest z tego gorsze.
Patrzyłem na nią przez chwilę w milczeniu. Nie chciałem jej niczego rozwalać... Zresztą. Jej syn jest po mojej stronie. Tego cymbała w ogóle nie brałem pod uwagę.
- Aż tak obchodzi cię co będą mówić ludzie? Kiedyś cię to nie interesowało...
- Kiedyś byłam z Michaelem, i rzeczywiście, gówno mnie interesowało. Zresztą, on jest tylko jeden. - stwierdziła patrząc teraz na różę ode mnie, którą ode mnie dostała.
- Jest...? - bąknąłem. Powiedziała to w taki sposób, że... aż zacząłem się zastanawiać czy czegoś nie słyszała.
- Był, jest i będzie. - powiedziała dobitnie patrząc na mnie.
- Ale ja nie chcę zrobić ci krzywdy...
- Pchasz się tam, gdzie nie trzeba. - odpaliła patrząc wszędzie tylko nie na mnie. Z wciąż rękami założonymi na piersiach. Uśmiechnąłem się po chwili spoglądania na nią.
- Na pewno?
- NA PEWNO. Kocham swojego męża. - ach tak... ale powiedziała to tak jakby jej to ciężko przechodziło przez gardło.
- Którego? - wymsknęło mi się. AJ! Spojrzała na mnie wielkimi oczami.
- Ty... Nie bądź bezczelny!
- Przepraszam, nie powinienem tak mówić... - popatrzyłem na nią. Odwróciła znów twarz. - Ale nie wmawiaj mi tego, proszę cię. - znów spojrzała na mnie zła. Ale ta złość była taka słodka. Wiedziała, że mam rację, ale za nic nie chciała się do tego przyznać.
- Czego mam ci nie wmawiać?! Tego, że kocham swojego mężczyznę?
- Kochasz, Dona, błagam cię! - zaśmiałem się aż. Zmrużyła oczy. To, że jeszcze tu siedziała to był niezawodny znak, że w myślach przyznaje mi rację. Wiedziałem to. - Pojechał teraz pewnie z jakąś siksą gdzieś gdzie nikt im nie będzie przeszkadzał! - wywaliła na mnie oczy. Aż się zamknąłem. Znów coś chlapnąłem, a chyba nie powinienem tego wiedzieć, według niej, co nie?
- Skąd ty wiesz, że pojechał gdziekolwiek?! - oblizałem powoli usta. Wstrzymała oddech.
- Twój syn mi powiedział. - mruknąłem w końcu teraz sam odwracając od niej wzrok.
- Wiedziałam. - warknęła. - Urwę mu łeb!
- Nie denerwuj się. - szepnąłem znów czule. Spojrzała na mnie lekko skonsternowana. - Podaj mi dłoń. - poprosiłem, ale chyba nie miała zamiaru tego zrobić. - Proszę. - dopiero kiedy powiedziałem to słowo, łaskawie podała mi rękę. Ścisnąłem ją lekko. - Zależy mi na tobie.
Nastała cisza. Nawet pomyślałem, że tego nie dosłyszała...
- Nie mów tego więcej. - odpowiedziała wciąz na mnie nie patrząc.
- Dlaczego?
- Bo nie. Ja nie chcę tego słyszeć.
- Dlaczego? Mówię prawdę. Nie chcę cię ani wykorzystać, ani skrzywdzić. Co to za różnica jak wyglądam...
- Duża! Bardzo duża! - chyba naprawdę się zdenerwowała. Dobra, pomyślałem, trzeba zwolnić.
- Dobrze, przepraszam, nie denerwuj się. - wciąż nie chciała na mnie patrzeć. - Dona. - chciałem by na mnie spojrzała.
- On mnie nie zdradza. - mruknęła, ale jakby... miałem jakies takie wrażenie, że tak w ogóle to jej to wcale nie obchodzi.
- Skąd to wiesz?
- Wiem, po prostu.
- Skarbie, zastanów się i powiedz mi co naprawdę myślisz. Nie to, co wydaje ci się, że powinnaś mówić.
- Nie mów do mnie SKARBIE. - warknęła.
- Skarbie. - zaśmiałem się. Spojrzała na mnie z boku mrużąc oczy. Ale uśmiechnęła się w końcu. Tak lekko, że prawie nie było tego widać. Policzki jej się znów zaróżowiły. Westchnęła.
- Nie zmuszaj mnie, żebym o tym mówiła, bo znowu będzie... tak jak ostatnio. - powiedziała w końcu. Spuściła nieco głowę. - Darek stara się jak może, żeby mnie uszczęsliwić. Wiem, że mnie kocha, że nigdy nie pozwoliłby mnie nikomu skrzywdzić.
- I dlatego czujesz się w jakiś śmieszny sposób zobowiązana by mimo tego co sama czujesz wciąz z nim być. Nawet jeśli nie jesteś z nim szczęsliwa. - podsumowałem za nią. Sama by tego nie powiedziała, ale jej milczenie było wymowne. - Dona, to nie będzie zdawało egzaminu na dłuższą metę.
- Jesteśmy małżeństwem już pięc lat i jakoś zdaje egzamin. - warknęła znów patrząc w końcu na mnie.
- Jestes pewna, że zdaje? - ścisnąłem mocniej jej rękę. Spuściła znów głowę.
- Tak, zdaje. - odpowiedziała cichutko. Zapanowała cisza, po której znów zaczęła mówić. - Mateusz mówi, że Mike nie byłby zadowolony z mojego wyboru. - uśmiechnęła się smutno.
- Pewnie, że nie! - walnąłem zanim zdązyłem się powstrzymać. Spojrząła na mnie. Przełknąłem ślinę. - To chyba logiczne. Skrzywdził cię w przeszłości...
- Właśnie, w przeszłości.
- Ale Jackson jak sama powiedziałaś, nie zrobił ci nigdy takiej krzywdy! - no musiałem coś zrobić w końcu! Jej mina się nieco zmieniła. Sprawiała wrażenie jakby za wszelką cenę nie chciała nic powiedzieć. - No co?
- Jesteś pewnien, że nie zrobił? - zamrugałem.
- Przecież cię nie zdradzał...
- Wolałabym, żeby zdradzał i żył, niżeli leżał w grobie tak jak teraz. - zabiła mnie w tym momencie.
Zamknęła mi gębę na amen. Co miałem jej na to powiedzieć? Tak, miała rację, takiej krzywdy jak ja nikt jej chyba w życiu nie wyrządził...
Byłem pieprzonym egoistą i wiedziałem o tym doskonale. Ale byłem tylko człowiekiem. I tęskniłem za nią, za synem. Chciałem być z nimi, przy nic, opiekować się i nią i młodym. Choć on to już pewnie aż tak mnie nie potrzebował. Mówiłem to sobie już któryś raz z rzędu. Mata dobrze go wychowała i dała wszystko czego tylko potrzebował. Ale miałem nadzieję się z nim chociaż zaprzyjaźnić.
A prawda była po prostu taka, że było mi wstyd i wiedziałem, że nigdy sobie nie wybaczę tego co zrobiłem. I oni też nigdy mi tego nie wybaczą, jeśli kiedyś się o tym dowiedzą. Dlatego mówiłem sobie, że chłopak już nie potrzebuje ojca. A to nie miało zbyt wiele wspólnego z prawdą. Ale nawet wtedy chciałem być dla niego jakimś, choćby najmniejszym wsparciem.
- No cześć! - usłyszałem i natychmiast kurwica mi przeszło. Rozpoznałem ten głos. Młody dzwoni.
- Cześć, co słychać? - morda od razu mi się roześmiała. Tak samo jak on.
- U mnie w porządku. Słuchaj, Pan Bóg nas lubi, idiota pojechał w pizdu na trzy tygodnie, rozumiesz? - zmarszczyłem czoło.
- I co w związku z tym?
- No jak to co?! Człowieku, masz wolną rękę. Ja mam za ciebie myśleć i wszystko robić? Wystarczy, że udało mi się dzisiaj namówić mamę na wypad do miasta. - powiedział wymownym tonem. Roześmiałem się wesoło. Był niemożliwy.
- Naprawdę?
- No. - wyczułem, że się szczerzy. - Raczej nic nie podejrzewa. Zrobimy tak ja mówiłem, pójdę z nią, a potem ulotnie się, powiem, że idę do klopa albo coś w tym stylu i zadzwonię do ciebie. Będziemy w tej kawiarni, w której byliście, więc znajdź się tam gdzieś w pobliżu. - trajkotał jak najęty. Miałem ochotę znów się roześmiać.
- Wiesz, że matka urwie głowy nam obydwu? - mrugnąłem wciąż powstrzymując uśmiech.
- A tam. Ona po nocach spać nie może, jak myślisz dlaczego? - uśmiech nieco mi zrzedł.
- No nie wiem... - odpowiedziałem cicho.
- Bo o tobie myśli! Może jej się wydaje, że tego nie widać, ale to widać gołym okiem jak w morde strzelił. I raczej nawet jeśli w pierwszej chwili się wścieknie to potem będzie zadowolona. Jestem pewien. Jak jej powiedziałem, że mogłaby znaleźć sobie jakiegoś FAJNEGO faceta i że TY jesteś FAJNY to ryknęła na mnie, ale ja wiem swoje. - otworzyłem szeroko oczy.
- Zwolnij trochę... Co jej powiedziałeś???
- No to co słyszałeś. Daj spokój w ogóle, ten dureń myśli, że wszyscy na około są idiotami, ale ja wiem gdzie on pojechał. - wywarczał.
- Gdzie niby? Do pracy....
- Tak, do pracy! Prosze cię! Będzie pracował fiutem na jakiejś babie. Sorry, ale mnie oczu nie zamydli, fagas jeden.
- Wyrażaj się, chłopcze. - powiedziałem, ale mój głos nabrzmiewał śmiechem. Boże, jako n go nie lubi! Dobra nasza.
- No co, prawdę mówię, nic więcej.
- Masz w ogóle jakieś dowody na to że on zdradza twoją matkę? - jasne, taki mądry jestem a sam jej o tym mówiłem... tak jak on.
- Nie mam. Ale sie znajdą. - zabrzmiało to co najmniej... podejrzanie.
- Co ty kombinujesz?
- Nic. - powiedział niewinnie.
- Mat. - syknąłem z naciskiem.
- Co?
- Żebyś mi tylko jakichś głupot nie robił, słyszysz?
- Jakich głupot, człowieku, co ty! Tylko jej coś pokażę.
- CO?! - przerażał mnie momentami. Zaczął się śmiać.
- Daj spokój, żartowałem. Nie będę do tego potrzebował żadnych spreparowanych dowodów, ona go w końcu sama kopnie w dupę. Zobaczysz.
- A skąd ta pewnosć? - no właśnie.
- Jak się koło niej porządnie zakręcisz to tak będzie.
- Słuchaj... - ten chłopak naprawdę był niesamowity. Ale to wszystko nie było tak proste jak mu się wydawało. - Ja nie chcę do niczego zmuszać twojej matki... - tak, ale najchętniej to bym ją tu zamknął u siebie, pomyślałem.
- Ale nie będziesz musiał. Przecież mówię. - nawet nie zdązyłem mu na to nic odpowiedzieć. - Dobra, to ja dam ci znać o której będziemy wychodzić. To ruszysz za nami tylko, żeby cię nie było widać! A potem napisze ci smsa kiedy będę uciekał. O kwiatach nie zapomnij. - Boże, gadał jakby robił to codziennie! Konspiracje, naprawdę...
Rozłączyłem się w końcu i cały czas uśmiech nie schodził mi z twarzy. Mimo tego uczucia, które dobijało się do mnie, że jestem skończonym gnojem, cieszyłem się. Powinienem zostawić ją w spokoju, ale nie. Nie mogłem. Nie potrafiłem. I nie chciałem.
Usiadłem na moment dosłownie, Musiałem się uspokoić, wyrzucić z głowy wrzeszczący głos Janet, który mówił mi, że nie zasługuję nawet na miano glisty. Zachowywałem się nie jak ojciec i mąż, tylko jak jakiś przydupas, który wyhaczył okazję. A tak przynajmniej to wyglądało z zewnątrz. Ale tylko ja i faceci znali całą prawdę i mogli spojrzeć na to w miarę obiektywnym okiem. Kochałem ją, naprawdę. I nasze dziecko też. Nieważne ile miał lat kiedy się o nim dowiedziałem. Mogłem się pojawić już w tamtym momencie, ale stchórzyłem. Ale kochałem ją z całego serca a nawet bardziej. To co zrobiłem może nie było najlepszym sposobem na ochronę mojej rodziny, ale gdybym mógł zrobiłbym i wiele wiele więcej, nieważne co to by było. Jeśli będę musiał... to nawet zabiję.
Odzyskiwałem jakby część siebie po tych spotkaniach z nią, ale wiedziałem, że jednak wiele się we mnie zmieniło i nigdy nie będę taki jak przedtem. Mogłem mieć tylko nadzieję, że moje nadzieje nie będą płonne i uda mi się do nich zbliżyć. Już się zbliżyłem. Ale nie na tyle na ile pragnąłem. Mat garnął się tu do mnie, co pokazywał chociażby ten telefon. Panowie patrzyli na mnie cały czas krzywo, ale chyba tylko młody zdawał się nie mieć do mnie pretensji. Powiedział mi nawet, że przeczuwał, że tak to się skończy i nie jest zdziwiony tak jak reszta. Nawet to rozumie. Sam ma żonę i dziecko. Reszta nie posiada rodzin w sensie kobiet i dzieci więc może dlatego tak sie rzucają. To co robią to naprawdę niebezpieczny zawód i być może, że to ich świadomy wybór.
- Wychodzę. - oznajmiłem im jakiś czas później, kiedy już przyszedł ten wyczekiwany przeze mnie sms. Młody napisał, że mam ruszać dupsko. Jaki bezpośredni. Ciekawe jak by się odzywał gdyby wiedział... Wcale by się nie odzywał. Poczułem bolesny ścisk w żołądku na tą myśl. Ale jest dobrze, nie trzeba się niczym martwić, pomyślałem, chcąc dodać sobie choć odrobinę otuchy.
- Dokąd? - Josh natychmiast mnie zaatakował. Uśmiechnąłem się aż pod nosem. I co miałem mu odpowiedzieć? Prawdę? Zacznie wrzeszczeć, że oszalałem. Jeśli skłamię, zacznie wrzeszczeć, że kłamię i że oszalałem. Więc... na jedno wychodzi.
- Jadę do miasta. - półprawda. Ale i tak się domyśli. Wiedziałem to, wystarczyło na niego spojrzeć. Już mrużył oczy widząc, jak zakładam na siebie płaszcz. - Nie będziesz krzyczeć? - to było aż dziwne, spodziewałem się, że od razu zacznie...
- To już chyba na ciebie nie działa. - powiedział, ale bynajmniej nie przestał się mroczyć. Uśmiechnąłem się znów gotowy go wyjścia.
- Masz rację. - powiedziałem i ruszyłem do wyjścia.
- Mam nadzieję, że jak już to wszystko wyjdzie ona urwie ci kutasa. - usłyszałem za sobą, aż się zatrzymałem. Spojrzałem na niego przez ramię. Stał i patrzył na mnie z rękami w kieszeniach.
- Jak wyjdzie? - powtórzyłem.
- Tak.
- A czy ja powiedziałem, że cokolwiek kiedyś wyjdzie? - powiedziałem spoglądając na niego. Nie rozmawiałem z nimi o tym więc nie wiedzą... Otworzył po chwili szeroko oczy. Chyba nie od razu to do niego dotarło.
- Co ty... Zwariowałeś? Ja myślałem, że ty ich na to przygotowujesz!
- Przygotować to bym musiał siebie. Na koniec wszystkiego. - mruknąłem przygładzając sobie materiał płaszcza na piersi. Nadal wytrzeszczał na mnie oczy.
- Ty idź w końcu po rozum do głowy, człowieku! Taki kochający mężuś i tatuś jesteś, że będziesz ich robił w takiego chuja?!
- Co ty możesz wiedzieć, co?! - zaatakowałem go. Nie miałem ochoty na te gadanie. - Nie masz ani żadnej baby ani tym bardziej dziecka, co ty możesz wiedzieć o tym co czuję, co?! Siedze w tym wszystkim dwadzieścia pierdolonych lat właśnie dla nich! I doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że mimo tego i tak tego nie zrozumieją.
- To jest czysta patologia w co ty się z nimi ładujesz, Jackson! Ja ci to mówię! Zastanów się, na mózg ci padło, człowieku!
- Tak, wiem, już to słyszałem. - powiedziałem zły i wyszedłem w końcu z mieszkania. Szybko skierowałem się do wind i zjechałem na podziemny parking. Auto stało dość blisko, nie musiałem do niego biec, choć miałem na to ochotę. Chciałem już z nią być i nawet złość mi przeszła. Ale tylko trochę.
Wiedziałem, że mają rację. To jest naprawdę kwadratura koła. Wtedy też... każdy z rodziny, a przede wszystkim Janet, mówili mi, żebym tego nie robił, że to nie jest żadne rozwiązanie. Mama płakała całymi tygodniami, a ojciec o mało znowu mi nie wpierdolił. Ale tym razem miałby rację. Ale uparłem się i zrobiłem to co chciałem nie słuchając absolutnie nikogo. A faceci zrobili to co trzeba było i po wszystkim. Biedny Murrey. Przeszedł załamanie nerwowe. Ale tak jak mu obiecałem, długo w więzieniu nie posiedział.
- No i gdzie on jest! - chodziłem zdenerwowany po sypialni w te i z powrotem. Miał tu być już pół godziny temu. - Może się wycofał?
- Nie mógł. Podpisał papiery. Jeśli naprawdę nie chce iść do pierdla to tu przyjedzie. - powiedział jeden z agentów.
CIA... Krążą przeróżne teorie spiskowe na temat tej organizacji rządowej. Fakt jest jeden. To jest organizacja rządowa. W świetle tego co wiedzą ludzie, którzy nie mają z tym nic wspólnego. Tak naprawdę jest to władza pod władzą. Rząd nie ma pojęcia o Illuminati, nie ma pojęcia co tak naprawdę robi CIA i kilka innych podobnych temu organizacji. Nikt nie ma pojęcia, że mają swojego zwierzchnika, który na głowie ma tylko jedno zadanie: zneutralizować w końcu tą globalną szajkę. Co nie jest wcale łatwe, walczą z tym od wielu lat. I nie posunęli się zbytnio do przodu.
To tak jakby rząd podziemny. Prezydent nie ma o tym pojęcia. O niczym nie ma pojęcia. A jeśli ma... to jest po złej stronie. Innej alternatywy nie ma. Tłumaczyli mi to, ale... szczerze mówią... mam na to zbyt małą głowę.
- Jest. Przyjechał. - powiedział jeden, który wszedł do pomieszczenia. - Wygląda jakby się najadł muchomorów. Jest zielony. - normalnie parsknąłbym śmiechem, ale teraz nie było w tym nic śmiesznego. Miałem zrobić coś niewyobrażalnego i nawet ja sam sobie tego nie wyobrażałem. Ale to nie on miał mi TO podawać. On miał być tylko aktorem w tym wszystkim. Lekarz, który miał podać mi tą substancję był już z nami na miejscu.
- Dzień dobry. - powitali go, gdy wszedł. Spojrzał na mnie przerażony. Trzeba było go w to wtajemniczyć, inaczej nic by z tego nie wyszło. Usiadł we fotelu w koncie i podparł głowę na ręce.
- Myślałem, że się rozmyślisz. - stwierdził nie patrząc na mnie, ale wiedziałem, że mówi do mnie.
- Nie mam wyjścia... - odpowiedziałem. Gardło miałem ściśnięte. Nic więcej nie chciało mi przez nie przejść.
Dona godzinę temu pojechała z Janet. Ta myślałem, że mnie sama własnoręcznie zabije, jak się o wszystkim dowiedziała. W tej kurwicy natychmiast chciała do niej iść i o wszystkim jej powiedzieć. Z trudem udało mi się ją zatrzymać i przekonać, że to jedyne rozwiązanie. Nie mogłem spać, jeść. Starałem sie wyglądać normalnie przed Doną, by niczego nie zaczęła podejrzewać. Chyba mi się udało.
Ściskało mnie na samą myśl, że... Najprawdopodobniej już jej nie zobaczę. Bałem się. Nie wiedziałem co będzie, czy to się uda. A Murrey zieleniał coraz bardziej z minuty na minutę.
- Uspokój się. - powiedział mu jeden z facetów.
- Chcecie mnie wsadzić do pierdla! - syknął. Chyba był naprawdę przerażony. Ręce mu się trzęsły.
- Już raz prawie wysłałeś mnie na tamten świat, masz doświadczenie! - wybuchnąłem, nie mogłem już tego znieść.
- Ty też się uspokój! - teraz mnie upomnieli. - Wszystko pójdzie zgodnie z planem. Musisz się tylko ogarnąć, chłopie. - zwrócił się do Murreya.
- Jasne.
- Tak. Nie trafisz do więzienia, a jeśli, to nie na długo. - lekarz spojrzał na faceta cały zielony. Gdyby nie ta cała sytuacja, śmiałbym się...
Tak... A potem to już wszystko wiadomo. Westchnąłem cicho, kiedy jechałem samochodem w umówione miejsce. Byłem ciekaw jak Dona zareaguje, kiedy mnie zobaczy. Serce miałem w gardle, czułem się jak nastolatek... Daleko mi było do niego, ale tak jak wtedy gdy ją poznałem. Wtedy też czułem się co najmniej o połowę młodszy. Nie myślałem, że można kochać kogoś aż tak bardzo.
Kochać. Co to za miłość czym ją obdarowałem. I nie raz mi to już ktoś powiedział... Ale to nie tak. Większość ludzi opowiada jakie to mają problemy, ale nawet nie zdają sobie sprawy z tego jacy są szczęśliwi. Za koniec świata uznają zwykłe codzienne niepowodzenia, kiedy ja naprawdę nie wiedziałem co zrobić, żeby wyjść z tego zywy z całą rodziną. Zgadzam się ze wszystkimi, że to nie było najlepsze i przemyślane rozwiązane, ale nie mniej skuteczne. Tego się nie da zaprzeczyć. Nie zrozumie takiego czegoś nikt, kto nie miał z tym styczności. To wykracza całkowicie poza pojmowanie zwykłego przeciętnego człowieka, którym ja też byłem. Do pewnego momentu. Dlatego wiesz, że Dona i młody nigdy mi tego nie darują, jeśli się o tym dowiedzą. O chłopaku niestety miałem małe pojęcie, ale ją znałem dobrze. I wiedziałem, że natychmiast nawet nie słuchając moich wyjaśnień i argumentów wymyśli tysiąc swoich mówiących co mogłem zrobić by to rozwiązać. Ale prawda była taka, że co by nie wymyśliła, skutek byłby jeden: nasz wspólny grób na cmentarzu. Byłem pewny, że gdybym tego nie zrobił, tak by się to skończyło. Nieważne czy postąpiłem jak tchórz czy nie. Dla mnie najważniejsza była jedna rzecz: Dona żyje i jest cała i zdrowa, nasz syn również, i to sie liczy. Drugą stronę tego medalu niestety trzeba jakoś przełknąć. Mam tu na myśli... jej rozpacz.
Przez te lata zastanawiałem się co czuje. Zastanawiałem się i dochodziłem do wniosku, że pewnie już powoli zaczyna o mnie zapominać. Teraz wiem, że sam to sobie wmawiałem, żeby samemu sobie w jakiś sposób ulżyć. Były takie momenty, w których nie wytrzymywałem już psychicznie. I były to bardzo częste momenty. Miałem ochotę rozwalać ściany gołymi rękami. I gdyby nie faceci, pewnie nie wyglądałoby to tak różowo. Mam tu na myśli ich zimne opanowanie. Nigdy nie pozwolili mi wyjść z domu w takich momentach. Dobrze wiedzieli, że nie będę wtedy zważał na nic, czy mnie ktoś gdzieś zobaczy, zaczepi, cokolwiek. Mieli rację niemal przykuwając mnie wtedy do kaloryfera. Tęskniłem za ukochaną kobietą, dobijał mnie fakt, że zrujnowałem sobie tym wszystkim życie, i sobie i jej. Wierciło mnie to w środku od samego początku, ale teraz... Kiedy była znów tak blisko, na wyciągnięcie ręki i chłopak też, czułem się o wiele lepiej. Nie wiedziałem czy to potrwa długo. Nie zamierzałem nic mówić. A sami na pewno niczego się nie domyślą. Kto by uwierzył w coś takiego?
Nie było tak naprawdę słów by opisać to jak się czułem za każdym razem kiedy ode mnie wychodziła. Jak gówno po prostu. Do niczego więcej między nami nie doszło od tamtej pory i może chyba dobrze... Chociaż sam powoli dążę do tego by w końcu mieć ją znów cały czas całą przy sobie. Nie miałem pojęcia co z tego wyniknie, ale... chciałem ją odzyskać, w jakiś swój pokrętny sposób. Janet była tym przerażona. Wiem, że dzwoniła do Dony, pewnie chciała się subtelnie dowiedzieć czy coś się dzieje. A potem truła mnie dupę. Stara się wybić mi to z głowy... Ale co ja mogę? Może oszalałem, może jestem nienormalny, ale w jaki inny sposób mam ją odzyskać? Przeciez chyba nit naprawdę nie myśli, że powiem jej prawdę. TAKĄ prawdę. Która na miejscu ją zabije. Ją i naszego syna.
Zaparłem się w sobie i wiedziałem, że nie dopuszczę by dowiedzieli się czegokolwiek.
Zatrzymałem się jakiś kawałek od tek kawiarenki i spojrzałem na telefon. Nic jeszcze nie przyszło, ale kawałek dalej widziałem jej samochód. Więc musieli już być. Nie chciałem do niego dzwonić pytać co tam, żeby nic się nie wydało. Czułem jak coś zaciska mi się w żołądku. Czułem, że przynajmniej na początku nie będzie z tego zadowolona, a młodemu da popalić w domu. Ostrzegałem go.
W końcu poczułem w dłoni wibracje.
Spojrzałem na wyświetlacz i od razu gęba mi się uśmiechnęła. Był sms, w końcu! Odczytałem i dowiedziałem się, że własnie się zmył. Chwilę potem zobaczyłem jak wychodzi na zewnątrz. Zauważył moje auto i uśmiechnął się szeroko. Wysiadłem.
- No idź, bo zacznie się domyślać! - powiedział podchodząc do mnie na pół kroku. Sam się szczerzyłem jak idiota, tak jak on. Miałem ze sobą piękną czerwoną różę. - No, widzę, że się postarałeś. Ale czemu tylko jedna? - wytrzeszczyłem na niego oczy.
- Miałem jej przynieść całą kwiaciarnię? - parsknął śmiechem.
- Dobra, to idź, ja spadam. Muszę się zabarykadować w pokoju zanim wrócicie. - zaśmiałem się po czym przegnaliśmy się w końcu i poszedłem w stronę knajpy. Gęba cały czas mi się uśmiechała. Zacząłem przygotowywać sobie w głowie co jej powiem, ale wiedziałem, że jak już przyjdzie co do czego to nie będę umiał wydusić z siebie ani słowa. A ona pewnie będzie chciała z gracją się podnieśc i obrażona wyjsć. Znów się uśmiechnąłem wyobrażając to sobie.
Dotarłem tam w końcu. Ze ściśniętym żołądkiem wszedłem do środka.
Siedziała tam tyłem do mnie co nawet mi odpowiadało. Podszedłem do niej powoli, po cichu, by mnie od razu nie zauważyła. Wyglądała pięknie, choć nie ubrała się jakoś wystawnie. Zresztą w jej mniemaniu szła z synem na zwykłą pizzę. Nieważne, że syn zrobił ją w konia i ja właśnie pochylam się lekko nad nią by szepnąć jej na ucho...
- Dzień dobry.
Wzdrygnęła się lekko, chyba ją lekko wystraszyłem. Odwróciła się w moją stronę i uniosła wysoko brwi za pewne zaskoczona moją obecnością. A jej oczy zrobiły się jeszcze większe, gdy dostrzegła kwiata.
- Dzień dobry... - baknęła patrząc cały czas na mnie. - A ty... do kogo? - zapytała znów spoglądając na różę. Uśmiechnałem się nieznacznie.
- A... dla pewnej pięknej kobiety. - powiedziałem. Zobaczyłem, że nieco zmarkotniała na te słowa, ale usiłowała się uśmiechnąć. Zagryzłem lekko wargę. Chyba idziemy w dobrym kierunku, pomyślałem...
- Szczęściara. - mruknęła znów, a ja usiadłem naprzeciw niej przy stoliku. Obserwowała mnie przez chwilę, po czym znów się odezwała. - Mój syn zaraz wróci... poleciał na chwilę... za potrzebą. - starała się udawać, że jej nic nie obleciało. A ja uśmiechnąłem się szeroko.
- Tak, wiem. - mruknąłem patrząc na nią. Chciałem się z nią jeszcze chwilę podroczyć. Popatrzyła na mnie unosząc lekko jedną brew.
- Tak?
- Tak. Widziałem. Jak wychodził.
- Gdzie wychodził? - zmarszczyła czoło.
- Z knajpy. - chyba nic z tego nie rozumiała. Dobra, pomyślałem, chyba już czas najwyższy.
- Po co wychodził z knajpy?? - już sięgała po telefon, ale delikatnie chwyciłem ją za dłoń. Spojrzała na mnie.
- Hm... Żebym mógł spokojnie spędzić miłe popołudnie z jego matką. - wytrzeszczyła na mnie oczy. A po chwili zaróżowiła się cała.
- Mówiłes, że czekasz na jakąś kobietę...
- Powiedziałem, że ta róża jest dla pięknej kobiety. Więc proszę. - wstałem i podszedłem do niej robiąc krok do przodu i wręczyłem jej kwiatka. Następnie z lekkim wahaniem, ale pochyliłem się i pocałowałem ja w policzek. Chyba naprawdę była zaskoczona bo tylko patrzyła przez chwilę na to co dostała. Zdązyłem z powrotem usiąść, kiedy poczułem na sobie jej piekący wzrok. Uśmiechnąłem sie nieśmiało.
- Czyj to był pomysł? Gadaj. - oo, zaczyna się.
- Wiesz...
- Mów.
- Twojego syna. - może powinienem skłamać? Jej mina dawała do zrozumienia, że tego się spodziewała.
- Tak myślałam! Wiedziałam, że ten szczeniak coś kombinuje!
- Daj spokój, przecież to nic takiego. Musiałabyś go widzieć... W jego mniemaniu jestem facetem, który nie potrafi normalnie nigdzie zaprosić kobiety. Postanowił więc mi pomóc.
- O, naprawdę? A nie wspomniałeś może, że ja może wcale nie chcę takich spotkań i to nie zależnie czy potrafisz mnie gdzieś zaprosić czy nie? - chyba naprawdę była zła. Nie umiałem się nie uśmiechać.
- Mówiłem mu, że będziesz zła. - mruknąłem spoglądając na niego. - Ale z drugiej strony...
- Co?
- Nawet nie próbowałem proponować ci kolacji bo wiedziałem, że się nie zgodzisz.
- Dobrze wiedziałeś.
- No widzisz. Twój syn i jego konspiracyjny plan spadli mi z nieba. - uśmiechnąłem się znów do niej. Nabrała głęboko powietrza do płuc i znów się zarumieniła.
- Dostanie w domu po łbie! Skończa się te wasze radosne knowania przeciwko mnie! - założyła ręce na piersi. Zaśmiałem się. - To według ciebie takie zabawne?
- Tak, trochę. I tak często mnie odwiedzasz, co to za różnica...
- Duża! Czuję się, jakbym była na potajemnym spotkaniu z kochankiem! - teraz już nie mogłem wytrzymać, zacząłem się śmiać.
- Daj spokój, Dona, kochanie. - wbiła we mnie wzrok. - Chyba moge tak do ciebie mówić...?
- NIE.
- Dlaczego?
- Bo nie.
- W takim razie, może coś zamówimy? - zaproponowałem powstrzymując kolejny uśmiech. Zrobiła obrażoną minę.
- Zamawiaj. - rzuciła niby obojętnie.
- Dona. - szepnąłem patrząc na nią. Wyciągnąłem do niej rękę lekko przez stół. Popatrzyła na nią lekko niepewnie, ale po chwili powoli podała mi swoją. Scisnąłem lekko jej dłoń w swojej. - Nie myśl znowu nad tym za dużo. - powiedziałem z lekkim uśmiechem po czym wstałem, by złożyć zamówienie. - Co sobie, życzysz... KOCHANIE? - wytrzeszczyła na mnie oczy. Oprócz nas było tam jeszcze kilkoro ludzi. Chyba o to jej chodziło. Wymruczała coś, po czym ze śmiechem skierowałem się w stronę pani krążącej za ladą. Oczywiście musiałem rozmawiać z nią na migi.
- Może ja to zrobię. - usłyszałam obok siebie i po chwili Dona zwyczajnie w swoim ojczystym języku złożyła całe nasze zamówienie.
- Dziękuję. - powiedziałem, kiedy już wróciliśmy do swojego stolika. Łypnęła na mnie spod byka. - No już nie udawaj, że jesteś taka zła. - i tak nie było źle. W końcu nie rzuciła się do ucieczki. Jeszcze.
- Jestem zła. - powiedziała nie patrząc na mnie.
- Proszę cię... - szepnąłem znów, łapiąc ją lekko za rękę, ale cofnęła ją.
- Tu są ludzie. Patrzą się. Jeśli ktoś zrobi nam zdjęcie, wiesz jaka będzie afera? Chyba niezbyt cię obchodzi to co ze mną wtedy będzie. - zamrugałem. - Po pierwsze zrobią ze mnie pannę lekkich obyczajów, która wskakuje do łózka każdemu, kto choćby z boku wygląda jak Jackson, po drugie rozwalisz mi przez to rodzinę. Ciekawe co jest z tego gorsze.
Patrzyłem na nią przez chwilę w milczeniu. Nie chciałem jej niczego rozwalać... Zresztą. Jej syn jest po mojej stronie. Tego cymbała w ogóle nie brałem pod uwagę.
- Aż tak obchodzi cię co będą mówić ludzie? Kiedyś cię to nie interesowało...
- Kiedyś byłam z Michaelem, i rzeczywiście, gówno mnie interesowało. Zresztą, on jest tylko jeden. - stwierdziła patrząc teraz na różę ode mnie, którą ode mnie dostała.
- Jest...? - bąknąłem. Powiedziała to w taki sposób, że... aż zacząłem się zastanawiać czy czegoś nie słyszała.
- Był, jest i będzie. - powiedziała dobitnie patrząc na mnie.
- Ale ja nie chcę zrobić ci krzywdy...
- Pchasz się tam, gdzie nie trzeba. - odpaliła patrząc wszędzie tylko nie na mnie. Z wciąż rękami założonymi na piersiach. Uśmiechnąłem się po chwili spoglądania na nią.
- Na pewno?
- NA PEWNO. Kocham swojego męża. - ach tak... ale powiedziała to tak jakby jej to ciężko przechodziło przez gardło.
- Którego? - wymsknęło mi się. AJ! Spojrzała na mnie wielkimi oczami.
- Ty... Nie bądź bezczelny!
- Przepraszam, nie powinienem tak mówić... - popatrzyłem na nią. Odwróciła znów twarz. - Ale nie wmawiaj mi tego, proszę cię. - znów spojrzała na mnie zła. Ale ta złość była taka słodka. Wiedziała, że mam rację, ale za nic nie chciała się do tego przyznać.
- Czego mam ci nie wmawiać?! Tego, że kocham swojego mężczyznę?
- Kochasz, Dona, błagam cię! - zaśmiałem się aż. Zmrużyła oczy. To, że jeszcze tu siedziała to był niezawodny znak, że w myślach przyznaje mi rację. Wiedziałem to. - Pojechał teraz pewnie z jakąś siksą gdzieś gdzie nikt im nie będzie przeszkadzał! - wywaliła na mnie oczy. Aż się zamknąłem. Znów coś chlapnąłem, a chyba nie powinienem tego wiedzieć, według niej, co nie?
- Skąd ty wiesz, że pojechał gdziekolwiek?! - oblizałem powoli usta. Wstrzymała oddech.
- Twój syn mi powiedział. - mruknąłem w końcu teraz sam odwracając od niej wzrok.
- Wiedziałam. - warknęła. - Urwę mu łeb!
- Nie denerwuj się. - szepnąłem znów czule. Spojrzała na mnie lekko skonsternowana. - Podaj mi dłoń. - poprosiłem, ale chyba nie miała zamiaru tego zrobić. - Proszę. - dopiero kiedy powiedziałem to słowo, łaskawie podała mi rękę. Ścisnąłem ją lekko. - Zależy mi na tobie.
Nastała cisza. Nawet pomyślałem, że tego nie dosłyszała...
- Nie mów tego więcej. - odpowiedziała wciąz na mnie nie patrząc.
- Dlaczego?
- Bo nie. Ja nie chcę tego słyszeć.
- Dlaczego? Mówię prawdę. Nie chcę cię ani wykorzystać, ani skrzywdzić. Co to za różnica jak wyglądam...
- Duża! Bardzo duża! - chyba naprawdę się zdenerwowała. Dobra, pomyślałem, trzeba zwolnić.
- Dobrze, przepraszam, nie denerwuj się. - wciąż nie chciała na mnie patrzeć. - Dona. - chciałem by na mnie spojrzała.
- On mnie nie zdradza. - mruknęła, ale jakby... miałem jakies takie wrażenie, że tak w ogóle to jej to wcale nie obchodzi.
- Skąd to wiesz?
- Wiem, po prostu.
- Skarbie, zastanów się i powiedz mi co naprawdę myślisz. Nie to, co wydaje ci się, że powinnaś mówić.
- Nie mów do mnie SKARBIE. - warknęła.
- Skarbie. - zaśmiałem się. Spojrzała na mnie z boku mrużąc oczy. Ale uśmiechnęła się w końcu. Tak lekko, że prawie nie było tego widać. Policzki jej się znów zaróżowiły. Westchnęła.
- Nie zmuszaj mnie, żebym o tym mówiła, bo znowu będzie... tak jak ostatnio. - powiedziała w końcu. Spuściła nieco głowę. - Darek stara się jak może, żeby mnie uszczęsliwić. Wiem, że mnie kocha, że nigdy nie pozwoliłby mnie nikomu skrzywdzić.
- I dlatego czujesz się w jakiś śmieszny sposób zobowiązana by mimo tego co sama czujesz wciąz z nim być. Nawet jeśli nie jesteś z nim szczęsliwa. - podsumowałem za nią. Sama by tego nie powiedziała, ale jej milczenie było wymowne. - Dona, to nie będzie zdawało egzaminu na dłuższą metę.
- Jesteśmy małżeństwem już pięc lat i jakoś zdaje egzamin. - warknęła znów patrząc w końcu na mnie.
- Jestes pewna, że zdaje? - ścisnąłem mocniej jej rękę. Spuściła znów głowę.
- Tak, zdaje. - odpowiedziała cichutko. Zapanowała cisza, po której znów zaczęła mówić. - Mateusz mówi, że Mike nie byłby zadowolony z mojego wyboru. - uśmiechnęła się smutno.
- Pewnie, że nie! - walnąłem zanim zdązyłem się powstrzymać. Spojrząła na mnie. Przełknąłem ślinę. - To chyba logiczne. Skrzywdził cię w przeszłości...
- Właśnie, w przeszłości.
- Ale Jackson jak sama powiedziałaś, nie zrobił ci nigdy takiej krzywdy! - no musiałem coś zrobić w końcu! Jej mina się nieco zmieniła. Sprawiała wrażenie jakby za wszelką cenę nie chciała nic powiedzieć. - No co?
- Jesteś pewnien, że nie zrobił? - zamrugałem.
- Przecież cię nie zdradzał...
- Wolałabym, żeby zdradzał i żył, niżeli leżał w grobie tak jak teraz. - zabiła mnie w tym momencie.
Zamknęła mi gębę na amen. Co miałem jej na to powiedzieć? Tak, miała rację, takiej krzywdy jak ja nikt jej chyba w życiu nie wyrządził...
I jestem!
OdpowiedzUsuńAle znów pojadę Jacksona jak psa xD
Dona dobrze powiedziała. Nikt jej tak nie skrzywdził jak on sam. Wiesz... Chyba faktycznie mniej by ją zranił, jakby powiedzial że jej nie kocha, ma ją dupie i tyle. Załamałaby się, znów wróciła do Polski... Tak, owszem. Ale to i tak byloby lepsze niż jego śmierć. Złapał się najłatwiejszego ale i najbardziej kurewskiego sposobu.
Boi się że jak Dona pozna prawdę to go zostawi? A może słusznie? Miał odwagę sfingować śmierć, a nie ma odwagi przyjąć na barki prawdy?
MIKE JEST TYLKO JEDEN. Same te jej slowa mówią, że ten teraz jest dla niej jedynie podróbą. I Mike chce tak żyć? nawet jakby zostawiła Darka dla niego to co? Chyba nisko się ceni, jak pasuje mu aby widziała w nim tylko marną podróbkę byłego męża.
Im dłużej ją okłamuje, tym bardziej reakcja Dony będzie negatywna. Skoro ona go kocha, zrozumie i wybaczy. Może nie od razu, ale to zrobi. A jak nie, to znaczy że nie kocha, a jak nie kocha to nie ma sensu się starać i robić z siebie debila.
Mike robi z siebie ofiarę, ale to on to wszystko stworzył. Stwarza kłamstwo za kłamstwem, każe cierpieć rodzinie dla własnej korzyści. Patrzy tylko aby jemu było lepiej, bo może być przy rodzince itd. A gdzie w tym wszystkim jest Dona? Bo jej na pewno nie bierze pod uwagę, jej dobra i uczuć.
No niestety, takie moje zdanie.
No nic, czekam i czekam, może zmądrzeje ten pawian w końcu :P
Buziaki i czekam na nn! <3
xDDDDDDDDDDDD
UsuńAż się bałam czytać, naprawdę. :D
Aż taka straszna jestem?XD
UsuńNie no, ale takie emocje i pazury na tego Jacksona, a przecież on taki biedny jest. xD
UsuńJa tam nie wiem jak inni, ale ja jak to czytam wstecz i pisze kolejne rozdziały to mnie głowa boli. xD
Hej!
OdpowiedzUsuńTo hej było zmęczone, bardzo zmęczone. Niewiarygodne jak ciężko było mi się tu dostać, ale jestem więc do rzeczy. Postaram się być krótko, zwięźle i na temat. Jedziem więc z tym koksem...
Kocham młodego. Ma naprawdę ciekawe pomysły, a jego podejście do niektórych problemów jest bombowe wręcz. No po prostu apart z niego, że hej. Ciekawe po kim to ma xD No i wszyscy nagle zaczynają żałować. Tak Jackson jesteś gnojkiem, który uciekł (delkatnie mówiąc) od problemu i tyle. Liczy się że sobie uświadomił pewien fakt, że to on cholernie zranił Done, a swoim ostatnim zdaniem go dopiła całkowicie. I prawidłowo, niech go dobije. Dobra nie bądźmy dla niego wiecznie źli i niedobrzy. Mam nadzieję, że niedługo weźmie się w garść. Liczę jednak, że Dona da mu w mordę xP Ja sadystka ;D
Dona niech sobie nim tak głowy nie zatruwa. Dobra inaczej niech zatruwa sobie głowę czym innym. Naprzykład dlaczego on jest zbyt podobny do Michaela, bo nie wierzę że ona wierzy w te wszystkie bajeczki. Wow ma wywalone na Darka. Od kiedy? Czyżby coś się zmieniło? Mam nadzieję, że na lepsze dla niej. Liczę, że niedługo wszyscy ogarną swoje dupy i będzie cacy.
Weny ci życzę nie? No chyba, że nie chcesz, ale z pewnością chcesz xD
Dziękuję za uwagę i do następnego.
Cześć ;***
Hahaha! xD Jeju. :) Powiem, że w 'dostanie w morde' to tylko w wielkim skrócie. Ale ja niczego zdradzać nie będę za zapas.
UsuńxD
Pozdrawiam. :)