***
No nie spodziewałam się z jego strony takiego entuzjazmu, powiem szczerze. Śmiać mi się trochę chciało, gdy tak wytrzeszczył na mnie oczy, kiedy już otworzył te drzwi. Miałam zamiar przysrać mu trochę, ale nie zdązyłam jak wiadomo. Porwał mnie w ramiona, nawet nie wiedziałam jak i kiedy to się stało. Zdrętwiałam na moment nie wiedząc co zrobić. Poczułam się tak dziwnie... Z jednej strony chciałam go objąć, a z drugiej... Coś mnie blokowało, wciąż powtarzałam sobie w głowie, że przecież mam męża, nieważne kim on jest, nie moge sobie tak... ale w końcu rozum ustąpił i objęłam go lekko. Na początku lekko, a potem wtuliłam się w niego jak w pluszowego misia, a on wcale nie pomagał mi się ewentualnie odsunąć. Przycisnął mnie do siebie jeszcze bardziej. Poczułam jego palce we wlosach... Tak nawiasem to rozwalił mi tym fryz, z reguły spinałam włosy klamrą. Ale jakoś się tym nie przejęłam, przynajmniej na razie.
Ale nie to pochłaniało moją uwagę, jak akurat wyglądają moje włosy. Czułam się taka szczęsliwa. Jakby wszystko na reszcie wróciło znów na swoje miejsce. To było niepoważne tak kleić się do niego, ale nie umiałam się odsunąć, a on wcale nie chciał zrobić tego sam. Chyba. To było naprawdę niepoprawne, ale powoli całkiem dawałam się temu porwać do tego stopnia, że w pewnym momencie całkiem się zapomniałam. Zamknęłam oczy i nie obchodziło mnie już nic. Nieważne było kto to, ważne, że czułam się tak dobrze, czułam zapach jego skóry... Na twarzy miałam kilka kroplek wody z jego włosów. Sama chciałam ich dotknąć i nawet to zrobiłam, na co znów mocniej mnie ścisnął.
Boże, jak to wygląda? Co najmniej jakbyśmy się znali lata i mieli romans. Na tą myśl aż coś mnie ścisnęło w żołądku i z przerażeniem stwierdziłam, że nie miałabym absolutnie nic przeciwko głębszej zażyłości z nim... Ale zaraz w głowie zahuczał mi głos Iwy, która krzyczała tylko dwa słowa: SAME KŁOPOTY!!!
To właśnie chyba pozwoliło mi w końcu wrócić do rzeczywistości i odsunąć się od niego. Nie zatrzymywał mnie, ale patrzył na mnie roziskrzonymi oczami. Byłam trochę skołowana... Nie wiedziałam co się dzieje. Chciał znów się do niego przytulić, ale powstrzymywałam się. Co on sobie o mnie pomyśli?
- Boże... Przepraszam, nie wiedziałem, że to ty! - zaczął gorączkowo się tłumaczyć. Chyba za Chiny nie chciał, żebym się do niego zraziła. Usmiechnęłam się.
- Nic nie szkodzi. Ja też nie od razu wiedziałam, kto mieszka naprzeciwko mnie. - powiedziałam wciąz na niego patrząc. Rozpromienił się znów. Chyba uznał, że nie jestem obrażona.
- Dlaczego nie powiedziałaś od razu...! - zaczął, ale przerwałam mu znów.
- Specjalnie nie mówiłam. Byłam ciekawa jak się będziesz zachowywał...
- Przepraszam! - zaczął znów. - Jeju... - zaczął się rozglądać jakby czegoś szukał. Cały czas trzymał mnie za ręce... - Zaczekaj chwilę... Albo chodź! - chyba nie mógł się zdecydować. Wpuścił mnie w końcu do swojej sypialni. Poczułam, że chyba wolałabym zostać w przedpokoju. Gdy zobaczyłam znowu to jego łózko... Weź się w garść, kobieto...
- Na pewno mam tu być? - bąknęłam nie wiedząc gdzie się podziać. Spojrzał na mnie z uśmiechem. Dopiero teraz dostrzegłam, że jest w szlafroku. Boże... Nie, nie mogłam się zastanawiać czy on COŚ tam pod spodem ma...
- A czemu nie? - zapytał uśmiechając się lekko i zaczął powoli rozwiązywać swój szlafrok. No nie! Ratunku! Wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Ekshibicjonista??? - wymknęło mi się, na co spojrzał na mnie wielkimi oczami, po czym wybuchnął śmiechem. Chichotał jeszcze kiedy już zrzucił z siebie to okrycie... i zaczał zakładać jakieś dresy i koszulę. Warto nadmienić, że miał bieliznę. AŻ.
- Co ty taka wstydliwa? - zapytał prowadząc mnie do kuchni. - Masz ochotę na coś do picia? - zadał kolejne pytanie.
- Poproszę kawę. - bąknęłam patrząc wciąz na niego. Paradował w rozpiętej koszuli wcale się tego nie wstydząc. Podejrzewałam, że robi to specjalnie. Tym bardziej, że kiedy już stawał w miejscu to zawsze przodem do mnie więc... mogłam popatrzeć sobie na jego klatkę piersiową. Jezzzuuu!
Co mi się dzieje? Nie rozumiałam dlaczego tak na niego reaguję. Miałam ochotę podejść i dotknać jego skóry, pogładzić jego tors, sprawdzić czy w dotyku też jest taki miły jak wygląda z tej odległosci... Odbiło mi, pomyślałam.
- Siadaj. - powiedział przyglądając mi się teraz. Pewnie coś zauważył i pewnie już zaczyna się zastanawiac czy nie jestem psychopatką. Powinnam się stąd zmywać.
- W sumie to... powinnam już iść. - powiedziałam chcąc się jakoś ulotnić, ale wbiło mnie w podłogę, kiedy zagryzł wargę i podszedł do mnie.
- Myślisz, że pozwolę ci teraz tak po prostu sobie iść? - patrzył mi z bliska w oczy. Czułam jego perfumy. I od razu mi się spodobały... Analogicznie do Michaela... znowu. Serce mi zadrgało, kiedy chwycił mnie za rękę i poprowadził do stołu, a potem popchnął lekko, po czym usiadłam. I co miałam odpowiedzieć?
- Myślę, że powinieneś mnie wypuścić. - mruknęłam w końcu zerkając na niego.
- A dlaczego? - zapytał zerkając samemu na czajnik z wodą. Znów rzuciła mi sie w oczy ta mała okrągła blizna...
- Bo tak. - powiedziałam odwracając w końcu od niego głowę z zamiarem grania całkowicie niedostępnej. Serce wciąz waliło mi w piersi. Dłonie wsadziłam sobie między kolana i lekko ścisnęłam nimi, by nie było widać jak mi drżą. Byłam żałosna, naprawdę...
- Źle ci tu? - usłyszałam i aż podskoczyłam na krześle, kiedy to powiedział. Spojrzałam na niego. Znów był bardzo blisko, nawet nie zauważyłam kiedy się znów zbliżył. Był tuż przy mojej twarzy... Mogłam odczuć jego oddech na policzku.
- Nie, wcale nie. - powiedziałam w końcu, kładąc mu rękę na odsłoniętej piersi i odpychając lekko od siebie. No wiec... Teraz już wiem jaka w dotyku jest jego skóra w tym miejscu. Całkiem przyjemna. Uśmiechnął się. Oczy wciąz mu błyszczały. I zauważyłam w końcu coś jeszcze. Włosy pod wpływem wilgoci zaczęły mu się skręcać. Naprawdę... kosmiczny zbieg okolicznosci...
Usiadł obok mnie na krześle i postawił przede mną kubek z kawą. Zaczęłam rozglądać się za cukrem...
- Szukasz czegos?
- Cukru...
- Już wspyałem, trzy łyżeczki. - stwierdził jakby to była dla niego najnormalniejsza rzecz na świecie. Patrzyłam na niego przez chwile unosząc brew do góry. Sam właśnie mieszał we własnym kubku.
- Skąd wiedziałeś ile słodzę? - zapytałam w końcu. Spojrzał na mnie lekko zaskoczony.
- A... nie wiedziałem... - powiedział w końcu. Zmarszczyłam czoło. - Po prostu, zgadywałem. Najwyżej byś nie wypiła. - parsknęłam śmiechem.
Dobra, przesadzam już, pomyślałam sobie. Przecież to nie było nic trudnego zgadnąć ile ktoś słodzi. Poza tym byłam z nim na kawie, mógł po prostu widzieć... Głupie pytanie z mojej strony. Ale chyba nic sobie z tego nie zrobił. Kiedy znów na mnie spojrzał, uśmiechnął się.
- No i z czego sie tak cieszysz? - to była dziwna sytuacja. Nie umiałam określić dokładnie tej dziwnosći, ale tak się czułam. Dziwnie. A on wcale mi nie pomagał. Tylko patrzył na mnie ukradkiem i nawet pod pozorem włoska pchajacego mi sie do ust dotknął mojego policzka i założył kosmyk włosów za ucho. Przeszedł mnie dreszcz. Miałem nadzieję, że tego nie zauważył.
Co bym nie myślała i nie czuła, nie mogłam wdać się z nim... w nic. Jak by to wyglądało? Chyba można się tego łatwo domyślec, tak myślę. Wyszło by na to, że każdy facet, który w jakiś tam sposób będzie podobny do Michaela będzie mógł łatwo się do mnie zbliżyć i zrobić co będzie chciał. Na to na pewno nie miałam zamiaru pozwolić, o nie. To nie była prawda. Byłam pewna, że ta dziecinna fascynacja tym facetem niedługo mi przejdzie. Ale poza tym, nie zważając nawet na to wszystko, był całkiem miły i chyba naprawdę można było z nim porozmawiać o wszystkim. Był do niego bardziej podobny niż się komuś może wydawać. Albo to ja go tak do niego upodabniałam. Nie wiem.
- Wypytywałeś znów o coś Janet od czasu jak się ostatnio widzieliśmy? - zapytałam udając powagę, ale śmiać mi się chciało. W sumie to nie wiedziałam, po co maltretował o to moją szwagierkę. Wiedziałam, że raczej nie powiedziała mu tego z ochotą. Była czasami nieposkromioną gadułą, ale w tym akurat przypadku byłam pewna, że musiał się nie źle starać o cokolwiek. I pewnie też się za wiele nie dowiedział, jak sam stwierdził wtedy w tej kawiarni.
Spojrzał na mnie lekko zdziwiony.
- Nie, czemu miałem ją o coś pytać? - wyglądał na naprawdę zdziwionego moim pytaniem. Patrzył na mnie wciąż, a ja z tego wszystkiego nie wiedziałam gdzie podziać swoje oczy.
- No nie wiem... Ostatnio przecież musiałeś ją ciągnąc za język...
- A no tak... Jesteś zła? - to było bardziej stwierdzenie faktu niż pytanie. Teraz patrzył na mnie niepewnie. Chciałam zagrać mu na nosie, ale zrezygnowałam z zaciętej miny i uśmiechnęłam się w końcu. Sam się rozpromienił.
- Nie, nie jestem. W końcu jak sam powiedziałeś, nie zdradziła ci zbyt wiele.
- Nie, nie zdradziła. - powiedział ze śmiechem zajmując się nagle swoim kubkiem. - Opowiedziała tylko to i owo.
- To znaczy? - podchwyciłam od razu. Odchrząknał cicho. Wyglądał jakby nie chciał o tym mówić.
- No... Takie drobiazgi... Nic wielkiego. - uśmiechnął się.
- No to chyba możesz powiedzieć, skoro nic wielkiego.
- A czemu chcesz wiedzieć?
- Bo obcy facet wypytuje o mnie moją szwagierkę? - spuścił na moment głowę, jego włosy zasłoniły mu twarz. Ale po chwili zaśmiał się cicho.
- A co za to dostanę? - odwrócił się nagle w moją stronę. Aż prychnęłam patrząc na niego.
- A co ty, pięcioletnie dziecko jesteś czy co?
- No może nie aż tak. Ale podobno każdy ma w sobie dziecko. - wyszczerzył się. - To jak?
- Co jak? - teraz to ja zajęłam się swoją kawą byle na niego nie patrzeć.
- No, co dostanę za to, że ci powiem czego się dowiedziałem od Janet. O tobie. - przysunął się lekko. Popatrzyłam na niego z boku.
- Masz zamiar mnie wykorzystać? - otworzył szeroko oczy.
- Co? - bąknął tylko, chyba go poraziłam tymi słowami. Roześmiałam się wesoło.
- No, mówisz przecież co za to dostaniesz...
- Wiesz, miałem na myśli raczej...
- Co takiego? - jesli mi zaraz z czymś wyskoczy...
- Na przykład... - zaczął się zastanawiać. - Poszłabyś ze mną na kolację, tylko we dwoje, przy świecach. - uśmiechnełam się, ale zaraz zapaliła mi sie lampka z napisem MĄŻ.
Przez chwilę nic nie mówiłam patrząc na swoje ręce. Chyba musiałam go trzymać w napięciu bo aż musnął palcami mój policzek.
- Miło z twojej strony. - powiedziałam w końcu. Zagryzł lekko wargę.
- Więc? Zgadzasz się? - chciałam się zgodzić. Ale jak miałam to zrobić? Miałam chodzić na randki z innym facetem? No może nie do końca byłaby to randka... chociaż nie wiem...
- To brzmi jak randka... - chwycił mnie za rękę. - A ja jestem mężatką.
- To jest aż tak wielką przeszkodą? - proszę, jakie to dla niego proste. On jest chyba sam, widać... coś go jednak odróżnia od Michaela.
- No dla ciebie może nie, ale za jakiś czas się znudzisz, a ja zostanę z niczym. Poza tym nie ma nawet o czym mówić. Ja mam rodzinę, męża, syna i na nich musze się skupić. Nie potrzebne mi skoki w bok, wierz mi, nie mam na coś takiego ochoty...
- Przestań. - przyłożył mi palec do ust. - Ja widzę, że... ty chyba źle mnie zrozumiałaś.
- To mi to wytłumacz tak, żebym zrozumiała dobrze. - powiedziałam odsuwając od siebie jego rękę.
Milczał przez chwilę jakby myślał nad tym co powiedzieć.
- Ja wiem, że to z twojego puntu widzenia może wyglądać jak próba... nie wiem. Podejścia cię jakoś. Jestem trochę podobny do twojego zmarłego męża, więc może uda mi się coś u ciebie wydębić. Wcale nie, to nieprawda. - powiedział patrząc mi w oczy. Słuchałam patrząc na niego uważnie. - Ja wiem, że to tak wygląda, że możesz to tak odebrać... I chyba właśnie odebrałaś. - uśmiechnął się lekko jakby smutno. - Ale jak nie spróbuję... - złapał mnie znów za rekę. - to się nie dowiem czy uda mi się... cokolwiek. - spuściłam wzrok. I co miałam mu powiedziec na to... - Wcale nie chcę cię oszukać. Wiem, że trudno jest uwierzyć w to facetowi, którego poznało się raptem tydzień czy dwa wcześniej. - uśmiechnął się zachęcająco.
No, był przekonujący, to trzeba mu przyznać. Ale ja postanowiłam. Na pewno nie będę się ładować w żaden romans. Z nikim. I już. Będzie musiał to jakoś przełknąć.
- Powiedzmy, że ci wierzę. - powiedziałam w końcu uśmiechając się. Sam się uśmiechnął, ale jakby tak jeszcze nie pewnie.
- Wiec...? Zgodzisz się? - zacisnęłam usta. - Nie zgodzisz się. - sam sobie odpowiedział puszczajac mnie i uśmiechając się jakby chciał ukryć zawód. No trudno się mówi, panie Jencins.
- Rodzina jest dla mnie najważniejsza. - powiedziałam cicho patrząc na niego. Chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał się. Podparł brode na ręce... Ale chyba jednak nie wytrzymał, bo powiedział w końcu;
- Rodzina najwazniejsza, twoją rodziną w tym wszystkim jest tylko twój syn. - skwasiłam się. - A ten twój mąż! Teraz taki kochający, zapomniałaś co było dwadzieścia lat temu, jak cię skrzywdził?! Ja w ogóle nie wiem Z JAKIEGO POWODU za niego w ogóle wyszłaś, te pięc lat temu! - no. To jednak dowiedział się odrobinę więcej od Janet niż powiedział. Powstrzymałam uśmiech. Jakoś nie byłam zła za to co powiedział. Bo powiedział prawdę.
- Czasami tak już jest. Ale dobrze mi z nim...
- Proszę cię. - prychnął. Wstał od stołu i oparł się o szafkę. Patrzyłam na niego przez chwilę. Chyba nad czymś myślał. - Masz w ogóle jakąs pewnosć, że nie robi ci koło piór?
- Tak, mam, i mam jeszcze pytanie do ciebie, skąd ty wiesz co było dwadzieścia lat temu, co? - chyba go zagięłam... Nie wiedział co powiedzieć przez moment.
- Janet. - burknął w końcu tylko. No i wszystko jasne.
- Wyrwę jej kiedyś ten język. - mruknęłam do siebie.
- Przecież nie jesteś z nim szczęśliwa. Ja wiem, że gadam jak psychol teraz, ale powiedz mi prawdę. - przerwał mi gdy chciałam coś powiedziec. - Jesteś szczęśliwa czy nie? - co miałam mu kurwa powiedzieć...
- Daj spokój...
- Powiedz. - nalegał. A ja nie chciałam o tym mówić.
- Muszę już isć. - wstałam ale zatrzymał mnie łapiąc za ramię.
- Powiedz.
- Póść mnie.
- Odpowiedz mi na pytanie.
- Powiedziałam, póść mnie! - krzyknęłam szarpiąc się z nim lekko.
- Powiedziałem, odpowiedz...!
- Nie, nie jestem szczęśliwa! - krzyknęłam w końcu. Zaległa cisza, podczas której patrzyliśmy sobie w oczy. Poczułam jak łzy napływają mi do oczu... - Jak mam być szczęśliwa bez... niego! - bez słowa przytulił mnie do siebie znów.
Nie, nie będę płakać, zaczęlam sobie powtarzać, starałam się jakoś zatkać, bo wiedziałam, że jak zacznę to cały dzień i noc będę miała w dupie. Ale nie wiele mogłam sobie pomóc. Przycisnął mnie jeszcze mocniej, chyba wyczuł, że nie radzę sobie z ogarnięciem swoich emocji w tym momencie. Poczułam jak gładzi mnie po plecach, jak całuje moje włosy. Nic nie powiedział. Żadne słowa tu nigdy nie działały. Tylko Michael umiał mnie zawsze szybko uspokoić, kiedy akurat zdarzyło się, że sobie popłakałam. Tylko przy nim czułam się tak dobrze, że w ogóle mógł mnie jakoś ogarnąć w takich sytuacjach. A teraz go nie było, nie było nikogo kto by mi pomógł. Musiałam sobie radzić sama, chociaż sobie nie radziłam w ogóle. Mój synek tylko jakoś trzymał mnie przy zdrowych zmysłach inaczej nie wiedziałam co by ze mną teraz było.
Nie było ukochanej osoby, nie było poczucia bezpieczeństwa, tego, że ktoś się o mnie troszczy, że mnie kocha. Darek niby starał się mi to wszystko zapewnić, ale to niewiele dawało. Bo ja tego od niego nie chciałam. Chciałam, żeby ON do mnie wrócił, każdego wieczoru, kiedy kładłam się spać modliłam się o to do Boga, żeby mi go oddał. Prosiłam, błagałam, ale jak do tej pory nie chciał mnie wysłuchać...
Z tego wszystkiego już nie mogłam się powstrzymać i rozkleiłam się po prostu... Ile miałam to w sobie dusić, a przy nim poczułam się tak jakoś... Poczułam, że po prostu mogę. Że mnie zrozumie. Nie potrzebowałam rad i pustych słów. Potrzebowałam tylko by mnie przytulił. I robił to, nie wypuszczał mnie ani na moment. Nie zwracalam już uwagi na nic, po prostu objęlam go w pasie i wcisnęłam się w niego jak najmocniej umiałam. Zamknął mnie w ramionach i westchnął. Gładził mnie wciąż po plecach, głowie... Nagle zdałam sobie sprawę, że jego obecność mi pomaga. Tak jak jeszcze żadna inna do tej pory. Powoli się uspokajałam i czułam się trochę lżejsza. Może jednak nie będzie aż tak źle...
- Przepraszam. - usłyszałam jak szepcze. To było takie zmaltretowane 'przepraszam', jakby naprawdę wyrządził mi jakąś wielką krzywdę. Spojrzałam na niego lekko zapuchniętymi oczami. - Ja...
- Nie musisz przepraszać, nie zrobiłeś nic złego. - odpowiedziałam ocierając oczy. Wciąz trzymał mnie blisko siebie. - Po prostu... Unikam rozmów na ten temat, bo... Myślałam, że po tylu latach to minie, ale jest nawet gorzej niż było. I chyba czas, żebym to sobie głośno powiedziała. - pociągnęłam nosem. - Ja nie potrafię bez niego żyć, to nie jest prawdziwe życie, to nie jest nawet wegetacja... - przycisnął mnie znów do siebie, mocno, naprawdę mocno. Wtulił twarz w moją szyję. Objęłam go znów za szyję. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że mi z tym dobrze. - Nie mówię o tym, mam wrażenie, że nawet nikt nie będzie chciał tego słuchać, wszyscy chyba oczekują ode mnie, że będę sobie z tym radziła jak z każdym innym codziennym problemem... Rodzice już chyba dość naoglądali się mnie zaraz po tym jak to wszystko się stało, nie chcę, żeby znów się zamartwiali. Zwłaszcza mama. Dziecka swojego nie będe tym obarczać, Darek robi się purpurowy jak tylko usłyszy imię Michael, tylko z Iwą mogę porozmawiac, ale ona też ma swoje sprawy, życie, męża i syna. I tak naprawdę jestem z tym sama...
- Nie jesteś sama, kochanie. - spojrzałam na niego. Kochanie... Wypowiedział to słowo tak jakoś... Tylko Michael potrafił wypowiedzieć je w taki sposób, że wszystko inne znikało. Tak jak teraz... Patrzyłam mu w oczy. Poczułam sie nieco lepiej, kiedy o tym powiedziałam, ale nie byłam pewna czy on w ogóle chce mnie słuchać. Ale chyba chciał. Oczy nabiegły mu łzami, nie wiedziałam czemu... Ale patrzył na mnie... Oczy miał pełne przerażenia, bólu i w ogóle... Wyglądał jakby coś go dławiło. Niemal czułam jak wali mu serce. Zrobiło to na nim aż takie wrażenie...?
- Jestem. - odpowiedziałam wciąż na niego patrząc. Pokiwał głową na 'nie'.
- Nie, nie jesteś. - powiedział znów i dotknał lekko mojego policzka. Ledwo, koniuszkami palców, ale i tak przebiegł mnie przyjemny dreszcz. Nie mogę tak na niego reagować, pomyslałam, ale kiedy przysunął swoją twarz do mojej, nawet nie drgnęłam. Patrzyłam tylko z oddechem uwięzionym w gardle.
Potrzebowałam czułości, bliskosci. Niby miałam to u męża, ale nie nie dawał mi tak naprawdę nic z tego o co prosiłam, choć się starał. Dlaczego ten tu potrafił mi to dać? Pocałował mnie delikatnie nawet nie drgnęłam czując jak jego wargi powoli przywierają do moich. Nie odepchnęłam go, nie strzeliłam w twarz, nie powiedziałam nic. Stałam tylko nie ruchomo czujac jak ogarnia mnie błogość. Nagle wszystko wyparowało mi z głowy. Zapomniałam o smutku, o bólu, o wszystkim. Nie miałam pojęcia jak on to zrobił, ale po chwili poczułam jak wyjmuje mi spinkę z włosów i wplata w nie palce. Zrobiłam to samo. Chyba wtedy uznał to za jakiś znak, może za zgodę z mojej strony bo pogłębił pocałunek. Nie chciałam go odsuwać. Dałam się porwać nie zważając kompletnie na nic, nawet na ostrzeżenie Iwy, które wciąż kołatało mi się w głowie, ale cichło coraz bardziej.
Odwzajemniłam pocałunek w całości zapominając o bożym świecie i przyciągając go do siebie bardziej na co zareagował cichym mruczeniem. Może zwariowałam, ale czulam się jakby to naprawdę był Mike. Na pewno zwariowałam, a z całą pewnoscią byłam szalona w tamtym momencie, kiedy mnie całował. Objął mnie znów zaborczo, nie mogłam się ruszyć, odsunąc, ale nawet nie próbowałam. Było mi dobrze. Może popełniałam błąd, ale było mi dobrze, kiedy przyciskał mnie do siebie. Kiedy gładził po plecach i kiedy jego język splatał się z moim. Nie był natrętny. Badał powoli, na ile może się posunąć. Był po prostu słodki. Dawno nie czułam czegoś takiego podczas pocałunku.
Kiedy w końcu się odsunął muskajac jeszcze ostatni raz moje wargi, z konsternacją zauważyłam, że wcale nie chcę, żeby się odsuwał i to przerywał. A przerwał, a ja nie miałam odwagi sama... znów go pocałować. Patrzył na mnie płonącym wzrokiem. Coś sie tam czaiło głęboko, ale nie umiałam określić co. Wiedziałam tylko, że gdy przytulił mnie znów do siebie, po raz pierwszy od bardzo długiego czasu poczułam się naprawdę lekko na duszy...
- Przepraszam cię za to... - powiedziałem czując zawroty głowy. Musiałem przytrzymać się szafki... Odsunęła się ode mnie ocierajac policzki z łez i pociągając lekko noskiem. Nie patrzyła na mnie. Chyba nie mogła... nie wiem.
- Nic się nie stało... Po prostu więcej tego nie rób. - odezwała się w końcu, co przyjąłem z ulgą. Nie wiedziałem dlaczego, ale zacząłem się bać, że będzie chciała więcej ze mną rozmawiać.
Miała do tego pełne prawo. Nie miała zielonego pojęcia, że ten jej kochający mąż, o którym mówiła chwilę temu, którego cały czas opłakuje, stoi sobie radośnie naprzeciw niej. Ja... nie wiedziałem. To głupota, ale ja naprawdę nie wiedziałem, że to ąż tak ją... Ale czego mogłem się spodziewać? Czego oczekiwałem, że popłacze przez tydzień, a następnie stwierdzi, że wszystko w porządku i zapomni? Musiałem przyznać się przed samym sobą, że taką właśnie miałem nadzieję. Że szybko o mnie zapomni, że nie będzie cierpieć. To była głupota, byłem żałosnym ignorantem, myślac, że tak łatwo to wszystko może przejść. Jak w ogóle mogłem tak pomyśleć, że... W tamtej chwili miałem jeden wielki chaos w głowie i już nie wiedziałem co tak naprawdę myślałem dwadzieścia lat temu. Kompletnie nic nie wiedziałem. Widziałem tylko jej łzy, cierpienie i tęsknotę. Uspokoiła się nieco, kiedy ją przytuliłem. I nawet nie potrafiłem się cieszyć z tego pocałunku, o którym marzyłem latami. By znów mieć ją przy sobie... Dotarło do mnie właśnie, że tak naprawdę nigdy nie będzie znów tak naprawdę moja. Dla niej zawsze będę martwy leżący dwa metry pod ziemią, będzie wracać do wspomnień o mnie i za każdym razem ronić kilka łez, mówiąc sobie, że to już nie wróci, że mnie już nie ma. Nigdy jej nie odzyskam, nieważne jak się będę starał, ona nie pozwoli mi się zbliżyć... Sam ją sobie odebrałem, powinienem o tym wiedzieć, ostrzegali mnie... Nie wiem na co liczyłem. Na cód? Że pewnego dnia ktoś jej wszystko cudownie objawi i będziemy znów razem? Gdzie? Jak? gdybym mógł cofnąc się do tamtego momentu, nie zrobiłbym tego. Nie zważając na nic. Nie zostawił bym jej.
Ale czasu cofnąć się nie da, a ja właśnie przestawałem żyć złudzeniami. Przylatując do Polski miałem nadzieję, że zbliżę się do niej, że może uda mi się z nią znów... Tak powinno być zawsze, my zawsze powinniśmy być razem. Ja to wiem, ale ona nie. I nic nie jest ważne co ja myślę. Ona w życiu nie pozwoli mi się dotknąć. Ten pocałunek to była jej chwila słabości, nie powinienem liczyć na nic więcej. W niedługim czasie potem wyszła mówiąc, że musi wracać do domu. Byłem pewny, że nie będzie chciała więcej ze mną rozmawiać. Bo i po co? Przecież byłem dla niej tylko sąsiadem, który na skutek jakiegoś kawału ze strony Boga wygląda trochę jak jej mąż... Może trochę bardziej niż trochę, ale to niczego nie zmieniało.
To nie podziałało na mnie motywująco, na pewno nie. Powinienem był słuchać, kiedy mówili, żebym się nie zbliżał. Ale jak zwykle... musiał się najpierw oparzyć by wiedzieć, że tego się nie dotyka... Zresztą zawsze tak było. Musiałem się zawsze o wszystkim przekonać na własnej skóze. I tym razem też tak się stało. Co z tego, że tak ją kochałem, skoro ona nie widziała we mnie nic? Dla niej wszystko się skończyło dwadzieścia lat temu i zamknęła to wszystko. Tylko ból pozostał, który od czasu do czasu dawał o sobie znać, tak jak teraz. I to jej chodzenie na dach... Nie wiedziałem co robić. Potrzebowałem z kimś porozmawiać, ale na tych, którzy tu ze mną siedzieli nie miałem co liczyć. Nie mieli pojęcia jaki jestem pusty w środku, udawałem przed nimi twardziela drąc mordę rano, w południe i wieczorem do tego stopnia, że młody zaczął się mnie bać. A tak naprawdę to on najwięcej z nich wszystkich robi. Chociaż jest dość młody wyspecjalizował się w pewnej dziedzinie. Jest informatykiem na szczeblu rządowym. Oficjalnie robi coś innego, ale tak naprawdę w razie potrzeby włamuje się tu i tam i czyści nie wygodne dane. Wirus, który sam stworzył był jak dotąd niezawodny, już parę razy go urzywał, więc widziałem. Kiedy już zaczął działać, spustoszenie jakie po sobie zostawiał w systemie do jakiego się dostał było tak ogromne, że inni najlepsi technicy nie potrafili niczego z tego odzyskać. I o to chodziło.
Tak więc z nimi nie miałem o czym rozmawiać. Ale za chwilę przyszła mi na myśl chyba jedyna osoba, z którą mogłem porozmawiać, a z która już dawno nie miałem kontaktu.
Janet.
- Nic się nie stało... Po prostu więcej tego nie rób. - odezwała się w końcu, co przyjąłem z ulgą. Nie wiedziałem dlaczego, ale zacząłem się bać, że będzie chciała więcej ze mną rozmawiać.
Miała do tego pełne prawo. Nie miała zielonego pojęcia, że ten jej kochający mąż, o którym mówiła chwilę temu, którego cały czas opłakuje, stoi sobie radośnie naprzeciw niej. Ja... nie wiedziałem. To głupota, ale ja naprawdę nie wiedziałem, że to ąż tak ją... Ale czego mogłem się spodziewać? Czego oczekiwałem, że popłacze przez tydzień, a następnie stwierdzi, że wszystko w porządku i zapomni? Musiałem przyznać się przed samym sobą, że taką właśnie miałem nadzieję. Że szybko o mnie zapomni, że nie będzie cierpieć. To była głupota, byłem żałosnym ignorantem, myślac, że tak łatwo to wszystko może przejść. Jak w ogóle mogłem tak pomyśleć, że... W tamtej chwili miałem jeden wielki chaos w głowie i już nie wiedziałem co tak naprawdę myślałem dwadzieścia lat temu. Kompletnie nic nie wiedziałem. Widziałem tylko jej łzy, cierpienie i tęsknotę. Uspokoiła się nieco, kiedy ją przytuliłem. I nawet nie potrafiłem się cieszyć z tego pocałunku, o którym marzyłem latami. By znów mieć ją przy sobie... Dotarło do mnie właśnie, że tak naprawdę nigdy nie będzie znów tak naprawdę moja. Dla niej zawsze będę martwy leżący dwa metry pod ziemią, będzie wracać do wspomnień o mnie i za każdym razem ronić kilka łez, mówiąc sobie, że to już nie wróci, że mnie już nie ma. Nigdy jej nie odzyskam, nieważne jak się będę starał, ona nie pozwoli mi się zbliżyć... Sam ją sobie odebrałem, powinienem o tym wiedzieć, ostrzegali mnie... Nie wiem na co liczyłem. Na cód? Że pewnego dnia ktoś jej wszystko cudownie objawi i będziemy znów razem? Gdzie? Jak? gdybym mógł cofnąc się do tamtego momentu, nie zrobiłbym tego. Nie zważając na nic. Nie zostawił bym jej.
Ale czasu cofnąć się nie da, a ja właśnie przestawałem żyć złudzeniami. Przylatując do Polski miałem nadzieję, że zbliżę się do niej, że może uda mi się z nią znów... Tak powinno być zawsze, my zawsze powinniśmy być razem. Ja to wiem, ale ona nie. I nic nie jest ważne co ja myślę. Ona w życiu nie pozwoli mi się dotknąć. Ten pocałunek to była jej chwila słabości, nie powinienem liczyć na nic więcej. W niedługim czasie potem wyszła mówiąc, że musi wracać do domu. Byłem pewny, że nie będzie chciała więcej ze mną rozmawiać. Bo i po co? Przecież byłem dla niej tylko sąsiadem, który na skutek jakiegoś kawału ze strony Boga wygląda trochę jak jej mąż... Może trochę bardziej niż trochę, ale to niczego nie zmieniało.
To nie podziałało na mnie motywująco, na pewno nie. Powinienem był słuchać, kiedy mówili, żebym się nie zbliżał. Ale jak zwykle... musiał się najpierw oparzyć by wiedzieć, że tego się nie dotyka... Zresztą zawsze tak było. Musiałem się zawsze o wszystkim przekonać na własnej skóze. I tym razem też tak się stało. Co z tego, że tak ją kochałem, skoro ona nie widziała we mnie nic? Dla niej wszystko się skończyło dwadzieścia lat temu i zamknęła to wszystko. Tylko ból pozostał, który od czasu do czasu dawał o sobie znać, tak jak teraz. I to jej chodzenie na dach... Nie wiedziałem co robić. Potrzebowałem z kimś porozmawiać, ale na tych, którzy tu ze mną siedzieli nie miałem co liczyć. Nie mieli pojęcia jaki jestem pusty w środku, udawałem przed nimi twardziela drąc mordę rano, w południe i wieczorem do tego stopnia, że młody zaczął się mnie bać. A tak naprawdę to on najwięcej z nich wszystkich robi. Chociaż jest dość młody wyspecjalizował się w pewnej dziedzinie. Jest informatykiem na szczeblu rządowym. Oficjalnie robi coś innego, ale tak naprawdę w razie potrzeby włamuje się tu i tam i czyści nie wygodne dane. Wirus, który sam stworzył był jak dotąd niezawodny, już parę razy go urzywał, więc widziałem. Kiedy już zaczął działać, spustoszenie jakie po sobie zostawiał w systemie do jakiego się dostał było tak ogromne, że inni najlepsi technicy nie potrafili niczego z tego odzyskać. I o to chodziło.
Tak więc z nimi nie miałem o czym rozmawiać. Ale za chwilę przyszła mi na myśl chyba jedyna osoba, z którą mogłem porozmawiać, a z która już dawno nie miałem kontaktu.
Janet.
Czekałem aż podejmie połączenie długie cztery sygnały. Wyobrażałem sobie, że leci teraz gdzieś gdzie nikt jej nie będzie słyszał. Albo ewentualnie gramoli się z łóżka, jeśli akurat nic nie robi. Kiedy usłyszałem jej głos w telefonie aż odetchnąłem.
- Cześć, siostrzyczko. - powiedziałem cicho.
- No prosze, mój brat znowu dzwoni zza grobu. - zaśmiała się. - Co słychać? Wiadomo coś nowego? - milczałem. - Michael?
- Katastrofa...
- Co się stało?!
- Nic. Nic się nie dzieje. I o to kurwa właśnie chodzi. - powiedziałem podpierając głowę na drugiej ręce.
- Jak to, nie rozumiem...
- Nic się nie dzieje. ONA nie chce mieć ze mną nic wspólnego...
- Jaka ona?
- Dona.- chwila ciszy...
- Powiedziałes jej? - zadała to pytanie tak cicho jakby po tym spodziewała się wybuchu bomby.
- Nie, nie powiedziałem.
- No tak, przecież jej szukasz...
- Już znalazłem. - przerwałem jej. Nawet nie wiedziałem jak wyrzucić z siebie to co czułem, to co chciałem jej powiedzieć.
- Wiec jak...
- Była tu ze mną chwilę temu. - wyjaśniłem na co chyba ją na moment zatkało.
- Jak BYŁA Z TOBĄ, to jak...!
- Nic jej nie powiedziałem. - prychnąłem. - Jesteśmy sąsiadami. Miałem ją cały czas pod samym nosem i nie mogłem jej znaleźc, rozumiesz to?
- SĄSIADAMI???
- Tak. Przychodziła tu już kilka razy. Nie mam pojęcia jak mogłem jej nie rozpoznać po samym głosie chociażby! A dzisiaj się wydało... I już wiem, gdzie mieszkają. Naprzeciw mnie. - westchnąłem.
- Doszło do czegoś... między wami? - zadała pytanie jakby naprawdę bała się odpowiedzi. Milczałem znów czym musiałem dać jej coś do myślenia. - Michael, przecież wiesz, że...!
- Nic się nie stało, spokojnie. - powiedziałem zanim zdążyła się na dobre rozkręcić. Zacisnąłem palce na telefonie. - Tylko pocałunek.
- CO???!!!! TYLKO?! MIKE! Przecież ona nie ma pojęcia...!
- WIEM! - podniosłem głos. - To znaczy nie wiem! Nie mam pojęcia czego sie spodziewałem, na co liczyłem! Miałem nadzieję... że uda mi się do niej zbliżyć. Płakała... A ja nawet nie miałem pojęcia co powiedzieć, rozumiesz, przytuliłem ją tylko. A potem...
- W co ty się ładujesz, miałes trzymać się z daleka!
- Myślisz, że to takie proste? - coś zatykało mi gardło. - Nie widziałem jej tyle lat... Tego się nie da opisać co widziałem w jej oczach. Straszne. Myślałem...
- Że co? - wpadła mi w słowo. - Że zapomni? Myślałeś wtedy, że jest młoda i szybko znajdzie sobie kogoś innego a ty staniesz się tylko wspomnieniem? Duże to wspomnienie, Mike, naprawdę, zwłaszcza jeśli chodzi o waszego syna, który do śmierci nie pozwoli jej niczego zapomnieć.
- Janet, proszę cię...
- Oczekujesz ode mnie, że będę cię pocieszać, głaskac po głowie? Ile razy ci mówiliśmy, powiedz mi, ile razy JA sama próbowałam cię przed tym powstrzymać. A ty spanikowany zrobiłeś pierwsze co przyszło ci na myśl. I do dzisiaj nie powiedziałeś KTO, co za INTELIGENT podsunął ci taki pomysł. Ja bardzo chciała bym to wiedzieć.
- Do czego ci potrzebna ta wiedza? Ja szukam twojego wsparcia! Myślisz, że jeszcze do mnie nie dotarło, że wszyscy na około mieli rację?! Dwadzieścia lat w samotności to wystarczająco długo bym zdązył to sobie uświadomić... - aż zabrakło mi tchu. - Miałem nadzieję...
- Że jak ją znajdziesz to będziecie znów razem? - przez chwilę nic nie mówiłem.
- Tak. - odpowiedziałem w końcu.
- W takim razie jesteś szalony.
- Wiem. Masz rację. - usta mi zadrżały.
Potrzebowałem by ktoś mnie wsparł, ale widocznie wszyscy uznali, że mam za swoje i chyba nikt nie ma zamiaru mi pomóc. Nawet ta siostra, która jedyna tak naprawdę zawsze stawała dla mnie na głowie. Może i mają rację...
- Nie załamuj się, bo nie o to w tym wszystkim chodzi. - powiedziała w końcu.
- A co innego mam robić? Nie ma bardziej beznadziejnej sytuacji. Co ja mam zrobić... - milczała.
- Chcesz ją odzyskać? - zapytała cicho po jakiejś chwili.
- Tak, chcę! Chcę, żeby była znów ze mną! Mam dosć... - wyszeptałem. - Nie chcę być dłużej sam.
- No to masz tylko jedno wyjście. - odparła na to.
- Jakie...?
- Ty wiesz JAKIE. Ja ci powiem tylko tyle, że na TAKIM kłamstwie niczego nie zbudujesz.- milczałem przez jakąś chwilę przetwarzając sobie w głowie jej słowa. Co ona ma na myśli?
- O czym ty mówisz...? - zapytałem w końcu. Podświadomie wiedziałem o czym mówi, ale nie chciałem nawet o tym myślec.
- Mike, dobrze wiesz! - zniecierpliwiła się. - Czy tobie zawsze trzeba wszystko gotowe na tacy pod nos podstawiać?!
- Ale... Ale ja nie moge tego zrobić, znienawidzi mnie natychmiast!
- Nie tylko ciebie znienawidzi w tym wszystkim, możesz się tym pocieszyć. Władowałeś w to nas wszystkich. Ale wiesz doskonale, że mam rację. - serce i cała zawartość żołądka podjechała mi do gardła.
- Nie mogę tego zrobić. - powiedziałem w końcu wstjąc od tego stołu i zacząłem krążyć po kuchni. - Nie mogę.
- Przestań...
- Nie mogę, Janet, wyobrażasz sobie co będzie, kiedy jej o tym powiem?! Po pierwsze w ogóle mi nie uwierzy, a jeśli... Nawet nie chcę myślęć...
- Znowu chcesz iść na łatwiznę! - wygarnęła mi. - Ja doskonale zdaję sobie sprawę z tego jak ona może zareagować. Ale innego wyjścia po prostu nie ma!
- Nie, musi być inne. - upierałem się. Panicznie się bałem...
- JAKIE?!
- Nie wiem, Janet, ale wiem, że nie mogę jej tego powiedzieć, nigdy! Nie będzie chciała mnie widzieć, w ogóle... Ja wątpię czy można to opisać słowami co by się wtedy stało! Ja... - plątałem się już. - Ja muszę spróbować się do niej najpierw zbliżyć.
- Mike. - przerwała mi znów. - Ja naprawdę nie lubię się powtarzać. Ale zadam ci jedno pytanie. Czy ty wiesz, jak bardzo ją skrzywdzisz, kiedy wciągniesz ją w COŚ TAKIEGO??? - nie wiedziałem co odpowiedzieć, utrafiła w sedno. Nie wiedziałem jak to miałoby wyglądać, ale pragnąłem jej, chciałem miec ją znów przy sobie. Móc ją przytulić, po prostu mieć ją blisko siebie. Czy było to w ogóle możliwe...?
- Ona nie musi nigdy się o niczym dowiedzieć. Tak samo Mat. - zapanowała cisza.
- Na mózg ci padło? - odezwała się w końcu. - I co?! Tak radośnie będziesz ją oszukiwał do śmierci?! O, w twoim przypadku smierć to raczej pojęcie względne!
- Janet...
- Idioto, nawet się nie waż!
- Kocham ją...
- Tak?! I chcesz jej zrobić coś takiego?! W takim razie mylisz miłośc z obłędem! - wykrzyczała.
- Wcale nie! Chcę tylko... Ona nie jest szczęsliwa, chcę by znów uśmiechała się tak jak kiedyś! Chcę po prostu być ze swoją rodziną, to coś zlego?
- Nie, oczywiście, że nie. Ale musisz powiedzieć jej prawdę! Innej możliwości NIE MA, Mike!!! - nie wiedziałem co odpowiedzieć. Westchnąłem tylko. Byłbym głupcem, gdybym naprawdę wierzył, że mnie w tym poprze.
- Na razie nie wiele zdązyłem zrobić... - mruknąłem, na co zaraz wpadła mi w słowo.
- No rzeczywiście, zdążyłeś jedynie ją przelizać. - prychnąłem.
- To nie tak... To wynikło z sytuacji... Zresztą, co ja będe ci tłumaczył. - westchnąłem głęboko chcąc się jakoś uspokoić. - Chcę być z nią. I zrobię wszystko.
- Przerażasz mnie, Mike, naprawdę. Sprawiasz wrażenie jakbyś oszalał.
- Być może masz rację. - powiedziałem już tylko.
Wiedziałem, że nie zrobię tego co powiedziała mi siostra. To byłby koniec świata po prostu, mojego swiata, a Dona była całym moim życiem. Nie zniósłbym tego co stałoby się po tym jak powiedziałbym jej o wszystkim. Nie... To wcale nie musi skończyć się katastrofą, w ten czy inny sposób. Co z tego... Przecież może być tak jak teraz. Nie musze jej nic mówić, a ona nie musi nic wiedzieć. Tym bardziej będzie bezpieczna, a... A przecież liczy się tylko uczucie. Nic więcej. Byłem pewien, że jeszcze trochę i pozwoli mi się do siebie zbliżyć. Przecież możemy być znów szczęśliwi... prawda?
- Cześć, siostrzyczko. - powiedziałem cicho.
- No prosze, mój brat znowu dzwoni zza grobu. - zaśmiała się. - Co słychać? Wiadomo coś nowego? - milczałem. - Michael?
- Katastrofa...
- Co się stało?!
- Nic. Nic się nie dzieje. I o to kurwa właśnie chodzi. - powiedziałem podpierając głowę na drugiej ręce.
- Jak to, nie rozumiem...
- Nic się nie dzieje. ONA nie chce mieć ze mną nic wspólnego...
- Jaka ona?
- Dona.- chwila ciszy...
- Powiedziałes jej? - zadała to pytanie tak cicho jakby po tym spodziewała się wybuchu bomby.
- Nie, nie powiedziałem.
- No tak, przecież jej szukasz...
- Już znalazłem. - przerwałem jej. Nawet nie wiedziałem jak wyrzucić z siebie to co czułem, to co chciałem jej powiedzieć.
- Wiec jak...
- Była tu ze mną chwilę temu. - wyjaśniłem na co chyba ją na moment zatkało.
- Jak BYŁA Z TOBĄ, to jak...!
- Nic jej nie powiedziałem. - prychnąłem. - Jesteśmy sąsiadami. Miałem ją cały czas pod samym nosem i nie mogłem jej znaleźc, rozumiesz to?
- SĄSIADAMI???
- Tak. Przychodziła tu już kilka razy. Nie mam pojęcia jak mogłem jej nie rozpoznać po samym głosie chociażby! A dzisiaj się wydało... I już wiem, gdzie mieszkają. Naprzeciw mnie. - westchnąłem.
- Doszło do czegoś... między wami? - zadała pytanie jakby naprawdę bała się odpowiedzi. Milczałem znów czym musiałem dać jej coś do myślenia. - Michael, przecież wiesz, że...!
- Nic się nie stało, spokojnie. - powiedziałem zanim zdążyła się na dobre rozkręcić. Zacisnąłem palce na telefonie. - Tylko pocałunek.
- CO???!!!! TYLKO?! MIKE! Przecież ona nie ma pojęcia...!
- WIEM! - podniosłem głos. - To znaczy nie wiem! Nie mam pojęcia czego sie spodziewałem, na co liczyłem! Miałem nadzieję... że uda mi się do niej zbliżyć. Płakała... A ja nawet nie miałem pojęcia co powiedzieć, rozumiesz, przytuliłem ją tylko. A potem...
- W co ty się ładujesz, miałes trzymać się z daleka!
- Myślisz, że to takie proste? - coś zatykało mi gardło. - Nie widziałem jej tyle lat... Tego się nie da opisać co widziałem w jej oczach. Straszne. Myślałem...
- Że co? - wpadła mi w słowo. - Że zapomni? Myślałeś wtedy, że jest młoda i szybko znajdzie sobie kogoś innego a ty staniesz się tylko wspomnieniem? Duże to wspomnienie, Mike, naprawdę, zwłaszcza jeśli chodzi o waszego syna, który do śmierci nie pozwoli jej niczego zapomnieć.
- Janet, proszę cię...
- Oczekujesz ode mnie, że będę cię pocieszać, głaskac po głowie? Ile razy ci mówiliśmy, powiedz mi, ile razy JA sama próbowałam cię przed tym powstrzymać. A ty spanikowany zrobiłeś pierwsze co przyszło ci na myśl. I do dzisiaj nie powiedziałeś KTO, co za INTELIGENT podsunął ci taki pomysł. Ja bardzo chciała bym to wiedzieć.
- Do czego ci potrzebna ta wiedza? Ja szukam twojego wsparcia! Myślisz, że jeszcze do mnie nie dotarło, że wszyscy na około mieli rację?! Dwadzieścia lat w samotności to wystarczająco długo bym zdązył to sobie uświadomić... - aż zabrakło mi tchu. - Miałem nadzieję...
- Że jak ją znajdziesz to będziecie znów razem? - przez chwilę nic nie mówiłem.
- Tak. - odpowiedziałem w końcu.
- W takim razie jesteś szalony.
- Wiem. Masz rację. - usta mi zadrżały.
Potrzebowałem by ktoś mnie wsparł, ale widocznie wszyscy uznali, że mam za swoje i chyba nikt nie ma zamiaru mi pomóc. Nawet ta siostra, która jedyna tak naprawdę zawsze stawała dla mnie na głowie. Może i mają rację...
- Nie załamuj się, bo nie o to w tym wszystkim chodzi. - powiedziała w końcu.
- A co innego mam robić? Nie ma bardziej beznadziejnej sytuacji. Co ja mam zrobić... - milczała.
- Chcesz ją odzyskać? - zapytała cicho po jakiejś chwili.
- Tak, chcę! Chcę, żeby była znów ze mną! Mam dosć... - wyszeptałem. - Nie chcę być dłużej sam.
- No to masz tylko jedno wyjście. - odparła na to.
- Jakie...?
- Ty wiesz JAKIE. Ja ci powiem tylko tyle, że na TAKIM kłamstwie niczego nie zbudujesz.- milczałem przez jakąś chwilę przetwarzając sobie w głowie jej słowa. Co ona ma na myśli?
- O czym ty mówisz...? - zapytałem w końcu. Podświadomie wiedziałem o czym mówi, ale nie chciałem nawet o tym myślec.
- Mike, dobrze wiesz! - zniecierpliwiła się. - Czy tobie zawsze trzeba wszystko gotowe na tacy pod nos podstawiać?!
- Ale... Ale ja nie moge tego zrobić, znienawidzi mnie natychmiast!
- Nie tylko ciebie znienawidzi w tym wszystkim, możesz się tym pocieszyć. Władowałeś w to nas wszystkich. Ale wiesz doskonale, że mam rację. - serce i cała zawartość żołądka podjechała mi do gardła.
- Nie mogę tego zrobić. - powiedziałem w końcu wstjąc od tego stołu i zacząłem krążyć po kuchni. - Nie mogę.
- Przestań...
- Nie mogę, Janet, wyobrażasz sobie co będzie, kiedy jej o tym powiem?! Po pierwsze w ogóle mi nie uwierzy, a jeśli... Nawet nie chcę myślęć...
- Znowu chcesz iść na łatwiznę! - wygarnęła mi. - Ja doskonale zdaję sobie sprawę z tego jak ona może zareagować. Ale innego wyjścia po prostu nie ma!
- Nie, musi być inne. - upierałem się. Panicznie się bałem...
- JAKIE?!
- Nie wiem, Janet, ale wiem, że nie mogę jej tego powiedzieć, nigdy! Nie będzie chciała mnie widzieć, w ogóle... Ja wątpię czy można to opisać słowami co by się wtedy stało! Ja... - plątałem się już. - Ja muszę spróbować się do niej najpierw zbliżyć.
- Mike. - przerwała mi znów. - Ja naprawdę nie lubię się powtarzać. Ale zadam ci jedno pytanie. Czy ty wiesz, jak bardzo ją skrzywdzisz, kiedy wciągniesz ją w COŚ TAKIEGO??? - nie wiedziałem co odpowiedzieć, utrafiła w sedno. Nie wiedziałem jak to miałoby wyglądać, ale pragnąłem jej, chciałem miec ją znów przy sobie. Móc ją przytulić, po prostu mieć ją blisko siebie. Czy było to w ogóle możliwe...?
- Ona nie musi nigdy się o niczym dowiedzieć. Tak samo Mat. - zapanowała cisza.
- Na mózg ci padło? - odezwała się w końcu. - I co?! Tak radośnie będziesz ją oszukiwał do śmierci?! O, w twoim przypadku smierć to raczej pojęcie względne!
- Janet...
- Idioto, nawet się nie waż!
- Kocham ją...
- Tak?! I chcesz jej zrobić coś takiego?! W takim razie mylisz miłośc z obłędem! - wykrzyczała.
- Wcale nie! Chcę tylko... Ona nie jest szczęsliwa, chcę by znów uśmiechała się tak jak kiedyś! Chcę po prostu być ze swoją rodziną, to coś zlego?
- Nie, oczywiście, że nie. Ale musisz powiedzieć jej prawdę! Innej możliwości NIE MA, Mike!!! - nie wiedziałem co odpowiedzieć. Westchnąłem tylko. Byłbym głupcem, gdybym naprawdę wierzył, że mnie w tym poprze.
- Na razie nie wiele zdązyłem zrobić... - mruknąłem, na co zaraz wpadła mi w słowo.
- No rzeczywiście, zdążyłeś jedynie ją przelizać. - prychnąłem.
- To nie tak... To wynikło z sytuacji... Zresztą, co ja będe ci tłumaczył. - westchnąłem głęboko chcąc się jakoś uspokoić. - Chcę być z nią. I zrobię wszystko.
- Przerażasz mnie, Mike, naprawdę. Sprawiasz wrażenie jakbyś oszalał.
- Być może masz rację. - powiedziałem już tylko.
Wiedziałem, że nie zrobię tego co powiedziała mi siostra. To byłby koniec świata po prostu, mojego swiata, a Dona była całym moim życiem. Nie zniósłbym tego co stałoby się po tym jak powiedziałbym jej o wszystkim. Nie... To wcale nie musi skończyć się katastrofą, w ten czy inny sposób. Co z tego... Przecież może być tak jak teraz. Nie musze jej nic mówić, a ona nie musi nic wiedzieć. Tym bardziej będzie bezpieczna, a... A przecież liczy się tylko uczucie. Nic więcej. Byłem pewien, że jeszcze trochę i pozwoli mi się do siebie zbliżyć. Przecież możemy być znów szczęśliwi... prawda?
No i jestem!
OdpowiedzUsuńKurde, nie wiem aż od czego zacząć tyle do nadrabiania miałam xD
Ogólnie zacznę od początku co czytałam po skrócie: podobała mi sie akcja z kłótnią Mike i Dony. Wtedy co aż do Polski wróciła. Nie wiem czemu, ale strasznie to w napięciu trzymało, mimo iż wkurwiałam się na Donę tam co nie miara, na Michasia tak samo (tak, mowa o Madonnie xD).
Potem wszystko znów było ok aż zjebało się doszczętnie. Pomysł ogólnie fajny, ale jak mam być szczera to nie przypadł mi do gustu pomysł z Illuminati. Swego czasu sporo czytałam kiedyś o tym, ogólnie mało ludzi wie o co w tym naprawdę chodzi, a wątek że napadają oni Michasia, te szczury itd to nie było w moim odczuciu Illuminati, bo nie o to w tym chodziło, no ale pomysł na akcję miałaś to fakt. Ja nie mogę przetrawić tego Illuminati, no ale niech będzie.
Wkurzyło mnie jak Mike zostawił Donę. Niby tak kochał ją, a skazał na takie cierpienie. Wmawiał sb że ją chroni, a gówno prawda. To nie jest ochrona. To ucieczka, nazywajmy rzeczy po imieniu. Zachował się jak gówniarz i do tej pory tak robi.
Minęło tyle lat, on się pojawia kurwa jak mikołaj w boże narodzenie i co? Nie, nie cieszył mnie dzisiejszy pocałunek ich, bo nie był prawdziwy. Oparty na kłamstwie, oszustwie i zdradzie. Mike czuje się Panem, jakby mu wszystko było wolno i dobrze Janet mu powiedziała. Rozjebał jej życie za przeproszeniem, a teraz znów miesza i nie ma odwagi powiedzieć prawdy. Jak go znienawidzi to najwyraźniej słusznie, zasłużył na to. Podejmujesz wybór = ponosisz konsekwencję. Mike chyba nie czuje się odpowiedzialny za to wszystko. I jeszcze jego syn! Tak marzył o dziecku i co? Widać nie dorósł do ojcostwa, po prostu. Takie moje zdanie, bo ojciec by bronił dziecka, a nie je zostawiał. To nie jest obrona, nawet nie ochrona, to po prostu ucieczka i tchórzostwo. Smutno mi, bo miłość jaka ich łączyła gdzieś mi teraz umkła, wygasła. Nie czuję tego teraz, kiedy ona nie wie że to on. Teraz każdy ich pocałunek itd to złudzenie, iluzja. To nie jest miłość, nie jest nawet do niej podobne.
Ogólnie jakoś tak mi smutno teraz :C
Czuję sie wręcz, jakbym całkiem inne opo czytała.
No nic, zostaje mi czekać na rozwinięcie akcji.
Buziaki i pozdrawiam!
No cuż... xD Powiem tak, ja sięcieszę z każdej opinii tak naprawdę jaka by ona nie była. :] Każdy inaczej to odbiera. I powiem szczerze, że też mam takie wrażenie, że to jacyś inni bohaterzy są. :| Ale w gruncie rzeczy o to mi chodziło. Od samego początku miałam zamiar to zrobić, no Ale. xD Zawsze jest jakieś ale, gdybym sie rozpisała to całe opowiadanie bym streściła. :D Dramat miał być i jest, a raczej będzie później i jak już pisałam gdzieś wcześniej, mam wrażenie, że trudno mi będze to opisać tak jak chciałam. :o A co do tych Iluminati to się przyznam bez bicia, że leniem jestem i nie wpadło mi nic lepszego do głowy na kogo by to zwalić. xD Może oklepane, albo całkiem bez sensu, ale gdyby nie to to nic by nie było.
UsuńTchórz w dupie mu siedzi, ale o to chodzi, CZŁOWIEK, a ludzie nie są nieomylni, co nie? :D Zresztą, co do własnych przemyśleń to się wypowiem na samym końcu jak już dobrnę z tym do końca. xD
Pozdrawiam. :)
Helloł!!
OdpowiedzUsuńJakimś cudem tu trafiłam w końcu, więc oto jestem. Nie mam zbytnio weny na komentarz, z góry ostrzegam.
Nie, nie jest prawdą to, że będą szczęśliwi. Wpływa na to jeden z wielu czynników. Dona w Billym, widzi Michaela, a raczej chce go zobaczyć. Broni się przed nim jak może, no przecież dla niej Michael nie żyje. Właśnie nie żyje. Jeżeli on myśli, że on dalej będzie w to brnął w zaparte i wszystko będzie cacy. Jak dawniej. To niech się popuka w czoło. Oczy mu się nagle otworzyły? Dopiero teraz dostrzegł, że Dona nie wyleczyła się jeszcze i raczej nie wyleczy z miłości do zmarłego męża. I bardzo dobrze, za Janet objechała go z góry na dół. Gdzie on oczy wtedy miał? Nawet Elvis mu o tym mówił z tego co tam pamiętam. Jak taki mądry to niech se sam radzi, ale patrząc na jego plany daleko tak nie zajedzie. Ogarnąłby się, zrobił sobie argumenty za i przeciw, i powiedział Donie jaka jest prawda. Tsaaa... Jej rekacja byłaby genialna w każdym calu. Faceci najpierw myślą później patrzą na konsekwencje, a wróć tak chyba robi każdy człowiek.
Rozdział jak zawsze mi się baaaaaardzo podobał, nie ma to tamto, ale chcę dalej. Łyknęłam to jak ciasto czekoladowe xD Ja i moje porównania
Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć ci duuużo weny w najbliższym okresie i jeszcze trochę.
Pozdrawiam serdecznie ;***
Matko, teraz wszyscy będą na niego jechać. xD Ale nie będę powstrzymywać. :D Zaczynam dostrzegać naprawdę jak to wszystko jest chore. xD
Usuń