***
Siedzieliśmy w tej knajpie, patrzyłam na niego już jakiś czas. Milczał. Chyba nie wiedział co powiedzieć na moje ostatnie słowa. Sama chyba bym nie wiedziała. Ale taka była prawda. Mimo, że on mnie zafascynował, to wiedziałam, że miłością mojego życia jest i zawsze będzie tylko Mike. Ten prawdziwy, żaden jego sobowtór. Ale dlaczego do chuja ten tu tak mi się podobał? Dlaczego ciągnęło mnie do niego, dlaczego mimo tego, że byłam zła za te konspiracje, cieszyłam się, że mogę znów spędzić z nim trochę czasu?
Przy nim czułam się zupełnie inaczej niż z Darkiem. Z moim obecnym mężem na każdym kroku mogłam spodziewać się awantury. Z Mateuszem żarł się non stop, to było naprawdę męczące. A tu widać, że młody szybko dogadał sie z tym całym Billym i całkiem dobrze się rozumieją, skoro uknuli to wszystko przeciwko mnie. Już ja sobie z nim pogadam. Nawet nie chciałam myśleć o powrocie Darka za te trzy tygodnie. Teraz, kiedy go nie było, a pojawił się Billy... Czułam się o wiele swobodniej niż zwykle. A nie powinno tak przeciez być, prawda? Nie powinnam czuć się tak dobrze przy obcym facecie. A tak się właśnie czułam. Miałam ochotę się uśmiechać, kiedy tak na niego patrzyłam, kiedy zmarnowany szukał pewnie w głowie jakiejś odpowiedzi. Ale najwyraźniej jej nie znajdował.
Pani w końcu przyniosła nasze zamówienia. Natychmiast zajęłam się zawartością mojego talerza, tak naprawdę by robić cokolwiek. On poszedł za moim przykładem. Przez jakiś czas nikt nic nie mówił. Nieźle, pomyślałam. Będziemy tak siedzieć cały czas?
- Opowiedz mi coś o młodym. - powiedział nagle ni z tego ni z owego. Aż na niego spojrzałam lekko zaskoczona.
- A na co ci coś wiedzieć?
- Tak po prostu. To fajny dzieciak... - wbił wzrok w swój talerz. Zastanowiłam się. Co niby miałam mu opowiadać? Sama wiedziałam o moim synu chyba wszystko. Jakże by inaczej? Ale co miałam jemu powiedzieć?
- Ale co chciałbyś wiedzieć? - nawet nie wiedziałam od czego zacząć.
- Tak po prostu... po trochu ze wszystkiego. - uśmiechnał się zachęcająco.
- Po trochu ze wszystkiego... - zastanowiłam się.- Pomyślmy... - mruknęłam.
- Nie śpiesz się. Mamy dużo czasu. - wymruczał znów patrząc na mnie.
- Jasne. - odchrząknęłam cicho. - Więc, począwszy od tego, kiedy się urodził. Miałam to szczęście, że był stosunkowo spokojnym dzieckiem. Nie płakał za bardzo, noce przesypiał spokojnie. - wzruszyłam ramionami. Troche mnie to krępowało, opowiadanie o nim. - Kiedyś nie był taki śmiały.
- Tak? - zainteresował się nagle. Patrzył na mnie wyczekująco, aż rozwinę nieco swoją myśl.
- Tak. Do dziesiątego roku życia był raczej... powściągliwy. Wobec tych, których kompletnie nie znał. Byłam trochę zdziwiona, bo gdy pierwszy raz odwidziałam z nim rodzinę Michaela wcale się nie krępował. Kiedy przyjechały do moich rodziców Janet i LaToya też się nie wstydził. Ale ogółem... Kiedy mieszkaliśmy w Australii, chował się zawsze za mną, kiedy ktoś przyszedł. Cały czas był tylko ze mną. - westchnęłam. - Ale był kochanym dzieckiem. - uśmiechnęłam się i zobaczyłem, że sam się uśmiecha. Miał jakieś takie zamglone spojrzenie. Może to sobie wszystko wyobrażał. - Tylko raz wykazał się większą odwagą w stosunku do obcego dla niego człowieka.
- To znaczy? - naprawdę wydawał się być bardzo zainteresowany.
- Kiedy miał siedem lat przyczepił się do mnie taki jeden. Nie chciałam się z nim spotykać, ale w końcu pomyślałam, że czemu nie. - wzruszyłam ramionami. Słuchał uwaznie. - To nie trwało długo. Facet na początku robił bardzo dobre wrażenie. Kwiatki, szmatki i tak dalej, Mateusza traktował jak najlepszego kumpla, wyobraź sobie. - parsknełam śmiechem.
- I co dalej?
- Starał się dopóki pierwszy raz się z nim nie umówiłam. - zrobiłam krzywą minę. - Nie czułam tego z resztą, zmuszałam się do tej znajomości. Ale myślałam, że może to tylko na początku, że potem będzie pewnie lepiej. Ale nie było. Wcale mnie nie interesował. - wpakowałam sobie jeden kęs do ust. - Tak po trzeciej randce, jesli dobrze pamiętam... zaczęły się pierwsze cyrki. Ja nie wiem za kogo on się miał, ale na pewno nie był normalny. - popiłam swoją colę.
- Co zrobił?
- Moje dziecko zaczęło mu przeszkadzać. - wyjaśniłam. Wytrzeszczył na mnie oczy.
- Jak przeszkadzać, nie rozumiem??
- Normalnie. Na początku starał się go upychać po znajomych, żeby jak sam stwierdził móc pobyć choć trochę tylko we dwoje. Stwierdziłam, że raz czy dwa to nic złego, ale potem przestało mi się to podobać, bo najchętniej to wywalałby go komuś codziennie. Kiedy mu to wytknęłam wściekł się i powiedział, że przez tego dzieciaka nie może mnie nawet dotknąć, bo mały wszędzie za mną łazi. - prychnęłam. - Po pierwsze to ja nie wiem co on sobie wyobrażał, że po pary tygodniach wskoczyłabym mu już do łóżka? - parsknęłam znów śmiechem. - Awantura... Potem przez jakiś czas był spokój. A potem znowu to samo. A finał był naprawdę spektakularny. - patrzył na mnie w lekkim napięciu.
- Co się stało?
- Wściekł się znowu jednego razu i powiedział, że albo pozbędę się tego bachora, albo on sam to zrobi. - wytrzeszczył znów na mnie oczy. W następnej chwili zacisnął zęby i dłonie w pięści. Nic nie powiedział. - Możesz sobie wyobrazić co zrobiłam.
- Co?
- Wykopałam fagasa za drzwi... a raczej próbowałam.
- Próbowałaś...?
- Mhm. Raczej był silniejszy ode mnie. Moje dziecko na to patrzyło...
- NA CO?! Zgwałcił cię?!
- Nie. - zaśmiałam się. Dlaczego każdy komu o tym opowiadałam od razu zakładał taki scenariusz? - Ale musiałam się z nim troche posiłować zanim udało mi się go wypchnąć z domu. Sąsiad usłyszał moje wrzaski i mi pomógł. Ale zanim do nas przybiegł, ten gnój zdążył wystrzelić mi z liścia. - przez chwilę nic nie mówił, tylko patrzył na mnie wielkimi oczami w milczeniu.
- Uderzył cię?
- No... tak jakby. I własnie wtedy mój synek jakby... się przebudził. Musiałbyś to widzieć, jak wystartował, jak mu przygrzmocił w klejnoty, to od razu debilowi odechciało się dalszej szarpaniny. Mój mały bohater. - zaczęlam chichotać. Billy po chwili sam się uśmiechnał, ale wyglądał na rozeźlonego. - Od tamtej pory zrobił się taki bardziej otwarty. Już sie za mną nie chował. Nie wiem, może poprzysiągł sobie, że będzie mnie bronił. I bronił. Prawie stanął na głowie, kiedy wychodziłam za Darka, ale nie wiele zdziałał. - wyciągnął rękę i złapał mnie znów za dłoń. Ścisnął ją lekko. Spojrzałam mu w oczy...
- Niech ja tylko się dowiem, co to za...
- Daj spokój. - przerwałam mu zanim jeszcze skończył. Westchnęłam. - Głupich nie sieją, sami się rodzą. - skwitowałam całość. Skrzywił się lekko. Ale to nie było do niego...
- Chciałbym sobie porozmawiać z tym... damskim bokserem. - powiedział bardzo wymownie. - Jak się nazywa? - dodał całkiem niewinnie.
- Wincenty Witos. - mruknełam patrząc na niego.
- Ok. Dziękuję. - nie no, błagam, dał się nabrać! Zaśmiałam się. - Co?
- Chyba nie myślałeś, że naprawdę powiem ci jak on się nazywa?
- Myślałem...
- Daj spokój. - powtórzyłam. - Nie rób głupot...
- Głupot? On cię uderzył...
- To było jakies dziesięć lat temu, człowieku. Myślisz, że ja w ogóle pamiętam jak on się nazywał? - powiedziałam lekceważąco i uśmiechnęłam się patrząc na niego. - Wiem tylko tyle, że był tam jakimś urzędasem, nic więcej.
- Na pewno. - chyba mi nie wierzył.
- Na pewno!
- W sumie to powiedziałas mi wystarczająco dużo. - stwierdził nagle grzebiąc widelcem w swoim talerzu. Otworzyłam szeroko oczy.
- Słucham?
- Tak... Urzędnik... Ustrój mają tam niezbyt skomplikowany. Wystarczy mi kilka dni, żebym dowiedział się co to za typ...
- Powiedziałam, żebyś nie robił głupot, Billy. - powtórzyłam. Spojrzał na mnie tak jakoś, kiedy wypowiedziałam jego imię. Uśmiechnał się raczej... smutno... Nic nie powiedział. - Ej.
- Co? - mruknął wciąż grzebiąc w swoim jedzeniu.
- Masz mi obiecać, że nie będziesz nigdzie grzebać.
- Ja nie będę.
- BILLY! Nie rób jaj! - zaśmiał się.
- Nie robię.
- OBIECAJ mi, że nie będziesz nic robił. Ani ty ani nikt inny! - patrzyłam na niego zdenerwowana. Jeszcze tego mi brakowało, jakbym nie miała dość teraz swoich problemów. Popatrzył na mnie lekko z ukosa.
- Dla ciebie wszystko. - odetchnęłam trochę, choć ten komentarz nieco mnie skrępował.
- No...
- Ale nie ma nic za darmo. - dodał chytrze. Aż zawarczałam.
- Co chcesz w zamian?! Wiadro kartofli?! - znów zaczął się śmiać. Nie wiedziałam skąd u niego teraz to poczucie humory.
- Nie, akurat to mi nie potrzebne... - odchrząknał cicho pod nosem. - Umówisz się ze mną na taką prawdziwą kolację. Z prawdziwego zdarzenia.
Patrzyłam na niego wielkimi oczami jak spodki. Co on sobie wyobraża?!
- Dopiero co ci powiedziałam, że mam męża i że mi na nim zależy...
- A ja ci powiedziałem, że mnie zalezy na tobie i nie mam zamiaru odpuścić. Mam ci to udowodnić? - mam uciekać? Czy jeszcze chwile poczekać?
- Niby jak? - pochylił się w moją stronę z uśmiechem.
- Nie dam ci spokoju, dopóki się ze mną nie spotkasz.
- Ale co ci to da? Nawet jeśli się zgodze to tylko dla świętego spokoju, żebyś się ode mnie odczepił, a o powtórce nie będziesz miał co marzyć. - wyrecytowałam jak żołnierz.
- Jesteś pewna? - coś w jego głosie wzbudziło moje podejrzenia.
- Co masz zamiar zrobić?
- Nic. - odparł niewinnie. - Jestem kreatywny. Możesz być pewna, że ci się spodoba i będziesz chciała powtórki. - zmrużyłam oczy.
- Nie sądzę.
- Ale ja tak. - wyszczerzył się znów. Miałam ochotę trzasnąc go w papę ale się powstrzymałam. Wkurzał mnie, ale z drugiej strony schlebiał mi, że tak chce się starać. Głupota ludzka, postanowiłam zaczekać i zobaczyć co z tego wyniknie.
- Możesz robić co chcesz. - rzuciłam niedbale zakładając ręce na piersi. - I tak nic nie zdziałasz. Przez pięć lat nie zdradziłam Darka i teraz też tego nie zrobię.
- To nie byłaby żadna zdrada. - powiedziałam łagodnym tonem. Aż na niego znowu spojrzałam.
- Jak to nie? A co to twoim zdaniem by było?
- Zdradzasz, jeśli w ogóle w jakikolwiek sposób jesteś związana z partnerem. A ty jesteś z nim tylko dlatego, bo wydaje ci się, że musisz. W jakiś pokraczny sposób chcesz w ten sposób mu się za coś odwdzięczyć. Chciałbym tylko wiedzieć za co. Dona, to małżeństwo istnieje tylko na papierze, nawet jeśli chodzisz z nim do łózka to mało co cię z nim łączy. Nawet Mateusz jest... - zająknął się, a potem dokończył. - ...twojego pierwszego męża. Powiedziałbym nawet więcej, ale nie chcę cię urazić.
- CO byś powiedział?? - ukuło mnie to, ale jakby to powiedzieć... powiedział prawdę. Byłam takim typem osoby, że nie umiałam się wkurzać o coś co sama wiedziałam, że jest prawdziwe. Nie kłamał. Ale to nie znaczyło, że otwarcie powiem, że ma rację.
- Powiedziałem, że nie chcę cię urazić.
- Powiedz, jestem bardzo ciekawa!
- Ok, jak chcesz. Tylko pamiętaj, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. - pogroził mi paluchem przed nosem. - Powiedz mi - zaczął. - Kiedy ten... twój mąż - powiedział z obrzydzeniem. - cię dotyka albo kiedy się z nim kochasz to co sobie wyobrażasz? - wytrzeszczyłam na niego oczy. Czułam, że momentalnie purpurowieję. Co on sobie wyobraża???
- Nie bądź świnia.
- To tylko pytanie, ale według mnie jak najbardziej na miejscu. - wzruszył ramionami.
- NA MIEJSCU???
- Tak. - popatrzył mi w oczy. - Nie kochasz go, nie jesteś z nim szczęśliwa...
- Nawet jeśli kogoś sobie wyobrażam to ty wiesz KTO to jest i tu właśnie wracamy do punktu zero i tego co ci powiedziałam! Kocham tylko jednego faceta, a żaden inny PODOBNY mi go nie zastąpi! - zdenerwowałam się naprawdę. Zaczęłam zbierać swoje rzeczy i ubierać się. - Zdążyłam za siebie zapłacić, cześć! - rzuciłam tylko i wyszłam szybko na dwór kierując się do swojego samochodu.
- Zaczekaj! - usłyszałam za sobą, ale nie zareagowałam. Po chwili poczułam jak łapie mnie za ramię. - Przecież wiesz, że nie chciałem cię zranic... Ale przyznałaś mi właśnie rację. - spojrzałam mu w oczy, ale nie byłam w stanie nic konstruktywnego powiedzieć. Westchnęłam tylko.
- Daj mi spokój. - chciałam wsiąść do auta, ale oczywiście znów mnie powstrzymał.
- Proszę cię. - dotknał mojego policzka. Mimo panującego mrozu dłonie miał ciepłe. Było to miłe uczucie przy tym ostrym szczypaniu. - Odwiozę cię. Chyba nie myślisz, że pozwolę ci jechać samej po tym jak... zjedliśmy razem kolację... chyba tak to można nazwać? - uśmiechnął się lekko. Prychnęłam.
- Nie potrzebuję, dzięki, możesz wracać sam. - nie miałam zamiaru tak łatwo dać sie przekabacić.
- Daj spokój.
- Ty daj! I idź mi stąd już! Bo cię rozjadę! - pogroziłam mu paluchem przed nosem. Zaśmiał się wesoło.
- Jestem bardzo ciekawy. - powiedział i przeszedł kawałek dalej ustawiajac się przed maską mojego samochodu. Cudak.
- Daj spokój.. - westchnęłam. - Mówię to już któryś raz.
- Ja też. - patrzeliśmy na siebie jakiś czas, po czym zacisnęłam usta i zatrzasnełam drzwi auta, które otworzyłam i zamknęłam całe.
- Niech ci będzie. Ale potem się ode mnie odczepisz! - podszedł do mnie. Bardzo blisko.
- Nie. - powiedział z szerokim uśmiechem. Fuknęłam pod nosem. Był naprawdę niemożliwy.
Zachowałem się trochę po świńsku, ale taka była prawda. Powiedziałem to co myślałem, a przede wszystkim wiedziałem, że mam rację. I udało się. Trochę ją sprowokowałam i w końcu sama to powiedziała. Trochę okrężnym sposobem, ale jednak. To w końcu Dona. Ona nigdy nie mówiła o niczym wprost. Zawsze krążyła wokół sprawy, ale koniec końców zawsze umiała ją rozwiązać...
Miałem wielką ochotę znów ją pocałować, i chyba nawet to wyczuła w jakiś sposób, bo odsunęła się ode mnie na krok. Mógłbym ją złapać za ramiona, przycisnąć do siebie i zrobić to na co mam ochotę. Nie miałaby zbyt wiele siły by mi uciec w takim wypadku. Ale nie zrobiłem tego. Nie chciałem jej zmuszać. Chciałem zbliżyć się do niej powoli, tak by ona nawet sama nie wiedziała, że jestem już tak blisko. Nie mogłem popełnić błędu.
Wsiadła łaskawie do mojego auta, kiedy otworzyłem jej drzwi. Jej mina była zabójcza, musiałem gryźć się w usta, żeby nie zacząć się śmiać.
- Ciekawe co będzie z moim samochodem. Zdechnie na tym mrozie. - burknęła znów. Patrzyła na swój samochód wciąz przez boczną szybę, kiedy ja wsiadałem do środka. Zaśmiałem się cicho.
- Nic mu nie będzie, nie martw się. Przyjedzie za nami. - spojrzała na mnie.
- Jak to?
- Wyślę przyjaciela by go przyprowadził. - odparłem. Miałem oczywiście na myśli jednego z facetów. Młody pójdzie bez oporów. Reszta pewnie będzie znów smęcić... Nic nowego.
- Aha. - mruknęła tylko. - Żeby mi nic nie zginęło. - palnęła chwilę później. Aż na nią spojrzałem. No naprawdę...
- Ale teraz powiedziałaś, wiesz? - prychnąłem.
- No co? Nie pozwalam się nikomu obcemu zbliżać ani do siebie, ani do mojego samochodu. Patrzcie jaki zdziwiony! - roześmiałem się znów.
- Nie bój się, wszystko będzie na swoim miejscu. - zapewniłem ją po czym w końcu odpaliłem silnik. Mógłbym tak patrzeć na nią bez przerwy przez cały czas, ale trzeba było ruszać, w aucie było jeszcze chłodno. Zaczęła rozcierać sobie ręce. - Znowu nie wzięłaś ze sobą rękawiczek. - upomniałem ją. Spojrzała na mnie spod zmrużonych oczu.
- Nie twój interes.
- Mój, mój. - zarechotałem widząc jej wkurzenie. Ciekaw byłem czy zdawała sobie sprawę jak słodko teraz wygląda. Wyciągnąłem swoją rękę i złapałem lekko jej dłoń... palce miała skostniałe. Próbowała odepchnąć od siebie moją rękę, ale nie pozwoliłem jej na to. Złapałem ją i w końcu splotłem razem nasze palce. Znieruchomiała na moment. Kiedy na nią spojrzałem zobaczyłem jak poczerwieniała. Lekki uśmiech natychmiast pojawił mi sie na twarzy...
- Weź... przestań. - wymruczała chcąc znów oswobodzić się z mojego uścisku.
- Uspokój się. Prowadzę. I to jedną ręką.
- Twój problem. - odwróciła ode mnie twarz i zaczęła uporczywie wpatrywać się w obraz za oknem. Ciekawe czy cokolwiek tam widziała...
- Przepraszam za tą... niegrzeczność z mojej strony. - powiedziałem w końcu bo chyba naprawdę nie chciała dać się urobić. Ale za rękę trzymałem ją nadal.
- Niegrzeczność. To łagodnie powiedziane, naprawdę. - fuknęła. Zagryzłem wargę.
- Jesteś wyjątkowo słodka, kiedy się złościsz, ale teraz już przestań.
- Co, zemdliło cię od nadmiaru cukru? - sarknęła. Musiałem się zaśmiać. To było do niej bardzo podobne.
- Nie, wręcz przeciwnie. - mruknąłem. Po chwili na mnie spojrzała. - Jeśli nie przestaniesz mogę nie pozwolić ci wrócić do domu. - stwierdziłem wesoło. Parskneła śmiechem.
- Mieszkam naprzeciw ciebie.
- A to kolejna okoliczność sprzyjająca, naprawdę. - popatrzyła znów na mnie, na mój szeroki uśmiech. - Porwę cię do siebie i już nie wypuszczę.
- Ta, jasne. - wyśmiała mnie. Patrzyłem na nią tylko przez trzy sekundy.
- Chcesz się przekonać? - byłem naprawdę zdolny do wszystkiego. Oczywiście, że nie zrobiłbym jej krzywdy. Nigdy tego nie zrobiłem... jeśli chodzi o stan fizyczny. Ale to będzie nie zły widok, jej mina, kiedy zapakuję ją do siebie, do swojej sypialni i tak się z nią zamknę, a klucz wyrzucę choćby przez okno. Czułem się jakby naprawdę mi odbiło. Upajała mnie swoją obecnością.
- Nie zrobisz tego. - powiedziała z przekonaniem, nawet na mnie nie spojrzała.
- Skąd ta pewność? - zagadnąłem zerkając na nią.
- Po prostu. I patrz na drogę, bo zaraz się na czymś rozwalimy. - westchneła. Zachichotałem ale do końca drogi już nic nie mówiłem. Uśmiechałem się tylko przez cały czas co chyba musiało ją denerwować, bo zerkała na mnie co jakiś czas.
- W końcu zaparkowałem na swoim miejscu w podziemnym garażu. Wyskoczyła od razu z tego samochodu i już mknęła przed siebie do wind.
- Hej, zaczekaj! - poleciałem za nią jak jakiś pies normalnie. Nawet się nie odwróciła. Wcisnęła guzik i zaledwie chwilę potem drzwi się otworzyły. Wszedłem tam za nią.
- Nie mogłem pojechać drugą?! - fuknęła zakładając ręce na piersi i patrząc na mnie ze śmieszną minką.
- Nie! - zaśmiałem się i podszedłem do guzików po czym wcisnąłem ten zatrzymujący. Winda stanęła...
- Co ty robisz? - chyba ją zaskoczyłem. Podszedłem do niej blisko. - Bo pomyślę sobie, że jesteś psycholem rodem z Gniezna! - uśmiechnąłem się lekko.
- Nie zrobię ci krzywdy. Nie gadaj takich głupot. Zrobiłem ci coś kiedyś? - to pytanie miało podwójne dno, ale ona go nie dostrzegła...
- Nie. - odpowiedziała spoglądając na mnie spod rzęs. - Jak na razie nie. - uściśliła. Przysunąlem się do niej jeszcze bardziej. Nie napierałem na nią. Sama wcisnęła się w ścianę. Pogładziłem ją po policzku na co przełknęła głośno ślinę. Nie odrywała ode mnie wzroku. Wyczuwałem jej szybki oddech, kiedy dotknałem palcami jej policzka. - Nie waż się... robić cokolwiek. - powiedziała nagle. Popatrzyłem na nią przez moment.
- A jeśli zrobię?
- To wtedy...
- Co wtedy? - wyszeptałem pochylając się nad nią. Gdyby mogła to pewnie wtopiłaby się w tą ścianę... Zaniemówiła na chwilę...
- Dostaniesz w łeb! - zapiszczała prawie, widząc że jestem coraz bliżej niej.
- Powiedziałem ci, że ci nie odpuszczę. I że ci to udowodnię...
- Miałeś się nie zbliżać.
- Pech, że znalazłaś się razem ze mną w tej samej ciasnej windzie... - mruknąłem znów patrząc jej w oczy. Nie śpieszyłem się. Dopóki nie odblokuję mechanizmu, nikt nam nie przeszkodzi...
- To ty się tu za mną wpakowałeś! - wytkneła mi. Teraz już widać było wyraźnie jak jej klatka piersiowa poruszała się w oddechu... Nie miała pojęcia jak mnie tym kusi... Uśmiechnąłem się. Już chciałem musnąć jej usta po raz pierwszy kiedy jakimś cudem dała rade jeszcze odsunąć się ode mnie na milimetr. - Będę gryzła! - ostrzegła mnie patrząc na mnie wielkimi oczami. Źrenice miała rozszerzone... No chyba nie ze strachu? Gdyby naprawdę się bała, już dawno by jej tu nie było, a zawartośc moich gaci licho by się przedstawiała. Znałem ją doskonale. Stała nieruchomo i nic więcej. Nie przygważdżałem jej, mogła spokojnie się wywinąć. Ale tego nie robiła.
Uśmiechnąłem się znów.
- Nie będziesz. - szepnąłem jej na ucho na co poczułem jak drży.
- Nie rób... - jęknęła, chyba już tracąc powoli swój animusz.
- Ciii... - szepnąłem znów i objąłem ją w końcu w talii. Nawet nie pisnęła.
Moment w którym nasze usta się ze sobą zetknęły będe pamiętał bardzo wyraźnie. Prąd jaki mnie wtedy przeszedł był nie porównywalny z niczym. A po chwili poczułem ja obejmuje mnie za szyję. Nieśmiało i powoli, a za chwilę jedna jej ręka zanurzyła się w moich włosach. Aż zamruczałem. Uwielbiałem to, zawsze...
Pogłębiłem nieznacznie pocałunek na co już sama zareagowała. Z wielką aprobatą przyjąłem jej język, a ona sama zaczęła zapalczywie mnie całować. Aż mnie to trochę oszołomiło. Ten nagły wybuch entuzjazmu nieco zbił mnie z tropu. Ledwo nadążałem za jej tempem, czułem jej dłonie we włosach na policzkach, karku, wszędzie, gdzie tylko miała dostęp... czyli niemal na całym ciele. Tak bardzo pragnąłem jej bliskosci i dotyku, że nawet ten płaszcz, który miałem na sobie nie był jakąś wielką przeszkodą.
W końcu udało mi sie jej dorównać i stwierdziłem, że to mogłoby trwać bez końca. Mogłbym słuchać jej przyspieszonego oddechu, kiedy raz po raz w trakcie wciągała powietrze głęboko do płuc. Przycisnąłem ją do siebie nie zwracając już uwagi na kompletnie nic, istniała dla mnie tylko ona... Do tego stopnia się zapomniałem, że nawet nie wiedziałem, kiedy popchnęła mnie na ścianę przeciwległą do tej w która ona sama się wciskała, a jej obie dłonie znów wplotły się w moje włosy. Zatraciłem się w tym kompletnie...
W pewnym momencie poczułem lekkie szarpnięci i usłyszałem miękki zgrzyt... Winda znów ruszyła i jechała w górę. Jakim sposobem...? Nie przestawała mnie całować, więc prześwit tej świadomości trwał naprawdę bardzo krótko, nie zainteresowałem się tym wcale. Obejmowałem ją wciąz ciasno by mi nie umknęła. Nie miałem zamiaru jej już wypuszczać, nigdy. Zamruczała cicho i zassała czubek mojego języka... Odleciałem całkowicie...
Nawet się nie zorientowałem, kiedy winda się zatrzymała, a drzwi rozsunęły. Oderwała się ode mnie i wystartowała z tej winy... Po zaledwie chwili już jej nie było. Puste dłonie paliły mnie żywym ogniem, wciąż czułem jej usta na swoich... Powoli przeciągnałem językiem po swoich wargach. Chwilę mi zajeło zanim dotarło do mnie co się stało. A jej już dawno nie było...
Cwaniara! Dopiero zakumałem co się stało. Nawet jeśli wyglądała na taką co się kompletnie zatraciła w pocałunku, przynajmniej jakaś część jej świadomości musiała pełnić dyżur. Obróciła moją własną broń przeciwko mnie. I tym samym mi sie wymknęła. Kiedy dotarłem pod swoje drzwi i spojrzałem na drzwi jej mieszkania, uśmiechnąłem się. Była niesamowita.
Czas do wieczora minął bardzo szybko. Miałem ochote iść tam do niej i zapukać, ale się powstrzymałem. Miałem takie dziwne przeczucie, że nawet by mi nie otworzyła. Nawet to rozumiałem. Pewnie czuła sie teraz nieswojo i w ogóle... Ale jeśli czuła się tak jak ja, nie miałbym nic przeciwko.
Miałem stado motyli w brzuchu. Nie wiedziałem, może zaczynałem za dużo sobie pozwalać, może robiłem sobie zbyt wielką nadzieję, ale czułem, że ona zaczyna powoli się poddawać. Mówi jedno ale robi drugie. Jak zawsze zresztą. Zacząłem przypominać sobie jak to było na samym początku, kiedy zaczęła u mnie pracować. Ta zabawa w kotka i myszkę. Wtedy byłem tym zirytowany, ale teraz wspominałem to z uśmiechem. Cieszyłem się, że mogłem mieć taką kobietę... i miałem nadzieję, że Bóg pozwoli mi ją odzyskać.
Ostatnimi czasy właśnie bardzo często uciekałem się do religii. Jaka by ona nie była, to nie było ważne, Bóg jest tylko jeden, ale nosi wiele imion. Nigdy nie byłem zbyt religijny, ale przez te dwadzieścia lat bardzo często z nim rozmawiałem... Lub jak to nazwać... Modliłem się. Przynosiło mi to jakąś ulgę, ukojenie w tym wszystkim. Nawet jeśli jestem sam sobie winny, to coś zawsze dodawało mi otuchy.
Nie wierzę w żadne cuda niewidy, ale wiem, że coś tam jest po drugiej stronie. I chyba jednak mam jakieś anioła stróża, skoro jeszcze żyję mimo wszystko. Przez te lata było wiele niebezpiecznych sytuacji... Ale o tym może innym razem.
Nagle usłyszałem dziarskie pukanie do drzwi. Lekko zaskoczony podźwignąłem się z łóżka, na którym leżałem odłogiem ostatnią godzinę i poszedłem otworzyć. Serce mi zadrgało, kiedy pomyślałem, że może to ona... Ale to nie była ona. Ale i tak nie mniej się ucieszyłem.
- O, cześć... - powiedziałem od razu się uśmiechając. Młody patrzył na mnie z takim samym bananem na twarzy.
- Mogę wejść?
- Jasne, wchodź! - no jakże by inaczej? Wpuściłem go do środka i poprowadziłem do kuchni. - Chcesz coś do picia? To co ostatnio? - oczywiście, że zapamiętałem jaką herbatę pił.
- Nie, dzięki. Ja tylko na chwilę. - powiedział, ale usiadł przy stolę. Nie wiedziałem czemu, może stałem się przewrażliwiony, ale zaniepokoiłem się.
- Coś się stało? - zapytałem siadając obok niego. Zaśmiał się.
- Nie, chyba. Powiedz mi, było coś?? - wypalił nagle. Aż wytrzeszczyłem na niego oczy.
- Ale co...?
- No nie wiem, ty masz mi powiedzieć! - rozgorączkował się. - Wiesz co się teraz dzieje w domu?
- CO?
- Mama ma normalnie dziurawe ręce! Wszystko jej z rąk leci, zbiła już trzy szklanki. Za chwilę będzie musiała lecieć kupić nowe, bo nie będzie w czym pić. - patrzył na mnie cały czas z uśmiechem.
- Mówisz, że wszystko jej leci z rąk... - uśmiechnąłem sie sam pod nosem.
- No, właśnie, dlatego masz mi powiedzieć co było! - aż podrygiwał z tyłkiem na krześle.
- No co, co? Nic nie było. - mruknąłem uśmiechając się wciąż.
- Tak, jasne! Gadaj! Po twojej minie też widać.
- Ja nic nie wiem.
- GADAJ!
- No co mam ci powiedzieć... - spojrzałem w końcu na niego. - Hm... Zabrzmi to trochę dziwnie... Przyszpiliłem ją w windzie.
- CO?!
- No... - spojrzałem na niego niepewnie.
- Jak przyszpiliłeś?
- Normalnie. Mam ci tłumaczyć te rzeczy? - gęba od razu mu się zaczęła szczerzyć. - Ale nie wyobrażaj sobie Bóg wie czego. Nic wielkiego się nie stało. - mina mu zrzedła.
- Jak to?!
- Tylko ją pocałowałem.
- Tylko?! Chyba aż! Zresztą, wiesz co?! Mogłeś się bardziej postarać. - wywaliłem na niego oczy.
- Co proszę? - zaśmiał się wesoło. Parsknąłem śmiechem.
- A tak z innej beczki - zaczął znów. - Idę z kumplem do kina. Chcesz się zabrać z nami? - teraz też mnie zaskoczył.
- Ja?
- A kto? Chyba mówię, nie? Idziesz czy nie? Za dwie godziny się zaczyna, więc trzeba już wyjechać, bo się spóźnimy albo miejsc nie będzie.
- Ale... Nie będzie ci wstyd, że będziesz wyglądał jakbyś przyszedł z ojcem? - ou... Parsknął śmiechem.
- Daj spokój, proszę cię! Ruszaj dupę!
- Nie rozumiem polskiego. - mruknąłem patrząc na niego.
- To tak jakby przedpremiera. Po angielsku z polskimi napisami, więc dla ciebie w sam raz, dla mnie bez różnicy, a Fabian się trochę pomęczy, ale też zrozumie. Dalej! - zniecierpliwił się.
- Co ty tak nagle... - mruknąłem znów, ale wstałem w końcu.
- Przestań ględzić, człowieku! Zamiast zabrać się porządnie za moją matkę, to ty tylko buzi potrafiłeś dać, wiesz co?! - chyba spodobało mu się kłucie mnie w dupę.
- Dobra, już idę, zamknij tą swoją niewyparzoną buzię! - burknąłem, ale uśmiechnąłem się pod nosem. Zaśmiał się głośno.
Po zaledwie kilku minutach wyszliśmy w końcu z tego mieszkania. Młody powiedział, że musi tylko zabrać kasę i po chwili już całkiem gotowy wrócił i w końcu, jak sam powiedział, wyjechaliśmy. Jego kolega miał sam na własną rękę dostać się pod kino. Zanim jednak w ogóle wyjechaliśmy z podziemnego garażu, znów dał o sobie znać chyba mój pech.
Dotarliśmy do wind i właśnie w tym momencie otworzyła się jedna. Myślałem, że się przewrócę. Nie lubiłem spotkań z zaskoczenia, zwłaszcza teraz. A właśnie teraz napatoczyłem się na mojego teścia, ojca Dony. Kiedy nas zobaczył wytrzeszczył oczy. Ja sam nie wiedziałem co zrobić. Nawet się nie odezwałem. Patrzyłem tylko na niego zastanawiając się co sobie myśli w tym momencie. Raczej... musiało go zdziwić, że widzi mnie ze swoim wnukiem. Ale nie miał zbytnio okazji okazać tego zaskoczenia bo młody jak na komendę zagadał go do tego stopnia, że zdążył sie tylko przywitać. Po chwili weszliśmy do windy, ale zanim drzwi się zasuneły widziałem jak wlepia we mnie oczy.
No cóż... nie wiem co sam pomyślałbym na jego miejscu, ale... znałem faceta dość dobrze, by móc się spodziewać przynajmniej JAKICHŚ, choćby najmniejszych problemów...
Hejka!
OdpowiedzUsuńNo ja już nie mam siły xD
I tak, znów mam ochotę pojechać Jacksona, bo kurna panoszy się jak jakiś INDOR W DZIEŃ DZIĘKCZYNIENIA!
(o ile w ten dzień jest indyk, może kurwa kaczka nie wiem xD).
Po prostu mam ochotę Jacksonowi wybić zęby. Wkurza mnie jego postawa, bo jest cholernie samolubny. Nie patrzy, że swoim zachowaniem krzywdzi Donę. To jest miłość? Bo zachowuje się jakby ją w dupie miał. On się boi jej reakcji, a pogłębia swoje kłamstwa na każdym kroku. Teraz to można naprawdę znienawidzić człowieka.
Dona cierpi po stracie Mike'a i podróbka jej go nie zastąpi. Skoro Michaś ma ochotę robić za zabawkę zastępczą całe życie to życzę mu powodzenia, ale spada na samo dno. Już Darek kurde jest lepszy, bo przynajmniej jest w jakimś stopniu szczery, bo na tę chwilę żadne słowo MJ nie jest prawdziwe, a kłamstwem. Na tym opiera swoje uczucie?
Tak, jestem zła bo kurde znikła mi ta magia między nimi i to przez tego oszołoma. Mam wrażenie, że te ich 'uczucia' są tak samo prawdziwe jak ta cała jego śmierć.
Eh, liczę że ta prawda wyjdzie na jaw niedługo. Wolę aby go znienawidziła, aby się żarli niż patrzeć jak Mike teraz wyniszcza Donę.
Czekam na nn z niecierpliwością!
Kurde. xD Naprawdę AŻ TAK źle to wygląda? Staram się go jakoś uszlachetnić, a tu wychodzi na to, że dupa z wąsami. XD
UsuńHejoł!
OdpowiedzUsuńJestem w końcu. Tsaaaa... Podobno skleroza nie boli. Nie w moim wypadku xD
Rozdział mnie sie się podobał jak zawsze zresztą. Tak zaczynam się powtarzać i to bardzo.
Może to dziwnie zabrzmi, ale mam to gdzieś czy on ją okłamuje czy nie. Serio. Koniec końców i tak dostanie w jape, więc co za różnica czy stanie siesię to wcześniej czy później. Chyba żadna. Jednak nie fajnie robi.
Eh ten Mateusz i te jego pomysły. Głowę to on ma nie od parady. Może do tego kina mieli wyjść trochę później to by nie było bliskiego spotkanka piątego stopnia.
Ojacie. Dona szklanki tłucze. Chyba się już na polter szykuje. Mateusz albo MJ niech jej kupi specjalną zastawę do tłuczenia. Mogłaby ją na kimś stłuc xD Nie ma to jak mówić o sobie w trzeciej osobie i to w czasie przeszłym. Michael przechodzi w tym samego siebie.
Nie wiem mogłam coś pominąć tak czy siak z niecierpliwością czekam na następną notkę. Weny ci życzę duuużo i pozdrawiam gorąco ;***