środa, 16 listopada 2016

Resurrection. - 14.

Hello! :) Właśnie skończyłam, więc dodaję, nie ma po co czekać. Hm, myślę... że niedługo już zacznie się coś dziać. Więc zapraszam. :)
***



Kolejna szklanka wyleciała mi z rąk. I to w momencie, kiedy właśnie stawiałam ją na stole przed tatą. I to z całą jej zawartością.
- Cholera! - zaklęłam pod nosem i pobiegłam po ręcznik papierowy by wytrzeć kawę z  całego stołu i z podłogi. Miałam dobry pomysł by nie kłaść pod niego żadnego dywanu. - Przepraszam. - westchnęłam prostując się. - Zrobię ci drugą, poczekaj chwilę.
- Może ja sam sobie zrobię, córka, ty usiądź i odpocznij. Coś się stało? - zapytał zdawkowym tonem. Opadłam z westchnieniem na wielką sofę obok miejsca w którym siedział mój rodziciel. Popatrzyłam na niego przez chwilę.
- Nie. Dlaczego miało się coś stać?
- No nie wiem. Zachowujesz się jak nawiedzona. - zaczął wymieniać zalewając sobie kubek tym razem, nie szklankę. - Chodzisz z głowa w chmurach. Z rąk wszystko ci wylatuje, co najmniej jakbyś miała je dziurawe. - parsknęłam śmiechem. - Tak, tak. Wyglądasz jakbyś się zakochała! - wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Co takiego?! Tato, co ty opowiadasz...! - zaskoczył mnie nieco, aż nie wiedziałam co powiedzieć w pierwszej chwili. - Mam męża!
- Aha, więc mówisz, że w swoim mężu się zakochałaś. - powiedział znów wracając na swoje miejsce i patrząc na mnie wymownie. - W końcu. Tak by powiedział, gdyby to słyszał.
- Tata... Kocham Darka. Na swój sposób. - mruknęłam, choć wiedziałam, że prawdy w tym tyle co w prognozach pogody. Czyli gówno. Mój ojciec uśmiechnął się lekko pod nosem.
- Słuchaj... - zaczął nagle jakoś tak powściągliwie. Przeczuwałam, że zaraz zacznie mi o coś znowu truć tyłek. - Spotkałem Mateusza kiedy tu do ciebie szedłem. - o a jednak coś innego.
- A tak... Jechał do kina z kolegą. - stwierdziłam ostrożnie biorąc do ręki swoją kawę. Rozpuszczalną jeszcze byłam w stanie wypić. Normalnie nie przepadałam za żadną. Od zawsze wolałam herbaty wszelkiego rodzaju.
- Dojrzały ten jego kolega. - sarknął uśmiechając się ironicznie. Popatrzyłam na niego nie mając pojęcia o co mu chodzi.
- Ma tyle lat co on. - spojrzał na mnie wielkimi oczami.
- Naprawdę? Mnie wyglądał na co najmniej czterdzieści więcej.
- CO?! - o co mu znowu chodzi?
- No widziałem. Przed chwilą, wychodziłem z windy i o mało w tego człowieka nie wyrżnąłem. Kto to jest? - zamrugałam... A po chwili domyśliłam się o kogo może chodzić. Uśmiechnęłam się.
- Aha. Już wiem. - zaśmiałam się. Tata patrzył na mnie cały czas. - Nie wyobrażaj sobie Bóg wie czego.
- Niczego sobie nie wyobrażam. JESZCZE. Więc kto to? Wygląda jakby gębę zdarł z NIEGO. - a więc mam rację.
- To Billy Jencins. Nagrywał teledyski do piosenek Michaela. Ostatnio wychodziła płyta... Komuś się zachciało, a oryginału nie ma. Więc wynajęli go do tego.
- Aha. I tylko fikał i gębą ruszał?
- No nie do końca. - parsknęłam śmiechem. - Ma bardzo podobny głos...
- Tego ci nie powiem, bo nawet nie pisnął słówka, kiedy mnie zobaczył. Ty mu powiedz co to znaczy kultura. Rozmawiać o pogodzie nie musiał, ale to zasrane dzień dobry mogłoby być. Ile on ma lat?
- Tyle, ile Mike miałby teraz. Gdyby żył. - zamyślił się nieco.
- Hm. - mruknął. - Nie podoba mi się ten facet. - zaśmiałam się na te słowa. - Wy coś ten? - akurat popijałam z kubka... Wiedział jaki moment wybrać. Przez chwilę jedyne co robiłam to tylko kaszlałam.
- Tato... no co ty, błagam cię... - wydyszałam. No, pomijając te pocałunki, które już były... to można uznać, że tak, nic się nie stało. Ojciec przyglądał mi się przez chwilę.
- Ostatnio naprawdę dziwnie się zachowujesz. Zastanawiam się po prostu czy on nie jest tego powodem. - nie wiedziałam jak rozumieć te słowa. Spojrzałam tylko na niego. - Wiesz, że nie popierałem cię w tym wychodzeniu za mąż za Darka. I nie mam zamiaru namawiać cię do romansów w podrobem Jacksonów. - wtrącił zanim zdążyłam coś powiedzieć. - Ale moim zdaniem to kolejny dowód na to, że i ja i mój wnuk mamy rację. - zmrużyłam lekko oczy.
- To znaczy? - już to nie raz słyszałam.
- Że nie powinnaś dusić się w tym pustym związku! Szczęścia w tym nie znajdziesz nigdy, aby tylko życie sobie zmarnujesz! Żyjesz tylko raz, dziecko. Ty nie pokochasz nigdy tego faceta. - spuściłam głowę. - A teraz ten, przypomina ci męża. Ja nie mówię ci, że masz być całe życie sama. - złapał mnie za rękę. - Ale przez te pięc lat, które siedziałaś z nim mogłaś znaleźć kogoś na kim naprawdę by ci zależało. Nie byłby to Michael Jackson, ale była byś z pewnością o wiele szczęśliwsza niż jesteś teraz.
- Tato, ale on mnie kocha... Co ja mam go tak nagle zostawić? - westchnęłam.
- Trudno. On też nie jest w tym szczęśliwy. Myślisz, że on nie wyczuwa tego? Dla was obu byłoby lepiej gdybyście się rozstali. - sam teraz westchnął. - Powtarzam ci to cały czas od tych pięciu lat a ty nadal swoje. Siedzisz w tym uparcie, a to się nie zmieni.
- Zmieniło się. Zalezy mi na nim. - upierałam się. Ale w głowie pokazał mi się obraz Billego. Dlaczego tak nagle...?
- Nauczyłaś się w to wierzyć, kochanie. Ale z prawdą to nie ma wiele wspólnego.
- Ja nie moge go tak nagle zostawić...
- A co, rozłożysz to na raty? Dziecko! Wóz albo przewóz! Pomyśl o sobie w końcu. Nie uszczęśliwicie się na siłę. Nie ma na to rady. Musisz w końcu to zrozumieć i przestać trwać w zawieszeniu. Za chwilę pokaże się ktoś kto naprawdę będzie coś dla ciebie znaczył, to odrzucisz go bo Darek będzie biedny? Zastanów się.
- Nikt taki się nie pojawi. - mruknęłam. I poczułam się po prostu strasznie. Z jednej strony pojawił się to przeświadczenie, że tak naprawdę po Michaelu już mnie nic dobrego w miłości nie spotka. A z drugiej... pojawił sie ten cały Billy. I coraz bardziej zajmował moje myśli. Odwiedzałam go z radością jakiej dawno nie czułam. To była euforia. Miałam motyle w brzuchu. Dawno się tak nie czułam... Tak po prostu dobrze. Od dawna. On jakby przywracał mi radość życia... Ale tylko kiedy byłam wtedy z nim. Kiedy wracałam do domu do siebie znów ogarniał mnie ten bezsens. Najchętniej wcale bym od niego nie wychodziła. I troche mnie to przerażało.
- Nie opowiadaj głupstw, dziecko. Na czterdziestce życie się nie kończy, uwierz mi.
- Moje skończyło się na już na dwadzieścia trzy. - westchnęłam wstając i łapiąc za swoją do połowy opróżnioną z kawy szklankę. - Zjadł byś coś może?
- Nie, dziękuję. - westchnął. - Jestem przejazdem tak naprawdę. Miałem coś do załatwienia w mieście wiec wpadłem przy okazji. Zobaczyć co u ciebie i młodego.
- No więc jak widzisz, wszystko dobrze. - powiedziałam z fałszywym uśmiechem. Patrzył na mnie jednoznacznym wzrokiem. Znów musiałam spuścić głowę.
- Dziecko. - podszedł do mnie. - Zrobisz co uważasz, ale pamiętaj co ci powiedziałem. - pokiwałam głową na znak, że rozumiem a potem przytuliłam się do niego.
Zawsze miałam w rodzicach ogromne wsparcie. Nigdy nie zostawili mnie z niczym samą. Teraz tata też starał się mi pomóc jak umiał. Ale co z tego, skoro jak nie chciałam mu na to pozwolić?





Nie mogłem wysiedzieć w miejscu. Byłem ciekawe czy jej ojciec już poszedł. Pewnie tak. W końcu to było już jakieś... trzy godziny temu.
Z kina wrócilismy godzinę temu. Seans był nawet fajny. Film komedia, trochę się naśmialiśmy. Dawno nie czułem się tak swobodnie. Byłem rozluźniony, nie martwiłem się o nic, młody zreszta był ze mną, nic nie mogło mu się przy mnie stać. Poza tym, wszystko jakby ucichło... Nie wiedziałem jak to potraktować. Czy mogłem trochę odetchnąć czy jednak wciąż mieć się na bacznosci? Dona i Mat nie mieli o niczym pojęcia. Nie wiedzieli kto tak naprawdę za tym wszystkim stoi, a ja nie miałem zamiaru ich o tym uświadamiać. Po pierwsze wzięliby mnie za nawiedzonego wariata. Może gdyby poznali całą prawdę... ale o tym też nie było mowy. Tak więc Dona pewnie czuje się już w miarę bezpieczna. Niech tak pozostanie.
Faceci wciąz patrzyli na mnie krzywo, ale chyba już nikt nie widział żadnego sensu w rozmowach ze mną. Każda kończyła się tak samo. Awanturą, po której zamykałem się w sypialni wypinając się na wszystko i wszystkich. Ja doskonale wiedziałem co robię. Po co miałem ją ranić takimi wyznaniami? Może myśleli, że postradałem już rozum z tego wszystkiego. Może mają rację, ale sam doszedłem do wniosku, że chyba nie będzie mi przeszkadzać, fakt, że ona nie będzie widziała we mnie MNIE. Ważnie by była ze mną, przy mnie. By pozwoliła mi być przy niej i naszym synu. To rzeczywiście zakrawało o obłęd, ale w tej sytuacji to było całkiem normalne rozwiązanie. Tak sobie mówiłem. I tak w to brnąłem nie myśląc już o tym jak to się może kiedyś skończyć.
Josh próbował jeszcze na inny sposób mnie wziąć. Powiedział, że jeśli kiedyś coś mi się stanie i z jakichś wyników badać wszystko wyjdzie... to ona mnie na miejscu zamorduje, albo naprawdę nie wiadomo co się stanie wtedy. I to jest właśnie tak, że ja zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę... Ale mimo wszystko dalej chcę się w to pakować. Bo po prostu dla mnie nie ma innej alternatywy by być z nimi. Janet może gadać sobie też co chce. Nie mogłem im o niczym powiedzieć, jeśli chciałem mieć z nimi jakiekolwiek relacje.
Jedyny tak naprawdę problem w tym momencie stanowił ten jej mężulek. Wiedziałem, że on jej sobie nie odpuści, ale wiedziałem też, że ja sobie nie odpuszczę. I miałem takie przeświadczenie, że jednak ona w końcu wybierze mnie. Może byłem egoistą i myślałem tylko o sobie, ale to nie była do końca prawda. Myślałem o niej, o synu. Nawet jeśli nie będą niczego świadomi to jednak będę przy nich. Tak jak to powinno być zawsze. Starałem się zablokować wszystkie ewentualne wyrzuty sumienia. Przekonywałem się, że robię słusznie. Nie słuchałem innych.
Sprawę jej ojca zostawiłem na później. Przecież chyba niczego sobie nie pomyślał? No bo niby skąd miałby się zacząć domyślać czegokolwiek? Może być najwyżej zdziwiony, że mnie z nim widział. Myślę, że wie kim jestem w świetle dnia dzisiejszego. Na pewno słyszał o tym koncercie na którym wystąpiłem i ja i Mat również... co było potem nawet nie chcę wspominać. Więc na pewno mnie widział choćby w telewizji. Prosta sprawa wytłumaczyć sobie, że po prostu zaprzyjaźniłem się z dzieciakiem i tak dalej. Proste i najlepsze tłumaczenie.
Wyszedłem więc w końcu z mieszkanie rozglądając się na boki i zapukałem do drzwi. Serce biło mi mocno. Do tej pory to ona odwiedzała mnie. Pomyślałem, że zrobie jej niespodziankę i tym razem sam ją odwiedzę. Miałem ze sobą bukiecik tulipanów. Pamiętałem, że lubi. Miałem nadzieję, że się z  nich ucieszy. I miałem nadzieję, że jej ojca naprawdę już tu nie ma. Nie sterczałem pod drzwiami i nie patrzyłem kiedy wychodził. A może powinienem?
Ale moje obawy okazały się całkowicie bezpodstawne. Otworzyła mi sama i spojrzała na mnie lekko zaskoczona. Uśmiechnąłem się lekko.
- Dzień dobry. - mruknąłem i wyciągnąłem zza pleców kwiaty. Kiedy je zobaczyła uśmiechneła się, ale widziałem, że próbowała to jakoś zatuszować. Nie ma głupich, skarbie...
- Dla mnie? - wymruczała biorąc je ode mnie i przyglądając się im przez chwilę.
- Oczywiście. A jak myślisz?
- No nie wiem, nie wiem... - zaśmiała się cicho i spojrzała znów na mnie. Oczy jej błyszczały. O to mi właśnie chodziło. By była szczęśliwa. - Wejdź. - zaprosiła mnie do środka.
W sumie to nawet nie musiała. Dla mnie sama ta chwila kiedy widziałem ją w drzwiach wystarczyła, bym zaczął po prostu fruwać. Te wszystkie reakcje od dawna były uśpione, dawniej też je wywoływała, ale od tamtego czasu minęło już tyle lat... że się od tego odzwyczaiłem. teraz było to jak coś nowego. Intensywnego.
- Piękne mieszkanie. - nigdy tam nie byłem, ale ładnie je urządziła. Ciekaw byłem czy młody jest w domu... Już nawet nie mogłem się zdecydować, czy zająć się nią czy starać się więcej czasu spędzić z synem... Kochałem ich oboje.
Popatrzyła na mnie znów z tym swoim uśmiechem i poszła dalej. A ja za nią. Nigdzie nikogo nie widziałem, więc odetchnąłem z ulgą. Naprawdę... chyba spodziewałem się, że jej ojciec zaraz wyskoczy zza jakiegoś mebla...


- Co takiego cię do mnie sprowadza? - usłyszałem w pewnym momencie i spojrzałem znów na nią. Stała dwa metry przede mną i patrzyła na mnie z rękami splecionymi za plecami. Kwiaty już stały ładnie w wazonie. Uśmiechnąłem się.
- Dawno mnie nie odwiedzałaś, stwierdziłem, że teraz sam to zrobię. - tworzyła szeroko oczy.
- Dawno? Człowieku... - zaśmiała się. - Niedawno byliśmy na kolacji... czy jak to zwać. Która uknułeś razem z moim synem. - wypomniała mi. Uśmiechnąłem się niewinnie.
- Sama nie chciałaś się zgodzić. Ale mam nadzieję, że teraz dasz się namówić.
- Przestań. Przyszedłeś znów mnie o to męczyć?
- Oczywiście. - powiedziałem szczerząc się i podchodząc do niej bliżej. Natychmiast się oddaliła wyciągając przed siebie ręce.
- Lepiej się do mnie nie zbliżaj, naprawdę... Mówię poważnie. To w windzie... nie powinno mieć miejsca... - powiedziała nieco rozgorączkowana. Zbliżyłem się znów do niej łapiąc ją za rękę. Chciała znów uciec, ale nie mogła, trzymałem ją mocno i przyciągnąłem do siebie. Patrzyła mi w oczy z odległości kilku centymetrów.
- Ale miało. I bynajmniej się nie sprzeciwiałaś.
- Zrobiłam to po to, żeby się od ciebie uwolnić. - powiedziała poważnym tonem.
- Zauważyłem potem. - przyznałem ze śmiechem. - Ale najpierw... odwzajemniłaś.
- Daj mi spokój. - burknęła i zaczęła mnie odpychać próbując mnie od siebie odsunąć.
- Nie dam. Już to mówiłem. Możesz być pewna że nie odpuszczę. - szepnął jej na ucho trzymając ją mocno.
- Przestań. - mruknęła chcąc znów mi uciec.
- Mat powiedział, że powinienem się za ciebie bardziej zabrać. Jak myślisz? Czy to co teraz robię podlega pod to co powiedział? - zaśmiałem sie mówiąc to. Rozpierała mnie radość. Niby uciekała, ale jakoś nie robiła tego tak by naprawdę się ode mnie uwolnić.
- Byćmoże. - mruknęła parskając śmiechem. Znów patrzyła mi w oczy. Chciałem coś powiedzieć, ale nie odezwałem się. Dobrze odczytała moje intencje bo sama zaczęła coś mruczeć..
- Puść mnie, musze dokończyć obiad...
- Masz coś na gazie?
- Jeszcze nie...
- No to czym się martwisz, kochanie? - szepnąłem znów przy jej uchu i pocałowałem je lekko. Wzdrygnęła się.
- Nie, dosyć. Mówię poważnie...
- Przestań. Nie walcz ze sobą chociaż przez chwilę. Tylko chwilę, dobrze? - wyszeptałem znów tak blisko niej, że niemal muskałem jej wargi. Czekałem na jakąś jej odpowiedź przez dokładnie pięć długich sekund, aż w końcu kiwnęła nieznacznie głową...
Pocałowałem ją delikatnie i czule, obejmując jej talię i przytulając ją. Nie wywierałem na niej żadnej presji, nie pogłębiałem tego za bardzo, po prostu... Składałem na jej ustach delikatne pocałunki. Zaczęła je odwzajemniać. Odtrącała mnie a jednocześnie pozwalała się coraz bardziej zbliżyć. Może jeszcze trochę przede mną, ale widziałem ją już na horyzoncie... Wiedziałem, że będzie znów w końcu moja.
Objęła mnie lekko w pasie i stała tak ze mną przez dobrą minutę, zanim się ocknęła. Odsunęła się i zamrugała kilkakrotnie powiekami, jakby budziła się z długiego snu...
- Cholera... - mruknęła. - Ja nie wiem co mi się stało, naprawdę... - mówiła chyba bardziej do siebie niż do mnie. Odwróciła się i poszła do kuchni, która była połączona z salonem, w którym z nią stałem.
- Nic złego nie zrobiłaś.
- Nie? Masz dziwne pojmowanie zła i dobra, panie Jencins... - przetarła policzki. No, może i prawda...
- Robisz to co naprawdę chcesz. Tylko tyle. - mruknąłem znów podchodząc do niej i obejmując ją od tyłu, lekko do siebie docisnąłem. Spojrzała na mnie lekko z boku.
- Dlaczego akurat do mnie się doczepiłeś? - dobre pytanie z jej perspektywy.
- Nie wiem. - powiedziałem tylko. A co miałem jej powiedzieć? - Jesteś wyjątkowa. To się wie od razu.
- Dobra... Puść mnie już, muszę zabrać się za gotowanie żarcia dla tego żarłoka. - zaśmiałem się na te słowa.
Usadowiłem się przy wyspie kuchennej i przyglądałem się jej przez cały czas. Po chwili gdy to zauważyła widziałem wyraźnie, że się peszy. Zaczerwieniła się lekko i znów coś wypuściła z ręki. Schyliliśmy się po to równocześnie w wyniku czego wylądowała o wiele bliżej mnie niżby pewnie chciała. Patrzyła na mnie z bliska zbierając z podłogi ten widelec... Podniosła się szybko. Może myślała, że znowu ją pocałuję? Nie omieszkałbym. Z uśmiechem wróciłem na swoje miejsce.
Nadal się jej przyglądałem, nie mogłem oderwać oczu. Tańczyła przy tych szafkach a ja wytrwale wodziłem za nią wzrokiem. W końcu chyba nie wytrzymała...
- Możesz przestać? - mruknęła zerkając na mnie przez ramię.
- Ale co? - udałem głupiego.
- Gapić się na mnie. - burknęła.
- Nie. - odpowiedziałem spokojnie wciąz na nią patrząc.
- Można wiedzieć dlaczego?
- Bo mi się za bardzo podobasz. - powiedziałem bez cienia krępacji. Zastanawiałem się tylko przez ułamek sekundy, po czym wstałem i podszedłem do niej powoli. Wyczaiła mnie i chciała uciec, ale oczywiście nie zdążyła. Powstrzymałem ją. W porę.
- Przestań. - mruknęła kiedy pozbawiłem ją możliwości wycofania się przyciskając lekko do blatu szafki.
- Ale ja nic nie robię. - odparłem z lekkim uśmiechem. Patrzyła na mnie ostrożnie. Chyba obrała sobie za punkt honoru naprawdę na nic mi nie pozwolić. Zobaczymy kto wygra...
- Robisz. I to dużo. Odsuń się. - zaczęła mnie od siebie lekko odpychać. - Bo naprawdę pomyślę, że jesteś psychiczny. - ostrzegła, na co zaśmiałem się głośno.
- Nie jestem psychiczny... chyba. Możesz mi wierzyć. - zapewniłem ją biorąc ją w ramiona i przytulając.
- To CHYBA jest bardzo wymowne. - stwierdziła odwracając ode mnie twarz.
- Spójrz na mnie.
- Nie. - burknęła zezując tylko w moją stronę. Uparta. Uśmiechnąłem się. Nie miałem zamiaru jej do niczego zmuszać. Postępować musiałem powoli i z rozwagą, więc po prostu przytuliłem ją do siebie. Oczywiście, jak mogłem się spodziewać, zaczęła się znów opierać i piszczeć, żebym ją puścił. Ale już po zaledwie chwili przestała się rozpychać i z cichym westchnieniem pełnym zrezygnowania objęła mnie w pasie i pozwoliła tulić. Byłem naprawdę szczęśliwy...
Może nie powinienem tego robić. Może powinienem zniknąć... Tak jak wtedy. Ale nie potrafiłem. Zrobiłem wtedy wielki błąd, życiowy można nawet powiedzieć. Teraz wiedziałem, że na pewno nie zrobię tego drugi raz.








Był uparty jak osioł. Ale nigdy nie potrafiłam tak do końca okłamywać samej siebie. Pamiętałam jak dziś co wyprawiałam na samym początku jak poznałam Michaela. Stawałam prawie na rzęsach byleby tylko jego i siebie przekonać, że nic do niego nie czuję. Ale i tak wyszło potem na jego. A później? To samo. Kiedy źle zinterpretowałam to co zobaczyłam wtedy z Janet, kiedy spotkał się z Lisą. To w ogóle była jakaś masakra. Uważałam, że czegoś mnie to nauczyło na przyszłość, że nie powinnam walczyć ze sobą, ale jak miałam nie walczyć z NIM? A co było jeszcze później? Też dokładnie to pamiętałam. Najpierw jak powiedziałam mu, że go nie kocham, co było po prostu... szkoda słów. A potem ta szopka z Madonną. To już było naprawdę mistrzostwo. Obojgu udało nam się wtedy zdobyć medal w tym całym wariackim maratonie składającym się z na siłę wmawianych sobie bzdur i pochopnie podejmowanych decyzji.
A teraz? To też była jakaś masakra, nie umiałam się od niego uwolnić i doskonale wiedziałam dlaczego. Nie dlatego, że może by był ode mnie silniejszy i siłą mi nie pozwalał. Wręcz przeciwnie, trzymał mnie tak lekko, że w każdej chwili mogłam mu uciec. I chyba nawet by mnie nie powstrzymywał tylko za chwilę ponowił swój atak. Ja po prostu nie chciałam się od niego uwalniać. Dobrze mi było przy nim, czułam się znów... po prostu dobrze. Inaczej nie umiałam tego nazwać. Stare tęsknoty przy nim całkowicie znikały. Jakby nigdy nic nie było. Sprawiał, że robiło mi się ciepło, kiedy mnie dotykał. Dosłownie tak samo jak było z Mike'iem. Każdy dotyk tego faceta przyprawiał mnie o dreszcze i drżenie rąk i kolan. Nie chciałam by wiedział jak na mnie działa. Wykorzystałby to z całą pewnością, z premedytacją przeciwko mnie.
Z drugiej strony czułam się też trochę winna. Bo Mike był niezastąpiony ale co ja mogłam za to, że tak za nim tęskniłam, że aż szukałam pocieszenia w facecie, który był do niego podobny? Naprawdę to było uderzające podobieństwo. Bałam się, że uwikłam się coś naprawdę ciężkiego i skomplikowanego, że tego się potem nie da już odkręcić. Czułam się winna, bo czułam jakbym zamieniała mojego ukochanego na kogoś pustego w środku, a jedynie z wierzchu go przypominającego... Ale nawet te myśli potrafiły mi uleciec z głowy, kiedy był tak blisko.
Wcale aż tak od niego nie odstawał... W ogóle od niego nie odstawał. Miał w sobie tyle ciepła... I chciał mi je okazywać chyba na każdym kroku. To jak się do mnie pchał, na chama po prostu, przyprawiało mnie o lęk i pewne obawy, ale też powodowało, że się uśmiechałam. W końcu tak prawdziwie, w końcu do kogoś innego niż tylko mój syn. Chyba powinnam się z tego cieszyć. Może rzeczywiscie tak ma być...?
Nigdy nie przestanę kochać Michaela, ale... Nie wiedziałam jak zakwalifikować to co się dzieje. Nie wiedziałam jak on sam by się na to zapatrywał. Mateusz uparcie twierdzi, że by sie cieszył, że znalazł się ktoś kto naprawdę zaczął mnie nęcić. Nawiasem mówiąc to skąd on wie, że ten facet w ogóle mnie nęci?
Nie uważałam by Michaela to zadowoliło, że wymieniam go sobie na jakiś nie wiem... fałszywy podkład. Nie wiedziałam jak to nazwać. Chciałam tylko jednego. By poczuć się znów tak jak kiedyś, jak wtedy, kiedy ON był jeszcze ze mną. I z wielką konsternacją stwierdziłam, że właśnie tak się czuję. Kiedy Billy jest blisko. Naprawdę nie wiedziałam czy to dobrze.
Nagle coś do mnie dotarło... A konkretnie... zapach spalenizny.
Odepchnęłam go od siebie tym razem skutecznie i dopadłam do jednego z garnków. Usłyszałam za sobą cichy chichot, ale nie zwróciłam na to uwagi, musiałam ratować co sie da!
- Nie panikuj tak. - usłyszałam znów bliżej siebie.
- Taki mądry jesteś! - fuknęłam. - To przez ciebie! Teraz muszę kombinować, żeby uratować z tego cokolwiek!
- Młody będzie zachwycony, jeśli zamówi sobie pizzę. - stwierdził.
- To po co ja to wszystko robię?! Dla parady?!
- Uspokój się, kochanie. - pogładził mnie po policzku. Gaz był już wyłączony, więc dalsze smrodzenie już mi nie groziło. Przełknęłam głośno ślinę patrząc mu w oczy.
- Jestem spokojna. - powiedziałam cicho. Nie ruszałam się z miejsca. Ale za chwilę wróciło mi czucie w całym ciebie. Nie mogłam aż tak dać się mu omotać, żeby robił ze mną co chciał. - Powinieneś już iść. - powiedziałam wymijając go i idąc do salonu. Usłyszałam, że idzie za mną. No i dobrze, odprowadzę go do drzwi...
- Dlaczego mnie wyrzucasz? - powiedział z nieco posmutniałą miną. Nie no, błagam, tylko nie to! Nie będzie mnie brał pod włos. Nie dam się.
- Bo za dużo sobie pozwalasz.
- Obiecuję, że już nie będę. - powiedział z uśmiechem. - Dzisiaj. - dodał, na co wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Słucham? - jego odpowiedzią był tylko wesoły smiech. - Idź już.
- Przecież obiecałem.
- Ale mnie to nie wystarczy.
- Jak to? - znów zmarkotniał. Albo tylko udawał.
- Normalnie. Zaraz pewnie znowu zaczniesz mnie zaczepiać.
- Obiecałem, że nie będę.
- DZISIAJ. - wytknęłam mu jego słowa. Wyszczerzył się znów.
- Tak, dzisiaj. To chyba dobrze, że dzisiaj będziesz miała spokój? - oczy mu się świeciły. Pokręciłam głową zrezygnowana. - Naprawdę chcesz, żebym wyszedł? - teraz jednak chyba spoważniał. Spojrzałam na niego.
I co miałam mu powiedzieć? Czy chciałam, żeby wyszedł? Dobre pytanie. Jeśli miałam być ze sobą szczera, to... Nie. Nie chciałam, żeby wychodził i zostawiał mnie samą. Mateusz był u kumpla znowu, ale nie o to chodziło. Czułam sie przy tym facecie zdecydowanie zbyt dobrze.
- No powiedz. - mruknął wciąż mi się przyglądając.
- To nie ma znaczenia co ja chcę. Mówię, że powinieneś już iść.
- Aha... I to co mówisz ma większe znaczenie od tego co czujesz? - kurde... jak on to robi, że zawsze mnie jakoś zagnie, bardziej lub mniej.
- Tak. - odpowiedziałam hardo patrząc wciąz na niego. Coś chyba musiało go we mnie rozbawić. Zaśmiał się cicho pod nosem. - Z czego się śmiejesz?
- Z twojej minki. Stoisz i patrzysz na mnie jak żołnierz.
- Mówię ci, że powinieneś wyjść, a ty się ociągasz. Jak mam więc według ciebie wyglądać?
- Jakbyś nie wyglądała i tak jesteś piękna. - powiedział i przyciągnął mnie do siebie. Nie zdążyłam nijak zareagować, nawet nie miałam czasu pisnąć. Zamknął mi całkowicie usta swoimi własnymi. Boże, znowu... Ja naprawdę powinnam to wszystko zakończyć.
Ale moje protesty były zbyt słabe. Nie chodzi tu o użycie siły fizycznej. Nie trzymał mnie mocno, tak jak mówiłam wcześniej. To była moja wina, bo to ja po prostu... nie chciałam tego przerywać. Chciałam czuć go blisko, jego ciepło i zapach... Wariowałam. Musiałam oszaleć. Tak, to na pewno to, inaczej bym się tak nie zachowywała na pewno...
Westchnęłam cicho w jego usta i objęłam go ostatecznie zapominając o wszystkim i pozwalając się całować. Nie był nachalny ani porywczy w tym co robił. Był delikatny. Czule gładził moje plecy, przytulał. Tego potrzebowałam. Idealnie to wyczuwał. Ciekawa byłam jak to robi.
Moje dłonie znalazły się na jego klatce piersiowej, ale nie zamierzałam go odpychać. On jednak chyba tak właśnie pomyślał, bo przycisnął mnie do siebie nieco bardziej. Mruknęłam cicho... Zaczęłam gładzić lekko jego ramiona, na co wyczułam, że się uśmiecha. Miałam ochotę go gdzieś uszczypnąć, naprawdę. Ale tylko wplotłam palce w jego włosy i przeczesywałam je raz po raz, co chyba mu się podobało...
Zamknął mnie ciasno w swoich ramionach jakby bał się, że naprawdę mu zaraz ucieknę. Nie miałam zamiaru. Ale to chyba nie chodziło o to. Zachowywał się tak, jakby czegoś mu strasznie brakowało. Jakby tego czegoś od dawna nie miał, nie smakował tego, a teraz nagle udało mu się to odnaleźć i nie może się tym nacieszyć. Jeszcze trochę i się tym upije. Ja już byłam pijana. Nie wiedziałam co się dzieje, ale to uczucie w mojej głowie... i brzuchu...
Nie potrafiłam w żaden sposób tego zakwalifikować, ale czułam się po prostu bezpiecznie. Sama mogłabym powiedzieć, że to też właśnie dla mnie jest coś, czego tak mi brak, a czego nie miałam przez tak długi czas... Ile razy mam mówić, że Darek mi tego nie zapewnia? Niby się stara, niby jest dobrze... ale tak naprawdę tego nie ma. Bezpieczne były ramiona TEGO faceta, tego mężczyzny, który teraz mnie obejmował nie pozwalając się oddalić ani na milimetr. Nie chciałam się oddalać. Chciałam tak z nim już pozostać...
A wtedy pociągnął mnie lekko i usiedliśmy na kanapie obok nie odrywając od siebie ust ani na moment. Nawet nie rejestrowałam sobie co to może oznaczać ani do czego prowadzić. Po prostu. Było mi dobrze, kiedy popchnął mnie na pozycji leżącej i poczułam na sobie jego ciało. Ani mi się śniło uciekać teraz. Czułam jakiś prad, który przepłynął od niego do mnie. Czułam jak po moich plecach zaczynają przebiegać cudowne dreszcze i jego dłonie jak wsuwają się pod moją bluzkę.
Znaczył nimi moją skórę, aż paliła. Jego dotyk był tak gorący... Czułam go na swoim brzuchu, biodrach, tuż pod biustem, na  bokach... Nawet udało mu się je pode mnie wsunać na chwilę... A potem poczułam jego usta na swojej szyi...
Westchnęłam przeciągle, co w pewnym momencie zamieniło się w cichy jęk przyjemności. O dziwo, żadna czerwona lampka mi się nie zaświeciła. Pozwalałam mu na to wszystko wikłając się w coś cudownego, ale i niebezpiecznego zarazem. On był cudowny... I już chyba nie widziałam, żadnej róznicy między nim a... Michaelem. Nie miałam pojęcia co się ze mną stało, ale przestałam pojmować wszystko rozumem, a zaczęłam sercem. Czułam, że on jest mi bliski, że naprawdę mu na mnie zależy. Że chce być ze mną, że chce mnie znów uszczęśliwić... Znów...? Dziwnie się poczułam, kiedy o tym pomyślałam...
Wycałował całą moja szyję z każdej strony, zajął sie nią troskliwie, nie omijając ani centymetra ciała. Potem zaczął powoli schodzić na dekolt. I wciąż nie stawiałam się. Po prostu tego chciałam. Czułam jak moje ciało zaczyna gotować się z jakiejś takiej dawno zapomnianej ekscytacji. Chciałam by mnie wziął tu na tej sofie. By brał mnie mocno i długo i nie obchodziło mnie nic. Uświadomiłam sobie, że pragnę tego faceta i że już dawno nie czułam takiego pożądania. Do nikogo. Tylko Mike tak na mnie działał. Co Billy miał w sobie, że wywoływał we mnie te same intensywne reakcje? Tak na dobrą sprawę wciąz był mi obcy, a udało mu się sprawić, że w jednej chwili zapragnęłam mu się oddać, cała.
Ale wszystko co dobre szybko się kończy i to powiedzenie jest idealnie wpasowane w tą całą sytuację. Dokładnie w tym samym momencie, kiedy jego czuła dłoń zacisnęła się na mojej piersi, drzwi frontowe się otworzyły i do środka wpadł mój synek.
jak na komendę odepchnęłam od siebie faceta i poprawiłam na sobie podrolowaną  niemal pod samą szyję bluzkę, zaczęłam poprawiac włosy czmychając stamtąd do sypialni. Facet sam się będzie tłumaczył.
Nie wiedziałam czy Mateusz coś widział czy nie, nic nie słyszałam. Zamknęłam się w swojej sypialni i usiadłam na łózku zakrywając twarz dłońmi. Co to było?! Wciąz drżały mi ręce i nogi, wciąż czułam na sobie jego dotyk. Jego zapach wrył mi się w umysł, nie mogłam go z niego wyrzucić. Czuły dotyk też pozostał w pamięci...
Miałam nadzieję, że mimo wszystko on się stąd ulotni bo chyba nie zdzierżę teraz w jego obecności. Może powinnam zacząć go unikać? To będzie niezwykle trudne zadanie biorąc pod uwagę to, że mieszkamy obok siebie. Coś musiałam zrobić. Musiałam to wszystko dokładnie sobie przemyśleć, poukładać w głowie i postanowić raz na zawsze. A co to się jeszcze okaże.

4 komentarze:

  1. Sama już nie wiem na kogo jestem bardziej zła - na Michaela czy Donę? Bo oboje się zachowują jak jakieś głupio zauroczone nastolatki, serio xD
    Dona już powoli irytuje mnie tym jak gra na dwa fronty. Okey, nie kocha Darka, ale to po chuj się w tym kisi? Jej ojciec dobrze powiedział, a ona dalej swoje. Cała Dona, jak się uprze że ziemia jest plaska to żaden dowód jej nie przekona, że jest inaczej i kropka. Udaje szczęśliwą żonkę i chce oszukać innych, czy siebie? Sama się chyba już w tym gubi. Owszem, jest BARDZO łatwo to zakończyć, tym bardziej że ta miłość Darka jest tak samo fałszywa jak ten Bill cały. I co, doba bd czekać aż Darek ją zdradzi znów czy coś, aby przejrzeć na oczy? Niech daje się doić i broni tego fagasa, jej w sumie życie.
    A Mike? Ten w sumie nie lepszy xD
    Dalej brnie w tym swoim zmyślonym świecie z zmyśloną tożsamością i zmyśloną miłością. No nie wiem, mnie ta jego cała miłość już chyba nie pasuje. I tak, uważam że jest samolubny bo chce dobrze TYLKO dla siebie. Twierdził, że chce jak najlepiej dla żony i dziecka? No zajebisty mąż i ojciec to on był 20 lat temu, jak ich zostawił. Teraz zgrywa bohatera? Bo dla mnie jest jak kiepski aktor chorej komedii xD
    Zniknął? To niech zostanie martwy na wieki. Jak nie chce ujawniać tożsamości swojej to niech po prostu idzie w piz du bo mnie tylko ciśnienie podnosi xD Serio, mnie juz nie zależy aby do nich wrócił. Albo niech mówi prawdę albo spierdala, bo kłamcy i krętaka to i tak nikt nie chce. To jak on się broni sam przed sobą jest śmiechowe, serio. Robi z siebie wielce pokrzywdzonego, cudowny tatusiek i mąż dla Dony, a prawda jest taka że to on zniszczył jej życie i wrocił chyba tylko po to, aby je rozjebać jeszcze bardziej, bo nic póki co poza tym nie robi.
    Dziwię sie też Donie, że tak daje się motać mu. Zawsze ją miałam za kobitę z zasadami, dlatego też mnie zdziwiło jej nagłe piękne nastawienie do Darka, i że daje się dymać ;Billowi; od każdej strony, nawet przez uszy.
    No nic, ode mnie chyba tyle. Wybacz, ale jestem zawsze bezpośrednia xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha xD Ej no. :D Ja tu cały, cały czas próbuje go pokazać jakoś w lepszym świetle albo inaczej jakoś, a tu cały czas dupa. xD Nie no, cieszę się, że wyrażasz swoją opinię. :)
      Ale ja wymyślając tą drugą część wychodziłam z takiego założenia, że człowiek to tylko człowiek i jak już coś spierdoli to potem jak próbuje to naprawić, to najczęściej udaje mu się to spierdolić jeszcze bardziej. xD I weź, bo już ja sama nawet zaczynam wątpić czy on ją kocha. xD Hahahaha! To jest dobre. :D Najlepsze będzie jak już cały ambaras wyjdzie na jaw, doczekać się tego nie mogę. xD Ciekawe jakie wtedy będą reakcje. :D
      Pozdrawiam. xD

      Usuń
  2. Hej!!!
    Ja kiedyś się wykończe. Na razie zapominam o czytaniu, więc jest jeszcze w miarę dobrze. Tsaaa... Blogger usunął mi komentarz który był świetny, a ten już taki nie jest niestety. Mam mieszane uczucia po tym rozdziale. Z jednej strony to wszystko mi się strasznie podoba i nie mam żadnych zastrzeżeń, ale z drugiej... Brakuje mi słowa żeby to opisać.
    Duży plus, a wręcz gigantyczny dla ojca Dony. Chop ma rację w tym co mówi. Jeżeli Dona się dusi w tym swoim małżeńskim związku to niech se da spokój. Bo cierpią dwie strony tego czegoś. Na miejscu Dony to ja bym dzwoniła na policje gdybym miała takiego sąsiada. Poderzany typ co ciągle za tobą łazi i przytula. A teraz to już w ogóle się od niego nie uwolni.
    Zaczynam się powoli go bać, w sensie Michaela. Naprawdę czasami widzę z nim wariata, ale wziął sobie słowa Mateusza do serca i bierze się za Donę. Nie powiem ciekawie to wygląda i trochę dziwnie patrząc z jego strony. Bo on jakby chce być z nią nie będąc sobą. Tylko geniusch mógłby coś takiego wymyśleć (komplement to był). Mam nadzieję, że niedługo on się ogarnie, albo ktoś go tak trzepnie, że piąta klepka mu nazot wskoczy i będzie wszystko cacy. Bo on nie będzie chyba wiecznie się tak ukrywał co? Nie będzie tak do końca?
    No to czekamy na następna, bo coś wspominałaś, że się dziać będzie, a lubię jak się dzieje i czuję że będzie fajowo.
    Weny ci życzę bo to podstawa wszystkiego i pozdrawiam gorąco :****

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O.o
      To mnie teraz ktoś rozjebał. xD
      Wariata? Ej no kurwa... o.o xD Rozwaliłaś mi cały system teraz. xD Nie takie było moje zamierzenie! :D Matko Boska co ja mam z tym faktem teraz zrobić??
      I pozwolę sobie na odpowiedź: nie, nie będzie się tak ukrywał do końca, nie. :D To już kompletnie byłoby bez sensu, ALE xD Już sama nie wiem co. Naprawdę. :D
      Pozdrawiam. :)

      Usuń

Komentarz motywuje. :)