***
Tępy ból rozlał się jakąś straszną falą napiecia w całej mojej głowie. Zacisnęłam powieki, jakby oczy miały mi wyleźc na wierzch... ale zaraz poczułam, że raczej mają ochotę zapaśc się głęboko w czaszkę. Ból był tak silny i pulsujący, że naprawdę nie wiedziałam w pierwszej chwili co mi jest. Dopiero potem przypomniałam sobie co się stało poprzedniego wieczoru.
Westchnęłam ciężko jak jakiś umarlak, którego budzą w grobie. Próbowałam się jakoś inaczej ułożyć, zdawało mi sie, że całe moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Jakby wszystkie części ciała zamieniły się ze sobą miejscami. Jednak alkohol w takich ilościach mi nie służy, pomyślałam. Nigdy nie doprowadziłam się do takiego stanu, więc nawet nie miałam pojęcia, że mogę tak to odchorowywać. To było coś strasznego. Ból powodował mdłości... a może to po prostu sfatygowany żołądek zaczął strajkować. W każdym bądź razie tak czy inaczej nie miałam siły zrobić absolutnie nic.
Jedyne co udało mi się osiągnąć to przekręcił się z boku na plecy. Tak jak ległam tak zostałam nawet nie poprawiając sobie kołdry, która dość niewygodnie skłębiła mi się pod tyłkiem. Nie było po prostu nawet takiej opcji, bym się ruszyła po cokolwiek. Nie chciało mi się nawet otwierać oczu. Zajęczałam tylko cicho czując jak mózg skręca się z bólu...
- Boli? - usłyszałam w pewnym momencie, na co otworzyłam, a raczej uchyliłam na milimetr powieki. W pierwszej chwili myślałam, że może majaczę, ale on był tu naprawdę. Stał w drzwiach do sypialni, w której leżałam i patrzył na mnie z założonymi rękami opierając się o framugę drzwi. Patrzyłam na niego nie bardzo kontaktując...
- Jak się czujesz? - zapytał cicho podchodząc do mnie i wciąz mi się przyglądając.
- Co ty tu robisz...? - wyjąkałam łapiac się za głowę i wzdychając zrezygnowana. Ten łomot w głowie nie dawał mi żyć...
- Hm... Dobijałem się do ciebie od tygodnia, ale nie raczyłaś mi otworzyć... Wczoraj też... Zajrzałem, bo pomyślałem, że może coś ci się stało. No, to co zobaczyłem nie do końca odpowiadało moim wyobrażeniom, ale myślę, że i tak dobrze zrobiłem, że tu przyszedłem.
Coś mi świtało. Piłam. Wypiłam o wiele więcej niż początkowo zakładałam, a wszystko przez wspomnienia... Zdjęcia, które powyjmowałam ze starej skrzynki. Później przed oczami miałam już tylko urywki...
Zajrzałam pod kołdrę i z przerażeniem spostrzegłam, że mam na sobie tylko bieliznę... Kiedy na niego spojrzałam uśmiechnął się.
- Nie panikuj. Nic nie było. Chociaż... ty wyrażałaś do tego ogromną chęć. - wymruczał patrząc w sufit. Wytrzeszczyłam oczy, ale zaraz je zamknęłam czując jak bolą.
- Co takiego?
- No... Próbowałaś mnie... uwieść? Zaciągnąc do łóżka, jak zwał tak zwał. - nie wierzyłam w to co słyszę... - Musiałem się bardzo starać, żeby cię od siebie odkleić.
- Co?!
- Nie przejmuj się. - mruknął znów. Nie patrzyl na mnie jakby powstrzymywał sie od śmiechu. - Położyłem cię do łózka, ściągnąłem wierzchnie ubranie i przykryłem kołdrą, a ty się wtedy na mnie obraziłaś, bo nie chciałem cię przelecieć. - teraz już było tego za wiele.
- Akurat! - wykrzyknęłam i nawet się podniosłam. Jakieś dziwne obrazy przelatywały mi przed oczami, ale przecież... ja miałabym zrobić cos takiego? - Nie wierze ci.
- Nie musisz. - wzruszył ramionami. Zauważyłam też, że przestał się dowalać... Tak jakoś... Nie pchał sie do mnie z łapami, normalnie to już by chyba tu koło mnie w tej pościeli siedział... Tak mi się wydawało. - Mówię jak było. Chciałem sobie iść, zostawić cię w spokoju, żebyś zasnęła, ale nie chciałaś mnie wypuścić, musiałem zostać tu z toba na noc. - dokończył.
Poczułam jak cała purpurowieję. Nie no... Zaraz zapadnę się pod ziemię! Nie wierzyłam, że to co on mówił mogło wydarzyć się naprawdę.
- I co, nie skorzystałeś z okazji?! - zaatakowałam go niespodziewanie. Nawet samą siebie zaskoczyłam. Patrzyłam na niego oddychając nie równomiernie. Przez chwilę nic nie mówił spoglądając tylko na mnie.
- Nekrofilia mnie nie pociąga. - stwierdził tylko na co padłam z powrotem na poduszki powalona tym stwierdzeniem. Zaśmiał się. - Boli cię głowa na pewno... Mam tu coś dobrego, na pewno ci pomoże. - podszedł jeszcze bliżej i podał mi jakąś kapsułkę i butelkę wody mineralnej. - Chyba lepiej będzie jak zostaniesz dzisiaj w łózku. - westchnęłam. Kiedy przełknęłam zapytałam go;
- Która godzina?
- Dziesiąta.
- Która?! Gdzie Mateusz?
- W domu. Siedzi u siebie. - powiedział jakby nigdy nic. Zmarszczyłam lekko czoło. Co to za dzień tygodnia?
- Zaraz, on powinien być w szkole, nicpoń jeden! Piątek jest! - zaczęłam gramolić się z łóżka. Założyłam szybko swój szlafrok, który mi podał i ruszyłam do drzwi.
- Próbowałem go wygnać, ale powiedział, że chce zostać w domu, żeby wiedzieć jak się czujesz.
- No to gdzie jest teraz, skoro taki zmartwiony?! Z dupskiem siedzi pewnie przy laptopie!
- Daj spokój, jak raz zrobi sobie długi weekend to nic mu się nie stanie. - poszedł za mną.
- Ja mu dam długi weekend. - mruknęłam wchodząc do jego pokoju w rozczochranych włosach. Kiedy młody mnie zobaczył musiał mocno się postarać, żeby zdusić wybuch śmiechu.
- Co ty robisz w domu o tej porze? Nie zapomniałeś może o czymś?
- Nie. Jak wróciłem do domu godzinę temu, Billy robił ci sniadanie. Kiedy go zapytałem co sie stało, powiedział, że schlałaś się jak świnia wczoraj wieczór. - jak świnia?! - Więc stwierdziłem, że dzisiaj nie pójdę do szkoły tylko zostanę w domu z tobą. Z wami. - dodał pośpiesznie. Wytrzeszczyłam na niego oczy, a potem spojrzałam na swojego 'gościa'.
- Nic się przecież nie stało...
- Nie mam dzisiaj żadnych sprawdzianów, więc mnie tez nic się nie stanie. - upierał się. Nie miałam sily się z nim kłócić, więc w końcu machnęłam ręką. Musiałam się położyć. Ból po prostu rozsadzał mi czaszkę.
- Nie długo poczujesz się lepiej. Te kapsułki są naprawdę bardzo silne. Poza tym, musisz coś zjeść. - usłyszałam za sobą, kiedy się odwróciłam zobaczyłam Billego stojącego w drzwiach. Wciąż zachowywał jakiś dystans do mnie. Zdziwiło mnie to. Raczej mi tego nie brakowało... chyba. Ale było to dziwne. Chyba zdążyłam się już przyzwyczaić do jego dotychczasowego zachowania.
- A tak w ogóle... - zaczęłam nieco kulawo.
- Tak?
- Mówiłeś, że dobijałeś się do mnie... mogę wiedzieć dlaczego? - wciągnałem głęboko powietrze przez nos, a potem wypuścił je ze świstem przez usta.
- Chciałem cię przeprosić. - stwierdził. Nieco mnie to zaskoczyło.
- Za co? - właśnie. Przecież nic wielkiego nie zrobił.
- Za moje zachowanie. - teraz już naprawdę byłam zdziwiona. - Wiesz... - wciąż stał w tym samym miejscu, nie zbliżał się do mnie. - Mimo wszystko nie będę ukrywał, że zapałałem do ciebie jakąś specyficzną sympatią... czy jak to nazwać... Ale jeśli naprawdę wolisz zostać z tym swoim mężem - nie mógł się widocznie powstrzymać by przy tym nie prychnać. - To ja cię nie będę zmuszał do mojego towarzystwa. Jakoś to przeżyję. To właśnie chciałem ci powiedzieć i nie dawało mi to spokoju, dlatego się dobijałem.
Ten jego wywód zrobił na mnie nie małe wrażenie, bez względu na wszystko. Kiedy to mówił widziałam jaką niechęcią darzy Darka, może nawet nienawiścią w jakiś sposób... A jednak powiedział, że nie będzie mnie więcej zmuszał do swojego towarzystwa... Tyle, że on nigdy mnie nie musiał do tego jego towarzystwa zmuszać...
Patrzyłam na niego przez chwilę nie mając pojęcia co mu na to odpowiedzieć. Byłam pod wrażeniem i patrzyłam na niego zastanawiając się co zrobić. W sumie to... sama nie wiedziałam.
- Pójdę już. Syn jest z tobą w domu, więc... - stwierdził po chwili po czym uśmiechnął się lekko, odwrócił i poszedł. Jak na komendę poderwałam się i pobiegłam za nim przez całe mieszkanie.
- Zaczekaj! - zawołałam, kiedy już wychodził z mieszkania. Spojrzał na mnie lekko zdziwiony. - Właź z powrotem! - pociągnęłam go za rękaw koszuli. W tym momencie poczułam coś dziwnego... Zapach perfum. Jego na pewno... Takie same jak Michaela. Na pewno. Znałam ten zapach doskonale. Potrząsnęłam lekko głową, miałam mu coś do powiedzenia...
- Co się stało? - zapytał wciąz mi się przyglądając. - Co ci jest? - dodał widząc jak żuję własny język nie wiedząc jak się wysłowić.
- Nie wiem jak to powiedzieć...
- Co? - westchnełam.
- Nie chodzi o jakieś zmuszanie mnie do przebywania w twojej obecności...
- A o co?
- Źle to wszystko odebrałeś.
- To znaczy? Wiesz no... nie wiem jak inaczej mam to odebrać niż tak, że po prostu nie życzysz sobie mnie i już. Z różnych powodów, nie tylko dla swojego męża... - patrzyłam na niego przez chwilę.
- Billy... - no kurwa jeszcze tak nie miałam, żeby mi język do tyłka uciekał. - Słuchaj mnie teraz. - zaczęłam w końcu. - To całe moje małżeństwo z Darkiem to jedna wielka farsa i ja sobie zdaję z tego sprawę. Sama nie wiem dlaczego wciąz to ciągnę... Dlaczego z nim jestem. Może z przyzwyczajenia przez te pięc lat... Nie wiem. Ale to jest inna odrębna sprawa, bo... to nie ma bezpośrednio związku z tobą i twoim nagłym zainteresowaniem. - słuchał mnie uważnie. - Tutaj nieodzownie chodzi o Michaela. Dzień w dzień od dwudziestu lat i nawet jeśli ja nauczyłam się w jakiś tam sposób żyć obok tego tylko od czasu do czasu popadając w depresję to prawda jest taka, że on nie zniknął. I chyba nigdy sie to nie stanie... - zatkało mnie trochę. Czułam jak oczy zaczynają mnie piec, nie chciąłam znów płakac. - Naprawdę czasami chciałabym przestać go kochać, bo mam takie wrażenie, że któregoś dnia naprawdę nie wytrzymam i się załamię. Nie będę miała siły rano wstać z łóżka. - spojrzałam na niego i wyraz jego twarzy lekko mną wstrząsnął. Wyglądał jakby go coś autentycznie przeraziło. Palce dłonie wbijał sobie w ramiona, usta zaciskał, a w oczach miał łzy.
- Dona, ja... - zaczął. - Muszę ci coś powiedzieć... Coś bardzo ważnego...
- Co? - wyglądał jakby miał zwymiotować. - Co ci jest?
- Nic. Ja... wtedy...
- Co wtedy? Uspokój się, cały się trzęsiesz. - wyglądał jakby miał zemdleć. Pogładziłam go po ramionach, patrzył mi w oczy przerażonym wzrokiem.
- Znienawidzisz mnie.
- Niby za co? Nic mi nie zrobiłeś. Co ci jest? - zaczęłam się martwić. Choć sama nie wiedziałam czemu, bo nic mnie z nim praktycznie nie łączyło to i tak...
- Ja chciałem... - i znów urwał.
- Co chciałeś? - ukrył twarz w dłoniach.
- Nie umiem ci tego powiedzieć. - wyszeptał.
Poczułam jak coś rozrywa mi serce. Nie wiedziałam skąd wzięło się to uczucie, ale zapragnęłam go przytulić. I tak zrobiłam. Objęłam go ramionami i przytuliłam do siebie wplatając jedną rękę w w jego włosy. Mój szlafrok sam się dziwnym trafem rozwiązał i odsłonił mnie nieco, ale nie przejęłam się tym. Wtulił się we mnie drżąc lekko. Nie miałam pojęcia co takie chciał mi powiedziec, że tak się bał.
- Cii... - szepnęłam głaszcząc go lekko.
Po kilku minutach zaczął się uspokajać. Westchnął głęboko kilka razy jakby zabrakło mu powietrza. A potem odsunął się lekko i spojrzał mi w oczy.
- Zalezy mi na tobie. Naprawdę, uwierz. Nie chcę ci nikogo zastępować. Chciałbym tylko, żebyś dała mi szansę... Może jestem żałosny, ale jestem tylko człowiekiem.
- Ale...
- Ja wiem, że... - głos mu znów zadrżał. - Jeśli to za wiele to zadowolę się samą przyjaźnią. Naprawdę. - patrzyłam na niego przez chwilę, a potem uśmiechnęłam sie lekko pod nosem. Kiedy to zobaczył sam się uśmiechnął i widziałam jak część trosk z niego schodzi. Teraz on mnie przytulił przyciskając mnie do siebie mocno, a ja wcale nie chciałam od niego uciekać. Dobrze mi było w jego ramionach. I jeszcze ten zapach jego perfum...
Wyszedłem od niej jakąś godzinę później. Głównie za sprawą młodego, który wynalazł mi coś co pozwoliło mi tam jeszcze posiedzieć. Kiedy pokazał mi co on tam ma w drugim pokoju, oko mi zbielało. On naprawdę komponował i to nie tak od święta. Mówił, że potrafi siedzieć tam cały weekend i nawet obiadu nie jeść. Matka go potem za to opiernicza...
A sama Dona pozbierała się jakoś w końcu, ubrała i stwierdziła, że to co jej dałem chyba naprawdę jest dobre bo głowa przestała ją boleć. Co dodała to tylko to, że czuje jakby jej mózg był tkliwy na każdy ruch, ale poza tym nic. Uśmiechała się do mnie cały czas. A mnie wciąż coś boleśnie ściskało w żołądku.
Chciałem jej wtedy o wszystkim powiedzieć, ale nerwy mnie chyba zawiodły. O mało się nie porzygałem tak jak stałem, ze strachu. I teraz czułem naprawdę wstręt do samego siebie. Nie miałem odwagi powiedzieć jej prawdy, czy tak zachowuje się prawdziwy facet? Do tego, w mojej sytuacji, ojciec i mąż? Chyba nie bardzo. Ale chyba można dodać, że nie każdy mąż i ojciec na tej ziemi znajduje się w takiej sytuacji jak ja.
Już nawet nie chciałem się usprawiedliwiać, po prostu... Byłem tchórzem. Śmierdzącym tchórzem, który najpierw zostawił rodzinę, co prawda chciałem ją w ten sposób ratować, ale to nie wiele... A teraz nawet nie umiałem patrząc jej w oczy o wszystkim głośno powiedzieć. Nie, tak nie zachowuje się ktoś kto kocha swoją kobietę i dziecko.
W sumie to nie wiedziałem dlaczego chciałem się wycofać kompletnie. Może mnie to zaczęło przerastać... Może tak. Czasami i mnie głowa bolała od tego wszystkiego i nie potrzebowałem do tego wcale nadmiaru alkoholu. Jedyne czego chciałem to spokoju i... odzyskać rodzinę. Niczego innego nie pragnąłem.
I powtarzałem to sobie miliony razy, ale nie wiele mi to dawało. Gdybym chociaż mógł się domyślać jak ona na to zareaguje. Nie umiałem sobie tego wyobrazić. Ale czułem, że... to by ją doszczętnie zniszczyło. Dlatego ostatecznie nic już nie powiedziałem. Musiałem wtedy wyglądać naprawdę strasznie, bo na do widzenia znów mnie przytuliła i uśmiechnęła się kolejny raz. Każdy jej uśmiech sprawiał, że czułem się o niebo lepiej, ale później... Co z tego, skoro ona z chwilą w której bym jej o tym powiedział znienawidziłaby mnie na smierć?
I jeszcze to co powiedziała. Wbiło mnie wtedy w ziemię. Było naprawdę niewesoło...
Przestałem ją odwiedzać, nie pchałem się tam, od tamtego czasu jej nie widziałem. Minęły już trzy dni i jeśli nawet się nad tym zastanawiała to ja o tym nie wiedziałem, bo z nią nie rozmawiałem. Czułem się wykończony psychicznie i to doszczętnie. Już nie wiedziałem czego chcę i co mam robić. Chciałem być z nią, ale uświadomiłem sobie, że żaden ze sposobów jakie bym obrał w tym celu nie zadziała. Chyba powinienem się w końcu z tym pogodzić, że rozwaliłem życie i sobie i jej i to nie odwracalnie. A to nie było łatwe.
Człowiek chce wciąż wierzyć, że jeszcze wszystko da się naprawić, że wszystko będzie dobrze. Że ukochana wróci do ciebie i będzie przy tobie tak jak dawniej. A ile razy tak dzieje się w istocie? Tylko w telenowelach zdarzają się takie historie, rozstania i powroty, wciąż i wciąż bez przerwy. W życiu to tak nie wygląda. Prawdziwych uczuć i emocji nie można zagrać ani wyreżyserować. Nigdy nie zachowujemy się dwa razy tak samo, nigdy nie czujemy dwa razy tej samej miłości, nigdy nie możemy przewidzieć jak zareagujemy my i nasz umysł. To jest sprawa bardzo skomplikowana i nie da się tego zamknąć w scenariuszu, który ma przykładowo rozpościerać się na trzysta stron. Nawet i na tysiącu człowiek nie będzie w stanie oddać wszystkiego co się w człowieku kryje, zawiłości wszystkich uczuć. Bo tak naprawdę ludzki umysł nie rozumie ich. Wie, że je odczuwa, wie od czego mogą pochodzić, gdzie mają swoje źródło, ale nie rozumie ich. Umie je nazwać, ale nie rozumie istoty ich istnienia. To się tylko tak wydaje, że wiemy co czujemy. Za chwilę w podobnej sytuacji możemy zachować sie zupełnie inaczej.
Tak więc kiedy nieraz oglądałem jakiś film, gdzie para rozstawała się a potem do siebie wracała, marzyłem, że właśnie Dona do mnie wraca. Nie umiałem się tylko zdecydować w jakich okolicznościach miałoby sie to stać. Czy tak po prostu... czy po wyjawieniu jej całej prawdy. Tą druga opcję zawsze odrzucałem, bo wiedziałem, że po czymś takim nie ma powrotu. I właśnie dochodziłem do ostatecznej konkluzji... Nie ma dla mnie powrotu do rodziny po tym co zrobiłem, a tym bardziej jako jakiś obcy gościu, który nagle zjawił się znikąd. Bo nigdy mi tego nie wybaczy, a nikogo innego nigdy nie będzie chciała. To nie było łatwe w końcu to zrozumieć. Bo nie chciałem tego do tej pory rozumieć.
Zacząłem nawet rozważać możliwość wyjazdu. Po prostu, spakować się i wrócić do Kanady. Megan mnie nie obchodziła, obserwowali ją, już znalazłam sobie kolejnego dzianego gościa, ale milczy, a o to mi wyłącznie chodzi, by trzymała język za zębami. Reszta była nieważna. Powiedziałem nawet o tym facetom. Powiedzieli, że mogę wrócić w każdej chwili, ktoś zostanie tu na miejscu i będzie ich pilnować, a reszta poleci ze mną do Ameryki. Problem polegał na tym, że bałem się stąd wyjeżdżać. Mimo wszystko miałem ich pod nosem, wiedziałem co się z nimi dzieje na bierząco. A tak? Jak coś się stanie, podejrzewałem, że nawet nie od razu będą chcieli mi o tym powiedzieć. Zdecydowałem się więc zostać.
Musiałęm jednak przemyśleć kilka spraw i podjąc decyzję co robić, jak się zachowywać względem nich. Jasne się już dla mnie stało, że nie mam żadnych szans, by się do niej jeszcze bardziej zbliżyć. Chłopak to co innego, załapał już ze mną nawet całkiem dobry kontakt. Ostatnio się z nim spotkałem na mieście. Wściekał się, bo niedługo ten cały Darek czy jak mu tam miał wrócić z tej delegacji, a ja nic nie robiłem w sprawie jego matki. Powiedziałem mu, że jego matka nie jest rzeczą, która można łatwo zdobyć. I jeśli nie chce, to ja jej do tego nie zmuszę i mam zamiar uszanować jej zdanie i już. Wtedy zaczął mi wymieniać co zrobi jak ten facet w końcu wróci do domu. Że przetrzepie mu wszystkie kieszenie w poszukiwaniu jakiegoś dowodu zbrodni z jakąs lalunią, żeby pokazać go matce i żeby w końcu otworzyła oczy i przestała oszukiwac samą siebie.
- Twoja matka zdaje sobie sprawę, że to nie jest szczęśliwy związek. - powiedziałem mu w końcu.
- Tak? To co ona jeszcze w nim robi?
- Słuchaj... - uśmiechnałem się. - Jak przeżyjesz tyle lat co twoja matka, będziesz myślał w zupełnie inny sposób niż teraz.
- A jak przeżyję tyle co ty to wcale nie będę myślał. - odszczeknął mi się.
- Uważaj sobie! - śmialiśmy się potem jeszcze przez jakiś czas.
Obrabianie dupy temu facetowi i słuchanie narzekań na niego syna sprawiało mi wielką przyjemność. To chyba nic nadzwyczajnego. Ale tak jak powiedziałem. Nie widziałem już szans na szczęśliwe zakończenie tego wszystkiego. Nawet młodemu nie mogłem nic powiedzieć, jeśli chciałem utrzymać z nim jakiś kontakt. Ale pewnie za niedługo nie będzie już miał takiej ochoty się ze mną widywać, aż w końcu każe mi spadać. Niestety, ale miałem właśnie takie czarne scenariusze tego wszystkiego. Pozostanę martwy do samego końca, Dona, będzie od czasu do czasu oglądać zdjęcia, młody też... Aż któregoś razu doczekam się końca swoich dni i nawet nie pochowają mnie pod moim własnym imieniem i nazwiskiem... I nikt, ani Dona ani Mat nigdy o niczym się nie dowiedzą. Przerażało mnie to. Ale takie były realia.
Dlatego cieszyłem się każdą chwilą w obecności tego dzieciaka, bo pewnie dużo ich już nie zostało.
Wróciłem do domu i od tamtej pory siedzę w swojej sypialni i rozmyślam o wszystkim i o niczym. Myślę nad swoim żałosnym życiem, ale i nad tym, że sam zrobiłem je takim żałosnym. I pomyślec, że tak bardzo pragnąłem mieć rodzinę, dziecko... Nie wiem, może teraz ja powinienem się schlać?
Te ponure rozkminania przerwało mi pukanie do drzwi. Zmarszczyłem lekko czoło. Raczej nie zastanawiałem się kto to. Po prostu podźwignąłem się i poszedłem otworzyć. Byłem nieco zaskoczony, kiedy zobaczyłem kto za nimi stoi.
- Hej. - odezwała się dość cicho patrząc na mnie i uśmiechając się lekko. Sam się uśmiechnąłem. Mimo wszystko nie mogłem się przy niej nie uśmiechać. Ciekawe tylko po co do mnie przyszła...
- Hej. - odpowiedziałem jej tak samo cicho wciąż się w nią wpatrując.
- Mogę wejść?
- Jasne... Proszę. - mruknąłem przełykając ślinę i wpuściłem ją do środka. Weszła i zaraz odwróciła się do mnie przodem, chyba nie bardzo wiedziała co zrobić. - Coś się stało?
- Nie, nic. Ciekawa tylko byłam czy jeszcze żyjesz. - otworzyłem szerzej oczy patrząc wciąż na nią.
- Dlaczego miałbym nie żyć? - zaśmiałem się.
- No nie wiem, nie dajesz znaku zycia. - stwierdziła po czym przeszła dalej do kuchni. - Mogę się spodziewać, że zrobisz mi herbatę? - zawołała do mnie przez ramię.
- Oczywiście, co tylko chcesz. - odparłem i poszedłem za nią. W przeciągu kilku minut postawiłem przed nią na stole parujący kubek malinowej herbaty.
- Malinowa, dziękuję. - powiedziała z uśmiechem. No cóż... pamiętałem jeszcze, że taką lubi. Uśmiechnąłem się tylko. Usiadłem w końcu obok niej. - A więc jednak żyjesz, myślałam nawet, że może znowu nabawiłes sie jakichś oparzeń. Ale o tej porze to ci raczej nie grozi. - wytłumaczyła wciąz mi się przyglądając. Zaśmiałem się.
- Jak widzisz nic sobie nie oparzyłem. A w ogóle, to będziesz mi teraz wypominać brak kultury z mojej strony w tamtym momencie? - popatrzyłem na nią z błyskiem w oku.
- Nie, skądże. - zarechotała. - Ale za pierwszy razem, kiedy nie wiedziałam co to za facet tu rezyduje, to musze ci przyznać, że nie miałam o nim zbyt dobrego zdania.- powiedziała z niego zadartym nosem.
- A teraz jakie masz zdanie na jego temat?
- Powiedzmy, że może być. - mruknęła z lekkim uśmieszkiem zerkając na mnie z boku. Parsknąłem śmiechem.
- Dobre i to. - podsumowałem i spojrzałem na swoje ręce, które złożyłem przed sobą na stole. Nastała chwilowa cisza.
- Jesteś sam? - odezwała się w końcu pierwsza.
- Tak. - pokiwałem głową. - Moi koledzy mają coś ważnego do załatwienia, więc mogę posiedzieć trochę w samotności nie musząc znosić ich gadania nad głową. - powiedziałem z uśmiechem znów na nią patrząc.
- Aż tak źle?
- Nie no, ujdzie jakoś. - zaśmiała się. - Ale czasami bywają naprawdę nieznośni.
- Na przykład? - podpytała popijając ze swojego kubka. Westchnałem.
- Czepiają się o to i owo. - uśmiechnąłem się znów. - Na przykład o to, że ja zaczepiałem ciebie. Czepiają się też o to, że od czasu do czasu spotkam się z Matem.
- A niby czemu im to przeszkadza?
- Może... - zacząłem ale sam nie wiedziałem jak i co jej powiedzieć. - Po prostu tak już mają. - było to dość lakoniczne, ale widocznie nie zrobiła na to większej uwagi. Denerwowałem się trochę, ale... cieszyłem się, że przyszła.
- Pewnie oglądałeś wtedy te wszystko moje zdjęcia na których mnie znalazłeś. - odezwała się cicho po chwili, aż na nią spojrzałem.
- Poskładałem je i schowałem. Do szafy... Tak wywnioskowałem, bo była otwarta. - pokiwała głową z uśmiechem.
- Może pokarzesz mi jakieś swoje? - tu mnie trochę zatkało. Co niby miałem jej pokazać? Niczego nie miałem.
- Nie mam żadnych zdjęć. - coś ścisnęło mnie w żołądku. Chyba była tym lekko zaskoczona. - Ale moge ci pokazać zbiór tekstów piosenek, które... on napisał. Jeszcze zdążył... - sam nie wiedziałem, pieprzyłem od rzeczy, byłem pewny, że ta wzmianka ją zrani, ale ona uśmiechnęła się i powiedziała, że chętnie je zobaczy. Patrzyłem na nią zdziwiony.
- Co? - zaśmiała się. Po chwili chyba sama się domyśliła. Zwiesiła lekko głowę. - Nie każda wzmianka o nim doprowadza mnie do łez. Mam takie okresy. Ale w sumie nie jest tak źle. - powiedziała nie patrząc wciąż na mnie. Chwyciłem ją za rękę, chcąc może jakoś pocieszyć... ale sam nie wiedziałem jak mam to zrobić. Po prostu pociągnąłem ją do sypialni i otworzyłem jedną z szuflad drewnianej komody. Uwielbiałem dębowe meble...
- Mike też lubił meble z prawdziwego drewna. Mnie szkoda na to pieniędzy. - westchnęła. - Zwłaszcza na dąb. - spojrzałem na nią oszołomiony przez ramię. Opanuj się chłopie...
- Proszę. - mruknąłem podchodząc do niej i podając jej dość pękaty segregator. Chyba była zdziwiona jego okazałością. No cóż... - Zaskoczona? - uśmiechnąłem się.
- Trochę... - sama się wyszczerzyła. - Nie wiedziałam, że był aż tak produktywny. Widziałam nie raz jak coś bazgrał...
- Bazgrał? - bąknąłem, ale po chwili sie usmiechnąłem. Pamiętała... coś zostało jej w pamięci z tamtych dni. Poczułem trochę ciepła w sercu. Uśmiechnęła sie ładnie.
- Zostawmy kwestię jego charakteru pisma. - parsknęła śmiechem. - Nie spodziewałam się po prostu, że jest tego aż tyle.
- No... - zacząłem znów. - Myślę, że miał bardzo dużo różnych pomysłów i musiał je jakoś gromadzić... Inaczej głowa by mu eksplodowała. - mówiłem jakoby o sobie. I dziwnie się w tej chwili czułem... Mówić o sobie w osobie trzeciej...
- Pewnie masz rację. - mruknęła siadając na łózku i zaczynajac to wszystko przeglądać. - Skąd ty to w ogóle masz? - podniosła nagle głowę patrząc na mnie.
- Wiesz... - zająknąłem sie znów. - Wyprzedano trochę jego rzeczy, ale akurat to i pare innych po prostu dostałem. Kazali mi to przestudiować, żebym do pracy nad tymi teledyskami poczuł sie jak najbardziej z nim związany... wiesz o co mi chodzi... - Boże... jeszcze trochę i zacznę się gubić we własnych zeznaniach.
- Rozumiem. - powiedziała z uśmiechem. Na pewnym tekście się zatrzymała dłużej. - Pamiętam to... Break of down... Napisał to kiedy... mieliśmy mały kryzys. - stwierdziła zagryzając lekko dolną wargę. Doskonale pamiętałem kiedy to napisałem. I miała rację. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem.
- Podoba ci się? - zapytałem siadając w końcu obok niej i patrząc co po kolei przegląda.
- Niektóre z tych tekstów znam, innych nie widziałam na oczy. A dużo rzeczy mi pokazywał. Ciekawe... - mruczała cicho przekładając kartka za kartką. Starałem zachowywać się jakoś neutralnie, żeby nie pomyślała niczego dziwnego. Nie było to łatwe zadanie. Musiałem bardzo uważać na to co mówię i robię. Nawet z pozoru nic nie znaczący szczegół mógł okazać się bardzo problemowy. Tak właśnie bywa z reguły.
- Może miał inne rzeczy na głowie... niż pokazywanie ci każdej kartki. A może trzymał to na specjalną okazję... - zacząłem znów.
- No cóż - westchnęła kartkując dalej. - Nawet jeśli to się tej okazji nie doczekał. Ani on ani ja tym bardziej. - zacisnąłem zęby. Tak jak mówiłem, znów niechcący coś palnąłem...
- Przepraszam...
- Za co? - spojrzała na mnie.
- Nie wiem... może nie chcesz w ogóle wchodzić na te tematy...
- Ale nic się nie dzieje, spokojnie. Ja to z chęcią wszystko sobie obejrzę. - i zapanowała cisza.
- To jak... powrót do przeszłości, co? - zagadnąłem przyglądając jej się. Zamyśliła się na moment.
- Można tak powiedzieć. - mruknęła. - Ale jeśli nie muszę, wolę się w nią zbytnio nie zagłębiać. Te piosenki spisane jego ręką mi wystarczą.
- Nie chciałem sprawić ci przykrości... - znowu...
- Nie sprawiłeś. - spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem. - Mówię tylko jak jest. - i przewróciła następną stronę. Niektóre papiery były stare, pożółkły, w niektórych miejscach były naddarte, a atrament gołym okiem pokazywał, że tekst był pisany lata temu. Było to w pewien sposób magiczne...
- A jak jest? - zapytałem po chwili patrząc na nią. Znów westchnęła.
- A jak ma być? Jest... cięzko. Czasami... mam takie napady... żalu. Do niego. - otworzyłem szerzej oczy. - A zaraz potem wyrzucam coś sobie sama...
- Co takiego...?
- Że nie wróciłam do niego do domu jak tylko usłyszałam wtedy przez telefon, jak się czuje. Mówił, że wszystko w porządku ale brzmiał... nieciekawie. - odchrząknęła lekko. - Może gdybym wtedy tam wróciła może... coś by się dało jeszcze z nim zrobić, a ja... W ogóle to... jest jego wina. - warknęła. Po chwili westchnęła przecierając czoło ręką. - Właśnie o tym mówię. Co jakiś czas zdarza mi się go o wszystko obwiniać. Bo mnie okłamał, powiedział, że wziął tylko proszek nasenny, a prawda była zupełnie inna. Zresztą nieważne. - zakończyła kartkując dalej segregator.
Siedziałem jakiś czas analizując to co mi powiedziała. Nie ma co, tu było gorzej niż mi się kiedykolwiek wydawało. Teraz wiedziałem to na pewno. Nigdy wcześniej nie byłem nawet w stanie wyobrazić sobie jaką krzywdę jej zrobiłem, teraz miałem tego przynajmniej jakiś obraz... Ale... nic już chyba nie mogłem na to poradzić.
- Masz tu coś jeszcze oprócz tego? - zapytała spoglądając znów na mnie. Była już spokojna.
- Nie, nie mam, niestety. - pokręciłem głową. Znów ją okłamuję, mam tu wiele rzeczy, których ona nie powinna widzieć. Jedna leżała w tej samej szufladzie, z której wyciągnąłem ten segregator.
- Szkoda. - westchnęła wracajac do oglądania. Niektóre strony chyba bardziej ją interesowały bo zatrzymywała sie na nich nieco dłużej niż na innych. I w tym momencie rozbrzmiał mój telefon.
- Wybacz na chwilę... zaraz wrócę. - mruknąłem na co tylko kiwnęła głową. Więc wyszedłem odbierając...
Westchnęłam cicho pod nosem. Te piosenki były naprawdę bardzo piękne. Zwłaszcza niektóre, które udało mi się znaleść. Wyglądały na naprawdę stare. Może nie do przesady ale pewnie miały te swoje dwadzieścia lat. I pomyślec, że do wielu z nich nie zdązył napisać melodii ani niczego... To było naprawde smutne.
Słyszałam jego przytłumiony głos najprawdopodobniej z kuchni. Nic nie rozumiałam, zresztą nie chciałam podsłuchiwać. Chcąc coś zrobić zanim przyjdzie, a skończyłam już przeglądanie tego wszystkiego, podeszłam do szuflady z której to wyciągnął z zamiarem schowania tego gdzie było. Wsadziło segregator na miejsce, ale po chwili moim oczom ukazała się jakaś dziwna książka. Gruba, miała chyba z tysiąc kartek jak nie więcej. Byłam ciekawa co to więc chwyciła brzeg w palce i pobieżnie przejrzałam. Od razu zrozumiałam, że to pamiętnik albo dziennik.
Nie powinnam była tego dotykać, ale pismo było znajome. Aż za bardzo znajome. Kiedy wzięłam tego kloca do rąk i zajrzałam na pierwszą stronę pomyślałam, bingo! Miałam rację. To też należało do Michaela. Z całą pewnością, bo było podpisane jego imieniem i nazwiskiem. Postawiłam to sobie na komodzie i zaczęłam powoli przeglądać. Chyba nie byłby na mnie zły gdyby mnie teraz nakrył, ale chyba jednak wolałabym tego uniknąc. Ciekawość jednak była zbyt wielka i oglądałam dalej.
Były tak różne wpisy, najstarszy pierwszy był z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Był wtedy bardzo młody. Pisał niemal codziennie, na każdej kartce był jeden wpis z inną datą, niemal dzień po dniu. Nie chciało mi się tego wszystkiego czytać, ale niektóre były nawet ciekawe. Z czasem się zmieniały. Przeleciałam spory kawałek nawet nie zawieszając oka przekładając kawły kartek aż dotarłam do lat siedemdziesiątych. Jemu naprawdę chciało się tyle pisać? I to prawie codziennie? Hm... może weszło mu to w krew. W końcu są ludzie, którzy sumiennie prowadzą dzienniki, nie opuszczają ani jednego dnia.
Nic nadzwyczajnego tam nie było. Początek kariery solowej.
1979r.
Kończymy współpracę. Ojciec jak zwykle z
niczego nie jest zadowolony, pas już poszedł w ruch. Ale nie złamałem się i nie
zrobię tego. Nie mam zamiaru dłużej tkwić pod jego jarzmem. Czas najwyższy
zacząć pracować na własny rachunek. Mam plan wybudować sobie dom... Ale to
jeszcze później. Najpierw pierwszy solowy krążek. Pan Quincy Johns to całkiem
fajny gość. Czuję, że będzie się nam dobrze razem pracowało...
Pas poszedł w ruch... Nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać. Dobrze wiedziałam co tam się mogło wtedy dziać, widziałam raz nawet coś takiego na własne oczy. To nie było nic przyjemnego.
Dalej przełożyłam znów spory kawał...
Dalej przełożyłam znów spory kawał...
1982r.
A więc wszyscy mieli rację. Sam nie wiem
dlaczego byłem takim pesymistą, ale udało się. THRILLER pobił wszystko! Q jest
naprawdę dowcipny. Ale w sumie miał rację, po co siadaliśmy skoro zaraz
musieliśmy znów wchodzić na scenę...?
Czuję, że
przede mną nowa droga, mam nadzieję, że dobrze wykorzystam ten czas póki będzie
trwał. Wszyscy wróżą mi wielką karierę, nawet Madonna, która chyba zapałała do
mnie jakąś śmieszną sympatią... No cóż, pożyjemy zobaczymy.
Madonna. Parsknęłam śmiechem na samą wzmiankę o niej. Pamiętałam jak się panoszyła, jak paw co najmniej. Ale daleko jej było do królowej jaką się nazywała.
1985r.
Prace nad kolejnym krążkiem już niedługo
ruszą pełną para. Szkoda tylko, że nie mam już na to wszystko ochoty... Co za
ludzie... Co za dzieciak! I co to za bzdury?! Chyba jeszcze nie wyszedłem z
szoku... Chyba wszyscy myślą wkoło to samo, ale nikt nie mówi tego na głos.
Moja kariera zakończyła się szybciej niż się zaczęła. Oskarżenie o COS TAKIEGO
nie przejdzie płazem, nie waze czy jestem winny czy nie.,
Jestem
NIEWINNY. Ale nikt mi nie wierzy, a przynajmniej takie mam wrażenie. Każdy
patrzy na mnie jak na gówno które przykleiło mu się do podeszwy. Mam wrażenie
jakby ktoś postawił mi stempel na czole z napisem 'pedofil'. Świeci jak neon i
chyba naprawdę wszyscy wszystko wiedzą lepiej ode mnie, nawet to z kim chodze
do łóżka.
Naprawdę
wiele bym dał, by być teraz zwykłym człowiekiem którego nikt nie zna. Móc nie
przejmować się niczym. Ale nie moge być anonimowy nigdzie, wszędzie jestem
znany. Wcześniej nie dostrzegałem tego wielkiego minusa.
1986r.
To jest jakaś masakra... Prace nad kolejnym
krążkiem rozpoczynają się lada dzień a ja nie mam na to siły. Nie mam na nic
siły. Ja naprawdę nie wiem jak ja to wszystko zrobię. Może wcale nie zrobię.
Może któregoś pięknego ranka znajdą mnie dyndającego albo w wyprutymi żyłami,
to naprawdę bardzo możliwe. Nie radzę już sobie, trzeba to przyznać otwarcie...
Chyba nie ma takiej osoby, która by to zmieniła. Po co mam się modlić do Boga,
który mnie nie słucha.
Ludzie
niby przestają gadać, ale... To nie znikło. A przynajmniej ja nie dałem rady o
tym zapomnieć. Co z tego, że udowodniłem wszystkim, że ci ludzie kłamią. Cały
czas wpierają wszystkim, komu tylko moga, jakiej to krzywdy nie zrobiłem ich
kochanemu dziecku. Wszystko bzdury. Quincy mówi bym się ogarną, że wokół mnie
nie ma jednego nawet który by w to wierzył, ale czuję inaczej. Czasami mam
wrażenie, że nawet on patrzy na mnie krzywo, jakby z obrzydzeniem. Tylko moja
matka daje mi jeszcze poczucie, że jest choć ktos, kto naprawdę mi wierzy.
Nawet reszta rodziny sprawia wrażenie jakby nie wiele chcieli mieć ze mną do
czynienia. Niech ktoś mi powie czy to sie kiedyś skończy?
1987r.
Zawaliłem kolejną robotę. Teksty nie
napisane, nuty też, muzyka nie skomponowana. Quincy dostaje białej gorączki.
Nie dziwię mu się. Ale nawet nie myślę o tym by komukolwiek powiedzieć o tym co
siedzi w mojej głowie. Chyba tylko Janet się tego domyśla, bo bez przerwy
wyciąga mnie z domu, próbuje rozmawiać. Ale ja nie chcę. Tak, trzymam wszystko
w sobie, nie dopuszczam do siebie nikogo, a potem mam pretensje. Ale czy to tak
trudno zrozumieć?
Mama
pogrąża się w coraz większej rozpaczy kiedy mnie widzi. Staram się nie
pokazywać tego po sobie, ale oczy matki zawsze wszystko widzą. Nic z tym nie
zrobię. Wiem, że nie martwi. I im bardziej staram się to ukryć, tym ona więcej
dostrzega. Z tym chyba nic nie da się zrobić.
Te trzy wpisy były rozmieszczone na przestrzeni kilku lat. I łatwo można było wczuć się w to co przeżywał. Dosknale wiedziałam o czym pisał. Ale dalej zaczynałą się już znana mi historia...
1987r.
Nawet nie wiem jak ująć w słowa to co
czuję. Od kilku godzin siedze w sypialni i myślę. Podchodzę i odchodzę od tej
książki w której piszę od lat. Wielki zeszyt z tysiącem kartek. Lata wspomnień.
Teraz mam chaos w głowie, jeden wielki bałagan i wciąż powtarzam sobie w głowie
to pytanie. Czy zadzwoni na ten numer, który jej dałem? W życiu nie spotkałem
się z takim czymś. Zresztą, już nie pamiętam bym z kimś tak szczerze rozmawiał.
Ta dziewczyna jest inna. I nie mówię tego złośliwie. Jak tylko ją zobaczyłęm na
tej ławce w parku wiedziałem, że to nie jest zwyczajna smarkula. Sam nie wiem
czy dobrze zrobiłem podchodząc do niej, ale wyglądała na taką załamaną. Trochę
się bałem, że mnie rozpozna i będą z tego kłopoty, ale jakimś trafem nawet mnie
nie skojarzyła. Powiedziała tylko, że chłopak ją zdradził. I przez to wyleciała
z kraju? Ludziom zdarzają się naprawdę o wiele gorsze rzeczy, na prawdę. Np
mnie. Ale fakt jest faktem, że nie umiem logicznie już niczego ubrać w słowa.
Boję się tego co czuję, naprawdę.
1987r.
Zadzwoniła!
Cały dzień chodziłem struty, ale w życiu nie wypowiem głośno dlaczego. Ale
w końcu się doczekałem. Czy powinienem być taki zadowolony? Kiedy tu przyszła
musiałem się zastanowić czy to na pewno ta dziewczyna która widziałem w parku.
I musiałem się powstrzymać by się na nią nie gapić. Była całkiem całkiem, zauważyłem
to od razu. Chyba tylko głupek nie zauważyłby takich nóg i w ogóle... Ale
naprawdę nie chcę być świński. Jest zgrabna i urodziwa to wszystko. Nic poza
tym. NIC.
1987r.
Janet
nie daje mi spokoju z Doną. Co ona sobie ubzdurała? Że JA? Z NIĄ? Z tą małolatą?
Przecież psychicznie to jeszcze dziecko! Moja siostra jest nieobliczalna. I ja
też. O mało jej nie pocałowałem na tym korytarzu, kiedy prawie spadła z
drabiny. Co ja sobie myślałem! Pewnie teraz narobiła sobie nadziei. Jeszcze
może zacznie za mną latać, coś sobie ubzdura... Ale szybko przekonałem się o
tym, że w żadnym wypadku. Miałem wrażenie, że zaczęla mnie unikać. Spodziewałem
się zupełnie odwrotnej reakcji a tu proszę. Dziwna istota, ale w żadnym wypadku
mnie nie interesuje.
1987r.
Prace
nad płytą prą do przodu a ja ledwo dyszę. I zamiast skupić się na pracy ja
myślę o NIEJ. Dlaczego do kurwy nędzy, niech mi to ktoś wytłumaczy. Zabijcie
mnie.
1987r.
Nie
pisałem przez kilka tygodni. W ogóle wyleciało mi to z głowy. Teraz wróciłem do
tych kartek i czytał te ostatnie. O wiele więcej w nich pozytywizmu. Ciekawe
dlaczego...
1987r.
Coraz
rzadziej tu zaglądam... A coraz częściej wynajduję okazje by zbliżyć się do
NIEJ. Dlaczego ona tak przyciąga mój wzrok? Dlaczego Janet tak się uwzięła by
mnie z nią zeswatać? Przecież to gówniara. Ale jest nawet dość dojrzała jak na
gówniarę. Rozwinięta że tak powiem. W każdym miejscu w ciele. Jestem
niepoważny.
...gówniara? No proszę czego ja się dowiaduję teraz po latach! Uśmiechnęłam się mimo wszystko pod nosem. Czytałam dalej...
1987r.
No i
stało się. Przed tym chyba nie można było się uchronić. Nie dam rady już dłużej
tego w sobie dusić, wmawiać sobie, że tego nie czuję. Zakochałem się w niej. Po
prostu zakochałem się w dwadzieścia lat młodszej dziewczynie. Jak szczeniak. I
co teraz? Przecież ona nie spojrzy nawet na tak starego dziada. Naprawdę jestem
przeklęty...
1987r.
Od
ostatniego wpisu minęło sporo czasu.. I sporo rzeczy się zmieniło. Nigdy bym
się nie spodziewał. Jestem taki lekki. Już dawno zapomniałem jak to jest, kiedy
nic ci nie ciąży, niczego się nie boisz, nie obchodzi cię co o tobie myślą
ludzie. Była tylko ona. Moja mała księzniczka.
Hiszpania.
Spędziła ze mną noc. Chyba nigdy wcześniej nie czułem takiej przyjemności. I
nie chodzi tu o sam orgazm, ale o to co działo się wtedy w mojej głowie.
Szaleństwo... Powinienem trzymać się od niej z daleka, jej ojciec mi się
odgraża. Haha... Nie potrafię trzymać się od niej z daleka. I nie chcę.
Wracały wspomnienia, naprawdę. Czułam jak coś znów zaczyna kłuć mnie w piersi, ale nie przestawałam czytać. To tak jakbym znalazła z nim jakieś połaczenie...
1988r.
Wszystko
się spierdoliło. Jak i kiedy tego nie wiem. Po prostu. Może jednak powinienem
wieszać psy na Lisie? Ale nie jest niczemu winna. Winien tu jest ten parszywy
jakiś... pseudoinstynkt Dony. Kurwa mnie bierze.
1988r.
Ile
ten zeszyt tym razem leżał w szafie, nie wiem, ale wiem, że znów żyję. Wróciła.
Wszystko wróciło. Obrączka jest piękna, mam nadzieję, że już jej nie zdejmę.
Ale jednocześnie zaczynam zauważać, że coś zaczyna się znów dziać. Może
przesadzam... ale już kilka razy widziałem jadący za mną samochód. Boże, błagam
tylko nie kolejny kataklizm, bo nie przeżyję. Sam nie wiem na czym się skupić,
czy na szczęściu z moją ukochaną czy na tych złych przeczuciach. Nawet nie wiem
skąd one się biorą. Może jednak powinienem dać sobie siana...
W tym było coś dziwnego... Miał jakieś złe przeczucia? O niczym mi nie mówił... A może nie pamiętałam? Próbowałam wracać pamięcią wstecz, ale nie przypominałam sobie nic. Nic mi nigdy nie powiedział... o niczym...
1988r.
Jest
niedobrze. Znowu. Ja wiedziałem, wiedziałem, że coś się dzieje. Zaczynam coraz
bardziej się bać. Mam wrażenie, że zakładają mi pętlę na szyję. Nie o siebie
się martwię. Dona też już coś zauważyła, ale nie mówi o tym. Znam ją tyle
dobrze by to wiedzieć. Nie chcę jej martwić tymi wypadkami. Dostałem parę
ciekawych przesyłek, m.in. zdechłego szczura i psie flaki. Muszę coś z tym
zrobić. Nie mam tylko pojęcia co.
Faceci
już drążą, ale nic nie wiedzą. Mówią tylko, że to gruba sprawa. Ale odnoszę
dziwne wrażenie, że nie mówią mi wszystkiego. Tak jakby mnie na to
przygotowywali...
Ten wpis mnie przeraził, autentycznie. Jaki zdechły szczur, jakie flaki?! Ja o tym ani słowa nie słyszałam... Nagle przypomniał mi się ten list, który dostałam już po jego śmierci... pisał tam, że o czymś mi nie mówił... I o jakich facetach mówił...?
1988r.
Co za
dziadek! Kto to w ogóle był! Ta piosenka... To nie może być prawda. Za chwilę
jadę znów na spotkanie z agentami. Jestem bardzo ciekaw co mi powiedzą. Jestem
cały znerwicowany, drzę w środku. W głowie tłucze mi sie tylko jedno słowo.
Imię. DONA. Ci... ludzie... zaatakowali ją. Ja naprawdę nie wiem co mam robić.
Mam sznur na gardle i coraz bardziej się zaciska, czuję, że się duszę. Ale nie
pozwolą mi umrzeć za szybko, tego jestem pewny. Muszę coś wymyślić.
1988r.
Od
ostatniego wpisu minęły trzy tygodnie. Choćbym chciał to nie wiedziałbym co
napisać. Prawdopodobnie to ostatni taki wieczór, kiedy mogę robić cokolwiek
swobodnie we własnej skóze. Spotkałem się z tymi wariatami. Ich przywódca jest
obłąkany w moim odczuciu. Podjąłem decyzję. Niektórzy próbują mi tłumaczyć, że
jest to dyktowane paniką, ale ja wiem, że nie mam innego wyjścia. Nie ma czasu
na gdybanie i konstruowanie misternych planów. Nie wiem co będzie, ale wiem
jedno. Że nie dam skrzywdzić bliskich mi osób, zwłaszcza jednej. Starałem się
nią nacieszyć, ale tak się nie da. Wiem że będzie cierpieć, ale nie mogę
postąpić inaczej. To dla jej dobra. Napisałem dla niej nawet list, w którym
pokrętnie jej wszystko wyjaśniam... Wątpię by coś z tego zrozumiała. Ja sam nic
już nie rozumiem. Jutro wszystko się skończy.
Kolejne wpisy z 88. Robi się coraz gorzej... Dlaczego ja o tym nic nie wiedziałam?! Teraz nie mogłam już go zapytać dlaczego mi nie powiedział... I pisze o tym liście... W ogóle pisze coś dziwnego... Nie rozumiałam tego... Jutro wszystko się skończy... Co się skończy?
Na tym wpisy z lat osiemdziesiątych się skończyły... No tak, bo potem już po prostu nie żył... Spodziewałam się, że dalej będą tylko puste kartki. Nawet mimo to odchyliłam jedną dalej... i zdziwiłam się. Był kolejny... z 99. Nie zastanawiajac się zaczęłam czytać...
1999r.
Dziesięc
lat. Nie napisałem przez ten czas ani słowa. Teraz muszę. Ten natłok myśli,
muszę to z siebie wyrzucić. Mam dziecko. Mam syna, który ma już dziesięc lat.
Urodziła go zaraz po powrocie do Polski. Co teraz, niech ktoś mi powie, błagam!
Nie miałem pojęcia i ona chyba też nie, przeciez powiedziałaby mi! Nie wiem co
mam robić. Widziałem ich jak szli od moich rodziców. Janet kiedy mi o tym
powiedziała kipiała wściekłością. Nie jestem zdziwiony. Gdybym wiedział,
wszystko wyglądałoby inaczej. Na pewno nie zrobiłbym TEGO! Nawet te słowa nie
chcą przejść mi przez gardło. Wiem, że jestem śmierdzącym tchórzem! Ale
zrobiłem to by ją chronić, a teraz okazuje się, że nie tylko ją musiałem
chronić. Widziałem go tylko przez chwilę, ale... Nie mam o nim pojęcia, ale
wiem, że to moje dziecko. Mój synek, część mnie, i nawet jeśli nie miałem
okazji z nim porozmawiać... Nie potrzeba lat, których nie zdołam nadrobić, wiem,
że wiele straciłem, ale... i bez tego wiem, że kocham go nad życie.
Czytałam to pięc razy z rzędu. Włosy stanęły mi dęba na karku, co najmniej jakby weszła do lodowni... Serce miałam w gardle. A mój mózg nie potrafił sobie tego przyswoić... Nie wiedziałam co to znaczy... Rok 1999... Kto to napisał?
2009r.
Mam
wrażenie, że powraca stary koszmar. Jakbym śnił na jawie i namacalnie widział
swoje największe najskrytsze lęki. Po dwudziestu pieprzonych lata wygnania to
powróciło. Ja nie wiem jak to możliwe, że mimo tego co zrobiłem, rzeczy w ogóle
niemożliwej normalnie do wykonania, oni się nie odczepili. I dlaczego? Bo jest
do mnie podobny?!
Nie
obchodzi mnie to. Nie obchodzi mnie powód dla którego dojebali się do niego. Nie
obchodzi mnie NIC prócz tego by zapewnić mu znó bezpieczeństwo. I niech każdy
pierdoli co chce. Ja nie będe dłużej siedział na dupie. Megan idzie won, a ja
lecę do Polski. Zrobię z tym w końcu porządek raz na zawsze. Ale oczywiśćie,
najpierw będę musiał ich znaleźć bo konowały zgubili znowu ślad po mojej zonie!
Myślałem, że gnoi rozedrę.
Czuję
sie pusty w środku. Zresztą nie wiele już zostało z dawnego mnie. I nieważne
to... w ogóle. Obchodzi mnie tylko Dona i syn. I niech kto mówi co tylko chce.
2009r.
Nareszcie
są, myślałem, że nigdy ich nie znajdę! Coś zaczyna się we mnie budzić. Może to
jej obecność tak na mnie podziałała. Może zaczynam się trochę otwierać, może
się odprężam... Zawsze tak na mnie działa. Nie chce jej skrzywdzić, ale... i
tak już to zrobiłem. Myślałem, że to minie, ale teraz kiedy widziałem ją,
mogłem z nią porozmawiać, wiem, że nie zdołam się wycofać. Jestem pieprzonym
egoistą, najpierw ją porzuciłem by ją chronić a teraz wracam jak synek
marnotrawny. Ale przeciez nie musi o niczym wiedzieć. Może uda się znowu... Nie
chce jej ranić. Dość się nacierpiała. Może uda mi się do niej zbliżyć, może
będzie znów dobrze...
Ale
tak naprawdę... cokolwiek bym nie powiedział czy napisał... chociaż wiem jak to
się skończy nie potrafię się wycofać. Popełniłem błąd. Wiem, że na końcu
zostanę w tym sam. Wiem, że mnie znienawidzi. Ale tak bardzo się tego boję, że
brnę w to dalej. Staram się nie popełniać gaf, pilnuję słów, ale tak sie nie
da. To jest kosmos, ona tego nie zrozumie, nie będzie chciała znać. Mat tak
samo. Nie chcę stracić ani jej ani jego, chociaż nie zasługuję nawet by na mnie
spojrzeli. Nie wiem nawet po co to piszę... Może w nadziei, że kiedyś to
znajdzie i sama przeczyta... Ja nie będę miał odwagi powiedziec jej tego w
oczy.
Jestem
zerem, tchórzem... ale tylko człowiekiem.
Dwa ostatnie były z tego roku... 2009... Kręciło mi się w głowie. Pisał o mnie... Co to ma znaczyć? Pisał o mnie i o moim synu... Co to on utożsamia się z moim mężem czy co? Trafiłam na jakiegoś psychopatę...?
Ale po chwili przyszło mi do głowy coś piorunującego... To nie było na moje nerwy. Nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić, myśli galopowały sto na sekundę... Zwłaszcza jedna, której nie chciałam nawet pozwolić do końca uformowac sie w mojej głowie. Bo to nie mogła być prawda, coś takiego przecież się nie zdarza! Jak niby? Nie wyobrażałam sobie czegoś takiego. Niby jak to miałby się stać...? To była kosmiczna abstrakcja, ale nawet jesli to chyba coś bym o tym wiedziała? Nie... to nie mogła być prawda.
W tym momencie usłyszałam jego kroki. Szybko zatrzasnęlam to i schowałam do środka zasuwając drżącymi rękami szufladę. Zdążyłam w ostatniej chwili kiedy wszedł. Spojrzał na mnie z uśmiechem i od razu ten uśmiech zszedł mu z twarzy.
- Co ci jest, Dona? - i natychmiast zaczęłam analizować całą jego postać. Głos... był o oktawę niższy, ale z wiekiem zawsze się obniża... więc pasowałby. To podobieństwo nie mogło być przypadkowe, wiedziałam od razu. A teraz... to było czyste szaleństwo.
Ta blizna na klatce piersiowej... To żadna pozostałość po operacji. Chyba. Bo albo to prawda, co myślę, albo zwariowałam. Ale to nawet nabierało sensu...
Pchał się do mnie i do mojego syna. Kręcił i nie mówił tak naprawdę nic... Nie odpowiadał na wszystkie pytania, albo kręcił...
- Hej, Dona? Cała się trzęsiesz, co się stało? - zapytał podchodząc i łapiąc mnie za rękę. Dopiero teraz skontaktowałam pewną rzecz... Tylko Michael trzymał moje dłonie w taki sposób. Nikt inny. Może to był tylko drobiazg, ale ja to zauważyłam. Spojrzałam mu w oczy.
- Nic... nic mi nie jest. Czasami tak mam. - odpowiedziałam i spostrzegłam, że ochrypłam. Odchrząknęłam nieco. Nie miałam pojecia co zrobić. To był chyba szok... Ale nagle wpadło mi coś do oszołomionej głowy. - Iwa do mnie zadzwoniła... chce się spotkać. Musze już iść. - powiedziałam i wystartowałam do drzwi. A on za mną.
- Na pewno wszystko w porządku? - zapytał przyglądając mi się z troską, kiedy już otwierałam drzwi. Spojrzałam na niego jeszcze i nie umiałam wydusić z siebie słowa w pierwszej chwili. Chłonęłam jego twarz.
- Na pewno... zobaczymy się później. - powiedziałam już tylko i wyszłam...
Zamknęłam się w domu. Nie pojechałam do Iwy. Darek wracał dopiero za tydzień, a syna też nie było. Siedziałam sama. I nawet byłam z tego faktu zadowolona. Zajełam się przygotowywaniem sobie czegoś do jedzenia... gdybym się czymś nie zajęła chyba bym wybuchła... Potrzebowałam zajecia. Miałam jeden wielki chaos w głowie. Nie wiedziałam co czuję i myślę. To... to się po postu nie zdarza na świecie! Chyba tylko we filmach ale żadnego takiego jeszcze nie widziałam... Wciąz cała się trzęsłam, nawet kiedy już siadałam do stołu i jadłam. Nie zastanawiałam się nad tym co jem, to był mechanizm, nie kontrolowałam tego. Po protu, kęs za kęsem... I wciąz te myśli...
Ból głowy przy tym wszystkim to mały pikuś...
Ale po chwili przyszło mi do głowy coś piorunującego... To nie było na moje nerwy. Nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić, myśli galopowały sto na sekundę... Zwłaszcza jedna, której nie chciałam nawet pozwolić do końca uformowac sie w mojej głowie. Bo to nie mogła być prawda, coś takiego przecież się nie zdarza! Jak niby? Nie wyobrażałam sobie czegoś takiego. Niby jak to miałby się stać...? To była kosmiczna abstrakcja, ale nawet jesli to chyba coś bym o tym wiedziała? Nie... to nie mogła być prawda.
W tym momencie usłyszałam jego kroki. Szybko zatrzasnęlam to i schowałam do środka zasuwając drżącymi rękami szufladę. Zdążyłam w ostatniej chwili kiedy wszedł. Spojrzał na mnie z uśmiechem i od razu ten uśmiech zszedł mu z twarzy.
- Co ci jest, Dona? - i natychmiast zaczęłam analizować całą jego postać. Głos... był o oktawę niższy, ale z wiekiem zawsze się obniża... więc pasowałby. To podobieństwo nie mogło być przypadkowe, wiedziałam od razu. A teraz... to było czyste szaleństwo.
Ta blizna na klatce piersiowej... To żadna pozostałość po operacji. Chyba. Bo albo to prawda, co myślę, albo zwariowałam. Ale to nawet nabierało sensu...
Pchał się do mnie i do mojego syna. Kręcił i nie mówił tak naprawdę nic... Nie odpowiadał na wszystkie pytania, albo kręcił...
- Hej, Dona? Cała się trzęsiesz, co się stało? - zapytał podchodząc i łapiąc mnie za rękę. Dopiero teraz skontaktowałam pewną rzecz... Tylko Michael trzymał moje dłonie w taki sposób. Nikt inny. Może to był tylko drobiazg, ale ja to zauważyłam. Spojrzałam mu w oczy.
- Nic... nic mi nie jest. Czasami tak mam. - odpowiedziałam i spostrzegłam, że ochrypłam. Odchrząknęłam nieco. Nie miałam pojecia co zrobić. To był chyba szok... Ale nagle wpadło mi coś do oszołomionej głowy. - Iwa do mnie zadzwoniła... chce się spotkać. Musze już iść. - powiedziałam i wystartowałam do drzwi. A on za mną.
- Na pewno wszystko w porządku? - zapytał przyglądając mi się z troską, kiedy już otwierałam drzwi. Spojrzałam na niego jeszcze i nie umiałam wydusić z siebie słowa w pierwszej chwili. Chłonęłam jego twarz.
- Na pewno... zobaczymy się później. - powiedziałam już tylko i wyszłam...
Zamknęłam się w domu. Nie pojechałam do Iwy. Darek wracał dopiero za tydzień, a syna też nie było. Siedziałam sama. I nawet byłam z tego faktu zadowolona. Zajełam się przygotowywaniem sobie czegoś do jedzenia... gdybym się czymś nie zajęła chyba bym wybuchła... Potrzebowałam zajecia. Miałam jeden wielki chaos w głowie. Nie wiedziałam co czuję i myślę. To... to się po postu nie zdarza na świecie! Chyba tylko we filmach ale żadnego takiego jeszcze nie widziałam... Wciąz cała się trzęsłam, nawet kiedy już siadałam do stołu i jadłam. Nie zastanawiałam się nad tym co jem, to był mechanizm, nie kontrolowałam tego. Po protu, kęs za kęsem... I wciąz te myśli...
Ból głowy przy tym wszystkim to mały pikuś...
I jestem :P
OdpowiedzUsuńNo w końcu coś się ruszyło!
Szkoda tylko, że Dona musiała dojść do tego sama. Ogólnie w tym momencie zabolałby mnie najbardziej fakt nie aż tego, co zrobił, a że wciąż tkwi w kłamstwie i dowiaduję się prawy z innych źródeł, a nie od niego samego.
Ogólnie jak mam być szczera, w mojej głowie obraz Dony po dowiedzeniu się prawdy nie byl na zasadzie wielkiej gównoburzy. Ona jest na tyle rozgarnięta, widzi że skoro po 20 latach on wciąż jest przy niej to znaczy że ją kocha. Wybaczyłaby mu, teraz sama juz nie wiem, bo Mike zjebał po całości. Bardziej się nie da już chyba.
Dona wie już o wszystkim, tylko chyba nie dotarło to do niej jeszcze jak należy. Liczę, że szybko porozmawiają i wyjdzie to wszystko jakoś.
Pozdrówki ;D
Mój niecny plan przewiduje armagedon. xDDDD Także ten. :D Pożyjemy zobaczymy. :)
Usuńjestem zakochana w Twoim opowiadaniu, w pierwszej części jak i w drugiej choć dopiero się rozkręca :) życzę jak najwięcej weny i nigdy nie przestawaj pisać, masz talent! :D
OdpowiedzUsuńDziękuję. :)
UsuńHej!!!
OdpowiedzUsuńKomu się przypomniało, że miał coś przeczytać i skomentować? Tak więc po odzyskaniu pamięci jestem xD
I bradzi dobrze, że ona to przeczytała. Tylko kurczę ja rozumiem, że to jest jakis jakiś szok, ale DONA! Uwierz w to czytasz. Nom to czekamy na sklecenie do kupy tego co przeczytała i na foch forever na pięć minut. Choć w jej przypadku wszystko jest możliwe i może nie być nawet tego tyci tyci focha na Michaela, ale kto wie co będzie. Oprócz ciebie to nikt.
Widzę Michael bawi się w Tarzana xD A nie musiałby. Niestety to facet, a niektóre rzeczy docierają do nich dopiero po fakcie. Czy ten telefon był ważny? Bo czasami w takich niuansach jest ukryte wiele rzeczy. Żeby on tylko się dowiedział, że ona czytała jegi pamiętnik czy co on tam pisał. Nie byłoby mu tak wesoło. Dobra, więc ja zwijamy powoli swoje manatki i zmykam czekając na argagamedon jak zwykłam mawiać. Masakracja będzie i to nie mała.
Weny ci życzę dużo i pozdrawia cię jeden z większych sklerotyków, czyli ja ;****
Nieważne kiedy, ważne, że dotarłaś. xD:D
Usuń