niedziela, 6 listopada 2016

Resurrection. 10.

Hej! x) Zapraszam na odcinek. Tak woli informacji, kolejny jest jeszcze nie ukończony, ale wiele mu nie brakuje. A co dalej to się zobaczy. Mam nadzieję, że nie będzie żadnego opóźnienia, a jeśli jednak to raczej niezbyt duże. Mam nadzieję.
Zapraszam do czytania i komentowania. :)
***



- Siadajcie do stołu, zaraz będzie obiad. - powiedziałem po czym wróciłam do garów. Mateusz i Darek jak zwykle tego dnia też zdążyli się już pożreć. I to na całego. W domu panowała grobowa atmosfera. Ja już nie miałam żadnej, nawet najmniejszej nadziei na to, że to sie jeszcze kiedyś zmieni. Byli uparci jak osły, jeden lepszy od drugiego. Obrałam taktykę wychodzenia z domu za każdym razem, kiedy rozpoczynała się kolejna awantura. Tak było i tym razem, kiedy zaczęli na siebie wrzeszczeć.
Ale miałam jakies dziwne szczęście, naprawdę. Albo to Bóg zaplanował dla mnie coś dziwnego. Wracałam do tego myślami przez cały czas jak gotowałam dla tych dwóch cymbałów. Pojechałam do miasta stwierdzając, że przy okazji zrobię dla siebie jakieś miłe zakupy. Miałam na myśli oczywiście łażenie po sklepach z ciuchami. I nawet kupiłam sobie parę ładnych rzeczy. Ale to nie to zmuszało mnie, żebym wracała pamięcią do przedpołudniowych godzin...
Z centrum handlowego pojechałam w pewne miejsce, do którego kiedyś bardzo lubiłam chodzić, a w którym już dawno mnie nie było. Była to mała kawiarnia, cukiernia w jednym, można tam było dostać naprawdę dobrą kawę. Wybór mieli spory jak na niezbyt duży lokal, podobało mi sie tam. Uwielbiałam latte i cappuccino w ich wykonaniu, były naprawdę świetne. Do tego lody latem, albo jakieś ciastko zimą, tak jak teraz. Bardzo dużo ludzi tam chodziło. Ja ostatnio rzadziej, ale wiem, że Mateusz odwiedzał to miejsce dość często.
Tym razem i ja się tam w końcu pojawiłam.
Na dworze było zimno, chyba ze dwadzieścia stopni mrozu, a ja nawet nie zabrałam ze sobą rękawiczek. Byłam pewna, że odmrożę sobie palce. Para buchała mi z ust i w pierwszej chwili nie zauważyłam nawet faceta, który szedł powoli w moją stronę. Starałam się wepchnąć gołe dłonie jak najgłębiej w kieszenie by troche je ogrzać nie zwracając przy tym uwagi na nic, co było dookoła mnie, tak więc nie będąc niczego świadoma, nagle uderzyłam w kogoś. Aż sie od niego odbiłam. Przytrzymał mnie za ramię.
- Ojej, przepraszam! - powiedziałam patrząc na mężczyznę lekko wystraszona. Nie znałam go, widziałam gościa pierwszy raz na oczy. Mógł być w moim wieku. Całkiem przystojny... ale po chwili przed oczami stanął mi obraz Billego i stwierdziłam, że nie ma najmniejszego porównania między nimi... Boże, o czym ja myślę, skarciłam się znów. Widziałam faceta raz w życiu! I już porównuję jego urodę z kimś ledwo chwilę temu napotkanym na ulicy?! Jestem niepoważna!
Ale facet chyba nie był jakoś specjalne zdenerwowany moim brakiem uwagi. Uśmiechnął się lekko i stwierdził, że nic się nie stało. Chciałam iśc dalej, ale patrzył na mnie jakoś dziwnie, że aż się nie ruszyłam.
- Śpieszy sie pani gdzieś? - zapytał w końcu.
- Nie. - odpowiedziałam krótko. Spoglądałam na niego mało ufnie, nie miałam ochoty na pogawędki, ale nie chciałam być też od razu nieuprzejma.
- Wyglądała pani na zamyśloną. Szła pani ze spuszczoną głową, już z pewnej odległości to zauwazyłem, nawet zawołałem do pani, żeby pani uważała... ale nie zareagowała pani... Czy coś się stało? - hm. Nie był jakiś specjalnie zły. Po prostu zapytał. Ale to nie zmieniało faktu, że chciałam w końcu wejść do tej kawiarni.
- Nie, nic się nie stało. - odpowiedziałam i rozejrzałam się w nadziei, że może gdzieś idzie jakiś mój znajomy. Nikogo nie było widać.
- Śpieszy sie pani gdzieś? - zapytał znów.
- Nie. - powiedziałam lekko zirytowana. Uśmiechnął się ponownie.
- Widzę, że pani zimno. - zakomunikował mi nagle. No cóż, nie trudno zauważyć, kiedy wciąż rozcierałam sobie dłonie. - Dlaczego wychodzi pani na taki mróz bez rękawiczek? Nabawi się pani problemów. Zapraszam na kawę, rozgrzeje się pani. - no nie, pomyślałam, następny! SAMA chciałam wypić tą kawę. Osioł. Nie chciałam być nietaktowna, poza tym nie znałam faceta i nie wiedziałam jak może zareagować na ewentualną odmowę. A byłam tam sama, na środku ulicy.
- Wie pan, miło z pana strony, naprawdę... - zaczęłam, ale nie dał mi dokończyć.
- Więc zapraszam. - powiedział znów łapiąc mnie za jedną rękę. Troche się zaczyna zagalopowywać. Patrzył na mnie wyczekująco.
- Naprawdę pan miły, ale niestety... Może innym razem... - uśmiechnęłam się i zabrałam rękę, która wciąz trzymał. Zachciało mu się bajerować babę na ulicy. Miałam ochotę prychnąć.
- Jest pani z kimś umówiona, czeka pani na kogoś? - i co miałam mu powiedzieć? Jeśli powiem 'nie', co jest zgodne z prawdą, pewnie się nie odczepi. Ale jeśli powiem 'tak', może da mi spokój. Nieważne, że na nikogo nie czekam. Ewentualnie zadzwonię do Iwy albo syna.
- Tak, czekam na kogoś. - powiedziałam w końcu patrząc na niego. Nie spodobało mu się to.
- Kto pozwala kobiecie czekać na takim mrozie? - powiedział z lekkim uśmiechem. Boże. - Niech pani nie da się prosić. Tu nie daleko jest miła kawiarenka...
- Powiedziałam, że czekam na kogoś. - teraz już mnie wkurzył. Czy on po polsku nie rozumie?!
- Ja chętnie dotrzymam pani towarzystwa dopóki pani przyjaciel nie przyjdzie.
- Ja nie potrzebuję niczyjego towarzystwa, dziękuję, do widzenia! - powiedziałam chcąc go wyminąć, ale zatrzymał mnie łapiąc za ramię. - Proszę mnie puścić.
- Jestem dla pani miły, dlaczego pani...
- Bo nie jestem zainteresowana, a pan zdaje się tego nie rozumieć. Niech mnie pan puści! - zaczęłam się lekko denerwować.
- Proponuję tylko kawę...
- Ja nie chcę żadnej kawy!
- Ale...
- Ta pani jest już zajęta. - usłyszałam w pewnym momencie niski męski głos, który sprawił, że automatycznie stado motyli w moim brzuchu poderwało się do lotu. Spojrzałam w tamtą stronę i  zobaczyłam go. Odetchnęłam z ulga. Mój wybawiciel. Aż chciało mi się śmiać. Ale byłam szczęśliwa... Zbyt szczęśliwa na jego widok.




Mój sąsiad patrzył tylko na faceta, który puścił mnie w końcu i w niedługim czasie mruknąwszy tylko 'przepraszam' oddalił się zostawiając mnie w końcu w spokoju. A ten spojrzał na mnie.
- Nic pani nie jest? - zapytał z troską.
- Nie, dziękuję, zjawił się pan w samą porę. - uśmiechnęłam się.
- Zauważyłem, że jakiś palant szarpie prawie kobietę... Dopiero, kiedy podszedłem bliżej zrozumiałem, że to pani... - sam sie lekko uśmiechnął. - Na pewno wszystko w porządku? - chyba naprawdę się zaniepokoił.
- Na pewno. - powiedziałam kiwając lekko głową, nie mogłam oderwać od niego wzroku. - Dziękuję.
- Nie ma za co. - zaśmiał się. - A... czego w ogóle chciał?
- Zaprosić mnie na kawę. - zrobiłam kwaśną minę. - Ale nie rozumiał słowa 'nie'.
- Jak mówiłem, palant... A... - zaciągnął się jakby powietrzem patrząc na mnie. - Gdybym ja panią teraz zaprosił na kawę, przyjęłaby pani moje zaproszenie? - musiałam się uśmiechnąć.
- Tak, czemu nie. W przeciwieństwie do niego... - odwróciłam się, ale faceta już nigdzie nie było widać. - Jest pan cywilizowanym człowiekiem, chyba. - roześmiał się na moje słowa.
- Zapewniam panią, że nie mam zamiaru pani do niczego zmuszać. - pokiwałam głową na znak, że rozumiem. Cały czas na niego patrzyłam. A on na mnie. Serce biło mi mocno.- Więc... idziemy?
- Jasne. - zgodziłam się i ruszyliśmy. Dziwnie się czułam idąc z nim razem ulicą... Brakuje tylko...
- Ma pani skostniałe ręce... - mruknął przyglądając się jak znów je sobie rozcieram.
- A... może trochę... - zgodziłam się starając się z nimi coś zrobić, ale z tego wszystkiego nie wiedziałam co.
- Może ja pomogę. - powiedział z uśmiechem po czym wziął mnie za jedną i wsunął do kieszeni razem obie... No właśnie. Tylko tego właśnie brakowało. Ale nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie. Serducho prawie wyskoczyło mi z piersi. Popatrzył na mnie przez moment po czym uśmiechnął się znów. Tym samym wywołał u mnie taki sam...
Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, ale czułam się przy nim taka... lekka. Po prostu... jakby nic złego nigdy sie nie stało. Miałam ochotę w pewnym momencie po prostu go zatrzymać i wtulić się w niego jak kiedyś... w Michaela. Zdałam sobie sprawę, że ładuje się całkowicie bezwiednie w bagno o którym mówiła Iwa, ale... nie miałam zamiaru się powstrzymywać. I nawet nie myslałam o Darku idąc tak z nim, aż doszliśmy pod kawiarnie, o której wcześniej myślałam.
- Tutaj może być? - zapytał spoglądając na mnie. Odpowiedziałam mu uśmiechem. - Niech pani siada, ja tu wszystko załatwię...
- Jak? - nie mówił po polsku.
- Na migi. - odpowiedział jakby nigdy nic. Musiałam bardzo się starać by nie wybuchnąć śmiechem. Poszłam w stronę osłoniętych siedzen w małej wnęce. Stolik był jakby owinięty z trzech stron skórzanymi siedzeniami. Było przytulnie. - Zaraz wszystko dostaniemy.
- A co pan zamówił?
- Kawę latte dla pani, dla siebie podwójne espresso i coś słodkiego. Poleciła mi coś, więc się zgodziłem. - no proszę...
- Skąd pan wiedział, że akurat taką chciałabym wypić? - zamrugał lekko.
- Nie lubi pani...? - wydał się być lekko spięty.
- Lubię i to bardzo. Tylko zdziwiłam się, że pan zgadł... - uśmiechnął się.
- Mam po prostu szczęście. - puścił mi oczko. Aż spuściłam głowę.
- Tak?
- A nie? - pochylił sie lekko w moją stronę. Oboje zdązyliśmy zrzucić z siebie kurtki. Było ciepło w pomieszczeniu. A na dworze zaczął znów padać śnieg... - Najpierw poznałem taką piękną kobietę, a teraz udało mi się ją przypadkiem spotkać na ulicy... kawa w porównaniu z tym to pikuś. - zaśmiałam sie po cichu.
- Wie pan... akurat okoliczności, w których się poznaliśmy nie należały do najszczęśliwszych...
- Jak to nie? Młodemu nic się stało, a spadł z prawie 20 metrów! To jest wielkie szczęście! - chwycił mnie za rękę, chyba nawet się nie spodziewał... ja też.
- No tak, ma pan rację... - powiedziałam nieco speszona nie wiedząc co zrobić. Miał ciepłe dłonie, ale jego skóra wydawała się być sucha i szorstka jak papier.  Nie zwracałam na to jednak uwagi. To ciepło było miłe. Dawno się tak nie czułam. Nie chciałam, żeby mnie puszczał, ale własnie to zrobił, kiedy spostrzegł, że trzyma mnie za rękę.
- Przepraszam... - bąknął.
- Nic się nie stało. - uśmiechnęłam się nieśmiało.
Przez chwilę nikt nic nie mówił. Zerkaliśmy tylko na siebie co chwila. Wyglądało to co najmniej jakbyśmy mieli po kilkanaście lat. Śmieszne... Kiedy kolejny raz na niego spojrzałam uśmiechnął się, co w końcu w nas obu wywołało salwę śmiechu. Staraliśmy się trochę opanować, oprócz nas w środku było jeszcze kilku ludzi.
- Pięknie pani dzisiaj wygląda. - powiedział w końcu, chyba z braku laku tak naprawdę. Jakoś nie uważałam się za zbyt piękną już w tym wieku. Uśmiechnęłam się słabo spoglądając na niego. Chyba wyczuł co myślę, bo zaczął dalej - Naprawdę. Gdybym wiedział, że dzisiaj panią spotkam, zjawiłbym się z kwiatem.
- Niech pan przestanie... - bąknęłam lekko onieśmielona. Nie wiedziałam teraz gdzie podziać oczy.
- Dlaczego?
- Kwiatów dostałam już tyle, że... - chyba go to zainteresowało.
- Tak? - zagadnął z uśmiechem.
- Tak. Mam cichego wielbiciela. - powiedziałam niby od niechcenia podpierając lekko brodę na ręce i mieszając w swojej kawie. - Nawet nie mam pojęcia kto to jest i dlaczego tak mnie lubi.
- Nie trudno się tego domyślić. - mruknął cicho interesujac się nagle szczególnie swoją filiżanką. Popatrzyłam na niego.
- Tak? Ja jakoś nie mogę...
- Jest pani... Niech pani nie wmawia sobie i mi, że nie dostrzega pani jaka jest pani piękna... Tylko idiota by tego nie dostrzegł. - odchrząknął lekko. - Wcale się nie dziwię, że ktoś regularnie przysyła pani kwiaty, ostatnio z upominkiem...
- Skąd pan... - zdziwiłam się lekko. - Nie mówiłam, że dostaję regularnie, o prezencie w ogóle nie wspominałam. - zmieszał się lekko.
- Em...
- No?! Bo sobie zaraz coś pomyślę!
- Co? - spojrzał na mnie.
- Nie wiem! - byłam lekko skonsternowana. Wyglądał jakby naprawdę szybko myślał.
- No dobra. Powiem pani prawdę. - zmarszczyłam brwi czekając na jego rewelacje. - Pociągnąłem Janet za język. - wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Co takiego?
- No wypytałem ją o to i owo. To chyba nie zbrodnia. - uśmiechnął się lekko spoglądając na mnie.
- Może i nie zbrodnia, ale... dlaczego pan ją wypytywał o cokolwiek?
- Naprawdę pani nie wie?
- Nie. - zmieszał się znów.
- No... - zaśmiał się cicho nerwowo pod nosem. - Po prostu... Od początku wiedziałem kim pani jest, zresztą jak mógłbym tego nie wiedzieć... ale zanim panią spotkałem nie interesowałem się... Dopiero potem... Janet mi trochę opowiedziała.
- Tak po prostu?! - zabije ją!
- Nie, oczywiście, że nie! - zdawał się chciec ją trochę obronić. - Nie od razu chciała mi powiedziec cokolwiek. Musiałem się bardzo postarać, żeby powiedziała mi chociaż COŚ. I tak nie wiele tego. I powiedziała mi własnie o tych kwiatach i tak dalej. - patrzyłam na niego przez chwilę.
- Aha. - kiwnęłam głowa zaciskając usta.
- Niech pani nie będzie na nią zła. To w końcu ja jej nie dawałem spokoju. - patrzył na mnie w napięciu.
- Nadal nie rozumiem dlaczego pan się tak starał, żeby się czegoś dowiedzieć. Nawet tak błahego szczegółu jak te anonimowe kwiaty. - przypomniałam mu ,bo nie odpowiedział mi na to. Znów wydał się jakby nie wiedział co powiedzieć.
- No... Dobra, nie będę niczego ukrywać. - powiedział w końcu. - Jest pani bardzo piękną kobietą. - popatrzył mi znacząco w oczy. No nie, tylko nie to... - I nie ukrywam, że byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby pani zgodziła się spotkać ze mną...
- No co pan, naprawdę! - teraz juz naprawdę coś kuło mnie w tyłek. Serce jeszcze troche i pewnie wyskoczyłoby mi z piersi. Popatrzył na mnie lekko zdezorientowany moim zachowaniem.
- Powiedziałem coś nie tak?
- Tak, powiedział pan coś BARDZO nie tak! Jestem mężatką, a pan mi spotkanie proponuje! Zresztą nawet teraz nie powinnam tu z panem siedzieć! I właśnie! Proszę wybaczyć, ale musze wracać już do domu... - chwycił mnie za rękę by mnie powstrzymać, gdy wstawałam. I udało mu się to.
- Przepraszam. - powiedział starając się zrobić coś bym się  nie ruszała z miejsca. - Nie chciałem pani urazić...
- Pan mnie nie uraził, prosze pana. Mam rodzinę, męża i syna, na których mi zależy...!
- Zależy pani na męzu? - otworzył szeroko oczy. Wyglądał jakby naprawdę nie był z tego faktu zadowolony.
- A co to za pytanie w ogóle?! OCZYWIŚCIE, że mi zalezy na męzu!
- To dlaczego chodzi pani na dach o świcie i wraca pamięcią do dawnych czasów? - wypalił. Chyba nie zdązył się ugryźć w język. Wytrzeszczyłam na niego oczy. Nawet nie zdązyłam nic powiedzieć. - To już wiem od Mata. - dodał.
- Mata? - zmarszczyłam lekko czoło.
- Pani syna. - a więc już sobie przekształcił jego imię. Wydęłam lekko usta.
- On ma na imię Mateusz, nie Mat.
- Mat to angielska forma tego imienia. - powiedział z uśmiechem. Przyglądałam mu się bez słowa przez chwilę po czym znów wstałam. Popatrzył na mnie wielkimi oczami.
- Miło było, ale musze wracać już do domu. - zakomunikowałam ubierając swój płaszcz.
- Odprowadzę panią...
- Nie, dziękuję! Poradzę sobie sama. - powiedziałam i wyszłam na zewnątrz. Od razu wstrząsnął mną dreszcz. Tam było miło i ciepło, a tu... Do tego jeszcze padał gęsty śnieg, nic nie było widać...
- Myśli pani, że pozwolę pani jechać samochodem w taką zamieć? - usłyszałam za sobą. On się nie odczepi. Odwróciłam się do niego przodem. - Poza tym, ten facet może się tu gdzies kręcić i znowu panią zaczepić. Kto wie co mu uderzy do głowy?
- A panu? Pana też nie znam. - chciałam znów odejść, ale chwycił mnie delikatnie za rękę.
- Mnie nie musi się pani bać. Ja pani na pewno krzywdy nie zrobię...
- Taak? Ostatnio nie był pan taki miły! - walnęłam choć przeciez on nie miał pojęcia, że ta sąsiadka, na którą darł japę to ja. Spojrzał na mnie nie rozumiejąc.
- Ja? Kiedy?! - miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Nie musi wszystkiego wiedzieć. Przynajmniej na razie.
- Widzę, że ma pan bardzo krótką pamięć. - odwróciłam się  i ruszyłam znów przed siebie. Śnieg oblepił mi włosy, więc to, że założyłam kaptur nie wiele mi już dało. W tym padającym śniegu trudno było mi odnaleźc mój samochód. Gdy po chwili odwróciłam sie za siebie zauważyłam, że go nie ma. Dał sobie spokój? I dobrze, pomyślałam, choć poczułam bolesny skurcz w żołądku. Pewnie się już nie odezwie...
Dotarłam w końcu do auta i skostniałymi rękami próbowałam otworzyć zamek kluczem. W tej samej chwili przed nosem zobaczyłam czerwoną różę. Odwróciłam tylko głowę nic nie mówiąc, bo i tak wiedziałam kto to. Włosy mu namokły, ale uśmiechał się. Ja sama też się uśmiechnęłam. Wzięłam od niego tego kwiata niby od niechcenia, ale osłoniłam go drzącą z zimna ręką i przytuliłam do siebie.
- Odwiozę panią do domu. - powiedział znów. I wciąż ta pani.
- Dziękuję za troskę, ale... jednak nie. - patrzył na mnie przez chwilę. - Nie wiem czy o tym Janet też panu powiedziała, ale ostatnio nie działo się u mnie najlepiej. Wolę nie zdradzać nikomu gdzie mieszkam. - uśmiechnął się. Trochę smutno.
- Rozumiem. - powiedział w końcu. - W takim razie niech chociaż pani przeczeka ze mną ten śnieg, rozwali się pani na pierwszym zakręcie! - zaśmiałam się. Nie mogłam już wytrzymać. Robił wszystko, żeby mnie zatrzymać.
- Dobrze. - zgodziłam się w końcu. - A tak w ogóle... skoro już pan tak często PRZYPADKIEM gdzieś mnie spotyka... To może przejdźmy w końcu na ty? - uśmiechnął się od razu.
- Z przyjemnością. Billy. - albo mi się wydawało, albo wypowiedział to imię z lekkim obrzydzeniem.
- Dona... - podałam mu rekę, a on zamiast zwyczajnie ją ścisnąć ucałował ją. Kurde... - No to teraz już się znamy.
- Oczywiście... - prawie szepnął. Doszukałam się w tym czegoś dziwnego... ale zaraz pomyślałam, że powinnam przestać głupkować.
Wróciliśmy do tej kawiarni, i chyba nam obu było trochę głupio, kiedy pani za ladą dziwnie się nam przyglądała. Porozmawialiśmy jeszcze o czymś po czym gdy śnieg nieco osłabł powiedziałam, że w końcu muszę wracać. Nie był zadowolony, ale już mnie nie powstrzymywał. Kiedy dotarłam w końcu do domu pomyślałam, że to byłby naprawdę niezły kawał, gdyby mnie tu teraz spotkał samemu wracają do domu...





- Jestem! - krzyknąłem tylko ściągając mokry szalik od śniegu i wchodząc głębiej do mieszkania. Dwóch facetów chyba biegiem naprawdę wypadło z kuchni na korytarz i zmierzyli mnie spojrzeniem od dołu do góry i z powrotem. Parsknąłem śmiechem. - Co?
- Sprawdzamy czy wszystko masz na swoim miejscu. - powiedział Josh. - Powiedz mi, chłopie, kiedy ty pójdziesz po rozum do głowy?! - wyminąłem ich i wszedłem do swoje sypialni, a oni zaraz za mną.
- A po co mam to robić? Nie przypominam sobie, żebym wcześniej ten rozum zgubił. - mruknąłem niedbale.
- Wkurzasz mnie. Naprawdę mnie wkurzasz! Odbiło ci zupełnie już! Czy ty zdajesz sobie sprawę, że łamiesz warunki umowy?! - podszedł do mnie blisko. - Tylko pod określonymi warunkami tu się znalazłeś, nie przestrzegasz żadnych!
- Może gdybyście wy ich nie przestrzegali tak jak ja, moja żona i dziecko już by się odnaleźli. - powiedziałem odwracając się do niego i rozpinając sobie koszulę. Miałem zamiar przebrać się w coś cieplejszego... a na sam pierw wziąc długą gorącą kąpiel.
- Przestań pieprzyć! Chronimy twoje dupsko...!
- Tak, tak, już to słyszałem. - machnąłem na niego ręką. - A ja widzisz, znów wyszedłem tylko na miasto i już po zaledwie kilku minutach natrafiłem na swoją żonę. - facet wytrzeszczył na mnie oczy.
- I co?
- Co i co? Gdyby mnie tam nie było cholera wie co by było. - prychnąłem wściekle na samo wspomnienie tego gacha.
- Co się stało?
- Jakiś idiota ją zaczepił. Zaczął prawie szarpać. Na szczęscie znalazłem się na miejscu o właściwej porze, kto wie co by jej zrobił...
- Nie przesadzaj, kopnęłaby go w jaja i po sprawie! A ty jak zwykle włóczysz się nie wiadomo gdzie i po co! Mówiłem ci, że masz się do niej nie zbliżać!
- Daj mi spokój, człowieku... Sam nic nie robisz, do mnie masz pretensje... - nie zdązył nic na to odpowiedzieć. - Daj mi spokój! Naprawdę myślałeś, że będę się od nich trzymał z daleka?! To mój syn, moje dziecko, które mam okazję poznać dopiero po dwudziestu latach! I moja żona! Kobieta, która kocham, dla niej własnie władowałem się w to wszystko!
- Wziąłeś przykład z Presleya, gdyby on ci gotowca nie podsunął pod nos gówno byś zrobił! Niczego sam nie potrafiłeś wymyślić, teraz będziesz zgrywał chojraka?!
- PRESLEY ZROBIŁ TO DLA WYGODY WŁASNEJ DUPY, JA DLA RODZINY!!! - ryknąłem na co aż się cofnął. - I nie pierdol mi tu więcej takich farmazonów. - dodałem po czym schowałem się w swojej łazience.
Ciepła woda bardzo szybko wypełniła wannę.  Rozbierałem się powoli jakbym myślał nad każdym pojedynczym ruchem, ale tak naprawdę nie skupiałem się na tym, tylko... Przypominałem sobie Donę. Jej każde słowo w tej kawiarni, każdy ruch, nieświadomy gest. Nawet nie miała pojęcia jak bardzo chciałem ją wtedy pocałować, przywrzeć po prostu do jej ust i tak już pozostać. Już nagi oparłem się o zimną kafelkowaną ścianę i zamknąłem oczy głęboko oddychając. Chciałem, żeby była ze mną. Może byłem świński, ale zacząłem sobie przypominać jak to było kiedyś... I chciałem, żeby znów tak było. Żeby ona ze mną była, chciałem czuć jej dotyk i nie tylko... Te rozmyślania przerwało mi walenie do drzwi.
- Czego?! - burknąłem nieco zły.
- My musimy wyjść zostajesz sam. - odpowiedział mi facet. Josh. Albo mi się wydawało, albo nadal był wściekły. Cóż, jego sprawa. Ja już wszystko na ten temat powiedziałem.
- Ok. - powiedziałem tylko i zakręciłem wodę.
Kiedy się w niej zanużyłem syknąłem lekko. Może trochę za ciepła... Ale co tam, było całkiem przyjemnie, nie jestem w końcu aż taki delikatny. Tylko słońce mi szkodzi. Piana zakryła mnie całego tak, że nawet nie musiałbym się specjalnie zasłaniać gdyby ktoś mi tu teraz wparował. Już ja dobrze wiedziałem KTO mógłby tu wparować, kto byłby przeze mnie mile widziany. Ale to akurat było marzeniem ściętej głowy.
Przymknąłem znów oczy oddychając miarowo i czując jak skóra na całym ciele przyjemnie mnie szczypie. W takich chwilach mogłem się odprężyć, ale nie trwało to długo. Chwila zapomnienia musiała się w końcu skończyć i musiałem wracać do rzeczywistości, która była bolesna i nudna. Na razie jednak mogłem leżeć w tej wannie i mieć wszystko w dupie. Zakazy i nakazy, wszystko... A myślami byłem z nią.
Ciekaw też byłem co takiego wymyśli jej synek. Nasz synek. Mogłem sie domyślić, że nie odpuści sobie takiego zagrania na nosie ojczymowi, choć ja nie miałem zamiaru go od tego odwodzić. Chciałem się z nią znów spotkać, to chyba oczywiste. Chciałem zabrać ją do siebie i... hm...
Wyobrażanie sobie pewnych rzeczy skutkowało pewną rzeczą, z która musiałem się potem uporać sam. Własnoręcznie. No cóż, nie miałem żadnej kobiety... A prawdę mówiąc nie chciałem nawet takiej. Chciałem tylko jednej i miałem zamiar zrobić wszystko by się do niej zbliżyć. Jak najbardziej. Jak mówiłem, może jestem świński, ale jestem tylko człowiekiem i tęsknię za nią. W każdy możliwy sposób.
W końcu uznałem, że czas wyłazić z tej wody. powoli robiła się już chłodna, musiałem tam trochę siedziec. Założyłem na siebie tylko szlafrok, nie zawracałem sobie głowy niczym więcej niż tylko bielizną. Zostawiłem drzwi lekko uchylone, by można było tam przezyć jak wejdzie się po raz drugi za chwilę. I w sumie nie miałem pojęcia co ze sobą teraz zrobić. Za oknem było już ciemno chociaż była dopiero dziewiętnasta godzina. Że też Polska musi leżeć tam gdzie leży. Tylko w okresie letnim mają długie dni. Teraz to jakaś masakra. Ale w Kanadzie z grubsza było to samo tylko po drugiej stronie kuli ziemskiej.
Miałem tu satelitę, dzięki której ściągałem anglojęzyczne programy, ale jakoś nie prezentowali niczego ciekawego. Szkoda czasu było mi nawet na samo wlączenie telewizora. Tak więc stwierdziłem, że najzwyczajniej w świecie pójdę spać. Nie miałem już  z tym problemów. Ten specyfik, który przyniosła mi ta kobieta działał fenomenalnie. Stosowałem to cały czas, w butelce niewiele zostało, więc stwierdziłem, że zużyję to do końca. Ciekaw byłem w ogóle co to jest. Po całym oparzeniu został już tylko zaczerwieniony ślad, blizna, która niedługo zblednie. Jednak mają tu niezłe wynalazki.
Ledwo zdążyłem zrzucić z siebie szlafrok i usiąść na łóżku taki wilgotny cały, a usłyszałem pukanie do drzwi. Westchnąłem. Pewnie to znowu ta. Nawet się nie odezwałem, wiedziałem, że sama zaraz wtryni tu nos i zawoła. Nie pomyliłem się.
- Dobry wieczór! - usłyszałem.
- Dobry wieczór, czego pani chce? - odpowiedziałem nawet nie starając się być zbyt uprzejmym. Czy ta kobieta nie ma żadnego instynktu samozachowawczego? Pomyślałbym, że powinna już wyczuć, że nie powinna się tu pchać, a ona im dłużej tym bardziej. Pokręciłem głową z westchnieniem.
- Przyszłam zapytać, czy wszystko w porządku. - jej głos obrzmiewał smiechem. Wesolutko jej, nie ma co.
- W porządku, dziękuje. Może pani iść.
- Dlaczego pan taki nie miły? Przecież...
- Bo wciska się tu pani nie potrzebnie! Próbowałem to pani subtelnie wytłumaczyć, że nie powinna się tu pani pchać, a jednak... nic do pani nie dociera. - powiedziałem mając nadzieję, że sobie pójdzie. Usłyszałem parsknięcie śmiechem.
- Naprawdę jest pan nie miły. Pomyślałby kto, że powinien pan lepiej odnosić się do kobiety. Z większym szacunkiem.
- Mam na względzie szacunek do pani, naprawdę, niech mi pani wierzy, tu nie o to chodzi...
- A o co?
- Nawet gdybym mógł to bym pani nie powiedział! Chciałbym się położyć, mogłaby pani...
- Mogła bym. Chciałam tylko jeszcze zapytać czy stosuje pan to co panu kupiłam. - chodzi jej chyba o to coś w butelce.
- Tak... tak stosuję. Wiele już nie zostało. - mruknałem, ale widać dosłyszała.
- A jak oparzenie?
- Zagoiło się. Jedyny ślad to różowy placek.
- O, no to dobrze. - teraz ona mruknęła. - Z czasem zblednie.
- Tak, wiem. - co ona tu jeszcze robi??? - To dobranoc. - powiedziałem nieco natrętnie, żeby sobie poszła.
- Wie pan... - zaczęła znów jakby tego nie usłyszała, syknałem zły. - Naprawdę jest pan nie miły. Następnym razem pewnie znowu będzie miał pan krótką pamięć, kiedy to panu wypomnę. - zmarszczyłem czoło.
- Słucham?
- No. Kiedy to panu dzisiaj przypomniałam, był pan wielce zszokowany. - stwierdziła od niechcenia, chyba stała pod drzwiami do mojej sypialni. Zamrugałem. Jak... to... dzisiaj...?
- Co pani opowiada?
- To co pan słyszał.
- W życiu pani na oczy nie wiedziałem. - zaśmiała się.
- No tutaj może nie.
- Co pani mówi...?
- Głuchy jesteś czy co? - walneła mi na ty. I nagle doznałem olśnienia. Poznałem ten głos. Jak mogłem go wcześniej nie poznać?
Ruszyłem do tych drzwi, ale nawróciłem się po szlafrok. W biegu go założyłem i dopadłem do drzwi. Serce waliło mi jak szalone. Boże, nie mów, że...!
Kiedy je otworzyłem poczułem jak całe ciało mi drętwieje. Niemożliwe...
Stała sobie tak po prostu i uśmiechała się lekko patrząc na mnie. Otworzyłem szeroko oczy. Nie mogłem uwierzyć! TO ONA! To cały czas była ona, Boże, dlaczego nie poznałem jej wcześniej! Na twarzy pojawił mi się szeroki uśmiech i wyskoczyłem prawie na korytarz do niej i porwałem ją w ramiona tuląc mocno. Nawet nie zwróciłem uwagi na to jak cicho zapiszczała za pewno zaskoczona moim entuzjazmem. Ale co miałem zrobić? Miałem ją cały czas pod nosem a szukałem jej nie wiadomo gdzie! Trzymałem ją tak mocno nie zważając na nic, po prostu tuliłem ją, a ona po dłuższej chwili powoli objęła mnie i pozwoliła w dalszym ciągu tak się tulić.
To było coś cudownego. Czułem ją znów blisko siebie, jej zapach, uderzył mnie i odurzył jak narkotyk. Miałem ochote ją całować, nosić na rękach, tak byłem szczęśliwy. Ledwo nad soba panowałem, by tego nie zrobić. Ale nie mogłem sie nią nacieszyć. Ściskałem ją i gładziłem po włosach nawet nie zastanawiając się, że z całą pewnością wydaje jej się to co najmniej dziwne. Ale co mnie to obchodziło! Była tu, cała i zdrowa, cała moja. Choć przez tą chwilę.  Chociaż przez tą jedną chwilę byłem znów szczęśliwy.

4 komentarze:

  1. Hej!
    To żeś Jackson dostał olśnienia. Przeczuwałam coś takiego. Coś czuję, że tajni agenci dostaną zjebkę do potęgi drugiej xD Naprawdę on czasami musiałby w spowolnionym tempie dostawać informacje. Nie wiem mózg nie ten czy co? Teraz to jednak już będą jaja na całego skoro już wie, że ta sąsiadka to Dona i będzie się z nią umawiać ile wlezie. Dona niedługo myślę oleje obecnego męża. O ile można go mężem nazwać, ale prywatnie nic do Darka nie mam, chyba.
    To Michael dzisiaj wyskoczył z tą kawą. Musi się jeszcze nauczyć gryźć w język w odpowiednim momencie. Choć kto wie co by było jakby się nie ugryzł. Czekam jeszcze na rozpoczęcie działań konspiracji syna z ojcem przeciwko Donie. Mateuszowi chyba sprawi to przyjemność.
    Naprawdę nie rozumiem o co chodzi tym wszystkim garniturowcą oni chyba nie wiedzą jak to jest być w takiej sytuacji. Może i łamie wszystkie ustalenia, ale helloł to jest przecież Jackson, a nie jakiś Jencis (chyba dobrze napisałam).
    Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na następną. Opóźnieniem się nie martw, bo nieważne ile miałabym czekać i tak będę wiernie wyczekiwać następnej notki. Jak pies jakiś xD Byłbym zapomniała. Ja się jeszcze niczego nie uczepiłam, chyba.
    Weny ci więc życzę i pozdrawiam gorąco ;***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niczego nie uczepiłaś, na pewno? :D
      Dobra, nieważne, w każdym bądź razie jeśli o notki i opóźnienia chodzi, ja zaczynam dochodzić do wniosku, że porwałam się na niezwykle trudny temat. xD Boże, nie wyobrażam sobie czegoś takiego w realu, ale jakoś damy radę, choćbym się miała w tyłek ugryźć.
      Pozdrawiam. xD

      Usuń
    2. 100% pewności xD
      A czy to by się działo w realu. Świat nie takie rzeczy widział i wszystko jest możliwe nawet zebra z trąbom słonia. To będzie ciekawy widok jak będziesz gryźć się w tyłek ;D

      Usuń
    3. Oj tam. xD Ciekawe widoki będą na samym końcu opowiadania. xD O ile mnie to nie przerośnie. Ale raczej nie, w końcu to fikcja, dziać się może wszystko. :D

      Usuń

Komentarz motywuje. :)