środa, 2 listopada 2016

Resurrection. - 8.

Witam. :) Tak szybko, zapraszam, a kolejny rozdział pojawi się w piątek. :)
***


Całą noc nie spałam. To znaczy... Zasypiałam bardzo łatwo. Lekko, bez żadnych trudności, co w ostatnich latach było dość trudnym osiągnięciem... Więc sen przychodził łatwo i szybko, ale wraz z nim marzenia senne, które budziły mnie co dwie godziny. Przewracałam się z boku na bok próbując się ich pozbyć, ale były zbyt natrętne. Chciałam tak o nich myśleć. Że były natrętne, głupie i niepotrzebne, ale prawda była taka, że napawały mnie czymś... czego dawno nie czułam. Już zdążyłam zapomnieć jak to jest chyba... Czułam motyle w brzuchu za każdym razem kiedy się wybudzałam z bijącym sercem. Oczy miałam szeroko otwarte, oddech płytki i zastanawiałam się co się ze mną dzieje.
Śnił mi się ten facet. Całą noc, bez przerwy i wciąż to samo. Jego twarz, nawet głos, słyszałam go wyraźnie we własnej głowie w tym śnie, jak do mnie mówił... Najlepsze jest to, że nie pamiętałam CO mówił, ale doskonale zapamiętałam jego barwę. Brzmienie tego głosu. Wiedzieli doskonale kogo wybrać do tych nagrać dla piosenek Michaela... Nie dość, że wyglądał jakby go skopiowali to jeszcze ten głos... Myślałam, że już go zapomniałam, ale głos tego faceta mi go przypomniał. Brzmiał nieco inaczej, ale był podobny, jakby o oktawę niższy. Bardziej głęboki. Mike miał trochę wyższy nawet kiedy normalnie mówił... Tylko czasami przybierał taki miły tenor o niższym brzmieniu. Wiadomo KIEDY.
Boże, chyba upadłam na głowę, pomyślałam. Nie dosć, że śnię po nocy o jakimś obcym facecie, to jeszcze porównuję go z mężem. Mike chyba by mnie zabił. Ale czy to aż takie dziwne? Nie wiedziałam czemu akurat ON wywołał we mnie te wszystkie sensacje, ale fakt był faktem, że kiedy na niego wtedy patrzyłam miałam wrażenie jakbym naprawdę patrzyła na Michaela. Pewnie nie raz spotykał się z takim czymś... Że ludzie go za niego brali. Ale nie wydawał się być tym jakoś zirytowany, swoim życiem, wyglądem, i nawet żartował. A kiedy się uśmiechał... wyglądał kropka w kropkę jak on. Jak Mike.
Przewróciłam sie na bok tyłem do Darka. Na zegarku elektronicznym była godzina 4;00. Jeszcze trochę i go nie będzie. Za jakieś piętnaście minut wstanie i pójdzie do pracy, a ja będę mogłam zrobić to samo co zawsze. Teraz tym bardziej mnie do tego ciągnęło. Ale nie spodziewałam się, że tym razem coś mi w tym przeszkodzi.
To jedyny taki dzień, w którym nie odwiedziłam dachu. Czułam się potem cały czas taka... jakby ktoś zabrał mi znów coś jeszcze. Chciało mi się płakać. Ale pomyślałam, że to co się wydarzyło wtedy na korytarzu pod moimi zamkniętymi drzwiami wymagało tego, bym jednak sobie to odpuściła. Niby nic takiego, ale zadziwiło mnie to.
Podchodziłam już do drzwi cała ubrana i tak dalej, zabrałam już ze sobą nawet torbę, żeby potem móc jechać na zakupy. Łapałam już za klamkę, kiedy usłyszałam ciche głosy. Dwóch facetów rozmawiało ze sobą na korytarzu po angielsku. Zmarszczyłam czoło i zajrzałam w wizjer. W jednym z nich rozpoznałam tego młodego, który mógł mieć góra trzydzieści pięc lat, który spanikowany dał mi listę zakupów do zrobienia. I tak co drugi dzień je im robiłam, jakoś mi to nie urągało tak jak Darkowi, któremu nic nie pasowało z reguły. Przyglądałam się im słuchając...
- Trzeba z nim coś zrobić, jeszcze trochę i wszystko weźmie w łeb przez tą jego głupotę! - ten, który to mówił musiał być naprawdę wściekły. Mimo, że szeptał jego głos rozchodził się wyraźnie po klatce... Ten drugi patrzył na niego z niepewną miną.
- Ale co z nim zrobisz? To też człowiek, też ma jakies uczucia... Ja się wcale nie dziwię, że tam pojechał...
- Ja to wszystko rozumiem, naprawdę! Ale on chyba zna powagę sytuacji. W TEN SPOSÓB im nie pomoże! Może im tylko zaszkodzić, jesli wyczają go zbyt blisko nich! - nic kompletnie z tego nie rozumiałam.
- Niby jak? Przeciez nikt się niczego nie domyśla.
- Rusz mózgiem, chłopcze! Czy ty myślisz, że ONI myślą jak inni NORMALNI ludzie? - facet na oko starszy od tamtego rozejrzał się jakby czuł, że ktoś go obserwuje. Stałam nie ruchomo pod drzwiami. - Dzieciak już ma kłopoty. Emocje przyćmiewają mu mózg. Nie myśli racjonalnie.
- A ja od samego początku wiedziałem, że nie damy rady utrzymać go z daleka od nich. W końcu to jego rodzina.
- Która nie ma o nim pojęcia! - wycedził zły. - Wiesz co to by było, gdyby się dowiedzieli?
- Wątpię, że się czegoś dowiedzą.
- Taaak? Dziwne...
- On jej tego nie powie. Za nic w życiu, choćby miał umrzeć. Będzie się bał.
- I będzie im kłamać w żywe oczy. Jak długo? - ten drugi młodszy milczał przez chwilę wciąz z tą niepewną miną.
- Jak długo tylko będzie to możliwe. Może nawet... nigdy jej tego nie powie. Ani młodemu. Nie wiesz dlaczego? Myślę, że można to łatwo zrozumieć. Ty byś powiedział?
- JA trzymałbym się z daleka, tak jak mi kazano!
- Łatwo ci mówić, bo jesteś tylko ochroniarzem, i to w wielkim skrócie. A on? Przez tyle lat ich nie widział. Znajdziemy ich w końcu i będziemy siedzieć im pod nosami ani nas nie zauważą. Dzieciak będzie bezpieczny a ON spokojny. - słuchając tego robiłam coraz większe oczy. Ja pierdziele... To kogo oni tam trzymają? Jakiegoś, nie wiem... prezydenta jakiegoś państwa czy co? To brzmiało jak jakaś narodowa konspiracja na szczeblu rządowym... Czy aby na pewno powinnam robić mu dalej te zakupy??
- Jeszcze ta panna z naprzeciwka! - zaczął znów ten starszy. Ou... - Brakuje tylko, żeby go zobaczyła!
- Nie zobaczy. Nie wchodzi dalej niż na dwa kroki. - ten chyba próbował go uspokoić, ale tamten wciąż był wściekły.
- Ciekawe jak długo! Nie wiesz że ludzie są ciekawscy?
- Daj spokój. - prychnął. - Przecież zawsze ktoś z nas jest w pobliżu.
- Ale nie zawsze W ŚRODKU! Od dzisiaj przynajmniej jeden z nas będzie z nim siedzieć cały czas!
- Chyba zwariowałes! Nie myślisz chyba, że on sobie na to pozwoli...
- Nic mnie to nie obchodzi! Jeśli chce naszej pomocy będzie robił to co mu każą, nie po swojemu. Koniec kropka! -  i to by było na tyle. Schowali się w końcu w mieszkaniu, zamek został przekręcony i zaległa cisza.
Stałam tak jeszcze przez chwilę nieruchomo chyba z wrażenia. Boże... Co to miało być? Poczułam się trochę nieswojo. Nie chciałam dodatkowych problemów. Ale z drugiej strony... Byłam ciekawa, tak jak on mówił. To chyba moja wada. Postanowiłam zostawić to na razie. Nie było to trudne, kiedy w głowie cały czas siedział mi tamten facet...



- Jezu Chryste... - jęknąłem cicho, że prawie nie było mnie słychać. Teraz było już naprawdę źle. Czułem się strasznie. Nie miałem siły nawet ruszyć ciałem. Ból z oparzonego miejsca na szyi promieniował już chyba we wszystkie strony uniemożliwiając mi tak na prawdę jakiekolwiek funkcjonowanie. Przebiegały mnie dreszcze, może nawet miałem gorączkę... Nie miałem pojęcia, ale nie byłem w stanie podnieść się z łóżka. W tym momencie nawet bardzo mi odpowiadało to, że ta kobieta przynosi mi tu te torby z zakupami. Dziwiłem się, że jest taka uczynna. Ostatnio odmruknąłem jej tylko 'dziękuję' i poszła.


Nie miałem sił. W normalnych warunkach może uprzejmie bym z nią porozmawiał, ale teraz... To była masakra. Dzisiaj znowu miała coś przynieść. Ja już nawet za wiele nie kontaktowałem. Spryskiwałem to czymś, na jakiś czas pomagało, ale potem ból znów się nasilał i nie dawał żyć. Leżałem, źle, próbowałem wstać, jeszcze gorzej. Na to chyba nie było sposobu... Za chciało im się Egiptu...
- I jak? - ktoś wszedł do sypialni, w której od kilku godzin leżałem odłogiem w łózku. Odetchnąłem ciężko zmarnowany co chyba dało mu dość do myślenia. - Widzę, że wcale nie lepiej...
- Jakbyś zgadł... - mruknąłem znów cicho. Co chwila nabierałem głęboko powietrza do płuc jakby mi go brakowało. Chyba naprawdę mi go brakowało, bo wciąż to robiłem. Facet podszedł bliżej i przyjrzał mi się z niepokojem.
- Nie wygląda to najlepiej.
- Co ty nie powiesz... - sarknąłem cicho. Popatrzył na mnie spod zmrużonych oczu.
- Nie bądź złośliwy. Wciąż jesteś zły o tamto?
- Tak, jestem.
- Ale przecież wiesz po co tu jesteśmy. Umowa była jasna. Nie zbliżasz się. A ty sam bez słowa pojechałes do nich do szpitala.- spojrzałem na niego takim wzrokiem, że aż nie wiedział gdzie podziać oczy.
- To moje dziecko do cholery ty... zasrany ignorancie! - wychrypiałem ale zaraz się skrzywiłem czując przeszywający ból w szyi. - Boże...
- Odpoczywaj. Ja muszę wyjść na jakiś czas... Nie ruszaj się. - chyba chodziło mu o to bym ICH nie szukał... Ale powiedzmy sobie szczerze... Nawet gdybym wiedział, gdzie są nie dałbym rady się podnieść...
Leżałem tak nawet nie próbując się ruszyć. Zastanawiałem się wciąż jak długo będzie mnie to męczyć. Nawet rozmyślanie o Donie nie wiele mi dawało. Ból był już nie do zniesienia. Miałem nadzieję, że zmaleje choć odrobinę, ale... zanosiło się na bolesną i bezsenną noc. Znowu.
- Halo...? - usłyszałem znów. Musiałem się bardzo wysilić. To znowu ta kobieta...
- T... Tak, dziękuję... - powiedziałem, miałem nadzieję, że mnie słychać. Że nie bełkoczę. Zapanowała chwilowa cisza.
- Czy wszystko w porządku? - czy ona musi się wtrącać? Zdenerwowałem się lekko. Nie chciałem, żeby się tu pchała.
- Tak, wszystko w najlepszym porządku, proszę pani... - odpowiedziałem po czym syknąłem podnosząc powoli rękę i dotykając nim rozpalonego miejsca. Paliło zywym ogniem. Jeszcze trochę i oszaleję, pomyślałem...
- Ale... - zaczęła znów.
- Niech pani już stąd idzie! - zaatakowałem ją chociaż naprawdę nie chciałem. Ale nie zbyt bezpiecznie dla  niej byłoby, gdyby mnie tu zobaczyła. Nie zależnie od tego kto to w ogóle jest. Na oczy jej nie widziałem, a ten nasz młody stwierdził tylko, że za każdym razem jak ją spotykał miała szalik na twarzy więc nie wie jak dokładnie wygląda. W odpowiedzi na moje warknięcie usłyszałem tylko głośne trzaśnięcie drzwiami. O wiele za głośne niż normalnie. Westchnąłem znów. Gdyby ona tylko wiedziała... Nie strzelałaby fochem jak teraz. Ale cóż...
Sam nie wiedziałem co ze sobą zrobić, ale nie miałem zbyt wielkiego pola manewru i tak, więc tylko leżałem nie ruszając się. Zmusiłem się, żeby przywołać w pamięci twarz Dony. Starałem się przypomnieć sobie jej każdy szczegół. Jej usta, oczy, uśmiech. Głos. W jednej chwili zrozumiałem, że nie tylko wiek i wyglądąc zewnętrzny się w niej zmienił. Ona cała się zmieniła. W pierwszej chwili w ogóle tego nie zobaczyłem, byłem tak oczarowany jej widokiem, bliskością, chociaż trzymała się na dystans, to mogłem na nią patrzeć, rozmawiać z nią chociażby o dupie marynie. Ale była inna. Teraz udało mi się to w końcu wyłowić z tego wszystkiego.
Doskonale wiedziałem co ją tak zmieniło. Nie uśmiechała się aż tak często jakby można się spodziewać. Kiedyś była inna... Uśmiech przez większość czasu nie schodził jej z twarzy, a wtedy gdy ją widziałem... Może to było spowodowane tym, że przecież dziecko leży w szpitalu...? Mogłem tak gadać, ale wiedziałem. To jest moja wina, naprawdę nieźle ją załatwiłem. Dlaczego wtedy nikogo nie posłuchałem? Będę sobie to wyrzucał do śmierci, ale czasu już nie cofnę. I pewnie jej nie odzyskam bo jak? Co miałbym jej powiedzieć? Jedyne co jeszcze mogę zrobić to wysłać jej znów kwiaty a potem zapytać Janet co ona na to. Nic więcej. To było straszne.
Ale jak każdy dookoła mi przypominał, sam się tego doprosiłem. Mogłem zrobić to inaczej lub przedsięwziąć coś zupełnie innego. Ale nie, jak zwykle wiedziałem lepiej, nie dałem sobie nic powiedzieć. Ale z drugiej strony... Naprawdę nie było wtedy czasu na wymyślanie Bóg wie czego. Wciąz i wciąż to powtarzam, i nie tylko im wszystkim. Ale przede wszystkim samemu sobie, żeby się jakoś pocieszyć. Inaczej bym zwariował...
Nigdy się nie spodziewałem, że na starość będę musiał żyć w czymś takim. Nie życzyłem tego nikomu. Który człowiek chciałby czegoś takiego? Chyba tylko Presley. Tak, on stwierdził, że jest mu całkiem dobrze. Po prostu się do tego przyzwyczaił. Musiało się tak stać, w końcu siedzi już na tym swoistym dołku czterdzieści lat. Czy mnie też czeka takie więzienie? To było gorsze od więzienia. Niby byłem wolny, uwolniłem się od psychopatów, ale... tak naprawdę nie byłem wolny. Nie było ani jednego dnia przez te dwadzieścia lat, w którym byłbym naprawdę wolny. Dopiero teraz, ostatnimi czasy... poczułem chociaż namiastkę wolności. Choćby wtedy gdy pojechałem do tego szpitala do Mata zobaczyć jak się czuje.
Z jednej strony byłem prze szcześliwy, ale z drugiej to był koszmar. Mój synek walił mi na pan. Koszmar. Po prostu. Nie da się tego inaczej nazwać. A gdy do środka wpadła ona... Widać, że są ze sobą bardzo związani. Dona bardzo go kocha, a on ją. Do czego mu teraz potrzebny ojciec? Zrobiła dla niego wszystko czego tylko potrzebował. Do czeka ja mu potrzebny? Odpowiedź jest jedna. Do niczego.
Więc może powinienem posłuchać tego co mówią mi faceci przez cały czas. Powinienem siedzieć tu cicho, a gdy się w końcu odnajdą trzymać rękę na pulsie by ich znów nie zgubić i wrócić do domku nad jeziorem w Kanadzie. I byłem naprawdę bliski takiego postanowienia, że tak właśnie zrobię. Chyba to ten ból tak mnie dołował, wpływał na mnie bardzo destrukcyjnie... Kto by myślał racjonalnie po tylu godzinach cierpienia? Nie wiem, może sobie na to zasłużyłem, ale błagam... wystarczy już...
- Przepraszam... - usłyszałem w pewnej chwili, aż pomyślałem, że to już może jakieś majaki w tym bólu... ale nie po chwili znów się odezwała. Westchnąłem całkiem pokonany. Czego ta baba chce znowu...
- Tak? - powiedziałem lekko ochrypłym głosem. Czego chcesz kobieto, myślałem zły, nie dociera co się mówi?!
- Przepraszam, chciałam zapytać... - no proszę, wiedziałem.
- O co?! - zapytałem trochę obcesowo, może nie potrzebnie, ale naprawdę... Po co się tu wciska? Usłyszałem coś na podobę prychnięcia.
- Chciałam zapytać czy wszystko z panem w porządku.
- Już pani o to pytała, a ja pani powiedziałem, że wszystko JEST W PORZĄDKU! - byłem zły. Dlaczego nie da mi spokoju?
- Tak, słyszę właśnie. Prosze pana - o, co za oficjalny żołnierski ton... - Jeśli chce pan cierpieć w samotności, to prosze bardzo, ja nie będę pana zmuszała do swojego ani niczyjego innego towarzystwa, ale nie chcę, żeby mnie to potem ktoś oskarżył o nieudzielenie pomocy umierającemu. - wytrzeszczyłem oczy.
- Umierającemu?! Oszalała pani?!
- No tak jakby, brzmi pan jakby za chwilę miał wyzionąć ducha. Więc niech sie pan nie dziwi tak wielce, że znowu przyszłam. - chyba podeszła pod drzwi bo było ją wyraźnie słychać. Fuknąłem coś pod nosem. Cudownie.
- Nie odczepi się pani jeśli ładnie poproszę?
- Nie. I jeśli zacznie pan wrzeszczeć, tym bardziej. Wtedy uznam, że tym bardziej mam rację i musi miec pan bardzo wysoką gorączkę. - nie dowierzałem własnym uszom. Gdyby nie ta cała sytuacja pomyślałbym, że to Dona. Ona też była taka uparta, ostatnie musiało byc jej i koniec.
- Ale ja nie mam gorączki. - powiedziałem starając się naprawdę nie wrzeszczeć.
- No być może... ale zdrowy tez pan na pewno nie jest. Niech pan po prostu powie co panu dolega, ja się postaram pomóc.
- Jak chce pani mi pomóc nie włażąc tu na siłe?! - wciąz nie ruszałem się z łóżka.
- Niech pan powie czy potrzebuje jakiegoś lekarstwa...
- Potrzebuję nowej skóry. - burknąłem nie wiele myśląc.
- Zobaczę co da się zrobić. - parskneła śmiechem. Bardzo śmieszne.
- Dobrze... Powiem pani co byłoby mi potrzebne. MOŻE WTEDY POCZUJE PANI, ŻE NIKT JUŻ PANI O NIC NIE BĘDZIE OSKARŻAŁ. Coś przeciwbólowego. Najlepiej takiego mocnego...
- Może petardę od razu?
- Poproszę... - warknąłem.
- A próbował pan już czegoś innego, bardziej naturalnego niż te paskudztwa z koncernów farmaceutycznych?
- Czyli?
- Zioła chociażby. Zależy co się dzieje.
- Poparzyłem sobie skórę na szyi. - wywarczałem znów.
- Dawno?
- Jakiś czas... Dawno. - powiedziałem w końcu.
- Nie powinno...
- Wiem, że nie powinno, ale boli, krwawi i jeszcze chwila, a się przekręcę, kobieto! - chwila ciszy.
- Super, facet, w takim razie jedyne czego potrzebujesz to strzału w łeb, wtedy może się ogarniesz. A tak na poważnie, zaraz coś przyniosę. DO WIDZENIA. - i poszła.
Westchnąłem, ale sam nawet już nie wiedziałem dlaczego. Czy dlatego, że ona się tak tu pcha czy z bezsilności wywołanej bólem. Może rzeczywiście przyniesie coś co mi pomoże. Miałem nadzieję. Starałem się znów zająć czymś myśli, w domyśle Doną. Przypominałem sobie różne rzeczy... Jak ją poznałem, w tym parku, kiedy ją pierwszy raz zobaczyłem. Była wtedy taka przybita. Załamana po prostu. Z dziecinną łatwością wszystko z niej wyciągnąłem. Można by pomyślec, że powinna być bardziej ostrożna i nie zwierzać sie pierwszemu lepszemu napotkanemu mężczyźnie, do tego po nocy w burzy. Zafascynowała mnie niemal od razu. Wystarczyła jedna krótka rozmowa z nią. Między innymi też dlatego dałem jej wtedy swój numer by zadzwoniła. Wtedy nie dopuszczałem do siebie takich myśli, ale musiałbym być głupcem by tego wszystkiego nie wiedzieć. Wiedziałem od razu. Ale sam to wypierałem i wmawiałem sobie i Janet, że to nie prawda. Że nie mogę jej tak po prostu kochać. A potem wszystko samo się potoczyło... Wyjazd do Hiszpanii... Pierwszy taki wspólny wyjazd. Potem było takich kilka też... Pierwszy raz, kiedy poszła ze mną do łóżka...
Obrazy z TEGO całkowicie mnie pochłonęły, ale nie zbyt długo, bo ból dał o sobie znów znać i to w dość brutalny sposób. Miałem wrażenie jakby ktoś wbijał mi tysiące szpilek w szyję, w to oparzone miejsce. Przez moment nawet pomyślałem, że tak jest naprawdę. Nawet zamachnąłem się lekko jakbym chciał tego kogoś odegnać.
Nie było jej już jakies pół godziny a ja po prostu odleciałem. Chyba po prostu organizm nie dał rady już dłużej tego tak sobie znosić i chyba zacząłem gorączkować naprawdę. Najpierw oblały mnie zimne poty, poczułem dreszcze i cały zacząłem się trząść. Jakbym przechodził jakąś wyjątkowo ciężką grypę. To było jednak sto razy gorsze. Nie można tak bez końca tak po prostu znosić bólu...


 

Co za facet, nie umiałam nawet znaleźć słów, żeby to opisać. Gbur po prostu! Takiemu to tylko w morde dać, nic więcej. Ale ja byłam na to zbyt dobra. Wróciłam do siebie mając przed oczami pewien specyfik. Miałam to zawsze w zapasie, ale nie pamiętałam czy ostatnio było używane, może będę musiała kupić. Zajrzałam do szafki, przemeblowałam całą, ale nie znalazłam tego czego szukałam. No cóż. Będzie trzeba isć do apteki.
Założyłam więc buty i płaszcz i pojechałam. Niedługo potem już z zapasem dwóch buteleczek półlitrowych wróciłam do domu. Ciekawa byłam czy wciąż tam jęczy, pewnie tak. Jak można siedzieć samemu w domu, kiedy dzieje się coś takiego, jakoś nie umiałam sobie tego wyobrazić. Mateusz już wrócił do domu, oczywiście zaraz po szkole poleciał do kolegi. Chyba rzeczywiście wybraliśmy dobry rejon.
Wyszłam z mieszkania i zapukałam do drzwi naprzeciwko. Tak poza tym, jak ci ludzie mogą tego faceta zostawiać samego? Przeciez tam więcej nikogo nie ma niż jest. Jak to tak? Pokręciłam głową gdy nikt mi znów nie odpowiedział i wsadziłam głowę do środka.
- Halo, proszę pana... - zawołałam, ale zero odpowiedzi. Wyszedł gdzieś? Raczej wątpię. Zaniepokoiłam się trochę, bo to nigdy nic nie wiadomo przecież... Wahałam się trochę przez moment, ale potem weszłam znów całkiem i zamknęłam za sobą drzwi. Tak jak mówiłam, nikogo z nim nie było. Co za głupota po prostu...
- Jest pan tu? - zapytałam znów podchodząc do drzwi sypialni jak mniemałam i pukając w nie lekko. Nic. Co się kurwa dzieje? Chyba nie wykitował?! Chyba bym zeszła na zawał, naprawdę... Nie brzmiał wtedy zbyt dobrze. Zastanawiałam się jeszcze tylko przez ułamek sekundy, po czym śmiało otworzyłam drzwi. W pół kroku mnie wmurowało.
Chyba żart, pomyślałam. Wybałuszałam oczy patrząc na faceta, dość szczupłego, leżącego na łóżku naprzeciw drzwi, w których wciąż stałam. Oddychał ciężko i nierównomiernie, a to o czym mówił, czyli oparzenie na szyi aż biło po oczach. Nie wyglądało dobrze, paprało się. Otrząsnełam się jakoś, w końcu... po coś tutaj przyszłam. Ale niby co miałam zrobić? Tak po prostu do niego podejść? Ale on chyba nawet nie kontaktował...
Rozejrzałam się nieco po całym pomieszczeniu. Było ładne, mogłoby mi się spodobać, ale mój wzrok cały czas uparcie wracał do niego. Chyba miał gorączkę. Boże, i zostawili go samego?!
Pomyślałam, że szokować się będę później. Ogarnęłam się jakoś, musiałam przecież zobaczyć co z nim... Choć ręce i nogi lekko mi drżały podeszłam do niego powoli. Oczy miał zamknięte, czoło pokryte cienką warstwą potu, nie czuł się dobrze, na pewno nie. To musiało go naprawdę boleć. I pewnie nie od dzisiaj, skoro tak wygląda. Ale co on robił, że nabawił się czegoś takiego w takim miejscu na ciele?
Pochyliłam się nad nim lekko odsuwając nieco kołnierz koszuli, by lepiej wszystko widzieć. Oczywiście, że ręce mi się trzęsły. Co on tu robi, do cholery?! I proszę, taki był milusi, a teraz? Ciekawa byłam jak by się zachował, gdyby się dowiedział KIM jest ta jego sąsiadka co mu tu zakupy przynosi. Naprawdę byłam ciekawa jego miny, ale akurat w tym momencie... raczej nie będzie miał potem pojęcia, że tu byłam.
Co miałam z nim zrobić? Pierwsze co zrobiłam to odszukałam łazienkę i zwilżyłam ręcznik zimną wodą. Otarłam mu lekko twarz czując jak serce wali mi jak młot. I dlaczego? Dlaczego się tak czułam do cholery, i wtedy i teraz? Byłam naprawdę w niemałym szoku. Ten facet jest moim sąsiadem. Aż parsknęłam śmiechem.
Poruszył nieco głową, ale nawet nie otworzył oczu. Zostawiłam mu na czole ten ręcznik i patrząc na niego przez moment poleciałam znów do siebie. Nie potrzebowałam termometru by wiedzieć, że gorączkuje. Jego skóra aż parzyła, tak był rozpalony. Nie miałam nic  poza środkiem w zastrzyku, więc będzie musiał być zadowolony, bo jak nie...
Kilka minut po podaniu chyba temperatura zaczynała spadać, bo poruszył się znów i uchylił lekko oczy. Patrzył na mnie przez moment, po czym zamknął je a potem znów otworzył. Patrzeliśmy tak na siebie przez moment, a potem widocznie uznał, że jest zbyt zmęczony by coś zrobić i nie poruszył już nawet palcem. Trzeba było coś zrobić z tą raną...
Kurde, pomyślałam, jeśli on się teraz obudzi, będą niezłe jaja. Musiałam rozpiąć mu koszulę, inaczej bym się tam nie dostała. A przynajmniej trudno by mi było zrobić to co chciałam. Uspokój się kobieto, nakazałam sobie ostro, kiedy nie mogłam poradzić sobie z ostatnim guzikiem. Matko boska...
Gotowe. Patrzyłam na jego skórę przez chwilę i zauważyłam coś dziwnego. Aż się pochyliłam. Musiałam nawet dotknać paluchem, to było dziwne... W okolicy mostka miał ślad po wkłuciu. Stary. Blizna nie odstawa już kolorem od reszty ciała, ale widać było, że to ślad po zranieniu. Była mała i okrągła... taka sama jak u Micheala, który w tym samym miejscu miał robione wkłucie w szpitalu tu u nas w Polsce, wtedy po tym koncercie... Nie znam się na medycynie, powiedzieli mi, że musieli zrestartować jego serce wtedy przez ten potas... Kiedy ruszyło od nowa wszystko było już dobrze... Doznałam niezłej konsternacji po tym jak coś podobnego zobaczyłam teraz u tego gościa. Poza tym jego skóra w ogóle była jakaś... dziwna. Nie wiedziałam jak to nazwać, lekko nakrapiana jakby wcześniej miała ciemniejszy kolor. Spojrzałam na jego twarz i naszła mnie naprawdę szalona myśl.
Nie, daj spokój, Dona, daj spokój, krzyczałam do siebie w myślach. To co sobie pomyślałam było tak chore, że aż byłam przerażona tym, że o tym pomyślałam. Niemożliwe. I koniec.
Wciągnęłam powietrze głęboko do płuc i zabrałam się za to za co chciałam. Najpierw spryskałam to czymś dezynfekującym, a potem przy pomocy jałowej gazy oblałam to delikatnie czymś co było pewnego rodzaju solą, która wspomagała gojenie opornych ran. Miałam zamiar zostawić mu to tutaj z karteczką, by robił to sobie kilka razy dziennie to mu to przejdzie w końcu. Ciekawa byłam ile czasu już się z tym męczył.
- No to by było na tyle... - mruknęłam w końcu się prostując z mokrą gazą w jednej ręce a butelką w drugiej. Jakoś nie mogłam oderwać od niego oczu. Boże, przecież to obcy człowiek, skarciłam się znów. Ale co ja mogłam na to poradzić, że tak tęskniłam za swoim mężem? Ten człowiek był tak do niego podobny, że nie dało się uniknąć takich sensacji. Powinnam trzymać sie od niego z daleka, ale jakoś nie chciałam... Co ja sobie myślę w ogóle. Powinnam teraz stąd wyjsć a im potem powiedzieć, że skończyła się miłosierna samarytanka. Iwa ma rację, z tego będą tylko same kłopoty... Ale co z tego, że myślę dobrze skoro i tak wiem, że zrobię zupełnie inaczej?
Usiadłam na krawędzi łóżka przyglądając się jego twarzy. Był jakby blady, ale oddychał już spokojnie. Na szafce obok postawiłam mu tą buteleczkę i coś przeciwbólowego. Na razie pewnie mu ulżyło, ale od razu to nie zniknie. Gdyby wcześniej ktoś pomyślał, może nie wyglądałby tak strasznie z tym po prostu. Chyba będę musiała sobie z kimś tu porozmawiać. Zostawiłam też karteczkę z dopiskiem;

Proszę stosować regularnie, to pomoże szybko się zagoić. Życzę szybkiego powrotu do zdrowia.
Sąsiadka.

Chciało mi się śmiać z tej sąsiadki. Celowo nie napisałam ani imienia ani niczego. Zresztą do czego mu to potrzebne. Do niczego. Ale wtedy był całkiem miły... Kiedy się uśmiechał... Kiedy to sobie przypominałam serce podskakiwało mi do samego gardła. Coś niesamowitego. Ile bym dała, żeby...
Bezwiednie, a może nie... wyciągnęłam rękę i pogładziłam go lekko po twarzy. To jakby mnie oparzyło. Podskoczyłam i natychmiast stamtąd uciekłam.
Iwa ma rację, to zdanie huczało mi w głowie gdy zamykałam za sobą drzwi do swojego mieszkania. Ma rację, z tego będą nie małe kłopoty. Więcej tam nie wejdę, nie wetknę tam nawet czubka nosa. I co z tego, że tak mówiłam, skoro potem przez cały dzień i tak nie myślałam o niczym więcej jak tylko o nim?

2 komentarze:

  1. Heeej!!!
    Ja żyje!!! A było bylisko bym umarła xD
    Ja się sprężyć postaram.
    Notka jak zwykle świetnie do potęgi dziesiątej, albo setnej.
    To jej się tak troszkę podsłuchało xD Jeszcze tylko brakowało by nazwiskami zaczęli rzucać:D byłoby świetnie.
    A Jackson ty nie bądź baba i, że boli, bo jak boli to znaczy, że żyjesz. Faceci to w bólu bardziej delikatni niż kobiety (info potwierdzone) Sąsiadka. Dona się miała podpisać, niektórym by gały wyszły na wierzch. A ten to pewno się z ulgą obudzi i będzie mówił, że Dona mu się śniła xD Jakby on tak raczył wyjść z tej dziupli to na zawał by zszedł. Dona już coś zaczyna podejrzewać. Bo chyba tej blizny po wkłuciu nie zrobiłby sobie specjalnie.
    Weny ci życzę duuużo i czekam na cudowne odnalezienie i romans stulecia xD
    Pozdrawiam ;***

    OdpowiedzUsuń

Komentarz motywuje. :)