***
Nie mogłem się powstrzymać. To było jak dawno zapomniany nałóg, który teraz nagle dostał porzywkę i całkowicie zwariował... Tak się czułem. Jak oszalały narkoman. Ona była moim narkotykiem, osobistym i ulubionym. Nie było nic lepszego niż ona. Niż zapach jej skóry, ciepło ciała, jej ciche westchnienia. Pamiętałem to wszystko. Była dokładnie taka jak wtedy. Tak samo namiętna i tak samo spragniona. Można było mówić co tylko kto by chciał, ale wiedziałem, że ona tego chce.
Jej jęk tylko mnie utwierdził w tym przekonaniu, a pragnienie popędzało mnie coraz bardziej do działania. Nie myślałem. Nie myślałem normalnie jak zawsze, kierowałem się tylko pragnieniem i porządaniem, które powoli odbierało mi zmysły, odcinało od świadomości. Ciało zaczynało powoli kierować się własnym rytmem i własnymi zasadami. Całowałem ją jak szalony, a ona z łatwością dotrzymywała mi tępa. Czułem jej dłonie na sobie... To jeszcze bardziej mnie nakręcało. Ona sama mruczała za każdym razem, kiedy moje ręce dotykały jej odsłoniętej skóry na brzuchu.
Chciałem ją wziąć, po prostu. Nie zważałem dosłownie na nic. Nie obchodziło mnie co się stanie, pragnąłem tylko jej. Potrzebowałem tego i czułem, że ona też. Inaczej nie pozwalałaby sobie na to. To chyba logiczne... Chociaż w tym co się działo nie było żadnej logiki, żadnego pomyślunku. Rządziły instynkty, nic poza tym. Absolutnie.
Im dalej się posuwaliśmy, tym większy przyjemny skórcz czułem w żołądku. Całe napięcie zaczęlo kumulować się w dole, w wiadomym miejacu, moje dłonie zaczęły poszukiwać jeszcze innych fragmentów jej ciała. Nie wiedziałem co się ze mną stanie, kiedy się z nią złączę, ale wiedziałem... że jeśli nie umrę z przyjemności to przynajmniej stracę zdrowe zmysły. Nie mogłem tak po prostu tego znieść po takim czasie. I nie chodziło tylko o sam seks, o jej ciało. Chodziło o wszystko co czułem, co działo się w mojej głowie. O wszystkie doznania, ale nie tylko te cielesne. Budziło się we mnie coś czego dawno nie czułem, o czym dawno zapomniałem. I nawet nie spodziewałem się, że to jeszcze istnieje.
Zapomniałem się całkowicie i pewnie coś by z tego było, gdyby nie trzask zamykanych drzwi i kroki kierujące się w stronę salonu.
Dona oprzytomniała momentalnie. Odepchneła mnie od siebie i uciekła z salonu poprawiając się cała w biegu, a ja odwracając od niej wzrok zobaczyłem... syna. Kurwa. I co ja miałem zrobić?
Patrzył na mnie wielkimi oczami jakby nie miał pojęcia co zrobić czy powiedzieć. Nie byłem zdziwiony. Chyba nie co dzień jest świadkiem czegoś takiego. Nie wiedziałem gdzie podziać swoje oczy. Próbowałem zając czymś swoje ręce ale uczucie ciasności w spodniach skutecznie mnie rozpraszało. Po chwili jego mina się zmieniła. Chyba nieźle zaczęło go to bawić.
- Co to było tu na tej kanapie?? - zapytał podchodząc bliżej nawet nie rozbierając się z butów ani kurtki i wskazując na sofe, na której wciąz siedziałem. Spojrzałem na niego, ale jak mówiłem, nie miałem pojęcia co powiedzieć. Zaśmiał się, po chwili rechotał już cicho pod nosem patrząc na mnie.
- Ekhem... - mruknąłem. Nie wiedziałem czy lepiej będzie stąd zniknąć czy...
- Widzę, że wziąłeś sobie do serca moje słowa. - powiedział nagle siadając obok i cały czas mi się przyglądając.
- Co?
- No powiedziałem ci, że powinieneś lepiej się za nią zabrać no i proszę. Przychodzę do domu i co widzę?
- Przepraszam... - powiedziałem już naprawdę nie wiedząc co zrobić.
- Daj spokój. - mruknał. - Nie mam nic przeciwko... przecież wiesz. Ale jakby ci to powiedzieć... Mogłeś się z nią schować. - zaśmiałem się na co on też parsknął smiechem.
- Jakoś nie przyszło mi to do głowy. - mruknąłem.
- Przerwałem wam, ojej! - zaśmiał się. Teraz będzie się nabijał. Spojrzałem na niego lekko z ukosa mrużąc oczy.
- Daj spokój! - fuknąłem wstając. - Lepiej będzie jak już pójdę.
- No co ty? - popatrzył na mnie zaskoczony. Dla niego to było takie proste, a prawda była taka, że to było o wiele bardziej skomplikowane niż mu się wydawało. Uśmiechnąłem się.
- Tak chyba będzie lepiej.
- Weź... przestań! Ja i tak przyszedłem na chwilę, po portfel z kasą, zaraz wychodzę...
- Nie o to chodzi. - powiedziałem uśmiechając się wciąż. Przetarłem twarz dłonią. - Powinienem zostawić teraz twoją matkę w spokoju.
- Dupa jesteś nie facet. - wytrzeszczyłem na niego oczy.
- Ty! Taki mądry jesteś. - oboje parsknęliśmy śmiechem. - Masz moje słowo, że jej nie odpuszczę. Przeszliśmy właśnie na kolejny wyższy poziom, ale teraz musze już iść... naprawdę.
- Speniałeś poprostu. - znów wytrzeszczyłem na niego oczy.
- Nie mam cykora. Po prostu... teraz już nic nie zdziałam. Lepiej trochę odczekać. - spojrzał na mnie z ukosa.
- Mówisz... że obrałeś taktykę wojny podjazdowej?
- Co? - zaśmiałem się.
- No... Atakujesz, wycofujesz się szybko, by za chwilę znów zaatakować jeszcze mocniej.
- Mniej więcej. - zaśmiałem się kręcąc głową. Po chwili westchnąłem.
- Idę... później wpadnę. Może jutro. - wymruczałem spoglądając w stronę, w którą uciekła moja... Moja? Może niedługo moja kobieta. Serce waliło mi mocno za każdym razem, kiedy o niej myślałem, a teraz po tym wszystkim...
Młody próbował mnie jeszcze urobić i przekonać, żebym się teraz nie poddawał, że zawsze trzeba kuć żelazo póki gorące. Nie dałem się. Czułem, że teraz mógłbym tylko wszystko zaprzepaścić. Lepiej pozwolić jej nieco ostygnąć. Potem... będę działał dalej.
Cały czas byłam rozbita. Nie wiedziałam co myśleć. Korciło mnie, żeby do niego iść znów, ale z drugiej strony coś mnie powstrzymywało. Czułam się taka skrępowana, kiedy sobie przypominałam co się między nami wydarzyło. I miałabym teraz tak sobie do niego pójść... i co? Normalnie rozmawiać? Nie widziałam go już tydzień. Kilka razy ktoś pukał do drzwi, kiedy byłam sama, ale nawet nie otworzyłam. Nawet nie podeszłam zobaczyć kto to. Może to było głupie, ale... Mateusz zawsze normalnie wchodził, w końcu tu mieszka. Tata, mama i nawet Iwa zawsze pukali, ale zaraz potem wchodzili witając się od progu. Ten nie wszedł. Więc mogła to być tylko jedna osoba.
Billy.
Nie chciałam się z nim widzieć... To znaczy chciałam i to nawet bardzo... ale nie miałam odwagi. Miałam wrażenie, że zachowuję się jak jakaś nastolatka, która cyka się przed odezwaniem się do chłopaka, który jej się podoba, ale to wcale nie było takie proste, przynajmniej w mojej sytuacji. Nie wiedziałam jak to nazwać. Może mnie po prostu zauroczył. To było niebezpieczne, naprawdę. Nie chciałam ładować się w jakieś problemy i tak miałam ich dosyć, a Iwa jeszcze wciąż suszyła mi głowę.
Ostatnio u mnie była. Od razu zauważyła, że coś się ze mną dzieje nie tak i wszystko ze mnie wyciągnęła. Jak się mogłam spodziewać od razu zaczęła prawić mi kazania.
- Przecież ci mówiłam, żebyś trzymała się od niego z daleka! W co ty się chcesz ładować, w jakąs patologię?!
- Iwa, nie mam jak go unikać, uwierz mi, bo mieszka naprzeciwko mnie. - warknęłam zdenerwowana już jej gadaniem. - Poza tym... nie widziałam się z nim od tamtego czasu. To będzie już tydzień. - jakby odetchnęła.
- No. - mruknęła. - Chociaż tyle, naprawdę. Unikaj go dalej to będzie dobrze.
- Nie tak łatwo go unikać. Puka czasem do mnie. Troche mi głupio tak go traktować...
- Co ci ma być głupio, przecież to tylko jakiś przydupas! Upatrzył sobie głupią owcę i myśli, że uda mu się z tego coś wydębić! Mówię ci, żebyś się z nim nie zadawała! Wykorzysta cię i będzie po sprawie, a co z tobą wtedy będzie?
- Nic nie będzie, bo nie dam mu się w żaden sposób wykorzystać. - ciarki mnie przeszły. No tak. Ale gdyby wtedy Mateusz nie wrócił do domu JUŻ było by po ptakach.
- Właśnie zauważyłam. Już prawie mu się to udało. - wytknęła mi to co sama sobie pomyślałam. Przewróciłam oczami. - Nie przewalaj tak tymi oczami, bo wiesz, że mówię prawdę!
- Dobrze, może zmieńmy temat... - westchnęłam. Popatrzyła na mnie spod byka.
- Martwię się o ciebie. Przez to wszystko naprawdę wpakujesz się w jakies kłopoty. Zawczasu próbuję cię po prostu powstrzymać, bo wiem, że jeśli nikt nie będzie ci wiercił dziury w brzuchu to tak czy owak co byś sobie nie powiedziała to skończy się to w wiadomy sposób.
- To znaczy jaki?
- Taki, że wylądujesz z nim w łóżku! - parsknęłam śmiechem.
No naprawdę... Ale dobra, postanowiłam sobie coś i nie miałam zamiaru od tego odstępować. Bardzo długo nad tym myślałam. Na co mi to wszystko? Tylko dlatego, że facet jest podobny mam się z nim zadawać? Znaczy... możemy być znajomymi, ale nic poza tym. I już nawet nie chodziło o to, że nie chciałam robić Darkowi koło piór. Chodziło o mnie samą. Iwa miała rację, nie mogę się w to ładować bo zniszczy mnie to psychicznie. Ale trudno było się opanować.
Od tygodnia go nie widziałam, więc jakoś to było. Darek dzwonił kilka razy... U niego to nawet często. Pytał co u mnie, jak się czuję, czy wszystko w porządku. Co miałam mu powiedzieć? Powiedziałam, że wszystko jest cacy tak jak zawsze. Porozmawialiśmy trochę o tym co robi na tej delegacji. Podobno miał już kilka szkoleń po osiem godzin i powiedział, że najchętniej to jebnąłby to wszystko bo potrafi się tym zmęczyć bardziej niż zwyczajną zmianą na magazynie. No tak. Myślenie boli.
Nie wiedziałam czy coś wyczuł może z mojego głosu... ale kilka razy pytał czy na pewno wszystko jest dobrze. Przecież nie mogłam mu powiedzieć co naprawdę się tu ostatnimi czasy działo. Natychmiast by się tu zjawił i urwał mi głowę chyba. I JEMU też przy okazji tak. W sumie to nawet nie wiedziałam czy Darek wie, kto jest naszym sąsiadem... Chyba nie. Byćmoże, że nawet go nie widział.
Musiałam też pomyślec jak to wszystko rozegrać. Nie mogłam zaszyć się na wieczność w domu, musiałam z niego wychodzić. Nie mogłam się bać za każdym razem, że gdzies go spotkam. Musiałam z nim powaznie porozmawiać i powiedzieć mu wprost o tym co postanowiłam. Żadnych romansów, tylko czysta sąsiedzka znajomosć. Nie będę 'Mody na sukces". Musiałam tylko zdobyć sie na to, żeby się z nim spotkać, a to już nie było takie łatwe. Serce waliło mi w piersi jak tylko pomyślałam o tym, że w końcu powinnam do niego iść i wszystko raz na zawsze wyjaśnić. Ale kiedyś będę musiała. Tak się nie da bez końca.
Mateusz robił krzywą minę za każdym razem kiedy o tym mówiłam. Twierdził, że tracę świetną okazję takim zachowaniem i myśleniem. W końcu powiedziałam mu, że to nie jest jego ojciec i koniec. I nigdy nim nie będzie choćby nie wiadomo jak dobrze się dogadywali i knuli razem za moimi plecami. Podejrzewałam, że mój synek znów będzie chciał coś wykombinować, więc od razu mu powiedziałam, że nie ma się nawet ważyć na to. Dwa dni się do mnie nie odzywał.
Z jednej strony to go nawet rozumiałam. Nie mówił o tym, ale wiedziałam doskonale, że chciałby mieć ojca, tak najzwyczajniej w świecie. Niestety... nie było to możliwe. Sama przez to cierpiałam choć w odmienny sposób niż on, ale wiedziałam co to znaczy. Od dwudziestu lat nie słyszałam jego głosu, nie czułam jego zapachu, ciepła, niczego. Brakowało mi tego strasznie, czułam się jak jakiś emocjonalny kaleka. Nie potrafiłam nikogo pokochać, bo wciąż kochałam jego. Ale właśnie ten facet, Billy, zdołał wywołać we mnie jakieś nowe reakcje. Chciałabym wiedziec dlaczego.
Billy nie był zły, to się czuło od razu jak tylko miało się z nim jakąś styczność. Miałam takie wrażenie, że coś ukrywa... Ale to było ulotne wrażenie. Szybko przy nim o wszystkim zapominałam, i własnie między innymi dlatego postanowiłam zakończyć to wszystko zanim się tak naprawdę jeszcze na dobre zaczęło. Podejrzewałam, że nie będzie zadowolony. Ale będzie musiał to zrozumiec. Byćmoże to właśnie pokaże jaki jest naprawdę. Jeśli się wścieknie to będzie znaczyło tylko jedno, że dupa z niego nie facet. A jeśli przyjmie to do wiadomości... to możemy zostać nawet przyjaciółmi. Ale nigdy nic poza tym.
Tego wieczoru Mateusz poinformował mnie żołnierskim obrażonym tonem, że idzie do kolegi i najprawdopodobniej będzie u niego nocować, więc zabrał kilka rzeczy. Ale zaraz pocałował mnie w policzek, więc wiedziałam, że ten jego foch już mu powoli przechodzi. Łobuz. Miałam więc wieczór tylko dla siebie. Ale jakoś nie wiedziałam co ze sobą zrobić... Wszystko w domu było zrobione... Zresztą, kto widział, żeby wolne wieczory spędzac na sprzątaniu. Ale wiedziałam, że jeśli się za coś nie wezmę dopadnie mnie ta moja zafajdana melancholia.
Tego dnia po prostu nie potrafiłam sobie niczego znaleźć. Niczym nie umiałam zając sobie rąk. Była dopiero godzina dziewiąta piętnaście, za wcześnie dla mnie na spanie. Nagle uświadomiłam sobie, że od dawna nie byłam na dachu. Uderzyło to we mnie jak jakiś grom. Poczułam się jakbym zaniedbała coś naprawdę bardzo ważnego. Nie umiałam sobie poradzić z tym uczuciem.
Przypomniałam sobie o nie otwartej butelce czerwonego wina. Stało sobie spokojnie w salonie w takiej specjalnej szafeczce. Było tam jeszcze kilka innych rzeczy... ale to może na później. Wstałam z fotela, na którym akurat siedziałam i podeszłam do mebla. Kiedy wyciągnęłam butelkę przyjrzałam się etykiecie. To było naprawdę bardzo dobre wino, na specjalne okazje. Dostałam je dwa lata temu na urodziny i tak stało, a im starsze tym lepsze. Podobno. Postanowiłam je wypróbować. Wzięła duży kieliszek i siadając napełniłam go. Nie bawiłam się w maniery, po prostu nalałam sobie do pełna.
Pierwszy łyk był dość intensywny. Wytrawna ciecz zapiekła mnie w gardło. Ale nie przejęłam się tym, porpawiłam drugim haustem i było lepiej. Siedziałam znów w tym fotelu i patrzyłam w ten kieliszek jak czerwone wino kołysze sie lekko. Nawet zaczęlam się nim nieco bawić i sama obracać kieliszek tak by ciecz się w nim poruszała. Szybko mi się to jednak znudziło, a myśli zaczęły krążyć zupełnie gdzie indziej... wokół pewnej małej skrzyneczki schowanej na dnie wielkiej szafy.
Trwałam w bezruchu kilka minut, zanim w końcu podniosłam się i ze ściśniętym gardłem i sercem odstawiłam kieliszek na stolik i podeszłam do mebla rozsuwajac drzwi na boki. Przykucnęłam i w chwilę potem wyciągnęłam ładnie zdobioną blaszaną puszkę dośc dużą w kształcie prostokąta. Patrzyłam na nią kiedy wracałam na miejsce, wbijałam w nią po prostu oczy. Kiedy usiadłam pierwsze co zrobiłam to znów popiłam ze swojego kieliszka, jakby to miało mnie do tego przygotować...
Drżącymi palcami otworzyłam wieko i przestałam oddychać. Były tam umieszczone wszystkie zdjęcia jakie posiadałam. Zaczęłam je pokolei wyjmowac. Uśmiechnęłam się lekko trzymając w ręce zdjęcie mojego dziecka kiedy miał pięc lat. Uśmiechał się szeroko trzymając w rękach jakąs zabawkę. I te jego loczki. Do dzisiaj je ma zresztą...
Następne były podobne. Mój syn w różnym wieku, nie były poukładane chronilogicznie. Co jedno to inne, aż dotarłam do tych ze ślubu z Darkiem. Nie przykuwały już tak mojej uwagi. Szybko odkładałam je na bok na stos, który powoli robił się coraz większy. Dalej były przeróżne fotografie. I moje, i moich rodziców, misz masz. Do niektórych się uśmiechałam, kiedy przedstawiały coś komicznego. Kilka takich było. Aż w końcu dotarłam do najniższej warstwy.
Na pierwszym z brzegu byłam ja i Michael. W dniu ślubu. Ktoś strzelił nam idealną fotkę, kiedy się pocałowaliśmy. W tamtej chwili nie wiedziałam, że aż tak się w niego wczepiłam... On zresztą pod tym względem wcale nie był lepszy. Przyciągał mnie do siebie... jakby nie chciał puścić. Kilka było takich fotografi.
Dalej też z nim. Przedstawiały różne momenty, najczęściej po prostu byliśmy razem. Trzymał mnie za rękę, całował... Czasami nie poznawałam siebie na tych zdjęciach. Nie chodzi o to, że minęło tyle lat i się postarzałam. Chodziło mi o to jaka byłam wtedy szczęśliwa. Na każdym zdjęciu uśmiech i w ogóle... błysk w oczach. A teraz? Nic już chyba z tego nie zostało.
Poczułam łzy w oczach. Wzięłam jedno zdjęcie na dłużej do rąk i patrzyłam w nie. Patrzyłam na niego, na jego twarz. Oglądałam ją jakbym widziała go poraz pierwszy. Nawet nie zauważyłam, kiedy łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Nie potrafiłam nad tym panować. Bardzo rzadko wracałam do tych zdjęć... zawsze oglądanie ich sprawiało mi ból. To były tylko wspomnienia, nie sprawią, że on do mnie wróci. Czułam się taka pusta... jakbym nie miała serca. Ale chyba jednak je miałam skoro wciąż...
Im dalej w tych zdjęciach tym gorzej się czułam. Zanosiłam się coraz większym szlochem. I nawet do połowy już opróżniona butelka mi nie pomagała. Starałam się normalnie żyć, jakoś się z tym uporać, ale nie umiałam. Teraz na chwilę o tym zapomniałam bo pojawił się jakiś facet nie wiadomo skad i jak, ale... to niczego nie zmieniło. Nie sprawiło, że zapomniałam. On nie zniknął z mojego życia i nigdy się to nie stanie.
Kiedy butelka była już pusta a wszystkie zdjęcia przejrzane i wyrzucone na sofę na która się przeniosłam stwierdziłam, że to jedno wino to jednak za mało. Butelka stała na podłodze a ja lekko się chwiejąc podeszłam do szafki i wyciągnęłam z niej coś jeszcze nawet nie patrząc co. Smakowało ochydnie, gryzło w gardło, ale piłam. Sama nie wiedziałam dlaczego, nigdy nie topiłam smutków w alkoholu. Ale pomyślałam co tam, jeden raz jak się schleję... Przynajmniej nie będę nic czuła. Chociaż przez chwilę.
Zdjęcia były wszystkie porozkładane, chciałam je wszystkie widzieć na raz. Brałam raz po raz jedno i przyglądałam mu się. Na niektóre kapały moje łzy wsiąkając w papier i pozostawiając na nim ślady... Kiedy druga flaszka była pusta do połowy poczułam, że chyba osiągnęlam swój limit. Oczy same mi się zamykały i w niedługim czasie leżałam już w tych zdjęciach. Niby byłam świadoma, ale nawet się nie ruszałam. Nie miałam nawet pojęcia kiedy zasnęłam, ale chyba nawet przez sen czułam jak łzy płyną mi po twarzy...
Unikała mnie. Widziałem to wyraźnie. Nie pokazywała się, chyba w ogóle nie wychodziła z domu. Tylko z Matem miałem kontakt. Mówił, że jego matka zamknęła sie w sobie po tym jak nas przyłapał i nie chce się na mnie napatoczyć. Powiedział też, że coś sobie ubzdurała, ale nie chciał powiedzieć co dokładnie. Ale widać było, że jest na nią zły. Domyślałem się, co takiego mogła sobie ubzdurać. Że nie pozwoli mi się do siebie zbliżyc, że możemy się tylko 'przyjaźnić'. Kiedy go oto zapytałem, potwierdził prychając.
Nie mogłem jej do niczego zmusić, ale uzmysłowiłem sobie, że i tak postępowałem zbyt szybko. Musiałem zmienić taktykę. Postanowiłem ją przeprosić i obiecać, że nie będę jej więcej 'napastował'. Zaśmiałem się pod nosem na to słowo. Musiałem pozwolić jej ochłonąć a potem powolutku zacząc małymi kroczkami od nowa. Syna już sobie urobiłem, ale ona... Powinienem się tego spodziewać. Przeciez ją znam.
Próbowałem się do niej dobić, ale nie otwierała mi nawet drzwi. Nie było mi z tym przyjemnie.. ale uznałem, że to i tak najłagodniejsze symptomy jakie mogły wystąpić. Mogła kompletnie kazać mi się leczyć. Ale za którymś razem zacząłem się denerwować. Dzieciak mówił, że nic jej nie jest tylko ma cykora teraz przede mną... ale i tak do głowy przyszła mi myśl, że może jest chora? Chciałem wiedzieć co się z nią dzieje. Kiedy kolejnym razem nie otworzyła mi drzwi, kiedy kulturalnie pukałem postanowiłem po prostu wleźć tam sam. Może nie cechowało to żadnego dżentelmena, ale jeśli naprawdę coś się dzieje, a ja o tym nie wiem?
Zastanawiałem się tylko chwilę po czym nacisnąłem klamkę. Drzwi były otwarte co zaniepokoiło mnie o tej porze, było około 10.30. Ja tu się martwię otwartymi drzwiami, a sam o której godzinie do niej przychodzę? Normalnie jak stalker. Ale martwiłem się, to wszystko. Przeciez nie byłem psycholem trzymającym siekierę za plecami.
- Dona...? - zawołałem wchodząc do środka. W mieszkaniu było ciemno, nie paliło się żadne światło. - Wszystko w porządku? - odezwałem się znów nieco głośniej, ale nadal nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Teraz już naprawdę się przestraszyłem.
Zamknąłem za sobą drzwi i wszedłem szybkim krokiem do salonu. Nikogo... Skierowałem się już w stronę sypialni, ale wtedy ją zauwazyłem... Leżała na wielkiej sobie obok której właśnie przechodziłem... Jej oparcie w pierwszej chwili ją zasłoniło.
Ale nie tylko ją zobaczyłem. Na stole przed nią stał kieliszek, a obok butelka do połowy opróżnionej gorzkiej żołądkowej... Od kiedy ona pije? Podszedłem do niej i potknąłem się o butelkę wina, która poturlała się dalej po podłodze... Popatrzyłem na to wszystko lekko oszołomiony.
Zauważyłem, że na czymś lezy. To wyglądało jak jakieś papiery czy coś... Włączyłem małą lampkę w koncie która oświetliła ciepłym blaskiem całe pomieszczenie. I wtedy zrozumiałem co to.
przysiadłem obok niej. Twarz miała bladą, oczy lekko podpuchnięte, a na policzkach jeszcze ślady łez. I znowu to uczucie. Ściskało mi wszystkie bebechy w brzuchu, poczułem się po prostu jak gówno. Całkiem często mi to uczucie ostatnio towarzyszy... Wziąłem do ręki jedno zdjęcie i przyjrzałem mu się. W jednym miejscu miało mokry ślad, a przedstawioło... mnie i ją. Jak ją przytulałem. Oboje śmialiśmy się na tym zdjęciu. I było takich wiele innych. Wszystkie leżały porozkładane na całym siedzeniu a ona leżała na nich i spała. A w salonie panowała gorzelnia.
Z ciężkim sercem wstałem i pootwierałem oba okna, które tam się znajdowały. Do środka wpadło zimne powietrze, ale to akurat nam tu pomoże. Wróciłem do niej i nie bardzo wiedząc co zrobić, spróbowałem wziąc ją na ręce i zanieśc do pokoju i położyć ja do łózka. Nie bardzo mi to wyszło bo... obudziła się, kiedy próbowałem ją podnieść.
- Co...? - wymamrotała nie mając zapewne pojęcia co się właściwie dzieje.
- Spokojnie, to tylko ja. - mruknałem na co spojrzała na mnie i usiadła prosto... w miarę.
- Co tu robisz...? - jej twarz zaczęła pokrywać się rumieńcem, ale nie byłem pewny co go powodowało.
- Martwiłem się... Sorry, że wszedłem tu jak do siebie, ale chyba słusznie... - zacząłem, ale przerwała mi zanim zdołałem dokończyć swoją myśl.
- Nie potrzebuję pomocy. - burknęła, po czym zaczęła dźwigać się z siedzenia... Wyglądałoby to dość komicznie, ale nie było do śmiechu. Nie mogła się podnieść, co chwila siadała z powrotem na tyłek.
- Na pewno? - bąknąłem wciąż się jej przyglądając. Jak ją znam jeszcze nie miałem okazji widziec jej pijanej... A przynajmniej wtedy, gdy byliśmy razem.
- Na pewno! Nie widzisz, przecież w-wstaję! - czknęła. Nie no kurwa... Kiedy kolejnym razem cypnęła na dupę złapałem ją pod ramię i postawiłem na nogi z dziecinną łatwością. Była lekka... przynajmniej jak dla mnie. Spojrzała na mnie z zadziorną miną, która w tym stanie było po prostu powalająca. - I co?! Wstałam! - znów czknęła.
- Jasne... - mruknąłem patrząc jak odsuwa się ode mnie i kieruje się w stronę sypialni. Nagle potknęła się o leżącą na podłodze butelkę po winie. Od razy złapałem ją za ramiona by nie upadła. Lekko oszołomiona popatrzyła do okoła siebie, a potem na mnie.
Przeszywała mnie wzrokiem. Aż w pewnej chwili poczułem się trochę nieswojo. Miałem wrażenie jakby widziała dosłownie wszystko. Nie wiedziałem jak to określić... Po prostu... Było to piorunujące wrażenie.
Spoglądałem tak na nią w sumie nawet nie wiedząc co zrobić. Nie powinienem jej raczej zostawiać samej w takim stanie. Młodego nie było bo by się tu zjawił już dawno słysząc ten raban. A ona była pijana. W cztery dupy. Przymknęła oczy na moment... Myślałem, że zaraz mi tu uśnie na stojąco, więc objąłem ją lekko w pasie by się nie przewróciła... ale ona zareagowała na to w zupełnie nieprzewidziany dla mnie sposób.
Wpiła się momentalnie w moje usta aż zaparło mi dech. Otworzyłem szeroko oczy, ale po chwili... Nie no, nie mogłem przeciez wykorzystywać TAKIEJ sytuacji. Było mi strasznie gorąco, mimo zimnego powietrza z dworu, ale i tak... A ona stawała się coraz bardziej śmielsza. Zaczęła już rozpinać mi koszulę...
- Dona, uspokuj się.. - mruknąłem łapiąc ja lekko za nadgarstki i odsuwając ją nieco od siebie. Popatrzyła na mnie zła, a potem znów przywarła do mnie ustami nawet nie mruknęła. Trzymałem ją wciąz za ręce ale to jej nie przeszkadzało. Kiedy przyssała się do mojej szyi musiałem zareagować bardziej stanowczo.
- Dona, przestań.
- No co? Chyba mi nie powiesz, że tego nie chcesz. - powiedziała znów sie do mnie przyklejając, szczególnie do mojej szyi. Jakoś nie sprawiało mi to radości. Alkohol odebrał jej rozum po prostu. Obróciłem ją do siebie plecami i tak przycisnąłem krępując ręce. - Hej... Tak się bawimy? - zaśmiała się próbując się uwolnić.
- Opanuj się... Próbuję przywołać cię do porządku...
- Porządki będę robiła później.
- Dona...
- No co? Po coś się tu do mnie chyba pchasz, teraz masz idealną okazję... - wytrzeszczyłem oczy.
- Co takiego? Jaką okazję? O czym ty mówisz?? - wciąż próbowała mi się wymknąć.
- No mówię przecież... Możesz mnie teraz wziąć... Na każdy sposób, który ci przyjdzie do głowy. - odwróciła głowę i spojrzała mi w oczy. Co jej uderzyło do tej główki?
- Coś ci się chyba pomyliło...
- Nic mi się nie pomyliło. Po co innego byś się tu pchał i nie dawał mi spokoju? Zresztą, nieważne, jak widzisz sama mam na to wielką ochotę. No dalej... Bo uznam, że jesteś mięczakiem!
- Jutro rano uznasz, że jestem dżentelmenem, kochanie. - parsknąłem śmiechem.
Może nie było tak źle. Naburmuszyła się i zaczęła prychać pod nosem jak rozjuszona kotka. Za punkt honoru obrała sobie uwolnienie się ode mnie. W końcu ją puściłem. Pomyślałem, że każe mi spadać, ale nie o to jej chodziło. Chyba źle zinterpretowałem jej zachowanie, bo... znów wpiła sie w moje usta pozbawiając mnie tchu.
- DOna, smakujesz sama wóda, uspokój się!
- Nie piłam wódki. - stwierdziła najzwyczajniej w świecie.
- Nie? A co?
- Wino. - i ten niewinny ton głosu.
- A potem?
- Nic. Tylko wino. - popatrzyłem na nią.
- Tak? A co tu robi ta stojąca do połowy opróżniona gorzka zołądkowa? - popatrzyła na flaszkę po czym wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Przed chwilą jej tu jeszcze nie było. - po raz kolejny wytrzeszczyłem na nią oczy. Miałem ochotę się roześmiać, ale się powstrzymałem.
- Dobra. Idziemy do sypialni...
- Czyli jednak? - uśmiechneła się. Chciałem jej trochę przysrać, ale się powstrzymałem.
- Kładziesz się spać.
- Ahaaa... - zamruczała melodyjnie poczym się zaśmiała. - Tak to sie teraz nazywa. - zaczęła sobie naprawdę pozwalać. Nie, żeby jakoś specjalnie mi to przeszkadzało... ale nawet sobie nie wyobrażałem, żeby robić tu cokolwiek kiedy ona nawet do końca chyba nie wie jak się nazywa.
- To sie nazywa pójście do łózka spać i to dosłownie! Nic poza tym. Idziemy. - chwyciłem ją za rękę. Poszła za mną posłusznie jak dziecko z lekkim uśmiechem.
Tam w sypialni posadziłem ją na łózku i rozejrzałem się do okoła. Patrzyła na mnie jakby na coś oczekiwała.
- Co?
- Nic. - i dalej na mnie spoglądała. Westchnąłem i usiadłem obok niej zaczynając rozpinać jej bluzkę. Uśmiechnęła się triumfalnie. Nawet tego nie skomentowałem. Kiedy ściągnąłem z niej górną część garderoby pozbyłem się dolnej. Pozostała w samej bieliźnie.
Kleiła się do mnie, musiałem być bardzo kreatywny, żeby jednocześnie odganiać jej łapki i szykował jej łóżko do spania.
- Przestań!
- Jestem niecierpliwaaaa. - zamruczała mi znów do ucha.
- Widzę. - burknąłem. - Kładź się. - i położyła się. Ale w poprzek łóżka. I zaczęła zaczepiać mnie swoimi stópkami. Znów westchnąłem po czym chwyciłem ją za nogi i okręciłem prosto w łóku kładąc na poduszki. Zaśmiała się głośno. Przestała, kiedy przykryłem ją kołdrą pod sam nos. - Dobranoc. - rzuciłem na co wytrzeszczyła na mnie oczy.
- Dobranoc?
- Dobranoc. - powtórzyłem patrząc na nią z rekami wspartymi na biodrach.
- Żartujesz?
- Nie.
- To po co mnie rozebrałeś?!
- Chciałaś spać w ciuchach? - zapytałem spoglądając na nią z uniesioną brwią. Wciąz patrzyła na mnie nie dowierzając. - Naprawdę myslałaś, że...
- Myślałam. - usta jej zadrżały. No nie, teraz będzie płakać? Boże. Pomóż mi jakoś przetrwać do rana, aż wytrzeźwieje.
- Daj spokój...
- Ja wiem, że nie mam już dwudziestu lat... - zaczęła chlipać. Alkohol...
- Przestań. Jesteś piękna... - powiedziałem siadając obok niej.
- To dlaczego obabuliłem sie tą kołdrą że mnie spod niej nie widać?! - zabuczała znów. Nie wiedziałem czy się śmiać czy lepiej zachować powagę.
- Dona, skarbie... Porozmawiamy jutro. Jak promile wyparują ci z głowy. - popatrzyła na mnie przez chwilę, a potem pociągnęła nosem i zakopała się jeszcze głębiej zwijając się w kulkę. Chyba już nie płakała. Przez chwilę panowała cisza. - Zajrzę do ciebie jutro rano. - powiedziałem tak naprawdę nie mając pojęcia co powiedziec. Wysuneła czubek nosa znad pościeli.
- Idziesz sobie? - usłyszałem.
- No... chyba raczej powinienem... Zobaczymy się jutro. - pochyliłem się i pocałowałem ją w czoło. Kiedy się wyprostowałem i chciałem już iść złapała mnie za rękę. Lekko zaskoczony spojrzałem na nią.
- Nie zostawiaj mnie samej. - wyszeptała. Coś chwyciło mnie za serce.
Usiadłem z powrotem na skraju łózka i ścisnąłem mocniej jej dłoń w swoich. Po chwili przysunąłem ją sobie do ust i ucałowałem.
- Nie zostawię. Jeśli tylko będziesz chciała...
- Chcę. Teraz. - powiedziała uściślając. Uśmiechnąłem się. Wyciągnąłem powoli ręką, którą pogładziłem ją po policzku. Wtuliła się w nią przymykając zmęczone oczy.
- Posiedzę przy tobie... - mruknąłem na co pociągnęła mnie do siebie.
Nie zrobiła już nic wielkiego. Po prostu wtuliła się we mnie i tak została. Przez pierwsze kilkanaście minut jej oddech był niespokojny, ale potem zaczął się normować. Wiedziałem, że w końcu zasneła. Jutro będzie ją pewnie męczył kac morderca. I pewnie pierwsze co powie to zada mi pytanie, co ja tu u licha robię? Ciekawe czy będzie cokolwiek pamiętać...
I jestem!
OdpowiedzUsuńMike nachodzi ją jak jakiś nawiedzony xD
Ogólnie z tą swoją obsesją to chyba powinien się leczyć już powoli xD Ogólnie dzisiaj AKURAT dobrze, że pomógł Donie, chociaż i bez niego zdrzemnęła by się na dywanie i w sumie by jej to nie zaszkodziło. Nie rozumiem, jak Mike widząc tą sytuacje: alkohol, zdjęcia, łzy - dalej może być tak bezdusznym skurwielem i ją okłamywać.
Widzi jak cierpi to stracie MICHAELA, widzi jak ją to niszczy, a on patrzy na to jakby to kurwa komedia jakaś była, a on podsyca całość jeszcze kolejnymi kłamstwami.
Ok, Dona ma nasrane że męczy się z tym Darkiem, robi mu koło piór zdradami i najgorsze że po prostu brakiem miłości od 5 lat, ale w sumie jak nad tym pomyśleć to ten Darek chyba jest więcej wart i bardziej ją kocha niż 'Bill', 'Michael' aż sama nie wiem jak tego kogoś nazywać.
Ja na miejscu Dony nie chciałabym z tym Billem przyjaźni nawet. W moich oczach robiąc to co robi na tym kłamstwie to zachowuje się jak niewyżyty samiec który serio ma ochote tylko zaliczyć xD No kurwa zna ją od kilku dni niby a wielce zakochany, wpierdala się w jej małżeństwo itd. Co innego pomyśleć?XD
Liczę, że niedługo powie jej prawdę, a jak nie to niech spierdala do tej swojej kryjówki i na zawsze będzie martwy :P
Pozdrawiam, czekam na nexta o ile mnie nie zjesz za te komy w końcu xD
Zjeść to cię nie zjem, ja jak już widzę koma od ciebie to już wiem co będzie. xD I ja już naprawdę nie wiem co z tym zrobić. Chyba mi nie wyszło to co sobie tu zaplanowałam. :/ Chciałam, żeby to wyglądało jak facet, który dla rodziny dopuścił się 'grzechu śmiertelnego', a potem chcąc ją znowu ratować zapierdala się w tym wszystkim jeszcze bardziej. A tu wychodzi na to, że ja tu wykreowałam psychola, sexoholika, zboczeńca i w ogóle jakiegoś pedobeara. xDDDD
UsuńNie no, zobaczymy co będzie dalej. xD Hm. Mogę dodać, że COŚ się wydaży już niedługo. :D
Pozdrawiam serdecznie. XD
Hej!
OdpowiedzUsuńPrzewalone. W sensie, że ta cała sytuacja jest przewalona. Dona tęskni cały czas, dusi się w swoim małżeństwie, Mateusz to widzi, do tego pojawia się jakiś Billy, który przypomina Michaela. Żyć nie umierać. Żebyś ty widziała moją minę, jak czytałam o tej całej sytuacji ze zdjęciami. W jej wypadku stwierdzenie, że czas leczy rany się nie sprawdza. Widać, że ina wciąż kocha i nie potrafi zapomnieć, ale co w tym wszystkim robi Billy. No właśnie. Ja to mam nadzieję, że jemu coś się poprzestawiało we łbie na widok upietrj Dony. No chociaż żeby się w serduchu ruszyło. Bo naprawdę tak to nie może być. Musi się to zakończyć, bo inaczej... Potne się mydłem w płynie. Jestem tak zdolna, że uda mi się to zrobić. Dobra wracając do tematu. No nic tylko serce mi się kraje. No i jest jeszcze te chore rozdarcie, że o jednak coś próbuję, ale nie próbuję Michael tylko Billy. A Michael myśli, że próbuje tylko, że ta wypowiedź jest tak skomplikowana, że już nie wiem co mówić. Jak już kiedyś tam wspominałaś ma się niedługo coś wydarzyć i ja się nie mogę doczekać tego cośka, bo się głowie co to może być.
Nic więcej dzisiaj chyba nie wymodzę z siebie. Weny ci życzę i pozdrawiam ;***
No wydarzy się coś, wydarzy. :D Konkretnie to dwie takie rzeczy. Obie chyba dość ciekawe będą. :D
UsuńPozdrawiam. x)